Pamiętnikiem opiekuje się Nutria Do 20 września 2008 r pamiętnikiem opiekowała się Magic Dog. Do 15 kwietnia 2008 r pamiętnikiem opiekowała się Limonka
Pożegnanie Dodała Rose Weasley Sobota, 28 Marca, 2009, 21:39
Niestety, nie udało mi się wytrwać przy Rose tak długo jak zakładałam. Chciałam doprowadzić do końca jej historię, jednak brak czasu mi na to nie pozwala. Nie ma sensu mieć dwóch pamiętników, jeśli mogę posiadać tylko jeden, a za to pisać regularniej. Dziękuję Wam wszystkim za to, że przez ten krótki czas wspieraliście mnie i mobilizowaliście do pracy.
Dzięki jeszcze raz, kontakt możecie nawiązać ze mną poprzez pamiętnik Hanny Abbott, który nadal będę prowadziła.
Buziaki;*
Ps. Zastrzegam prawa do postaci wymyślonych przeze mnie(o ile takowe były) i wydarzeń.
30 października Dodała Rose Weasley Sobota, 21 Lutego, 2009, 12:43
Witajcie, ten wpis jest z dedykacją dla dziewczyn, które skomentowały poprzednią notę. Dziękuję za to;*.
Brak regularnych notek wiąże się w pewnym sensie z tym, że mam obsesję na punkcie pewnej historii, którą teraz piszę. Być może przerodzi się to kiedyś w coś, co można będzie nazwać choćby karykaturą książki. Oby! Na razie każdą wolną chwilę poświęcam właśnie temu, przez co zaniedbuję nieco pamiętniki Rose i Hanny(u której zresztą również pojawił się nowy wpis). Postaram się nieco poprawić, ale nie dam sobie ręki uciąć, że tak będzie.
Nie marudzę już, tylko zapraszam do czytania .
Obudziłam się cała obolała. Czułam już swoje ciało, jednak nawet najmniejszemu ruchowi towarzyszył niesamowity ból. Z trudem uchyliłam powiekę. Wokół panowała pustka, nie było już mojej rodziny, którą tu widziałam ostatnim razem. Nie znajdowałam się nawet w tym samym pomieszczeniu, choć i tego nie byłam w stanie rozpoznać. Wysłuchiwałam kroków świadczących o obecności kogokolwiek, bez skutku. Przymknęłam oczy próbując ogarnąć fakty:
1.Leżę- to pewne.
2.Cierpię- jak nigdy w życiu.
3.Jestem sama- jak zawsze.
Naraz przypomniałam sobie o tym młodzieńcu, który wbił mi coś w rękę. Nie mogłam jednak na nawet na nią spojrzeć. Jakże irytujące było to, że nie mogłam się ruszać!
-Obudziłaś się?-usłyszałam znajomy głos.
-Yyyy-westchnęłam.
-Dobrze się czujesz?-Albus podszedł do mojego łózka przyglądając mi się w skupieniu.
-Nie widzisz, że ona nie może nic powiedzieć?-ktoś prychnął znajomo, aż nazbyt znajomo.
Ponownie rozległy się kroki, ale tym razem ukazał mi się Scorpius. Ledwie na mnie spojrzał, a już odwrócił wzrok.
-Paskudne,-szepnął, po czym dodał głośniej- jesteś pewien, że uda im się coś z tym zrobić?
-Ted powiedział, że nie zostanie nawet ślad.
Paskudne? O!? Dobrze wiedzieć co myślą o mnie inni. Żebym tylko mogła coś powiedzieć.
-D...d..a-zaczęłam z wysiłkiem.
-Przestań-zwrócił się do mnie ostro Malfoy.
-Uważaj-ostrzegł go złowrogim tonem Albus.
Scorpius na te słowa tylko prychnął lekceważąco i znów zwrócił się do mnie.
-Zakładam, że słyszysz co mówię.-przymknęłam na znak potwierdzenia na dłuższą chwilę oczy.-W takim razie zapamiętaj, że nie możesz się przemęczać. Masz się jednym słowem nie ruszać. Rozmawiać też nie.
Mimo że nie byłam w stanie zareagować, wewnątrz aż trzasłam się ze złości. Kim on dla mnie jest? Możliwe że dostrzegł mój buntowniczy wyraz oczu, bo po chwili dopowiedział swobodnym głosem: ,,Zalecenie uzdrowicieli.” Jedyne na co się zdobyłam w odpowiedzi to krótkie westchniecie, którego natychmiast pożałowałam, gdyż wywołało okropny ból przy żebrach. Przymknęłam na chwilę oczy.
-Już dobrze- usłyszałam i poczułam na głowie rękę. Była to dłoń Albusa.-Wszystko będzie dobrze.
Miałam ochotę zapytać CO będzie dobrze, o co tu w ogóle chodzi i jak to się stało, że tutaj jestem. Chcieć, a móc niestety nie zawsze idą z sobą w parze.
W pobliżu rozległy się szybkie kroki, już z daleka rozpoznałam po nich moją mamę. To musiała być ona, krótkie, zniecierpliwione a zarazem pewne odgłosy. Jak burza wpadła do sali i widząc Albusa przy mnie przybiegła do łóżka.
-Oj złotko.-szepnęła-W końcu się obudziłaś. Musisz odpoczywać. Uzdrowiciel zaraz przyjdzie i zajmie się twoimi powierzchownymi dolegliwościami. Do tej pory musiał...
Więcej się nie dowiedziałam, bo ogarnął ją niemy szloch. Trzęsła się cała, jednak żadna łza nie poleciała. Czyżby jej ich zabrakło?
Albus podszedł do niej i przytulił ją nieznacznie. Zawsze był dobry w pocieszaniu. Zrobiłoby mi się smutno gdyby nie fakt, że nie wiedziałam czemu wszyscy ryczą i traktują jakbym miała zaraz wyzionąć ducha.
Cały wysiłek na jaki mnie było teraz stać, włożyłam w pełne pytania i buntu spojrzenia , którymi piorunowałam Malfoy'a. Ten na szczęście zrozumiał i lekko kiwnął głową.
-Ekhemm...-zaczął-Przepraszam, że przerywam. Myślę, że Rose chciałaby się dowiedzieć co się stało. Dała mi to jasno do zrozumienia. Chce znać prawdę.
Na te słowa mama szybko popatrzała mi w oczy. Nie odwróciłam wzroku i starałam się nie mrugać.
-Kochanie-powiedziała w końcu-gdy tylko uzdrowiciele przestaną Cię kurować, co potrwa najwyżej do jutra, będziesz mogła się już normalnie ruszać i mówić. Masz wiele obrażeń kotku, połamaną w trzech miejscach lewą nogę, zwichnięte biodro, złamany lewy obojczyk i prawą rękę. W dodatku trzy żebra, dwa z lewej i jedno z prawej strony oraz żuchwę. Nie liczę już wstrząsu mózgu, bo nim zajęli się już wczoraj-wyliczała.- To strasznie brzmi, ale nie jest tak źle. Nie będzie śladu po tych okaleczeniach-dodała szybko widząc przerażenie malujące się na mojej twarzy.
Chyba lepiej by było, gdyby powiedziała mi czego nie mam połamanego.
Z pewnością dali mi coś przeciwbólowego, bo nie zwijam się z bólu. Tylko do jasnej cholery, dlaczego nie naprawili tego zanim się obudziłam?
W sali zrobiło się zamieszanie. Wszedł jakiś starszy uzdrowiciel z wąsem pod nosem i dość posępnym wyrazem twarzy. Za nim podążała młodziutka kobieta pchająca wózek, ozdobiony mnóstwem flakoników z eliksirami.
-Proszę odsunąć się od chorej-ogłosił chropowatym głosem uzdrowiciel.-Anielo,-zwrócił się do asystentki- podaj jej po kolei, od prawej do lewej z wyjątkiem nolisymbaru, on na koniec. Tylko ostrożnie. A i pamiętaj chrydosol dożylnie.
Nie zrozumiałam nic z tej gadaniny.
Zrobiło mi się gorąco zwłaszcza, że młoda kobietka przełknęła nerwowo ślinę i spojrzała na mnie niepewnie. Niechętnie chwyciła pierwszą buteleczkę z fioletowo jaskrawym płynem i podeszła do mnie.
-Anielo!-krzyknął wyraźnie zirytowany straszy pan.- Nolisymbar miał być podany na końcu!
-Ach, tak-zaśmiała się nerwowo ciemnowłosa asystentka i odłożyła płyn na miejsce. Po chwili wahania chwyciła kolejny tym razem zielony płyn, a widząc aprobatę opiekuna, pewniejszym krokiem podeszła do mnie. Flakonik wsadziła do dużej kieszeni na przodzie biało-niebieskiego fartucha, po czym podniosła mi podgłówek łóżka tak, abym siedziała. W tej pozycji, byłam w stanie rozejrzeć się dokładnie po pomieszczeniu. Stwierdziłam, że to całkiem przytulny, chodź trochę odosobniony pokoik. Ściany miał pomalowane na bladoniebieski kolor, a przy ścianie stały dwa puste łóżka. Za drzwiami z małym okienkiem zauważyłam kilka postaci. Niektórzy byli w szlafrokach inni w białych fartuchach. Spojrzałam niepewnie na kobietę, która cały czas coś przy mnie poprawiała. Na piersi miała wyszyty napis: ,,Aniela Sukerman-praktykantka”. Naraz olśniło mnie. Wiedziałam gdzie jestem. Tym miejscem jest szpital św. Munga. Eh, że też tego wcześniej nie wymyśliłam. Być może mój mózg nie doszedł jeszcze do siebie.
Przez następne piętnaście minut praktykanta wlewała we mnie masę przeróżnych lekarstw, a starszy pan uzdrowiciel co chwila ją poprawiał i groźnie marszczył brwi.
-Teraz Crydosol?-upewniła się młoda, przełykając ślinę. Nie słysząc zaprzeczenia ze strony( jak przeczytałam na jego pierwsi) uzdrowiciela Alberta, wyjęła różdżkę i wyczarowała masę przeróżnych rurek z igłami. Przelękłam się tego ogromnie. Spojrzałam przerażona na mamę, ona jednak pokręciła nieznacznie głową. Jęknęłam cicho. Asystentka powoli podeszła do mnie i chwyciła moje ramię.
-Przed chwilą dałam ci eliksir usypiający.-powiedziała-Zaraz zaśniesz i nie będziesz nic czuła.
Gdy tylko to powiedziała powieki zaczęły mi ciążyć i same się zamykać. Natychmiast się poddałam, nie chciałam cierpieć.
Kiedy tylko z powrotem otworzyłam oczy, wiedziałam, że jest już inaczej. Nie czułam bólu i w dodatku ciało nie odmawiało mi posłuszeństwa. Ruszyłam ręką w ramach testu. Zdałam go bez problemu. Szczerze się rozradowałam, wszystko wracało do normy. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. Mój wzrok padł na tatę rozmawiającego szeptem z wujkiem Harrym.
-Cześć-starałam się powiedzieć to głośno i wyraźnie, jednak miałam zbyt sucho w gardle, wiec udało mi się odezwać tylko charkliwym szeptem.
-Rose!-krzyknął tata i podbiegł do mnie szybko. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w jego ramionach. Zrobiło mi się głupio; już dawno nie okazywał mi takiej czułości.-Czegoś ci potrzeba kochanie?
Zamyśliłam się chwilę.
-Owszem.-odparłam ostrożnie, myśląc o najbardziej potrzebnych mi teraz rzeczach.- Muszę mieć przy sobie: kosmetyczkę, zwykłe ubrania, picie i jedzenie. Ale zanim to wszystko spełnisz tatku, chcę informacji. Powiedz mi wszystko-popatrzyłam mu poważnie w oczy, a on skinął nią lekko.
29 października Dodała Rose Weasley Sobota, 24 Stycznia;, 2009, 15:10
Przepraszam za tak długą nieobecność. Wena dopadła mnie dopiero wczoraj i mimo że była niewielka, wydusiłam z niej co się dało. Poniżej widnieje efekt ,,duszenia". Pozdrawiam;]
Obudziłam się czując skurcz w brzuchu. Na myśl o czekającym mnie wyzwaniu czułam lekkie mdłości. Długo leżałam analizując swoje położenie. Praktycznie jestem przyparta do muru. Musze iść i udowodnić Carinie, że
w każdej chwili i każdym momencie, jestem wyzbyta lęku w odnośni do niej oraz że nie muszę bronić się Roxanne. Chcę się dodatkowo przekonać, czy moje treningi na coś się przydały. Nieustannie wmawiam sobie, że Scorpinus tylko żartował z tymi wilkołakami. Jak to możliwe, aby w lesie mogły być te paskudne stworzenia?. Dyrektor z pewnością nie pozwoliłby na to. Każdy wie, że profesor Longbottom, nazywany przez weasleyowsko-potterowskie dzieci wujkiem (jest u nas bardzo często, na każde święta, wakacje, niedzielne obiady), poradzi sobie ze wszystkim. Uwielbiam jego córeczkę Alicję. To taki rozkoszny maluch... Ale wracając do rzeczywistości mam wielkiego, megaogromnego cykora. Po prostu tchórzę i nic nie mogę przeciwko temu poradzić. Nie no, jest jedna rzecz którą mogę uczynić: wyjść temu na przeciw, przełamać siebie i zwyczajnie to zrobić. Wiem, że to nieuniknione i mimo, że teraz mam wątpliwości jestem przekonana, że dziś znajdę się przy polanie hipogryfów.
Carina przysłała mi przez koleżankę informację o godzinie naszego spotkania. Siedemnasta to jeszcze wczesna pora, będzie ewentualnie szarawo.
Po śniadaniu, przed lekcjami, udałam się do biblioteki po tablice astronomiczne, aby ustalić szczytową godzinę pełni. Żołądek skurczył mi się mocno, gdy wyszło na jaw, że ma ona miejsce właśnie dzisiaj. Dobrze, że dopiero o 21, a do tego czasu z pewnością skończę z Cariną. Jednak te myśli nie dały mi nawet chwilowego wytchnienia. W dodatku przez wszystkie lekcje, Malfoy przyglądał mi się uważnie, a gdy odwzajemniałam jego spojrzenia z wyrazem wściekłości, udawał, że tego nie widzi. Nie mogłam nic na to poradzić, gdybym zareagowała, mógłby zadziałać na moją niekorzyść.
Ostatnim przedmiotem w dniu dzisiejszym była transmutacja. Kończyła się o 15 30, więc była pewna, że głodna na polanę nie pójdę. Niektórzy w czasie wielkiego stresu nie mogą nic przełknąć, jednak ja mam inaczej, gdy zapycham się pożywieniem robi mi się lżej.
Napakowałam sobie cały talerz frytek, polałam gęsto ketchupem, obok naładowałam kilka łyżek majonezu i robiąc sobie doskonały sos, żułam je niczym gumę.
-Rose?-usłyszałam głos Lynette, współlokatorki.-Wszystko dobrze?
Wzruszyłam ramionami nawet na nią nie patrząc. Ta drobniutka brunetka nie interesuje się nikim poza sobą i swoją miłością - Malfoy'em. Nawet teraz odezwała się do mnie tylko dlatego, że Scorpius siedzi dwa miejsca dalej i z pewnością usłyszy jaka ona jest... cudowna.
W miarę upływu czasu, gdy wskazówka na kieszonkowym zegarku oddalała się od cyfry 16, czułam, jak kolana robią mi się coraz miększe, a ręce zaczynają lekko drżeć. Przy stole zostało tylko kilku uczniów, w tym Malfoy co wiąże się od razu z Lynette i jej przyjaciółkami. W chwili gdy podniosłam się z miejsca, splotło się spojrzenie moje i Scorpiusa. Nie spuściłam wzroku, a on patrzył na mnie wrogo, przez co poczułam się jeszcze gorzej. Jedak nie zrezygnowałam. Dumnym krokiem, może nieco galaretowatym, wyszłam z Wielkiej Sali. Rozejrzałam się dookoła, ale nie spostrzegłam nic dziwnego, żadnych nauczycieli, duchów, woźnego. Żadnych PRZYJACIÓŁ, przemknęło mi przez myśl. Och, zamknij się, jęknęłam bezgłośnie i dość szybko, aby nie stracić odwagi zeszłam ze schodów wejściowych. Na zewnątrz, było przyjemnie, promienie słoneczne rekompensowały mróz szczypiący odsłonięte policzki.
Będzie padał śnieg, spojrzałam w zachmurzone niebo. Westchnęłam i skierowałam ociężałe kroki w stronę chatki Hagrida. Za nią czekała mnie ulga; tylko tak mogę to zakończyć. Przekonywałam samą siebie, ponieważ w głębi duszy wiedziałam, że to nie jest dobry wybór.
Doszłam do skraju lasu, robiło się już ciemno jak to zwykle bywa w październiku, minęłam kilka drzew i stwierdziłam, że paniczny strach, który mi towarzyszy, jest niepotrzebny. To były zwykłe drzewa, rośliny. Nie ma sensu odczuwać przerażenia na widok zwykłego ich skupiska. Posuwałam się pomału do przodu, robiłam krótkie aczkolwiek szybkie kroki i nie oglądałam się za siebie. Wokół również nie patrzyłam zbyt dużo, całkowicie satysfakcjonował mnie ograniczony krąg widoczności. Po dziesięciu minutach marszu w zapadającej ciemności, wyszłam na nieco jaśniejszą polanę, z której widać było jeszcze słońce.
Oparłam się o ogrodzenie dla Hipogryfów i zamknęłam oczy , wystawiając twarz do słońca. Ostatnie jego promienie ocieplały moje zmarznięte policzki. Czas mijał; wokół nic się nie zmieniało, tylko czasem jakieś szelesty liści i trzeszczenie gałązek przerywało zaklętą ciszę. Nie przejmowałam się tym. Dla poczucia bezpieczeństwa przypominałam sobie formułki zaklęć i szło mi całkiem dobrze. W momencie, kiedy doszłam do siedemdziesiątego szóstego uroku, zerknęłam na podświetlany zegarek. Wskazywał siedemnastą trzydzieści. Nie mogłam uwierzyć. Stoję tu pół godziny i nawet tego nie zauważyłam? Co gorsza po Carinie ani śladu. Wystawiła mnie; mogłam się tego domyślić. Malfoy mnie uprzedzał, a ja głupia wmówiłam sobie to, co wolałabym aby się wydarzyło. Eh... Osunęłam się po słupie ogrodzeniowym na ziemię, oparłam ręce na kolanach i objęłam nimi głowę. Nie wiem ile trwałam w tej pozycji. Siedziałabym tak jeszcze długo, gdyby nie pobliskie złamanie gałęzi. Czujnie uniosłam głowę. Przez chwilę nic nie widziałam, było całkowicie ciemno. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do otaczającego mnie zewsząd mroku, ujrzałam wokół tylko drzewa. Masywne postaci, strażnicy tego miejsca. Poderwałam się z ziemi i szepnęłam ,,Lumos”. Wąski strumień światła padł na ścieżkę usłaną drobnymi kamieniami. Dobiegł mnie głuchy warkot ,,czegoś”. Nie chciałam mysleć nad tym, czym to ,,coś” jest. Dokonałam szybkiej oceny sytuacji i postanowiłam biegiem przebyć cały las, nie zatrzymując się ani razu. Zacisnęłam mocno powieki i zrobiłam pierwszy krok. Nic się nie stało, nadal byłam cała i zdrowa. Podniesiona na duchu puściłam się pędem między drzewa, patrząc przed siebie i nie wsłuchując się w przytłaczającą ciszę. Taki był mój plan, jednak spalił się na starcie, gdyż gdy tylko minęłam pierwsze pniaki usłyszałam szelest liści i łamanych gałązek. To co wydawało te odgłosy, wcale nie dbało o to by zataić swoja obecność. Chociaż tego nie widziałam, czułam że nie jestem tu sama. Nie przestawałam biec, ale ręce trzymające różdżkę, trzęsły mi się niesamowicie i nie byłam w stanie oświetlić dróżki. W pewnym momencie potknęłam się (chyba) o wystający korzeń i upadłam uderzając głową o coś twardego. W głowie zaczęło mi się kręcić i po chwili nie byłam niczego świadoma...
-Rose, Rose?- pierwszymi słowami, jakie zdołałam rozpoznać był histeryczny jazgot babci. Czułam pulsujący ból z tyłu głowy, jak gdyby ktoś co chwila uderzał mnie tępym toporem w głowę. Nie mogłam ruszyć żadną częścią ciała, co gorsza nie czułam żadnej z nich. Spróbowałam ruszyć palcami u dłoni, bezskutecznie. Zupełnie tak, jakbym nie miała rąk, a zamiast tego wbite ostre sztylety w każdy kawałek ciała.
-Au-westchnęłam cicho.
-Cichutko malutka-usłyszałam zdławiony głos babci Molly, ręką wycierała właśnie łzy, których nie była w stanie powstrzymać.- Hermiona zaraz tu będzie... razem z Ronem... za chwilę.
Nadal płakała, nie wiedziałam o co jej chodzi, nie mogłam skupić się na tej myśli, więc tylko leżałam patrząc jak sparaliżowana w jeden punkt na ścianie. Byłam ociężała na umyśle i wkrótce zasnęłam. Kolejnego przebudzenia doznałam, gdy już było całkiem ciemno, a wokół panowały ciche pochlipywania i szepty. Rozpoznawałam niektóre głosy, na przykład mamy, babci. Próbowałam przekręcić głowę by móc na nich spojrzeć, jednak nadal nie miałam władzy nad ciałem. Zupełnie nic nie czułam, ani ciała ani bólu.
-Już pora - rozległ się niski szept wujka Billa.
-Dalej Hermiono, nie ma na co czekać -ponaglił mamę dziadek.
Usłyszałam tylko zrezygnowane westchnięcie i ujrzałam przed sobą twarz mamy, czerwoną od płaczu z opuchniętymi oczyma. Kiedy zauważyła, że jestem przytomna zastygła w bezruchu i żałośnie popatrzyła na mnie. Jej twarz wyrażała strach, jak i przeogromny smutek.
-Hermiono-odezwał się tata z nutką rzadko spotykanej paniki w jego głosie.
-A...ale ona nie śpi-jęknęła głucho mama, nadal mi się przypatrując.
Ktoś zerwał się z krzesła, które z hukiem spadło na podłogę. Po chwili stał przy mnie Albus.
-Daj ciociu-odezwał się na pozór spokojnie.- Ja to zrobię.
Próbowałam powiedzieć im aby przestali, że nie muszą tego robić jeżeli nie chcą, mimo że nie wiedziałam nawet o co tak naprawdę chodzi. Niestety nie mogłam. Głos odmawiał mi posłuszeństwa i zamiast słowa ,,Nie”, wypowiedziałam coś w stylu ,,ghuh”, na co mama zaniosła się szlochem. Jej łzy spadły na moją twarz. Tak naprawdę nie czułam tego, po prostu wiedziałam, że tak jest.
Albus delikatnie wyjął jej z ręki szklankę z białawym, mocno dymiącym się płynem, po czym uniósł ostrożnie moją głowę, tak że byłam w stanie dostrzec pomieszczenie w którym się znajduję. Nie rozpoznałam go, poznałam jednak niemal całą rodzinę siedzącą przy łóżku. Alb powoli wlał mi do buzi wywar. Poczułam ogień w gardle, zupełnie tak jakbym płonęła. Nie byłam w stanie zrobić niczego. Napój niemal sam wlewał mi się do żołądka, nie mogłam go łykać, a przynajmniej nie czułam tej czynności. Smak był obrzydliwy, jednak to było nic z tym, jaka burza targała moimi wnętrznościami. Zupełnie tak jakbym w środku miała małego chochlika kornwalijskiego, rozdzierającego mój żołądek na kawałki, pomalutku, tak abym dokładnie poczuła ten ból, by nic mi nie umknęło. Wiedziałam, że się trzęsę i zaczynam się telepać. Pojawiły się przy mnie jakieś postaci ubrane na biało i związały moje ręce, i nogi. Trzęsłam się nadal, jednakże nie odczuwałam tego. Tak jakbym była tylko gościem w tym ciele, nie połączonym z nim, nie mogącym podejmować własnowolnych decyzji. Wtedy pojawiła się przy mnie skupiona twarz przystojnego młodzieńca, który wbił mi coś w rękę. Niemal natychmiast zasnęłam.
Zdemaskowanie... Dodała Rose Weasley Poniedziałek, 29 Grudnia, 2008, 15:34
Sorki za to dwudniowe opóźnienie;p...
Martusiu bardzo starałam się, by notka nie była już tak chaotyczna jak poprzednia i przyłożyłam się do interpunkcji, mam nadzieję, że widać różnicę.
Zapraszam do czytania;).
Następne dni wciąż wyglądały tak samo: lekcje, biblioteka, obiad, ćwiczenia na tajemnym korytarzu, biblioteka, odrabianie lekcji i znów biblioteka, dopóki pani Pince mnie nie wyrzuciła.
Nie wiem na co mi to jeszcze, być może moja mania zemsty zbyt mocno związała mój umysł, bym teraz zdołała porzucić plany ukarania Cariny. Ślizgonka przestała mnie męczyć, udaje, że nie istnieję i choć ciężko mi się do tego przyznać wiem, że jest to zasługa Roxanne.
Wczoraj Alb próbował ze mną pogadać. Z pewnością pragnął, bym stała się tą dawną miłą Rose, która zamiast sińców na twarzy miała zawsze uśmiech. Sama zastanawiałam się nad tym, czy tak nie byłoby lepiej. Czy gdybym przestała, coraz bardziej fascynować się czarną magią, dałabym radę powrócić do tego dawnego życia. Do mojego byłego ,,ja”.
W końcu nadszedł dzień, gdy to wszystko mogło ustać. Miałam motywacje i możliwość podjęcia odpowiednich kroków. Profesor Bones dała mi szlaban. Przez dwa tygodnie nie zrobiłam żadnego zadania domowego, a gdy w końcu zebrałam się w sobie i coś nabazgrałam, okazało się, że nie na temat. Chodzę więc co wieczór o dwudziestej, szorować klatki na zwierzęta, potrzebne przy transmutacji. Wieczorem, gdy już ów szlaban się skończył, poszłam na korytarz, by poprzypominać sobie różne kombinacje i zaklęcia, których do tej pory się nauczyłam. Jak zwykle zakreśliłam kilka kółek na ścianie, każde kolejne było mniejsze i zaczęłam w nią grzmocić. Udało mi się tak ją zaczarować, że odbijała czary od siebie i leciały na mnie, co ja wykorzystywałam do ćwiczenia uników. Dochodziły ostatnie minuty treningu, gdy ktoś uchylił szarawą kotarę i stanął naprzeciw mnie. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, wokół było bardzo ciemno i nie mogłam dojrzeć twarzy niespodziewanego gościa.
-Powinnaś dać sobie z tym spokój.
Usłyszałam dziwnie znajomy głos, którego jednak nie mogłam sobie przypomnieć. Mocniej ścisnęłam różdżkę.
-Niby dlaczego?-zapytałam zaczepnie, czując jak adrenalina bierze górę nad zdrowym rozsądkiem
-Bo to jest niebezpieczne. Niektóre z zaklęć jakich używasz, są karalne.
-I może mnie wydasz?-zadrwiłam
-Może.-usłyszałam w odpowiedzi kpiącą nutę i wtedy przypomniało mi się, skąd znam ten głos.
Machnęłam szybko ręką i wyszeptałam ,,Lumos”. Strumień światła padł na bladą twarz Scorpinusa Malfoy'a. Jego spojrzenie było jak zawsze pełne drwiny.
-Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
-Mam swoje sposoby.-usłyszałam w odpowiedzi
Nie miałam najmniejszej ochoty, na prowadzenie tej pokrętnej rozmowy. Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty na towarzystwo Malfoy'a.
Wymyśliłam genialny plan, był bardzo prosty: miałam milczeć i być obojętna na każdą próbę konwersacji. Niestety, nie wszystko poszło po mojej myśli.
-Powinnaś już dawno oddać mi moją chustę, nawet gdybyś inicjały wyszywała ręcznie.
Gdy to powiedział, poczułam się tak, jakby ktoś zdjął mi z oczu klapki. Zaniedbałam wszystko, zacząwszy od szkoły, skończywszy na przyjaciołach. Straciłam zdrowy rozsądek, samodyscyplinę. Naraz poczułam się tak bardzo zagubiona, jak jeszcze nigdy w życiu. Zdezorientowana spojrzałam na Scorpinusa, który oparł się o kamienną ścianę i również trzymał zapalaną różdżkę.
-Zapomniałaś?-zgadywał- Nie miałaś czasu? A może uznałaś, że taki przedmiot jak chustka do smarkania, nie będzie mi już potrzebny?
Byłam pewna, że słyszy moje splatane myśli. Krew pulsowała mi szybko, a na twarzy pojawiły się strużki potu. Zupełnie jakbym głowiła się nad odpowiedzią na teście.
-Postaram się zwrócić dług jak najszybciej.-zdołałam w końcu powiedzieć
Byłam pewna, że tak będzie. Materiały mam już od bardzo dawna, babcia zdradziła mi listownie zaklęcia poprawiające wyszyte niedoskonałości, tak że moje koślawe litery staną się pięknymi inicjałami.
-Możemy już iść?-zapytałam, chociaż miałam pełne prawo sama o tym zadecydować.
-Zaraz. Chcę jeszcze coś ustalić.
Zdziwiona uniosłam głowę i napotkałam jego chłodne oczy.
-Nie będziesz już tutaj przychodziła.-usłyszałam rozkaz-Jeśli to zrobisz pożałujesz.
-Że co?-nie dowierzałam, jak on może mi cokolwiek zakazywać.-Pozwól, że to ja sama zadecyduję o tym, co mam robić.
-Naturalnie pozwalam ci. Masz do wyboru, złamanie mojego zakazu lub nie.
Wewnątrz, aż pieniłam się by mu przyłożyć. Z wielką chęcią grzmotnęłabym go jakimś z moich uroków. To przecież niemożliwe, by traktował mnie, jak nierozgarnięte dziecko.
-Idziesz?-wyrwał mnie z zamyślenia.
Stał już na końcu korytarza przytrzymując kotarę. Chcąc nie chcąc ruszyłam za nim.
Przez dłuższy czas szliśmy w milczeniu, mijając znajomych uczniów, niekiedy witając się z nimi. Zastanawiałam się ile z tych osób pomyśli, że jesteśmy parą. To nawet zabawne, że ze wszystkich ludzi najbardziej wybujałą wyobraźnię mają plotkarze.
-Odrobiłaś zadanie z transmutacji?-spytał Scorpinus, wydaje mi się, że grzecznościowo.
-Oh, nie-jęknęłam- to na jutro?
Malfoy pokiwał wolno głową.
-Dasz mi spisać?-nawet nie wiem, kiedy to wypowiedziałam, przez chwilę zastanawiałam się, czy te słowa w ogóle wyszły z moich ust.
Scorpinus zmierzył mnie uważnie spojrzeniem i widać było, że myśli nad odpowiedzią.
-Dam ci, ale nie za darmo.
Powoli zaczęła interesować mnie ta rozmowa.
-A czego chcesz w zamian?-dopytywałam się
-Przysługę za przysługę, w nieokreślonym czasie.
W nieokreślonym czasie, krążyło mi po głowie. To może być ciekawe, jednakże zgadzając się na te warunki, zacznę stąpać po nierównym gruncie. No, ale jaki mam wybór? Bardzo przekonującym argumentem był kolejny szlaban, połączony z listem do rodziców, za brak zadania domowego.
-Dobra, niech będzie.
Staliśmy już przed drewnianymi drzwiami do Pokoju Wspólnego. Chwyciłam kołatkę z głową kruka i zapukałam trzy razy. Dziób rozchylił się lekko i usłyszeliśmy.
-Czemu nam się nie chce, tak jak nam się chce?*
Kurcze, nie miała już czego wymyślać. Nie maiłam siły wysilać mózgu, stanowczo zasługiwał na odpoczynek.
-Wszystko zależy od motywacji, gdy widzimy sens tego, co robimy zyskujemy "ochotę".*- Scorpinus podał odpowiedź.
-Bardzo dobrze.-odpowiedziała kołatka i drzwi stanęły przed nami otworem. Widząc moją osłupioną minę, Malfoy pochylił się nade mną i powiedział ściszonym głosem.
-Namówiłem Szarą Damę, by zdradziła mi kilka odpowiedzi na pytania kruka.
Jeszcze bardziej zdziwiona, gdyż Szara Dama na ogół nigdy nie wdaje się w rozmowy z uczniami, weszłam do pokoju.
-Zaczekaj chwilę.-powiedział Scorpinus i poszedł do dormitorium
Ja w tym czasie, zajęłam wygodne miejsce w cieplutkim kąciku, gdzie nikt nie jest w stanie dojrzeć, co się tam robi. Przez dłuższą chwilę obserwowałam innych krukonów. Dostrzegłam wtedy, że ci ludzie mają bardzo nudne życie. Nauka, plotki i tak na przemian. Nie byłam w stanie, wyobrazić siebie w takiej roli. Wiem, że miesiąc temu należałam do tych szarych ludzi, dziś jednak, jest to dla mnie zbyt odległe, bym mogła tam sięgnąć.
Widok zasłoniła mi sylwetka Malfoy'a, trzymającego zwoje pergaminów pod pachą.
-Przyniosłem ci jeszcze zadanie z eliksirów i zielarstwa. Ale nie liczyłbym na twoim miejscu, na poprawność tych wypocin.
-Nieważne.-mruknęłam biorąc do ręki pierwszy z nich.
Na moje szczęście transmutacja. Po przeczytaniu wymysłów Scorpinusa, stwierdziłam, że nie jest źle. W końcu miałam o tym jakie taki pojęcie, gdyż to mój ulubiony przedmiot. Zasięgając rad z podręcznika i pracy Malfoy'a, napisałam obszerne wypracowanie. Nie było rewelacyjne, ale na dobrym poziomie. Następnie załatwiłam eliksiry i zielarstwo. Tu jednak było nieco gorzej, gdyż zawsze przy eliksirach pomagał mi Albus, a z zielarstwem od kiedy pamiętam było u mnie nie najlepiej.
Zdziwiło mnie trochę to, że Scorpinus przez cały czas siedział przy mnie i przeglądał moje wypociny. Byłam zirytowana, jednak nie chciałam się z nim kłócić, bo jeszcze zabrałby mi swoje prace i z zadania domowego byłyby nici.
Gdy w końcu skończyłam tę jakże męczącą i nudną pracę, było już dość późno. Zmęczenie ostro dawało mi się we znaki, dlatego też postanowiłam pójść spać, mimo ciążącej chusteczki z inicjałami, która została jeszcze do zrobienia. Jak tylko podniosłam się z błękitnego fotela, w pokoju zrobiło się zamieszanie. Coś latało pod sufitem skrzecząc wściekle i atakując włosy dziewcząt. Gdy to coś zaczęło lecieć w moją stronę, szybko wlazłam pod stolik i bez tchu czekałam na dalsze wydarzenia.
-To sowa.-usłyszałam głos Scorpinusa, w którym słuchać było śmiech.-Wygląda na to, że do ciebie.
Wystawiłam głowę spod stołu i zobaczyłam potarganą, ciemnobrązową sowę o zwariowanym spojrzeniu. Kidy tylko się wychyliłam, kłapnęła dziobem.
-Ja się stąd nie ruszam.-krzyknęłam chowając się znowu- Jeśli będziesz tak miły, to może odbierzesz za mnie tą przesyłkę?
Usłyszałam jakąś szamotaninę, a po chwili siedziałam na fotelu trzymając w rękach zielonkawą kopertę. Nie otwierałam jej, miałam złe przeczucia. Po kilku sekundach złamałam pieczęć. Był to list od Cariny, a brzmiał następująco:
Spotkajmy się jutro w Zakazanym Lesie na polanie hipogryfów, oczywiście jeśli się nie boisz, w co szczerze wątpię. Dokończymy tam to,
co zaczęłaś na korytarzu.
Będę na Ciebie czekać:
szczera przyjaciółka Carina.
Głośno przełknęłam ślinę. Więc jednak będę miała możliwość wypróbowania moich zaklęć, jak i również dokończenia zemsty. Nie wiem czemu, ale teraz, nie jest mi tak kolorowo o tym myśleć.
-Pójdziesz, tak?-usłyszałam zza ramienia
Odwróciłam się. Malfoy przeczytał ukradkiem cały list. Co znaczyło, że zaczynają się schody.
-Tak,-odpowiedziałam-muszę. Inaczej to nigdy się nie skończy.
-Nie powinnaś. Carina cię podpuszcza. Sama pewnie nigdy z własnej woli, nie postawi nogi w Zakazanym Lesie. Ponoć ostatnio znaleziono ślady wilkołaków.
-Wilkołaki?-powtórzyłam głucho
Wstałam z siedzenia.
-Dobranoc.-rzuciłam Scorpinusowi i ruszyłam do dormitorium.
Wilkołaki, krzyczałam w myślach.
*Niby lubię filozofować, ale to pytanie jak i odpowiedź mam z internetu.
Zwycięska Roxanne... Dodała Rose Weasley Sobota, 20 Grudnia, 2008, 19:27
Dzięki Wam za komentarze;]. Naprawdę jest lepiej pisać, gdy się wie, że ludzie czytają to co nabazgrolę;].
Pozdrawiam:**
Jeśli myślałam, że Carina da mi w końcu spokój , gdy będę ją ignorowała to byłam w błędzie. Teraz już wiem, że tę sprawę, będę zmuszona załatwić sama. Bez bójki się nie obejdzie, jak uświadomiła mi Lauren. Strasznie się boję, jestem tchórzem. Gdybym była taką Roxanne! Jakże jej zazdroszczę tej sławy niepokonanej. Chyba poproszę ją o korepetycję, ale jak na razie siedzę w bibliotece i szukam odpowiednich zaklęć i uroków, mogących mi pomóc rozbroić ślizgonkę. Nie spodziewałam się, że to zajęcie może być takie fascynujące. Ile jest nieznanych formuł, które aż proszą się o wypróbowanie. Zapisałam sobie najciekawsze i po południu będę je ćwiczyła z dziewczyną Alba. To dziwne, ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że będzie mnie łączyć przyjaźń z Lauren. Myślałam, że to koniec, uważałam, że mi go zabierze,a tu nic. Rzeczywiście nie spotykam się z nim tak często jak kiedyś, ale to wyłącznie z mojej winy. Zdałam sobie sprawę, że to nienormalne abym żywiła takie uczucia wobec kuzyna. Trzeba to zmienić, dlatego się izoluję. O, jest nowe zaklęcie, Anardi powoduje oślepiający, chwilowy ból głowy. Dopisałam je na listę. Byłam tak pochłonięta szukaniem skutecznych zaklęć, że nie zauważyłam, iż niektóre z nich są brutalne. Zanotowałam ich jeszcze kilka i ruszyłam do pokoju wspólnego. Gdy usiadłam przed kominkiem i zaczęłam robić zadanie domowe z zaklęć, stwierdziłam, że jest to uzależniające. W głowie wciąż miałam formułki poszczególnych uroków i wielką chęć by znów udać się do biblioteki w celach poszukiwawczych. Nawet nie wiedziałam kiedy zebrałam książki i pod pretekstem szukania informacji o zielsku kamiennym, poszłam do raju książkowego. Tam naturalnie zajęłam się szukaniem zaklęć. Skończyłam dopiero gdy zegarek na ręce zaświergotał, niczym ptak, oznajmiając, że spóźniam się na spotkanie z Lauren. Pognałam na złamanie karku do tajnego korytarza, o którego istnieniu powiedział mi wujek George. Lauren była już na miejscu. Stała oparta głową o kamienną ścianę i nuciła coś pod nosem.
-Sorki-rzuciłam, szybko wyciągając kartkę z zaklęciami i różdżkę z kieszeni.
Stanęłam na przeciwko niej, po czym nakazałam jej rzucić zaklęcie tarczy, abym jej nie skrzywdziła. Następnie zaczęłam wyczytywać zaklęcia z listy. Szło mi naprawdę dobrze, tylko kilku uroków nie mogłam opanować i postanowiłam poćwiczyć je podczas weekendu. Byłam bardzo zadowolona z siebie i coraz pewniej myślałam o starciu z Cariną. Czasami wyobrażałam sobie, jak będzie ono przebiegało i cieszyłam się niczym dziecko, gdyż zawsze w wyobrażeniach zwyciężałam ja. Dlatego w miarę upływu czasu, z wytęsknieniem czekałam odpowiedniego momentu, by móc uderzyć. Chciałam to zrobić znienacka, dlatego odrzuciłam wcześniejsze propozycje Lauren, która sugerowała wyzwanie jej na pojedynek. Niestety, gdy decydowałam się na atak zawsze pojawiał się prefekt lub nauczyciel i uciekałam speszona.
W końcu po tygodniu ćwiczeń i wypatrywania okazji. Nadszedł długo wyczekiwany dzień. Idąc do biblioteki z wiadomych przyczyn, natknęłam się na nią przy oknie, obok obrazu upitych mnichów na trzecim piętrze.
-O, idzie ruda.-zarechotała drwiąco na mój widok.-No jak tam prosiaczku? Naskarżyłaś już komuś ze swojej rodzinki?
-Zamknij się!-wrzasnęłam na co ona podniosła różdżkę i machnęła nią krótko, po czym wylądowałam na ziemi.
Nie tak wyglądało to w moich wyobrażeniach, zaczynając walkę nie leżałam na podłodze.
-Anardi-wycelowałam końcem różdżki w jej twarz, po czym wstałam.
Zaskoczona dziewczyna wrzasnęła z bólu i złapała się za głowę.
-Oślepłam.-zaczęła krzyczeć.
-Przestraszyłaś się?-tym razem to ja odezwałam się drwiąco, złośliwe wyginając wargi.-To poczuj to: Difinises.
Na dłoni Cariny pojawiło się głębokie rozcięcie, które zaczęło bardzo mocno krwawić. Na wskutek nowej fali bólu, poprzednie zaklęcie przestało działać.
-Drętwota.-krzyknęła ślizgonka, a zaklęcie chybiło o cal
-Windgardium Leviosa.-skierowała strumień światła na zbroję tuż obok niej, a ona z głuchym łoskotem spadła na miejsce, w którym przed chwilą stała dziewczyna. Nagle poczułam mocne uderzenie w brzuch, tak, że zgięłam się w pół i straciłam oddech. Dysząc z bólu, osunęłam się na ziemię i usłyszałam kolejną nazwę nieznanego mi zaklęcia, jednak tym razem zareagowałam szybko zaklęciem tarczy. Promień niebieskiego ognia odbił się ode mnie i trafił Carinę, odrzucając ją na ścianę. Gdy się podniosła, w jej oczach widać było szaleńczą złość i naprawdę się przelękłam. Szukałam w głowie odpowiedniego zaklęcia, jednak nic nie znalazłam. Już myślałam, że dostanę za swoje, gdy nagle obok mnie pojawiła się Roxanne i zaczęła machać szybko różdżką. Po kilku sekundach Carina leżałam na podłodze zalana łzami.
-Co to było, Rose?-wrzasnęła na mnie kuzynka- Odbiło ci czy co?
-A co cię to obchodzi?-odpowiedziałam wzburzona- Nie prosiłam byś mi pomagała.
-Ta ślizgonka zrobiłaby z ciebie miazgę. Poczekaj, aż napiszę do ciotki i zobaczymy, czy nadal będziesz taka samowystarczalna.
-Ani mi się waż.-krzyknęłam-To nie twoja sprawa.
-Rose uspokój się.-usłyszałam za plecami głos Albusa
Spojrzałam na niego zachmurzona, popłakałabym się z pewnością, gdyby nie moje przyrzeczenie, że już tego nie zrobię, nie rozkleję się.
-Jestem spokojna.
-Wcale...
-Daj mi spokój dobrze?-zwróciłam się do niego-Najlepiej oboje się ode mnie odwalcie.
Zostawiając osłupione kuzynostwo, ruszyłam przed siebie, zła, że nie udało mi się wykonać mojego planu. Gdy doszłam do biblioteki, postanowiłam jeszcze raz dać nauczkę Carinie tylko, że sama bez pomocy kuzynki. Chcę żeby mnie szanowano ze względu na moje uczynki, a nie Roxanne. Dzisiejszą porażkę uznałam za bardzo dobrą naukę. Nigdy nie leży zapominać, że przeciwnik również zna zaklęcia i umie się bronić, tym bardziej gdy jest starszy.
Następnego dnia rano zaczepiłam Lauren w Wielkiej Sali.
-Spotykamy się dzisiaj o 16, tam gdzie zawsze.-powiedziałam zamiast przywitania
-Rose, ja nie mogę... To znaczy my nie możemy... Albus wymógł na mnie obietnice, że ci więcej w tym nie pomogę. Daj sobie spokój, przecież Roxanne już załatwiła Carinę.
-No właśnie,-odezwałam się- Roxanne, nie ja, a przecież miało być inaczej. Tak też będzie, czy tego chcesz, czy nie.
-Przykro mi-odparła tylko
Cholera, wszystko mi się komplikuje. Jak mam się nauczyć walczyć, skoro nie mam z kim ćwiczyć? Posłałam Lauren spojrzenie pełne wyrzutu i ruszyłam na lekcje Transmutacji. Dostałam ostrzeżenie, wyprzedzające szlaban, od profesor Jones, za nieodrobione zadanie domowe. Wiem, muszę wziąć się za naukę, bo przez moją manię zemsty, straciłam poczucie rzeczywistości szkolnej.
Gdy nadeszła godzina szesnasta zjawiłam się w tajemnym korytarzu, mając nadzieję, że Lauren jednak się zjawi. Dziewczyna Albusa nie przyszła; mogłam się tego spodziewać. Nie zrażona, zaczęłam grzmotać zaklęciami wyznaczony, czerwony punkt na ścianie. Ćwiczyłam zajadle, używając różnych czarów i starając się zapamiętać ich jak najwięcej. Wiedziałam, że są to zaklęcia czarno magiczne, jednak nie dopuszczałam tej myśli do siebie. Wolałam wbić sobie w głowę teorię, że nie ma podzielności zaklęć. Każde jest wymyślone dla czarodziei, a o niewybaczalnych w ogóle nie myślałam jako zaklęciach, tylko jako broni do zabijania. Zaczęło przerażać mnie jednak to, że nie uważałam ich za coś złego...
Chcę serdecznie podziękować Lily i Lince, bo to tylko dzięki nim nie przestałam jeszcze pisać tego pamiętnika. Gdyby nie one zamiast tej notki widniałoby pożegnanie. Ten wpis jest z dedykacją specjalnie dla nich.
Dzięki dziewczyny;]
2 września
Hugon cały rozpromieniony. Kurcze czy on musiał mi to zrobić? Dlaczego chce być taki doskonały? Matka nawet z małą skazą go uwielbia. Pewnie to dziwne co mówię, ale mój brat jest gryfonem. Tiara tylko dotknęła jego rudej głowy a natychmiast wykrzyknęła ,,Gryffindor”. A już miałam nadzieję, że w końcu w moim domu znajdzie się jakiś członek naszej rodziny. No ale trudno, jestem przez to wyjątkowa. Pff, nie ma to jak pewność siebie. Szkoda tylko, że brakuje mi jej na korytarzu w szkole. Na przykład dzisiaj, pewna ślizgonka Carina naśmiewała się z moich włosów, a ja zamiast coś jej odpowiedzieć, pomyślałam tylko, że nie jestem do tego zdolna i odwróciłam się na pięcie po czym pobiegłam do łazienki by otrzeć łzy upokorzenia. Wcale nie wstydzę się swoich włosów, wręcz przeciwnie uważam, że są moją największą ozdobą, ale nie potrafię znieść swojej bezsilności, tego, że nie jestem w stanie się przeciwstawić. A przecież wystarczyłoby tylko kilka prostych słów by odgryźć się tej parszywej ślizgonce, bo przecież ja wiem czemu mi dokucza. To łatwe do odgadnięcia, gdyż ona zakochała się w Jamesie, a on wybrał inną. Równie dobrze mogłaby pomęczyć Roxanne, ale każdy w szkole wie, że z nią nie można zadzierać. Gdy tylko raz zajdzie się jej za skórę, ma się z nią na pieńku cały czas. Wszyscy dobrze pamiętają, że w tamtym roku, gdy była w trzeciej klasie miała tajemny pojedynek z szóstoklasistką I że powaliła ją dwoma zaklęciami. Od tamtej pory Rox nie ma wrogów. Uczniowie jednak wiedzą, że nigdy nie poskarżę się jej na kogoś z moich wrogów.
Gdy siedziałam w toalecie I przelewałam swoje żale na papier, usłyszałam ciche puknięcie do drzwi.
-Rose?-usłyszałam głos Lauren
-Tak?-odparłam głosem zachrypniętym od płaczu
Chwyciłam szybko chusteczkę I wytarłam rozmazane oczy, na nieszczęście była to chusteczka Malfoy'a którą zamierzałam mu oddać. Nie miałam czasu na usuwanie plam więc wetknęłam ją do kieszeni szaty szkolnej.
-Wyjdziesz? Zaraz będzie dzwonek.-zaproponowała zachęcająco
-Chwilkę.-wysmarkałam nos, tym razem w swoją chustkę i wyszłam z kabiny.
-Widziałam co się stało.-odezwała się Lauren na mój widok-Uważam, że powinnaś powiedzieć o tym komuś. Albusowi lub Jamesowi.
-A co to da?-zapytałam z goryczą-Będą naskakiwali na dziewczynę? To do nich jakoś niepodobne.
-W takim razie Roxanne, ona się nią na pewno zajmie.-nie poddawała się
-To bezsensu.-stwierdziłam-W końcu da mi spokój.
-Jak wolisz, ale jeśli chcesz znać moje zdanie powinnaś pokazać tej grubej maciorze, że do ciebie z taką obstawą nie powinna skakać.-zagrzmiała złowrogo
Zaczęłam się śmiać i od razu poprawił mi się humor. Przy lusterku okazało się, że mój makijaż nie jest jeszcze w opłakanym stanie, więc gdy zadzwonił dzwonek we dwie udałyśmy się na lekcje. Ja pod salę zaklęć ona na transmutację. Pod klasą dostrzegłam Scorpinusa gadającego z dwoma innymi chłopakami z klasy. Przyłapał mnie na spojrzeniu w jego stronę, więc nie mając wyboru musiałam do niego podejść, by nie wyglądało to dziwnie.
-Cześć.-przywitałam się już z daleka, co Malfoy dobrze zinterpretował i podszedł do mnie bez kumpli-Chciałam ci to oddać.-powiedziałam i wyciągnęłam z kieszeni jego biała chustę.
Wtedy spojrzał na mnie dziwnie, jak gdyby zastanawiał się co odpowiedzieć. Spojrzałam szybko na chustkę i o mało mi serce nie stanęło. Przecież ta szmatka była czarna od mojego tuszu do rzęs.
-Cholera-mruknęłam czerwieniąc się po same uszy
Malfoy zaśmiał się kpiąco i nadal się nie odzywał. Było mi strasznie gorąco, ale zdobyłam się tylko na podwinięcie rękawów bluzy.
-Ja ją prałam...-zaczęłam się tłumaczyć-i to ręcznie. Tylko przed chwilą zdarzył się drobny wypadek i...
-Popłakałaś sobie w damskiej toalecie?-zapytał ironicznie-Widziałem to zajście z Cariną.
Zawstydziłam się jeszcze bardziej i gwałtowniejszy rumieniec zakrył moją twarz. Ile jeszcze osób, które znam widziało to zdarzenie?
-No w takim razie...-jąkałam się i wyciągnęłam różdżkę, ręce mi trochę drżały gdy wypowiadałam zaklęcie-Chłoszczyść.
Promień światła spadł na biały materiał, który po chwili zaczął płonąć.
-Na buty trolla-wykrzyknęłam zduszonym głosem
Poczułam na ręce gorąco, płomienie zaczęły lizać moją skórę, lecz zanim zdążyłam zareagować Scorpinus ugasił pożar.
-Przepraszam.-powiedziałam z nutą rozpaczy w głosie, przyglądając się malutkiemu, zwęglonemu skwarkowi szmatki, który niegdyś był chusteczką.
Malfoy pokręcił tylko głową i westchnął głośno.
-Zapłacę ci za nią.-zaproponowałam-Albo lepiej kupię ci nową i za karę wyszyję inicjały ręcznie?
On tylko spojrzał na mnie poważnie, chociaż zauważyłam drżące kąciki ust. Czyżby udało mi się rozbawić tego gbura, który uśmiecha się wyłącznie kpiąco lub drwiąco, ewentualnie ironicznie?
-Daruj sobie.-usłyszałam w odpowiedzi, a profesor Bones zaprosiła nas do klasy. Z ulgą weszłam tam za Leną McGnowell, z która dzielę dormitorium.
Wieczorem po odrobieniu lekcji, napisałam krótki liścik do babci z prośbą o jakiś ładny nadający się na szykowną chustkę, biały materiał. Babcia zawsze ma pełno różnych szmatek pod ręką i znajdzie coś odpowiedniego dla mnie. Gorzej będzie tylko z ręcznym wyszywaniem, gdyż kompletnie nie wiem jak to zrobić. Poprosiłabym o to babcię, ale wtedy musiałabym powiedzieć do kogo należą inicjały a następnie zmuszona bym była tłumaczyć się całej rodzinie z relacji między mną a młodym Malfoyem. Za to serdecznie dziękuję, wiec zrobię to sama tylko najpierw poćwiczę. Po godzinie jestem skłonna wyszyć kształt, w którym na upartego można dopatrzyć się literki M.
W końcu znużenie wzięło nade mną górę, dlatego pozostawiłam te nudna robotę i zebrałam swoje rzeczy by iść poczytać trochę w bibliotece. Może po drodze trafię na Albusa, albo kogoś innego godnego uwagi. Jak ognia unikam Srorpinusa, gdyż jak tylko go widzę przybiera on drwiący wyraz twarzy,a mnie zalewa fala wstydu.
1 września Dodała Rose Weasley Sobota, 06 Grudnia, 2008, 16:48
Kolejna nota będzie w sobotę;]. Zapraszam do Hanny Abbott.
Pozdrawiam i dziękuję za te dwa komentarze pod ostatnią notką. Nutria.
Obudził mnie krzyk budzika domowego Potterów.
-WSTAWAĆ ŁAMAGI! DO SZKOŁY JUŻ CZAS, BIERZ SWÓJ KUFER WYPCHANY I RÓŻDŻKĘ ZA PAS!
Takie dźwięki towarzyszyły mojemu przebudzeniu, które w domu zazwyczaj jest spokojne i stopniowe. W tym domu wariatów o mało z łóżka nie spadłam. Usłyszałam stęknięcie Lily. Poszłam za jej przykładem i również wstałam. Byłam padnięta, w ogóle sie nie wyspałam, na tym niewygodnym składaku. Chwyciłam swój plecak, w którym miałam zapakowane ubrania na wyjazd oraz kosmetyczkę i ruszyłam żwawo do łazienki. Chwyciłam za klamkę i już miałam otwierać gdy za plecami usłyszałam głos.
-Nie rób tego.-odezwał sie James z dziwnym uśmieszkiem, widząc moja lekceważąca minę wyjaśnił.-Wewnątrz jest tata, bierze kąpiel, a nie ma zwyczaju zamykać drzwi na klucz, tak więc wchodząc do łazienki ujrzysz kolejno...
-James!!!-wrzasnęła ciotka-Nie słuchaj go kochanie, wujek zawsze kompie sie w slipach.
Zachowałam spokój na twarzy, ale w duszy chciało mi się śmiać. Bo czy to nie prawdziwy dom wariatów? U nas w domu mama dostała by apopleksji, gdyby tata nie zakmął drzwi do łazienki co groziłoby ujrzeniem go nagiego, a co dopiero gdyby mył sie w slipach? Jednak pomimo mojego oburzenia, musiałam przyznać, że ten luz przypadł mi do gustu. Zawsze wiedziałam, że będę prowadzić swój dom inaczej niż mama, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że można to robić w tak swobodny sposób. Na korytarz wyszedł Albus z uśmiechem na twarzy, widać było, że cieszy się na powrót do szkoły.
-Dzień dobry.-powiedział, a gdy spojrzałam na niego ze zdziwieniem roześmiał się i wepchnął do łazienki , którą właśnie zwolnił James, a przecież była moja kolej! Z irytacją oparłam się o ścianę, a pasmo włosów opadło mi na twarz. Westchnęłam głęboko.
-Sadzę, że nigdy nie dopchasz się do tej łazienki.-powiedziała ciotka wychodząc z sypialni.-Jak chcesz to możesz wziąć prysznic u mnie w sypialni. Na ogół nikt nie ma tam wstępu, no ale czasem można zrobić wyjątek.-na koniec puściła mi łobuzersko oczko i zeszła do kuchni robić śniadanie. Zebrałam więc wszystkie swoje rzeczy i weszłam do pokoju cioci po czym stanęłam jak wryta. W pokoju paradował James w samych gaciach. Na moje nieszczęście zaczerwieniłam sie jak burak i z kwikiem wybiegłam z pokoju. Było mi bardzo gorąco, nie wiedziałam co mam zrobić, wtedy zobaczyłam uchylone drzwi łazienki, weszłam tam bez zastanowienia i szybko przekręciłam kluczyk. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam w lustro, po twarzy spływały mi krople potu. Nachyliłam się nad liliowym zlewem i puściłam zimna wodę. Przemyłam nią twarz i zabrałam sie za makijaż. Już miałam wychodzić gdy przypomniało mi się o umyciu zębów. Idealnie wykonturowane usta poszły chodzić. Drugi raz tego robić mi się nie chciało, więc tylko maznęłam wargi błyszczykiem ochronnym i poszłam na śniadanie.
Dworzec
Na King's Cross byliśmy grubo przed czasem ze względu na histeryzującą mamę i babcię. Wśród rodzinnego jazgotu myślałam, że zaraz nie wytrzymam, a z zażenowania zrobiły mi się czerwone uszy. Albus kiwnął na mnie głową, co znaczyło czas pożegnań i szybkiego ,,spływania” w tłum.
-Do zobaczenia tato.-powiedziałam przeciskając się przez wujków. Tata uścisnął mnie mocno i pocałował w czoło.
-Dobrego roku szkolnego.-Wtrąciła babcia składając mi głośnego całusa na policzku
Elegancko pożegnałam się z resztą towarzystwa i podeszłam do mamy by i ona mogła życzyć mi samych sukcesów. Byłam jednak głupia sądząc, że zwróci na mnie uwagę, gdy obok stoi Hugon. Gdy po trzecim ,,mamo'' i szarpnięciu za rękaw nadal mnie ignorowała, odwróciłam sie na pięcie i zniknęłam w tłumie uczniów z czwartego roku. Z oczu płynęły mi łzy. Próbowałam je powstrzymać, ale na nic się to zdało. Jestem chyba bardzo dziecinna, skoro płaczę z takiego powodu. Ciągnęłam ciężki kufer i wlokłam sie w stronę drzwi pociągu, kiedy ktoś podszedł do mnie i chwycił za rączkę bagażu.
Zdziwiona spojrzałam w twarz Scorpinusa Malfoy'a, miał bardzo ironiczny wyraz twarzy. Posiada wygląd dość charakterystyczny jak na Malfoy'ów. Bardzo jasne włosy, dość przeciętną posturę i poczucie wyższości. Jedyne czego nie odziedziczył po linii rodziny ojca to chamstwa i podłości. W sumie nie jest to taka niespodzianka, że mi pomógł, gdyż on cały jest jedną wielką niewiadomą. Nie potrafię rozgryźć tego człowieka. Jest ze mną na roku i należy również do Ravenclawu, co było ponoć wielkim zaskoczeniem dla jego rodziców, gdyż wszyscy Malfoy'owie skończyli w Slytherinie, tak jak wszyscy Weasleyowie w Gryffindorze, tylko ja czarna owca jestem krukonką. Zazwyczaj jest złośliwy i cięty, ale czasami zaskakuje swoimi odruchami, jak choćby teraz.
-Widzę, że żaden członek twojej wielkiej rodzinki nie raczył pomóc ci z bagażem,-powiedział a jego głos przesączony był kpiną, gdy to mówił jego wzrok padł na moją twarz, a widząc rozmazane oczy i łzy na policzkach, zamilknął. Byłam mu za to wdzięczna, bo gdyby ktoś zaczął sie teraz nade mną litować chyba bym się rozkleiła. Tak więc szłam u boku Scorpinusa, milcząc całkowicie, ale widać mu ta cisza nie przeszkadzała. Gdy weszliśmy do pociągu znalazł mi wolny przedział, wpakował tam kufer i podał mi białą chusteczkę z materiału.
-Wytrzyj się, bo jeszcze ktoś pomyśli, że płakałaś...-urwał bo wtedy wpadł do przedziału James
-Rose, co się stało?-usłyszałam jego głos-Co ty jej zrobiłeś?-zapytał groźnie mierząc Malfoya wzrokiem. Wyprostował sie cały tak, że wzrostem górował nad Scorpinusem. Szczerze mówiąc fajnie było mieć starszego kuzyna.
-Gdybym to był ja, uwierz, że płakałaby głośniej.-odpowiedział tylko tamten
-No Rose, to o co chodzi?-zapytał łagodnie James
Pokręciłam tylko głową i patrzałam jak Scorpinus wychodzi z przedziału. Pamiętam jak tata opowiadał o nienawiści pomiędzy nim, wujkiem Harrym I NIĄ (tą o której wolę nie mysleć). Teraz nie było jakieś szczególnej wrogości miedzy naszą rodzina a nim. Po prostu na ogół traktujemy siebie jak każda inną nieznajomą osobę. Tylko ja czasami mam jako takie kontakty z Malfoyem, ale to nic dziwnego gdyż jesteśmy w jednej klasie.
-Usiądę z tobą w przedziale co?-zapytał Albus wchodząc do środka
-Nie-zaprzeczyłam czując jak się w środku gotuję z bezsilnej złości. Kurcze, niańczą mnie jak dziecko.-Idź do Lauren.-powiedziałam tylko i usiadłam przy oknie. Mając nadzieję, że kuzyni szybko znajdą wyjście.
-W takem razie ja tu zostanę.-odezwał się James i wychylił głowę na korytarz- Chio, Max, Lisa dawajcie tutaj.-wydarł się
Jęknęłam w duchu, gdy do przedziału weszli: dziewczyna Jamesa, Lisa Cabott i jego najlepszy przyjaciel Max ze swoją Chio Corner*, z której mamą przyjaźni się tata Potterów. Po sztucznych powitaniach James zajął się Lisą, a Max Chio i zostałam sama wśród odgłosów ssąco-mlaszczących. W która stronę nie spojrzałam byłam zmuszona patrzeć na migdalące się pary. Nerwowo ściskałam jakiś przedmiot w ręce. Była to chustka Scorpinusa. Chciałam wstać i iść mu ją odnieść ale pomyślałam, że głupio byłoby mu zanosić czarną od tuszu do rzęs szmatkę z pięknie ozdobioną literą M. W innych okolicznościach pewnie bym się zaśmiała z tej błahostki. Teraz jednak byłam wyraźnie nie w sosie.
Obudziło mnie zachodzące słońce, nie wiem czy to możliwe bym spała cały dzień, ale na to wygląda. W przedziale było całkiem pusto, James i jego towarzysze gdzieś wybyli, a obok mnie leżała koperta. Otworzyłam ją.
Jak się obudzisz przyjdź do przedziału c-16.
Albus
Mógł sobie darować pieczętowanie tego listu. Jednak taki jest Albus. Pedantyczny i dokładny. Nie chciało mi sie iść do jego przedziału. A precyzyjniej mówiąc nie chciałam wchodzić w kolejne gniazdo zakochanych małolatów, dlatego postanowiłam zajrzeć tylko co robią i kto tam jest. A następnie udać się do toalety. Kidy tylko zajrzałam do środka rozległ sie donośny krzyk.
-Rose!- była to Arien Helfen, będąca na tym samym roku co ja w Gryffindorze-Co tam u ciebie?
Słyszałam , że chodzisz Scorpinusem Malfoy'em. Czemu sie nie pochwaliłaś?
Spojrzałam na nią zdezorientowana, o co tu chodzi?
-Nie,-zaprzeczyłam- kto ci takich rzeczy naopowiadał?
-Wszyscy o tym mówią.-wzruszyła ramionami-Dzisiaj rano pierwsze co zrobił to poszedł do ciebie.
Spojrzałam zdziwiona na Albusa. Kto mógł w coś takiego uwierzyć? Alb również uważał to za niedorzeczność.
-Pomógł mi tylko zanieść bagaż do przedziału, bo jakoś nikt inny nie raczył tego zrobić.-posłałam wymowny grymas kuzynowi-Jest dobrze wychowany, to tyle. Jestem pewna, że zrobiłby to dla każdego innego ucznia, ale nie musi gdyż im pomaga najczęściej rodzina.
-A no,-zająknęła się Arien-skoro tak mówisz...
-Jak minęły ci wakacje?-usłyszałam
Odwróciłam się i spojrzałam prosto w twarz Lauren.
-Całkiem, całkiem.-odparłam uprzejmie, po co przybierać wrogą postawę wobec dziewczyny najlepszego przyjaciela-kuzyna?
-Siadaj.-wtrącił Albus zabierając z siedzenia pudełko czekoladowych żab i właśnie wtedy mój brzuch wykonał głośny protest.
-Nie mogę, nic jeszcze nie jadłam i jestem okropnie głodna.
-Coś wykombinujemy-zaoponowała Arien i otworzyła swoja torbę. Wyciągnęła z niej babeczki własnej roboty, butelkę kremowego piwa (piłam je po raz pierwszy) i musy-świstusy. Każdy dorzucił coś od siebie, tak że z przedziału wyszłam obżarta i cięższa o kilka kilo. Pobiegłam chyłkiem do łazienki i tam przebrałam się w szatę, którą na szczęście zapakowałam do torby.
31 sierpnia Dodała Rose Weasley Sobota, 29 Listopada, 2008, 20:41
Wróciłam! Skasowało mi sie wszystko, nie wiem jakim cudem.
Pozdrawiam i zapraszam do Hanny Abbott.
Patrzał na mnie, a ja wiedziałam, że nie wie co powiedzieć, jak mnie pocieszyć.
-Nic sie nie stało,-uprzedziłam go-prędzej czy później, to było nieuniknione. Nie będziemy przecież wiecznie dziećmi. Naprawdę cieszę się, chociaż w tej chwili nie umiem tego pokazać, ale jest to spowodowane tylko tym, że tracę najlepszego przyjaciela. Jesteśmy z różnych domów, wiec spotykać musimy się gdzieś indziej, a i tak robimy to bardzo rzadko często tylko pół godzinne pogawędki lub dłuższe ale za to przepełnione nauką chwile w bibliotece. Jednak teraz i tego zabraknie. Nie będziemy spotykać się codziennie, może nawet z czasem w ogóle, tylko tyle co przypadkiem na korytarzu.-Sama nie wierzyłam w to co mówiłam. Istotnie spotykać będziemy się rzadziej ale nie ma mowy o całkowitym porzuceniu naszych spotkań.-Wiesz chyba musimy już wracać. Rodzice zaczną się niepokoić, robi się coraz ciemnej. Przecież wiesz, że nie lubię ciemności.
Albus kiwnął głową na znak, że mnie rozumie i ruszył pierwszy ku drzwiom. Jednak zanim zdążył dotknąć klamki one same się otworzyły a na progu stanęła zgięta w pół postać w kapturze z zamaskowaną twarzą. Zaczęłam krzyczeć, postać poruszyła się i weszła do chatki. Mama i tata, oraz ciotka i wuj bardzo wiele opowiadali nam o śmierciorzercach, którzy byli sługusami Voldemorta, gdy ten jeszcze żył. Dopuszczali się okropnych czynów, mordując i torturując niewinnych ludzi. Mój krzyk wzrósł jeszcze bardziej, ręką zaczęłam mimowolnie szukać różdżki. Jednak w obu kieszeniach jej nie było, gdyż w wakacje nie nosimy różdżek przy sobie. Spojrzałam z przestrachem na Albusa, ale on był w pełni opanowany i spojrzał karcąco na czarną postać. Następnie ruszył szybko na nią, tak, że ona zaczęła się cofać i potknąwszy się o dywanik runęła do tyłu. W skutek upadku maska zsunęła jej się z twarzy ukazując szczerzącego zęby Jamesa.
-Ty kretynie wrzasnął.-młodszy z braci i skoczył na starszego z pięściami. Zaczęło się szarpanie i jęczenie dwóch zaciętych chłopców. Gdy szok powoli zaczynał mnie odpuszczać i powoli odzyskiwałam koordynację ruchową, na drżących nogach podeszłam do nich i położyłam rękę na ramieniu Albusa, który teraz zamienił sie rolami z Jamesem i siedział na nim, przygniatając go do podłogi.
-Zostaw go. No już wystarczy.-na te słowa zszedł z niego i stanął nachylony obok mnie. Stała się denerwująca niskość tego domku.
-Co to było, James?-zapytałam lodowatym tonem, rzucając mu przy okazji słynne spojrzenie ciotki Ginny i babci Moly, które z całego kuzynostwa tylko ja odziedziczyłam. Na jego widok mój niepoprawny kuzyn jakby schował sie w sobie, w końcu znał to spojrzenie od swojej matki i wiedział, że nie wróży ono niczego dobrego.
-Ja tylko chciałam was nastraszyć.-powiedział siląc się na beztroski uśmiech, który nie do końca mu wyszedł-To miał być tylko taki żart. No wiesz...
-Nie, James nie wiem. Żart powiadasz?-byłam całkowicie opanowana, z doświadczenia wiem, że to jeszcze bardziej miesza przeciwnika.-Żart, który o mało co nie przyprawił mnie o zawał serca? Był niezwykle śmieszny, naprawdę.-zaśmiałam sie kpiąco
-Rose sory, to nie miało wyjść tak.
-Ale wyszło jak wyszło James i musisz ponieść tego konsekwencje. Jak to dobrze, że jest zebranie rodzinne w domu.-powiedziałam z przesadna ulgą-wszyscy dowiedzą się jakim to cudownym chłopczykiem jest James Potter.-zachichotałam słodziutko
-Daj spokój, przecież wiem, że nie jesteś taka.
-To i tak nie zmienia faktu, że mógł byś czasem pomyśleć.
James utwierdziwszy się w przekonaniu, że już nic mu z mojej strony nie grozi, uniósł dwa palce ku górze i rzekł uroczyście.
-Obiecuję, że odtąd będę myślał.-po czym dodał ciszej.-Czasami.
Zaczęłam się śmiać i szturchnęłam go w ramię. James zawsze był śmieszny, a przy tym gdy przychodziła taka potrzeba poważny i najbardziej pomysłowy z nas wszystkich. Wszyscy w rodzinie myśleli, że zajmie w Hogwarcie miejsce wujków bliźniaków i swego dziadka, od strony ojca. Tak się jednak nie stało, gdyż James mimo pozorów ma wysokie ambicje. Pragnie zająć wysoką posadę w ministerstwie, ja osobiście uważam, że chciałby sięgnąć po miano ministra co jest oczywiście absurdalne, ale my nie zwierzamy sie sobie. W końcu jestem młodszą kuzynką.
-To co wracamy na ciasto?-zaproponowałam
-Mniam,- z wtórował mi Albus- babcia upiekła swój specjał.
-No to co tu jeszcze robimy?-zapytał James i ruszył biegiem do schodków.
Gdy postawił obie nogi na najwyższym, spojrzał się na mnie i pomachał mi obiema rękami, chcąc mnie rozśmieszyć. Jednak gdy chciał chwycić się z powrotem, przechylił się do tyłu i runął na ziemię. Przestraszona ruszyłam na dół, ten człowiek przyprawi mnie kiedyś o zawał serca. Ukucnęłam nad pochylonym kaskaderze.
-No i jak? Żyjesz jeszcze?
-A jakże inaczej?-zapytał z uśmiechem rozmasowywując tył głowy, na której czubku pojawił sie widoczny, na jego krótkich włosach, guz sporej wielkości.
-Chodźmy do domu.-powiedział stanowczo Albi-mama jest mistrzynią w usuwaniu zadrapań.
-Chyba v-ce-zaśmiałam się- zapomniałeś o babci.
-Racja v-ce.-zgodził się ze mną. Zauważyłam, że jest jakiś oschły. Przeważnie popadał w taki nastrój w obecności Jamesa, jak gdyby ten wysysał z niego cały humor. Chwyciłam poszkodowanego pod ramię i ruszyliśmy w kierunku domu wybuchając co chwila głośnym śmiechem, tylko Albus trzymał się kilka kroków za nami nie podzielając naszej wesołości. Podczas drogi cały czas podziwiałam kuzyna, który mino rosnącego, guza ani razu nie jękną ani nie narzekał na ból.
W domu kobiety Weasley & Potter, otoczył rannego z każdej możliwej strony, każda chcąc zademonstrować swoje umiejętności uzdrowicielskie. W końcu wygrała babcia, której rzadko kto się przeciwstawia i poszła z wnukiem do kuchni. Za nią oczywiście wszyscy goście. Ja zwolenniczka spokoju i równowagi udałam się z Albusem do mojego pokoju na piętrze, gdzie wciąż były oznaki walki na poduszki. Zabrałam się za sprzątanie, by mama nie dostała apopleksji na widok bałaganu. Alb rozsiadł sie wygodnie na fotelu przy oknie i pogrążył sie w zadumie, nie chcąc mu przerywać wydłużyłam dwukrotnie tempo układania rozrzuconych przedmiotów.
-Jedziemy jutro razem na dworzec?-przerwał ciszę
-Raczej tak, wiesz przecież, że rodzina za nic w świecie nie zniosła by, gdyby gromadnie ni pożegnała maluszków.-odparłam z przesadną słodyczą w głosie.-Wszyscy zostają tutaj na noc, no z wyjątkiem Georga ale ona zawsze wykazywał większy zdrowy rozsądek niż reszta rodziny.
-Nawet Bill i Fleur?-zapytał z niedowierzeniem. W swoim towarzystwie już dawno zaczęliśmy mówić o ciotkach i wujkach po imieniu.
-Z Roxane.-pokiwałam głową.
-Powariowali.
-Zawsze to powtarzam.
Popatrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem. Wrócił dawny Albus.
-A macie jak się pomieścić?-zapytał
-No raczej nie.-odparłam ostrożnie
-To może przenocujesz u nas?-zaproponował
-Szczerze? Na to właśnie liczyła mama.
Albus zaczął się śmiać. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, że mama nie dba o pozory I zawsze, choćby to był nie wiem jak nie na miejscu pomysł, wcielała go w życie.
Tak więc po dwunastej w nocy, gdy zaczynał się nowy dzień, przemierzałam ciemne uliczki Doliny Gordyka, w których wiał nieznośnie zimny wiatr. Całe szczęście, że wzięłam cieplejszą kurtkę i czarne nauszniki, z których zawsze żartuje sobie James. Szliśmy dosyć dużą grupą, gdyż oprócz mnie gościem u Potterów był jeszcze wujek Charlie, który przyjechał z Rumuni na ostatnie dwa tygodnie naszych wakacji, w odwiedziny do dziadków i postanowił przyłączyć się do rodzinnych ,,żegnaczy” rodzinnych. Aż mnie trzęsie gdy wyobrażam sobie jak cała rodzinka wysiada z samochodów i staje na dworcu, by w końcu zająć cały peron dziewięć i trzy czwarte. Już widzę twarz Scorpiusa na widok tak licznych łzawych pożegnań. O, nie nie daruję im tego. Przed domem zaproponowałam Albusowi, mój iście wspaniały plan by na jutrzejszy dzień przebrać się za kogoś innego i udawać, że my tych ludzi nie znamy. Bo czy to normalne robić taki cyrk z powodu pójścia do szkoły dwóch brzdąców? Pamiętam, że gdy ja stanęłam po raz pierwszy na szkolnym peronie był przy mnie tylko tata, Hugon i rodzice Albusa, a to dlatego, że mieli swoje dzieci do pożegnania. Nawet mojej matki nie było, bo miała ważniejsze sprawy, na przykład taką delegacje z ministerstwa. Do tej pory to pamiętam i mogę zapewnić, że nie jest to miła myśl.Ziewnęłam szeroko. Ciocia Ginny uśmiechnęła się do mnie.
-Będziesz spała u Lily, dobrze?-spytała jak zawsze tym swoim ciepłym głosem który w jednej chwili potrafił przybrać ton ostry jak brzytwa.
-Oczywiście, byle by tylko z dala od Jamesa i chrapiącego wujka.-odparłam już nie do końca świadomie
Na te słowa ciocia z wujkiem roześmiali się, ale mój drogi kuzynek nie był taki łaskawy i zarobiłam kukśtańca w brzuch. Przeklinając w duchu i masując brzuch dostałam się do pokoju kuzynki i zaczekałam gdy ciotka przygotuje mi łóżko, to znaczy dostarczy je tutaj wraz z pościelą. Po piętnastu minutach głęboko spałam.