19 miesi�cy, 18 notek i kilkadziesi�t komentarzy. Bardzo Wam za ten wspania�y czas na tej stronie dzi�kuj�. To dzi�ki Wam, tym kt�rzy czytaj� i komentuj� uda�o mi si� tutaj wytrwa� tyle czasu, ale zawsze wszystko si� ko�czy, czy tego chcemy czy nie . W�a�ciwie nie wiem co napisa�... No bo jak mo�na skomentowa� zako�czenie wspania�ego momentu w moim tw�rczym �yciu??? Pami�tnik Albusa Dumbledore'a to by� m�j, mo�na tak powiedzie�, pisarski debiut pocz�tki z tego co widz�, nie by�y najlepsze, ale z czasem... hehe. Przez m�j "etat" tutaj wiele os�b odesz�o, przyrzek�am sobie, �e ja tak szybko nie opuszcz� mojego pami�tnika. No i rzeczywi�cie, przez pewien czas mi si� to udawa�o, ale coraz cz�ciej si� zastanawia�am "jaki to ma sens?". Dodawanie notek raz na 2,3 miesi�ce to nie jest dobre rozwi�zanie, dlatego podj�am t� trudn� decyzje o zrezygnowaniu z pami�tnika, zar�wno Albusa jak i Molly Hm chyba g��wn� przyczyn� by� brak czasu, wiadomo - szko�a �rednia, dojazdy etc. A gdy ju� si� znalaz� brakowa�o ch�ci:/ Min�y czasy kiedy zabiera�am si� do pisania z rado�ci�, zacz�o to przechodzi� w przymus. "Bo musz�, bo ju� dawno nic nie doda�am".
Mam nadziej�, �e z nowy autor czy autorka b�d� go prowadzi� z przyjemno�ci�, w co w�a�ciwie nie w�tpi� xD Temu komu� �ycz� powodzenia i wytrwa�o�ci
Pozdrawiam!:*:*
PS. Nie umiem si� �egna�, wi�c mi wybaczcie to kulawe po�eganie:*
PPS. Jedna pro�ba: ten kto przejmie ten pami�tnik, chcia�abym prosi� o to, aby kontynuowa� to co ja zacz�am
Witam!
Nie b�d� d�ugo si� t�umaczy�. Powiem tylko, �e odpoczywa�am i regenerowa�am si�y po morderczym roku szkolnym. Wy zapewne te�. Po za tym, wiadomo, nie zawsze ma si� ochot� na pisanie . No ale notka si� pojawi�a, jak zwykle, po troch� ponad miesi�cu od dodania poprzedniej... czyli normaPostaram si� jeszcze doda� notk� przed ko�cem wakacji, ale nie wiem jak to b�dzie, w ta niedziele wyje�d�am (jupi!!!) i mo�e mnie prawie miesi�c nie by� (jupi?). Notka o obj�to�ci 5 i 3/4 stron w Wordzie wydaje mi si� taka troch� nudnawa, ale nic na to nie poradz�, to przez te wakacje! Mam jednak nadziej�, �e przy niej nie pousypiacie hehe.
Pozdrawiam i �ycz� Wam odjazdowych wakacji, wszak pozosta�o do ich ko�ca jeszcze p�tora miesi�ca, wi�c szale� mo�na
PS. Serdecznie zapraszam na pam. Molly Weasley
Przed chwil� Dumbledore po�egna� swoich uczni�w, kt�rzy byli ju� w drodze do w�asnych dom�w. Wr�ci� pow��cz�c nogami do swojego gabinetu, a po drodze nie spotka� �ywej, ani tez nie�ywej duszy. Wspi�� si� po schodach i stan�� przed wielkimi d�bowymi drzwiami, sta� tak chwil�, w ko�cu jednak nacisn�� klamk� i przekroczy� pr�g swojego gabinetu. Przeszed� na drugi koniec pokoju przy wt�rze rozm�w mieszka�c�w portret�w.
Dumbledore nie lubi� wakacji. O wiele bardziej od tych wolnych dni wola� kiedy mia� co� do zrobienia, a po zamku kr�ci�y si� setki uczni�w. A mo�e po prostu nie lubi� wakacji bo wtedy w zamku pozostawa� tylko on? A przecie� samotno��, cho� czasem tak po��dana, na d�u�sz� met� staje si� m�cz�ca i przygn�biaj�ca. Wszyscy nauczyciele korzystaj�c z wakacji wyje�d�ali w r�ne egzotyczne miejsca aby odpocz�� i zapomnie� o szkolnych obowi�zkach, nawet McGonagall, wybiera�a si� na Hawaje. Jednak gdy na t� wie�� Albus spojrza� na ni� z rozbawieniem, stwierdzi�a, �e jedzie tam wy��cznie w celach edukacyjnych. Mam tam przyjaciela – m�wi�a - kt�ry jest mistrzem w transmutacji i jedzie tam aby z nim podyskutowa� i mo�e - ci�gn�a dalej - zyska� jakie� inne, �wie�sze spojrzenie na przedmiot kt�ry naucza. Oczywi�cie oboje wiedzieli, �e te wyt�umaczenia s� �a�osne, jednak ani Minerwa, ani Albus nie dali tego po sobie pozna�. �yczy� jej wi�c mi�ego odpoczynku i k�pieli s�onecznych, znaczy si�, chodzi�o mu oczywi�cie o pog��bianie wiedzy (bo – oczywi�cie – nauczyciele ucz� si� przez ca�e �ycie) i (tu Dumbledore spojrza� na ni� znacz�co) zyskiwanie �wie�ych spojrze� na nauczany przez p. profesor przedmiot. Ta tylko u�miechn�a si� lekko i w jednej chwili miejsce jej codziennej tiary zaj�� s�omkowy kapelusz.
Oczywi�cie m�g� na czas wakacji te� gdzie� wyjecha�, ale nie ci�gn�o go nigdzie i doskonale wiedzia�, �e gdziekolwiek si� nie uda, nie zapomni o swoich zmartwieniach, czy te dotycz� Harry’ego czy te� jeszcze kogo� innego.
Usiad� przy biurku i wpatrywa� si� w otwarty list, kt�ry przyszed� dzi� rano.
Albusie
Domy�lam si�, �e jak co roku b�dziesz chcia� sp�dzi� wakacje w szkole Hogwart, jednak je�li tylko b�dziesz mia� na to ochot�, zapraszam Ci�, do siebie na te dwa miesi�ce. Oboje wiemy, �e b�dziesz si� w��czy� po Hogwarcie i rozmy�la� o swoich problemach(…) Napisz mi czy… oh no sam wiesz co mam na my�li.
Aberforth
Albus jeszcze raz przeczyta� ca�y list. Nie by� pewien czy chce te dwa miesi�ce sp�dzi� ze swoim bratem. Fakt, ich stosunki nie s� ju� najgorsze - jak dawniej, ale wsp�lne wspomnienia s�, jak to cz�sto bywa�o w przesz�o�ci, g��wnym powodem wybuch�w sprzeczek mi�dzy bra�mi. Za ka�dym razem jak si� spotykali Albus ba� si�, �e najmniejsze s��wko mo�e ich rozmow� sprowadzi� na z�e tory, a tymi torami, by�a zwykle Ariana…. Opr�cz tego r�ni�y ich pogl�dy na temat Harry’ego i tego jak� rol� mu przeznaczy� Dumbledore. Oczywi�cie Albus nie wyjawi� mu wszystkich plan�w co do tego ch�opca, tylko og�lny zarys.
Analizowa� wszystkie plusy i minusy zamieszkania przez ten kr�tki czas z bratem. Minus�w by�o wi�cej jednak Albus stwierdzi�, �e przecie� NIE MUSI sp�dzi� tam CA�YCH dw�ch miesi�cy. Wystarczy miesi�c… albo nawet kr�cej, w ko�cu jako dyrektor nawet w wakacje ma troch� roboty, zw�aszcza je�li po raz enty musi zacz�� poszukiwania nowego nauczyciela. Z gor�cym postanowieniem, �e tym razem nauczyciela na jeszcze nast�pny rok b�dzie szuka� przed zako�czeniem roku, wyci�gn�� Proroka Codziennego i zacz�� przegl�da� rubryk� zape�nion� podaniami o prac� jak i og�oszeniami poszukuj�cymi pracownika. Z westchnieniem wyci�gn�� jeszcze z szuflady pergamin, umacza� pi�ro w atramencie i jak co roku napisa� regu�k�, kt�rej nauczy� si� ju� na pami��.
„Albus Dumbledore , dyrektor Szko�y Magii i Czarodziejstwa Hogwart, poszukuje kandydata na stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarn� Magi�. Potencjalni kandydaci na to stanowisko proszeni s� o przys�anie swoich poda� i osi�gni�� w zakresie obrony przed ciemnymi mocami na adres Hogwartu do po�owy sierpnia.”
Zgi�� pergamin na po�ow� i wsun�� do koperty. Zapiecz�towa� dok�adnie i cienkim, pochy�ym pismem, wypisa�: Minister Magii Korneliusz Knot | Siedziba Ministerstwa Magii | Londyn
Wydawa�o mu si� �mieszne za ka�dym razem wysy�anie tego og�oszenia do Ministra zamiast prosto do redakcji „Proroka Codziennego”. Korneliusz upar� si� jednak aby wszystkie zg�oszenia najpierw dociera�y do niego poniewa� chce decydowa� o tym jakie og�oszenie ma si� pojawi�, a jakie nie. Dlaczego? Tego Albus nie wiedzia�, w ko�cu i tak przekazuje wszystkie listy redakcji.
Nie zaprz�taj�c ju� sobie tym g�owy zawo�a� Faweks’a i poleci� mu zanie�� list Knotowi. Po chwili po feniksie pozosta� tylko k��b dymu i ma�e szkar�atne pi�rko.
Pozosta�o mu tylko odpowiedzie� na jeszcze jeden list. Nadal nie wiedz�c czy post�puje dobrze czy te� nie, Dumbledore skre�li� kilka s��w na kolejnym pergaminie, z�o�y� go w kostk� i tak jak kiedy� podszed� do kominka. Jednak zanim wrzuci� w niego list, p�omienie zmieni�y sw� zwyk�� barw� na czer�.
***
- Ciesz� si�, �e jednak zdecydowa�e� si� przyj�� Albusie.
- Tak, ja te� si� ciesz� i dzi�kuj� za zaproszenie. – Albus od�o�y� swoja torb�, w kt�rej znajdowa�o si� kilka szat i ksi�g w k�t pokoju.
- Napijesz si� czego�? – Aberforth naprawd� cieszy� si� z tego, �e Albus przyj�� jego zaproszenie. Pami�ta� oczywi�cie o tym, co mi�dzy nimi by�o, jednak jemu r�wnie� zacz�a doskwiera� samotno�� i hmm mo�e zwyczajnie zat�skni� za swoim bratem? W ko�cu co znacz� te kilka dni w roku kiedy Albus postanowi przyj�� do �wi�skiego �ba na kufel mocnego trunku? Aberforth mia� nadziej�, �e na te kilka tygodni stworz� co� na wz�r kochaj�cej si� rodziny, czyli �adnych nieporozumie�, k��tni i tym podobnych.
***
Albus wsta� wcze�nie rano. Wiedzia�, �e Aberforth r�wnie� ju� nie �pi poniewa� s�ysza� charakterystyczny ha�as w kuchni na dole. W�o�y� na siebie jak�� codzienn� szat� i zszed� na d�. Na stole sta� ju� posi�ek – nale�niki, tosty i to na czego widok Albus si� u�miechn�� , konfitura o smaku malin.
- Pami�ta�e�? – zapyta� gdy usiad� ju� przy stole, a jego brat jeszcze szuka� po szafkach czystych kubk�w.
- Co? Ach tak – odwr�ci� si� do niego z roztargnieniem – Malinowa… przypomnia�em sobie w ostatniej chwili. – usiad� przy stole nalewaj�c r�wnocze�nie do znalezionych kubk�w gor�cej herbaty.
- Prawie jak w domu – powiedzia� cicho Albus, a za jego okularami-po��wkami zaszkli�y si� �zy na wspomnienie dzieci�stwa.
- S�ucham?
- Powiedzia�em tylko, �e zrobi�e� pyszne nale�niki. – Albus szybko zamruga� oczami tak aby nie widzia� tego jego brat i zn�w zaj�� si� swoim talerzem, a raczej, jego zawarto�ci�.
- To przepis mamy, znalaz�em go kiedy� w naszym… domu – Aberforth odchrz�kn��. Wspomnienia domu to co� co by�o cz�sto powodem k��tni, dlatego szybko zmieni� temat. – Znalaz�e� ju� nowego nauczyciela?
- Nie – westchn�� Albus – ten przedmiot kiedy� mnie wyko�czy, dojdzie do tego, �e zabraknie czarodziej�w na ca�ym �wiecie, co mogli by podj�� si� tego stanowiska. Wys�a�em kilka dni temu og�oszenie, pewnie ju� pojawi�o si� w „Proroku”. Jednak tak jak ju� wspomina�em, na razie cisza. – m�odszy Dumbledore pokiwa� g�ow�.
- Wydaje si�, �e wie�� odno�nie kl�twy na tym stanowisku obieg�a ju� ca�y �wiat i dlatego ka�dy si� obawia przyj�� tej posady. – powiedzia�.
- Ca�kiem mo�liwe, no c� zawsze udawa�o mi si� znale�� nauczyciela, wi�c w tym roku nie powinno by� wyj�tku.
- Je�li by� �adnego nie znalaz� m�g�bym ci kogo� zaproponowa�… - zacz�� Aberforth.
- Zaproponowa�? Nie s�dzi�em, �e znasz kogo�, kto m�g�by zaj�� to stanowisko. – przerwa� mu Albus.
- Hm bo nie znam – przyzna� – ale wiele s�ysza�em… wiesz przecie�, �e jako barman, wile ciekawych rzeczy si� dowiaduje. No wi�c wiele typk�w, kt�rzy przychodz� do mojego pubu, wspominaj� o jakim� wspania�ym, odwa�nym i co najwa�niejsze znaj�cym si� w�asnym fachu czarodzieju. Zaraz jak on si� nazywa�… - Albus czeka� cierpliwie, a� jego brat przypomni sobie to nazwisko, sam tymczasem wzi�� sobie dwa tosty i posmarowa� grubo ulubion� konfitur� – Ju� wiem! – przestraszony Albus, wypu�ci� z r�k swoje kanapki i spojrza� pytaj�co na swojego brata, kt�ry teraz spogl�dam na niego z satysfakcj�. – Gilderoy Lokhart… wiedzia�em, �e to jakie� dziwne imi�. Mam tylko w�tpliwo�ci co do tego, czy czyta og�oszenia o prace, w ko�cu zarabia ju� grube galeony na swoich ksi��kach, ale na pewno zgodzi� by si� przyj�� t� posad�. A jakby si� dowiedzia�, �e spoczywa na niej kl�twa… z tego co mi wiadomo on lub takie tajemnicze eee rzeczy. – Albus d�ugo zastanawia� si� nad propozycj� brata, w ko�cu powiedzia�:
- Hm wydaje mi si�, �e nie by�by to taki g�upi pomys�. Skoro tyle dokona�… bo rozumiem, �e wiele dokona�… to chyba do niego napisz� jeszcze dzi� z propozycj�.
- Doskonale! – powiedzia� zadowolony brat Albusa.
Do ko�ca �niadania przy stole panowa�a cisza.
***
Dni w domu Aberforth'a mija�y nadzwyczaj mi�o i przyjemnie. Albus sam si� sobie dziwi� jak m�g� s�dzi�, �e przyj�cie tutaj mo�e by� b��dem. Obaj przezornie starali si� unika� dra�liwych temat�w, przez co rozmowy mo�na by�o uzna� prawie za zwyczajne. Albus opowiada� mu o tym co zdarzy�o si� w minionym roku szkolnym i osi�gni�ciu Harry’ego.
- Nawiedzony nauczyciel… no prosz�…. Zawsze my�la�em, �e Voldemorta spokojnie sobie „�yje” w tej puszczy o kt�rej mi opowiada�e�… W Albanii zdaje si�…
- C�, wida� �e postanowi� j� na jaki� czas zostawi�. Podejrzewam, �e ten m�ody podr�nik, Quirrell „spotka�” go na swojej drodze, w czasie gdy bada� puszcz�. Voldemort czym� go omami� i w nast�pnej chwili Quirrell by� pod jego kontrol�. Mog�em si� tego domy�le�…. Co w�a�ciwie zrobi�em, ale odrobin� za p�no. W ka�dym razie, wszystko sko�czy�o si� dobrze dzi�ki…
- Harry’emu – doko�czy� za niego Aberforth.
- Dzi�ki Harry’emu – powt�rzy� Albus – wiem, �e my�lisz, �e g�upio post�puje wystawiaj�c Harry’ego na te wszystkie niebezpiecze�stwa, ale mam co do tego powody…
- Nigdy nie ma do�� wa�nych powod�w, aby wystawia� kogo�, a zw�aszcza ma�ego dziecka na niebezpiecze�stwo co tutaj r�wna si� pewnej �mierci…
- Jak do tej pory Harry’emu nic si� nie sta�o, a powody, mam. Nadzwyczaj wa�ne. Kiedy� ci o niech opowiem. Teraz jest na to jeszcze za wcze�nie.
- Jak zwykle zachowujesz dla siebie swoje tajemnice. – powiedzia� z gorycz� brat Albusa – Ale dobrze, zaczekam skoro chcesz. Nadal jednak uwa�am, �e post�pujesz niem�drze wystawiaj�c tego ch�opaka na niebezpiecze�stwo… wydawa�o mi si�, �e twoim zadaniem by�o go ochrania� przed Voldemortem, a nie wpycha� go w jego ramiona.
Albus nic na to nie odpowiedzia�. Aberforth i tak by nic nie zrozumia�. "I nie zrozumie dop�ki mu wszystkiego nie powiesz" - powiedzia� natr�tny g�osik w g�owie Albusa. Ten jednak, zignorowa� ten g�os. By� pewien, �e nawet jego doros�y brat nie zniesie CA�EJ prawdy Harrym i Voldemorcie.
Witam!
O�esz(ek). Nie mam poj�cia co powiedzie�, na swoje usprawiedliwienie. -"Mo�e prawd�?" No wiec z�o�y�o si� na to kilka czynnik�w, tj: szko�a, siostra, brak czasu, brak weny. Hm mog�abym po prostu zostawi� ten pami�tnik i pozwoli� by kto� inny, lepszy ode mnie (o co nietrudno) doko�czy� go, ale... no w�a�nie ale. Jestem za wielk� egoistk�. Nie wiem czy chcia�abym aby kto� inny pisa� ten pam. Przywi�za�am si� do tej postaci. Jest cz�ci� mnie. Po za tym to by� m�j pisarski debiut. Dlatego te�, pom�czycie si� ze mn� jeszcze troszk� Ale spoko jeszcze tylko 5 lat mi zosta�o do opisania, wi�c... nied�ugo si� mnie pozb�dziecie Chcia�abym �eby u Molly te� nied�ugo si� pojawi�a notka, ale nie wiem jak to wyjdzie. Je�li Wam zale�y m�dlcie si� o to, �eby moja siostra chodzi�a na popo�udni�wki Hihi. A teraz w nagrod�, mega d�uga�na notka (7 stron w Wordzie), mam tylko nadziej�, ze nie jest nudna i... niespodzianka! Sko�czy�am opisywa� pierwszy rok!!! Hihi post�py!
Pozdrawiam Was serdecznie i dedykuj� t� notk�, po prostu - WSZYSTKIM!!!:*
Dni mija�y leniwie. I jak zwykle bywa z takimi dniami, niemi�osiernie d�ugo. Przynajmniej dla Albusa. Wiedzia�, �e karta w ko�cu trafi�a do Harry’ego, wiedzia� te�, �e wraz z Ronem i Hermin� dowiedzieli si� o nim wszystkiego co tylko by�o zapisane w ksi��kach. Do tego tryumfu jeszcze dochodzi wygrana Gryffindoru w meczu Quidditha. Tak, to by�y szczeg�lnie szcz�liwe dni dla Harry’ego. A dla Dumbledore’a by�y to szczeg�lnie nerwowe dni. Wielkimi krokami zbli�a�o si� zako�czenie roku szkolnego i czu�, �e to co przez ca�y rok dojrzewa�o wkr�tce wybuchnie. Zdawa�o si�, �e tylko minuta dzieli go od nieuchronnego ko�ca, gdy Quirrell zdo�a omin�� Puszka. Przypuszcza�, �e jeszcze do tego nie dosz�o tylko i wy��cznie przez to, �e po prostu nie wiedzia� jak go omin��. To troch� pociesza�o Albusa, ale wiedzia�, �e ten stan nie b�dzie trwa� wiecznie. W dodatku, jak na ironie, musia� za kilka dni jecha� do Ministerstwa. B�dzie musia� zostawi� Harry’ego, ale najgorsze, �e nawet nie wie na jak wielkie niebezpiecze�stwo. Gdzie s� te dni, kiedy wszystko wydawa�o si� takie proste? Kiedy musia� si� troszczy� tylko o w�asn� przysz�o��? Teraz wydawa�o mu si�, �e z ukrycia kieruje losem Pottera. Tak jakby by�a to jego tajna bro�. Ale wiedzia�, �e przepowiednia nie k�amie. „Jeden musi zgina� z r�ki drugiego”… a jak pokaza� mu to co go czeka, jak nie wepchn�� go w obj�cia Voldemorta? Nie podoba�a mu si� ta my�l… wcale mu si� nie podoba�a. Czu� do siebie obrzydzenie, bo pozwala na to aby ma�e dziecko, odwala�o za ca�y �wiat czarn� robot�.
***
Dumbledore wykorzysta� to, �e pogoda jak nigdy dopisuje i wyszed� na b�onia. Przeszed� prawie ca�e b�onie do jeziora, w kt�rym mieszka wielka ka�amarnica. Wyczarowa� ��dk� i nie zauwa�ony przez nikogo pozostawi� za sob� ca�y zgie�k, kt�ry panowa� w zamku i wok� niego. Jezioro by�o wyj�tkowo du�e, po jego drugiej stronie rozci�ga� si� Zakazany Las, z kt�rego nieprzerwanie dochodzi�y tajemnicze d�wi�ki. Jednak celem Albusa, nie by� Zakazany Las, nie by� to nawet drugi koniec jeziora. P�yn�� w stron� malutkiej wysepki, kt�ra znajdowa�a si� na zach�d od zamku i kt�rej nie by�o wida� z b�oni. Odkry� j� jeszcze jako ucze�. Wtedy tez wyczarowa� ��dk�, nieco gorsz�, bo jego umiej�tno�ci nie by�y jeszcze jako� specjalnie imponuj�ce. Okaza�o si� to wtedy gdy praktycznie na samym �rodku jeziora zacz�a przecieka�. Spanikowany, wtedy 14-letni, Albus zacz�� gor�czkowo macha� r�d�k� aby pozby� si� nadmiaru wody w ��dki, jednak mimo usilnych pr�b, w ko�cu ��dka posz�a na dno, a m�odzieniec, kt�ry rozgl�da� si� dooko�a zrozpaczony zauwa�y� niewielk� wysepk�, ca�� zaro�ni�ta drzewami i magicznymi ro�linami. Z ulg� dop�yn�� do niej i przedzieraj�c si� przez najr�niejsze krzewy dotar� na sam �rodek wyspy. �rodkiem tym, okaza�a si� ma�a polana, ca�kowicie opuszczona, nie by�o tam �adnego zwierz�cia, nikogo… rozkoszna pustka, a tam na �rodku polany ros�o wielkie drzewo o wiele wy�sze ni� te kt�re go otacza�y ze wszystkich stron. M�ody Albus z zachwytem ogl�da� to co, jak podejrzewa�, ogl�da� po raz pierwszy jakikolwiek cz�owiek. Przeszed� polan� i usiad� pod tym ogromnym drzewem wci�� nie wierz�c w to co widzi. Od tamtej pory, jak tylko chcia� si� wyciszy�, przemy�le� co�, wraca� na wysp�, na sw� samotni�, gdzie w spokoju m�g� rozmy�la�. I jak si� okaza�o kilka lat p�niej mia� wiele powod�w by tam zagl�da�. Dzi� te�, jak tylko dotar� do celu swej podr�y pierwsze co zrobi� co skierowa� si� ku baobabowi (jak si� okaza�o to ogromne drzewo by�o baobabem) i usiad� opieraj�c si� o jego pie�.
***
- Co robi�? Co robi�? – powtarza� Albus drapi�c si� po g�owie, jakby ten problem bardzo mu dokucza�.
Siedzia� tam d�ugo. Kilka godzin. Zd��y�o zaj�� s�o�ce i zrobi� si� ch�odno. Spojrza� na zegarek.
- Ju� ta godzina? Ach tu zawsze ten czas tak szybko mknie – powiedzia� i powoli wsta� otrzepuj�c si� z trawy. Ta ma�a podr� dobrze mu zrobi�a. Wszystkie w�tpliwo�ci ulecia�y z niego, a na ich miejsce powr�ci�a znowu pewno�� siebie i we w�asne czyny. Postanowi� zaryzykowa�. Da Harremu okazj�, zmierzy� si� z w�asnym przeznaczeniem… zreszt� by�o ju� za p�no by si� wycofa�.
***
- Albusie!
B�dzie dobrze. Eh ile ju� razy sobie to powt�rzy�? Setki? Tyci�ce? W ka�dym razie na tyle du�o by czu� wstyd…
- Albusie!
… za to, �e mi�knie.
- ALBUSIE!
- Co? CO?! – krzykn�� zdezorientowany rozgl�daj�c si� na boki. Nawet nie zauwa�y� jak wr�ci� ju� na b�onia z przemoczonym do�em p�aszcza (ma�y wypadek).
- Wo�am tak do ciebie ju� od dobrych 15 minut. Stoisz tak na b�oniach, w nocy, do tego masz niet�g� min� i nie reagujesz na moje wo�ania…. Zaniepokoi�am si�. Wszystko w porz�dku? – spyta�a Minerwa przygl�daj�c mu si� zza okular�w.
- Na tyle dobrze, na ile mo�na si� czu� w takiej sytuacji.
- Nie rozumiem. O co… - zacz�a, ale Albus jej przerwa�.
- O nic, niewa�ne. Dobranoc. – powiedzia� i szybko odszed� w kierunku zamku, pozostawiaj�c Minerw� z nieestetycznie otwartymi ustami ze zdziwienia.
- Co� jest stanowczo nie tak – powiedzia�a do siebie i r�wnie� uda�a si� do zamku.
***
- Przej�cie za chimer� by�o otwarte, a to oznacza�o, �e kto� w tym momencie dobija si� do drzwi gabinetu. Albus westchn�� g�o�no i wszed� powoli po schodach zastanawiaj�c si� kto nie pozwala mu spokojnie u�o�y� si� do snu.
- O pan Filch i… - ze zdziwienia nie m�g� doko�czy� zdania.
- Tych dw�ch – wskaza� na Harry’ego i Hermion� – z�apa�em w wiezy astronomicznej kilkana�cie minut temu. Natomiast tych dw�ch – tym razem wskaza� na Neville i Draco – gdy w��czyli si� w pobli�u wspomnianej ju� wie�y. – powiedzia� wo�ny wyra�nie z siebie zadowolony.
- A wi�c – m�wi� dyrektor powoli przygl�daj�c si� Harry’emu i Hermionie jakby szukaj�c odpowiedzi na swoje pytania. – mam im wymierzy� kar�, czy tak?
- Oh nie, tym zaj�a si� ju� profesor McGonagall. Odj�a im po 50 punkt�w – tym razem Filch ju� si� �mia�, nie zwa�aj�c na gro�ne spojrzenia dyrektora.
- Wi�c dlaczego przyprowadzi�e� ich do mnie?
- Bo Hagrid chce si� p�niej z panem widzie�…
- Hagrid?! –wykrzykn�li r�wnocze�nie Harry i Hermiona zapominaj�c, �e s� w towarzystwie dyrektora o 2 w nocy z wymierzonym szlabanem. Dumbledore spojrza� na nich szybko.
- Oczywi�cie porozmawiam z nim p�niej… a mog� wiedzie� jaki wam przydzieli�a profesor szlaban? – spyta� si� spokojnie uczni�w.
- Yyy… eee… noo mamy i�� teraz z Hagridem do Zakazanego Lasu.
- Hmm no dobrze. Rozumiem, �e to wszystko, panie Filch, a teraz je�li bym m�g�. – powiedzia� wskazuj�c znacz�co na drzwi do sypialni.
- Oczywi�cie panie dyrektorze. Za mn�! – poci�gn�� Harry’ego i Draco i wypchn�� ich pierwszych za drzwi. – Dalej panno Granger i panie Longbottom, co teraz si� boimy? Trzeba by�o pomy�le� za nim si� wybra�o na nocny spacerek. – g�os Filcha milk� powoli wraz z oddalaniem si� od gabinetu, a� ca�kiem nie by�o go s�ycha�. Dumbledore jeszcze d�ugo sta� i patrzy� si� drzwi zastanawiaj�c si� nad powodem nocnej w�dr�wki. Czu�, �e ma to co� wsp�lnego z gajowym.
***
- Prosz�! – nadszed� ranek i Dumbledore siedzia� za biurkiem pr�buj�c si� skupi� nad dokumentami z Ministerstwa.
- Dzi� dobry psorze. – do gabinetu, z niema�ym trudem wszed� Hagrid.
- Ach to ty. Doskonale. Usi�d� prosz� – powiedzia� wskazuj�c na miejsce naprzeciwko siebie. – No wi�c… jak mniemam chcesz mi co� opowiedzie�? – spyta� z lekkim u�miechem.
- No tak. Bo widzi psor. To moja wina, �e wczoraj Harry i Hermiona si� w��czyli po zamku. Znaczy si�.. cholibka jak to powiedzie�. Widzi profesor bo ja wygra�em w karty Norberta…
- Norberta, znaczy si�… - powiedzia� Albus machaj�c znacz�co r�koma.
- Znaczy si� yyy – Hagrid ze zdenerwowania odgarnia� z czo�a nieistniej�cy kosmyk w�os�w – yyy noo ykhm smoka – zako�czy� kulawo.
- Smoka – powt�rzy� Dumbledore – wiesz, �e posiadanie smoka jest…
- Wim, wim – chlipn�� olbrzym.
- Zastanawiam si� jak uda�o ci si� go przede mn� ukry� – powiedzia� z weso�ymi iskierkami w oczach. – Wie�, rozumiem, �e Harry i Hermiona zostali z�apani zaraz po… - zamilk� patrz�c wymownie na Hagrida.
- No bo Ron napisa� do Charlie’ego i tego… mia� go wraz z kolegami zabra� do Rumuni… No i zabrali… mojego Norberta… mojego… – teraz rozp�aka� si� na dobre wydmuchuj�c r�wnocze�nie nos w podany mu przez dyrektora obrus.
- C� Hagridzie. Widz�, �e �a�ujesz za to co zrobi�e� – „Albo t�sknisz za smokiem” pomy�la� – Nie dam ci za to nauczki, ani nie zawiadomi� o tym ministra musisz mi jednak obieca�, �e ju� nie b�dziesz przygarnia� smok�w… ani jaj smok�w. Rozumiemy si�? To s� niebezpieczne stworzenia. Sam widzia�e� co sta�o si� Ronowi… bo jak przypuszczam ta niezidentyfikowana rana zosta�a spowodowana przez yyy Norberta. – Hagrid tylko kiwa� pokornie sw� wielka g�ow�, ruszaj�c przy tym ca�ym biurkiem.
- A jak wczorajszy… znaczy si� dzisiejszy szlaban? – spyta� dyrektor odk�adaj�c wszystkie przedmioty, kt�re spad�y z biurka na swoje miejsce.
- No… niezbyt dobrze psorze… No wi�c…
***
- Minerwo musz� lecie� do Ministerstwa. Minister za�yczy� sobie abym mu towarzyszy� w… sam ju� nie pami�tam w czym… w ka�dym razie, miej oko na Quirrell’a.
- Dla..
- Po prostu zr�b to. Wr�c� wieczorem. – powiedzia� po czym oddali� si� udaj�c si� na b�onie gdzie czeka�a na niego ju� jego miot�a. M�g�by r�wnie dobrze skorzysta� z sieci Fiuu, ale pogoda by�a taka pi�kna, �e nie m�g� si� oprze�, aby z niej nie skorzysta�.
- No to lecimy – mrukn� do siebie gdy ju� dosiad� miot�y. Spojrza� na zamek z dziwnym niepokojem, szepn�� kilka zakl�� i poderwa� si� w powietrze.
***
Lecia� nad wzg�rzami i jeziorami. S�o�ce grza�o rozkosznie i rzuca�o promienie na drzewa i wod�, kt�ra pod ich wp�ywem wprost o�lepia�a. Dumbledore mkn�� w kierunku Londynu, ale w sercu wci�� czu� niepok�j. Nie wiedzia� czy go zignorowa� i lecie� dalej, czy pos�ucha� go i wr�ci� do Hogwartu. Ju� nie raz si� przekona�, �e jego przeczucia s� w�a�ciwe, a dodatkowo w tej sytuacji mia� jeszcze wi�cej powod�w by nie ignorowa� niepokoj�cego uczucia, kt�re go wype�nia�o. Mia� za sob� dopiero ponad p� godziny lotu. Zatrzyma� si� nagle w powietrzu i siedz�c tak na miotle my�la� nad tym co robi�. W ko�cu zdecydowanym szarpni�ciem zawr�ci� miot�� i… �UP. Albus odwr�ci� si� aby sprawdzi� co go przyhamowa�o, ale zauwa�y� tylko kilka pi�rek zapl�tanych w witki miot�y. Przez chwil� rozgl�da� si� w poszukiwaniu sowy, jednak w ko�cu wzruszy� ramionami i polecia� przed siebie z niesamowit� pr�dko�ci�. Wraca� do Hogwartu.
***
- Profesor?! – wykrzykn�a zdziwiona Hermiona na widok przebiegaj�cego przed ni� dyrektora.
- Gdzie jest Harry? –spyta� zaniepokojony, nagle jego wzrok spocz�� na zakrwawionego Rona stoj�cego obok Hermiony – Czy …
- Nic mi nie jest. Jestem tylko troch� poobijany. Profesorze dosta� pan list?
- List? Nie, nie dosta�em – powiedzia� nagle przypominaj�c sobie o pi�rkach przyczepionych do miot�y. – Nie czas teraz na wyja�nienia. Harry ju� tam jest tak?
- Tak, ale ju� tak d�ugo nie wraca.. martwi� si�, �e… - g�os uwi�z� jej w gardle, a w oczach pojawi�y si� �zy. – Profesorze… - Ale ju� nie by�o. Pobieg� szybko na trzecie pi�tro. Przed wej�ciem do komnaty w kt�rej urz�dowa� przez ca�y rok Puszek wyczarowa� harf�. Otworzy� drzwi. Szybko u�pi� Puszka i wskoczy� czym pr�dzej do tunelu.
„Nic mu nie jest. Nic mu nie jest.” – powtarza� to jak mantr�, podczas przekraczania kolejnych komnat, w kt�rych by�y zastawione liczne pu�apki na intruza, na zmian� z: „To moja wina”.
Wparowa� do komnaty akurat w momencie gdy Quirrell szarpa� si� z opadaj�cym z si� Harrym. W ca�ej komnacie roznosi� si� z�owrogi g�os „ZABIJ GO”, kt�rego Albus nie s�ysza� ju� ponad 11 lat.
- Harry!! – krzykn�� i podbieg� do Harry’ego wyrywaj�c r�k� Quirrella – martwego z d�oni ch�opca. Nagle jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki zrobi�o si� niesamowicie zimno, tyle, �e nikt nie u�y� r�d�ki. W tym samy momencie z cia�a Quirrella, kt�ry teraz le�a� na zimnej posadzce wydoby�a si� mg�a… a mo�e raczej duch? Nie to nie by� duch, ani te� mg�a… co� pomi�dzy tym, co wyda�o z�owrogi wrzask i znikn�o r�wnie nagle, jak si� pojawi�o. Dumbledore wci�� trzyma� w ramionach Harry’ego, kt�ry, jak mia� nadziej� Dumbledore, tylko zemdla� z wycie�czenia.
***
- HARRY!!!- Hermiona i Ron jak tylko ujrzeli dyrektora nios�cego na r�kach Harry’ego natychmiast do niego podbiegli z twarzami bladymi jak u trupa… jak u Quirrella.
- Czy on… - Ron zamilk� przera�ony w�asn� my�l�.
- �yje, ale ledwo. Biegnijcie do skrzyd�a szpitalnego. Obud�cie Poppy niech przygotuje ��ko.
- Oooczy oczywi�cie. – powiedzia�a rozdygotana Hermiona i oboje szybko pobiegli do piel�gniarki. Albus uda� si� za nimi, najszybciej jak potrafi� pr�buj�c zignorowa� b�l w plecach i natr�tny g�osik w swojej g�owie, powtarzaj�cy uparcie „Twoja wina” jak jaka� zdarta p�yta.
***
Wpad� do skrzyd�a gdzie ju� czeka�a pani Pomfrey, wraz z Ronem i Hermiona stoj�cymi ko�o niej. Razem z dyrektorem po�o�yli Harry’ego na ��ku. Opatrywa�a mu razy, a� nagle jakby si� jej co� przypomnia�a krzykn�a:
- A wy ju�! Marsz do ��ek i wypi� mi ten eliksir, kt�ry le�y na tej szafce! Jeste�cie te� zm�czeni i poobijani, ale nie wymagacie wi�cej ponad eliksir, wi�c…
- Oczywi�cie. Ju� idziemy. – Powiedzia�a Hermiona ci�gn�c za sob� upartego Rona, kt�ry mrucza� pod nosem co� niezrozumia�ego i trzymaj�cego w d�oni buteleczki z jakim� ma�o apetycznym p�ynem.
***
Min�y 2 dni, a Harry wci�� si� nie budzi�. Przy jego ��ku na zmian� siedzieli Ron, Hermiona i Dumbledore, a ka�dy mia� za�amane miny i ka�dy z osobna my�la� to samo „To przeze mnie”. Wie�� o tym co wydarzy�o si� w komnacie obieg�a ca�� szko�� z szybko�ci� �wiat�a dlatego ka�dy, kto cho� troch� zna� Harry’ego odwiedzali go przynosz�c mu kwiaty, kartki i s�odycze z nadziej�, �e gdy tylko si� obudzi ucieszy si� na widok prezent�w od swoich przyjaci�.
***
W ko�cu trzeciego dnia, gdy akurat siedzia� przy nim dyrektor, Harry ockn�� si� z trzydniowego snu. Albusowi kamie� spad� z serca, gdy zauwa�y� jak Harry otworzy� powoli oczy.
- Dzie� dobry Harry! – powiedzia� weso�o. Ach jaki on by� szcz�liwy, �e to wszystko tak dobrze si� sko�czy�o… cho� by�by bardziej zadowolony gdyby Harry nie ucierpia� na tym A� tak. Ledwo si� ca�kiem przebudzi�, Harry, zacz�� zasypywa� dyrektora pytaniami, a on odpowiada� na nie modl�c si� by nie zada� tego jednego pytania, na kt�re nie chce odpowiedzie�… Niestety.
- No wi�c… Voldemorta powiedzia�, �e zabi� moj� matk� tylko dlatego, �e pr�bowa�a go powstrzyma�, aby mnie nie zabi�. Ale dlaczego chcia� zabi� w�a�nie mnie?
„I co ja mam ci na to odpowiedzie�? �e zosta�a wypowiedziana przepowiednia, kt�ra m�wi, �e urodzi si� kto� kto ma moc pokonania Voldemorta, i �e t� osob� jeste� ty. Oczywi�cie, dowiedzia� si� tego od Severusa, kt�ry by� �miercio�erc�. Och zapomnia�bym, ta przepowiednia m�wi tak�e, �e �aden nie mo�e �y� gdy drugi prze�yje, co niestety oznacza, �e albo ty, albo Voldemorta zginie. Nie raczej nie jest jeszcze na to got�w. To� to tylko dziecko. Prawda… Pokona�o to dziecko Quirrella wspomaganego przez Voldemorta. Prawda… przeszed� przez komnaty. Prawda. Ale czy to jest odpowiedni czas na prawd�? Aghr on ma tylko 11 lat!!! Dlaczego to wszystko musi by� tak beznadziejnie zapl�tane?! Prawda musi zaczeka�. Rok, dwa… nawet 50 je�li to b�dzie oznacza�, �e Harry b�dzie szcz�liwy i bez ogromnego ci�aru a plecach.
- Niestety na pierwsze pytanie, kt�re mi zada�e�, nie mog� ci odpowiedzie�. Nie dzisiaj. Nie teraz. Kiedy� si� tego dowiesz… a teraz przesta� o tym my�le�. Kiedy b�dziesz starszy… wiem, �e przykro ci tego s�ucha�, ale dowiesz si� wszystkiego, kiedy b�dziesz na to przygotowany.
„ Ach gdyby� wiedzia� Harry… natychmiast chcia�by� zapomnie�.
***
Do ko�ca roku szkolnego zosta�y ju� tylko dwa dni. Harry’emu pozwolono wyj�� ze skrzyd�a szpitalnego. Egzaminy ju� dawno min�y. Pogoda by�a pi�kna i jedyne na co mia�o si� ochot� to leniuchowanie w cieniu drzew. Dumbledore jednak siedzia� w swym gabinecie i rozmy�la� o ko�cz�cym si� roku szkolnym.
- Du�o si� dzia�o, co Faweks? – spyta� feniksa, kt�ry jak zawsze siedzia� na swej �erdzi, a kt�ry teraz w odpowiedzi, wyda� z siebie cichy d�wi�k.
Albus siedzia� za biurkiem i rozgl�da� si� po gabinecie. Nie m�g� uwierzy�, �e jest po wszystkim. Voldemortowi si� nie uda�o. Znowu. Pocieszony t� my�l� obr�ci� si� do portretu Armanda Dippeta, kt�ry w�a�nie spyta�:
- Wi�c… kt�ry dom w tym roku wygra rozgrywk� o Puchar Dom�w?
- Jak to kto? Oczywi�cie, �e Slytherin! – da�o si� s�ysze� zza ram portretu Fineasa.
- Pff tak ci si� tylko wydaje. – da�o si� s�ysze� jeszcze inny g�os.
Dumbledore zachichota� pod nosem i pokr�ci� g�ow�: „Co roku to samo”.
***
- Co oznacza, �e trzeba b�dzie troch� zmieni� dekoracje. – klasn�� w d�onie. W mgnieniu oka zielone draperie zmieni�y si� w szkar�atne, srebro sta�o si� z�otem olbrzymi w�� Slytherinu znikn��, a na jego miejscu pojawi� si� lew Gryffindoru.
***
Dumbledore obserwowa� z daleka jak uczniowie �aduj� swoje baga�e do powoz�w. Wychwyci� w tym t�umie tak�e Harryego, Rona i Hermion� u�miechni�tych i rozgadanych. Patrz�c tak na swoich uczni�w nie m�g� si� powstrzyma�. U�miechn�� si� szeroko i pomacha� im r�k� po czym wr�ci� do zamku my�l�c: „Nareszcie wakacje”.
Witam!
Chcia�abym tyko co� wyja�ni�: czasem w notkach b�d� pojawia� si� niewielkie fragmenty z kt�re� z cz�ci "Harry'ego Pottera". Czasem fragment mo�e by� �ywcem przepisany z ksi��ki, ale b�d� si� raczej stara� odrobin�
go zmieni�, aby zachowa� sens, ale �eby nie by�o s�owo w s�owo tak jak w "Harrym..."
Po za tym, mam nadziej�, �e to Wam nie przeszkadza, jak zapewne ju� zauwa�yli�cie trzymam si� do�� wiernie tre�ci ksi��ki, tzn. staram si� przedstawia� z punktu widzenia Albusa wydarzenia z ksi��ek, poniewa� stwierdzi�am, �e mo�e
to by� ciekawsze, ni� jakbym mia�a sama co� wymy�la� (do jako� specjalnie pomys�owych os�b nie nale�� )
To tyle... acha, jeszcze dedykacja, kt�ra tak rzadko si� tu pojawia: t� notk� dedykuj� Belli, Aurorze, Dz.B., Lunie, kt�re ca�y czas komentuj� (za co im chwa�a) ; osobom, kt�re od czasu do czasu tu zajrz�, jak i tym, kt�rzy czytaj�, ale pozostaj� anonimowi
- A wi�c znowu tu wr�ci�e� Harry. – Albus z pewnym wyrzutem sumienia przygl�da� si� m�odemu Potterowi, kt�remu na d�wi�k g�osu dyrektora, serce na pewno stan�o na jedn� chwil�. Harry rozejrza� si� przera�ony, czy go uszy nie myl�, a gdy zobaczy� Dumbledore’a spokojnie siedz�cego na jednym z nielicznych znajduj�cych si� tam, wiekowych stolik�w, prze�y� kolejny wstrz�s, a jego oczy zrobi�y si� wielkie jak galeony.
- Ja… ja nie widzia�em pana, panie profesorze – wyj�ka� Harry wstaj�c z kamiennej pod�ogi. Dumbledore r�wnie� wsta� i podszed� do ch�opca wolnym krokiem. Widzia� strach w jego oczach… w oczach Lilly…
- To dziwne, jak niewidzialno�� popsu�a ci wzrok. – powiedzia�, a jego twarz rozja�ni� u�miech. – Tak wi�c i ty, jak setki innych przed tob�, odkry�e� rozkosze zwierciad�a Ain Eingarp. – to m�wi�c wskaza� r�k� na wielkie lustro, kt�re jeszcze przed chwil� zabiera�o ca�� uwag� Harry’ego. Gdy spotka� nic nie rozumiej�ce spojrzenie ch�opaka ci�gn�� dalej – Ale chyba ju� wiesz co ono potrafi?
- No… pokazuje mi moj� rodzin�…
- I twojego przyjaciela jako prymusa.
- Sk�d pan wie?
- Nie musz� mie� rekwizyt�w by sta� si� niewidzialny, Harry, ale… odbiegli�my od tematu. Wiesz ju� mo�e co takiego pokazuje nam to cudowne zwierciad�o? – widz�c jak ten potrz�sa przecz�co g�ow� kontynuowa�. – Tylko najszcz�liwszy cz�owiek na �wiecie, m�g�by u�ywa� tego zwierciad�a, jak najzwyklejsze lustro. Pokazuje nam ni mniej ni wi�cej, tylko najwi�ksze pragnienia naszego serca! – powiedzia� tak g�o�no, �e Harry a� odskoczy�.
Stali tak jeszcze d�ugo rozprawiaj�c o cudownych w�a�ciwo�ciach zwierciad�a. W ko�cu dyrektor rzek�:
- Jest ju� p�no, Harry, wracaj do dormitorium, ale chcia�bym ci jeszcze co� powiedzie�, zanim wyjdziesz.
Harry czeka� cierpliwie, ale ju� wiedzia� co us�yszy.
- Jutro zwierciad�o zostanie przeniesione, a ja musz� ci� prosi� �eby� go wi�cej nie szuka�. Nic nie daje pogr��anie si� w marzeniach. – powiedzia�, ale jakby bez przekonania, jakby to co powiedzia�, mia�o ca�kowicie odwrotny sens, jakby m�wi� „Szukaj go Harry, nie przestawaj go szuka�! Harry…”
Potter kiwn�� lekko g�ow�, �e rozumie, cho� w jego oczach wyra�nie odbija�o si� rozczarowanie i smutek, �e ju� wi�cej mo�e nie ujrze� swojej matki i ojca… Dumbledore z ca�� pewno�ci� wola�by tego zrozpaczonego spojrzenia nie zauwa�y�. Serce mu zmi�k�o, gdy po rak enty uderzy�a go my�l, jak temu ch�opakowi musi brakowa� rodzic�w… a jeszcze tyle przed nim, tyle niewiadomych, i wiadomych, kt�rych lepiej by�o nie pozna�. B��dzi� by tak my�lami dalej gdyby nie pytanie Harry’ego, kt�re go wyrwa�o z ponurych my�li.
- Co pan profesor widzi, gdy patrzy w to lustro? – to pytanie tak go zaskoczy�o, �e machinalnie spojrza� w stron� lustra, sta� jednak za daleko aby mog�o si� w nim odbi� jego pragnienie… Pragnienie, kt�re wprost z�era�o go ka�dego dnia, ka�dej nocy. Godziny, minuty i sekundy… ca�y czas my�la� tylko o…
- Ykhm Ja? Widz� siebie trzymaj�cego par� grubych, we�nianych skarpetek – a na zdziwione spojrzenie Pottera odpowiedzia� kr�tko – No co? Nigdy cz�owiekowi do�� skarpetek. –
I z zamy�leniem mieszaj�cym si� z przygn�bieniem maluj�cym si� na jego starej twarzy, zostawi� ucznia samego w komnacie, a sam skierowa� si� do swojego gabinetu… Rozkosznej Samotni, jak zwyk� go nazywa�.
Poda� has�o chimerze, strzeg�cej wej�cia, wspi�� si� szybko po schodach, a po przekroczeniu progu gabinetu pierwsze co zrobi� to dopad� komody, z kt�rej wyci�gn�� pomi�t� fotografi�. Blond w�osa dziewczynka wci�� i wci�� niezmordowanie macha�a do niego zza swoich „ram”. A Albus, tak jak zwyk� to robi� zawsze gdy tylko bra� zdj�cie do r�ki, przy�o�y� je do swego serca, pr�buj�c opanowa� �zy, kt�re ju� cisn�y mu si� na powieki.
Czy Harry wiedzia� co czyni zadaj�c mu to niewinne pytanie? Czy wiedzia�, �e tym jednym zdaniem, ponownie obudzi w swoim dyrektorze poczucie beznadziejno�ci, rozpaczy i w�ciek�o�ci zarazem? Nie. Nie m�g� tego wiedzie�, ale teraz Dumbledore, stara� si� zapanowa� nad emocjami, wiedzia� jednak, �e dzisiejsza noc do najspokojniejszych nale�e� nie b�dzie.
****
Nast�pnego dnia, Albus obudzi� si� jak zwykle w swoim ��ku, cho� nie m�g� sobie przypomnie� momentu, w kt�rym do niego wszed�. Jak co dzie� pierwszym d�wi�kiem, kt�ry go przywita� zaraz po przekroczeniu drzwi do gabinetu by� cichy ptasi skrzek, dobiegaj�cy z �erdzi. Faweks podlecia� do swojego pana i usiad� mu na ramieniu.
- Ach Faweks, tw�j ci�ar potrafi odp�dzi� wszystkie smutki w mig. Co ja bym bez ciebie zrobi�? – pog�aska� go po szkar�atnym �ebku. Feniks z wdzi�czno�ci wyda� z siebie cichy d�wi�k i odlecia� z powrotem na �erd�.
Tym razem dyrektor nie zszed� na �niadanie, mia� za du�o pracy i ma�o czasu. Natychmiast wzi�� z biurka kawa�ek pergaminu, skre�li� nim kilka kr�tkich zda�, po czym zwin�� na trzy cz�ci i skierowa� si� do kominka.
Kominek znajdowa� si� tylko kilka metr�w od biurka, poniewa� Dumbledore uwielbia� gdy gor�ce p�omienie ogrzewa�y do podczas d�ugich godzin pracy nad stosem pergamin�w. Zw�aszcza noc�, kt�re w Szkocji by�o wyj�tkowo ch�odne, jeszcze bardziej cieszy� si�, �e p�omie� znajduje si� tak blisko niego.
Teraz te�, czerwono – ��te p�omienie liza�y okopcone, ju� wn�trze kominka. Dyrektor wyj�� r�d�k� zza pazuchy. Skierowa� j� na ogie�, kt�ry ju� w nast�pnej sekundzie zamiast szkar�atu przybra� kolor smo�y. Jeszcze raz sprawdzi� s�owa skre�lone na kartce, po czym wrzuci� j� w czarne p�omienie, wypowiadaj�c przy tym s�owa „Severus Snape”
****
Po niespe�na 5 minutach od wrzucenia kartki w czarne p�omienie do gabinetu wszed� bez pukania mistrz eliksir�w.
- Chcia�e� mnie widzie�, zdaje si�. – powiedzia�, wskazuj�c na osmolony pergamin w bladej r�ce.
- Istotnie. Musz� zn�w Ci� prosi� o przeniesienie zwierciad�a – nie zwracaj�c na pow�tpiewaj�cy u�mieszek Severusa m�wi� dalej – Powierzy�bym to zadanie wo�nemu, ale sam wiesz, �e nie potrafi on wykona� najprostszego zadania, a omini�cie Puszka i pokonanie wielu przeszk�d zastawionych przez grono pedagogiczne wychodzi po stokro� poza jego marne mo�liwo�ci. – przygl�da� si� swojemu podopiecznemu zza okular�w po��wek, jakby czeka� a� ten co� powie.
- Mam rozumie� – m�wi� Snape – �e tym razem mam je przenie�� w miejsce przebywania kamienia, czy tak.
- Tak, ja sam nie mam czasu tego zrobi�, a jeste� nauczycielem, kt�remu mog� powierzy� tak trudne zadanie. – twarz Snape’a wykrzywi� drwi�cy u�miech, wyra�aj�cy jak bardzo to zadanie jest dla niego trudne. – Ale zrobisz jeszcze co�. – Severus z oboj�tn� min� wzi�� �wistek pergaminu, kt�ry podawa� mu dyrektor. – Sama obecno�� lustra na nic si� nam zda. Napisa�em na tym kawa�ku papieru, niezwykle trudne, wymagaj�ce ogromnego skupienia zakl�cie, dzi�ki kt�remu kamie� przeniknie w tafl� szk�a…
- Przeniknie… - powt�rzy� Snape patrz�c na Albusa, wyra�nie zaskoczony.
- Tak jak s�yszysz. – m�wi� zniecierpliwiony - Kamie� przeniknie w zwierciad�o, a jedyny spos�b na zdobycie go, b�dzie polega� na tym, aby patrz�c w lustro jedynym pragnieniem serca by�o zdobycie kamienia.
- I uwa�asz, �e to powstrzyma Quirrell’a, bo mam rozumie�, �e to przed nim te wszystkie zabezpieczenia…
- Przed nim? – spyta� Albus, jakby to pytanie go niesamowicie rozbawi�o. - On jest tylko marionetk� w r�kach kogo� o wiele pot�niejszego, kt�rego mia�e� ju� okazj� pozna�, tak samo jak ja i setki innych ludzi.
- Masz na my�li Czarnego Pana?
- Czarny Pan… w twoich ustach to s�owo wci�� brzmi, jakby� go nadal podziwia�, ale pewnie si� myl� – doda� szybko, gdy zauwa�y�, �e tamten ju� otwiera usta. – Wola�bym jednak, aby� zaprzesta� u�ywania tego zwrotu… b�d� co b�d� jest ono zarezerwowane dla jego sprzymierze�c�w.
- Oczywi�cie – Nietoperz skrzywi� si� gdy m�wi� dalsze s�owa – Jednak trudno odrzuci� dawne przyzwyczajenia.
Albus odwr�ci� si� na fotelu plecami do Snape’a.
- Oczywi�cie, oczywi�cie… a teraz, zechcia�by� zrobi� to o co Ci� prosi�em.
Gdy mistrz eliksir�w by� ju� prawie przy drzwiach zamiataj�c swoj� czarn� szat� pod�og�, Albus powiedzia� jeszcze:
- Nied�ugo mecz, prawda?
- Tak – odpowiedzia� nauczyciel, nie odwracaj�c si� jednak - czu� �e to pytanie ma jaki� g��bszy sens.
- To wszystko, mo�esz i��.
****
Dni robi�y si� coraz d�u�sze, jednak pogoda za oknem, tak typowo brytyjska, nadal nie zach�ca�a do spacer�w. My�li Albusa jakby solidaryzowa�y si� z pogod�, by�y r�wnie ponure, i r�wnie rzadko, �wieci�o w nich s�o�ce.
Mimo i� spraw� kamienia mia� chwilowo za�atwion� pozostawa�a jeszcze kwestia kolejnego meczu Quiddith’a i wci�� nierozwi�zanej zagadki postaci Nicolasa Flamela, kt�ra nurtowa�a pewnych trzech uczni�w. Je�li do�o�y� do tego jeszcze rozhisteryzowanego nauczyciela Obrony Przed Czarn� Magi�, co do kt�rego ju� by� pewien, co ten zamierza zrobi�, mo�na sobie wyobrazi� sk�d si� bra� ten brak dobrego samopoczucia, kt�ry charakteryzowa� tego ekscentrycznego dyrektora Hogwartu. B�ysk w oczach te� jakby nieco zblad�, tak samo zreszt� jak jego sk�ra.
Wci�� nie wiedzia� czy dobrze post�puje. Czy s�usznie wystawia na t� wielk� pr�b� Harry’ego, Rona i Hermin�, a zw�aszcza Harry’ego. Czy s�usznie pozwoli� mu docieka� tajemnicy 3 pi�tra i czy post�pi� w�a�ciwie pozwalaj�c mu, aby wzi�� spraw� w swoje jedenastoletnie r�ce. T�umaczy� sobie jednak, �e tak musi by�. „Takie jest jego przeznaczenie. To on jest tym, kt�ry musi pokona� Voldemorta, nie ja, nie Severus, tylko Harry, a teraz jest doskona�a okazja aby u�wiadomi� go jak wielkie wyzwanie go czeka”. Po tych s�owach czu� si� zawsze cz�ciowo usprawiedliwiony i cho� na kilka cennych godzin pozbywa� si� wyrzut�w sumienia.
****
Dumbledore chodzi� zamy�lony w k�ko po gabinecie, jak zawsze gdy pr�bowa� znale�� jakie� rozwi�zanie. Nicolas Flamel, Nicolas Flamel…. Gdzie mo�na znale�� jego nazwisko… No gdzie? „My�l Albusie” strofowa� si� w my�lach. „Dzia� Ksi�g Zakazanych odpada w przedbiegach…” z tego co wiedzia�, Harry ju� go dog��bnie przejrza�.
I nagle jego spojrzenie pad�o na br�zow� �ab� z mosi�dzu, stoj�c� na jednej z tysi�ca p�ek w tym pomieszczeniu, ten „pos��ek” by� jednym z tych „pomys�owych” prezent�w na Bo�e Narodzenie dla dyrektora szko�y, kt�re na nic mu si� nigdy nie przyda�y i kt�rych sensu otrzymania nie potrafi� nigdy zrozumie�. A� do dzisiaj…
****
- Witam. – powiedzia� weso�o Albus do jednego z pierwszak�w z Gryffindoru. Widok majestatycznego dyrektora musia� mocno przerazi� ucznia, bo upu�ci� wszystkie ksi��ki na posadzk�, a obrzydliwa ropucha, kt�ra siedzia�a na tym niewielkim stosiku szybko umkn�a, zanim pulchne palce, zacisn�y si� w miejscu gdzie przed chwil� sta�a.
- Teodora!!!
- Och tak mi przykro Nevillu, nie chcia�em ci� przestraszy� – powiedzia� Dumbledore. – Mam nadziej�, �e twoja ykhm �liczna �aba znajdzie drog� do twojego dormitorium.
- Tak, na pewno… zawsze znajduje – odpowiedzia� Longbottom nie�mia�o – posta� Albusa Dumbledore’a, kt�ry na dodatek sam go zaczepi� bardzo go onie�miela�a.
- To doskonale! Prosz�, masz tu czekoladow� �ab� na poprawienie nastroju, zbieracie karty prawda? W razie czego mo�esz si� wymieni� je�li ci si� powt�rzy.
- Nie, ja nie zbieram, ale zdaje si�, �e Harry tak… - m�wi�c to wzi�� do r�ki czekolad� z wdzi�cznym u�miechem.
- Nie zbierasz? – spyta� Albus z – mia� nadziej� – bardzo przekonuj�cym zdziwieniem. – No to w takim razie, oddasz j� panu Potterowi, a teraz zmykaj, bo chyba w�a�nie zacz�y si� lekcje.
Sta� jeszcze chwil�, przygl�daj�c si� sprintowi Nevill’a, ale w ko�cu zadowolony ze swego pomys�u, poszed� na b�onia zaczerpn�� �wie�ego powietrza, kt�rego tak mu brakowa�o od d�u�szego czasu. Na szcz�cie pogoda jakby si� troch� uspokoi�a, m�g� wi�c spokojnie przysi��� na �awce w cieniu drzew, z u�miechem przygl�daj�c si� wielkiej ka�amarnicy, kt�ra na chwil� wynurzy�a si� z w�d jeziora.
Min�� ju� rok odk�d doda�am pierwsz� notk� na tym pami�tniku. Nie wiem jak Wam, ale mi ten czas min�� bardzo szybko i mi�o Nadszed� wi�c czas na ma�e podsumowanie:
doda�am: 15 notek (�rednio jedna na miesi�c... w przybli�eniu)
komentowali�cie: 201 razy!!!!
jako�� notek: yyy nie mnie to ocenia�, ale my�l�, �e wzrastaj�ca
Nie pozostaje mi nic innego jak Wam podzi�kowa� za te wszystkie komentarze , to dow�d na to, �e czytacie moje wypociny. Jedyne czego sobie i Wam mog� �yczy� w "kolejnym" roku mojego pobytu na tej stronie to to aby notki by�y na tyle dobre aby zas�ugiwa�y na czytanie oraz �eby�cie jeszcze wi�cej komentowali!
Bardzo Wam dzi�kuj�, a teraz zapraszam do lektury baaaaardzo d�ugiej bo jubileuszowej notki!!!!
*************************************************
Od wygranego meczy Gryfon�w min�� tydzie�. Zrobi�o si� jeszcze zimniej daj�c oznaki zbli�aj�cej si� zimy. Niebo, kt�re jeszcze tydzie� temu by�o pogodne dzi� by�o szare i wygl�da�o jakby w ka�dej chwili niczym z wyci�ni�tej g�bki mog�a run�� lawina zimnej wody, potocznie zwana deszczem.
Dumbledore ca�y czas zastanawia� si� kto mo�e by� odpowiedzialny za dziwne zachowanie miot�y Harry’ego, co prawda mia� pewne poszlaki, ale �adnych dowod�w na poparcie ich. Przechadza� si� po gabinecie, a ko�o kt�re zakre�la� powoli wydeptywa�o si� na dywanie. Po kt�rym� z kolei okr��eniu podszed� powoli do �erdzi, na kt�rej siedzia� feniks.
- Jak my�lisz Faweks? Czy podejrzewam w�a�ciw� osob�? – ptak wyda� z siebie cichy d�wi�k.
- Hmm dobrze by by�o mie� na ni� oko, z ca�� pewno�ci� ma ona pewne plany, a wszystkie opieraj� si� na zdobyciu pewnego kamienia, znajduj�cego si� w zamku. P�ki co z ch�ci� popatrz� sobie na to wszystko z boku… poobserwuj�… zobacz� jak dalej rozwinie si� ta sytuacja. – profesor odszed� od Faweksa, kt�ry obserwowa� go intensywnie gdy ten podchodzi� do swojego biurka. Usiad� na dyrektorskim fotelu i przysun�� do siebie niewielk� misk� z br�zu wype�nion� jakim� tajemniczym p�ynem. Dyrektor machn�� r�d�k� i nagle nad wod� ukaza�a si� g�owa owini�ta materia�em, g�owa profesora Quirrella.
- Podr� do Albanii si� uda�a? – widmo lekko drgn�o.
- Taak z pewno�ci� by�a bardzo ciekawa i obfituj�ca w ciekawe… doznania. Pozna�e� nowe osoby, prawda? – gdy widmo nie odpowiedzia�o Albus ponownie machn�� r�d�k�, a g�owa profesora rozwia�a si�. Nagle, jakby sobie co� przypomnia�, wsta� szybko i pr�dko wyszed� z gabinetu. Wyszed� zza gargulca chroni�cego dost�p do jego „biura” i skierowa� si� szybkim krokiem w kierunku 3 pi�tra. Pokona� setki schod�w i w ko�cu znalaz� si� u celu swej w�dr�wki. 3 pi�tro i komnata z przera�liwym psem za nimi. Przy�o�y� do niego ucho jakby sprawdzaj�c dochodz�ce z pomieszczenia odg�osy. Usatysfakcjonowany odszed� tym razem kieruj�c si� na drugie pi�tro do pokoju nauczycielskiego. Po drodze nie napotka� �adnego ucznia ani nauczyciela – jeszcze trwa�y lekcje, ale… „Jeden nauczyciel ma teraz czas wolny, sprawd�my co porabia”.
By� nieca�e 3 metry od pokoju nauczycieli gdy dobieg�y go ciche g�osy, jeden – w�adczy, drugi – zdenerwowany. U�miechaj�c si� do siebie otworzy� energicznie drzwi. W pomieszczeniu znajdowa�a si� tylko jedna osoba. Profesor Quirrell wygl�da� jakby mia� zaraz dosta� zawa� gdy w drzwiach stan�a w�adcza posta� dyrektora.
- Ppppanie dyrrrektorze. C� za mami�a niespodzianka. W�a�nie szykowwwa�em sobie herbat�. Skusi si� pppan?
- Wspaniale! W�a�nie ciebie chcia�em tu zobaczy�, a herbatki ch�tnie si� napij�, malinowej je�li �aska, moja ulubiona.
- M�g�bym wwwiedzie� dlaczego ccchcia� mnie ppan widzie�? – spyta� nauczyciel nerwowo zerkaj�c na drzwi jakby oceniaj�c swoje szanse na ucieczk� i unikni�cie niewygodnej rozmowy. Po chwili zda� sobie spraw�, �e dyrektor za�atwi� go na ca�ego. Nie mia� szans by wydosta� si� z tego pokoju chyba, �e zaryzykowa�by przeci�ni�cie si� miedzy dyrektorem a �cian� omijaj�c r�wnocze�nie krzes�a, kt�re - przez nauczycieli wychodz�cych na lekcje - nie zosta�y wsuni�te pod st�. Przez chwil� wydawa�o si�, �e ta mo�liwo�� go skusi w ko�cu jednak zrezygnowany zsun�� si� na krzes�o i postawi� przy sobie i dyrektorze kubek gor�cej herbaty.
- Ah widzisz, nie pami�tam abym spyta� ci si� wcze�niej jak ci si� pracuje w Hogwarcie… - beztroski ton i niewinne pytanie tak zdumia�o Quirrella, �e bez zastanowienia odpowiedzia�:
- W Hhhhhogwwarcie? Nnie rozzzumiem jakie to mma znaczeeenie…
- Oh – dyrektor machn�� r�k� – po prostu jako dyrektor chcia�bym wiedzie�, czy pracownik jest zadowolony ze swojej pracy oraz czy zaaklimatyzowa� si� w zamku – odpowiedzia� u�miechaj�c si�, a w oczach skrytych za okularami – po��wkami pojawi�y si� �obuzerskie b�yski.
- Nnno wi�c… czuj� si� ttu wwwspaniale. Uczniowie s� fffantaaaastyczni, a nauczyciele przy przyj�li mmmnie bardzo przyja�nieee.
- Bardzo jestem z tego rad. Skoro ju� sobie tak gaw�dzimy… - powiedzia� takim tonem jakby w�a�nie po to by zada� to pytanie przyszed� na spotkanie ze swoim pracownikiem - podobno jeste� ekspertem od g�rskich trolli prawda? Co� mi si� takiego obi�o o moje stare uszy – u�miechn�� si� jeszcze szerzej na widok przestraszonej miny swego rozm�wcy.
- Yyy – Quirrell gor�czkowo rozgl�da� si� dooko�a jakby szuka� w starych ksi��kach i dziwacznych instrumentach podpowiedzi – ttak niekt�rzy zzzwykli mmmnie tak nazzywa�.
- Hmm skoro wi�c tak dobrze je znasz zapewne b�dziesz potrafi� odpowiedzie� mi na pytanie w jaki spos�b dosta� si� tu jeden z w�a�nie takich trolli w Halloween? – zapyta� bior�c �yk i obserwuj�c uwa�nie profesora.
- Nniie profesorze, nie wiem… - Dumbledore d�ugo wpatrywa� si� w za�zawione oczy swego pracownika jakby szukaj�c poparcia do swoich tez.
- Oczywi�cie wiesz – powiedzia� w ko�cu wstaj�c i odstawiaj�c pusty kubek – �e je�li tylko chcesz o czym� porozmawia�… o czym� co ci� przyt�acza, mo�esz w ka�dej chwili do mnie przyj��? – spyta� i nie czekaj�c na odpowied� doda� – pyszna herbata. Dzi�kuj� i dowidzenia. – u�miechn�� si� jeszcze na po�egnanie i wyszed� pozostawiaj�c oblanego zimnym potem profesora.
Ta rozmowa cho� z pozoru nieistotna i naiwna wiele powiedzia�a Albusowi. Szczerze m�wi�c, nie bardzo s�ucha� co ten do niego m�wi�, najwa�niejsza by�a dla niego reakcja na zadawane przez niego pytania. Zawsze gdy z kim� prowadzi� wa�n� rozmow� obserwowa� zachowanie swoich towarzyszy, kt�re zdradza�o wi�cej ni� puste s�owa, kt�re wypowiadali. Zadowolony, �e i tym razem jego taktyka si� powiod�a wr�ci� do swojego gabinetu.
***
Drogi Nicolasie
Kamie� nadal spoczywa bezpiecznie w komnacie, kt�r� strzeg� najpot�niejsze czary mojego grona pedagogicznego. Mam jednak powody do niepokoju i stwierdzi�em, �e powiniene� o tym wiedzie�, mianowicie podejrzewam, �e w zamku znajduje si� osoba (nie powiem ci kto, aby nie budzi� Twego niepokoju, na razie wszystko mam pod kontrola), kt�ra jej zdolna pope�ni� g�upot� aby go zdoby�. My�l�, �e jest ju� na tropie czego potwierdzi�y moje wst�pne dzia�ania i pewne wydarzenie w Halloween. Je�li chcesz wiedzie� wi�cej, ch�tnie podziel� si� z Tob� moj� wiedz� i planami je�li postanowisz mnie odwiedzi� w Hogwarcie. Niebezpieczne i nieodpowiedzialne by�oby gdybym zdradzi� ci wszystko w li�cie, kt�ry mo�e zosta� przechwycony.
Mam nadziej�, �e� zdrowy.
Tw�j przyjaciel
Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore
By�a p�na noc. W gabinecie jednak nadal �wieci�a si� ma�a lampka do czytania. Wszyscy byli dyrektorowie ju� dawno pozasypiali w swoich ramach, a od czasu do czasu by�o s�ycha� ciche pochrapywanie profesora Armanda Dippeta, kt�rego portret znajdowa� si� nad biurkiem obecnego dyrektora.
Dumbledore w�a�nie sko�czy� pisa� list, przeczyta� go jeszcze raz szybko i schowa� do koperty.
- Faweks przyle� tu – zawo�a� znad koperty, kt�r� w�a�nie zakleja�. Po chwili na jego biurku wyl�dowa� szkar�atny feniks pochylaj�c g�ow� by zobaczy� co robi jego w�a�ciciel.
- Mam dla ciebie zadanie. Nie ostro�nie by�oby to zadanie po�wi�ca� sowie, tobie bardziej ufam. Zabierz ten list do Nicolasa Flamela dobrze? Tylko szybko aha i dopilnuj aby da� ci odpowied�. Ptak chwyci� w szpony list i po chwili zamiast wylecie� przez okno rozp�yn�� si� w p�omieniach.
- Je�li dobrze obliczy�em powinien dotrze� na miejsce za p� godziny. To dobrze im szybciej tym lepiej – mrukn��, zgasi� lampk� i w ca�kowitych ciemno�ciach pod��y� do swojej sypialni manewruj�c mi�dzy przeszkodami.
***
- A wi�c, uwa�asz, �e kto� jest na tropie Kamienia tak? – pytanie to zada� starzec z d�ug� bia�� brod� i zielon� szat�, kt�ra podkre�la�a kolor jego ciep�ych oczu, purpurowa peleryna podr�na wisia�a na fotelu, na kt�rym siedzia�. Przyby� zaledwie 5 minut temu a ju� zd��y� zada� to pytanie wi�cej razy ni� to by�o koniecznie. On i czarodziej, kt�ry go tu zaprosi� siedzieli w jego gabinecie, w kt�rym przez okna wlewa�y si� promienie s�oneczne, kt�re cierpliwie przebija�y si� przez grube warstwy chmur. Dumbledore obserwowa� uwa�nie swojego go�cia z niemym rozbawieniem.
- Tak, tak w�a�nie uwa�am, a w�a�ciwie – ja to wiem! – powiedzia� z weso�� min�.
- Nie s�dzi�em, �e ta wiadomo�� mo�e Ci� tak nastraja� optymistycznie. Je�li kto� zdob�dzie Kamie� wiesz jak to si� dla mnie sko�czy prawda? Chyba o tym nie zapomnia�e�?
- Oczywi�cie, �e nie Nicolasie. Niczego si� nie obawiaj, przemy�la�em wiele spraw i wiem jak temu.
- Dobrze wi�c. Mo�e jednak chocia� mi powiedz KTO jest na JEGO tropie?
- Tego wola�bym Ci nie m�wi�, ale mo�esz zadawa� inne pytania.- powiedzia� Albus posy�aj�c swemu przyjacielowi lekki u�miech i spojrzenie m�wi�ce, �e to jego ostatnie zdanie i nie b�dzie m�wi� o podejrzanym.
- Jak si� dowiedzia�e�, �e kto� chce zdoby� prac� ca�ego mojego �ycia?! – spyta� prawie krzycz�c ledwo panuj�c nad swoimi nadszarpni�tymi nerwami. Brak Kamienia przyprawia� go o palpitacje, wiedzia� jednak, �e tutaj by� bezpieczniejszy, jednak teraz gdy nawet tutaj w zamku jest kto� kto chce go okra�� nie pociesza�a go wystarczaj�co.
- Umiem obserwowa� Nicolasie. To zawsze by�o moj� mocn� stron�. Wykaza�y to wydarzenia, kt�re dzia�y si� w zamku, zachowanie pewnych os�b oraz nieskromnie dodam, �e w du�ej mierze tak�e moje przeczucia.
- M�wisz, �e masz wszystko pod kontrol�… sk�d ten wniosek?
- Postanowi�em zapewni� Kamieniowi jeszcze jedn� ochron�… S�ysza�e� zapewne o zwierciadle Ain Eingarp?
- Oh tak oczywi�cie, �e s�ysza�em, ale… - spojrza� pow�tpiewaj�co – wiesz gdzie owe lustro si� znajduje?
- Oczywi�cie zw�aszcza, �e tym miejscem jest m�j zamek- odpar� wyra�nie zadowolony z wra�enia, jakie wywar� na swoim przyjacielu.
- Twierdzisz wi�c, �e legendarne lustro… lustro, kt�re ukazuje ludzkie pragnienia… lustro, kt�rego kopie s� jeszcze tylko dwie na ca�ym �wiecie, ty masz w swoim… zamku? – zapyta� z niedowierzaniem Flamel.
- Lepiej drogi przyjacielu, o wiele lepiej – zerwa� si� nagle z fotela i podszed� do �ciany w kt�rej znajdowa�y si� drzwi wyj�ciowe. Przez chwil� przygl�da� si� ceg�om, postuka� paznokciem w najbli�sze, przy�o�y� ucho i w ko�cu z tryumfalnym u�miechem na twarzy stukn�� r�d�k� ceg�� znajduj�c� si� centralnie na �rodku �ciany. Flamel, kt�ry uzna�, �e stary Albus w ko�cu postrada� umys� krzykn�� ze zdumienia, gdy jego oczom ukaza�o si� wej�cie do kolejnej komnaty niewiele mniejszej od pomieszczenia, w kt�rym znajdowa� si� obecnie. Powoli wsta� z krzes�a i podszed� do Dumbledore’a ze zdziwieniem maluj�cym si� na jego twarzy.
- Oto – powiedzia� Dumbledore wskazuj�c r�k� na odkryty pok�j – moja tajemna komnata, w kt�rej przechowuj� co warto�ciowsze rzeczy.- Przeszed� przez pr�g machaj�c na Flamela aby poszed� za nim. Ten niepewnie stawia� kroki rozgl�daj�c si� dooko�a zachwycaj�c si� skarbami, kt�re sta�y si� legend� czarodziejskiego �wiata. W ko�cu wyr�wna� z Albusem.
- A tutaj – wzi�� go za r�k� i poprowadzi� na sam koniec komnaty mijaj�c po drodze peleryn� zawieszon� na haku na �cianie, obok kt�rej przechodzili oraz zbi�r dziwnych instrument�w, kt�rych przeznaczenia trudno by�o odgadn�� po wygl�dzie. W ko�cu dotarli na sam koniec sali i stan�li przed wysok� p�acht� szkar�atnego materia�u, kt�ry pi�knie b�yszcza� w �wietle �wiec wisz�cych pod sufitem. Dumbledore poci�gn�� zas�on�, a ta powoli zsun�a si� odkrywaj�c po kolei szczyt ozdobiony z�otem, w kt�rym wygrawerowane zosta�y s�owa „AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWT� WTE IN MAJ IBDO” , nast�pnie narzuta prze�lizgn�a si� po p�askiej powierzchni szk�a aby w ko�cu opa�� u st�p dw�ch czarodziei.
- To niesamowite! Pierwszy raz mam okazj� ogl�da� to cudo! – krzykn�� podekscytowany Nicolas, kt�ry ju� podchodzi� do niego aby si� w nim przejrze�.
- Nicolasie nie s�dz�, �eby to by� dobry pomys�… -jego s�owa przerwa� jednaj uszcz�liwiony g�os towarzysza.
- Albusie ja jestem nie�miertelny! I wcale nie korzystam ju� z Kamienia! Zniszczy�em go bo nie by� mi potrzebny… Uzyska�em nie�miertelno�� bez niego!
- NICOLASIE! – g�os potoczy� si� po wype�nionym skarbami komnacie. Flamel drgn�� i odskoczy� od zwierciad�a.
- Przepraszam Albusie, ale to lustro… ono zniewala… pozbawia zmys��w przez to, �e pokazuje to czego pragniemy…
- Tak, a ty pragniesz tylko tego, �eby by� nie�miertelny… przypomina mi to kogo�, prawda? – spyta� oschle Albus posy�aj�c mu surowe spojrzenie.
- Masz racj�, oczywi�cie, ale ja nie do takich cel�w jak ON przecie� wiesz, �e ja nigdy bym…
- Rozumiem, jednak wola�bym aby� do niego nie podchodzi�. Nic ci dobrego z tego nie przyjdzie, przecie� wiesz.
- Taaak. – odpowiedzia� cicho, odwracaj�c si�, aby poogl�da� inne przedmioty znajduj�ce si� w pokoju. – Musz� si� przyzna�, �e jestem pod g��bokim wra�eniem tym… tym… ah brak mi s��w by wyrazi� to co czuj�! Albusie chyba mnie wzrok myli… czy to jest…
- Tak to peleryna – niewidka – odpowiedzia� z u�miechem – ale mam zamiar si� jej pozby� – doda� ku zdumieniu Flamela.
- P o z b y �? Co ty wygadujesz?!
- Nie s�u�y mi tak jak powinna, zreszt� by sta� si� niewidzialnym potrzebuj� tylko r�d�ki, nie potrzebne mi tanie rekwizyty.
- T a n i e?! Zaskakujesz mnie Albusie…
- Wiesz o co mi chodzi – machn�� r�k� i skierowa� si� do wyj�cia.- No my�l�, �e to wszystko co chcia�em ci pokaza�.
- Oczywi�cie, zrozumia�em ju� id�… na brod� Merlina czy to jest �uska smoka? TEGO smoka?! – Albus zachichota� pod nosem obserwuj�c jego reakcj�, kt�ra zabawnie mu si� kojarzy�a z reakcj� dzieci w sklepie na widok zabawek.
- Tak, to jest �uska tego smoka, jak powiedzia�e�… Ah nie u�ywa�em jej od dawna – na chwil� na jego twarzy pojawi� si� b�ogi u�miech, a oczy zasz�y mg��, otrz�sn�� si� jednak szybko i wyszed� z komnaty, a za nim Flamel.
- Tak wi�c – zacz�� gdy zamyka� przej�cie – zamierzam jeszcze na samej „mecie” umie�ci� to zwierciad�o. Tak sobie wymy�li�em, �e Kamie� zdob�dzie ten kto b�dzie tego chcia�, a to pragnienie odbije si� w lustrze, rozumiesz?
- Tak, ale nie uwa�asz, �e w�a�nie tego chce ten… kto�?
- Nie. Widzisz… tak mi si� jako� wydaje, �e to b�dzie do�� dobra przeszkoda dla naszego przyjaciela – u�miechn�� si� tajemniczo i powr�ci� do biurka.
***
Od odwiedzin Nicolasa Flamela min�o kilka dni gdy jak zwykle siedz�c za swoim biurkiem dyrektorskim kto� zapuka� do drzwi.
- Prosz�! – zawo�a� podnosz�c g�ow� znad gazety i zastanawiaj�c si� kto to m�g� by�. – Severusie! – wykrzykn�� z u�miechem na widok m�czyzny w czarnej szacie, kt�ry sta� na progu. – W�a�nie Ciebie chcia�em widzie�, mia�em za chwil� kogo� po ciebie pos�a�. Ale… co� si� sta�o? – spyta� na widok z�o�liwego u�miechu i w�ciek�ego b�ysku w czarnych oczach.
- Ah nic – odpowiedzia� z sarkazmem – je�li nie licz�c kolejnego wybryku s�ynnego Harry’ego Pottera. – przekr�ci� oczami.
- Severusie – powiedzia� �agodnie dyrektor – Przerabiali�my ju� to, mo�esz w ko�cu to prze�kn�� i traktowa� go jak ka�dego innego ucznia?
- Jego si� NIE da tak traktowa�. To mierny ucze�, arogancki jak jego ojciec, wyzywa si� w �amaniu regulaminu, uwielbia b�yszcze�, zwraca� na siebie uwag�, jest z�o�liwy i �le wychowany…
- Dostrzegasz tylko to, co chcesz dostrzec, Severusie – rzek� Dumbledore, nie podnosz�c g�owy znad egzemplarza „Transmutacji Wsp�czesnej” – Inni nauczyciele twierdz�, �e to skromny, sympatyczny ch�opak, a przy tym do�� utalentowany. Ja osobi�cie uwa�am, �e jest ujmuj�cy – Odwr�ci� stron� czasopisma i doda� nie podnosz�c g�owy: - Miej oko na Quirrella, dobrze?
- Quirrella… co?
- Wiem, �e sam dopilnowa�e� tego aby nie czu� si� tu mile widziany i nawet wiem dlaczego tak jest – powiedzia� spogl�daj�c na niego znacz�co, Snape jednak nie zareagowa� na te s�owa – Chc� jednak aby� pilnowa� go Severusie. Podejrzewam, �e zamierza on dosta� si� do Kamienia, bynajmniej nie w zacnych celach.
- Twierdzisz, �e by�by do tego zdolny? Przecie� to tch�rzliwy… - nie doko�czy� jednak, poniewa� stwierdzi�, �e to co zamierza powiedzie� nie zostanie przyj�te przez dyrektora przychylnie.
- Tak, twierdz�, �e by�by do tego zdolny… nie z w�asnej woli oczywi�cie, zosta� do tego, podejrzewam, zmuszony.
- Mam go �ledzi�?
- �ledzi�, chodzi� za nim, obserwowa� go, spa� z nim… wszystko jedno. Chc� aby� dowiedzia� si� czego on w�a�ciwie oczekuje.
- Czy kto� jeszcze chce zdoby� Kamie�? – spyta� Snape.
- Nie zdoby�, ale s� pewne osoby – u�miechn�� si� do Severusa – kt�re s� na dobrym tropie aby dotrze� do skarbu.
- I nie zamierzasz ich powstrzyma�? – zdziwi� si�.
- Oh zapewniam ci�, �e oni nie maj� �adnych niecnych zamiar�w… A teraz gdybym m�g� ci� prosi�. B�d� tak mi�y i przetransportuj zwierciad�o Ain Eingarp do sali, kt�ra znajduje si� za trzecim korytarzem na lewo od biblioteki, nast�pnie skr�cisz w jeszcze jeden zakr�t obok zbroi, kt�ra strasznie skrzypi i ukryjesz je w pierwszej klasie na prawo. Zrozumia�e�?
- Tak, ale nie rozumiem jednego. Skoro mam je ukry� to dlaczego zostawia� je w klasie do kt�rej mo�e wej�� w ka�dej chwili ucze�?
- Mam w tym sw�j cel, a teraz je�li by� m�g�…- zacz�� wskazuj�c na �cian�, w kt�rej widnia�y drzwi wej�ciowe.
- Oczywi�cie – odrzek� Snape kieruj�c si� do niej.
***
Dumbledore w�a�nie wyszed� z tajemnej komnaty z ma�ym pakunkiem pod pacha. Po�o�y� j� na stoliku, a sam usiad� przy biurku, wzi�� kartk�, zamoczy� pi�ro w atramencie i napisa� tylko:
„Tw�j ojciec pozostawi� to pod moj� opiek�, zanim umar�. Ju� czas, by wr�ci�a do Ciebie. Zr�b z tego dobry u�ytek. �ycz� ci bardzo weso�ych �wi�t.”
W�o�y� li�cik mi�dzy fa�dy peleryny, kt�r� po�o�y� przed chwil� na stoliku, jednym ruchem r�d�ki zapakowa� prezent w �wi�teczny papier i przywi�za� paczuszk� sowie, kt�ra ju� cierpliwie czeka�a na pakunek. Przywi�za� jej paczk� do n�ki i powiedzia�:
- Zabierz j� do Harry’ego Pottera, do wie�y Gryffindoru. To jego prezent �wi�teczny.
Zanim sko�czy� sowa ju� wylecia�a w noc aby wype�ni� swe zadanie.
Istotnie, na drugi dzie� mia�o by� Bo�e Narodzenie. Za oknami �nieg i mr�z nastraja� �wi�tecznie, a ozdoby okoliczno�ciowe w ca�ym zamku jeszcze ten nastr�j pot�gowa�y.
Jak co roku zosta�y poczynione te same kroki na czas �wi�t – �piewaj�ce kolendy zbroje, choinki w Wielkiej Sali, girlandy, jemio�y, kt�re by�y pretekstem do wyra�ania swych uczu� i inne tego typu warunki ju� zosta�y spe�nione.
Dumbledore, kt�ry nie zrobi� w tym czasie szczeg�lnych post�p�w je�li chodzi odkrycie w jaki spos�b Voldemort kieruje jego profesorem od Obrony Przed Czarn� Magi� mia� przynajmniej nadziej�, �e jego s�owa „Zr�b z tego dobry u�ytek” zostan� prawid�owo zrozumiane.
- Cho� w�a�ciwie – powiedzia� na g�os do pustego gabinetu, stoj�c przy oknie i podziwiaj�c nocne niebo, z kt�rego teraz pruszy� lekki �nieg – Je�li Harry rzeczywi�cie jest podobny do Jamesa mog� by� pewny, �e moje s�owa b�d� zinterpretowane bezb��dnie. – Dumbledore, kt�ry obserwowa� z daleka poczynania tr�jki przyjaci� wiedzia�, �e chc� powstrzyma� Snape’a („Zabawne, naprawd� zabawne!”) przed zdobyciem Kamienia, pr�buj� r�wnie� odgadn�� tajemnic� komnaty na 3 pi�trze. Brakuje im tylko jednego elementu tej uk�adanki – kim by� Nicolas Flamel. A je�li jego plan potoczy si� tak jak sobie to wymy�li�, poka�e dodatkowo Harremu dzia�anie lustra. I z tymi optymistycznymi my�lami skierowa� si� do sypialni na spoczynek przechodz�c przy okazji pod stroikiem z bombek i ga��zkami �wirku. „Weso�ych �wi�t Albusie” pomy�la� jeszcze i zasn��
***
- Panie Filch dosta�em wiadomo��, �e kto� kr�ci si� w bibliotece. Prosz� to sprawdzi�. – powiedzia� Dumbledore do zaspanego wo�nego.
- O tej porze? Kto� si� kr�ci po zamku – wygl�da� tak jakby w�a�nie kto� mu powiedzia�, �e wygra� weekend z Celestyn� – znan� piosenkark� w czarodziejskim �wiecie, niezwykle pi�kn� Celestyn�. – Niezw�ocznie id� to sprawdzi� panie dyrektorze. Tak. Tak. Ah w ko�cu kogo� przy�api�. Hmm jak� kar� by tu wymy�le�… Mo�e �a�cuchy? Cho� te troch� zaniedba�em… Ah co tam co� wymy�l� – i tak mrucz�c do siebie opu�ci� gabinet dyrektora.
- Znakomicie! – powiedzia� Albus – Zaczekam jeszcze 10 minut a potem zobaczymy… mo�e spotkam si� z Harrym.
Po 10 minutach ju� kroczy� ciemnym korytarzem sprawiaj�c r�d�k�, �e sta� si� ca�kowicie niewidzialny. Pod��a� do klasy, kt�r� jaki� czas temu wskaza� Severusowi na ukrycie zwierciad�a. Dotar� wreszcie na miejsce i powoli uchyli� drzwi. W�lizgn�� si� cicho do �rodka i wyczuwaj�c, �e nikogo po za nim tam nie ma czeka� cierpliwie. Po kilku minutach us�ysza� ha�as na korytarzu, a po chwili drzwi si� otworzy�y i do klasy wszed� nie kto inny jak Harry, zapewne w pelerynie, pomy�la� Dumbledore. Zaraz jak o tym pomy�la� drzwi ponownie si� otworzy�y, ale tym razem na progu sta�a kotka pana Filcha. Ogarn�a wzrokiem pomieszczenie, po czym wysz�a zostawiaj�c dwie niewidzialne osoby same.
Tak jak przypuszcza�, zafascynowanie Harry’ego zwierciad�em (odkry� je dopiero po d�u�szej chwili po czym zdj�� sw�j cudowny p�aszcz) by�o ogromne. Dobrze my�la�, �e m�ody Potter zobaczy w odbiciu siebie i swoj� rodzin�. Albusowi ciep�o si� na sercu zrobi�o, �e to czego oczekiwa� si� sprawdzi�o. Natychmiast nabra� szacunku do tego m�odego czarodzieja. Siedzieli tak w ciszy d�u�sz� chwil�. W ko�cu Harry wsta�, nakry� si� ponownie peleryn� i opu�ci� klas� - w drzwiach jeszcze raz zerkaj�c na lustro. Dumbledore wyszed� kilka minut po nim z przeczuciem, �e powinien tu wr�ci� jutro.
Na nast�pny dzie� nie czeka� d�ugo na Harry’ego, jednak tym razem, tak jak przypuszcza� Albus, Potter nie by� sam – towarzyszy� mu jego przyjaciel – Ronald Weasley. W przeciwie�stwie do Harry’ego m�ody rudzielec zobaczy� tylko siebie w odbiciu, jako najlepszego ze wszystkich. „Oh Ronaldzie, nie s�awa jest najwa�niejsza, kiedy� si� o tym przekonasz” pomy�la� dyrektor jednak nadal sta� cicho i obserwowa� ch�opc�w.
Trzeciego dnia Dumbledore zrezygnowa� z niewidzialno�ci. „I tak mnie nie zauwa�y – pomy�la� – za bardzo jego my�li s� poch�oni�te tym co zobaczy� w zwierciadle.”
Harry przyszed� nieco p�niej ni� zwykle, i tak jak podejrzewa� Albus przebieg� nieca�e dwa metry od profesora nawet go nie dostrzegaj�c. W ko�cu Dumbledore odezwa� si�, po raz pierwszy odk�d znale�li si� sami w tej komnacie:
- A wi�c znowu tu wr�ci�e� Harry.
No i w ko�cu nowa notka. Z przera�eniem spostrzeg�am dat� dodania ostatniej notki. A� mi ciarki po plecach przesz�y
Chcia�abym si� usprawiedliwi�. Moja nieobecno�� zosta�a spowodowana przez nawa� obowi�zk�w jaki na mnie spad� po rozpocz�ciu roku szkolnego. Zawsze wiedzia�am, �e szko�a �rednia to nie przelewki, ale ilo�� nauki mnie zwyczajnie przygniot�a.
Przeczyta�am 7 cz�� Harry'ego Pisz� to dlatego, bo zda�am sobie spraw� jak z�o�on� i skomplikowan� postaci� jest Dumbledore. Nigdy nie my�la�am o jego dzieci�stwie, rodzinie, jego tajemnicach, kt�re m�g� skrywa�. Zobaczy�am ca�kiem innego cz�owieka. Ju� nie opanowanego, wszechwiedz�cego, wszechpot�nego tylko nieszcz�liwego a nawet przepe�nionego �alem. Postanowi�am wi�c pisa� teraz w nieco inny spos�b. Ju� nie b�dzie to pami�tnik. B�d� pisa� w trzeciej, a nie tak jak dotychczas w pierwszej osobie. Da mi to wi�ksze pole do popisu bo nie b�d� ju� ograniczona osobistymi doznaniami i my�lami Albusa. Dzi� pierwsza taka notka. Mo�ecie ocenia�, kt�ry spos�b Wam sie bardziej podoba, a ja z pewno�ci� wezm� to pod uwag�. W ko�cu to Wy jeste�cie czytelnikami
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do lektury
Dw�ch m�odzie�c�w siedzia�o na kanapie z wypiekami na twarzy. By�a ju� prawie noc.B�dziemy niezniszczalni Albusie! Niezniszczalni. Grindelwald i Dumbledore mistrzowie…Sen si� zmieni�. Teraz jeden z tych m�odzie�c�w sta� nad cia�em dziewczynki.NIEEE!!!! Ariana!!!! NIE!!! Prosz�…Nagle spostrzeg�, �e ju� nie trzyma jej w ramionach tylko swojego brata, kt�ry jak w transie powtarza�: To twoja wina Albusie. Ty do tego doprowadzi�e�. To twoja wina Albusie… Albusie…
- NIE!!!! – starzec zerwa� si� gwa�townie wci�� maj�c przed oczami swojego brata… i siostr�… Ile razy jeszcze b�dzie mnie nawiedza� ten koszmar. My�la� Albus wstaj�c z ��ka. Podszed� do jednej z tych starych szaf, kt�rych okres �wietno�ci min�� razem ze �mierci� trzeciego dyrektora Hogwartu. O dziwo jeszcze trzyma�a si� na cienkich drewnianych n�kach… ale mo�e tylko dzi�ki zakl�ciom, kt�re nie pozwala�y jej jeszcze run�� na pod�og�.
Dumbledore wysun�� jedn� z niezliczonych szuflad i wyci�gn�� zdj�cie u�miechni�tej dziewczynki, kt�ra macha�a do niego z tej starej fotografii. �za sp�yn�a po jego haczykowatym nosie zatrzymuj�c si� na pierwszej przeszkodzie kt�r� napotka�a: zdj�ciu w pomarszczonych r�kach.
- Ariano! Oh Ariano… gdybym m�g�, gdyby to by�o mo�liwe… wiesz, �e nie chcia�em �eby� zgin�a… Przepraszam, przepraszam – teraz nie jedna ale ca�y potok �ez sp�ywa�o po policzkach dyrektora szko�y. W tym momencie nie przypomina� tego doros�ego, niepokonanego czarodzieja, kt�rego l�ka si� sam Voldemort. W tym momencie by� 17 – letnim ch�opcem z g��bokim �alem w sercu. Ramiona mia� opuszczone, okulary po��wki spad�y na pod�og�. Przy�o�y� zdj�cie w miejscu gdzie znajduje si� serce pochylaj�c si� raz do przodu raz do ty�u.
Charakterystyczny ha�as przy biurku zawiadomi� go, �e ju� �wita: Faweks budzi� si� ze snu. Wsta� powoli z pod�ogi podtrzymuj�c si� szafy aby nie upa��, po tylu godzinach siedzenia w tej niewygodnej pozycji nogi gniewnie domaga�y si� solidnego masa�u. Wci�� trzyma� w d�oniach fotografi�. Po d�u�szym namy�le schowa� j� tam sk�d zabra�.
Przeszed� przez sypialni�, otwar� szerzej uchylone drzwi i wszed� do zacienionego gabinetu. Podszed� do najbli�szego okna i rozchyli� ci�kie zas�ony wpuszczaj�c do pokoju promienie s�oneczne, kt�re natychmiast sprawi�y, �e wszystkie smutki momentalnie znikn�y z jego twarzy.
- Dzi� pierwszy mecz Quidditha w sezonie… pierwszy mecz Harry’ego. Ju� si� nie mog� doczeka�. – szybko zmieni� szat� z nocnej na codzienn�, nakarmi� feniksa i spr�ystym krokiem wyszed� z gabinetu zmierzaj�c do Wielkiej Sali na �niadanie. Korytarze by�y jeszcze prawie puste, gdzieniegdzie tylko by�o wida� zaspane twarze zmierzaj�ce tak jak on do Wielkiej Sali. Pozdrawiaj�c serdecznie przechodz�cych obok niego uczni�w pokona� szybko drog� do sto�u na ko�cu Sali, kt�ry by� przeznaczony dla nauczycieli.
- Witaj Minerwo – przywita� srogo wygl�daj�ca czarownic� z lekkim roztrz�sieniem widocznym na jej twarzy. Rozejrza�a si� szukaj�c �r�d�a g�osu.
- Ah witaj Albusie, witaj. Wybacz moje roztargnienie, ale dzisiaj jest…
- Pierwszy mecz Quidditha. Gryffindore przeciwko Slyherinowi. – przerwa� jej uprzejmie.
- W�a�nie. A do tego pierwszy mecz…
- Harry’ego.
- Tak. Albusie mo�e wolisz wszystko za mnie wypowiada�. Bo wida�, �e bardzo dobrze znasz moje my�li.
- Oh nie – odpowiedzia� Albus nie czuj�c si� nawet troch� za�enowany – Nie wydaje mi si� �ebym zna� wszystkie twoje my�li, nie czuj� te� potrzeby m�wienia za ciebie, to by by�o nieuprzejme. Po prostu czu�em nieodpart� ch�� doko�czenia twoich zda� gdy� ja my�l� dok�adnie to co ty. Te� nie mog� si� doczeka� tego meczu. Ciekaw jestem czy m�ody Potter odziedziczy� talent po swoim ojcu. Mam te� nadziej�, �e jego nowa miot�a sprawdzi si� znakomicie. A ty co uwa�asz Minerwo?
- Ja my�l�, �e jestem dzi� troch� nieobecna poniewa� nie dotar�o do mnie prawie nic z tego co m�wi�e�.
Albus zachichota� pod nosem.
- No, no Minerwo czy to znaczy, �e teraz mog� powiedzie� o tobie cokolwiek, a ty nawet tego nie us�yszysz? Ojej to znaczy, �e bez strachu mog� teraz powiedzie�, �e twoje papcie w szkock� krat� s� okrop…
- Ja to s�ysz� Albusie .
- …nie zachwycaj�ce i planuj� te� sobie takie sprawi�, cho� musz� powiedzie�, �e moje papcie w kszta�cie �ap wielkiego nied�wiedzia g�rskiego s� wyj�tkowo ciep�e i przyjemne w dotyku – doko�czy� zgrabnie zdanie dyrektor. Nagle ca�a Wielka Sala wybuch�a gromkimi oklaskami i krzykami.
- Oho widz�, �e Harry i reszta dru�yny w�a�nie wkroczyli na �niadanie. Ojej Minerwo sp�jrz jak twoja dru�yna dumnie kroczy. Musze powiedzie�, �e prezentuj� si� naprawd� znakomicie.
- Tak, tak, bardzo znakomicie… Sk�d tu si� wzi�o tylu uczni�w?
- No c�, podejrzewam, ale tylko podejrzewam, �e jak prowadzili�my sobie mi�� konwersacj� reszta uczni�w w ko�cu wsta�a i przysz�a na �niadanie, ale to tylko moje podejrzenia, pewnie po prostu zmaterializowali si� tutaj w mgnieniu oka…
- Zabawne Albusie, bardzo zabawne. Widz�, �e bardzo si� ciebie dzi� trzymaj� �arciki. – powiedzia�a nad�sana profesor.
- Po prostu ciesz� si� z dzisiejszego meczu, to wszystko. Ty te� powinna�. W ko�cu to tw�j dom dzi� rywalizuje.
- Nie musisz mi tego przypomina�.
- Wygl�dasz na chor� Minerwo… Jeste� ca�a zielona. Mo�e powinna� uda� si� do Skrzyd�a co? Pani Pomfrey zaraz co� z tym zrobi.
- Tak chyba tak zrobi� Albusie. Nie czuj� si� najlepiej, to pewnie przez ten… - zamkn�a szybko usta r�k� i zanim si� spostrzeg� Minerwa ju� bieg�a naw� g��wn� do wyj�cia.
Dumbledore spojrza� na zegarek, kt�ry wskazywa� 10:45.
- Mog� prosi� o uwag�? – Albus wsta� ze swojego miejsca i teraz pr�bowa� przekrzycze� gwar w Wielkiej Sali. Natychmiast nasta�a cisza, a wszystkie oczy skierowane by�y na dyrektora. – My�l�, �e mo�emy si� ju� powoli rozchodzi� i pod��a� na boisko. Za 15 minut zaczyna si� mecz. – gwar jaki wybuch� po jego s�owach by� tak wielki, ze zrezygnowa� z dalszej przemowy na rzecz jeszcze jednego kawa�ka tostu.
Na stadionie zebra�a si� chyba ju� ca�a szko�a gdy zegarek wskazywa� godzin� 11:00. Jeszcze chwila, my�la� dyrektor podziwiaj�c boisko ze swojego specjalnego miejsca, z kt�rego widzia� wszystko co dzia�o si� w powietrz. Obok niego zebra�a si� ju� reszta cia�a pedagogicznego oraz komentator Lee Jordan, kt�ry ju� zaciera� r�ce czekaj�c a� dru�yny wyjd� z szatni i rozpocznie si� mecz. Po chwili dosz�a jeszcze jedna osoba.
- Minerwo widz�, �e ju� wszystko dobrze.
- Tak, Albusie, ju� lepiej si� czuj�. Pani Pomfrey powiedzia�a, ze to przez zdenerwowanie. Doprawdy jakie zdenerwowanie, nie mam poj�cia o co jej…
- Wychodz�. Ju� wychodz� – Lee skaka� z przejecia wskazuj�c na muraw� boiska gdzie powoli zbiera�a si� dru�yna.
- Na kalesony Merlina zaraz si� zacznie!!!!
- Minerwo rozumiem twoje zdenerwowanie, ale mo�e by� przesta�am szarpa� mnie za szat�…
- Oh przepraszam Severusie. Takie emocje.
- Jakie emocje? Jeszcze si� nie zacz�o!!
- Witam wszystkich na pierwszym w tym roku meczu. Gryfoni przeciw �lizgonom. Kto wygra, a kto poniesie kl�sk�. Tego dowiemy si� ju� za chwil�. Ja jestem Lee Jordan i postaram si� zrelacjonowa� to niesamowite widowisko. W dru�ynie Gryfon�w nowy sk�ad: szukaj�cy Harry Potter… ju� si� nie mog� doczeka� by zobaczy� go w akcji… dalej Wood kapitan dru�yny na pozycji bramkarza, bli�niacy Weasley na pozycji pa�karzy oraz wreszcie �cigaj�ce Johnson, Spinnet jeszcze w tamtym roku jedna z rezerwowych i Bell! W dru�ynie Slytherinu kapitan - Markus Flint, tak to ten co przypomina trolla…
- JORDAN!!!
- Przepraszam pani profesor to si� ju� nie powt�rzy.- ca�y stadion rozbrzmiewa� g�osem Lee Jordana i krzykiem z trybun. Pani Hooch powtarza�a ostatnie zasady gry. W ko�cu…
- Zacz�o si�!!!!! Angelina Johnson natychmiast przejmuje kafla… c� to za wspania�y �cigaj�cy, ta dziewczyna, no i przy tym taka �adna…
- JORDAN!
- Przepraszam pani profesor.
W�a�ciwie do Albusa niewiele dochodzi�o s��w komentatora. Z podziwem ogl�da� jak Harry sunie w powietrzu z tak� lekko�ci� jak nikt od… 20 lat, gdy �cigaj�cym by� inny Potter. Niesamowity ch�opak, naprawd� niesamowity. Powtarza� w my�lach Albus �ledz�c wzrokiem ma�� szkar�atn� plamk� na niebieskim niebie, kt�r� by� szukaj�cy Gryfon�w. Gdy tak wypatrywa� znicza, przypomnia� Albusowi Jamesa. On te� z tymi swoimi rozwianymi w�osami w skupieniu wypatrywa� z�otej pi�eczki.
***
- Gryfoni do boju, �lizgoni do gnoju!!!- rozbrzmiewa�o z tej cz�ci trybun gdzie znajdowali si� uczniowie z Gryffindoru, jak r�wnie� z Hufflepuffu i Revenclavu… ka�dy chcia� kl�ski Slytherinu.
- Culkin przy kaflu, zgrabnie unika zderzenia z kaflem i ju� mknie ku s�upkom Slytherinu. Omija pa�karzy, podaje do Filipiuka i…gooooool!!! 40 do 0 dla Gryfon�w. Ale co to? Tak! James ju� zauwa�y� znicza. Mknie z niesamowit� pr�dko�ci� ku s�upkom Gryffindoru. Ju� prawie j� ma, ale zaraz… Iwanow, �cigaj�cy Slytherinu ju� jest przy nim, kto b�dzie szybszy!? Kto zdob�dzie dla swojej dru�yny 150 punkt�w?! Kto… JEST!!! Taaak! Potter ma znicza!!! James Potter niesamowity szukaj�cy z dru�yny Gryfiindoru z�apa� znicza a to oznacza �e wygra�… GRYFFINDOR!!!!!
***
- Rzut wolny dla Gryfon�w. Gra toczy si� dalej. Kafel wci�� posiadaniu Gryfon�w. – Albus wr�ci� z powrotem my�lami na boisko gdzie wci�� toczy�a si� za�arta walka mi�dzy dwoma najbardziej znienawidzonymi przez siebie nawzajem domami. Szuka� wzrokiem Harry’ego aby sprawdzi� jak mu idzie szukanie z�otej pi�eczki. Znalaz� go. Harry szybowa� w g�rze odci�ty od akcji wypatruj�c szybkiego znicza. Ju� mia� przenie�� wzrok na innych graczy, gdy nagle miot�a Harry’ego zacz�a wariowa�, tak jakby… nie… my�la� Albus to niemo�liwe �eby miot�a sama z siebie chcia�a zrzuci� pasa�era… kto� musi… ale kto? Z przera�eniem, kt�re stara� si� skrywa� szuka� sprawc� ca�ego zamieszania. Spojrza� na swoja lew� stron�. Tak, doskonale. Severus ju� si� tym zajmuje. To dobrze. On b�dzie mia� czas znale�� winnego tego czynu. Nagle za sob� us�ysza� krzyk przera�enia. Odwr�ci� si� natychmiast i zauwa�y� �e szata Severusa p�onie. Szybko jednak zgasi� go wod� z r�d�ki. Albus szybko spojrza� na Harry’ego. Je�li Snepe przesta� m�wi� przeciw zakl�cia miot�a mo�e w ko�cu str�ci� go z miot�y. Ale to co zobaczy� uspokoi�o go. Miot�a Harry’ego w ko�cu si� uspokoi�a. Odetchn�� z ulg� jednak po chwili zacz�� si� niepokoi� kolejn� spraw�. Kto zaczarowa� miot��. To na pewno nie by� ucze�. Do tego potrzeba niesamowitej mocy magicznej i znajomo�ci czarnej magii… I nagle jak po zapaleniu �ar�wki uderzy�a go my�l, �e mo�e tym kim� kto jest za to odpowiedzialny to…
- GRYFFINDOR WYGRA� 170 DO 60!!!! GRYFFINDOR WYGRA�!!! - ten krzyk skutecznie sprowadzi� go z powrotem na ziemi�. Gryffindor wygra�. Harry z�apa� znicza. Kamie� spad� mu z serca. Tak si� cieszy�. Taki by� dumny. Ale nie m�g� tego okaza�. Dyrektor musi by� bezstronny. Pr�buj�c opanowa� si� aby nie krzycze� razem z t�umem z rado�ci klaska� razem z wszystkimi nauczycielami w my�lach p�kaj�c ze szcz�cia.
No wi�c najwy�szy czas na notk�. W ko�cu znalaz�am czas, mia�am ochot� i nic mi nie przeszkadza�o. Czy wynagrodzi Wam to d�ugie czekanie? Oby
Sa przemy�lenia jak obieca�am, z g��bi serduszka, mojego oczywi�cie. Nie przed�u�aj�c...
Cudownie jest przechadza� si� po szkole i widzie� tyle szcz�liwych twarzy. Zapomina si� wtedy o swoich problemach, daj�c swojemu umys�owi nie�wiadomy odpoczynek. Czy to ta pogoda tak nastraja ludzi? W tym roku jak nigdy run�a na nas poka�na ilo�� �niegu. Jezioro wspaniale zamarz�o , zach�caj�c do �lizgania si� po nim. Na dworze zimno, w zamku zimno, gdzie wi�c szukaj� ogrzania moi zaradni uczniowie? W ramionach swoich koleg�w, kole�anek, czy raczej ch�opak�w, dziewczyn. To cudowne, �e ludzie w ich wieku szukaj� blisko�ci drugiego cz�owieka, jest ona bowiem nam bardzo potrzebna. Czasem sobie nawet nie zdajemy sprawy jak bardzo nasza dusza i cia�o potrzebuj� aby je kto� przytuli�, pog�aska�, poca�owa�. Wracam wi�c do pytania, kt�re zada�em na samym pocz�tku. Czy to ta pogoda tak nastraja ludzi? �e s� tacy szcz�liwi? Nie. To obecno�� tej drugiej osoby, kt�ra dla ka�dego z nas znaczy bardzo wiele, a czasami nawet, jest ca�ym, ogromnym �wiatem.
Jednak w�r�d tych u�miechni�tych twarzy przewija�y si� co jaki� czas kompletne przeciwie�stwa. Smutna mina, wzrok sprawnie omijaj�cy wszystkie „pary”. Co w nich si� odbija? Zazdro��? �al? Smutek? Uczucie niesprawiedliwo�ci dotykaj�ce ich? Mo�e wszystko po trochu, a mo�e… to m�j ju�-nie-najlepszy wzrok sp�ata� mi figla i w rzeczywisto�ci ka�dy jest szcz�liwy? Pozostan� przy tej my�li. My�li pocieszaj�cej i podnosz�cej na duchu. Dlaczego si� tym tak bardzo przejmuj�? Nie czuj� si� wzgl�dem nich jak dyrektor, tylko ojciec, kt�ry chce aby jego dzieci by�y wiecznie u�miechni�te oraz aby dozna�y sympatii ze strony drugiego cz�owieka.
W �yciu widzia�em ju� wiele cierpienia, b�lu, opuszczenia, z ca�� pewno�ci� nie chc� nigdy wi�cej musie� na to patrze�. O wiele bardziej wol� gdy otacza mnie mi�o�� i przyja��. Zreszt� jak ka�dy, albo prawie ka�dy, Tom na pewno nie zawraca sobie swojej g�owy? umys�u? takimi b�ahostkami jak mi�o��. Pr�dzej ja przejd� na stron� ciemno�ci ni� on zapragnie mie� przyjaciela. �miercio�ercy by ju� tu pewnie wtr�cili swoje 2 knuty „Czarny Pan uwa�a mnie za swojego przyjaciela”. To z�udzenie, Riddle nigdy nie chcia�, nie chce i nie b�dzie chcia� mie� bliskiej osoby takiej do kochania i tulenia, do wy�alania si� i do s�uchania. Tom to bry�a lodu magicznie przemieniona w cz�owieka jednak nie posiadaj�ca �adnych pozytywnych jego stron, cech. On tak naprawd� nie �yje, on istnieje, ale nie �yje. Nie czerpie z �ycia �adnej jego zalet, przyjemno�ci . On po prostu jest, czy si� nam to podoba czy nie.
Hmm dziwna my�l mi w�a�nie przysz�a do g�owy. Mianowicie mo�e potrzebna nam taka posta�. Posta� bezwzgl�dna, okrutna, m�ciwa? Posta� Toma Riddle'a II, dzi�ki kt�remu zacz�li�my docenia� to co mamy, TYCH co mamy. Przed jego dzia�alno�ci�, �e si� tak wyra�� ludzie nie byli dla siebie najlepiej nastawieni. Istnia�a mi�dzy nimi niezgoda, a k��tnie w niekt�rych rodzinach by�y na porz�dku dziennym. Jednak gdy zacz�� pozbawia� nas tych cz�onk�w naszych rodzin, z kt�rymi zaczynali�my dzie� od niemi�ego „daj mi spok�j”, zacz�li�my ich docenia�. Ich i ich obecno�� w�r�d nas. Ju� nie liczy�o si� to, �e On by� dla Niej nieuprzejmy, Tamten przekl�� Tamtego, liczy�o si� tylko to, �e ich ju� nie ma, �e nasze serce poczu�o t� strat� i teraz cierpi ogromne katusze. Liczy�o si� to, �e zacz�li�my dostrzega� w tych ludziach rzeczy, na kt�re wtedy nie zwracali�my uwagi. Zacz�y dr�czy� nas wyrzuty sumienia, a g�owa nie chcia�a da� spokoju od ci�gle powtarzaj�cych si� s��w „ju� nigdy…”, „dlaczego nie…”.
Dlatego tak wa�ne jest aby dostrzec t� mi�o��. Zauwa�y� j� w ludziach nas otaczaj�cych i odwdzi�cza� si� im tym samym. Nie ma nic gorszego ni� ca�e dnie sp�dza� sam na sam z w�asnym „ja” stroni�c od innych. Cz�owiek jest ju� tak zbudowany. Potrzebuje mi�o�ci i blisko�ci kogo� drugiego, w samotno�ci pogr��a si� w otch�ani, w kt�rej nie ma cho�by p�omyka nadziei.
"Bezpowrotnie stracona jest ka�da chwila, kt�rej nie wype�nia mi�o��."*
CO ZA DU�O WRA�AE� TO NIEZDROWO Dodał Albus Dumbledore Niedziela, 02 Września, 2007, 17:40
Aj, ale si� dzi� napisa�am Mam nadziej� tylko, �e Was nie zanudzi�am Je�li tak - wybaczcie
T� notk� dedykuj� wszystkim, kt�rzy tak jak ja wierz�, �e nadchodz�cy rok szkolny nie b�dzie tak parszywy jak si� wydaje
PS. Kto to te 4% my�l�, �e sie domy�licie po tej notce, nie jest napisane, �e to t a osoba, ale pozostawi�am to w domy�le
PSS. W nast�pnej notce b�d� przemy�lenia, specjalnie dla Zieli (tak to si� odmienia?) gdy akcja nieco zwolni swe obroty
Pozdrawiam!!!!!
Ojojo tyle wydarze� w tak kr�tkim czasie to za wiele nawet jak dla mnie. Ledwo zd��y�em si� nacieszy� moj� wygran�, a tu wizyt� sk�ada mi w�ciek�y Lucjusz Malfoy.
Z tego co uda�o mi si� zrozumie� oskar�y� mnie o przekupienie spo�eczno�ci czarodziej�w jakobym JA zmusi� ich do g�osowania na mnie na Najwy�szego Maga Wizengamotu, bo przecie�, jak twierdzi Lucjusz, nikt o zdrowych zmys�ach nie g�osowa�by z w�asnej nieprzymuszonej woli na starca, kt�ry ugania si� za mugolami i kt�rego rajcuje (hm tego s�owa nie zrozumia�em, musz� spyta� jakiego� ucznia o jego znaczenie...) obecno�� na kartach z czekoladowych �ab i �e kto� o takich dziecinnych sk�onno�ciach w og�le nie powinien dost�pi� takiego zaszczytnego wyr�nienia, poniewa�, ci�gn�� dalej Lucjusz, to stanowisko powinno przypa�� komu� komu na tym zale�y, si� na tym zna i traktuje powa�nie. Kto� kto nie ma lito�ci, bo przecie� tym, jego zdaniem powinien si� charakteryzowa� Wysoki S�dzia Najwy�szego S�du Czarodziej�w, kto ma tward� r�k� i smyka�k� do interes�w (akurat nie wiem po co ta umiej�tno�� w tym „zawodzie”... chyba, �e chodzi o �ap�wki... nie nawet Lucjusz nie by�by zdolny do wzi�cia �ap�wki... tak rzeczywi�cie mam racj�, kto� kto jest poplecznikiem Voldemorta i kto sam daje �ap�wki Korneliuszowi sam nie by�by w stanie ich wzi��... na pewno...). Gdy sko�czy� sw� jak�e d�ug�, wyczerpuj�c� i pozbawion� jakiegokolwiek szacunku wypowied�, spyta�em kto jego zdaniem odznacza si� tymi wszystkimi szlachetnymi zaletami, kt�re przed chwil� wymieni�. Nie by�em zaskoczony gdy odpowied� brzmia�a: „Ja”... znaczy nie ja tylko on, w sensie, �e nie ja - Albus, tylko on – Lucjusz. Jego prawa r�ka znacz�co podrygiwa�a. Powiedzia�em mu: „Lucjuszu, czy� to nie jest w�a�nie dziecinne z twojej strony, �e zachowujesz si� jak rozwydrzone dziecko, kt�remu przesz�a ko�o nosa funkcja prefekta? Jestem pewien, �e ten nag�y naskok na moj� osob� ma co� wsp�lnego z zapachem Krwawej Marry roznosz�cej si� po moim gabinecie, a kt�rego �r�d�em, chyba nie musz� tego dodawa�, jeste� ty. By�bym wielce zobowi�zany gdyby� by� �askaw opu�ci� m�j gabinet zanim poznasz m�j gniew Lucjuszu. Wybaczam ci dzisiejsz� godzin� prawdy, ale by�bym wdzi�czny gdyby�my nadal udawali, �e si� bardzo lubimy. A teraz – otworzy�em drzwi – id� do domu i wy�pij si�, bo nie jeste� dzi� w najlepszej kondycji. Do widzenia.” Rzucaj�c mi gro�ne spojrzenia i raz po raz podskakuj�c w wyniku nag�ego ataku czkawki, wyszed� pr�buj�c zachowa� resztki godno�ci... tylko ciekawe jakiej, bo Lucjusz Malfoy tej zacnej zalety jest ca�kowicie pozbawiony...
Na drugi dzie� r�wnie� nie dane mi by�o odpocz�� (taka rola dyrektora?). W�a�nie prowadzi�em interesuj�ca konwersacj� z portretem Armanda Dippeta gdy do gabinetu wpad�a ca�a w skowronkach Minerwa. Musz� si� przyzna�, �e nigdy nie widzia�em j� z rumie�cami na policzkach, weso�ymi iskierkami w oczach i u�miechem niemal�e od ucha do ucha... w tamtym momencie wygl�da�a na osob� �agodn� i opanowan�. Nie musz� dodawa�, ze ten widok mnie nieco przerazi�.
- Albusie mam znakomit� wiadomo��... a w�a�ciwie b�dzie wspania�a je�li wyrazisz na ni� zgod�. Nie uwierzysz Albusie ale m�ody Potter by�by idealnym kandydatem na szukaj�cego w mojej dru�ynie!
Widz�c moje zdumione, nic nie rozumiej�ce spojrzenie, opowiedzia�a mi dok�adnie wszystko. A wi�c, pewnego pi�knego dnia, skuszona pi�kn� pogod�, kt�r� mamy bardzo rzadko postanowi�a si� troch� przewietrzy�. Wysz�a wi�c na b�onia gdy do g�owy wpad� jej znakomity pomys�, aby zobaczy� jak radz� sobie jej podopieczni na pierwszej lekcji latania. Jednak zamiast �yciodajnego spacerku, otrzyma�a wstrz�saj�ce widowisko, kt�rego bohaterami byli Potter i Malfoy. Malfoy bowiem ukrad� przypominajk� Nevillowi, a Harry w przyp�ywie bohaterskiego uniesienia postanowi� mu j� odebra� i odda� w�a�cicielowi. Nie by�oby to nic interesuj�cego gdyby nie to, �e ca�a sytuacja odbywa�a si� bez obecno�ci nauczycielki (Neville spad� z miot�y, z�ama� nadgarstek, ale ju� ma si� dobrze – i nadgarstek i Neville) w powietrzu. Pan Malfoy wyrzuci� ma�� kulk�, a Harry zanurkowa� za ni� z nadziej� z�apania nim ta si� rozbije na drobny mak. Jak mi wiadomo z relacji podekscytowanej Minerwy (naprawd� niespotykany widok), m�ody Potter odziedziczy� po swoim ojcu talent do latania na miotle, co sta�o si� oczywiste gdy zaledwie o stop� nad ziemi� kulka wyl�dowa�a pewnie w jego d�oni. Jak�e wielkie by�o moje zdumienie gdy Minerwa o�wiadczy�a mi, �e Harry g�adko wyl�dowa� na ziemi, bez jakichkolwiek uraz�w.
- I w zwi�zku z tym – zako�czy�a – moja propozycja jest nast�puj�ca, aby Harry do��czy� do dru�yny i aby uda�o nam si� zdoby� dla niego przyzwoit� miot��.
Zgodzi�em si�, to jasne. Nie mog� si� doczeka� gdy zobacz� m�odego Pottera w akcji, je�li odziedziczy� ca�y talent po ojcu to ju� mog� wr�czy� puchar Quidditha Gryffindorowi. W ten spos�b Harry mo�e si� cieszy� najnowszym modelem miot�y - Nimbusem 2000, kt�rego otrzyma� trzy dni temu podczas �niadania. �aska dyrektora jest nieograniczona...
To nie koniec wydarze�, bynajmniej, kolejne jest chyba najbardziej zastanawiaj�ce i intryguj�ce. Jako, �e dzi� Noc Duch�w, jak co roku zorganizowana zosta�a specjalna kolacja na ten dzie�. Dekoracje z roku na rok robi� si� coraz bardziej przera�aj�ce, to musz� przyzna� i pogratulowa� Minerwie i Flitwickowi, ale to co sta�o si� nieco p�niej by�o o wiele straszniejsze od wydr��onych dy� i szkielet�w przy wej�ciach.
W po�owie kolacji do sali wpad� przera�ony, ledwie zdolny m�wi� profesor Quirrel, kt�ry aby doda� dramatyzmu i horroru w ten dzie� krzykn�� na ca�� sal� – a trzeba doda�, �e ma bardzo dobr� akustyk� – �e mamy nieoczekiwanego go�cia... a tym go�ciem jest... g�rski troll, no mo�e nie dok�adnie TAK powiedzia�, ale nie b�d� tu opisywa� jego j�k�w, krzyk�w przera�enia a p�niej bardzo widowiskowego mdlenia. Tak czy owak, uda�o mi si� jednak zapanowa� nad chaosem, kt�ry zapanowa� w Wielkiej Sali po jego s�owach i wraz z nauczycielami uda�em si� do loch�w r�wnocze�nie daj�c rozkaz prefektom, aby zaprowadzili wszystkich uczni�w do dormitori�w najkr�tsz� drog�.
Dlaczego? Dlaczego Harry i Ron s� odporni na moje s�owa? Na to pytanie chyba nigdy nie uzyskam odpowiedzi. Okaza�o si� bowiem, �e zamiast do dormitorium pobiegli na poszukiwanie Hermiony, kt�ra nie zjawi�a si� na dzisiejszej kolacji. Pobiegli w kierunku toalety gdy natkn�li si� na trolla (a mia� by� w lochach!). W ko�cu uda�o im si� zamkn�� go w najbli�szym pomieszczeniu jakie znalaz�o si� w zasi�gu ich wzroku z nadziej�, �e s� bezpieczni... Niestety, owym „bezpiecznym pomieszczeniem” by�a damska toaleta z Hermion� w �rodku. Po nieznanych mi poczynaniach uda�o im si� og�uszy� trolla i uratowa� Hermion� przed marnym losem. Gdy by�o „po wszystkim” do toalety wpadli, prowadzeni krzykami, Minerva, Severus i Flitwick. Po odpytywaniach, jak si� tam znale�li, dlaczego etc. odezwa�a si� Hermiona. Wed�ug Minerwy przyzna�a si�, �e posz�a na poszukiwania trolla bo wie o nich bardzo du�o i by�a pewna, �e da z nim sobie rad�. Ona w t� pi�kn� bajeczk� uwierzy�a, ja jednak nie. Hermiony nie by�o na kolacji wi�c nie mog�a us�ysze� o trollu grasuj�cym po zamku, po za tym s�ysza�em jak Parvatii m�wi�a siostrze, �e Hermiona ca�y dzie� dzisiaj siedzi w �azience w parszywym nastroju, a gdy w��czy�em si� do rozmowy pr�buj�c si� dowiedzie� dlaczeg� to panna Granger jest w takim nastroju rzuci�y mi zl�knione spojrzenie i uciek�y.
Oczywi�cie, aby nie by�o, �e im si� upiek�o dostali szlaban za zlekcewa�enie mojego nakazu i aby ich nagrodzi� za pokonanie trolla otrzymali 5 pkt dla swojego domu.
Teraz mnie tylko zastanawia jak to mo�liwe, �e g�rski troll dosta� si� do szko�y, ale po tych wszystkich wra�eniach w ostatnich dni nie mam si�y aby si� nad tym g�owi�. Zostawi� to do jutra aby mie� �wie�e spojrzenie na te ca�� podejrzan� spraw�.
Notka w miar� szybko, jak mi si� wydaje, zw�aszcza, �e mamy wakacje, czas rozkosznego rozleniwienia
Mam nadziej�, �e si� Wam spodoba. Stara�am si�, wyniki tych stara� mo�ecie podziwia� (chyba podziwia�) poni�ej.
Zapraszam do lektury
Zapraszam do Gabinetu Dumbledore'a (w zak�adce Ksi��ki), kt�ry obecnie prowadz�
Pogoda jakby nieco si� polepszy�a. „Nieco” w Szkocji oznacza, �e zamiast deszczu, wichur i mrozu jest deszcz, wichura i troch� mniej mrozu z przeb�yskami promieni s�onecznych. Zawsze to o jedno rozpalenie w kominku mniej...
Korzystaj�c z urok�w "pi�knej" pogody wybra�em si� w podr� do Ministerstwa Magii. Zosta�em bowiem zaproszony za "Doroczne Wybory Najwy�szego Maga Wizengamotu". Po raz kolejny wybrany zosta�em na Najwy�sz� Szych� Wizengamotu lub jak to woli Wielkiego Maga Wizengamotu, aczkolwiek uwa�am, �e ta pierwsza nazwa jest troszk� przyjemniejsza. Jak co roku odby�a si� z tego powodu uroczysto��, na kt�r� zaproszono najwa�niejsze osobisto�ci ze �wiata czarodziej�w. Po wymienieniu wzajemnych uprzejmo�ci ze zgromadzonymi go��mi Korneliusz Knot wszed� na m�wnic� i wszem i wobec og�osi�, �e r�nic� g�os�w 96% do 4%:
- Nowym Wielkim Magiem Wizengamotu, czyli S�du Najwy�szego Czarodziej�w zosta� nie kto inny, jak Albus Persival Brian Wulfryk Dumbledore (przyp. w�a�ciwie to Albus Persival Wulfryk Brian Dumbledore, ale nie czepiajmy si� szczeg��w)
APLAUZ
By�em mile zaskoczony. 6 raz z rz�du, doprawdy nie do wiary, b�d� mia� co opowiada� wnukom, na kt�re ju� za p�no.
W�r�d g�os�w, czy raczej - krzyk�w poparcia, wyszed�em na m�wnic� i powiedzia�em kilka s��w do zgromadzonej rzeszy by schodz�c z podium by� odprowadzany jeszcze g�o�niejszymi krzykami publiczno�ci.
Takiego typu uroczysto�ci wi��� si� g��wnie z powa�nymi rozmowami na temat r�wnie interesuj�cy jak poprzednia paczka cytrynowych drops�w. Jednak mimo moich usilnych stara� (�agodny u�miech i kiwanie g�ow�) nie uda�o mi si� unikn�� rozmowy z samym ministrem. Tak si� nieszcz�liwie z�o�y�o, �e zauwa�y� mnie akurat gdy posila� si� kie�baskami. Zala� mnie takim potokiem s��w, �e dociera�o do mnie co drugie. Obawiam si� jednak, �e nie by�o to spowodowane wolnym kojarzeniem fakt�w, spowodowane z klei moim s�dziwym wiekiem, a rozproszeniu uwagi widokiem prze�uwanej �wini w jego ustach. Staraj�c si� nie okazywa� mojego hm, �e wyra�� si� brzydko, obrzydzenia poprosi�em o powt�rzenie wywodu. Odpowiedzia�em na jego pytania ('No wiesz Korneliuszu eee nie wiem czy zatrudnienie skrzata czy dw�ch skrzatek b�dzie bardziej wydajne', 'Uwa�am, �e obecna sytuacja polityczna nie ma nic wsp�lnego z si�ami fehg shui w twoim biurze') i sk�aniaj�c g�ow� w wyrazie szacunku jak i po�egnania opu�ci�em mury ministerstwa na rzecz piwa w Dziurawym Kotle.
- Gratuluj� Albusie! 6 raz z rz�du, duma ro�nie – przywita� mnie Tom lustruj�c moj� szat� (czarna, d�uga, prosta troch� na styl mugolskich ksi�y – str�j obowi�zkowy podczas posiedze�) i odznak� (b�yszcz�cy napis WMW)
- Istotnie. M�g�bym prosi� o kufel piwa kremowego? Procent�w jak na jeden wiecz�r wystarczy.
- Co w tym roku tak kr�tko? Uroczysto�� nie wypali�a?
- Och wiesz, za pierwszym razem by�o podekscytowanie, skok adrenaliny; za drugim zdziwienie, rado��; za trzecim lekkie znu�enie, podwy�szone ci�nienie; za czwartym pog��biaj�ce si� znu�enie i kiwanie g�ow� na znak wzruszenia; za pi�tym jedynie kiwanie g�ow�, natomiast za sz�stym zaawansowane znu�enie i lekkie kiwanie g�ow� na znak, �e jestem obecny duchem na uroczysto�ci. Nie zrozum mnie �le Tom, jestem dumny, �e po rak kolejny b�d� reprezentowa� �wiat czarodziej�w na zebraniach S�du Najwy�szego, ale coroczne korowody goblin�w (swoj� drog� wiesz, �e niedawno by�o ich �wi�to?), pie�� "Jeste�my wolni i niezale�ni" w wykonaniu reprezentant�w oddzia��w ze �w. Munga i zachwalania swoich umiej�tno�ci przed politycznymi rywalami mo�e si� hm znudzi�? – Tom kiwa� g�ow� na znak, �e rozumie. Zabawne jego oczy m�wi�y mi ca�kowicie co innego.
- W ka�dym razie - ci�gn��em - Korneliuszowi zabrak�o pomys��w na rozkr�cenie i zaciekawienie go�ci. Gdy wychodzi�em winda dla interesant�w zaci�a si� przez przeci��enie, sam rozumiesz, 25 czarodziej�w w 10-osobowej windzie. Widz�c mnie zacz�li si� t�umaczy� 'Zostawi�am czajnik na gazie', 'Chyba nie zamkn��em gara�u', 'Dzi� urodziny mamusi!', 'Musz� uko�ysa� dziecko do snu'... Co kolejne t�umaczenie to coraz bardziej absurdalne z racji tego, �e ci pierwsi wykorzystywali najwyra�niej pomys�y ostatnich.
- Znam ten b�l Dumbledore. Prze�ywam to samo na urodzinach babci, kt�ra obchodzi co roku 67 urodziny. W rzeczywisto�ci ma 90. Wyobra�asz to sobie? Przez 37 lat musz� chodzi� na to samo przyj�cie urodzinowe!!
- Wybacz Tom - dopi�em piwo - czas wraca� do zamku. Ju� 23:00 a musz� jeszcze wype�ni� ankiet� dla Biura Doradczego ds. Szkodnik�w o wdzi�cznym tytule "Karaluchy (nie)pod poduchy"
Aportowa�em si� przed bramy zamkowe przy akompaniamencie trzepotu skrzyde� wystraszonego ptactwa.
Korytarze, o tej porze puste, odbija�y ka�dy m�j krok, ka�dy oddech, ka�de bicie serca, ka�d� samotn� kropl� sp�ywaj�c� po nie uszczelnionym oknie. Rozkoszowa�em si� t� cisz� przez "chwil�" nim u�wiadomi�em sobie, �e stoj� tak wpatruj�c si� w bli�ej nieokre�lon� dal przesz�o 45 minut.
Tak mnie tylko interesuje... kto to te 4%?
"Home, sweet home" jak powiedzia� kiedy� pewien mugol. W wolnym t�umaczeniu "Nie ma to jak w domu". W tym momencie skorzysta�em z jednego z 45 j�zyk�w, kt�re znam.
LEK NA WSZYSTKO - PIWO KREMOWE Dodał Albus Dumbledore Środa, 01 Sierpnia, 2007, 13:11
Chcia�am napisa� co� na miar� Albusa Dumbledore'a, ale nie wiem czy mi si� uda�o. Wakacyjne rozleniwienie daje mi si� we znaki i niestety to uczucie przechodzi tak�e na notki. No nic, �ycz� Wam udanych wakacji (mam wra�enie, �e s�o�ce te� zrobi�o sobie wakacje, zimno jak nie wiem).
**********************************************************
15 pa�dziernik, wtorek, 1991 rok
Jak zawsze o tej porze roku nasz�a mnie jesienna chandra. Deszcz, silne wichury, brak s�o�ca... urok klimatu szkockiego. Na szcz�cie znam jeden skuteczny lek na t� dolegliwo��. A jest nim piwo kremowe Madame Rosmerty. Nigdzie nie znajdzie si� lepszego, pono� receptura owego piwa zosta�a napisana przez praprapraprapraprapradziadka Rosmerty. To dlatego strze�e go niczym smoki z�ota w Banku Gringotta. Nie raz pr�bowa�em wycisn�� z niej ten przepis, aby samemu od czasu do czasu serwowa� sobie dawk� tego rozgrzewaj�cego napoju. Na marne.
P�ki co wi�c codziennie o 20:00 zak�adam sw�j ulubiony p�aszcz przeciwdeszczowy, kt�ry podkre�la srebrzysto�� mojej brody i mnie nieco wyszczupla (a tak naprawd� zak�adam go, bo jest podszyty futrem z jakiego� nieszcz�snego zwierz�cia, kt�re teraz musi robi� za przeno�ny kaloryfer). Starannie owini�ty w dwa szale, r�kawiczki i czapk� z pomponikiem (prezent od mojego brata sprzed 15 lat) mog�em bez wahania wyj�� na ten istny biegun p�nocny. B�d�c przy wyj�ciu zorientowa�em si�, �e wci�� mam na sobie papcie w kszta�cie pyska hasky’ego. Dopiero wtedy zrozumia�em dlaczego wszyscy napotkani uczniowie chichotali za moimi plecami, a ja my�la�em, �e to wina pomponika przy czapce, kt�rego musia�em sobie sam zrobi� z racji tego, �e ten oryginalny odpad� przy silniejszym podmuchu wiatru dwa lata temu. Nie zdradzaj�c za�enowania wyci�gn��em r�d�k� z po��w p�aszcza i od niechcenia machn��em ni� w stron� obuwia domowego. Upewniaj�c si�, �e teraz mam na nogach kalosze (droga do Hogsmeade nie jest brukowana, dlatego mo�na w niej ugrz��� jak w ruchomych piaskach) wyszed�em z zamku pozostawiaj�c za sob� ciep�o jego mur�w.
My�la�em, �e w tak� pogod� b�onia b�d� puste, a tu niespodzianka. Jacy� uczniowie, zapewne pierwszoroczni taplali si� w b�ocie. Przypominaj�c sobie jak sam tak robi�em b�d�c ma�ym brzd�cem dotar�em do bramy wyj�ciowej. Zabezpieczy�em jeszcze tylko Hogwart kilkoma nowymi zakl�ciami i ruszy�em b�otnist� drog� do pubu Pod Trzema Miot�ami rozgrzewaj�c si� my�lami o �yciodajnym trunku i p�on�cym kominkiem przy moim ulubionym stoliku.
Po kilkunastu minutach dotar�em w ko�cu do celu swej w�dr�wki. Gdy tylko otworzy�em drzwi buchn�o we mnie ciep�o dochodz�ce z wn�trza gospody. Zdejmuj�c wszystkie niepotrzebne warstwy odzie�y usadowi�em si� przy "moim" stoliku wpatruj�c si� w iskry wypadaj�ce z kominka.
- To samo co zawsze Albusie? – otrz�sn��em si� z rozmy�la�.
- Oczywi�cie Rosmerto, chocia� dzi� mam dodatkowo nieodpart� ochot� na babeczk� z wi�niami i polew� czekoladow�.
Rosmerta co� jeszcze m�wi�a ale ja ju� odp�yn��em my�lami daleko w przesz�o��. Mia�em wtedy 13 lat. Trzeci rok nauki w Hogwarcie. Wtedy dyrektorem by� profesor od mugolonoznastwa pan Zygfryd Vilinix. By�a taka pogoda jak teraz. Pada�o, na niebie by�y same szare chmury, przez kt�re s�o�ce nie mia�o si�y si� przebi�. Mnie to jednak nie obchodzi�o. Po raz pierwszy mia�em odwiedzi� wiosk� ca�kowicie zamieszkan� przez czarodziej�w! By�em tym niesamowicie podekscytowany. Podczas gdy inni trz�li si� z zimna, ja z rozpi�tym p�aszczykiem biega�em od jednej wystawy, do drugiej, od jednego sklepu do drugiego zachwycaj�c si� wspania�o�ciami tego ma�ego miasteczka. Nakupi�em mn�stwo r�nych s�odyczy i pami�tek aby m�c wys�a� moim rodzicom, w tym kartk� pocztow�, kt�ra do dzi� wisi w rodzinnym domu moich rodzic�w. Teraz mieszka tam c�rka siostry mojej mamy. Jednak wszystkie pami�tki po niej zostawi�a bo chcia�a abym jak tylko tam wr�c� czu� si� jakbym tam od zawsze mieszka�. Mi�a kobieta, stara tak samo jak ja, ale wigoru ma niemal�e tyle co nastolatka. Chichocze gdy jej powiem komplement, chodzi na ta�ce do Domu Emeryta oraz nale�y do klubu Przyjaci� Rob�tek R�cznych. Wracaj�c jednak do tematu. Gdy ju� da�a mi si� we znaki ta okropna pogoda postanowi�em wej�� do jakiego� pubu by si� ogrza�. W ten spos�b po raz pierwszy przekroczy�em pr�g Trzech Miote�. Wtedy pracowa� tu pradziadek Rosmerty. Od czasu do czasu da�o si� widzie� jego c�rk�, kt�ra doucza�a si� pod czujnym okiem ojca, aby w przysz�o�ci m�c zosta� w�a�cicielem pubu. By�a wtedy w 5 miesi�cu ci��y. Spodziewa�a si� c�reczki, jak mi wyja�ni�a, gdy spyta�em si� czy to dziewczynka czy ch�opiec. Na jej twarzy wyst�pi�y rumie�ce. Opowiada�a mi, �e nazwie j� Miranda. W p�niejszych latach Miranda urodzi�a, r�wnie� c�reczk�, kt�ra brutalnie wyrwa�a mnie ze wspomnie�, m�wi�c:
- Oto twoje zam�wienie Albusie. Co� jeszcze dla ciebie? Nie wyobra�asz sobie jaki tu dzi� ruch, normalnie drzwi si� nie zamykaj�. To przez t� pogod�. Chyba wszystkim da�a si� we znaki. Niby powinnam si� cieszy�, w ko�cu mam wi�cej klient�w, ale czasem mam ochot� po prostu usi��� i nic nie robi�, a tu si� nie da. O! Kolejny klient domaga si� obs�ugi. Jakby� czego� potrzebowa� wiesz gdzie jestem.
- Oczywi�cie Rosmerto. Dzi�kuj�.