Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Kenaya

  Pożeganie:(
Dodał Albus Dumbledore Piątek, 12 Września, 2008, 14:30

19 miesięcy, 18 notek i kilkadziesiąt komentarzy. Bardzo Wam za ten wspaniały czas na tej stronie dziękuję. To dzięki Wam, tym którzy czytają i komentują udało mi się tutaj wytrwać tyle czasu, ale zawsze wszystko się kończy, czy tego chcemy czy nie:-( . Właściwie nie wiem co napisać... No bo jak można skomentować zakończenie wspaniałego momentu w moim twórczym życiu??? Pamiętnik Albusa Dumbledore'a to był mój, można tak powiedzieć, pisarski debiut:) początki z tego co widzę, nie były najlepsze, ale z czasem... hehe. Przez mój "etat" tutaj wiele osób odeszło, przyrzekłam sobie, że ja tak szybko nie opuszczę mojego pamiętnika. No i rzeczywiście, przez pewien czas mi się to udawało, ale coraz częściej się zastanawiałam "jaki to ma sens?". Dodawanie notek raz na 2,3 miesiące to nie jest dobre rozwiązanie, dlatego podjęłam tę trudną decyzje o zrezygnowaniu z pamiętnika, zarówno Albusa jak i Molly:-( Hm chyba główną przyczyną był brak czasu, wiadomo - szkoła średnia, dojazdy etc. A gdy już się znalazł brakowało chęci:/ Minęły czasy kiedy zabierałam się do pisania z radością, zaczęło to przechodzić w przymus. "Bo muszę, bo już dawno nic nie dodałam".
Mam nadzieję, że z nowy autor czy autorka będą go prowadzić z przyjemnością, w co właściwie nie wątpię xD Temu komuś życzę powodzenia i wytrwałości:)
Pozdrawiam!:*:*

PS. Nie umiem się żegnać, więc mi wybaczcie to kulawe pożeganie:*
PPS. Jedna prośba: ten kto przejmie ten pamiętnik, chciałabym prosić o to, aby kontynuował to co ja zaczęłam:)

[ 6084 komentarze ]


 
ALBUS I ABERFORTH
Dodał Albus Dumbledore Piątek, 18 Lipca, 2008, 13:13

Witam!:-D
Nie będę długo się tłumaczyć. Powiem tylko, że odpoczywałam i regenerowałam siły po morderczym roku szkolnym. Wy zapewne też. Po za tym, wiadomo, nie zawsze ma się ochotę na pisanie:-P . No ale notka się pojawiła, jak zwykle, po trochę ponad miesiącu od dodania poprzedniej... czyli norma:-|Postaram się jeszcze dodać notkę przed końcem wakacji, ale nie wiem jak to będzie, w ta niedziele wyjeżdżam (jupi!!!) i może mnie prawie miesiąc nie być (jupi?). Notka o objętości 5 i 3/4 stron w Wordzie wydaje mi się taka trochę nudnawa, ale nic na to nie poradzę, to przez te wakacje!;-) Mam jednak nadzieję, że przy niej nie pousypiacie hehe.
Pozdrawiam i życzę Wam odjazdowych wakacji, wszak pozostało do ich końca jeszcze półtora miesiąca, więc szaleć można:)
PS. Serdecznie zapraszam na pam. Molly Weasley:-)


******************************************************

Przed chwilą Dumbledore pożegnał swoich uczniów, którzy byli już w drodze do własnych domów. Wrócił powłócząc nogami do swojego gabinetu, a po drodze nie spotkał żywej, ani tez nieżywej duszy. Wspiął się po schodach i stanął przed wielkimi dębowymi drzwiami, stał tak chwilę, w końcu jednak nacisnął klamkę i przekroczył próg swojego gabinetu. Przeszedł na drugi koniec pokoju przy wtórze rozmów mieszkańców portretów.

Dumbledore nie lubił wakacji. O wiele bardziej od tych wolnych dni wolał kiedy miał coś do zrobienia, a po zamku kręciły się setki uczniów. A może po prostu nie lubił wakacji bo wtedy w zamku pozostawał tylko on? A przecież samotność, choć czasem tak pożądana, na dłuższą metę staje się męcząca i przygnębiająca. Wszyscy nauczyciele korzystając z wakacji wyjeżdżali w różne egzotyczne miejsca aby odpocząć i zapomnieć o szkolnych obowiązkach, nawet McGonagall, wybierała się na Hawaje. Jednak gdy na tę wieść Albus spojrzał na nią z rozbawieniem, stwierdziła, że jedzie tam wyłącznie w celach edukacyjnych. Mam tam przyjaciela – mówiła - który jest mistrzem w transmutacji i jedzie tam aby z nim podyskutować i może - ciągnęła dalej - zyskać jakieś inne, świeższe spojrzenie na przedmiot który naucza. Oczywiście oboje wiedzieli, że te wytłumaczenia są żałosne, jednak ani Minerwa, ani Albus nie dali tego po sobie poznać. Życzył jej więc miłego odpoczynku i kąpieli słonecznych, znaczy się, chodziło mu oczywiście o pogłębianie wiedzy (bo – oczywiście – nauczyciele uczą się przez całe życie) i (tu Dumbledore spojrzał na nią znacząco) zyskiwanie świeżych spojrzeń na nauczany przez p. profesor przedmiot. Ta tylko uśmiechnęła się lekko i w jednej chwili miejsce jej codziennej tiary zajął słomkowy kapelusz.

Oczywiście mógł na czas wakacji też gdzieś wyjechać, ale nie ciągnęło go nigdzie i doskonale wiedział, że gdziekolwiek się nie uda, nie zapomni o swoich zmartwieniach, czy te dotyczą Harry’ego czy też jeszcze kogoś innego.
Usiadł przy biurku i wpatrywał się w otwarty list, który przyszedł dziś rano.

Albusie

Domyślam się, że jak co roku będziesz chciał spędzić wakacje w szkole Hogwart, jednak jeśli tylko będziesz miał na to ochotę, zapraszam Cię, do siebie na te dwa miesiące. Oboje wiemy, że będziesz się włóczył po Hogwarcie i rozmyślał o swoich problemach(…) Napisz mi czy… oh no sam wiesz co mam na myśli.

Aberforth


Albus jeszcze raz przeczytał cały list. Nie był pewien czy chce te dwa miesiące spędzić ze swoim bratem. Fakt, ich stosunki nie są już najgorsze - jak dawniej, ale wspólne wspomnienia są, jak to często bywało w przeszłości, głównym powodem wybuchów sprzeczek między braćmi. Za każdym razem jak się spotykali Albus bał się, że najmniejsze słówko może ich rozmowę sprowadzić na złe tory, a tymi torami, była zwykle Ariana…. Oprócz tego różniły ich poglądy na temat Harry’ego i tego jaką rolę mu przeznaczył Dumbledore. Oczywiście Albus nie wyjawił mu wszystkich planów co do tego chłopca, tylko ogólny zarys.

Analizował wszystkie plusy i minusy zamieszkania przez ten krótki czas z bratem. Minusów było więcej jednak Albus stwierdził, że przecież NIE MUSI spędzić tam CAŁYCH dwóch miesięcy. Wystarczy miesiąc… albo nawet krócej, w końcu jako dyrektor nawet w wakacje ma trochę roboty, zwłaszcza jeśli po raz enty musi zacząć poszukiwania nowego nauczyciela. Z gorącym postanowieniem, że tym razem nauczyciela na jeszcze następny rok będzie szukał przed zakończeniem roku, wyciągnął Proroka Codziennego i zaczął przeglądać rubrykę zapełnioną podaniami o pracę jak i ogłoszeniami poszukującymi pracownika. Z westchnieniem wyciągnął jeszcze z szuflady pergamin, umaczał pióro w atramencie i jak co roku napisał regułkę, której nauczył się już na pamięć.

„Albus Dumbledore , dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, poszukuje kandydata na stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Potencjalni kandydaci na to stanowisko proszeni są o przysłanie swoich podań i osiągnięć w zakresie obrony przed ciemnymi mocami na adres Hogwartu do połowy sierpnia.”


Zgiął pergamin na połowę i wsunął do koperty. Zapieczętował dokładnie i cienkim, pochyłym pismem, wypisał: Minister Magii Korneliusz Knot | Siedziba Ministerstwa Magii | Londyn
Wydawało mu się śmieszne za każdym razem wysyłanie tego ogłoszenia do Ministra zamiast prosto do redakcji „Proroka Codziennego”. Korneliusz uparł się jednak aby wszystkie zgłoszenia najpierw docierały do niego ponieważ chce decydować o tym jakie ogłoszenie ma się pojawić, a jakie nie. Dlaczego? Tego Albus nie wiedział, w końcu i tak przekazuje wszystkie listy redakcji.

Nie zaprzątając już sobie tym głowy zawołał Faweks’a i polecił mu zanieść list Knotowi. Po chwili po feniksie pozostał tylko kłąb dymu i małe szkarłatne piórko.
Pozostało mu tylko odpowiedzieć na jeszcze jeden list. Nadal nie wiedząc czy postępuje dobrze czy też nie, Dumbledore skreślił kilka słów na kolejnym pergaminie, złożył go w kostkę i tak jak kiedyś podszedł do kominka. Jednak zanim wrzucił w niego list, płomienie zmieniły swą zwykłą barwę na czerń.

***

- Cieszę się, że jednak zdecydowałeś się przyjść Albusie.
- Tak, ja też się cieszę i dziękuję za zaproszenie. – Albus odłożył swoja torbę, w której znajdowało się kilka szat i ksiąg w kąt pokoju.
- Napijesz się czegoś? – Aberforth naprawdę cieszył się z tego, że Albus przyjął jego zaproszenie. Pamiętał oczywiście o tym, co między nimi było, jednak jemu również zaczęła doskwierać samotność i hmm może zwyczajnie zatęsknił za swoim bratem? W końcu co znaczą te kilka dni w roku kiedy Albus postanowi przyjść do Świńskiego Łba na kufel mocnego trunku? Aberforth miał nadzieję, że na te kilka tygodni stworzą coś na wzór kochającej się rodziny, czyli żadnych nieporozumień, kłótni i tym podobnych.

***

Albus wstał wcześnie rano. Wiedział, że Aberforth również już nie śpi ponieważ słyszał charakterystyczny hałas w kuchni na dole. Włożył na siebie jakąś codzienną szatę i zszedł na dół. Na stole stał już posiłek – naleśniki, tosty i to na czego widok Albus się uśmiechnął , konfitura o smaku malin.
- Pamiętałeś? – zapytał gdy usiadł już przy stole, a jego brat jeszcze szukał po szafkach czystych kubków.
- Co? Ach tak – odwrócił się do niego z roztargnieniem – Malinowa… przypomniałem sobie w ostatniej chwili. – usiadł przy stole nalewając równocześnie do znalezionych kubków gorącej herbaty.
- Prawie jak w domu – powiedział cicho Albus, a za jego okularami-połówkami zaszkliły się łzy na wspomnienie dzieciństwa.
- Słucham?
- Powiedziałem tylko, że zrobiłeś pyszne naleśniki. – Albus szybko zamrugał oczami tak aby nie widział tego jego brat i znów zajął się swoim talerzem, a raczej, jego zawartością.
- To przepis mamy, znalazłem go kiedyś w naszym… domu – Aberforth odchrząknął. Wspomnienia domu to coś co było często powodem kłótni, dlatego szybko zmienił temat. – Znalazłeś już nowego nauczyciela?
- Nie – westchnął Albus – ten przedmiot kiedyś mnie wykończy, dojdzie do tego, że zabraknie czarodziejów na całym świecie, co mogli by podjąć się tego stanowiska. Wysłałem kilka dni temu ogłoszenie, pewnie już pojawiło się w „Proroku”. Jednak tak jak już wspominałem, na razie cisza. – młodszy Dumbledore pokiwał głową.
- Wydaje się, że wieść odnośnie klątwy na tym stanowisku obiegła już cały świat i dlatego każdy się obawia przyjąć tej posady. – powiedział.
- Całkiem możliwe, no cóż zawsze udawało mi się znaleźć nauczyciela, więc w tym roku nie powinno być wyjątku.
- Jeśli być żadnego nie znalazł mógłbym ci kogoś zaproponować… - zaczął Aberforth.
- Zaproponować? Nie sądziłem, że znasz kogoś, kto mógłby zająć to stanowisko. – przerwał mu Albus.
- Hm bo nie znam – przyznał – ale wiele słyszałem… wiesz przecież, że jako barman, wile ciekawych rzeczy się dowiaduje. No więc wiele typków, którzy przychodzą do mojego pubu, wspominają o jakimś wspaniałym, odważnym i co najważniejsze znającym się własnym fachu czarodzieju. Zaraz jak on się nazywał… - Albus czekał cierpliwie, aż jego brat przypomni sobie to nazwisko, sam tymczasem wziął sobie dwa tosty i posmarował grubo ulubioną konfiturą – Już wiem! – przestraszony Albus, wypuścił z rąk swoje kanapki i spojrzał pytająco na swojego brata, który teraz spoglądam na niego z satysfakcją. – Gilderoy Lokhart… wiedziałem, że to jakieś dziwne imię. Mam tylko wątpliwości co do tego, czy czyta ogłoszenia o prace, w końcu zarabia już grube galeony na swoich książkach, ale na pewno zgodził by się przyjąć tę posadę. A jakby się dowiedział, że spoczywa na niej klątwa… z tego co mi wiadomo on lub takie tajemnicze eee rzeczy. – Albus długo zastanawiał się nad propozycją brata, w końcu powiedział:
- Hm wydaje mi się, że nie byłby to taki głupi pomysł. Skoro tyle dokonał… bo rozumiem, że wiele dokonał… to chyba do niego napiszę jeszcze dziś z propozycją.
- Doskonale! – powiedział zadowolony brat Albusa.
Do końca śniadania przy stole panowała cisza.

***

Dni w domu Aberforth'a mijały nadzwyczaj miło i przyjemnie. Albus sam się sobie dziwił jak mógł sądzić, że przyjście tutaj może być błędem. Obaj przezornie starali się unikać drażliwych tematów, przez co rozmowy można było uznać prawie za zwyczajne. Albus opowiadał mu o tym co zdarzyło się w minionym roku szkolnym i osiągnięciu Harry’ego.
- Nawiedzony nauczyciel… no proszę…. Zawsze myślałem, że Voldemorta spokojnie sobie „żyje” w tej puszczy o której mi opowiadałeś… W Albanii zdaje się…
- Cóż, widać że postanowił ją na jakiś czas zostawić. Podejrzewam, że ten młody podróżnik, Quirrell „spotkał” go na swojej drodze, w czasie gdy badał puszczę. Voldemort czymś go omamił i w następnej chwili Quirrell był pod jego kontrolą. Mogłem się tego domyśleć…. Co właściwie zrobiłem, ale odrobinę za późno. W każdym razie, wszystko skończyło się dobrze dzięki…
- Harry’emu – dokończył za niego Aberforth.
- Dzięki Harry’emu – powtórzył Albus – wiem, że myślisz, że głupio postępuje wystawiając Harry’ego na te wszystkie niebezpieczeństwa, ale mam co do tego powody…
- Nigdy nie ma dość ważnych powodów, aby wystawiać kogoś, a zwłaszcza małego dziecka na niebezpieczeństwo co tutaj równa się pewnej śmierci…
- Jak do tej pory Harry’emu nic się nie stało, a powody, mam. Nadzwyczaj ważne. Kiedyś ci o niech opowiem. Teraz jest na to jeszcze za wcześnie.
- Jak zwykle zachowujesz dla siebie swoje tajemnice. – powiedział z goryczą brat Albusa – Ale dobrze, zaczekam skoro chcesz. Nadal jednak uważam, że postępujesz niemądrze wystawiając tego chłopaka na niebezpieczeństwo… wydawało mi się, że twoim zadaniem było go ochraniać przed Voldemortem, a nie wpychać go w jego ramiona.
Albus nic na to nie odpowiedział. Aberforth i tak by nic nie zrozumiał. "I nie zrozumie dopóki mu wszystkiego nie powiesz" - powiedział natrętny głosik w głowie Albusa. Ten jednak, zignorował ten głos. Był pewien, że nawet jego dorosły brat nie zniesie CAŁEJ prawdy Harrym i Voldemorcie.

[ 2001 komentarze ]


 
"DUŻO SIĘ DZIAŁO, CO FAWEKS?"
Dodał Albus Dumbledore Niedziela, 01 Czerwca, 2008, 18:24

Witam!:-D
Ożesz(ek). Nie mam pojęcia co powiedzieć, na swoje usprawiedliwienie. -"Może prawdę?" No wiec złożyło się na to kilka czynników, tj: szkoła, siostra, brak czasu, brak weny. Hm mogłabym po prostu zostawić ten pamiętnik i pozwolić by ktoś inny, lepszy ode mnie (o co nietrudno) dokończył go, ale... no właśnie ale. Jestem za wielką egoistką. Nie wiem czy chciałabym aby ktoś inny pisał ten pam. Przywiązałam się do tej postaci. Jest częścią mnie. Po za tym to był mój pisarski debiut. Dlatego też, pomęczycie się ze mną jeszcze troszkę:) Ale spoko jeszcze tylko 5 lat mi zostało do opisania, więc... niedługo się mnie pozbędziecie:-) Chciałabym żeby u Molly też niedługo się pojawiła notka, ale nie wiem jak to wyjdzie. Jeśli Wam zależy módlcie się o to, żeby moja siostra chodziła na popołudniówki:-| Hihi. A teraz w nagrodę, mega długaśna notka (7 stron w Wordzie), mam tylko nadzieję, ze nie jest nudna:-P i... niespodzianka! Skończyłam opisywać pierwszy rok!!! Hihi postępy!
Pozdrawiam Was serdecznie i dedykuję tę notkę, po prostu - WSZYSTKIM!!!:*


******************************************************

Dni mijały leniwie. I jak zwykle bywa z takimi dniami, niemiłosiernie długo. Przynajmniej dla Albusa. Wiedział, że karta w końcu trafiła do Harry’ego, wiedział też, że wraz z Ronem i Herminą dowiedzieli się o nim wszystkiego co tylko było zapisane w książkach. Do tego tryumfu jeszcze dochodzi wygrana Gryffindoru w meczu Quidditha. Tak, to były szczególnie szczęśliwe dni dla Harry’ego. A dla Dumbledore’a były to szczególnie nerwowe dni. Wielkimi krokami zbliżało się zakończenie roku szkolnego i czuł, że to co przez cały rok dojrzewało wkrótce wybuchnie. Zdawało się, że tylko minuta dzieli go od nieuchronnego końca, gdy Quirrell zdoła ominąć Puszka. Przypuszczał, że jeszcze do tego nie doszło tylko i wyłącznie przez to, że po prostu nie wiedział jak go ominąć. To trochę pocieszało Albusa, ale wiedział, że ten stan nie będzie trwał wiecznie. W dodatku, jak na ironie, musiał za kilka dni jechać do Ministerstwa. Będzie musiał zostawić Harry’ego, ale najgorsze, że nawet nie wie na jak wielkie niebezpieczeństwo. Gdzie są te dni, kiedy wszystko wydawało się takie proste? Kiedy musiał się troszczyć tylko o własną przyszłość? Teraz wydawało mu się, że z ukrycia kieruje losem Pottera. Tak jakby była to jego tajna broń. Ale wiedział, że przepowiednia nie kłamie. „Jeden musi zginać z ręki drugiego”… a jak pokazać mu to co go czeka, jak nie wepchnąć go w objęcia Voldemorta? Nie podobała mu się ta myśl… wcale mu się nie podobała. Czuł do siebie obrzydzenie, bo pozwala na to aby małe dziecko, odwalało za cały świat czarną robotę.

***

Dumbledore wykorzystał to, że pogoda jak nigdy dopisuje i wyszedł na błonia. Przeszedł prawie całe błonie do jeziora, w którym mieszka wielka kałamarnica. Wyczarował łódkę i nie zauważony przez nikogo pozostawił za sobą cały zgiełk, który panował w zamku i wokół niego. Jezioro było wyjątkowo duże, po jego drugiej stronie rozciągał się Zakazany Las, z którego nieprzerwanie dochodziły tajemnicze dźwięki. Jednak celem Albusa, nie był Zakazany Las, nie był to nawet drugi koniec jeziora. Płynął w stronę malutkiej wysepki, która znajdowała się na zachód od zamku i której nie było widać z błoni. Odkrył ją jeszcze jako uczeń. Wtedy tez wyczarował łódkę, nieco gorszą, bo jego umiejętności nie były jeszcze jakoś specjalnie imponujące. Okazało się to wtedy gdy praktycznie na samym środku jeziora zaczęła przeciekać. Spanikowany, wtedy 14-letni, Albus zaczął gorączkowo machać różdżką aby pozbyć się nadmiaru wody w łódki, jednak mimo usilnych prób, w końcu łódka poszła na dno, a młodzieniec, który rozglądał się dookoła zrozpaczony zauważył niewielką wysepkę, całą zarośnięta drzewami i magicznymi roślinami. Z ulgą dopłynął do niej i przedzierając się przez najróżniejsze krzewy dotarł na sam środek wyspy. Środkiem tym, okazała się mała polana, całkowicie opuszczona, nie było tam żadnego zwierzęcia, nikogo… rozkoszna pustka, a tam na środku polany rosło wielkie drzewo o wiele wyższe niż te które go otaczały ze wszystkich stron. Młody Albus z zachwytem oglądał to co, jak podejrzewał, oglądał po raz pierwszy jakikolwiek człowiek. Przeszedł polanę i usiadł pod tym ogromnym drzewem wciąż nie wierząc w to co widzi. Od tamtej pory, jak tylko chciał się wyciszyć, przemyśleć coś, wracał na wyspę, na swą samotnię, gdzie w spokoju mógł rozmyślać. I jak się okazało kilka lat później miał wiele powodów by tam zaglądać. Dziś też, jak tylko dotarł do celu swej podróży pierwsze co zrobił co skierował się ku baobabowi (jak się okazało to ogromne drzewo było baobabem) i usiadł opierając się o jego pień.

***

- Co robić? Co robić? – powtarzał Albus drapiąc się po głowie, jakby ten problem bardzo mu dokuczał.
Siedział tam długo. Kilka godzin. Zdążyło zajść słońce i zrobić się chłodno. Spojrzał na zegarek.
- Już ta godzina? Ach tu zawsze ten czas tak szybko mknie – powiedział i powoli wstał otrzepując się z trawy. Ta mała podróż dobrze mu zrobiła. Wszystkie wątpliwości uleciały z niego, a na ich miejsce powróciła znowu pewność siebie i we własne czyny. Postanowił zaryzykować. Da Harremu okazję, zmierzyć się z własnym przeznaczeniem… zresztą było już za późno by się wycofać.

***

- Albusie!
Będzie dobrze. Eh ile już razy sobie to powtórzył? Setki? Tyciące? W każdym razie na tyle dużo by czuć wstyd…
- Albusie!
… za to, że mięknie.
- ALBUSIE!
- Co? CO?! – krzyknął zdezorientowany rozglądając się na boki. Nawet nie zauważył jak wrócił już na błonia z przemoczonym dołem płaszcza (mały wypadek).
- Wołam tak do ciebie już od dobrych 15 minut. Stoisz tak na błoniach, w nocy, do tego masz nietęgą minę i nie reagujesz na moje wołania…. Zaniepokoiłam się. Wszystko w porządku? – spytała Minerwa przyglądając mu się zza okularów.
- Na tyle dobrze, na ile można się czuć w takiej sytuacji.
- Nie rozumiem. O co… - zaczęła, ale Albus jej przerwał.
- O nic, nieważne. Dobranoc. – powiedział i szybko odszedł w kierunku zamku, pozostawiając Minerwę z nieestetycznie otwartymi ustami ze zdziwienia.
- Coś jest stanowczo nie tak – powiedziała do siebie i również udała się do zamku.

***

- Przejście za chimerą było otwarte, a to oznaczało, że ktoś w tym momencie dobija się do drzwi gabinetu. Albus westchnął głośno i wszedł powoli po schodach zastanawiając się kto nie pozwala mu spokojnie ułożyć się do snu.
- O pan Filch i… - ze zdziwienia nie mógł dokończyć zdania.
- Tych dwóch – wskazał na Harry’ego i Hermionę – złapałem w wiezy astronomicznej kilkanaście minut temu. Natomiast tych dwóch – tym razem wskazał na Neville i Draco – gdy włóczyli się w pobliżu wspomnianej już wieży. – powiedział woźny wyraźnie z siebie zadowolony.
- A więc – mówił dyrektor powoli przyglądając się Harry’emu i Hermionie jakby szukając odpowiedzi na swoje pytania. – mam im wymierzyć karę, czy tak?
- Oh nie, tym zajęła się już profesor McGonagall. Odjęła im po 50 punktów – tym razem Filch już się śmiał, nie zważając na groźne spojrzenia dyrektora.
- Więc dlaczego przyprowadziłeś ich do mnie?
- Bo Hagrid chce się później z panem widzieć…
- Hagrid?! –wykrzyknęli równocześnie Harry i Hermiona zapominając, że są w towarzystwie dyrektora o 2 w nocy z wymierzonym szlabanem. Dumbledore spojrzał na nich szybko.
- Oczywiście porozmawiam z nim później… a mogę wiedzieć jaki wam przydzieliła profesor szlaban? – spytał się spokojnie uczniów.
- Yyy… eee… noo mamy iść teraz z Hagridem do Zakazanego Lasu.
- Hmm no dobrze. Rozumiem, że to wszystko, panie Filch, a teraz jeśli bym mógł. – powiedział wskazując znacząco na drzwi do sypialni.
- Oczywiście panie dyrektorze. Za mną! – pociągnął Harry’ego i Draco i wypchnął ich pierwszych za drzwi. – Dalej panno Granger i panie Longbottom, co teraz się boimy? Trzeba było pomyśleć za nim się wybrało na nocny spacerek. – głos Filcha milkł powoli wraz z oddalaniem się od gabinetu, aż całkiem nie było go słychać. Dumbledore jeszcze długo stał i patrzył się drzwi zastanawiając się nad powodem nocnej wędrówki. Czuł, że ma to coś wspólnego z gajowym.

***

- Proszę! – nadszedł ranek i Dumbledore siedział za biurkiem próbując się skupić nad dokumentami z Ministerstwa.
- Dziń dobry psorze. – do gabinetu, z niemałym trudem wszedł Hagrid.
- Ach to ty. Doskonale. Usiądź proszę – powiedział wskazując na miejsce naprzeciwko siebie. – No więc… jak mniemam chcesz mi coś opowiedzieć? – spytał z lekkim uśmiechem.
- No tak. Bo widzi psor. To moja wina, że wczoraj Harry i Hermiona się włóczyli po zamku. Znaczy się.. cholibka jak to powiedzieć. Widzi profesor bo ja wygrałem w karty Norberta…
- Norberta, znaczy się… - powiedział Albus machając znacząco rękoma.
- Znaczy się yyy – Hagrid ze zdenerwowania odgarniał z czoła nieistniejący kosmyk włosów – yyy noo ykhm smoka – zakończył kulawo.
- Smoka – powtórzył Dumbledore – wiesz, że posiadanie smoka jest…
- Wim, wim – chlipnął olbrzym.
- Zastanawiam się jak udało ci się go przede mną ukryć – powiedział z wesołymi iskierkami w oczach. – Wieć, rozumiem, że Harry i Hermiona zostali złapani zaraz po… - zamilkł patrząc wymownie na Hagrida.
- No bo Ron napisał do Charlie’ego i tego… miał go wraz z kolegami zabrać do Rumuni… No i zabrali… mojego Norberta… mojego… – teraz rozpłakał się na dobre wydmuchując równocześnie nos w podany mu przez dyrektora obrus.
- Cóż Hagridzie. Widzę, że żałujesz za to co zrobiłeś – „Albo tęsknisz za smokiem” pomyślał – Nie dam ci za to nauczki, ani nie zawiadomię o tym ministra musisz mi jednak obiecać, że już nie będziesz przygarniał smoków… ani jaj smoków. Rozumiemy się? To są niebezpieczne stworzenia. Sam widziałeś co stało się Ronowi… bo jak przypuszczam ta niezidentyfikowana rana została spowodowana przez yyy Norberta. – Hagrid tylko kiwał pokornie swą wielka głową, ruszając przy tym całym biurkiem.
- A jak wczorajszy… znaczy się dzisiejszy szlaban? – spytał dyrektor odkładając wszystkie przedmioty, które spadły z biurka na swoje miejsce.
- No… niezbyt dobrze psorze… No więc…

***

- Minerwo muszę lecieć do Ministerstwa. Minister zażyczył sobie abym mu towarzyszył w… sam już nie pamiętam w czym… w każdym razie, miej oko na Quirrell’a.
- Dla..
- Po prostu zrób to. Wrócę wieczorem. – powiedział po czym oddalił się udając się na błonie gdzie czekała na niego już jego miotła. Mógłby równie dobrze skorzystać z sieci Fiuu, ale pogoda była taka piękna, że nie mógł się oprzeć, aby z niej nie skorzystać.
- No to lecimy – mrukną do siebie gdy już dosiadł miotły. Spojrzał na zamek z dziwnym niepokojem, szepnął kilka zaklęć i poderwał się w powietrze.

***

Leciał nad wzgórzami i jeziorami. Słońce grzało rozkosznie i rzucało promienie na drzewa i wodę, która pod ich wpływem wprost oślepiała. Dumbledore mknął w kierunku Londynu, ale w sercu wciąż czuł niepokój. Nie wiedział czy go zignorować i lecieć dalej, czy posłuchać go i wrócić do Hogwartu. Już nie raz się przekonał, że jego przeczucia są właściwe, a dodatkowo w tej sytuacji miał jeszcze więcej powodów by nie ignorować niepokojącego uczucia, które go wypełniało. Miał za sobą dopiero ponad pół godziny lotu. Zatrzymał się nagle w powietrzu i siedząc tak na miotle myślał nad tym co robić. W końcu zdecydowanym szarpnięciem zawrócił miotłę i… ŁUP. Albus odwrócił się aby sprawdzić co go przyhamowało, ale zauważył tylko kilka piórek zaplątanych w witki miotły. Przez chwilę rozglądał się w poszukiwaniu sowy, jednak w końcu wzruszył ramionami i poleciał przed siebie z niesamowitą prędkością. Wracał do Hogwartu.

***

- Profesor?! – wykrzyknęła zdziwiona Hermiona na widok przebiegającego przed nią dyrektora.
- Gdzie jest Harry? –spytał zaniepokojony, nagle jego wzrok spoczął na zakrwawionego Rona stojącego obok Hermiony – Czy …
- Nic mi nie jest. Jestem tylko trochę poobijany. Profesorze dostał pan list?
- List? Nie, nie dostałem – powiedział nagle przypominając sobie o piórkach przyczepionych do miotły. – Nie czas teraz na wyjaśnienia. Harry już tam jest tak?
- Tak, ale już tak długo nie wraca.. martwię się, że… - głos uwiązł jej w gardle, a w oczach pojawiły się łzy. – Profesorze… - Ale już nie było. Pobiegł szybko na trzecie piętro. Przed wejściem do komnaty w której urzędował przez cały rok Puszek wyczarował harfę. Otworzył drzwi. Szybko uśpił Puszka i wskoczył czym prędzej do tunelu.
„Nic mu nie jest. Nic mu nie jest.” – powtarzał to jak mantrę, podczas przekraczania kolejnych komnat, w których były zastawione liczne pułapki na intruza, na zmianę z: „To moja wina”.
Wparował do komnaty akurat w momencie gdy Quirrell szarpał się z opadającym z sił Harrym. W całej komnacie roznosił się złowrogi głos „ZABIJ GO”, którego Albus nie słyszał już ponad 11 lat.
- Harry!! – krzyknął i podbiegł do Harry’ego wyrywając rękę Quirrella – martwego z dłoni chłopca. Nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zrobiło się niesamowicie zimno, tyle, że nikt nie użył różdżki. W tym samy momencie z ciała Quirrella, który teraz leżał na zimnej posadzce wydobyła się mgła… a może raczej duch? Nie to nie był duch, ani też mgła… coś pomiędzy tym, co wydało złowrogi wrzask i zniknęło równie nagle, jak się pojawiło. Dumbledore wciąż trzymał w ramionach Harry’ego, który, jak miał nadzieję Dumbledore, tylko zemdlał z wycieńczenia.

***

- HARRY!!!- Hermiona i Ron jak tylko ujrzeli dyrektora niosącego na rękach Harry’ego natychmiast do niego podbiegli z twarzami bladymi jak u trupa… jak u Quirrella.
- Czy on… - Ron zamilkł przerażony własną myślą.
- Żyje, ale ledwo. Biegnijcie do skrzydła szpitalnego. Obudźcie Poppy niech przygotuje łóżko.
- Oooczy oczywiście. – powiedziała rozdygotana Hermiona i oboje szybko pobiegli do pielęgniarki. Albus udał się za nimi, najszybciej jak potrafił próbując zignorować ból w plecach i natrętny głosik w swojej głowie, powtarzający uparcie „Twoja wina” jak jakaś zdarta płyta.

***

Wpadł do skrzydła gdzie już czekała pani Pomfrey, wraz z Ronem i Hermiona stojącymi koło niej. Razem z dyrektorem położyli Harry’ego na łóżku. Opatrywała mu razy, aż nagle jakby się jej coś przypomniała krzyknęła:
- A wy już! Marsz do łóżek i wypić mi ten eliksir, który leży na tej szafce! Jesteście też zmęczeni i poobijani, ale nie wymagacie więcej ponad eliksir, więc…
- Oczywiście. Już idziemy. – Powiedziała Hermiona ciągnąc za sobą upartego Rona, który mruczał pod nosem coś niezrozumiałego i trzymającego w dłoni buteleczki z jakimś mało apetycznym płynem.

***

Minęły 2 dni, a Harry wciąż się nie budził. Przy jego łóżku na zmianę siedzieli Ron, Hermiona i Dumbledore, a każdy miał załamane miny i każdy z osobna myślał to samo „To przeze mnie”. Wieść o tym co wydarzyło się w komnacie obiegła całą szkołę z szybkością światła dlatego każdy, kto choć trochę znał Harry’ego odwiedzali go przynosząc mu kwiaty, kartki i słodycze z nadzieją, że gdy tylko się obudzi ucieszy się na widok prezentów od swoich przyjaciół.

***

W końcu trzeciego dnia, gdy akurat siedział przy nim dyrektor, Harry ocknął się z trzydniowego snu. Albusowi kamień spadł z serca, gdy zauważył jak Harry otworzył powoli oczy.
- Dzień dobry Harry! – powiedział wesoło. Ach jaki on był szczęśliwy, że to wszystko tak dobrze się skończyło… choć byłby bardziej zadowolony gdyby Harry nie ucierpiał na tym AŻ tak. Ledwo się całkiem przebudził, Harry, zaczął zasypywać dyrektora pytaniami, a on odpowiadał na nie modląc się by nie zadał tego jednego pytania, na które nie chce odpowiedzieć… Niestety.
- No więc… Voldemorta powiedział, że zabił moją matkę tylko dlatego, że próbowała go powstrzymać, aby mnie nie zabił. Ale dlaczego chciał zabić właśnie mnie?
„I co ja mam ci na to odpowiedzieć? Że została wypowiedziana przepowiednia, która mówi, że urodzi się ktoś kto ma moc pokonania Voldemorta, i że tą osobą jesteś ty. Oczywiście, dowiedział się tego od Severusa, który był śmierciożercą. Och zapomniałbym, ta przepowiednia mówi także, że żaden nie może żyć gdy drugi przeżyje, co niestety oznacza, że albo ty, albo Voldemorta zginie. Nie raczej nie jest jeszcze na to gotów. Toż to tylko dziecko. Prawda… Pokonało to dziecko Quirrella wspomaganego przez Voldemorta. Prawda… przeszedł przez komnaty. Prawda. Ale czy to jest odpowiedni czas na prawdę? Aghr on ma tylko 11 lat!!! Dlaczego to wszystko musi być tak beznadziejnie zaplątane?! Prawda musi zaczekać. Rok, dwa… nawet 50 jeśli to będzie oznaczać, że Harry będzie szczęśliwy i bez ogromnego ciężaru a plecach.
- Niestety na pierwsze pytanie, które mi zadałeś, nie mogę ci odpowiedzieć. Nie dzisiaj. Nie teraz. Kiedyś się tego dowiesz… a teraz przestań o tym myśleć. Kiedy będziesz starszy… wiem, że przykro ci tego słuchać, ale dowiesz się wszystkiego, kiedy będziesz na to przygotowany.
„ Ach gdybyś wiedział Harry… natychmiast chciałbyś zapomnieć.

***

Do końca roku szkolnego zostały już tylko dwa dni. Harry’emu pozwolono wyjść ze skrzydła szpitalnego. Egzaminy już dawno minęły. Pogoda była piękna i jedyne na co miało się ochotę to leniuchowanie w cieniu drzew. Dumbledore jednak siedział w swym gabinecie i rozmyślał o kończącym się roku szkolnym.

- Dużo się działo, co Faweks? – spytał feniksa, który jak zawsze siedział na swej żerdzi, a który teraz w odpowiedzi, wydał z siebie cichy dźwięk.
Albus siedział za biurkiem i rozglądał się po gabinecie. Nie mógł uwierzyć, że jest po wszystkim. Voldemortowi się nie udało. Znowu. Pocieszony tą myślą obrócił się do portretu Armanda Dippeta, który właśnie spytał:
- Więc… który dom w tym roku wygra rozgrywkę o Puchar Domów?
- Jak to kto? Oczywiście, że Slytherin! – dało się słyszeć zza ram portretu Fineasa.
- Pff tak ci się tylko wydaje. – dało się słyszeć jeszcze inny głos.
Dumbledore zachichotał pod nosem i pokręcił głową: „Co roku to samo”.

***

- Co oznacza, że trzeba będzie trochę zmienić dekoracje. – klasnął w dłonie. W mgnieniu oka zielone draperie zmieniły się w szkarłatne, srebro stało się złotem olbrzymi wąż Slytherinu zniknął, a na jego miejscu pojawił się lew Gryffindoru.

***

Dumbledore obserwował z daleka jak uczniowie ładują swoje bagaże do powozów. Wychwycił w tym tłumie także Harryego, Rona i Hermionę uśmiechniętych i rozgadanych. Patrząc tak na swoich uczniów nie mógł się powstrzymać. Uśmiechnął się szeroko i pomachał im ręką po czym wrócił do zamku myśląc: „Nareszcie wakacje”.

[ 794 komentarze ]


 
"MYŚL ALBUSIE!"
Dodał Albus Dumbledore Piątek, 21 Marca, 2008, 12:50

Witam!:-D
Chciałabym tyko coś wyjaśnić: czasem w notkach będą pojawiać się niewielkie fragmenty z któreś z części "Harry'ego Pottera". Czasem fragment może być żywcem przepisany z książki, ale będę się raczej starać odrobinę
go zmienić, aby zachować sens, ale żeby nie było słowo w słowo tak jak w "Harrym...":-)
Po za tym, mam nadzieję, że to Wam nie przeszkadza, jak zapewne już zauważyliście trzymam się dość wiernie treści książki, tzn. staram się przedstawiać z punktu widzenia Albusa wydarzenia z książek, ponieważ stwierdziłam, że może
to być ciekawsze, niż jakbym miała sama coś wymyślać (do jakoś specjalnie pomysłowych osób nie należę:-P )
To tyle... acha, jeszcze dedykacja, która tak rzadko się tu pojawia: tę notkę dedykuję Belli, Aurorze, Dz.B., Lunie, które cały czas komentują (za co im chwała:-)) ; osobom, które od czasu do czasu tu zajrzą, jak i tym, którzy czytają, ale pozostają anonimowi:-D


********************************************************

- A więc znowu tu wróciłeś Harry. – Albus z pewnym wyrzutem sumienia przyglądał się młodemu Potterowi, któremu na dźwięk głosu dyrektora, serce na pewno stanęło na jedną chwilę. Harry rozejrzał się przerażony, czy go uszy nie mylą, a gdy zobaczył Dumbledore’a spokojnie siedzącego na jednym z nielicznych znajdujących się tam, wiekowych stolików, przeżył kolejny wstrząs, a jego oczy zrobiły się wielkie jak galeony.

- Ja… ja nie widziałem pana, panie profesorze – wyjąkał Harry wstając z kamiennej podłogi. Dumbledore również wstał i podszedł do chłopca wolnym krokiem. Widział strach w jego oczach… w oczach Lilly…
- To dziwne, jak niewidzialność popsuła ci wzrok. – powiedział, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. – Tak więc i ty, jak setki innych przed tobą, odkryłeś rozkosze zwierciadła Ain Eingarp. – to mówiąc wskazał ręką na wielkie lustro, które jeszcze przed chwilą zabierało całą uwagę Harry’ego. Gdy spotkał nic nie rozumiejące spojrzenie chłopaka ciągnął dalej – Ale chyba już wiesz co ono potrafi?
- No… pokazuje mi moją rodzinę…
- I twojego przyjaciela jako prymusa.
- Skąd pan wie?
- Nie muszę mieć rekwizytów by stać się niewidzialny, Harry, ale… odbiegliśmy od tematu. Wiesz już może co takiego pokazuje nam to cudowne zwierciadło? – widząc jak ten potrząsa przecząco głową kontynuował. – Tylko najszczęśliwszy człowiek na świecie, mógłby używać tego zwierciadła, jak najzwyklejsze lustro. Pokazuje nam ni mniej ni więcej, tylko największe pragnienia naszego serca! – powiedział tak głośno, że Harry aż odskoczył.

Stali tak jeszcze długo rozprawiając o cudownych właściwościach zwierciadła. W końcu dyrektor rzekł:
- Jest już późno, Harry, wracaj do dormitorium, ale chciałbym ci jeszcze coś powiedzieć, zanim wyjdziesz.
Harry czekał cierpliwie, ale już wiedział co usłyszy.
- Jutro zwierciadło zostanie przeniesione, a ja muszę cię prosić żebyś go więcej nie szukał. Nic nie daje pogrążanie się w marzeniach. – powiedział, ale jakby bez przekonania, jakby to co powiedział, miało całkowicie odwrotny sens, jakby mówił „Szukaj go Harry, nie przestawaj go szukać! Harry…”

Potter kiwnął lekko głową, że rozumie, choć w jego oczach wyraźnie odbijało się rozczarowanie i smutek, że już więcej może nie ujrzeć swojej matki i ojca… Dumbledore z całą pewnością wolałby tego zrozpaczonego spojrzenia nie zauważyć. Serce mu zmiękło, gdy po rak enty uderzyła go myśl, jak temu chłopakowi musi brakować rodziców… a jeszcze tyle przed nim, tyle niewiadomych, i wiadomych, których lepiej było nie poznać. Błądził by tak myślami dalej gdyby nie pytanie Harry’ego, które go wyrwało z ponurych myśli.

- Co pan profesor widzi, gdy patrzy w to lustro? – to pytanie tak go zaskoczyło, że machinalnie spojrzał w stronę lustra, stał jednak za daleko aby mogło się w nim odbić jego pragnienie… Pragnienie, które wprost zżerało go każdego dnia, każdej nocy. Godziny, minuty i sekundy… cały czas myślał tylko o…
- Ykhm Ja? Widzę siebie trzymającego parę grubych, wełnianych skarpetek – a na zdziwione spojrzenie Pottera odpowiedział krótko – No co? Nigdy człowiekowi dość skarpetek. –
I z zamyśleniem mieszającym się z przygnębieniem malującym się na jego starej twarzy, zostawił ucznia samego w komnacie, a sam skierował się do swojego gabinetu… Rozkosznej Samotni, jak zwykł go nazywać.

Podał hasło chimerze, strzegącej wejścia, wspiął się szybko po schodach, a po przekroczeniu progu gabinetu pierwsze co zrobił to dopadł komody, z której wyciągnął pomiętą fotografię. Blond włosa dziewczynka wciąż i wciąż niezmordowanie machała do niego zza swoich „ram”. A Albus, tak jak zwykł to robić zawsze gdy tylko brał zdjęcie do ręki, przyłożył je do swego serca, próbując opanować łzy, które już cisnęły mu się na powieki.
Czy Harry wiedział co czyni zadając mu to niewinne pytanie? Czy wiedział, że tym jednym zdaniem, ponownie obudzi w swoim dyrektorze poczucie beznadziejności, rozpaczy i wściekłości zarazem? Nie. Nie mógł tego wiedzieć, ale teraz Dumbledore, starał się zapanować nad emocjami, wiedział jednak, że dzisiejsza noc do najspokojniejszych należeć nie będzie.

****

Następnego dnia, Albus obudził się jak zwykle w swoim łóżku, choć nie mógł sobie przypomnieć momentu, w którym do niego wszedł. Jak co dzień pierwszym dźwiękiem, który go przywitał zaraz po przekroczeniu drzwi do gabinetu był cichy ptasi skrzek, dobiegający z żerdzi. Faweks podleciał do swojego pana i usiadł mu na ramieniu.

- Ach Faweks, twój ciężar potrafi odpędzić wszystkie smutki w mig. Co ja bym bez ciebie zrobił? – pogłaskał go po szkarłatnym łebku. Feniks z wdzięczności wydał z siebie cichy dźwięk i odleciał z powrotem na żerdź.
Tym razem dyrektor nie zszedł na śniadanie, miał za dużo pracy i mało czasu. Natychmiast wziął z biurka kawałek pergaminu, skreślił nim kilka krótkich zdań, po czym zwinął na trzy części i skierował się do kominka.

Kominek znajdował się tylko kilka metrów od biurka, ponieważ Dumbledore uwielbiał gdy gorące płomienie ogrzewały do podczas długich godzin pracy nad stosem pergaminów. Zwłaszcza nocą, które w Szkocji było wyjątkowo chłodne, jeszcze bardziej cieszył się, że płomień znajduje się tak blisko niego.

Teraz też, czerwono – żółte płomienie lizały okopcone, już wnętrze kominka. Dyrektor wyjął różdżkę zza pazuchy. Skierował ją na ogień, który już w następnej sekundzie zamiast szkarłatu przybrał kolor smoły. Jeszcze raz sprawdził słowa skreślone na kartce, po czym wrzucił ją w czarne płomienie, wypowiadając przy tym słowa „Severus Snape”

****

Po niespełna 5 minutach od wrzucenia kartki w czarne płomienie do gabinetu wszedł bez pukania mistrz eliksirów.

- Chciałeś mnie widzieć, zdaje się. – powiedział, wskazując na osmolony pergamin w bladej ręce.
- Istotnie. Muszę znów Cię prosić o przeniesienie zwierciadła – nie zwracając na powątpiewający uśmieszek Severusa mówił dalej – Powierzyłbym to zadanie woźnemu, ale sam wiesz, że nie potrafi on wykonać najprostszego zadania, a ominięcie Puszka i pokonanie wielu przeszkód zastawionych przez grono pedagogiczne wychodzi po stokroć poza jego marne możliwości. – przyglądał się swojemu podopiecznemu zza okularów połówek, jakby czekał aż ten coś powie.
- Mam rozumieć – mówił Snape – że tym razem mam je przenieść w miejsce przebywania kamienia, czy tak.
- Tak, ja sam nie mam czasu tego zrobić, a jesteś nauczycielem, któremu mogę powierzyć tak trudne zadanie. – twarz Snape’a wykrzywił drwiący uśmiech, wyrażający jak bardzo to zadanie jest dla niego trudne. – Ale zrobisz jeszcze coś. – Severus z obojętną miną wziął świstek pergaminu, który podawał mu dyrektor. – Sama obecność lustra na nic się nam zda. Napisałem na tym kawałku papieru, niezwykle trudne, wymagające ogromnego skupienia zaklęcie, dzięki któremu kamień przeniknie w taflę szkła…
- Przeniknie… - powtórzył Snape patrząc na Albusa, wyraźnie zaskoczony.
- Tak jak słyszysz. – mówił zniecierpliwiony - Kamień przeniknie w zwierciadło, a jedyny sposób na zdobycie go, będzie polegał na tym, aby patrząc w lustro jedynym pragnieniem serca było zdobycie kamienia.
- I uważasz, że to powstrzyma Quirrell’a, bo mam rozumieć, że to przed nim te wszystkie zabezpieczenia…
- Przed nim? – spytał Albus, jakby to pytanie go niesamowicie rozbawiło. - On jest tylko marionetką w rękach kogoś o wiele potężniejszego, którego miałeś już okazję poznać, tak samo jak ja i setki innych ludzi.
- Masz na myśli Czarnego Pana?
- Czarny Pan… w twoich ustach to słowo wciąż brzmi, jakbyś go nadal podziwiał, ale pewnie się mylę – dodał szybko, gdy zauważył, że tamten już otwiera usta. – Wolałbym jednak, abyś zaprzestał używania tego zwrotu… bądź co bądź jest ono zarezerwowane dla jego sprzymierzeńców.
- Oczywiście – Nietoperz skrzywił się gdy mówił dalsze słowa – Jednak trudno odrzucić dawne przyzwyczajenia.
Albus odwrócił się na fotelu plecami do Snape’a.
- Oczywiście, oczywiście… a teraz, zechciałbyś zrobić to o co Cię prosiłem.
Gdy mistrz eliksirów był już prawie przy drzwiach zamiatając swoją czarną szatą podłogę, Albus powiedział jeszcze:
- Niedługo mecz, prawda?
- Tak – odpowiedział nauczyciel, nie odwracając się jednak - czuł że to pytanie ma jakiś głębszy sens.
- To wszystko, możesz iść.

****

Dni robiły się coraz dłuższe, jednak pogoda za oknem, tak typowo brytyjska, nadal nie zachęcała do spacerów. Myśli Albusa jakby solidaryzowały się z pogodą, były równie ponure, i równie rzadko, świeciło w nich słońce.

Mimo iż sprawę kamienia miał chwilowo załatwioną pozostawała jeszcze kwestia kolejnego meczu Quiddith’a i wciąż nierozwiązanej zagadki postaci Nicolasa Flamela, która nurtowała pewnych trzech uczniów. Jeśli dołożyć do tego jeszcze rozhisteryzowanego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, co do którego już był pewien, co ten zamierza zrobić, można sobie wyobrazić skąd się brał ten brak dobrego samopoczucia, który charakteryzował tego ekscentrycznego dyrektora Hogwartu. Błysk w oczach też jakby nieco zbladł, tak samo zresztą jak jego skóra.

Wciąż nie wiedział czy dobrze postępuje. Czy słusznie wystawia na tą wielką próbę Harry’ego, Rona i Herminę, a zwłaszcza Harry’ego. Czy słusznie pozwolił mu dociekać tajemnicy 3 piętra i czy postąpił właściwie pozwalając mu, aby wziął sprawę w swoje jedenastoletnie ręce. Tłumaczył sobie jednak, że tak musi być. „Takie jest jego przeznaczenie. To on jest tym, który musi pokonać Voldemorta, nie ja, nie Severus, tylko Harry, a teraz jest doskonała okazja aby uświadomić go jak wielkie wyzwanie go czeka”. Po tych słowach czuł się zawsze częściowo usprawiedliwiony i choć na kilka cennych godzin pozbywał się wyrzutów sumienia.

****

Dumbledore chodził zamyślony w kółko po gabinecie, jak zawsze gdy próbował znaleźć jakieś rozwiązanie. Nicolas Flamel, Nicolas Flamel…. Gdzie można znaleźć jego nazwisko… No gdzie? „Myśl Albusie” strofował się w myślach. „Dział Ksiąg Zakazanych odpada w przedbiegach…” z tego co wiedział, Harry już go dogłębnie przejrzał.

I nagle jego spojrzenie padło na brązową żabę z mosiądzu, stojącą na jednej z tysiąca półek w tym pomieszczeniu, ten „posążek” był jednym z tych „pomysłowych” prezentów na Boże Narodzenie dla dyrektora szkoły, które na nic mu się nigdy nie przydały i których sensu otrzymania nie potrafił nigdy zrozumieć. Aż do dzisiaj…

****

- Witam. – powiedział wesoło Albus do jednego z pierwszaków z Gryffindoru. Widok majestatycznego dyrektora musiał mocno przerazić ucznia, bo upuścił wszystkie książki na posadzkę, a obrzydliwa ropucha, która siedziała na tym niewielkim stosiku szybko umknęła, zanim pulchne palce, zacisnęły się w miejscu gdzie przed chwilą stała.
- Teodora!!!
- Och tak mi przykro Nevillu, nie chciałem cię przestraszyć – powiedział Dumbledore. – Mam nadzieję, że twoja ykhm śliczna żaba znajdzie drogę do twojego dormitorium.
- Tak, na pewno… zawsze znajduje – odpowiedział Longbottom nieśmiało – postać Albusa Dumbledore’a, który na dodatek sam go zaczepił bardzo go onieśmielała.
- To doskonale! Proszę, masz tu czekoladową żabę na poprawienie nastroju, zbieracie karty prawda? W razie czego możesz się wymienić jeśli ci się powtórzy.
- Nie, ja nie zbieram, ale zdaje się, że Harry tak… - mówiąc to wziął do ręki czekoladę z wdzięcznym uśmiechem.
- Nie zbierasz? – spytał Albus z – miał nadzieję – bardzo przekonującym zdziwieniem. – No to w takim razie, oddasz ją panu Potterowi, a teraz zmykaj, bo chyba właśnie zaczęły się lekcje.

Stał jeszcze chwilę, przyglądając się sprintowi Nevill’a, ale w końcu zadowolony ze swego pomysłu, poszedł na błonia zaczerpnąć świeżego powietrza, którego tak mu brakowało od dłuższego czasu. Na szczęście pogoda jakby się trochę uspokoiła, mógł więc spokojnie przysiąść na ławce w cieniu drzew, z uśmiechem przyglądając się wielkiej kałamarnicy, która na chwilę wynurzyła się z wód jeziora.

[ 23 komentarze ]


 
NOTKA JUBILEUSZOWA!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Dodał Albus Dumbledore Wtorek, 12 Lutego, 2008, 22:20

Minął już rok odkąd dodałam pierwszą notkę na tym pamiętniku. Nie wiem jak Wam, ale mi ten czas minął bardzo szybko i miło:-D Nadszedł więc czas na małe podsumowanie:
dodałam: 15 notek:-) (średnio jedna na miesiąc... w przybliżeniu:-P)
komentowaliście: 201 razy!!!!
jakość notek: yyy nie mnie to oceniać, ale myślę, że wzrastająca:-P

Nie pozostaje mi nic innego jak Wam podziękować za te wszystkie komentarze:-) , to dowód na to, że czytacie moje wypociny. Jedyne czego sobie i Wam mogę życzyć w "kolejnym" roku mojego pobytu na tej stronie to to aby notki były na tyle dobre aby zasługiwały na czytanie oraz żebyście jeszcze więcej komentowali!:-D
Bardzo Wam dziękuję, a teraz zapraszam do lektury baaaaardzo długiej bo jubileuszowej notki!!!!


*************************************************

Od wygranego meczy Gryfonów minął tydzień. Zrobiło się jeszcze zimniej dając oznaki zbliżającej się zimy. Niebo, które jeszcze tydzień temu było pogodne dziś było szare i wyglądało jakby w każdej chwili niczym z wyciśniętej gąbki mogła runąć lawina zimnej wody, potocznie zwana deszczem.
Dumbledore cały czas zastanawiał się kto może być odpowiedzialny za dziwne zachowanie miotły Harry’ego, co prawda miał pewne poszlaki, ale żadnych dowodów na poparcie ich. Przechadzał się po gabinecie, a koło które zakreślał powoli wydeptywało się na dywanie. Po którymś z kolei okrążeniu podszedł powoli do żerdzi, na której siedział feniks.
- Jak myślisz Faweks? Czy podejrzewam właściwą osobę? – ptak wydał z siebie cichy dźwięk.
- Hmm dobrze by było mieć na nią oko, z całą pewnością ma ona pewne plany, a wszystkie opierają się na zdobyciu pewnego kamienia, znajdującego się w zamku. Póki co z chęcią popatrzę sobie na to wszystko z boku… poobserwuję… zobaczę jak dalej rozwinie się ta sytuacja. – profesor odszedł od Faweksa, który obserwował go intensywnie gdy ten podchodził do swojego biurka. Usiadł na dyrektorskim fotelu i przysunął do siebie niewielką miskę z brązu wypełnioną jakimś tajemniczym płynem. Dyrektor machnął różdżką i nagle nad wodą ukazała się głowa owinięta materiałem, głowa profesora Quirrella.
- Podróż do Albanii się udała? – widmo lekko drgnęło.
- Taak z pewnością była bardzo ciekawa i obfitująca w ciekawe… doznania. Poznałeś nowe osoby, prawda? – gdy widmo nie odpowiedziało Albus ponownie machnął różdżkę, a głowa profesora rozwiała się. Nagle, jakby sobie coś przypomniał, wstał szybko i prędko wyszedł z gabinetu. Wyszedł zza gargulca chroniącego dostęp do jego „biura” i skierował się szybkim krokiem w kierunku 3 piętra. Pokonał setki schodów i w końcu znalazł się u celu swej wędrówki. 3 piętro i komnata z przeraźliwym psem za nimi. Przyłożył do niego ucho jakby sprawdzając dochodzące z pomieszczenia odgłosy. Usatysfakcjonowany odszedł tym razem kierując się na drugie piętro do pokoju nauczycielskiego. Po drodze nie napotkał żadnego ucznia ani nauczyciela – jeszcze trwały lekcje, ale… „Jeden nauczyciel ma teraz czas wolny, sprawdźmy co porabia”.
Był niecałe 3 metry od pokoju nauczycieli gdy dobiegły go ciche głosy, jeden – władczy, drugi – zdenerwowany. Uśmiechając się do siebie otworzył energicznie drzwi. W pomieszczeniu znajdowała się tylko jedna osoba. Profesor Quirrell wyglądał jakby miał zaraz dostać zawał gdy w drzwiach stanęła władcza postać dyrektora.
- Ppppanie dyrrrektorze. Cóż za mamiła niespodzianka. Właśnie szykowwwałem sobie herbatę. Skusi się pppan?
- Wspaniale! Właśnie ciebie chciałem tu zobaczyć, a herbatki chętnie się napiję, malinowej jeśli łaska, moja ulubiona.
- Mógłbym wwwiedzieć dlaczego ccchciał mnie ppan widzieć? – spytał nauczyciel nerwowo zerkając na drzwi jakby oceniając swoje szanse na ucieczkę i uniknięcie niewygodnej rozmowy. Po chwili zdał sobie sprawę, że dyrektor załatwił go na całego. Nie miał szans by wydostać się z tego pokoju chyba, że zaryzykowałby przeciśnięcie się miedzy dyrektorem a ścianą omijając równocześnie krzesła, które - przez nauczycieli wychodzących na lekcje - nie zostały wsunięte pod stół. Przez chwilę wydawało się, że ta możliwość go skusi w końcu jednak zrezygnowany zsunął się na krzesło i postawił przy sobie i dyrektorze kubek gorącej herbaty.
- Ah widzisz, nie pamiętam abym spytał ci się wcześniej jak ci się pracuje w Hogwarcie… - beztroski ton i niewinne pytanie tak zdumiało Quirrella, że bez zastanowienia odpowiedział:
- W Hhhhhogwwarcie? Nnie rozzzumiem jakie to mma znaczeeenie…
- Oh – dyrektor machnął ręką – po prostu jako dyrektor chciałbym wiedzieć, czy pracownik jest zadowolony ze swojej pracy oraz czy zaaklimatyzował się w zamku – odpowiedział uśmiechając się, a w oczach skrytych za okularami – połówkami pojawiły się łobuzerskie błyski.
- Nnno więc… czuję się ttu wwwspaniale. Uczniowie są fffantaaaastyczni, a nauczyciele przy przyjęli mmmnie bardzo przyjaźnieee.
- Bardzo jestem z tego rad. Skoro już sobie tak gawędzimy… - powiedział takim tonem jakby właśnie po to by zadać to pytanie przyszedł na spotkanie ze swoim pracownikiem - podobno jesteś ekspertem od górskich trolli prawda? Coś mi się takiego obiło o moje stare uszy – uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok przestraszonej miny swego rozmówcy.
- Yyy – Quirrell gorączkowo rozglądał się dookoła jakby szukał w starych książkach i dziwacznych instrumentach podpowiedzi – ttak niektórzy zzzwykli mmmnie tak nazzywać.
- Hmm skoro więc tak dobrze je znasz zapewne będziesz potrafił odpowiedzieć mi na pytanie w jaki sposób dostał się tu jeden z właśnie takich trolli w Halloween? – zapytał biorąc łyk i obserwując uważnie profesora.
- Nniie profesorze, nie wiem… - Dumbledore długo wpatrywał się w załzawione oczy swego pracownika jakby szukając poparcia do swoich tez.
- Oczywiście wiesz – powiedział w końcu wstając i odstawiając pusty kubek – że jeśli tylko chcesz o czymś porozmawiać… o czymś co cię przytłacza, możesz w każdej chwili do mnie przyjść? – spytał i nie czekając na odpowiedź dodał – pyszna herbata. Dziękuję i dowidzenia. – uśmiechnął się jeszcze na pożegnanie i wyszedł pozostawiając oblanego zimnym potem profesora.

Ta rozmowa choć z pozoru nieistotna i naiwna wiele powiedziała Albusowi. Szczerze mówiąc, nie bardzo słuchał co ten do niego mówił, najważniejsza była dla niego reakcja na zadawane przez niego pytania. Zawsze gdy z kimś prowadził ważną rozmowę obserwował zachowanie swoich towarzyszy, które zdradzało więcej niż puste słowa, które wypowiadali. Zadowolony, że i tym razem jego taktyka się powiodła wrócił do swojego gabinetu.

***


Drogi Nicolasie

Kamień nadal spoczywa bezpiecznie w komnacie, którą strzegą najpotężniejsze czary mojego grona pedagogicznego. Mam jednak powody do niepokoju i stwierdziłem, że powinieneś o tym wiedzieć, mianowicie podejrzewam, że w zamku znajduje się osoba (nie powiem ci kto, aby nie budzić Twego niepokoju, na razie wszystko mam pod kontrola), która jej zdolna popełnić głupotę aby go zdobyć. Myślę, że jest już na tropie czego potwierdziły moje wstępne działania i pewne wydarzenie w Halloween. Jeśli chcesz wiedzieć więcej, chętnie podzielę się z Tobą moją wiedzą i planami jeśli postanowisz mnie odwiedzić w Hogwarcie. Niebezpieczne i nieodpowiedzialne byłoby gdybym zdradził ci wszystko w liście, który może zostać przechwycony.
Mam nadzieję, żeś zdrowy.


Twój przyjaciel

Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore



Była późna noc. W gabinecie jednak nadal świeciła się mała lampka do czytania. Wszyscy byli dyrektorowie już dawno pozasypiali w swoich ramach, a od czasu do czasu było słychać ciche pochrapywanie profesora Armanda Dippeta, którego portret znajdował się nad biurkiem obecnego dyrektora.
Dumbledore właśnie skończył pisać list, przeczytał go jeszcze raz szybko i schował do koperty.
- Faweks przyleć tu – zawołał znad koperty, którą właśnie zaklejał. Po chwili na jego biurku wylądował szkarłatny feniks pochylając głową by zobaczyć co robi jego właściciel.
- Mam dla ciebie zadanie. Nie ostrożnie byłoby to zadanie poświęcać sowie, tobie bardziej ufam. Zabierz ten list do Nicolasa Flamela dobrze? Tylko szybko aha i dopilnuj aby dał ci odpowiedź. Ptak chwycił w szpony list i po chwili zamiast wylecieć przez okno rozpłynął się w płomieniach.
- Jeśli dobrze obliczyłem powinien dotrzeć na miejsce za pół godziny. To dobrze im szybciej tym lepiej – mruknął, zgasił lampkę i w całkowitych ciemnościach podążył do swojej sypialni manewrując między przeszkodami.

***

- A więc, uważasz, że ktoś jest na tropie Kamienia tak? – pytanie to zadał starzec z długą białą brodą i zieloną szatą, która podkreślała kolor jego ciepłych oczu, purpurowa peleryna podróżna wisiała na fotelu, na którym siedział. Przybył zaledwie 5 minut temu a już zdążył zadać to pytanie więcej razy niż to było koniecznie. On i czarodziej, który go tu zaprosił siedzieli w jego gabinecie, w którym przez okna wlewały się promienie słoneczne, które cierpliwie przebijały się przez grube warstwy chmur. Dumbledore obserwował uważnie swojego gościa z niemym rozbawieniem.
- Tak, tak właśnie uważam, a właściwie – ja to wiem! – powiedział z wesołą miną.
- Nie sądziłem, że ta wiadomość może Cię tak nastrajać optymistycznie. Jeśli ktoś zdobędzie Kamień wiesz jak to się dla mnie skończy prawda? Chyba o tym nie zapomniałeś?
- Oczywiście, że nie Nicolasie. Niczego się nie obawiaj, przemyślałem wiele spraw i wiem jak temu.
- Dobrze więc. Może jednak chociaż mi powiedz KTO jest na JEGO tropie?
- Tego wolałbym Ci nie mówić, ale możesz zadawać inne pytania.- powiedział Albus posyłając swemu przyjacielowi lekki uśmiech i spojrzenie mówiące, że to jego ostatnie zdanie i nie będzie mówić o podejrzanym.
- Jak się dowiedziałeś, że ktoś chce zdobyć pracę całego mojego życia?! – spytał prawie krzycząc ledwo panując nad swoimi nadszarpniętymi nerwami. Brak Kamienia przyprawiał go o palpitacje, wiedział jednak, że tutaj był bezpieczniejszy, jednak teraz gdy nawet tutaj w zamku jest ktoś kto chce go okraść nie pocieszała go wystarczająco.
- Umiem obserwować Nicolasie. To zawsze było moją mocną stroną. Wykazały to wydarzenia, które działy się w zamku, zachowanie pewnych osób oraz nieskromnie dodam, że w dużej mierze także moje przeczucia.
- Mówisz, że masz wszystko pod kontrolą… skąd ten wniosek?
- Postanowiłem zapewnić Kamieniowi jeszcze jedną ochronę… Słyszałeś zapewne o zwierciadle Ain Eingarp?
- Oh tak oczywiście, że słyszałem, ale… - spojrzał powątpiewająco – wiesz gdzie owe lustro się znajduje?
- Oczywiście zwłaszcza, że tym miejscem jest mój zamek- odparł wyraźnie zadowolony z wrażenia, jakie wywarł na swoim przyjacielu.
- Twierdzisz więc, że legendarne lustro… lustro, które ukazuje ludzkie pragnienia… lustro, którego kopie są jeszcze tylko dwie na całym świecie, ty masz w swoim… zamku? – zapytał z niedowierzaniem Flamel.
- Lepiej drogi przyjacielu, o wiele lepiej – zerwał się nagle z fotela i podszedł do ściany w której znajdowały się drzwi wyjściowe. Przez chwilę przyglądał się cegłom, postukał paznokciem w najbliższe, przyłożył ucho i w końcu z tryumfalnym uśmiechem na twarzy stuknął różdżką cegłę znajdującą się centralnie na środku ściany. Flamel, który uznał, że stary Albus w końcu postradał umysł krzyknął ze zdumienia, gdy jego oczom ukazało się wejście do kolejnej komnaty niewiele mniejszej od pomieszczenia, w którym znajdował się obecnie. Powoli wstał z krzesła i podszedł do Dumbledore’a ze zdziwieniem malującym się na jego twarzy.
- Oto – powiedział Dumbledore wskazując ręką na odkryty pokój – moja tajemna komnata, w której przechowuję co wartościowsze rzeczy.- Przeszedł przez próg machając na Flamela aby poszedł za nim. Ten niepewnie stawiał kroki rozglądając się dookoła zachwycając się skarbami, które stały się legendą czarodziejskiego świata. W końcu wyrównał z Albusem.
- A tutaj – wziął go za rękę i poprowadził na sam koniec komnaty mijając po drodze pelerynę zawieszoną na haku na ścianie, obok której przechodzili oraz zbiór dziwnych instrumentów, których przeznaczenia trudno było odgadnąć po wyglądzie. W końcu dotarli na sam koniec sali i stanęli przed wysoką płachtą szkarłatnego materiału, który pięknie błyszczał w świetle świec wiszących pod sufitem. Dumbledore pociągnął zasłonę, a ta powoli zsunęła się odkrywając po kolei szczyt ozdobiony złotem, w którym wygrawerowane zostały słowa „AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO” , następnie narzuta prześlizgnęła się po płaskiej powierzchni szkła aby w końcu opaść u stóp dwóch czarodziei.
- To niesamowite! Pierwszy raz mam okazję oglądać to cudo! – krzyknął podekscytowany Nicolas, który już podchodził do niego aby się w nim przejrzeć.
- Nicolasie nie sądzę, żeby to był dobry pomysł… -jego słowa przerwał jednaj uszczęśliwiony głos towarzysza.
- Albusie ja jestem nieśmiertelny! I wcale nie korzystam już z Kamienia! Zniszczyłem go bo nie był mi potrzebny… Uzyskałem nieśmiertelność bez niego!
- NICOLASIE! – głos potoczył się po wypełnionym skarbami komnacie. Flamel drgnął i odskoczył od zwierciadła.
- Przepraszam Albusie, ale to lustro… ono zniewala… pozbawia zmysłów przez to, że pokazuje to czego pragniemy…
- Tak, a ty pragniesz tylko tego, żeby być nieśmiertelny… przypomina mi to kogoś, prawda? – spytał oschle Albus posyłając mu surowe spojrzenie.
- Masz rację, oczywiście, ale ja nie do takich celów jak ON przecież wiesz, że ja nigdy bym…
- Rozumiem, jednak wolałbym abyś do niego nie podchodził. Nic ci dobrego z tego nie przyjdzie, przecież wiesz.
- Taaak. – odpowiedział cicho, odwracając się, aby pooglądać inne przedmioty znajdujące się w pokoju. – Muszę się przyznać, że jestem pod głębokim wrażeniem tym… tym… ah brak mi słów by wyrazić to co czuję! Albusie chyba mnie wzrok myli… czy to jest…
- Tak to peleryna – niewidka – odpowiedział z uśmiechem – ale mam zamiar się jej pozbyć – dodał ku zdumieniu Flamela.
- P o z b y ć? Co ty wygadujesz?!
- Nie służy mi tak jak powinna, zresztą by stać się niewidzialnym potrzebuję tylko różdżki, nie potrzebne mi tanie rekwizyty.
- T a n i e?! Zaskakujesz mnie Albusie…
- Wiesz o co mi chodzi – machnął ręką i skierował się do wyjścia.- No myślę, że to wszystko co chciałem ci pokazać.
- Oczywiście, zrozumiałem już idę… na brodę Merlina czy to jest łuska smoka? TEGO smoka?! – Albus zachichotał pod nosem obserwując jego reakcję, która zabawnie mu się kojarzyła z reakcją dzieci w sklepie na widok zabawek.
- Tak, to jest łuska tego smoka, jak powiedziałeś… Ah nie używałem jej od dawna – na chwilę na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech, a oczy zaszły mgłą, otrząsnął się jednak szybko i wyszedł z komnaty, a za nim Flamel.
- Tak więc – zaczął gdy zamykał przejście – zamierzam jeszcze na samej „mecie” umieścić to zwierciadło. Tak sobie wymyśliłem, że Kamień zdobędzie ten kto będzie tego chciał, a to pragnienie odbije się w lustrze, rozumiesz?
- Tak, ale nie uważasz, że właśnie tego chce ten… ktoś?
- Nie. Widzisz… tak mi się jakoś wydaje, że to będzie dość dobra przeszkoda dla naszego przyjaciela – uśmiechnął się tajemniczo i powrócił do biurka.

***

Od odwiedzin Nicolasa Flamela minęło kilka dni gdy jak zwykle siedząc za swoim biurkiem dyrektorskim ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! – zawołał podnosząc głowę znad gazety i zastanawiając się kto to mógł być. – Severusie! – wykrzyknął z uśmiechem na widok mężczyzny w czarnej szacie, który stał na progu. – Właśnie Ciebie chciałem widzieć, miałem za chwilę kogoś po ciebie posłać. Ale… coś się stało? – spytał na widok złośliwego uśmiechu i wściekłego błysku w czarnych oczach.
- Ah nic – odpowiedział z sarkazmem – jeśli nie licząc kolejnego wybryku słynnego Harry’ego Pottera. – przekręcił oczami.
- Severusie – powiedział łagodnie dyrektor – Przerabialiśmy już to, możesz w końcu to przełknąć i traktować go jak każdego innego ucznia?
- Jego się NIE da tak traktować. To mierny uczeń, arogancki jak jego ojciec, wyzywa się w łamaniu regulaminu, uwielbia błyszczeć, zwracać na siebie uwagę, jest złośliwy i źle wychowany…
- Dostrzegasz tylko to, co chcesz dostrzec, Severusie – rzekł Dumbledore, nie podnosząc głowy znad egzemplarza „Transmutacji Współczesnej” – Inni nauczyciele twierdzą, że to skromny, sympatyczny chłopak, a przy tym dość utalentowany. Ja osobiście uważam, że jest ujmujący – Odwrócił stronę czasopisma i dodał nie podnosząc głowy: - Miej oko na Quirrella, dobrze?
- Quirrella… co?
- Wiem, że sam dopilnowałeś tego aby nie czuł się tu mile widziany i nawet wiem dlaczego tak jest – powiedział spoglądając na niego znacząco, Snape jednak nie zareagował na te słowa – Chcę jednak abyś pilnował go Severusie. Podejrzewam, że zamierza on dostać się do Kamienia, bynajmniej nie w zacnych celach.
- Twierdzisz, że byłby do tego zdolny? Przecież to tchórzliwy… - nie dokończył jednak, ponieważ stwierdził, że to co zamierza powiedzieć nie zostanie przyjęte przez dyrektora przychylnie.
- Tak, twierdzę, że byłby do tego zdolny… nie z własnej woli oczywiście, został do tego, podejrzewam, zmuszony.
- Mam go śledzić?
- Śledzić, chodzić za nim, obserwować go, spać z nim… wszystko jedno. Chcę abyś dowiedział się czego on właściwie oczekuje.
- Czy ktoś jeszcze chce zdobyć Kamień? – spytał Snape.
- Nie zdobyć, ale są pewne osoby – uśmiechnął się do Severusa – które są na dobrym tropie aby dotrzeć do skarbu.
- I nie zamierzasz ich powstrzymać? – zdziwił się.
- Oh zapewniam cię, że oni nie mają żadnych niecnych zamiarów… A teraz gdybym mógł cię prosić. Bądź tak miły i przetransportuj zwierciadło Ain Eingarp do sali, która znajduje się za trzecim korytarzem na lewo od biblioteki, następnie skręcisz w jeszcze jeden zakręt obok zbroi, która strasznie skrzypi i ukryjesz je w pierwszej klasie na prawo. Zrozumiałeś?
- Tak, ale nie rozumiem jednego. Skoro mam je ukryć to dlaczego zostawiać je w klasie do której może wejść w każdej chwili uczeń?
- Mam w tym swój cel, a teraz jeśli byś mógł…- zaczął wskazując na ścianę, w której widniały drzwi wejściowe.
- Oczywiście – odrzekł Snape kierując się do niej.

***

Dumbledore właśnie wyszedł z tajemnej komnaty z małym pakunkiem pod pacha. Położył ją na stoliku, a sam usiadł przy biurku, wziął kartkę, zamoczył pióro w atramencie i napisał tylko:

„Twój ojciec pozostawił to pod moją opieką, zanim umarł. Już czas, by wróciła do Ciebie. Zrób z tego dobry użytek. Życzę ci bardzo wesołych świąt.”


Włożył liścik między fałdy peleryny, którą położył przed chwilą na stoliku, jednym ruchem różdżki zapakował prezent w świąteczny papier i przywiązał paczuszkę sowie, która już cierpliwie czekała na pakunek. Przywiązał jej paczkę do nóżki i powiedział:

- Zabierz ją do Harry’ego Pottera, do wieży Gryffindoru. To jego prezent świąteczny.
Zanim skończył sowa już wyleciała w noc aby wypełnić swe zadanie.

Istotnie, na drugi dzień miało być Boże Narodzenie. Za oknami śnieg i mróz nastrajał świątecznie, a ozdoby okolicznościowe w całym zamku jeszcze ten nastrój potęgowały.
Jak co roku zostały poczynione te same kroki na czas świąt – śpiewające kolendy zbroje, choinki w Wielkiej Sali, girlandy, jemioły, które były pretekstem do wyrażania swych uczuć i inne tego typu warunki już zostały spełnione.

Dumbledore, który nie zrobił w tym czasie szczególnych postępów jeśli chodzi odkrycie w jaki sposób Voldemort kieruje jego profesorem od Obrony Przed Czarną Magią miał przynajmniej nadzieję, że jego słowa „Zrób z tego dobry użytek” zostaną prawidłowo zrozumiane.
- Choć właściwie – powiedział na głos do pustego gabinetu, stojąc przy oknie i podziwiając nocne niebo, z którego teraz pruszył lekki śnieg – Jeśli Harry rzeczywiście jest podobny do Jamesa mogę być pewny, że moje słowa będą zinterpretowane bezbłędnie. – Dumbledore, który obserwował z daleka poczynania trójki przyjaciół wiedział, że chcą powstrzymać Snape’a („Zabawne, naprawdę zabawne!”) przed zdobyciem Kamienia, próbują również odgadnąć tajemnicę komnaty na 3 piętrze. Brakuje im tylko jednego elementu tej układanki – kim był Nicolas Flamel. A jeśli jego plan potoczy się tak jak sobie to wymyślił, pokaże dodatkowo Harremu działanie lustra. I z tymi optymistycznymi myślami skierował się do sypialni na spoczynek przechodząc przy okazji pod stroikiem z bombek i gałązkami świrku. „Wesołych Świąt Albusie” pomyślał jeszcze i zasnął

***

- Panie Filch dostałem wiadomość, że ktoś kręci się w bibliotece. Proszę to sprawdzić. – powiedział Dumbledore do zaspanego woźnego.
- O tej porze? Ktoś się kręci po zamku – wyglądał tak jakby właśnie ktoś mu powiedział, że wygrał weekend z Celestyną – znaną piosenkarką w czarodziejskim świecie, niezwykle piękną Celestyną. – Niezwłocznie idę to sprawdzić panie dyrektorze. Tak. Tak. Ah w końcu kogoś przyłapię. Hmm jaką karę by tu wymyśleć… Może łańcuchy? Choć te trochę zaniedbałem… Ah co tam coś wymyślę – i tak mrucząc do siebie opuścił gabinet dyrektora.
- Znakomicie! – powiedział Albus – Zaczekam jeszcze 10 minut a potem zobaczymy… może spotkam się z Harrym.
Po 10 minutach już kroczył ciemnym korytarzem sprawiając różdżką, że stał się całkowicie niewidzialny. Podążał do klasy, którą jakiś czas temu wskazał Severusowi na ukrycie zwierciadła. Dotarł wreszcie na miejsce i powoli uchylił drzwi. Wślizgnął się cicho do środka i wyczuwając, że nikogo po za nim tam nie ma czekał cierpliwie. Po kilku minutach usłyszał hałas na korytarzu, a po chwili drzwi się otworzyły i do klasy wszedł nie kto inny jak Harry, zapewne w pelerynie, pomyślał Dumbledore. Zaraz jak o tym pomyślał drzwi ponownie się otworzyły, ale tym razem na progu stała kotka pana Filcha. Ogarnęła wzrokiem pomieszczenie, po czym wyszła zostawiając dwie niewidzialne osoby same.
Tak jak przypuszczał, zafascynowanie Harry’ego zwierciadłem (odkrył je dopiero po dłuższej chwili po czym zdjął swój cudowny płaszcz) było ogromne. Dobrze myślał, że młody Potter zobaczy w odbiciu siebie i swoją rodzinę. Albusowi ciepło się na sercu zrobiło, że to czego oczekiwał się sprawdziło. Natychmiast nabrał szacunku do tego młodego czarodzieja. Siedzieli tak w ciszy dłuższą chwilę. W końcu Harry wstał, nakrył się ponownie peleryną i opuścił klasę - w drzwiach jeszcze raz zerkając na lustro. Dumbledore wyszedł kilka minut po nim z przeczuciem, że powinien tu wrócić jutro.

Na następny dzień nie czekał długo na Harry’ego, jednak tym razem, tak jak przypuszczał Albus, Potter nie był sam – towarzyszył mu jego przyjaciel – Ronald Weasley. W przeciwieństwie do Harry’ego młody rudzielec zobaczył tylko siebie w odbiciu, jako najlepszego ze wszystkich. „Oh Ronaldzie, nie sława jest najważniejsza, kiedyś się o tym przekonasz” pomyślał dyrektor jednak nadal stał cicho i obserwował chłopców.

Trzeciego dnia Dumbledore zrezygnował z niewidzialności. „I tak mnie nie zauważy – pomyślał – za bardzo jego myśli są pochłonięte tym co zobaczył w zwierciadle.”
Harry przyszedł nieco później niż zwykle, i tak jak podejrzewał Albus przebiegł niecałe dwa metry od profesora nawet go nie dostrzegając. W końcu Dumbledore odezwał się, po raz pierwszy odkąd znaleźli się sami w tej komnacie:
- A więc znowu tu wróciłeś Harry.

Cdn.

[ 3287 komentarze ]


 
GRYFFINDOR VS. SLYTHERIN
Dodał Albus Dumbledore Piątek, 01 Lutego, 2008, 13:34

No i w końcu nowa notka. Z przerażeniem spostrzegłam datę dodania ostatniej notki. Aż mi ciarki po plecach przeszły ;-)
Chciałabym się usprawiedliwić. Moja nieobecność została spowodowana przez nawał obowiązków jaki na mnie spadł po rozpoczęciu roku szkolnego. Zawsze wiedziałam, że szkoła średnia to nie przelewki, ale ilość nauki mnie zwyczajnie przygniotła.

Przeczytałam 7 część Harry'ego:-D Piszę to dlatego, bo zdałam sobie sprawę jak złożoną i skomplikowaną postacią jest Dumbledore. Nigdy nie myślałam o jego dzieciństwie, rodzinie, jego tajemnicach, które mógł skrywać. Zobaczyłam całkiem innego człowieka. Już nie opanowanego, wszechwiedzącego, wszechpotężnego tylko nieszczęśliwego a nawet przepełnionego żalem. Postanowiłam więc pisać teraz w nieco inny sposób. Już nie będzie to pamiętnik. Będę pisać w trzeciej, a nie tak jak dotychczas w pierwszej osobie. Da mi to większe pole do popisu bo nie będę już ograniczona osobistymi doznaniami i myślami Albusa. Dziś pierwsza taka notka. Możecie oceniać, który sposób Wam sie bardziej podoba, a ja z pewnością wezmę to pod uwagę. W końcu to Wy jesteście czytelnikami:-D
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do lektury:-D

EDIT: Następna notka 12 lutego. Jubileuszowa:-D


********************************************************

10 listopad, niedziela, 1991 rok

Dwóch młodzieńców siedziało na kanapie z wypiekami na twarzy. Była już prawie noc. Będziemy niezniszczalni Albusie! Niezniszczalni. Grindelwald i Dumbledore mistrzowie…Sen się zmienił. Teraz jeden z tych młodzieńców stał nad ciałem dziewczynki. NIEEE!!!! Ariana!!!! NIE!!! Proszę… Nagle spostrzegł, że już nie trzyma jej w ramionach tylko swojego brata, który jak w transie powtarzał: To twoja wina Albusie. Ty do tego doprowadziłeś. To twoja wina Albusie… Albusie…

- NIE!!!! – starzec zerwał się gwałtownie wciąż mając przed oczami swojego brata… i siostrę… Ile razy jeszcze będzie mnie nawiedzać ten koszmar. Myślał Albus wstając z łóżka. Podszedł do jednej z tych starych szaf, których okres świetności minął razem ze śmiercią trzeciego dyrektora Hogwartu. O dziwo jeszcze trzymała się na cienkich drewnianych nóżkach… ale może tylko dzięki zaklęciom, które nie pozwalały jej jeszcze runąć na podłogę.
Dumbledore wysunął jedną z niezliczonych szuflad i wyciągnął zdjęcie uśmiechniętej dziewczynki, która machała do niego z tej starej fotografii. Łza spłynęła po jego haczykowatym nosie zatrzymując się na pierwszej przeszkodzie którą napotkała: zdjęciu w pomarszczonych rękach.

- Ariano! Oh Ariano… gdybym mógł, gdyby to było możliwe… wiesz, że nie chciałem żebyś zginęła… Przepraszam, przepraszam – teraz nie jedna ale cały potok łez spływało po policzkach dyrektora szkoły. W tym momencie nie przypominał tego dorosłego, niepokonanego czarodzieja, którego lęka się sam Voldemort. W tym momencie był 17 – letnim chłopcem z głębokim żalem w sercu. Ramiona miał opuszczone, okulary połówki spadły na podłogę. Przyłożył zdjęcie w miejscu gdzie znajduje się serce pochylając się raz do przodu raz do tyłu.

Charakterystyczny hałas przy biurku zawiadomił go, że już świta: Faweks budził się ze snu. Wstał powoli z podłogi podtrzymując się szafy aby nie upaść, po tylu godzinach siedzenia w tej niewygodnej pozycji nogi gniewnie domagały się solidnego masażu. Wciąż trzymał w dłoniach fotografię. Po dłuższym namyśle schował ją tam skąd zabrał.
Przeszedł przez sypialnię, otwarł szerzej uchylone drzwi i wszedł do zacienionego gabinetu. Podszedł do najbliższego okna i rozchylił ciężkie zasłony wpuszczając do pokoju promienie słoneczne, które natychmiast sprawiły, że wszystkie smutki momentalnie zniknęły z jego twarzy.

- Dziś pierwszy mecz Quidditha w sezonie… pierwszy mecz Harry’ego. Już się nie mogę doczekać. – szybko zmienił szatę z nocnej na codzienną, nakarmił feniksa i sprężystym krokiem wyszedł z gabinetu zmierzając do Wielkiej Sali na śniadanie. Korytarze były jeszcze prawie puste, gdzieniegdzie tylko było widać zaspane twarze zmierzające tak jak on do Wielkiej Sali. Pozdrawiając serdecznie przechodzących obok niego uczniów pokonał szybko drogę do stołu na końcu Sali, który był przeznaczony dla nauczycieli.
- Witaj Minerwo – przywitał srogo wyglądająca czarownicę z lekkim roztrzęsieniem widocznym na jej twarzy. Rozejrzała się szukając źródła głosu.
- Ah witaj Albusie, witaj. Wybacz moje roztargnienie, ale dzisiaj jest…
- Pierwszy mecz Quidditha. Gryffindore przeciwko Slyherinowi. – przerwał jej uprzejmie.
- Właśnie. A do tego pierwszy mecz…
- Harry’ego.
- Tak. Albusie może wolisz wszystko za mnie wypowiadać. Bo widać, że bardzo dobrze znasz moje myśli.
- Oh nie – odpowiedział Albus nie czując się nawet trochę zażenowany – Nie wydaje mi się żebym znał wszystkie twoje myśli, nie czuję też potrzeby mówienia za ciebie, to by było nieuprzejme. Po prostu czułem nieodpartą chęć dokończenia twoich zdań gdyż ja myślę dokładnie to co ty. Też nie mogę się doczekać tego meczu. Ciekaw jestem czy młody Potter odziedziczył talent po swoim ojcu. Mam też nadzieję, że jego nowa miotła sprawdzi się znakomicie. A ty co uważasz Minerwo?
- Ja myślę, że jestem dziś trochę nieobecna ponieważ nie dotarło do mnie prawie nic z tego co mówiłeś.
Albus zachichotał pod nosem.
- No, no Minerwo czy to znaczy, że teraz mogę powiedzieć o tobie cokolwiek, a ty nawet tego nie usłyszysz? Ojej to znaczy, że bez strachu mogę teraz powiedzieć, że twoje papcie w szkocką kratę są okrop…
- Ja to słyszę Albusie .
- …nie zachwycające i planuję też sobie takie sprawić, choć muszę powiedzieć, że moje papcie w kształcie łap wielkiego niedźwiedzia górskiego są wyjątkowo ciepłe i przyjemne w dotyku – dokończył zgrabnie zdanie dyrektor. Nagle cała Wielka Sala wybuchła gromkimi oklaskami i krzykami.
- Oho widzę, że Harry i reszta drużyny właśnie wkroczyli na śniadanie. Ojej Minerwo spójrz jak twoja drużyna dumnie kroczy. Musze powiedzieć, że prezentują się naprawdę znakomicie.
- Tak, tak, bardzo znakomicie… Skąd tu się wzięło tylu uczniów?
- No cóż, podejrzewam, ale tylko podejrzewam, że jak prowadziliśmy sobie miłą konwersację reszta uczniów w końcu wstała i przyszła na śniadanie, ale to tylko moje podejrzenia, pewnie po prostu zmaterializowali się tutaj w mgnieniu oka…
- Zabawne Albusie, bardzo zabawne. Widzę, że bardzo się ciebie dziś trzymają żarciki. – powiedziała nadąsana profesor.
- Po prostu cieszę się z dzisiejszego meczu, to wszystko. Ty też powinnaś. W końcu to twój dom dziś rywalizuje.
- Nie musisz mi tego przypominać.
- Wyglądasz na chorą Minerwo… Jesteś cała zielona. Może powinnaś udać się do Skrzydła co? Pani Pomfrey zaraz coś z tym zrobi.
- Tak chyba tak zrobię Albusie. Nie czuję się najlepiej, to pewnie przez ten… - zamknęła szybko usta ręką i zanim się spostrzegł Minerwa już biegła nawą główną do wyjścia.
Dumbledore spojrzał na zegarek, który wskazywał 10:45.
- Mogę prosić o uwagę? – Albus wstał ze swojego miejsca i teraz próbował przekrzyczeć gwar w Wielkiej Sali. Natychmiast nastała cisza, a wszystkie oczy skierowane były na dyrektora. – Myślę, że możemy się już powoli rozchodzić i podążać na boisko. Za 15 minut zaczyna się mecz. – gwar jaki wybuchł po jego słowach był tak wielki, ze zrezygnował z dalszej przemowy na rzecz jeszcze jednego kawałka tostu.

Na stadionie zebrała się chyba już cała szkoła gdy zegarek wskazywał godzinę 11:00. Jeszcze chwila, myślał dyrektor podziwiając boisko ze swojego specjalnego miejsca, z którego widział wszystko co działo się w powietrz. Obok niego zebrała się już reszta ciała pedagogicznego oraz komentator Lee Jordan, który już zacierał ręce czekając aż drużyny wyjdą z szatni i rozpocznie się mecz. Po chwili doszła jeszcze jedna osoba.
- Minerwo widzę, że już wszystko dobrze.
- Tak, Albusie, już lepiej się czuję. Pani Pomfrey powiedziała, ze to przez zdenerwowanie. Doprawdy jakie zdenerwowanie, nie mam pojęcia o co jej…
- Wychodzą. Już wychodzą – Lee skakał z przejecia wskazując na murawę boiska gdzie powoli zbierała się drużyna.
- Na kalesony Merlina zaraz się zacznie!!!!
- Minerwo rozumiem twoje zdenerwowanie, ale może byś przestałam szarpać mnie za szatę…
- Oh przepraszam Severusie. Takie emocje.
- Jakie emocje? Jeszcze się nie zaczęło!!
- Witam wszystkich na pierwszym w tym roku meczu. Gryfoni przeciw Ślizgonom. Kto wygra, a kto poniesie klęskę. Tego dowiemy się już za chwilę. Ja jestem Lee Jordan i postaram się zrelacjonować to niesamowite widowisko. W drużynie Gryfonów nowy skład: szukający Harry Potter… już się nie mogę doczekać by zobaczyć go w akcji… dalej Wood kapitan drużyny na pozycji bramkarza, bliźniacy Weasley na pozycji pałkarzy oraz wreszcie ścigające Johnson, Spinnet jeszcze w tamtym roku jedna z rezerwowych i Bell! W drużynie Slytherinu kapitan - Markus Flint, tak to ten co przypomina trolla…
- JORDAN!!!
- Przepraszam pani profesor to się już nie powtórzy.- cały stadion rozbrzmiewał głosem Lee Jordana i krzykiem z trybun. Pani Hooch powtarzała ostatnie zasady gry. W końcu…
- Zaczęło się!!!!! Angelina Johnson natychmiast przejmuje kafla… cóż to za wspaniały ścigający, ta dziewczyna, no i przy tym taka ładna…
- JORDAN!
- Przepraszam pani profesor.
Właściwie do Albusa niewiele dochodziło słów komentatora. Z podziwem oglądał jak Harry sunie w powietrzu z taką lekkością jak nikt od… 20 lat, gdy ścigającym był inny Potter. Niesamowity chłopak, naprawdę niesamowity. Powtarzał w myślach Albus śledząc wzrokiem małą szkarłatną plamkę na niebieskim niebie, którą był szukający Gryfonów. Gdy tak wypatrywał znicza, przypomniał Albusowi Jamesa. On też z tymi swoimi rozwianymi włosami w skupieniu wypatrywał złotej piłeczki.

***

- Gryfoni do boju, Ślizgoni do gnoju!!!- rozbrzmiewało z tej części trybun gdzie znajdowali się uczniowie z Gryffindoru, jak również z Hufflepuffu i Revenclavu… każdy chciał klęski Slytherinu.
- Culkin przy kaflu, zgrabnie unika zderzenia z kaflem i już mknie ku słupkom Slytherinu. Omija pałkarzy, podaje do Filipiuka i…gooooool!!! 40 do 0 dla Gryfonów. Ale co to? Tak! James już zauważył znicza. Mknie z niesamowitą prędkością ku słupkom Gryffindoru. Już prawie ją ma, ale zaraz… Iwanow, ścigający Slytherinu już jest przy nim, kto będzie szybszy!? Kto zdobędzie dla swojej drużyny 150 punktów?! Kto… JEST!!! Taaak! Potter ma znicza!!! James Potter niesamowity szukający z drużyny Gryfiindoru złapał znicza a to oznacza że wygrał… GRYFFINDOR!!!!!


***

- Rzut wolny dla Gryfonów. Gra toczy się dalej. Kafel wciąż posiadaniu Gryfonów. – Albus wrócił z powrotem myślami na boisko gdzie wciąż toczyła się zażarta walka między dwoma najbardziej znienawidzonymi przez siebie nawzajem domami. Szukał wzrokiem Harry’ego aby sprawdzić jak mu idzie szukanie złotej piłeczki. Znalazł go. Harry szybował w górze odcięty od akcji wypatrując szybkiego znicza. Już miał przenieść wzrok na innych graczy, gdy nagle miotła Harry’ego zaczęła wariować, tak jakby… nie… myślał Albus to niemożliwe żeby miotła sama z siebie chciała zrzucić pasażera… ktoś musi… ale kto? Z przerażeniem, które starał się skrywać szukał sprawcę całego zamieszania. Spojrzał na swoja lewą stronę. Tak, doskonale. Severus już się tym zajmuje. To dobrze. On będzie miał czas znaleźć winnego tego czynu. Nagle za sobą usłyszał krzyk przerażenia. Odwrócił się natychmiast i zauważył że szata Severusa płonie. Szybko jednak zgasił go wodą z różdżki. Albus szybko spojrzał na Harry’ego. Jeśli Snepe przestał mówić przeciw zaklęcia miotła może w końcu strącić go z miotły. Ale to co zobaczył uspokoiło go. Miotła Harry’ego w końcu się uspokoiła. Odetchnął z ulgą jednak po chwili zaczął się niepokoić kolejną sprawą. Kto zaczarował miotłę. To na pewno nie był uczeń. Do tego potrzeba niesamowitej mocy magicznej i znajomości czarnej magii… I nagle jak po zapaleniu żarówki uderzyła go myśl, że może tym kimś kto jest za to odpowiedzialny to…
- GRYFFINDOR WYGRAŁ 170 DO 60!!!! GRYFFINDOR WYGRAŁ!!! - ten krzyk skutecznie sprowadził go z powrotem na ziemię. Gryffindor wygrał. Harry złapał znicza. Kamień spadł mu z serca. Tak się cieszył. Taki był dumny. Ale nie mógł tego okazać. Dyrektor musi być bezstronny. Próbując opanować się aby nie krzyczeć razem z tłumem z radości klaskał razem z wszystkimi nauczycielami w myślach pękając ze szczęścia.

[ 54076 komentarze ]


 
BEZPOWROTNIE STRACONA JEST KAŻDA CHWILA...
Dodał Albus Dumbledore Środa, 07 Listopada, 2007, 18:11

No więc najwyższy czas na notkę. W końcu znalazłam czas, miałam ochotę i nic mi nie przeszkadzało. Czy wynagrodzi Wam to długie czekanie? Oby;-)
Sa przemyślenia jak obiecałam, z głębi serduszka, mojego oczywiście. Nie przedłużając...


***************************************************

2 listopad, sobota, 1991

Cudownie jest przechadzać się po szkole i widzieć tyle szczęśliwych twarzy. Zapomina się wtedy o swoich problemach, dając swojemu umysłowi nieświadomy odpoczynek. Czy to ta pogoda tak nastraja ludzi? W tym roku jak nigdy runęła na nas pokaźna ilość śniegu. Jezioro wspaniale zamarzło , zachęcając do ślizgania się po nim. Na dworze zimno, w zamku zimno, gdzie więc szukają ogrzania moi zaradni uczniowie? W ramionach swoich kolegów, koleżanek, czy raczej chłopaków, dziewczyn. To cudowne, że ludzie w ich wieku szukają bliskości drugiego człowieka, jest ona bowiem nam bardzo potrzebna. Czasem sobie nawet nie zdajemy sprawy jak bardzo nasza dusza i ciało potrzebują aby je ktoś przytulił, pogłaskał, pocałował. Wracam więc do pytania, które zadałem na samym początku. Czy to ta pogoda tak nastraja ludzi? Że są tacy szczęśliwi? Nie. To obecność tej drugiej osoby, która dla każdego z nas znaczy bardzo wiele, a czasami nawet, jest całym, ogromnym światem.
Jednak wśród tych uśmiechniętych twarzy przewijały się co jakiś czas kompletne przeciwieństwa. Smutna mina, wzrok sprawnie omijający wszystkie „pary”. Co w nich się odbija? Zazdrość? Żal? Smutek? Uczucie niesprawiedliwości dotykające ich? Może wszystko po trochu, a może… to mój już-nie-najlepszy wzrok spłatał mi figla i w rzeczywistości każdy jest szczęśliwy? Pozostanę przy tej myśli. Myśli pocieszającej i podnoszącej na duchu. Dlaczego się tym tak bardzo przejmuję? Nie czuję się względem nich jak dyrektor, tylko ojciec, który chce aby jego dzieci były wiecznie uśmiechnięte oraz aby doznały sympatii ze strony drugiego człowieka.

W życiu widziałem już wiele cierpienia, bólu, opuszczenia, z całą pewnością nie chcę nigdy więcej musieć na to patrzeć. O wiele bardziej wolę gdy otacza mnie miłość i przyjaźń. Zresztą jak każdy, albo prawie każdy, Tom na pewno nie zawraca sobie swojej głowy? umysłu? takimi błahostkami jak miłość. Prędzej ja przejdę na stronę ciemności niż on zapragnie mieć przyjaciela. Śmierciożercy by już tu pewnie wtrącili swoje 2 knuty „Czarny Pan uważa mnie za swojego przyjaciela”. To złudzenie, Riddle nigdy nie chciał, nie chce i nie będzie chciał mieć bliskiej osoby takiej do kochania i tulenia, do wyżalania się i do słuchania. Tom to bryła lodu magicznie przemieniona w człowieka jednak nie posiadająca żadnych pozytywnych jego stron, cech. On tak naprawdę nie żyje, on istnieje, ale nie żyje. Nie czerpie z życia żadnej jego zalet, przyjemności . On po prostu jest, czy się nam to podoba czy nie.

Hmm dziwna myśl mi właśnie przyszła do głowy. Mianowicie może potrzebna nam taka postać. Postać bezwzględna, okrutna, mściwa? Postać Toma Riddle'a II, dzięki któremu zaczęliśmy doceniać to co mamy, TYCH co mamy. Przed jego działalnością, że się tak wyrażę ludzie nie byli dla siebie najlepiej nastawieni. Istniała między nimi niezgoda, a kłótnie w niektórych rodzinach były na porządku dziennym. Jednak gdy zaczął pozbawiać nas tych członków naszych rodzin, z którymi zaczynaliśmy dzień od niemiłego „daj mi spokój”, zaczęliśmy ich doceniać. Ich i ich obecność wśród nas. Już nie liczyło się to, że On był dla Niej nieuprzejmy, Tamten przeklął Tamtego, liczyło się tylko to, że ich już nie ma, że nasze serce poczuło tę stratę i teraz cierpi ogromne katusze. Liczyło się to, że zaczęliśmy dostrzegać w tych ludziach rzeczy, na które wtedy nie zwracaliśmy uwagi. Zaczęły dręczyć nas wyrzuty sumienia, a głowa nie chciała dać spokoju od ciągle powtarzających się słów „już nigdy…”, „dlaczego nie…”.
Dlatego tak ważne jest aby dostrzec tą miłość. Zauważyć ją w ludziach nas otaczających i odwdzięczać się im tym samym. Nie ma nic gorszego niż całe dnie spędzać sam na sam z własnym „ja” stroniąc od innych. Człowiek jest już tak zbudowany. Potrzebuje miłości i bliskości kogoś drugiego, w samotności pogrąża się w otchłani, w której nie ma choćby płomyka nadziei.


"Bezpowrotnie stracona jest każda chwila, której nie wypełnia miłość."*





*Torquato Tasso; www.mysli.com.pl

[ 5128 komentarze ]


 
CO ZA DUŻO WRAŻAEŃ TO NIEZDROWO
Dodał Albus Dumbledore Niedziela, 02 Września, 2007, 17:40

Aj, ale się dziś napisałam:-D Mam nadzieję tylko, że Was nie zanudziłam:-P Jeśli tak - wybaczcie:-)
Tę notkę dedykuję wszystkim, którzy tak jak ja wierzą, że nadchodzący rok szkolny nie będzie tak parszywy jak się wydaje:-D
PS. Kto to te 4% myślę, że sie domyślicie po tej notce, nie jest napisane, że to t a osoba, ale pozostawiłam to w domyśle:-)
PSS. W następnej notce będą przemyślenia, specjalnie dla Zieli (tak to się odmienia?) gdy akcja nieco zwolni swe obroty;-)
Pozdrawiam!!!!!

**************************************************

31 październik, czwartek, 1991 rok

Ojojo tyle wydarzeń w tak krótkim czasie to za wiele nawet jak dla mnie. Ledwo zdążyłem się nacieszyć moją wygraną, a tu wizytę składa mi wściekły Lucjusz Malfoy.

Z tego co udało mi się zrozumieć oskarżył mnie o przekupienie społeczności czarodziejów jakobym JA zmusił ich do głosowania na mnie na Najwyższego Maga Wizengamotu, bo przecież, jak twierdzi Lucjusz, nikt o zdrowych zmysłach nie głosowałby z własnej nieprzymuszonej woli na starca, który ugania się za mugolami i którego rajcuje (hm tego słowa nie zrozumiałem, muszę spytać jakiegoś ucznia o jego znaczenie...) obecność na kartach z czekoladowych żab i że ktoś o takich dziecinnych skłonnościach w ogóle nie powinien dostąpić takiego zaszczytnego wyróżnienia, ponieważ, ciągnął dalej Lucjusz, to stanowisko powinno przypaść komuś komu na tym zależy, się na tym zna i traktuje poważnie. Ktoś kto nie ma litości, bo przecież tym, jego zdaniem powinien się charakteryzować Wysoki Sędzia Najwyższego Sądu Czarodziejów, kto ma twardą rękę i smykałkę do interesów (akurat nie wiem po co ta umiejętność w tym „zawodzie”... chyba, że chodzi o łapówki... nie nawet Lucjusz nie byłby zdolny do wzięcia łapówki... tak rzeczywiście mam rację, ktoś kto jest poplecznikiem Voldemorta i kto sam daje łapówki Korneliuszowi sam nie byłby w stanie ich wziąć... na pewno...). Gdy skończył swą jakże długą, wyczerpującą i pozbawioną jakiegokolwiek szacunku wypowiedź, spytałem kto jego zdaniem odznacza się tymi wszystkimi szlachetnymi zaletami, które przed chwilą wymienił. Nie byłem zaskoczony gdy odpowiedź brzmiała: „Ja”... znaczy nie ja tylko on, w sensie, że nie ja - Albus, tylko on – Lucjusz. Jego prawa ręka znacząco podrygiwała. Powiedziałem mu: „Lucjuszu, czyż to nie jest właśnie dziecinne z twojej strony, że zachowujesz się jak rozwydrzone dziecko, któremu przeszła koło nosa funkcja prefekta? Jestem pewien, że ten nagły naskok na moją osobę ma coś wspólnego z zapachem Krwawej Marry roznoszącej się po moim gabinecie, a którego źródłem, chyba nie muszę tego dodawać, jesteś ty. Byłbym wielce zobowiązany gdybyś był łaskaw opuścić mój gabinet zanim poznasz mój gniew Lucjuszu. Wybaczam ci dzisiejszą godzinę prawdy, ale byłbym wdzięczny gdybyśmy nadal udawali, że się bardzo lubimy. A teraz – otworzyłem drzwi – idź do domu i wyśpij się, bo nie jesteś dziś w najlepszej kondycji. Do widzenia.” Rzucając mi groźne spojrzenia i raz po raz podskakując w wyniku nagłego ataku czkawki, wyszedł próbując zachować resztki godności... tylko ciekawe jakiej, bo Lucjusz Malfoy tej zacnej zalety jest całkowicie pozbawiony...

Na drugi dzień również nie dane mi było odpocząć (taka rola dyrektora?). Właśnie prowadziłem interesująca konwersację z portretem Armanda Dippeta gdy do gabinetu wpadła cała w skowronkach Minerwa. Muszę się przyznać, że nigdy nie widziałem ją z rumieńcami na policzkach, wesołymi iskierkami w oczach i uśmiechem niemalże od ucha do ucha... w tamtym momencie wyglądała na osobę łagodną i opanowaną. Nie muszę dodawać, ze ten widok mnie nieco przeraził.
- Albusie mam znakomitą wiadomość... a właściwie będzie wspaniała jeśli wyrazisz na nią zgodę. Nie uwierzysz Albusie ale młody Potter byłby idealnym kandydatem na szukającego w mojej drużynie!
Widząc moje zdumione, nic nie rozumiejące spojrzenie, opowiedziała mi dokładnie wszystko. A więc, pewnego pięknego dnia, skuszona piękną pogodą, którą mamy bardzo rzadko postanowiła się trochę przewietrzyć. Wyszła więc na błonia gdy do głowy wpadł jej znakomity pomysł, aby zobaczyć jak radzą sobie jej podopieczni na pierwszej lekcji latania. Jednak zamiast życiodajnego spacerku, otrzymała wstrząsające widowisko, którego bohaterami byli Potter i Malfoy. Malfoy bowiem ukradł przypominajkę Nevillowi, a Harry w przypływie bohaterskiego uniesienia postanowił mu ją odebrać i oddać właścicielowi. Nie byłoby to nic interesującego gdyby nie to, że cała sytuacja odbywała się bez obecności nauczycielki (Neville spadł z miotły, złamał nadgarstek, ale już ma się dobrze – i nadgarstek i Neville) w powietrzu. Pan Malfoy wyrzucił małą kulkę, a Harry zanurkował za nią z nadzieją złapania nim ta się rozbije na drobny mak. Jak mi wiadomo z relacji podekscytowanej Minerwy (naprawdę niespotykany widok), młody Potter odziedziczył po swoim ojcu talent do latania na miotle, co stało się oczywiste gdy zaledwie o stopę nad ziemią kulka wylądowała pewnie w jego dłoni. Jakże wielkie było moje zdumienie gdy Minerwa oświadczyła mi, że Harry gładko wylądował na ziemi, bez jakichkolwiek urazów.
- I w związku z tym – zakończyła – moja propozycja jest następująca, aby Harry dołączył do drużyny i aby udało nam się zdobyć dla niego przyzwoitą miotłę.
Zgodziłem się, to jasne. Nie mogę się doczekać gdy zobaczę młodego Pottera w akcji, jeśli odziedziczył cały talent po ojcu to już mogę wręczyć puchar Quidditha Gryffindorowi. W ten sposób Harry może się cieszyć najnowszym modelem miotły - Nimbusem 2000, którego otrzymał trzy dni temu podczas śniadania. Łaska dyrektora jest nieograniczona...

To nie koniec wydarzeń, bynajmniej, kolejne jest chyba najbardziej zastanawiające i intrygujące. Jako, że dziś Noc Duchów, jak co roku zorganizowana została specjalna kolacja na ten dzień. Dekoracje z roku na rok robią się coraz bardziej przerażające, to muszę przyznać i pogratulować Minerwie i Flitwickowi, ale to co stało się nieco później było o wiele straszniejsze od wydrążonych dyń i szkieletów przy wejściach.
W połowie kolacji do sali wpadł przerażony, ledwie zdolny mówić profesor Quirrel, który aby dodać dramatyzmu i horroru w ten dzień krzyknął na całą salę – a trzeba dodać, że ma bardzo dobrą akustykę – że mamy nieoczekiwanego gościa... a tym gościem jest... górski troll, no może nie dokładnie TAK powiedział, ale nie będę tu opisywać jego jęków, krzyków przerażenia a później bardzo widowiskowego mdlenia. Tak czy owak, udało mi się jednak zapanować nad chaosem, który zapanował w Wielkiej Sali po jego słowach i wraz z nauczycielami udałem się do lochów równocześnie dając rozkaz prefektom, aby zaprowadzili wszystkich uczniów do dormitoriów najkrótszą drogą.

Dlaczego? Dlaczego Harry i Ron są odporni na moje słowa? Na to pytanie chyba nigdy nie uzyskam odpowiedzi. Okazało się bowiem, że zamiast do dormitorium pobiegli na poszukiwanie Hermiony, która nie zjawiła się na dzisiejszej kolacji. Pobiegli w kierunku toalety gdy natknęli się na trolla (a miał być w lochach!). W końcu udało im się zamknąć go w najbliższym pomieszczeniu jakie znalazło się w zasięgu ich wzroku z nadzieją, że są bezpieczni... Niestety, owym „bezpiecznym pomieszczeniem” była damska toaleta z Hermioną w środku. Po nieznanych mi poczynaniach udało im się ogłuszyć trolla i uratować Hermionę przed marnym losem. Gdy było „po wszystkim” do toalety wpadli, prowadzeni krzykami, Minerva, Severus i Flitwick. Po odpytywaniach, jak się tam znaleźli, dlaczego etc. odezwała się Hermiona. Według Minerwy przyznała się, że poszła na poszukiwania trolla bo wie o nich bardzo dużo i była pewna, że da z nim sobie radę. Ona w tę piękną bajeczkę uwierzyła, ja jednak nie. Hermiony nie było na kolacji więc nie mogła usłyszeć o trollu grasującym po zamku, po za tym słyszałem jak Parvatii mówiła siostrze, że Hermiona cały dzień dzisiaj siedzi w łazience w parszywym nastroju, a gdy włączyłem się do rozmowy próbując się dowiedzieć dlaczegóż to panna Granger jest w takim nastroju rzuciły mi zlęknione spojrzenie i uciekły.
Oczywiście, aby nie było, że im się upiekło dostali szlaban za zlekceważenie mojego nakazu i aby ich nagrodzić za pokonanie trolla otrzymali 5 pkt dla swojego domu.

Teraz mnie tylko zastanawia jak to możliwe, że górski troll dostał się do szkoły, ale po tych wszystkich wrażeniach w ostatnich dni nie mam siły aby się nad tym głowić. Zostawię to do jutra aby mieć świeże spojrzenie na te całą podejrzaną sprawę.

[ 3053 komentarze ]


 
MWM
Dodał Albus Dumbledore Środa, 15 Sierpnia, 2007, 18:19

Notka w miarę szybko, jak mi się wydaje, zwłaszcza, że mamy wakacje, czas rozkosznego rozleniwienia:-P
Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Starałam się, wyniki tych starań możecie podziwiać (chyba podziwiać) poniżej.
Zapraszam do lektury:-D
Zapraszam do Gabinetu Dumbledore'a (w zakładce Książki), który obecnie prowadzę:-D


****************************************************

20 październik, niedziela, 1991 rok

Pogoda jakby nieco się polepszyła. „Nieco” w Szkocji oznacza, że zamiast deszczu, wichur i mrozu jest deszcz, wichura i trochę mniej mrozu z przebłyskami promieni słonecznych. Zawsze to o jedno rozpalenie w kominku mniej...

Korzystając z uroków "pięknej" pogody wybrałem się w podróż do Ministerstwa Magii. Zostałem bowiem zaproszony za "Doroczne Wybory Najwyższego Maga Wizengamotu". Po raz kolejny wybrany zostałem na Najwyższą Szychę Wizengamotu lub jak to woli Wielkiego Maga Wizengamotu, aczkolwiek uważam, że ta pierwsza nazwa jest troszkę przyjemniejsza. Jak co roku odbyła się z tego powodu uroczystość, na którą zaproszono najważniejsze osobistości ze świata czarodziejów. Po wymienieniu wzajemnych uprzejmości ze zgromadzonymi gośćmi Korneliusz Knot wszedł na mównicę i wszem i wobec ogłosił, że różnicą głosów 96% do 4%:
- Nowym Wielkim Magiem Wizengamotu, czyli Sądu Najwyższego Czarodziejów został nie kto inny, jak Albus Persival Brian Wulfryk Dumbledore (przyp. właściwie to Albus Persival Wulfryk Brian Dumbledore, ale nie czepiajmy się szczegółów)

APLAUZ

Byłem mile zaskoczony. 6 raz z rzędu, doprawdy nie do wiary, będę miał co opowiadać wnukom, na które już za późno.
Wśród głosów, czy raczej - krzyków poparcia, wyszedłem na mównicę i powiedziałem kilka słów do zgromadzonej rzeszy by schodząc z podium być odprowadzany jeszcze głośniejszymi krzykami publiczności.

Takiego typu uroczystości wiążą się głównie z poważnymi rozmowami na temat równie interesujący jak poprzednia paczka cytrynowych dropsów. Jednak mimo moich usilnych starań (łagodny uśmiech i kiwanie głową) nie udało mi się uniknąć rozmowy z samym ministrem. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że zauważył mnie akurat gdy posilał się kiełbaskami. Zalał mnie takim potokiem słów, że docierało do mnie co drugie. Obawiam się jednak, że nie było to spowodowane wolnym kojarzeniem faktów, spowodowane z klei moim sędziwym wiekiem, a rozproszeniu uwagi widokiem przeżuwanej świni w jego ustach. Starając się nie okazywać mojego hm, że wyrażę się brzydko, obrzydzenia poprosiłem o powtórzenie wywodu. Odpowiedziałem na jego pytania ('No wiesz Korneliuszu eee nie wiem czy zatrudnienie skrzata czy dwóch skrzatek będzie bardziej wydajne', 'Uważam, że obecna sytuacja polityczna nie ma nic wspólnego z siłami fehg shui w twoim biurze') i skłaniając głowę w wyrazie szacunku jak i pożegnania opuściłem mury ministerstwa na rzecz piwa w Dziurawym Kotle.

- Gratuluję Albusie! 6 raz z rzędu, duma rośnie – przywitał mnie Tom lustrując moją szatę (czarna, długa, prosta trochę na styl mugolskich księży – strój obowiązkowy podczas posiedzeń) i odznakę (błyszczący napis WMW)
- Istotnie. Mógłbym prosić o kufel piwa kremowego? Procentów jak na jeden wieczór wystarczy.
- Co w tym roku tak krótko? Uroczystość nie wypaliła?
- Och wiesz, za pierwszym razem było podekscytowanie, skok adrenaliny; za drugim zdziwienie, radość; za trzecim lekkie znużenie, podwyższone ciśnienie; za czwartym pogłębiające się znużenie i kiwanie głową na znak wzruszenia; za piątym jedynie kiwanie głową, natomiast za szóstym zaawansowane znużenie i lekkie kiwanie głową na znak, że jestem obecny duchem na uroczystości. Nie zrozum mnie źle Tom, jestem dumny, że po rak kolejny będę reprezentować świat czarodziejów na zebraniach Sądu Najwyższego, ale coroczne korowody goblinów (swoją drogą wiesz, że niedawno było ich święto?), pieśń "Jesteśmy wolni i niezależni" w wykonaniu reprezentantów oddziałów ze Św. Munga i zachwalania swoich umiejętności przed politycznymi rywalami może się hm znudzić? – Tom kiwał głową na znak, że rozumie. Zabawne jego oczy mówiły mi całkowicie co innego.
- W każdym razie - ciągnąłem - Korneliuszowi zabrakło pomysłów na rozkręcenie i zaciekawienie gości. Gdy wychodziłem winda dla interesantów zacięła się przez przeciążenie, sam rozumiesz, 25 czarodziejów w 10-osobowej windzie. Widząc mnie zaczęli się tłumaczyć 'Zostawiłam czajnik na gazie', 'Chyba nie zamknąłem garażu', 'Dziś urodziny mamusi!', 'Muszę ukołysać dziecko do snu'... Co kolejne tłumaczenie to coraz bardziej absurdalne z racji tego, że ci pierwsi wykorzystywali najwyraźniej pomysły ostatnich.
- Znam ten ból Dumbledore. Przeżywam to samo na urodzinach babci, która obchodzi co roku 67 urodziny. W rzeczywistości ma 90. Wyobrażasz to sobie? Przez 37 lat muszę chodzić na to samo przyjęcie urodzinowe!!
- Wybacz Tom - dopiłem piwo - czas wracać do zamku. Już 23:00 a muszę jeszcze wypełnić ankietę dla Biura Doradczego ds. Szkodników o wdzięcznym tytule "Karaluchy (nie)pod poduchy"

Aportowałem się przed bramy zamkowe przy akompaniamencie trzepotu skrzydeł wystraszonego ptactwa.

Korytarze, o tej porze puste, odbijały każdy mój krok, każdy oddech, każde bicie serca, każdą samotną kroplę spływającą po nie uszczelnionym oknie. Rozkoszowałem się tą ciszą przez "chwilę" nim uświadomiłem sobie, że stoję tak wpatrując się w bliżej nieokreśloną dal przeszło 45 minut.

Tak mnie tylko interesuje... kto to te 4%?




"Home, sweet home" jak powiedział kiedyś pewien mugol. W wolnym tłumaczeniu "Nie ma to jak w domu". W tym momencie skorzystałem z jednego z 45 języków, które znam.

[ 5174 komentarze ]


 
LEK NA WSZYSTKO - PIWO KREMOWE
Dodał Albus Dumbledore Środa, 01 Sierpnia, 2007, 13:11

Chciałam napisać coś na miarę Albusa Dumbledore'a, ale nie wiem czy mi się udało. Wakacyjne rozleniwienie daje mi się we znaki i niestety to uczucie przechodzi także na notki. No nic, życzę Wam udanych wakacji (mam wrażenie, że słońce też zrobiło sobie wakacje, zimno jak nie wiem).

**********************************************************
15 październik, wtorek, 1991 rok

Jak zawsze o tej porze roku naszła mnie jesienna chandra. Deszcz, silne wichury, brak słońca... urok klimatu szkockiego. Na szczęście znam jeden skuteczny lek na tę dolegliwość. A jest nim piwo kremowe Madame Rosmerty. Nigdzie nie znajdzie się lepszego, ponoć receptura owego piwa została napisana przez praprapraprapraprapradziadka Rosmerty. To dlatego strzeże go niczym smoki złota w Banku Gringotta. Nie raz próbowałem wycisnąć z niej ten przepis, aby samemu od czasu do czasu serwować sobie dawkę tego rozgrzewającego napoju. Na marne.
Póki co więc codziennie o 20:00 zakładam swój ulubiony płaszcz przeciwdeszczowy, który podkreśla srebrzystość mojej brody i mnie nieco wyszczupla (a tak naprawdę zakładam go, bo jest podszyty futrem z jakiegoś nieszczęsnego zwierzęcia, które teraz musi robić za przenośny kaloryfer). Starannie owinięty w dwa szale, rękawiczki i czapkę z pomponikiem (prezent od mojego brata sprzed 15 lat) mogłem bez wahania wyjść na ten istny biegun północny. Będąc przy wyjściu zorientowałem się, że wciąż mam na sobie papcie w kształcie pyska hasky’ego. Dopiero wtedy zrozumiałem dlaczego wszyscy napotkani uczniowie chichotali za moimi plecami, a ja myślałem, że to wina pomponika przy czapce, którego musiałem sobie sam zrobić z racji tego, że ten oryginalny odpadł przy silniejszym podmuchu wiatru dwa lata temu. Nie zdradzając zażenowania wyciągnąłem różdżkę z połów płaszcza i od niechcenia machnąłem nią w stronę obuwia domowego. Upewniając się, że teraz mam na nogach kalosze (droga do Hogsmeade nie jest brukowana, dlatego można w niej ugrząźć jak w ruchomych piaskach) wyszedłem z zamku pozostawiając za sobą ciepło jego murów.
Myślałem, że w taką pogodę błonia będą puste, a tu niespodzianka. Jacyś uczniowie, zapewne pierwszoroczni taplali się w błocie. Przypominając sobie jak sam tak robiłem będąc małym brzdącem dotarłem do bramy wyjściowej. Zabezpieczyłem jeszcze tylko Hogwart kilkoma nowymi zaklęciami i ruszyłem błotnistą drogą do pubu Pod Trzema Miotłami rozgrzewając się myślami o życiodajnym trunku i płonącym kominkiem przy moim ulubionym stoliku.
Po kilkunastu minutach dotarłem w końcu do celu swej wędrówki. Gdy tylko otworzyłem drzwi buchnęło we mnie ciepło dochodzące z wnętrza gospody. Zdejmując wszystkie niepotrzebne warstwy odzieży usadowiłem się przy "moim" stoliku wpatrując się w iskry wypadające z kominka.

- To samo co zawsze Albusie? – otrząsnąłem się z rozmyślań.
- Oczywiście Rosmerto, chociaż dziś mam dodatkowo nieodpartą ochotę na babeczkę z wiśniami i polewą czekoladową.
Rosmerta coś jeszcze mówiła ale ja już odpłynąłem myślami daleko w przeszłość. Miałem wtedy 13 lat. Trzeci rok nauki w Hogwarcie. Wtedy dyrektorem był profesor od mugolonoznastwa pan Zygfryd Vilinix. Była taka pogoda jak teraz. Padało, na niebie były same szare chmury, przez które słońce nie miało siły się przebić. Mnie to jednak nie obchodziło. Po raz pierwszy miałem odwiedzić wioskę całkowicie zamieszkaną przez czarodziejów! Byłem tym niesamowicie podekscytowany. Podczas gdy inni trzęśli się z zimna, ja z rozpiętym płaszczykiem biegałem od jednej wystawy, do drugiej, od jednego sklepu do drugiego zachwycając się wspaniałościami tego małego miasteczka. Nakupiłem mnóstwo różnych słodyczy i pamiątek aby móc wysłać moim rodzicom, w tym kartkę pocztową, która do dziś wisi w rodzinnym domu moich rodziców. Teraz mieszka tam córka siostry mojej mamy. Jednak wszystkie pamiątki po niej zostawiła bo chciała abym jak tylko tam wrócę czuł się jakbym tam od zawsze mieszkał. Miła kobieta, stara tak samo jak ja, ale wigoru ma niemalże tyle co nastolatka. Chichocze gdy jej powiem komplement, chodzi na tańce do Domu Emeryta oraz należy do klubu Przyjaciół Robótek Ręcznych. Wracając jednak do tematu. Gdy już dała mi się we znaki ta okropna pogoda postanowiłem wejść do jakiegoś pubu by się ogrzać. W ten sposób po raz pierwszy przekroczyłem próg Trzech Mioteł. Wtedy pracował tu pradziadek Rosmerty. Od czasu do czasu dało się widzieć jego córkę, która douczała się pod czujnym okiem ojca, aby w przyszłości móc zostać właścicielem pubu. Była wtedy w 5 miesiącu ciąży. Spodziewała się córeczki, jak mi wyjaśniła, gdy spytałem się czy to dziewczynka czy chłopiec. Na jej twarzy wystąpiły rumieńce. Opowiadała mi, że nazwie ją Miranda. W późniejszych latach Miranda urodziła, również córeczkę, która brutalnie wyrwała mnie ze wspomnień, mówiąc:

- Oto twoje zamówienie Albusie. Coś jeszcze dla ciebie? Nie wyobrażasz sobie jaki tu dziś ruch, normalnie drzwi się nie zamykają. To przez tą pogodę. Chyba wszystkim dała się we znaki. Niby powinnam się cieszyć, w końcu mam więcej klientów, ale czasem mam ochotę po prostu usiąść i nic nie robić, a tu się nie da. O! Kolejny klient domaga się obsługi. Jakbyś czegoś potrzebował wiesz gdzie jestem.
- Oczywiście Rosmerto. Dziękuję.



[ 3544 komentarze ]


1 2 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki