Kochani! Na wstępie, życzę Wam ciepłych, spokojnych, radosnych i przepięknych Świąt Bożego Narodzenia. Są to pierwsze moje Święta spędzone z Wami, no i oczywiście z Roxanne. Bardzo Wam za to dziękuję.
A teraz, daję Wam pod choinkę nową notkę!
Smok buchnął dymem przez nozdrza. Z przerażenia aż podskoczyłam, a ktoś koło mnie krzyknął cienkim i przenikliwym głosem:
- Aaaa!!!
- Spokojnie. – odrzekł wujek Charlie. – Smok jest przywiązany czymś w rodzaju kajdan za tylnie łapy, a nasze czary sprawiły, że nie zionie ogniem. Nie możemy jednak sprawić, aby nie buchał dymem. To jeden z jego „efektów ubocznych” oddychania. Nie ma się czego bać, nic wam nie zrobi, pomimo, że nie jest jeszcze bardzo oswojony. – Mówiąc to wujek wchodził coraz bardziej w głąb jaskini, a my za nim.
- Jesteś pewien, Charlie? – odezwał się wujek Harry pokazując ręką na tylnie łapy smoka, z których wisiały luźne, wyrwane ze skały kajdany! Bestia zaczęła niebezpiecznie zbliżać się w naszym kierunku. Wszyscy przylgnęli do bocznej ściany.
- O nie! Nie wpadajcie w panikę! Nie krzyczcie, on tego nie lubi, drażni go to! Wszystko jest pod kontrolą! A wy, - skinął głową na dorosłych. – pomożecie mi.
Łatwo mu było mówić: „nie wpadajcie w panikę”! Może ON ma to na codzień, ale JA umierałam ze strachu! I tak, na pewno wszystko było pod kontrolą! Wszystko, tylko, że smok okazał się być groźny i wolny! – pomyślałam z ironią i ze strachem jednocześnie.
Nagle coś oślepiło mnie jasnym blaskiem. Potrząsnęłam gwałtownie głową dla oswojenia wzroku, i jednocześnie usłyszałam głos dziadka:
- Przepraszam! Ten mugolski aparat sam się włączył z tym fleszem! No nie, znowu to robi!
- Zapomniałeś go wyłączyć, tato! Naduś na off! – poradziła ciocia Hermiona.
Podczas gdy dorośli wyczarowywali jakieś nowe kajdany i sznury, i próbowali uspokoić bestię, my zaczęliśmy się cofać powoli do wyjścia. Nagle, stała się rzecz straszna! Smok, najwidoczniej mocno rozdrażniony naszą obecnością i oślepiającym fleszem dziadka, swoimim mocnymi i ogromnymi tylnymi łapami, kopnął w otwartą ścianę, która... rozwaliła się!!! O mały włos nie zostaliśmy przygnieceni całą stertą kamieni! Gdybyśmy byli o stopę dalej... Wolę nie myśleć! Jednak, wciąż tkwiliśmy w jaskini razem z rozwścieczonym smokiem. I teraz nie było wyjścia...
Smok zaczął podskakiwać, biegać, gonić nas, buchać gorącym i piekącym w oczy dymem... Wszyscy się rozpierzchli, biegali z kąta w kąt, szukając jakiegoś schronienia. Co chwilę widziałam kogoś unikającego zderzenia się z wielkim ogonem potwora, krzyczącego, machającego różdżką, ale smok był szybki i jakby odporny na zaklęcia.
- Harry, uważaj z tyłu! – krzyknął tata. Próbował jakigoś zaklęcia, ale tylko odbiło się z głośnym sykiem od smoczych łusek.
- Angelina, padnij!
- Charlie, weźmy go z dwóch stron i spróbujmy prostego „oszołoma” – krzyknął wujek Harry.
- Dzieciaki, schować się! – zakomenderował już sama nie wiem kto.
Schowałam się w najgłębszym i w najdalszym kącie groty, tyłem do potężnych smoczych łap. Dla uspokojenia próbowałam zrobić dziesięć głebokich wdechów i wydechów. Nie poskutkowało. Nagle, niedaleko usłyszałam jakieś ciche pochlipywanie i pociąganie nosem. Rozejrzałam się. Po lewej stronie zobaczyłam małą, skuloną Lily, całą umorusaną, z wielkimi strugami łez na policzkach. Gdy tylko do niej dotarłam, objęłam ją ramieniem, mocno przytuliłam i otarłam łzy.
- Lily, wszystko w porządku?
- T-t-tak. N-n-nie... – odpowiedziała.
Idiotka ze mnie! – pomyślałam. – Jak może być wszystko w porządku, skoro ta mała jest przerażona i siedzi przed ogromną bestią, nie wiedząc co robić?!
Tak siebie strofując, kątem oka zauważyłam, że reszcie udało się przedostać pod zawaloną ścianę i że próbują usunąć gruz czarami. Po kilku (dla mnie jakże długich) chwilach, zrobiło się przejście. Wszyscy zaczęli w pośpiechu wychodzić. Już myślałam, że o nas zapomnieli, gdy...
- Roxanne! Lily! Chodźcie, szybko!
Wzięłam Lily na ręce i zaczęłam biec. Ufff, ta mała trochę waży. – przemknęło mi przez głowę. Już byłam blisko, dosłownie tuż-tuż, gdy...
- Aaaauuu! – potknęłam się na zwalonych kamieniach, zachwiałam i... ŁUUUP. Nagle wielka łapa potwora nadepneła na moje długie włosy związane w warkocz. Nawet nie wiem, jak to się stało! Upadłam plecami na ziemię, a Lily upadła na mnie. Zduszonym głosem krzyknęłam jej:
- Lily, uciekaj!
Lily zrobiła co kazałam, na szczęście pobiegła w odpowiednim kierunku, a nie do tyłu. Ja próbowałam się uwolnić. Szarpałam się z wszystkich sił, kopałam bestię ile mogłam, ale to nic nie działało, a na dodatek powodowało okropny ból. Wołałam o pomoc. W końcu podbiegł do mnie wujek Charlie i zrobił coś, co ja zrobiłabym tylko w ostateczności. No tak.... W końcu to była ostateczność... Nic innego nie można było zrobić. Wujek, jakimś srebrnym światłem z różdżki... ściął mi włosy! Potem, nie zastanawiając się dłużej, uciekliśmy ile sił było w nogach.
Po drugiej stronie zobaczyłam całą rodzinę, pana Mureścika i kilku nieznajomych panów. Wszyscy dorośli zamykali czarami jaskinię. W końcu się to udało i wszyscy wyszliśmy na świerze powietrze.
Wujek Charlie przez długi czas rozmawiał z tymi panami, jak się później okazało, z Ministerstwa Magii. Ja w tym czasie oglądałam swoje któtkie teraz włosy. Sięgały zaledwie do połowy szyi. Były brudne od dymu, poczochrane i trochę podpalone na końcach. Wujek Charlie podszedł do mnie po skończonej rozmowie i powiedział cicho:
- Wybacz, ale nie było innego wyjścia.
- Wiem... – odpowiedziałam smutno.
- Przynajmniej przestaną ci wpadać do zupy – skomentowała całkiem spokojnie moja mama, tak, jakby była to zwyczajna wizyta w salonie fryzjerskim „Zyg-szyk” panny Brunony Razor.