Myślodsiewna Severusa Snape'a Prowadzi asystentka Snape'a Meg
Dzięki wybitnej znajomości czarów uzyskałam dostęp do osobistej myślodsiewni Mistrza Eliksirów. Teraz będziemy mieli pełen wgląd w jego wspomnienia z młodości, a także z lat późniejszych... poznamy też jego osobiste przemyślenia, kłopoty i problemy, troski i radości bez potrzeby odwoływania się do legilimencji. Zapraszam serdecznie do lektury ściśle tajnych odbić duszy profesora Severusa Snape’a!
Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze, słowa uznania i uwagi! Zapraszam do czytania ósmej notki,tym razem nieco krótszej, a także nowego, już 11 wpisu do pamiętnika DraconaMiłej lekturki
***
Severus Snape był człowiekiem jeszcze dość małym, ale z pewnością o wiele więcej dojrzałym niż wielu z jego kolegów, uczących się na tym samym co i on roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Najprawdopodobniej to właśnie trudne dzieciństwo, spędzane w ciągłym lęku (rzecz godna uwagi: wcale nie przed ojcem-alkoholikiem, wieczną chmurą na horyzoncie jego przeszłości, lecz w strachu o matkę, która była jedyną osobą w dotychczasowym jego życiu, która kochała go i pilnowała, martwiła się, pamiętała o nim i, co najważniejsze, absolutnie nim nie pogardzała. Ojca nie bał się, bo dobrze wiedział, że jemu samemu nic nie zrobi, gdyż nawet gdyby rozeźlił się do tego stopnia agresji, by zamierzyć się na niego z czymkolwiek, i tak w ostatnim momencie przypominał sobie o tajemnych zdolnościach syna, odziedziczonych po żonie i tak zabobon brał górę nad popędami i żądzami. Severus bał się bardzo o to, że któregoś dnia ojciec zrobi krzywdę matce; co prawda, Eileen była czarownicą i to całkiem dobrą, ale była przy tym osóbką na tyle ległą, cichą, spokojną i przywykłą do długoletniej taktyki poruszania się po najmniejszej linii oporu wobec męża, stanowiącego zagrożenie dla jej dziecka, iż jej syn bardzo wątpił, by w stosunku do agresywnego pijaka potrafiła się zdobyć nawet w krytycznym momencie na coś więcej, niż próby uspokojenia go, położenia do łóżka lub gdziekolwiek indziej, byle tylko wszechmogący nad nim trunek, płynący w jego żyłach na podobieństwo krwi stracił trochę na działaniu i wyciszył go, robienie dobrej miny do złej gry przez łzy bólu, cierpienia oraz lęku) o najbliższą mu osobę oraz ciągłe, wręcz machinalne schodzenie z drogi wszelkim ludziom, uczyniło z niego osobę o takim właśnie a nie innym charakterze. Głęboko zakorzeniona nieufność do wszelakich objawów sympatii niejednokroć przyniosła mu już kłopoty, a przede wszystkim opinię ponuraka, mruka i gbura; co więcej, cecha ta miała mu się jeszcze bardziej pogłębić w przyszłości, jakkolwiek sam by tego nie chciał, wbrew temu, co czynił i myślał. Nie był szczęśliwy ze swoją nieufnością, ponuractwem i sarkazmem, który drzemał w nim jak niewygasły wulkan, gotów w każdej chwili- najmniej odpowiedniej wybuchnąć z niesłychaną mocą, ale zbyt dużo gorzkich przeżyć kłębiło się w najdalszych kręgach jego duszy, by mógł tak po prostu przełamać wszystkie opory i otworzyć się na świat i do ludzi, a także-pierwszy wyciągnąć do nich dłoń. Dlatego też, chwila, w której Lucjusz Malfoy, tak dotychczas unikany i męczący go osobnik, wyciągnął do niego dłoń, miała dla niego tak olbrzymie znaczenie. Z pozoru był to normalny uścisk ręki, pogodzenie się dwóch zwaśnionych ludzi, ale tak naprawdę, bynajmniej dla Severusa, był to pakt przyjaźni, a jeśli nie przyjaźni, to przynajmniej czegoś, co gwarantowało mu wsparcie przynajmniej tylko tej jednej osoby, tej jednej dłoni w chwili trudnej.
Tak mniej więcej zamyślał sobie o tym pakcie Severus Snape. Co do Lucjusza, ten nie przypisywał może aż tak wielkiego, wręcz mistycznego znaczenia temu uściskowi; niemniej, był w duszy bardzo z siebie rad, iż pozyskał nowego poplecznika, nowego zwolennika. Jak już zostało powiedziane wcześniej, Lucjusz głęboko w duszy bardzo cenił sobie tak poplątaną, dziwną, fascynująca osobowość, jaką wykazywał Snape: myśląc o przyszłości, widział go jako znakomitego czarownika i znawcę eliksirów, aczkolwiek trochę śmieszył go fakt, że Snape jest tak nieprzystępny i zamknięty nawet wobec istot płci przeciwnej. O tym też rozpoczął rozmowę jednego zimowego dnia, podczas spaceru w stronę cieplarń na pierwszą poświąteczną lekcję zielarstwa.
-Słuchaj, Snape...Tobie chyba wpadła w oko dziewczyna Pottera?- zagaił z lekkim uśmieszkiem, raźno dotrzymując szybkiego, cichego kroku pogrążonemu w rozmyślaniach koledze. Ponieważ ten nie zareagował, Lucjusz kontynuował swój wywód:
-Taa...kiedyś prawie się pobiliście, dobrze to pamiętam.
Ponowne milczenie towarzysza nie zraziło Malfoy’a. Tym razem przerzucił się na ton nieco bardziej bliski przyjacielskiemu, rozrywkowemu szczebiotowi lekkoducha:
-Cóż, Snape…musisz wiedzieć, że z Jamesem Potterem nie warto zadzierać, ale zgadzam się z tobą, że to wyjątkowo próżny drań i że przydałaby mu się stanowczo jakaś nauczka. Znam nawet parę takich, które…
W pierwszej chwili Severus przyznał mu rację, w drugiej jego głęboko ukryte poczucie sprawiedliwości oraz sumienie odezwały się buntowniczo: ”On nie jest draniem, nigdy go takim nie nazwałeś”, ale w trzecim momencie na scenę wdarła się Duma, trzymająca mocno dłoń Zazdrości i z lodowatym, ironicznym, rosnącym w duszy śmiechem powiedziała głosem o tak świdrującym natężeniu, iż uczciwość oraz sumienie zatkały boleśnie uszy: „Czyżby James Potter był takim aniołkiem? Czyż nigdy nie obraził cię, nie splugawił, nie zmieszał z błotem, nie posunął się do bulwersujących scen nawet pod okiem profesorów? Czyżby to nie on zaczynał przy każdej możliwej okazji kpiarski popis, którego ofiarą najczęściej padałeś ty sam? Czyżby nie traktował Lilly Evans jako kolejne trofeum Quidditcha, które tylko zdobi półkę, ale w rzeczywistości pokrywa się kurzem, gdy jego zdobywca walczy o kolejną nagrodę, może i wiele gorszą? Czyż nie jest tak, Severusie Snape, czyż choć jedno słowo moje było nieprawdą?”. Severus wydał nieartykułowany odgłos pomiędzy jękiem a krzykiem i mocno potrząsnął głową. Lucjusz Malfoy, który cały czas rozwodził się nad możliwościami odwetu na Gryfonie, teraz zapytał żywo:
-A co, nie zgadzasz się, że to rzeczywiście sprytne i ciekawe? Chociaż może nieco zbyt brutalne i trzeba by zużyć mnóstwo tych dziwnych mydełek od Zonka...ale może…
-Malfoy, o czym ty tak właściwie gadasz?- zapytał Snape, zatrzymując się by odetchnąć na górce, z której mieli jakieś kilkanaście metrów do cieplarni.
-O tym, że byłoby fajnie zamienić tego ważniaka w starą drapakę i podrzucić Filchowi.- mruknął ze zniecierpliwieniem Malfoy i trzasnął Snape’a lekko w ramię.- A tak serio, to myślę, że byłoby fajnie poznać jakieś wystrzałowe zaklęcia. Rzecz jasna, nie mówię o naszych podręcznikach, bo to są bajki dla dzieci; mówię o czarach, które istnieją, a są tak potężne, że aż trudno to sobie wyobrazić, o urokach, których lękają się nawet wielcy...czary to władza, a władza to cały świat u stóp. Nie wiem jak ty, ale ja chętnie poznałbym coś nowego. Podobno…-ściszył głos, bo zbliżali się do drzwi cieplarni, w których stała profesor Sprout oraz prawie cała ich klasa. –pewien Ślizgon coś chce zorganizować tajnego…opowiem ci innym razem…ja się zmywam, zapomniałem odpisać tabelki rozwoju genetycznego z zielarstwa, na razie.
Malfoy umilkł, upewnił się, że profesor Sprout na niego patrzy i, jęcząc z lekka, nagle zwinął się w pół. Na jego twarzy pojawił się ohydny grymas, a sam Ślizgon zaczął głosem pełnym boleści i tajonych jęków:
-Pani psor, przepraszam bardzo! Pani psor…coś mnie chwyciło w kolanie…strasz…nie…boli, mogę iść do skrzydła?
-Pan Malfoy?- nauczycielka ze spartańską miną rzuciła na chłopca okiem i podeszła do niego. Spoglądając na lewe kolano, za które mocno się trzymał, obrzuciła go krytycznym, uważnym spojrzeniem sokoła i spytała:
-Naprawdę tak pana boli, czy znowu nie ma pan zadania domowego?
-Zadanie mam…-skrzywił się Malfoy, a Snape, patrząc na niego zza korpulentnej postaci profesor Sprout, z trudem zdusił w sobie rozbawienie.-ale to kolano …naprawdę…perfidnie boli.
Rzeczywiście, na lewym kolanie ukazała się teraz krew. Nie kłamał, mówiąc o bólu, w oczach miał podejrzane błyski, bardzo wyglądające na łzy, a zaciśnięcie ust stało się bardziej naturalne. Sprout zmarszczyła nieznacznie brwi. Malfoy syknął z bólu.
-No dobrze, tym razem widzę, że naprawdę boli pana noga, może pan odejść.-powiedziała, ale na widok dwóch Ślizgonów, którzy chyłkiem ruszyli za kulejącym chłopakiem, niby w celu pomocy, zatrzymała ich surowo:- Sam, nie z asystą! Nie sądzę, by się pan przewrócił w ciągu najbliższych pięćdziesięciu ośmiu sekund, a tyle potrzeba na dojście do zamku, panie Malfoy! Reszta, do środka proszę, już trzy minuty temu powinniście być w środku i opisywać mi cykl hemosyntezy rodnika zakalcowatego!
Snape wszedł jako ostatni, z reguły unikając przepychanek i ścisku, gdy można było poczekać. Dzięki temu miał nieodzowną okazję zobaczyć, jak Malfoy, kucając za przydrożnym krzewem ognika z obrzydzeniem wyjmuje spod lewej nogawki spodni malutki, srebrny cyrkiel z zakrwawioną nóżką i, rzuciwszy go w dal, lekko kulejąc, udaje się do zamku, oglądając się czujnie na boki.
No i co mam ... ?? Ech ... Przecież wiesz , że ... No po prostu nie umiem tego powiedzieć ... Czy tylko W ?? Niee ... To ocena dla śmiertelników , a Ty chyba jesteś jakąś niezemską istotą o ogromnych pokładach talentów ...