Jestem po złej stronie.A jak do tego doszło? cz.II "Anioł o czarnych skrzydłach"
Notka może nie do końca udana i przemyślana, ale niech już będzie. Miłej lektury
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zanim zacząłem mówić, płomienie w kominku zatrzęsły się, jakby ktoś w nie dmuchnął, a Dumbledore popatrzył w tamtą stronę, uśmiechnął się delikatnie i pokiwał głową, jakby spodziewał się czegoś takiego. Dał mi znak, że mogę zaczynać.
- O Airiene będzie trochę mniej miłych słów. Po pierwsze, mama adoptowała ją gdy ja byłem na pierwszym roku. O tym, że mam siostrę dowiedziałem się listownie. I co ja mogę o niej powiedzieć? Mama zakochała się w niej od razu gdy ją zobaczyła. A stało się to gdy prowadziła śledztwo w sprawie śmierci jakiegoś bachora z tego właśnie domu dziecka. Airiene zeznawała, i akurat moja mama ją przesłuchiwała. Zrobiło jej się strasznie żal tej „kochanej i bezbronnej istotki”, że sprowadziła ją do naszego domu. A ta „kochana i bezbronna istotka” była żmiją ukrytą w ciele delikatnej dziewczynki. Swoim wyglądem wzbudzała zaufanie, a potem pokazywała drugą stronę swojej natury. Była jak anioł o czarnych skrzydłach. Chodziła do typowej publicznej mugolskiej szkoły, w której panował chory podział ze względu na iloraz inteligencji, zawartość portfela oraz na to, w jakich klubach się działa. Oczywiście największą popularnością cieszyli się chłopcy ze szkolnej drużyny baseballowej i chearleaderki, do których należała Airiene. Owe chearleaderki zajmowały się kibicowaniem drużynie swojej szkoły podczas meczy. To znaczy kibicowali wszyscy, ale one wkładały w to o wiele więcej pracy. Najpierw wymyślały skomplikowane układy taneczne, które następnie prezentowały podczas meczy i popierały okrzykami na cześć drużyny. Ale chearleaderką nie mogła być każda dziewczyna, która sobie o tym zamarzyła. Żeby być jedną z nich należało po pierwsze być ładna, długonogą i szczupłą nastolatką a po drugie mieć czas i ochotę na codzienne dwugodzinne treningi i próby. Airiene pasowała idealnie i wkrótce awansowała na kapitana drużyny. I oczywiście miała powodzenie. Jako jej starszy brat pierwszy z całej rodziny poznawałem jej przyszłych chłopaków, a ona ku mojemu zdziwieniu brała pod uwagę moje zdanie o nich. Teraz wydaje mi się, że ona cały czas udawała. Chciała się do mnie przypodobać i sprawić, żebym miał o niej jak najlepsze zdanie. Spryciula… Nie wiem w jaki sposób, ale Airiene potrafiła przybierać postać zwierzęcia, a mianowicie czarnego pegaza. Nie da się nazwać jej animagiem, bo to przecież mugolka. Na dodatek gdy mocno się skupiła, potrafiła stać się niewidzialna. Ot, tak. Bez żadnej peleryny, zaklęć – choćby zaklęcia kameleona, tak sam z siebie. Może przez to, że wychowywała ją czarownica, opiekował się brat czarodziej, odwiedzała Hogwart i w ogóle przez całe dzieciństwo miała styczność z magią w pewien sposób wchłonęła odrobinę mocy… No bo jak można inaczej to wyjaśnić? I nawet w tym była lepsza ode mnie… Bo ja zmieniam się w szczura. Obrzydliwego, śmierdzącego, wzbudzającego pogardę i obrzydzenie gryzonia. A ona? W pięknego pegaza. I gdzie tu sprawiedliwość? Ta gówniara zepsuła mi całe życie! Ta smarkula zabrała mi wszystko: mamę, ciotkę. Nawet pies polubił ją bardziej niż mnie. Na zachcianki Ai zawsze był i czas i pieniądze. Co miesiąc chodziła do fryzjera, żeby udoskonalić i tak już idealną fryzurę, gdy z tych jej pomponów do dopingowania wypadł choćby jeden sznureczek, mama rzucała wszystko i biegła do sklepu kupić jej nowiutki zestaw. Do tego dochodziły nowe markowe brania, coraz wyższe kieszonkowe… A ja tylko na pierwszym roku miałem nową szatę, komplet książek prosto z księgarni i tak nowych, że pachniały jeszcze farbą drukarską. Mama nawet zastanawiała się nad kupnem sowy specjalnie dla mnie… Ale sowy jak nie miałem tak nie mam. Nigdy mi jej nie kupiła. Na peronie dziewiątym i trzy czwarte tuż przed odjazdem na mój pierwszy rok w Hogwarcie obiecała, że jeśli co dwa tygodnie będzie dostawała ode mnie list, to już mogę zaczynać wymyślać imię dla mojej nowej sówki. Jak ja się wtedy ucieszyłem! Ale pojawiła się ONA. Mama zapomniała o sowie, ale to jeszcze nic. Pewnego ranka dostałem od mamy list, w którym wyjaśniła mi, w jaki sposób mam młodszą siostrę, że już nie będę jedynakiem. OK. Zrozumiałem. Nawet się ucieszyłem, bo zawsze chciałem mieć rodzeństwo. Gdy zobaczyłem jej zdjęcie i przeczytałem kilka słów od niej samej, zacząłem być dumny z mojej siostry. Nawet chłopaki przyznali, że jest urocza i z tego, co napisała wydaje się być miła. Oczywiście James nie omieszkał wydrzeć się przy śniadaniu na całe gardło, że Glizdogon ma młodszą śliczną siostrę, z którą on w przyszłości będzie mieszkał na wsi i wspólnie będą wychowywać sporą gromadkę dzieci. Lily skwitowała to śmiechem nie mniej głośnym, co jego wrzask. Pewnie zorientowała się, że James mówi to tylko po to, żeby wzbudzić w niej zazdrość. No cóż, nie udało mu się to. A wracając do mojej nowej młodszej siostry… Wracałem na wakacje do domu z myślą, że wreszcie poznam ją osobiście. I poznałem… Mama ją rozpieszczała, kupiła jej nawet psa – owczarka kaukaskiego. A ona sama zdawała się nie zauważać wielkiego poruszenia, jakie działo się wokół jej osoby. Kwitowała wszystko niewinnym uśmieszkiem… Pod moją nieobecność tak urobiła mamę, że ta okropnie mało czasu poświęcała mnie. A to nie było miłe… Z utęsknieniem czekałem, aż wybierzemy się na Pokątną, a następnego dnia j pojadę do Hogwartu i nie będę musiał znosić widoku jej przesadnie świętej buźki. Ale i na zakupach się rozczarowałem. Gdy przybyliśmy na Pokątną, już w trójkę, dowiedziałem się, że musimy się spieszyć, bo Ai ma za półtorej godziny mecz i nie daj Boże żeby się spóźniła. Usłyszałem też, iż nowa szata wprost od Madame Malkin jest mi całkowicie zbędna, gdyż mam już załatwioną po chłopaku z czwartego roku, wystarczy ją tylko skrócić. Uniknęliśmy kilometrowej kolejki do kasy w Esach – Floresach zaopatrując mnie w używane podręczniki na jakimś pobocznym straganie. Jedynym sklepem, do jakiego wstąpiliśmy z takim samym zamiarem jak w zeszłym roku, była apteka. Składników mama nie mogła mi od nikogo załatwić. Ale już za moment pędziliśmy przepełnioną aleją do wyjścia, bo Airiene jeszcze nie zdąży się wyszykować! – mówiąc to gwałtownie podniosłem się z krzesła i rzuciłem czymś, co akurat miałem pod ręką w ścianę. Po rozbiciu okazało się, iż tym czymś był szklanka jeszcze przed chwilą wypełniona wodą. Dumbledore jakoś nic sobie z tego nie robił, tylko uśmiechnął się pobłażliwie. Miałem ogromną ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy, jednak po chwili skarciłem się za tą myśl. On miał w sobie coś dziwnego… I właśnie to coś czyniło go nietykalnym i nie pozwalało mi go uderzyć. Emanował z niego spokój, który zdawał się przenikać mnie i wbrew mojej woli sadzał powoli na krześle, zwalniał oddech, wdarł się do mózgu i nakazał przeprosić za to, że krzyczałem, rozbiłem tę szklankę i w końcu ośmieliłem się pomyśleć o podniesieniu ręki na Albusa Dumbledore’a. Jednak zdołałem tylko wykrztusić: Przepraszam… Poniosło mnie…
- Peter, mi przykro, że tak myślisz. – o rzesz w mordę! Ale jak?! Poznaję ten cieniutki i delikatny głosik… To niemożliwe… Jak…mówiła…słyszała…ona… W końcu zdobyłem się na to, żeby coś powiedzieć:
- Profesorze, ona tu jest?!I słyszała wszystko?!Airiene do mnie mówiła?! – no dobra, bardziej krzyczałem niż mówiłem, przyznaję się. Na wszystkie pytania uzyskałem odpowiedź twierdzącą. Ponad to moja siostra nareszcie postanowiła się ujawnić. Nadal była śliczna, zgrabna i zachowała swój dziecięcy urok. No tak… Zastosowała tę sztuczkę z niewidzialnością. Co jak co, ale wejście potrafi zrobić efektowne jak nikt. Coś błysnęło na jej palcu. Odruchowo spojrzałem na jej prawą dłoń, i na serdecznym palcu spostrzegłem obrączkę z białego złota. Myśl, że ma męża poraziła mnie jak piorun. Obudziła się we mnie zazdrość typową dla starszego brata. Odczuwałem ją tym mocniej, ponieważ nawet nie znałem jej wybranka. W środku krzyczałem i czułem nienawiść do tego faceta, ale na zewnątrz byłem opanowany. Nie chciałem, żeby ona wiedziała o moim dziwnym uczuciu, które nie dawało o sobie znać nawet w czasach dzieciństwa, gdy przedstawiała mi kolejno swoich chłopaków. Dumbledore pewnie liczyła na to, że rzucimy się w sobie ramiona i zaczniemy wspominać stare dobre czasy ocierając sobie przy tym nawzajem łzy z twarzy. Odniosłem wrażenie, że Ai przez moment ma ochotę zrobić coś w tym stylu, ale zrezygnowała czując bijące ode mnie w jej kierunku chłód i pogardę. Czyżby ona była naprawdę tak głupia, że zdawało jej się iż po tylu latach żywienia do niej skrytej urazy zacznę płakać i spytam co u niej? Złudne nadzieje. Jedyną czynnością jaką wykonałem było odwrócenie wzroku od mojej siostry. Nie miałem najmniejszej ochoty z nią rozmawiać. Gardziłem tą krową. A ona zdawała się nie zauważać mojego braku zainteresowania jej osobą i spokojnie powtórzyła:
- Naprawdę mi przykro, że tak myślisz. Zawsze byłeś dla mnie kochanym starszym bratem, szanowałam cię i brałam pod uwagę twoje zdanie nie tylko gdy chodziło o chłopaków. Twoje rady chociaż prymitywne, były dla mnie warte więcej niż ta głupia drużyna. Lubiłam ci się żalić, bo zawsze potrafiłeś mnie pocieszyć. Lubiłam się dzielić swoimi sukcesami i porażkami, bo zdawało mi się że to lubisz. Ale teraz wiem, że byłeś tylko świetnym aktorem… Zastanawia mnie jedno: Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś że tak a nie inaczej odbierasz moje zachowanie? Może gdybyśmy o tym pogadali bylibyśmy nadal kochającym się rodzeństwem? Może wtedy nie musiałbyś się ukrywać i służyć temu walniętemu kretynowi? I może mama by nie zginęła z twojej ręki…
- Zamknij się do cholery! Słyszysz? Zamknij się gówniaro! Długo masz zamiar mi to wypominać?! Aż tak bardzo boli cię to, że wreszcie jestem od ciebie lepszy?! Aż tak cię to męczy?! Poczuj ten ból idiotko! Odkąd zjawiłaś się w naszym domu mama przestała mnie zauważać! Liczyłaś się tylko TY, TWOJA szkoła, TWOJA drużyna, TWOJE zachcianki i TWOJE zdanie! A ja? Ja mogłem się zabić, a mama by powiedziała: Dobrze kochanie że to nie ty. Peter i tak mało czasu spędzał w domu, nawet nie odczujemy tego, że umarł.” Mogę dać sobie uciąć rękę, że właśnie tak by powiedziała.
- Peter przestań! – szlochała – Jeśli dasz mi chwilę, coś ci opowiem. – I tak było mi wszystko jedno. Zgodziłem się.
- Za każdym razem gdy wyjeżdżałeś do Hogwartu mama płakała, bo bała się o ciebie. Wiedziała, że nie jesteś bardzo zaradny i martwiła się o to, czy dasz sobie radę. Zawsze wtedy siadała przy kominku i zajmowała się kolejną sprawą, żeby zająć czymś myśli. Gdy nadchodził termin poczty od ciebie, siedziała jak na szpilkach gotowa natychmiast otworzyć okno sowie. Wszystkie listy chowała do specjalnego pudełka. Podobno zrobiłeś je sam jeszcze w przedszkolu, gdy nie miałeś pojęcia, że magia istnieje poza książkami. Było ozdobione trochę niezdarnie, ale jej to nie przeszkadzało. Dla mamy najważniejsze było to, że to pudełko jest od ciebie. Pewnie jeszcze teraz leży gdzieś w jej pokoju, ukryte. Bo musisz wiedzieć, że po jej śmierci nie sprzedałam domu, ale i tam nie mieszkam. Stoi pusty, czuć w nim jeszcze zapach jej ulubionych lawendowych perfum… Czeka, aż śmiech niewinnego dziecka znów pomoże mu odżyć i napełnić się radosnym śmiechem…
- Skończyłaś już?
- Tak…
- To może łaskawie wytłumaczysz, skąd wiesz o zabójstwie mamy i dlaczego ona kochała tylko ciebie?
- O tym, że ją… zamordowałeś nie dowiedziałam się od nikogo innego, jak do ciebie. Po prostu to widziałam. Przypadkiem… Nic nikomu nie powiedziałam… Ona wcale nie kochała tylko mnie. Ty też byłeś dla niej bardzo ważny. Być może tak ci się zdawało, bo…
- Bo pani Robyn chciała, żeby Airiene czuła się u was jak w prawdziwym domu. Pomyśl, jak jest w domu dziecka. Kilka opiekunek na kilkadziesiąt podopiecznych. Nie zawsze znajdzie się czas, żeby porozmawiać z dzieckiem, pomóc, albo chociaż uściskać i zamienić kilka słów. Airiene zawsze trzymała się na uboczu, więc one prawie jej nie dostrzegały. Była świadkiem zbrodni, którą rozpatrywała twoja, mama tylko dlatego, że… - w tym momencie ten ktoś, kto przed chwilą mówił, zaczął gwałtownie kaszleć. Gdy dotarły do mnie te słowa, zamurowało mnie. Ale nie dlatego, że zrozumiałem ich sens. Bardziej zainteresował mnie głos, którym ta osoba mówiła. Odwróciłem się w stronę kominka, skąd dochodził ów głos. Zaczęła się z niego wyłaniać sylwetka dość postawnego mężczyzny. Ku mojemu zdziwieniu, pchał przed sobą wózek inwalidzki, na którym siedziała kobieta mniej więcej w moim wieku. Nie do wiary… Ja ją znam! To jest…
CDN
Taką Airiene zapamiętałem jako nastolatkę...
A to ona jako pegaz. Nawet wtedy była śliczna
Komentarze:
cheap car ins Niedziela, 25 Października, 2020, 19:31
<a href="http://carinsurancefive.com/">commercial auto insurance companies</a> <a href="http://autoinsurancegns.com/">haggertys car insurance</a>