Myślodsiewna Severusa Snape'a Prowadzi asystentka Snape'a Meg
Dzięki wybitnej znajomości czarów uzyskałam dostęp do osobistej myślodsiewni Mistrza Eliksirów. Teraz będziemy mieli pełen wgląd w jego wspomnienia z młodości, a także z lat późniejszych... poznamy też jego osobiste przemyślenia, kłopoty i problemy, troski i radości bez potrzeby odwoływania się do legilimencji. Zapraszam serdecznie do lektury ściśle tajnych odbić duszy profesora Severusa Snape’a!
Notka długa, bo długo czekaliście, ale wybaczcie i zrozumcieMiłej lektury, mam nadzieję, że będzie wiele miłych komentarzy
***
Pewnego dnia, niezbyt ciepłego jak na jesień ale jeszcze nie tak zimnego, by móc mówić o prognozach zimy, Severusowi spało się szczególnie dobrze. Za oknem było perłowe niebo bez promyka słońca, a wiatr urządzał takie dzikie tango przy tak wątpliwego uroku akompaniamencie, że dziwnym zdać się mogło, iż można w takich warunkach dobrze spać, nie wspominając już o dobrym śnie. Snape zamlaskał przez sen i przekręcił się na bok. Właśnie śnił o wielkim, półciemnym laboratorium, zastawionym regałami z czarnymi jak noc półkami, na których mnożyły się różnobarwne butle, buteleczki, słoje i słoiczki, wykonane z delikatnego, mlecznego szkła, w którym nieśmiało odbijały się płomyki kilku długich świec. Pośrodku laboratorium stało co najmniej z piętnaście pięknych, kamiennych stołów z fiolkami i kociołkami, z których unosiła się tajemnicza para i odurzająca woń. Obok leżały stosy zabezpieczonych notatek, a po korytarzach, utworzonych między blatami, uwijały się cicho i sprawnie całkiem ładne laborantki w zielonych jak szmaragd kitelkach, z rudymi, gęstymi włosami. Kiedy mijały jego, Severusa Snape’a, który był dużo wyższy niż normalnie i o wiele bardziej przystojny, posyłały mu nieśmiałe uśmiechy spod długich rzęs, ale on, jako mistrz, był zimny i nieczuły na cokolwiek poza urokiem kociołka. Jego nadzór cieszył się niewyobrażalnym poważaniem wśród dziewcząt i jeśliby nawet na której zatrzymał o sekundę dłużej wzrok, niżli nakazywałyby to jego moralne zasady, to natychmiast dawał to po sobie poznać uniesieniem głowy, ściągnięciem brwi i jakimś lodowatym słowem, rzuconym pod jej adresem z taką pogardą, na jaką tylko mogłoby stać króla szyderców. O tak, poważanie i sława, lękliwe, acz pełne uwielbienia spojrzenia...uwielbienia...uwielbienia...wiatr zawył głośniej niż zwykle, chłopak półświadomie nakrył się mocniej kołdrą, strącając przy tym stary budzik, ale kupka byle jak zwiniętej odzieży, rzuconej równie starannie przy szafce nocnej, stłumiła łoskot. Severus Snape mógł więc dalej iść bez przeszkód kamiennym korytarzem, od czasu do czasu zerkając uważnie na pracę swoich sług i pochylając się w skupieniu niegodnym jakiejkolwiek osoby płci żeńskiej nad kociołkami. Śnił sobie spokojnie o laboratorium i nawet nie przeczuwał, że za 15 minut ta przygoda powinna dobiec końca, a piękne laboratorium już wkrótce powinno zmienić się na ciasną, zagraconą w sposób co najmniej nieprzyzwoity klasę od historii magii, z pochlapanym atramentem pulpitem z drewna, z poobtłukiwanym kałamarzem i zwykłym zwojem pergaminu, na którym poleci mu się napisać wszystko, co powinien wiedzieć o starożytnych magach skandynawskich i sile leczniczych eliksirów piętnastu największych uzdrowicieli z tamtych lat i z tamtejszych terenów. Powinno- ale się nie stało.
Wskutek strącenia budzika, Severus Snape zaspał. Zaspał nie po raz pierwszy, ale tym razem kaliber wykroczenia był niepojęty nie tylko dla niego. Gdy raczył otworzyć oko, niechętnie spojrzeć na stolik i z równie wielkim zapałem podjąć niezasłużenie potraktowany zegarek, dochodziła godzina dziesiąta, a więc przeciąg pierwszej lekcji chylił się ku końcowi, co stwierdziwszy, Severus poczuł się, jak wrzucony znienacka do lodowatej wody gdzieś w regionie koła podbiegunowego nieważne którego. Tak zazwyczaj staranny, tym razem starał się ubrać jak najprędzej, przedkładając ilość nad jakość, co tylko pogarszało jego sytuację- podwójna zmiana butów, trzy razy zakładana na lewą stronę szata, tiara, za żadne skarby nie dająca się utrzymać na głowie więcej niż pół sekundy, wreszcie, torba rozpruta przez nadmiar krzywo upchniętych ksiąg i notatek sprawiły, że Severus usiadł na niepościelonym łóżku i, zacisnąwszy zęby, usiłował dojść do siebie, co przez jakąś minutę zbliżało go coraz bardziej do wyjścia z siebie. Sto dwadzieścia sekund dało w końcu zamierzony rezultat. Niski, niechlujnie ubrany jedenastoletni Ślizgon (nienawidził tej nazwy, uważał, że to ona jest jednym z naczelnych powodów do nienawiści między jego a innymi domami) wyszedł z dormitorium, jakby miał jeszcze pięć godzin czasu do lekcji, nie zaś szybko upływające pięć minut na usprawiedliwienie swej nieobecności u profesora-ducha, którego niematerialna postać, niekiedy bywająca zaletą, teraz zdawała mu się być niezniszczalną przegrodą do osiągnięcia porozumienia w sprawie tak karygodnego spóźnienia na poważny sprawdzian.
Z nielekkim sercem opuścił tego ranka swój dom, a w miarę zbliżania się do ośrodka nudy i „drzemalni”, jak to w niektórych kręgach dowcipnie zwano salę historyczną, jego złe samopoczucie rosło. Fajny sen sprawił, że gorzko się zaśmiał pod nosem. Jakiż kontrast między marą a rzeczywistością! W dodatku jeden ze Ślizgonów, którego wołali chyba Malfoy, wczoraj rzucił pomysł zwiania z historii do jakiejś wioski koło Hogwartu i Snape, który może i nie był zbyt pilnym uczniem jeśli chodzi o dzieje czarów, to jednak ośmielił się skrytykować ten pomysł, co nie przysporzyło mu popularności. Malfoy zapytał jeszcze drwiąco: „Nie zauważyłem, żebyś tak bardzo przodował w historii, jak w eliksirach, Snape, ale jak wolisz? Nie wyglądałeś na lizusa, ale z takimi to nigdy nie wiadomo.” Ktoś krzyknął: „Cicha woda!”, zrobił się szum i Snape został zmuszony nieomalże do udania się w inne miejsce. Westchnął na samo wspomnienie i zastukał cicho do drzwi klasy. Pozostało zaledwie półtorej minuty do zbawczego gongu, ale prof. Binns miał zwyczaj wznosić wykładany przez siebie przedmiot, a cóż dopiero sprawdzian ponad takie racjonalistyczne depresje, jak gongi. Cóż zresztą za specjalność była w dzwonku, obwieszczającym koniec kolejnej godziny kształcenia się dla osoby, która nie zauważyła własnej śmierci? „W dodatku teraz nawet nie słyszy mojego pukania.”- mruknął niezbyt cicho Snape i bez zastanowienia nacisnął klamkę.
Ulga, jakiej doznał, omal nie powaliła go na ziemię w takiej pozycji, w jakiej skamieniał, niczym posąg, tuż na progu, z oczami wbitymi w prof. Kettlebourne’a za katedrą i zajmujących się beztrosko niczym jego kolegów i koleżanki. Jego wejście nie wzbudziło na nich najmniejszego zdumienia w odróżnieniu od uczniów z innego domu, którzy siedzieli ścieśnieni w ławkach pod ścianą i notowali zawzięcie każde słowo nauczyciela. Snape podszedł wolno do katedry i chrząknął niepewnie.
-...I tak mamy do czynienia z fascynującym zjawiskiem androgeniczności wśród tych niezwykle odpornych na wszelkie zmiany roślin, które, jak powiadam...
-Profesorze Kettlebourn, ktoś....przyszedł.- przerwał w pół słowa jakiś ciepły, dziewczęcy głos. Snape uniósł pełne zdumienia oczy na jego właścicielkę i już drugi raz w tak krótkim odstępie czasu doznał uczucia niekontrolowanej słabości w kończynach i lekkiego zawrotu głowy. Dziewczyna miała niebywale gęste, rude, wpadające miejscami w kasztan włosy, podpięte klamrą nad karkiem. Miała na sobie wszakże nie ciemnozieloną szatę, ale zwykłą, ciemną, która przed oczami Severusa jawiła się jako ciemnogranatowa, zaskakująco twarzowa dla rudowłosej dziewczyny o kremowej karnacji i lśniących, zielonych oczach, których blask zdawał się ocieniać jasne jak miąższ arbuza usta, wygięte w nieśmiałym uśmiechu, skierowanym-ach, czyż to prawda?- do niego, do wyjątkowo dziś fatalnie odzianego, niskiego i niesympatycznego oraz odtrąconego przez gro społeczności uczniowskiej Ślizgona. Laborantka, jak ją w myśli nazwał, machinalnie zresztą, na pewno nie była z jego domu, czuł to, jednocześnie zaś miał natarczywe wrażenie, że skądś ją zna, że gdzieś ją już widział, za diabła nie mógł sobie tylko przypomnieć, kiedy i gdzie. Po raz pierwszy od przyjazdu do Hogwartu poczuł się w pełni szczęśliwy. Wyprostował się i nawet odważył się rzucić pseudolodowate spojrzenie Laborantce, ale w tejże chwili spostrzegł zwiniętego w kułak pod ławką Malfoy’a, który trząsł się w niekontrolowany sposób najwyraźniej ze śmiechu, i od razu oprzytomniał. Spojrzawszy w bok, dojrzał pełną zmęczenia i zdziwienia twarz nauczyciela, wpatrzonego w niego z lekką fascynacją.
-Proszę?
-Zadałem ci pytanie, młody człowieku, w dodatku dwukrotnie, a ty nawet nie chcesz na mnie spojrzeć. Źle się czujesz?
-Źle? Ja?- nie zrozumiał Snape i potrząsnął błyskawicznie głową. –Ja dobrze się czuję, proszę pana, ja tylko...
-Nazwisko?- Kettlebourn otworzył wielką księgę, oprawną w zbielałą skórę i postukał sękatym palcem w drobne literki widoczne w nagłówku, ponad jeszcze drobniejszymi, które można by odczytać chyba tylko z wydatną pomocą lupy.
-Snape. – odpowiedział, czując, że powoli dochodzi do siebie. Nie był do końca pewien, ale miał wrażenie, że dziewczyna nie spuszcza z niego wzroku, jednak nie sprawdził tego, cały czas wbijając wzrok w księgę i twarz nauczyciela, gdyż nie mógł oprzeć się równie silnemu wrażeniu, że pali go spojrzenie Malfoy’a. Przez chwilę panowała cisza, nie licząc cichych śmiechów i szeptów uczniów ze Slytherinu.
Kettlebourn podniósł zamglony wzrok i zapytał:
-Co może mi pan powiedzieć w takim razie...ee....no, niech będzie...o właściwościach trujących pokrzywy damasceńskiej?
-Biorąc pod uwagę fakt, że jestem z klasy profesora Binns’a, nie powinienem nic na ten temat w tej chwili wiedzieć, jednakże pamiętam, że pokrzywa damasceńska, jako jedna z niewielu pokrzyw nie zawiera właściwości parzących ani trujących. Nazwana została tak przez największego wytwórcę eliksirów w czasach starożytnych, Abnegadusa Szczeciniastego ze względu na swoje właściwości, dobroczynnie wpływające na choroby skórne i różnego rodzaju schorzenia, spowodowane wypiciem mikstury pokrzykogennej a także wywarów z nasion czyrakobulwy i pięcioracznika białego.
Zdziwienie, widoczne nie tylko na twarzy nauczyciela, ale też i reszty klasy ( w tym także laborantki, której najwyraźniej jego umiejętność odnalezienia się w każdej sytuacji zaimponowała, co stwierdził z niezrozumiałym dla siebie zadowoleniem), przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Opanowaniem oraz swobodą wypowiedzi pobił wszystkich, ścierając pogardę nawet z twarzy Malfoy’a. Nauczyciel rzucił mu spojrzenie pełne aprobaty i powiedział już głośniej i pewniej:
-Proszę zająć swoje miejsce, panie Snape. Mniemam, iż będzie pan rad z faktu, iż nie wspomnę profesorowi Binns’owi o pańskim spóźnieniu...nie mógłbym tak postąpić, biorąc pod uwagę fakt, iż najwyraźniej pańskie zainteresowania leżą w zupełnie innej dziedzinie.
Severus zdawał się przyjąć to obojętnie, ale delikatny błysk, widoczny w jego ciemnych źrenicach, ukazywał, iż satysfakcja chłopca jest niezmiernie wysoka, skoro aż do tego stopnia stracił nad sobą, słuszną i wymaganą w jego mniemaniu w wizerunku Mistrza Eliksirów samodyscyplinę. Posłusznie zajął miejsce tuż przed ławką Malfoy’a. Nim zdążył wyjąć rolkę pergaminu i pióro, siedzący za nim kolega stuknął go w ramię.
-Niezła mowa, Snape...czyżbyś ćwiczył w bibliotece dykcję? Może chcesz zostać mówcą, tak jak ci beznadziejni stróżowie prawa w rejonie wschodniego kontynentu, o których kiedyś opowiadał Profesor Upiór?
-Nie zamierzam.- odpowiedział Severus i posunął się nawet do wyniosłego spojrzenia, którego natychmiast pożałował. Malfoy uśmiechnął się szeroko i rzucił krótkie spojrzenie na laborantkę, która w tej chwili tonęła po uszy w lekturze księgi zielarskiej, a potem syknął cicho do niego:
-Niech ci będzie, Snape, czarujesz nauczycieli jak się patrzy, ale z podrywaniem dziewczyn licho ci idzie. Poza tym, na twoim miejscu nie zadzierałbym z dziewczyną Potter’a, on potrafi być bardzo porywczy i jeszcze, nie daj Boże, znów fikniesz kozła na schodach...- skończył nieco złośliwiej i zaniósł się cichym śmiechem, którego jednakowoż jego rozmówca nie usłyszał. Dziewczyna Potter’a....dziewczyna...Potter’a...
Gdy później rozpamiętywał tę chwilę na trzeźwo, nie mógł zapomnieć o przykrym uczuciu gniewu, pasji i zazdrości, jakie wypełniło go na wieść o tym, że dziewczyna, którą spotkał we śnie, jest dla niego stracona, bo chodzi z tym przeklętym Potter’em, Potter’em-błaznem, który wszystkie wolne chwile spędza na przechwałkach w otoczeniu pyszałkowatych jak on sam (Black), dziwacznych (Lupin) czy kompletnie niezdarnych, beznadziejnych (Pettigrew) kumpli lub gnębieniu takich ludzi, jak on-Severus Snape. W dodatku doskonale zdawał sobie sprawę, że na każdym polu, które mogłoby wzbudzić jej uznanie, przegrywał z Potter’em: ani nie wybijał się w transmutacji, ani nie latał na miotle na tyle dobrze, by zdać pozytywnie egzamin, a co tu dopiero mówić o szkolnej drużynie, ani też nie odznaczał się- niestety, niestety, to było dla niego jasne podczas każdego spotkania z lusterkiem czy jakąkolwiek powierzchnią odbijającą- fizycznie i miał tu na myśli nie tylko swój wzrost czy siłę, ale też wygląd zewnętrzny. Gdybyż tylko mógł przyjąć taki wizerunek, jaki miał we śnie- ale nie, to byłoby zbyt piękne, by być prawdziwe, a Severus od najmłodszych lat swej egzystencji nie ufał z reguły zbyt długim splotom szczęśliwych okoliczności, z miejsca podejrzewając jakiś podstęp lub ukrytą cenę, którą za powodzenie trzeba będzie –prędzej lub później- zapłacić. Prawdopodobnie to właśnie w tamtej chwili skumulowała się w nim i zakorzeniła na dobre uraza do Potter’a, momentami zbliżona bardziej do nienawiści niż zwykłej dezaprobaty.
P owym incydencie w sali od historii, Severus długo nie mógł natknąć się na dłużej niż pięć sekund na dziewczynę Potter’a. Łapał się nawet na tym, że w chwilach największego gniewu, kiedy był szczególnie rozdrażniony, potrafił przeklinać ją w myśli, zapominając o tym, że przede wszystkim jest sobą i postrzeganie jej jako dziewczyny wroga jest całkowicie dziecinne i zbyt emocjonalne. Sny z laborantkami dały mu święty spokój, co nie znaczy, że sama postać dziewczyny jeszcze przez pewien czas nie wzbudzała w nim głębszych emocji.
Któregoś dnia stał się jednak świadkiem sceny, która podniosła go nieco na duchu. Właśnie wyszedł z Wielkiej Sali po obiedzie i postanowił przejść się na błonia w pobliże jeziora, gdyż zdawało mu się, iż pod niewielkim głazem ma tam gniazdo dość rzadkie stworzenie, zwane w magicznych księgach astrotratusem. Wbrew trudowi terminologii magicznej, stworzonko było niczego sobie, stanowiło krzyżówkę malutkiej jaszczurki z kameleonem, tyle że na grzbiecie miało drobne, lśniące w słońcu wypustki w kształcie gwiazd. Zdążył jednak zejść ze schodów, gdy po drugiej stronie dziedzińca, w zaciszu rogu muru kłóciły się dwie osoby. Kiedy podszedł bliżej, spostrzegł, że to James Potter tłumaczy coś w sposób brawurowy rudowłosej zielonookiej. Nie mogąc opanować pokusy, w kompletnym zaniechaniu zasad, chyłkiem wcisnął się w szparę i zaczął nasłuchiwać, co zresztą nie było ogromnym problemem, biorąc pod uwagę fakt, że na zewnątrz nie było żywej duszy prócz tych trojga, być może ze względu na dość niską temperaturę.
-Już ci mówiłam, co na ten temat myślę, James.- usłyszał stanowczy i nieco gniewny głos dziewczęcy. Jego brzmienie było tak ciepłe, że przez chwilę poczuł się tak, jakby wcale nie było poniżej zera, ale rychło donośny ton Potter’a wyrwał go z zamyślenia:
-Mówiłaś to już dwa razy, Evans, ale najwyraźniej twój opór maleje, dlatego też ponawiam moje pytanie! Co w tym złego, że cię lubię?
-A dlaczego nie mogłeś mi go zadać w salonie? Każąc mi stać w zimnie, tłumacząc się zgoła absurdalnie i mówiąc do mnie po nazwisku wcale nie wpływasz na zmianę mej decyzji! Tylko się utwierdziłam w tym, że nie jesteś...nie jesteś...tym kimś!
-Podaj jeden powód, Lilly, dla którego nie chcesz ze mną chodzić.
- Jesteś przemądrzały, nieodpowiedzialny i traktujesz dziewczyny przedmiotowo i jak zabawki, starczy ci? Poza tym, jakbyś nie pamiętał, jesteś w pierwszej klasie.
- Ty też, co to zmienia?!
- A to, że nie uważam, byś umiał naprawdę docenić, co to znaczy miłość!- głos Lilly zaczął drżeć, gdyż temat stał się dość osobisty i delikatny. Severus przylgnął do muru, usiłując nie wydać się, choć łomot serca wydał mu się na tyle głośny, by zbudzić olbrzyma. Tymczasem pomiędzy tymi dwojga zapadła chwila ciszy. Przerwała ją Lilly, mówiąc nieco ciszej:
- Ja naprawdę nie uważam, żeby to był dobry pomysł. Ty myślisz tylko o popisaniu się przed Syriuszem, Peterem i Remusem, a ja...no cóż...dla mnie liczy się coś więcej niż tylko sam fakt chodzenia ze sobą.
- Jaki fakt? Co ty pleciesz, na litość Boską, Evans...to znaczy Lilly, zastanów się! Ani myślę popisywać się przed kimkolwiek, no, może tylko przed Smarkerusem...żartowałem!...ale uważam, że naprawdę mogłabyś przyjść zobaczyć mój mecz, w przyszłym tygodniu, a potem moglibyśmy zajrzeć na imprezę, która szykujemy po zwycięstwie...
- Otóż i to, Potter.- jej głos ponownie i gwałtownie zlodowaciał.- Skąd wiesz, że wygracie? Jesteś zbyt pewny siebie i tak też chyba było w przypadku, gdy mnie zapytałeś, czy...no wiesz. Poza tym, nie podoba mi się sposób, w jaki traktujesz Snape’a, co z tego, że bywa dziwaczny, że interesuje się eliksirami, że jest ponury jak noc? Nie każdy musi od razu być superprzystojniakiem i być w drużynie quidditcha, żeby być fajny!
Severus pobladł. Prawie bał się oddychać. Od chwili, w której James wymienił jego imię, chłopiec spiął się boleśnie i słuchał każdego słowa w niebywałym skupieniu. Teraz doznał ulgi, że ktoś go po raz pierwszy broni i dostrzega w nim kogoś więcej, niż tylko niskiego i niesympatycznego dziwoląga oraz maniaka eliksirów., a w dodatku tym kimś była o n a...Lilly Evans, jednak nie dziewczyna James’a Potter’a i nic nie wskazywało na to, że chciałaby nią zostać w przyszłości! Czując, że kusiłby los, stojąc tu dłużej, wycofał się tyłem do zamku, tak, by w każdej chwili móc udać, że na dworze jest od paru sekund, ale niestety, złe się już stało. W chwili, gdy był już dwa metry od kryjówki Potter’a i Lilly Evans, dwie rzeczy wydarzyły się równocześnie: potknął się o jakiś korzeń a jednocześnie zza rogu wyszła nachmurzona Lilly. Gdy go ujrzała, stanęła jak wryta, wpatrując się w niego jak w obraz.
-Snape...?!To znaczy...Severus, tak masz chyba na imię, prawda? Hm...nic ci...nic ci nie jest?
Jeśli przedtem czuł potężny ból w części, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, to teraz przeszło mu chyba jak ręką odjął, a przynajmniej- tak by sugerowało jego entuzjastyczne poderwanie się, szybkie otrzepanie dłoni i przywołanie na twarz mniej ponurego wyrazu. Lilly nadal patrzyła na niego, zdawać by się mogło, z niepokojem.
-Wszystko w porządku?- zapytała, podchodząc bliżej o krok.- Co tu robisz w taki ziąb? Chyba nie grasz...ee....w drużynie...więc...?
-Postanowiłem się przejść...dla orzeźwienia...oglądałem nad jeziorem gniazdo astratusa...
-Astratusa?
-Tak...jest całkiem duże.
Lilly pokiwała głową a potem spojrzała na jego szatę i znowu na niego. Poczuł, że chyba się czerwieni i znienacka rozzłościł się.
-No, co jest?- zapytał mniej grzecznie, czego zaraz też się zawstydził, więc odkaszlnął i potrząsnął głową. Dziewczyna w odpowiedzi tylko uniosła nieco wyżej głowę i odparła, również nadając swemu głosowi mniej sympatyczne brzmienie, niż kiedy dopytywała się o jego zdrowie:
-Och, nic, tylko zastanawiam się, którędy przeszedłeś do brzegu, nie mocząc szaty, skoro łąka jest mokra.
Taki brak logiki, taki głupi błąd i dał się przyłapać na gorącym uczynku! Wzburzenie ustąpiło wściekłości na samego siebie i zawstydzeniu, które natychmiast w miarę umiejętnie pokrył, burcząc:
-Każdy ma swoje sposoby.- i, obróciwszy się na pięcie, błyskawicznie zakończył krótką konwersację z Lilly. Szybkim krokiem podążył do zamku, na śmierć zapominając o astrotratusie, choć mówił o nim zaledwie przed kilkunastoma sekundami, co było dość zaskakujące w przypadku tak dobrze zorganizowanego, opanowanego i chwilami wręcz pedantycznego człowieka ,jakim był, już w tak młodym wieku, Severus Snape. Jedyną myślą, jaka zaprzątała mu głowę, było wspomnienie pozytywnych słów, jakie miała o nim do powiedzenia.
Choć nigdy nie rozmyślał specjalnie wiele o jakiejkolwiek przedstawicielce płci przeciwnej, jaką była jego matka, to dzisiaj odbił sobie za wszystkie czasy. Starał się ukryć swoje uczucia, zwłaszcza gdy w jego pobliżu znajdował się przemądrzały Malfoy, który natychmiast reagował mało przyjemnym uśmiechem i drobną uwagą: „Ona jest z Gryffindoru!”. Cóż z tego jednak, że Lilly Evans znajdowała się w Gryffindorze? Równie dobrze, tłumaczył sobie cichcem Snape, kiedy już mógł spokojnie myśleć o wszystkim i nie martwić się wyrazem swojej twarzy (a chwile te były nazbyt rzadkie!), Tiara mogła przydzielić ją do Slytherinu i wtedy -kto wie?- może zostałaby i dziewczyną któregoś z chłopaków ze ślizgońskiej drużyny quidditcha, a może i nie...ale nie śmiał myśleć o tym, że Evans mogłaby przestawić go ponad graczy; zresztą, najbardziej prawdopodobne rozwiązanie, czyli sytuacja obecna, najzupełniej w świecie nie wpadła mu do głowy przez to, że kompletnie nie cenił sobie Potter’a, być może krzywdząco albo i też nie. Fakt jednakowoż pozostaje faktem, że Severus Snape, uczeń pierwszej klasy Hogwartu zaczął myśleć nie tylko o eliksirach, ale też o Gryfonce Lilly Evans, wcale w nie takim dużym odróżnieniu od James’a Potter’a.
Komentarze:
Gaja75 Środa, 27 Grudnia, 2006, 14:22
Już miesiąc czekamy... takie fajne notki... napisz coś PROSZE
sopel Czwartek, 28 Grudnia, 2006, 19:43
s asmndmsndwkjndman dmsanasmnd amnwkdnnna, snnnnnn as, msamds,mammmmldmasl kdakjsadkasjwdjs d
Pish czesciej i nie dluzsze...Bardzo mnie dziwi ze jednak w szostej czesci harrego pottera Snap'e wydal Harrego Voldemortowi....Podobaja mi sie notki
Klaudia_94 Czwartek, 15 Lutego, 2007, 19:25
Świetnie piszesz Mi tam nie przeszkadza, że za długo, bo nie jest nudne i chce się czytać. Hehe, ten Snape się ciągle przewraca
Klaudia_94 Czwartek, 15 Lutego, 2007, 19:25
Świetnie piszesz Mi tam nie przeszkadza, że za długo, bo nie jest nudne i chce się czytać. Hehe, ten Snape się ciągle przewraca
Klaudia_94 Czwartek, 15 Lutego, 2007, 19:26
Świetnie piszesz Mi tam nie przeszkadza, że za długo, bo nie jest nudne i chce się czytać. Hehe, ten Snape się ciągle przewraca
Luna Lovegood (Lavender i Lily) Sobota, 31 Maja, 2008, 18:19
No i widzę, że wyrobiłaś sobie swój styl, który jest fantastyczny Wilekie gratulacje i pochwały dla tej notki, która wyszła spod twojego pióra. Może wydać Wam się to głupie ale ja nie lubię krótkic notek, kocham takie długie jak np.ta. Więcej można w niej zawżeć a nie opisać zdarzenie tak powierzchownie. Notka super, ciekawi mnie co będzie dalej z Snape i jak rozwiniesz akcję z Lily. Swoją drogą dosyć trudno mi wyobrazić sobie "zakochanego Severusa"... A pisz notki w takich odstępach czasu, przecież nikt nie będzie pisał na siłę.