Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Kenaya

  Pożegnanie:(
Dodała Molly Weasley Piątek, 12 Września, 2008, 14:45

Tak, dobrze widzicie:) Odchodzę:/ To chyba nie wymaga wielu słów, bo i co tu mówić? Wszystko co chciałam przekazać napisałam w pam. Albusa Dumbledore'a. Przykro mi, bo się przywiązałam do tych pamiętników i moja egoistyczna część nie może znieść tego, że teraz ktoś inny będzie tworzył przygody Molly i Albusa. Moim warunkiem na przejęcie pamiętnika jest wyłącznie to aby był kontynuowany. Trochę może w tym pam. pokałapućkałam, ale to będzie dobre wyzwanie dla przyszłego autora:) Moich planów na dalszy ciąg tej historii z panem Bloom i tajemniczą księgą nie zdradzę:-D będzie to moja słodka tajemnica. Pozostawiam prawie wolną rękę:)
Pozdrawiam i dziękuję za ten czas, który z Wami tu spędziłam, a jest to czas wcale krótki:):*:*

PS. Zapewne będę odwiedzać ten pam. i pam. Albusa, ale tylko jako komentator:)heh:*

[ 1186 komentarze ]


 
"ZNALEŹĆ KSIĘGĘ..."
Dodała Molly Weasley Piątek, 18 Lipca, 2008, 21:52

Witam!:-D
Jestem okropna, wiem, wiem. Mam mocne postanowienie poprawy, ale z dotrzymywaniem tych postanowień u mnie czasem trudno. W każdym razie zrobiłam już jakiś postęp - wiem, ze jestem okropna!:-| Z czystym przerażeniem weszłam na ten pamiętnik. Bałam się co mogę znaleźć:-P Naprawdę!!! Eh kocham prowadzić ten pamiętnik, jak i pamiętnik Albusa, mam nadzieję, że Wy chociażby lubicie czytać to co napiszę. Postaram sie, już nie robić takich długich przerw, to był pierwszy i ostatni raz. Hmmm przyrzec niestety nie mogę... hm...:-D
Pozdrawiam i dedykuję tę notkę wszystkim tym, którym chce się czytać i co najważniejsze komentować moje wpisy:* Bez Was już dawno bym zostawiła ten pamiętnik (mam nadzieję, że nie będziecie sobie teraz pluć w twarz;-) )


*********************************************************

Dni mijały bez większych wrażeń. Święta pozostały już dawno zapomniane, ale za oknem wciąż królował mróz i gruba warstwa śniegu. Molly po świątecznej przerwie wróciła do swojej pracy z nową dawką energii do dziergania swetrów, szalików i czego może jeszcze dusza zapragnąć. Nie zapomniała jednak o swoim celu podczas pracy. Obserwowała uważnie kiedy tylko miała okazję swojego pracodawcę, ale nie zauważyła by choć raz zachował się podejrzanie. Po dwóch tygodniach bezowocnych przeszpiegów i obserwacji w końcu doszła do wniosku, że to nazwisko było tylko niefortunnym zbiegiem okoliczności. Świadomość tego bardzo ją rozweseliła i przestała się zadręczać różnymi strasznymi wizjami w dzień i koszmarami w nocy.

***

U Artura jak się codziennie dowiadywała również nie działo się nic godnego uwagi. Nigdy więcej już nie usłyszał nazwiska Bloom. Nie zauważył też tej podejrzanej postaci, ani Lucjusza, który powrócił już do swoich nawyków i spędzał swój czas w gabinecie ministra ofiarowując mu kolejne szczodre i „bezinteresowne” darowizny. Pan Weasley wciąż się dziwił jak można być tak ślepym żeby nie zauważyć, że to jego szlachetne zachowanie ma o wiele głębszy, nieco mroczniejszy sens. Korneliusza jednak zawsze było łatwo omamić dużą kupą pieniędzy i miłymi słówkami. Nie trzeba chyba mówić, że pan Weasley kręcił głową za każdym razem gdy przypomniał sobie, że ta przekupna osoba reprezentuje ich społeczność.

Artur właśnie zajmował się jakimś paskudnym przypadkiem użycia czarów na przedmiotach, których używają mugole kiedy do jego gabinetu wszedł jego partner niosąc ze sobą tace z dwoma filiżankami.

- Oh dziękuję, sądziłem że to dłużej potrwa, najwidoczniej w bufecie obyło się dziś bez kolejek, co mnie nie dziwi bo ¾ ministerstwa jest już w domu przed kominkiem. – powiedział z goryczą Artur.
- Kolejki istotnie nie było, tak samo jak ludzi na korytarzach. Wszyscy grzecznie pracują w swoich sektorach zajmując się swoimi tajnymi sprawami – odrzekł Perkins i usiadł na krześle przy swoim biurku.
Ledwo mieściły się tam te dwa biurka. Pomieszczenie które robiło za biuro Artura i było wyjątkowo małe i zagracone najróżniejszymi przedmiotami, od mugolskich książek kucharskich poczynając, a kończąc na piłkach do gry w nogę. Wszystkie te przedmioty były kiedyś pod działaniem najróżniejszych zaklęć, które zwykle miały na celu dokuczenie Jugolom, niektóre jednak były bardzo niebezpieczne i mogły wyrządzić sporą krzywdę.

- Mam już dość tej roboty. – rzekł nagle Perkins
- Dlaczego? – spytał ze zdziwieniem pan Weasley podnosząc głowę znad klamek do drzwi, które jak jakiś Jugol chciał się chwycić unosiły się w górę lud dół uciekając przed ręką. – Ja tam lubię tę robotę. Te przyrządy mugoli są takie fascynujące. Tylko spójrz na ten – tu spojrzał do reklamy jednej z firm specjalizujących się w urządzeniach kuchennych – opiekacz do kanapek. To bardzo interesujące jak takie urządzenie może sprawić by zwykły kawał chleba stał się chrupiący i cieplutki i oczywiście bardzo smaczny…
- Herbata ci ostygnie – wtrącił jego partner.
- Co? – spytał zdezorientowany Artur – ah tak herbata, jasne. – upił trochę z filiżanki i znów zajął się swoją pracą, podczas gdy … nerwowo trząsł nogą.
- Coś cię denerwuje? – spytał Artur upijając kolejny łyk ze swojej filiżanki – Jesteś dziś jakiś nie swój. Znowu problemy w domu? Nie chcę być wścibski, ale jeśli… no wiesz… chcesz o czymś pogadać… to, no możesz na mnie liczyć – i poklepał swego kolegę pocieszająco po plecach, co było nie małych osiągnięciem zważając na fakt, że musiał się przebić przez stos mugolskich rupieci.
- Yyyy nie nic się nie stało – Perkins rozglądał się po pokoju, jakby zamierzał szukać pomocy w piłkach do gry i opiekaczach do kanapek. – Po prostu jestem trochę zmęczony, sam wiesz, te wszystkie… eee opiekacze… ciekawe co jeszcze wymyślą ci eee przestępcy czy żartownisie ze skrzywionym poczuciem humoru.
- Tak, chyba masz rację. To trochę męczące – przeciągnął się na krześle rozprostowując zesztywniałe ramiona i szyję. – chyba na dziś możemy skończyć – dopił swoją herbatę do końca i odstawił ją z hałasem na spodek. – Jeszcze tyklo uporządkuję ten bałagan na biurku i lecę do domu, Molly już pewnie szykuje kolacje, ale ty już możesz iść.
-Oh naprawdę? To wspaniale, nie czuję się już na siłach by zrobić cokolwiek – powiedział z wyraźną ulgą spoglądając na biurko pana Weasley i na opróżnioną filiżankę. – To ja idę. – wstał szybko, zabrał z oparcia płaszcz i wyszedł szybkim krokiem z pokoju bez pożegnania. Artura trochę zdziwiło to, że wyszedł tak po prostu, bez żadnego „do widzenia” czy czegoś podobnego, stwierdził jednak, że Perkins zapomniał o tym ze zwyczajnego zmęczenia.
Artur zgasił światło w biurze, zamknął dokładnie pokój na klucz i ruszył do głównego hallu gdzie po kilku minutach wszedł do najbliższego kominka. Artur jeszcze tylko sprawdził czy zabrał wszystko i jak przekonał się, że tak rzucił pod nogi szary pył krzycząc „Nora!”. Po chwili Artur Weasley zniknął wśród zielonych płomieni.

***

- Zrobiłeś to?- spytał mężczyzna w czarnym płaszczu.
- Tak jak poleciłeś. 5 kropel. Obawiałem się, że coś zauważy bo trochę zmieniła kolor, ale na szczęście pomyliłem się. Był zbyt zajęty jakimiś rupieciami by zwrócić uwagę na to co pije. – powiedział z satysfakcją Perkins - Która godzina?
- 19 Bloom, 19. Nie nosisz zegarka?
- Oh jaka ulga, za chwilę powinienem wrócić do swej zwykłej postaci. Mam już serdecznie dość wyglądania jak jakiś podrzędny kochaś mugolaków. – i rzeczywiście. Po chwili przed mężczyzną w czarnym płaszczu zamiast Perkinsa stał Bloom we własnej osobie, ale w nie swoich ubraniach, czego nie sposób było nie zauważyć, jako że wisiały na nim jakby narzucił na siebie prześcieradło i go dobrze nie przywiązał.
- Szanowny pan Perkins powinien popracować trochę nad sobą. – powiedział z goryczą Bloom, ale mężczyzny z którym rozmawiał już nie było. – Świetnie – mruknął – teraz trzeba obudzić tego kretyna i odzyskać moje ciuchy.


***

Molly przywitała go jak zwykle cmoknięciem w policzek, zabrała od niego płaszcz, który miał przerzucony przez ramię i teczkę. Rzuciła je na najbliższy fotel i zaprowadziła do kuchni skąd wydobywały się rozkoszne zapachy od których Arturowi zaburczało w brzuchu.

- Działo się coś niepokojącego? – spytała gdy wyjmowała talerze. Machnęła jeszcze różdżka na smażący się bekon i odwróciła się Artura.
- Nie… tak jak przedwczoraj i wczoraj. Kompletnie nic niepokojącego czy podejrzanego. A u ciebie? – spytał i łakomie spoglądał w stronę jedzenia.
- Też nic… chyba miałeś rację. To nazwisko to czysty przypadek, a Lucjuszowi i temu Bloomowi chodziło o kogoś innego.
- Widzisz? Mówiłem, że nie masz się czym zamartwiać. – rozejrzał się dookoła jakby sobie o czymś nagle przypomniał – a gdzie Ginny?
- U Rosweltów. Zostanie u nich na kolacji.

Zasiedli do posiłku, opowiadali sobie nawzajem jak im minął dzień.
- Przyszedł list od Rona i Harry’ego. Opowiadali jak im mija rok szkolny. Dość spokojnie, bez żadnych ekscesów. Uczą się, może nie najlepiej, ale jak zapewniają nie najgorzej. Hm szczerze mówiąc wydaje mi się, ze coś przede mną ukrywają. Ale nie zamierzam się tym przejmować – dodała szybko gdy zauważyła podniesione brwi męża.
- No myślę, wiesz przecież jak się skończyły twoje poprzednie przypuszczenia? – powiedział z uśmiecham pan Weasley. Molly mruknęła coś w odpowiedzi, trochę urażona.

***

W domu było cicho a zegar wskazywał godzinę 3:00 w nocy, gdy pan Weasley zszedł powoli na dół starając się nie obudzić żony ani córki. Miał zadanie do wykonania. Czuł że nogi same go prowadzą na dół do salonu, szczerze mówiąc czuł się trochę jak marionetka bo wszystkie ruchy wykonywane były wbrew jego woli, wiedział jednak, że opieranie się nie ma sensu. W końcu w jego umyśle zakiełkowała tylko jedna jedyna myśl przysłaniając pozostałe. Był już całkowicie pod kontrolą eliksiru.
- Znaleźć księgę, znaleźć księgę – powtarzał w kółko wciąż skradając się po cichu. Za nic nie mógł dać się przyłapać. Zawiódł by ich. A na to nie chciał pozwolić.

***

Molly zorientowała się, ze Artura nie ma obok niej dopiero w chwili gdy zaskrzypiały schody na samym dole. Postanowiła sprawdzić co się dzieje. Artur rzadko budził się w nocy. Ta pobudka ją zaintrygowała. Narzuciła na siebie szlafrok i po cichutku poszła w ślad za mężem. Nie usłyszał jej, nawet wtedy gdy była od niego zaledwie na odległość kilku kroków. Coś zdawało się go całkowicie zaprzątać. Już miała się odezwać gdy Artur zrobił to przed nią
- Znaleźć księgę, znaleźć księgę.

Molly nic z tego nie zrozumiała, wiedziała jednak, że teraz nic nie wskóra. Wróciła na górę i położyła się do łóżka. Nie zasnęła jednak, czekała na przyjście Artura. Przyszedł dopiero po trzech godzinach kiedy słońce zaczęło wchodzić, i miał za godzinę wstać do pracy. Położył się obok żony i już po chwili dało się słyszeć równomierny oddech świadczący o tym, że zasnął.

W szeroko otwartych oczach Molly odbijały się pierwsze promienie słońca.

[ 2107 komentarze ]


 
"MIŁE ZŁEGO POCZĄTKI, LECZ KONIEC ŻAŁOSNY"*
Dodała Molly Weasley Czwartek, 20 Marca, 2008, 11:30

Witam!:-D
A ja znów nie dotrzymałam słowa. :-( Notka miała pojawić się kilka dni temu, właściwie ponad tydzień temu 11 marca na jubileusz. Tak, dokładnie! Pamiętnik Molly ma już rok (i kilka dni:-|). Szybko podsumuje ten rok:
opublikowałam 12 notek (łącznie z obecną): czyli dokładnie jedna na miesiąc
wspomagaliście mnie komentarzami: 150 razy!!!:-D
Cieszę się, że jednak wytrzymałam ten rok, mimo wielu wątpliwości brnęłam dalej raz mi to wychodziło lepiej raz gorzej... Myślę, że obecny sposób pisania jest o wiele lepszy. Szkoda, że tak dużo czasu zajęło mi dojrzewanie do tego pamiętnika... bo na początku trochę mnie ten obowiązek przerósł, przyznaję się:-) Musiałam w końcu dojrzeć emocjonalnie, do tej postaci, która przerasta mnie co najmniej dwa razy wiekiem. Ale teraz jest ok... tak myślę. Dziękuję Wam z całego serca, że cały czas jesteście ze mną, że cały czas czytacie i komentujecie:*
A gdy już mam możliwość życzę Wam radosnych i mega rodzinnych świąt Wielkiej Nocy:* Nie wiem jak Wy, ale ja mam ochotę iść na sanki:-|


*******************************************************

Święta Bożego Narodzenia w domu Weasley’ów minęły bez większego echa. Co prawda przyjechał Bill, a nawet Charlie, ale niepokój z ostatnich dni trzymał się Molly jak jakiś uparty gnom, których tak pełno na ogródku. Strach, niczym oślizgła kałamarnica, oplatał ją coraz mocniej i nawet odwrócenie uwagi przygotowaniami do świąt nie sprawdziły się tak jakby sobie tego życzyła. Po głowie, dzień i noc, chodził jej ten dziwny incydent z Lucjuszem Malfoy’em w roli głównej. Jeśli Malfoy budził w niej grozę, tajemniczy pan Bloom jeszcze to uczucie pogłębiał. Cóż z tego, że zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że sługus Malfoy’a nie ma nic wspólnego z jej uprzejmym, fakt nieco nierozgarniętym, szefem z pracy, skoro serce mówiło jej coś zupełnie przeciwnego? Od tamtego niefortunnego wydarzenia Molly miała urlop, dlatego nie miała okazji aby bliżej przyjrzeć się dla kogo ona właściwie pracuje, obiecała sobie jednak, że jak tylko wróci powrotem do pracy będzie miała na niego oko.

- Tak na wszelki wypadek. – powtarzała po cichutku Molly niczym zaklęcie.
- Co mówisz kochanie? – spytał pan Weasley podnosząc głowę znad baterii alkaicznej – jego kolejnej zdobyczy. Znajdowali się właśnie w kuchni, gdy Molly targały sprzeczne emocje i próbowała przygotować obiad z resztek ze świątecznych dni.

Święta już dawno minęły, ale oczywiście, plany spaliły na panewce i zamiast spędzić je w Rumuni u Charliego zostali zmuszeni zostać w Norze i na szybko przygotować w niej świąteczny nastrój. Artur o mało co nie podzielił losu Malfoy’a i wylądował u Munga gdy uparł się, że zawiesi girlandy na całkowicie mugolski sposób używając przy tym nie różdżki, a kilka gwoździ, młotka i drabiny, która znała lepsze czasy. Molly mogła tylko przyglądać się jego niemalże akrobatycznym poczynaniom modląc się, aby to pęknięcie na jednym ze stopni było tylko maleńką, nic nieznaczącą rysą na drewnie. Z bijącym sercem przyglądała się jak jej mąż wychyla się aby przybić gwóźdź, zamykając oczy za każdym razem gdy młotek zbliżał się do palców pana Weasley’a. Wydawało się, że jednak uda mu się zawiesić ozdoby bez większych obrażeń, nie licząc spuchniętego palca (zgodnie z przewidywaniami Molly, młotek w końcu trafił w długie palce męża). Gdy z tryumfalną miną podał żonie pozostałe gwoździe i młotek, nagle z jednej z odstających belek pod sufitem wyskoczył Pikuś wprost na ramię Artura. Gdy ten przerażony próbował utrzymać równowagę na rozchybotanej drabinie, Molly starała się przytrzymać go za nogawki spodni. Jednak to co miało się stać, stało się - pan Weasley spadł z drabiny. Szczęście w nieszczęściu – wylądował na sporej kupce motków wełny, które zamortyzowały upadek. Od tamtej pory Pikuś ma zakaz zbliżania się do pana domu na mniej niż 3 stopy, a Ginny za nie upilnowanie pupila dostała dzienny szlaban.

Tak, tegoroczne święta z pewnością nie należały do najnormalniejszych, ale właściwie normalność w domu państwa Weasley to pojęcie czysto abstrakcyjne.

- He? – Molly podniosła głowę znad garnka pełnego ziemniaków – Aa…yyy nic, nic. Tak tyko… sobie nucę. – powróciła do przerwanej czynności.
- Nucisz sobie… - Artur przyglądał jej się podejrzliwie dłuższą chwilę, ale w końcu dał za wygraną, zebrał swoje baterie i wrzucił je do pobliskiego kartonu. Szybko wytarł brudne dłonie o nogawki spodni, złapał Molly w pasie i jak gdyby nic objął ją swoimi długimi, chudymi ramionami. – Czyżby jakaś nowa piosenka? „Tak na wszelki wypadek”… a autorem słów jest zapewne Lucjusz tak? – spytał z łobuzerskim błyskiem w piwnych oczach. Molly dłuższy czas przyglądała się twarzy ukochanego i poczuła jak wszystkie wątpliwości, strach i podejrzenia powoli ją opuszczają. Po policzku spłynęła jej samotna łza, ale szybko jakby starała się ją ukryć, wytarła rękawem sukni.
- Tak się boję Arturze. Mówiłeś, że Lucjusz rozmawiał z niejakim Bloomem, zgadza się? – nie czekała na odpowiedź – Może pamiętasz jak kilka tygodni mówiłam ci kto jest moim szefem. - Artur nic nie rozumiejąc przyglądał się swojej żonie, która po raz pierwszy od niepamiętnych czasów okazała słabość. Tym razem nie ukrywała jej za kurtyną obojętności. – On też nazywa się Bloom Arturze. Wiem, że to może być tylko przypadek, ale… serce podpowiada mi, że to ta sama osoba. A jeśli jednak chodzi im o nas, co? Jeśli Malfoy i ten tajemniczy czarodziej, którego się tak bał czyhają na nas? – z jej oczu popłynęło słone morze łez.
- Nie bój się Molly… Sam nie wiem co o tym myśleć. Ale… nawet jeśli to ta sama osoba, pomyśl, skąd by wiedziała, że nagle postanowisz pójść do pracy? To pewnie tylko zbieżność nazwisk. – gdy Molly nadal mu nie wierzyła dodał: - No dobrze. Przyjrzę się bliżej temu Bloomowi, ty też możesz go dyskretnie poobserwować, jeśli coś wzbudzi nasz niepokój zgłosimy się do… ja wiem – rozglądał się na boki, jakby szukając wyjątkowo wielkiej organizacji zajmującej się takimi przypadkami – samego Ministra Magii. – zakończył z satysfakcją. Molly już nie płakała, ale jej oczy nadal były zapuchnięte, od niedawnego potoku łez. Dotknął dłonią twarz kobiety lekko podnosząc aby mógł jej spojrzeć w oczy.
- Kocham cię, Molly. – powiedział szeptem i pocałował ją namiętnie w usta. Z początku się trochę opierała, ale w końcu poddała się całkowicie pod pocałunkiem Artura. Kto by pomyślał, że w tym wieku można się zachowywać jak zakochana nastolatka? Gdy ich usta w końcu się rozłączyły jej policzki oblał szkarłatny rumieniec i zachichotała mrugając zalotnie oczami. "...ale miłość, kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze..."

Ani Molly, ani Arturowi nie przyszłoby wtedy do głowy, że takie intymne i sielankowe chwile mogą już więcej nie powrócić…





*Krasicki
**happysad "Zanim pójdę"

[ 660 komentarze ]


 
DOLORUCRUX
Dodała Molly Weasley Sobota, 09 Lutego, 2008, 12:44

Witam!:-D
Normalnie jestem super:-| Kolejna notka w tak krótkim czasie. Hehe dobra koniec bo popadnę w samozachwyt;-)
Mam nadzieję, że się Wam spodoba to co dla Was dzisiaj naskrobałam.
Wielkimi krokami zbliża się koniec ferii (właściwie w poniedziałek już idę do szkoły:-() więc nie wiem, czy notki będą dodawane regularnie, a co najważniejsze - często.
Pozdrawiam i bardzo dziękuję za (co prawda nieliczne, ale zawsze) komentarze pod ostatnia notką. Jesteście kochani:*


********************************************************

- Molly, Molly nigdy nie zgadniesz - przez drzwi wpadł jak burza w przekrzywionym kapeluszu i teczką niedbale zwisającą z jego ramienia. – Lucjusz Malfoy jest.. jest.. – nagły napad kaszlu uniemożliwił mu dokończenie wiadomości. Molly szybko podbiegła do niego i przytrzymała go za ramię.
- Co się stało Arturze tak ważnego, że jest warte takiego zamieszania?
- Lucjusz Malfoy… dzisiaj… ministerstwo…wylądował w szpitalu Świętego Munga!!!
- Tak się tym przejmujesz? Jakoś nigdy nie zauważyłam aby ci na nim specjalnie zależało. – powiedziała unosząc wysoko brwi z niedowierzania.
- Masz rację. Ale gdyby nie okoliczności w jakich to się stało…
- Ale co się stało? Na litość boską wyduś w końcu to z siebie! – przerwała mu Molly.
- No więc tak. Lucjusz jak zwykle przyszedł do Ministerstwa zapewne z kolejną wspaniałomyślną darowizną – Artur skrzywił się, ale ciągnął dalej – w każdym razie, szedłem akurat do Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof na 8 piętrze. Już prawie byłem w windzie gdy nagle zauważyłem Lucjusza. Mocno się zdziwiłem, sama rozumiesz, on w naszym urzędzie? Zaintrygowany zatrzymałem się i schowałem za kolumną, aby podsłuchać jego rozmowę z jakimś pracownikiem, chyba Bloom się nazywa, nie znam faceta osobiście bo nie jest z mojego piętra…
- Bloom? – przerwała mu zastanawiając się nad tym co przed chwilą powiedział. Nie to niemożliwe, w końcu jest wiele osób z nazwiskiem Bloom w Londynie. – co było dalej?
- Dalej? A tak dalej, no więc tak jak mówiłem za nim mi przerwałaś – spojrzał się na nią wymownie – schowałem się za kolumną by podsłuchać ich rozmowę… och przestań Molly, to było, no to było konieczne. W końcu ich obecność była podejrzana! Nadstawiłem więc ucha i co usłyszałem?

- Zrobiłeś to co ci kazałem?
- Jeszcze nie Panie, ale pracuję nad tym... Ja…
- Bloom kończy się moja cierpliwość! Miałeś tyle okazji by to zrobić jak nie tu to wiesz gdzie. Nie możemy długo rozmawiać, ten prostak tu pracuje.
- Wiem, że tak Lucjuszu bo właśnie mi przerwałeś moje zadanie – powiedział poirytowany Bloom.
- Daję ci jeszcze miesiąc, nie wiem jakim sposobem to zrobisz, ale zrób to! Wszystkie chwyty dozwolone, ale pamiętaj nikt nie może się dowiedzieć kim naprawdę jesteś, zrozumiano? Jeśli się wydasz, udam, że nigdy wcześniej Cię na oczy nie widziałem i… – Malfoy przybliżył się niego tak, że prawie się stykali czubkami nosów –… i nie nawal tym, razem – wysyczał jadowicie po czym puścił skraj szaty swojego rozmówcy.
- Oczywiście Panie, tym razem mi się uda. Pracuję nad tym, przysięgam.


Molly była naprawdę wstrząśnięta tym co usłyszała. O co temu Malfoy’owi mogło chodzić? I na kogo tak się uwziął?
- No dobrze, ale co to ma do rzeczy?
- To jeszcze nie koniec. Okazało się, że nie tylko Malfoy ma nad ludźmi władzę. Bardzo się zdziwiłem gdy podążyłem za nim w jakiś mało uczęszczany korytarz, nadal na „moim” piętrze gdzie spotkał się z kolejnym podejrzanym typkiem. Musze ci powiedzieć, ze czułem miłe podniecenie gdy tak siedziałem za rzeźbą mugolskiego Dawida i słuchałem co się dzieje kilka metrów przede mną. Zawsze marzyłem o karierze detektywa, oczywiście pomijając te momenty gdy pragnąłem zająć się studiami nad mugolskimi urządzeniami...
- Do rzeczy... - wpadła mu w słowo.
-Już, już... - odpowiedział, wyraźnie obrażony, że mu przerwała jego wywód.

- Załatwił to? – słowa wypowiedział czarodziej, średniego wzrostu, w czarnej pelerynie, twarz miał ukrytą w cieniu uniemożliwiając ukrytemu za rzeźbą mężczyźnie rozpoznania go.
- Jeszcze nie – sposób w jaki Lucjusz zwrócił się do tamtego przywodził na myśl skomlenie zbitego psa, który narobił na dywan.
- Mówiłeś, że jest niezawodny!! – siła jego głosu była tak mocna, że Malfoy skulił się ze strachu.
- Tak, tttak panie – już samo to, że Malfoy powiedział do innego człowieka per "panie" było dziwne, ale zachowanie potulnego pieska było wręcz niewiarygodne.
- Rozmawiałem z nim przed chwilą. Powiedział, że nad tym pracuje.
- Coś długo nie uważasz? Jak myślisz co z tym powinniśmy zrobić?
- Ja nie wiem Panie, on przyrzekł, że uwinie się z tym szybko, zagroziłem mu…
- Z a g r o z i ł e ś? A komu ja mam zagrozić? – powiedział niemalże szeptem wyciągając różdżkę zza pazuchy. – Lucjuszu, Lucjuszu, nie spisałeś się. Przyznam się, że jestem mocno rozczarowany, że tak słabo się spisałeś. Chyba będę musiał Cię ukarać, nie sądzisz? - mówił cały czas patrząc mu prosto w oczy i obracając różdżkę między palcami.
- Ale, ale… proszę – rzucił się na kolana – daj mi jeszcze kilka tygodni obiecuję, że się nie zawiedziesz. Zresztą… jesteśmy w Ministerstwie, chyba nie chcesz popełnić jakiegoś głupstwa prawda?
- Chyba jestem głupi, ale ci wierzę…
- Och dziękuję ci, dziękuję, masz moje słowo, że…
- Ale moja różdżka nie – powiedział tamten uśmiechając się złośliwie – liczę do trzech, bierz dupę w troki i zejdź mi z oczu. I tym razem dopilnuj, aby twój podwładny wywiązał się ze swojego zadania do końca stycznia. Raz…
- Oooczywiście – Malfoy wstał i cofając się próbował znaleźć swoją różdżkę wśród fałd peleryny.
- TRZY! Dolorucrux* – z jego różdżki wystrzelił pomarańczowy promień, który ugodził Malfoy’a prosto w mostek. Zanim do niego dotarło co się stało mężczyzna w czarnej szacie zniknął z cichym hukiem. – krzyk jaki się z niego wydarł wystarczył aby poderwać z miejsca wszystkich pracowników z piętra. Artur powoli wyszedł zza rzeźby i zmieszał się z tłumem jaki już się zebrał przed ciałem Lucjusza.
- Co mu się stało?
- Kto tak krzyczał?
- Widzieliście kto to zrobił?
- Wezwać uzdrawiaczy!!! Natychmiast trzeba go przewieźć do szpitala Świętego Munga!


- Tak to było. Po chwili zjawili się uzdrawiacze i zabrali go na oddział Urazów Pozaklęciowych. Nie wyglądał najlepiej, ale nie sądzę, żeby stało mu się coś… yyy… nieuleczalnego. Nie wydaje mi się aby tamten typek, chciał aby Lucjusz umarł, w końcu miał wykonać dla niego jakieś zadanie. – Artur zakończył swoją opowieść. Zmęczony opadł na najbliższy fotel, a Molly podała mu szybko jakiś eliksir na wzmocnienie.
- Chyba nie przyznałeś się nikomu, że ich widziałeś co? Gdyby się Malfoy o tym dowiedział, jak ich szpiegowałeś, mógłbyś skończyć tak jak on. Nie ukrywam, że to o czym mi teraz powiedziałeś nie budzi we mnie podejrzeń, ale nie ma się czym przejmować. W końcu nie chodzi im o nas, no nie?
- Tak masz rację. Ale to było coś takiego… niespotykanego, aby Malfoy się przed kimś zwyczajnie płaszczył. – odłożył pusty kubek i wstał aby odwiesić pelerynę podróżną.

Myśli w głowie Molly pędziły jak szalone. Na kim temu mężczyźnie tak zależało, że był gotów nawet pozbawić Malfoy’a zmysłów? Nie wiedziała co o tym myśleć, to zupełnie nie pasowało do Lucjusza jakiego ona miała nieszczęście poznać. Kiedyś był śmierciożercą, o tym wie doskonale, ale posłuszność innemu człowiekowi, a Temu-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać to zupełnie dwie różne sprawy. Cała ta historia bardzo ją intrygowała, a na dodatek niejaki pan Bloom. Czy to tylko ironia losu, że jej szef w pracy nazywał się tak samo? „To na pewno tylko zbieg okoliczności. Przecież pan Bloom jest bardzo uprzejmy i niemożliwe jest aby służył takiemu paskudnemu robakowi jakim jest Lucjusz.” Pokręciła głową chcąc się pozbyć natrętnych myśli.
- Arturze!! Ginny!! Kolacja na stole!




*wynalazek własny (połączenie łacińskich słów dolor - ból i crux - cierpienie :-D)

[ 769 komentarze ]


 
POTRÓJNY ŚCIEG Z PĘTELKĄ NA TRZY
Dodała Molly Weasley Wtorek, 05 Lutego, 2008, 12:48


Witam!:-D
Hmm no więc tutaj też postanowiłam zmienić styl pisania. Podobnie jak w pamiętniku Dumbledore'a (do którego nawiasem mówiąc serdecznie zapraszam;-)) będę pisać odtąd w trzeciej osobie. Dzisiaj może taka trochę nudna i monotonna notka, ale to będzie wstęp do późniejszych wydarzeń:-) Tak więc mam nadzieję, że się Wam spodoba:-D
Pozdrawiam i dziękuję za dotychczasowe komentarze:*


******************************************************

Minęły już prawie dwa miesiące odkąd przeczytała ogłoszenie w prasie odnośnie pracy. Za oknami padał śnieg i wyczuwało się już atmosferę zbliżających się świąt. Zamówienia na świąteczne czapki mikołaja, grube swetry i ciepłe skarpetki była wprost porażająca przez co ani Molly ani żądna z pracujących razem z nią kobiet nie miały chwili wytchnienia. W końcu jednak o godzinie 15:30 mogła spokojnie pochować wełnę i najróżniejszej grubości druty – zbliżał się koniec jej dnia pracy.

Kilka kobiet jeszcze zostało gdy wychodziła z oddziału „Robótki ręczne” zmierzając do głównego hallu.
Otuliwszy się szczelnie szalikiem wyszła do wielkiej Sali Wejściowej gdzie znajdowały się duże kominki. Zegar nad drzwiami ewakuacyjnymi wskazywał godzinę 16:00. No tak, pomyślała, za dwie godziny zamykają sklepy, a ja jeszcze nic nie kupiłam. Weszła do pierwszego lepszego kominka i po chwili w śród zielonych płomieni znalazła się na ulicy Pokątnej, która mimo iż było dobre 10 stopni poniżej zera była strasznie zatłoczona. Szybko zrobiła zakupy myśląc wyłącznie o gorącej czekoladzie po powrocie do Nory i fotelu przy kominku. Chyba pobiłam swój rekord, myślała gdy w zaskakującym tempie zapełniały się kolejne torby z zakupami.

Było już po 18 gdy zmęczona, obładowana zakupami i brudna od sadzy wyszła z kominka w swoim domu. Rozebrała się, powyjmowała zakupy i już siedziała przed kominkiem, w którym teraz buchały pomarańczowe płomienie. Rozsiadła się wygodnie wyciągając przemarznięte stopy w kierunku źródła ciepła.
- Ja dobrze być w domu, jak dobrze. Zaczynam żałować, że w ogóle przyszło mi do głowy starać się o tę posadę – skrzywiła się gdy przypomniała sobie tę okropną rozmowę o pracę.

***

Puk, puk. Ktoś niepewnie zapukał w dębowe drzwi szefa wydziału „Robótki ręczne” z firmy odzieżowej „Sfinks”.
- Wejść – odpowiedział zmęczony i poirytowany głos mężczyzny. To pewnie kolejna kobieta, która ma wygórowane mniemanie o sobie, pomyślał, ale nic nie powiedział na widok rudowłosej kobiety w średnim wieku stojącej w drzwiach.
- Dzień dobry. Nazywam się Molly Weasley. Przyszłam się starać o pracę… yyy… Bardzo dobrze robię na drutach i… tego… bardzo szybko więc…- widać było, że nie przygotowała się tej rozmowy. Zdenerwowana i rozglądająca się na boki wyglądała jak ktoś kto pomylił pomieszczenia.
- Proszę siadać – odparł sucho. „Tak jak myślałem. Kolejna Umiem-Robić-Na-Drutach, przekonana że jej umiejętności są na tyle dobre by starać się o posadę w największej i najpopularniejszej firmie odzieżowej.” – Jakie ma pani kwalifikacje? – „Pewnie żadnych”, pomyślał obejrzawszy ją od góry do dołu powątpiewającym wzrokiem.
- No więc – powoli nabierała pewności siebie i z podniesioną głową spojrzała w oczy swojemu rozmówcy – nigdzie wcześniej nie pracowałam jednak moim hobby jest robienie na drutach, głównie swetrów. Nieskromnie dodam, że wychodzi mi to całkiem przyzwoicie i względnie szybko. Do tej pory robiłam głównie dla mojej najbliższej rodziny, ale wysłuchując tyle pochlebstw na temat moich dzieł, postanowiłam się starać o tę posadę. – to była prawda, zawsze wysłuchiwała od synów jak bardzo podobają im się swetry, które co roku dostają na Boże Narodzenia. Była pewna, że gdyby coś było nie tak, natychmiast by jej o tym powiedzieli.
- Tak, no cóż, nie pani jedna tak twierdzi. Miałem tu chyba z 15 kobiet takich jak pani, które były święcie przekonane o tym, ze sobie poradzą, i co? Po tygodniu składały wymówienie. Musi więc pani zrozumieć, że podchodzę do pani… eee… słów z niewielką rezerwą. Dopóki mi pani nie udowodni, że wytrzyma pani nacisk jaki nakładam na pracowników i wiele godzin pracy, czasem nawet bez przerw będę musiał panią pożegnać. Mam wiele pracy, a mój czas jest dziś mocno ograniczony…
- Ależ tak oczywiście mogę to panu udowodnić. Wspaniałomyślnie zabrałam ze sobą dziś kilka moich swetrów aby mógł pan zobaczyć moje możliwości, a co do godzin pracy i wysiłku… Proszę pana ja wychowałam siódemkę dzieci, myśli więc pan, że przez tyle lat opiekowania się nimi nie zostałam wyjątkowo uodporniona na wszelki wysiłek?
- Yyy no z pewnością tak jest… hmm pomyślmy – zadumał się na kilka chwil uważnie przeglądając stertę swetrów, którą Molly położyła mu przed nosem, którego teraz koniuszek ledwo było widać za całej tej kolorowej kopca wełny. – No tak, musze przyznać, że wychodzi to pani ładnie i zgrabnie…hmmm o mój boże czy to nie potrójny ścieg z pętelką na trzy?!
- Tak, coś w tym złego?
- Ależ nie, ależ nie… Pani Weasley, witamy w firmie odzieżowej Sfinks. Mam nadzieję, że będzie się pani u nas pracowało przyjemnie.
- Dziękuję bardzo, ale ja nic nie rozumiem.
- Widzi pani potrójny ścieg z pętelką na trzy to najtrudniejszy z dotychczas wymyślonych ściegów. Jak dotąd tylko pani i dwie inne pracujące u mnie kobiety potrafiły go wykonać perfekcyjnie. No cóż, skłamałbym jeśli bym powiedział, że nie miałem wątpliwości co do pani zatrudnienia u nas, ale teraz… mam nadzieję, że nie będzie pani zawiedziona pracując tutaj. – Wstał tak nagle, że mimowolnie podskoczyła na swoim fotelu. Wyrwał jej rękę i potrząsał nią z taką energią, że po chwili czuła przeszywający ból w ramieniu i nadgarstku.
- Och na pewno będę zadowolona, tak, tak yhm, tak – kiwała głową z uprzejmości aby pan Bloom, jak przeczytała na jego identyfikatorze, miał wrażenie, że rozumie wszystko z potoku jego słów.
- Zaczyna pani od poniedziałku jeśli pani to nie przeszkadza. Godzina siódma rano, trzecie drzwi po lewej od wielkiego kominka z marmuru, piąty po prawej od drzwi wejściowych. Co do wynagrodzenia, początkującym płacę 5 galeonów na tydzień, później oczywiście stawka rośnie.


***

Wróciła z powrotem myślami na ziemię. Teraz zarabiała 8 galeonów na tydzień, ale mimo tego nadal nie starczało pieniędzy na podstawowe produkty. Co do wysiłku w prasy… cóż pan Bloom słusznie powiedział, że wyciska siódme poty z pracowników a przerw czasem praktycznie nie ma. Mimo to Molly była do tej pory zadowolona ze swojej pracy, która co prawda wychodziła jej już czasem bokami, ale przynajmniej robiła to co lubiła najbardziej. Gorzej, że teraz nie miała ani siły ani ochoty robić jakichkolwiek swetrów w domu.

- Całe szczęście, że prezenty gwiazdkowe skończyłam robić już we wrześniu. Ronald pewnie byłby zawiedziony gdyby nie dostał swojego swetra w jego ulubionym kasztanowym kolorze. – powiedziała wstając z fotela i zmierzając do kuchni aby przygotować kolację. Artur powinien lada chwila wrócić z pracy, tak jak ona zapewne wykończony do granic możliwości.
Po chwili był słychać z podwórka cichu huk – to Artur właśnie się teleportował i już wchodził do Nory.

- Molly, Molly nigdy nie zgadniesz!!!! - przez drzwi wpadł jak burza w przekrzywionym kapeluszu i teczką niedbale zwisającą z jego ramienia. – Lucjusz Malfoy…
cdn.

[ 1172 komentarze ]


 
KRYZYS WIEKU ŚREDNIEGO
Dodała Molly Weasley Wtorek, 21 Sierpnia, 2007, 12:33

Heh, zaczynam się powoli męczyć tą postacią. Nie wiem, jak długo jeszcze pociągnę, skoro cały czas muszę się martwić żeby nie napisać czegoś co nie będzie pasować do charakteru Molly. Mam same stare postacie. Muszę się postarzać, żeby wczuć sie w jej postać. To strasznie męczące i w pewnym sensie hamujące rozwój.
Zabierałam się do tej notki chyba 5 razy, a wynik i tak nie jest zadowalający, przynajmniej dla mnie.
PS. Zapraszam do Gabinetu Dumbledore'a (w zakładce Książki) który obecnie prowadzę


****************************************************

21 październik, poniedziałek, 1991

Jestem stara, twarz mi się sypie. Spędziłam dziś pół popołudnia na sterczenie prze lustrem i liczeniu zmarszczek. Wokół oczu, ust, na czole, wszędzie ich pełno, gdzie nie spojrzeć – zmarszczka. Coraz szybciej też pokazują się siwe włosy. Skóra na ciele jest chropowata, dłonie wyglądają jakbym całe życie zmywała naczynia... hm JA zmywałam całe życie naczynia! Rozpadam się, muszę w końcu przyswoić sobie tę okrutną acz niezaprzeczalną prawdę.

„Kryzys wieku średniego” jak przeczytałam w jednym z poradników dla dojrzałych czarodziejek, które tak jak ja całe dnie zajmują się domem. Tylko jak mogę brać na poważnie te magazyny, skoro to przez nie wpadłam w ten psychiczny dołek? Na każdej stronie tego poradnika jest coraz to piękniejsza kobieta w moim wieku, która nie ma zmarszczek, skórę ma jędrną i gładką, włosy lśnią pełnym blaskiem... „I ty możesz tak wyglądać, wystarczy, że przyjdziesz do naszej agencji odnowy biologicznej. Po zabiegu poczujesz się świeża, wypoczęta i 20 lat młodsza. I to wszystko za jedyne 100 galeonów 43 sykli i 12 knutów.”

Za j e d y n e?? My nawet nigdy nie mieśmy takiej sumy w skarbcu w banku Gringotta!!! A nawet jak bym miała to bym je wydała na bardziej przyziemne rzeczy, niż moje ciało.

Może zajmę się czymś co przyniesie nam jakieś dodatkowe zyski? Przecież nie można całe życie ciągnąć z marnej wypłaty Artura, która rzadko nam pozwala związać koniec z końcem. Zresztą dla mnie byłoby to dobre rozwiązanie. Ginny jest już wystarczająco duża i odpowiedzialna, żeby mogła zostawać sama w domu więc nic mnie praktycznie nie zatrzymuje przed podjęciem decyzji. Nigdy nie miałam okazji zająć się swoją karierą. Szybko wyszłam za mąż, urodziłam siedmioro dzieci, zajmowałam się cały czas domem. To już ostatni dzwonek żeby zmienić coś w swoim życiu. Mam 47 lat i coraz trudniej jest mi zdobyć jakąś posadę zwłaszcza, że obecnie na rynku jest popyt na dziewczyny, które ledwo co skończyły szkołę, mają nogi do żyrandola, tyłek jak dwie kule bilardowe, włosy gładkie i lśniące i sylwetkę dwukrotnie węższą od mojej. Na szczęście istnieją jeszcze takie stanowiska, które wymagają doświadczenia, a nie urody. Chociażby sprzątaczka w biurze, nie, nie yyy to np. asystentka, znaczy się chciałam powiedzieć eee opiekunka do dzieci! Hm tak to nie wymaga figury modelki tylko doświadczenia kobiety zamężnej, matki najlepiej, tyle że ja już zajmowałam się siedmiorgiem dzieci więc ta posada odpada w przedbiegach.
Hm może po prostu zajrzę do jakieś gazety. Tam na pewno jest pełno ofert pracy...

PÓŹNIEJ
Na 45 ogłoszeń znalazłam aby jedno, na które mogłabym się połasić.

„Poszukiwana osoba do pracy w branży odzieżowej w wydziale ubrań ręcznie robionych. Konieczna umiejętność robienia na drutach i obsługiwania maszyny do szycia. Płatne na rękę co miesiąc, wypłata zależna od ilości zrobionej odzieży. Kontakt przez sieć Fiuu od godz. 6:00 do 14:30
Agencja Odzieżowa ‘Sfinks’”

Zachęcające, nieprawdaż? Przecież ja wciąż coś robię na drutach wiec ta praca nie wymagałaby ode mnie nie wiadomo jakich poświęceń. Jutro się zgłoszę do tego biura, kto wie, może akurat będzie to moja życiowa szansa. Mam otwartą furtkę i głupotą byłoby przez nią nie przejść i nie zobaczyć co czeka na mnie gdy skręcę w inną ścieżkę od tej, na której do tej pory kroczyłam. To mógł być znak z niebios, palec... oj Artur przyszedł.

23:00 - CO?! – reakcja Artura była taka jaką sobie wyobrażałam – Masz rację! To doskonały pomysł, Ginny nie potrzebuje już 24-godzinnej opieki więc spokojnie dałaby sobie radę sama w domu. – Szczerze mówiąc nie TAKIEJ reakcji oczekiwałam. Poróżowiałam nieznacznie, ta pochwała mnie nieco podniosła na duchu. Może rzeczywiście los się do nas uśmiechnął w chwili gdy nauczyłam się robić pętelkę!




Tak wyglądam według Ginny. No, przynajmniej mam gładką cerę...

[ 950 komentarze ]


 
PIKUŚ I PÓŁ KILO KIEŁBASEK
Dodała Molly Weasley Wtorek, 31 Lipca, 2007, 21:09

Dziś mam dla Was dwie notki: "Brutus to Azor?" i "Pikuś i pół kilo kiełbasek". Jako rekompensata za długie czekanie na nowy wpis.
Życzę Wam aby ta połowa wakacji, która pozostała upłynęła Wam pod znakiem przygód, płaży i grzejącego śłońca.:-D


*******************************************************

29 wrzesień, wtorek, 1991

Od ekscesów z ostatniego weekendu w rodzinie Weasley’ów nie działo się nic godnego uwagi. No może to, że wyszła na rynek kolejna książka Gilderoy’a Lokharta, a ja musiałam obejść się smakiem myśląc o dzieciach by przypadkiem nie zawędrować do Banku Gringotta po niezaplanowaną wypłatę.

Jeśli chodzi o stosunki rodzinne to:
Ron się do mnie do tej pory nie odzywa;
Fred i George napisali o mnie poemat który obecnie wisi w ramce nad kominkiem ( a niech mam jakiś dowód, że dobrze wychowałam dzieci )
Ginny jest zdruzgotana po przymusowym pożegnaniu Brutusa alias Azora, co to ma się do stosunków rodzinnych? No więc nie mogąc dłużej patrzeć jak cierpi i przypominając sobie samą siebie po stracie ukochanego zwierzaka i przyrzeczeniu, że nigdy nie pozwolę aby moje dzieci czuły to co ja wtedy, zabrałam ją na Ulicę Pokątną do sklepu ze zwierzętami, aby mogła sobie wybrać jakąś inną przytulankę w zastępstwie utraconej. Z tego też powodu jestem najukochańszą mamą na świecie (dlaczego nie skorzystałam z jednego z przyrządu mugolskiego Arura i jej nie nagrałam?).
Teraz więc po moim domu biega wyleniała i pomarszczona kopia Parszywka (tylko na takiego było nas stać, jednak ekspedientka zapewniła mnie, że pożyje jeszcze dobre 5 lat, a jego żałosny wygląd spowodowany jest nerwicą, ponieważ szczury z klatki nie chciały się z nim dzielić pożywieniem, i że lada dzień powinien wrócić do normalnego szczurzego wyglądu). Jak tak na niego patrzę przed moimi oczami zamiast gryzonia ukazuje mi się biegająca okładka książki pt. „Gnomy – szkodniki, czy bezbronne stworzenia” G.L.. Nie ma to jak poświecenia dla dobra rodziny...

Jak byliśmy na Ulicy Pokątnej trafiłyśmy akurat na festyn z okazji Dnia Goblina. Przez sam środek ulicy dostojne gnomy z banku szły dumnie w paradzie wystrojone w średniowieczne stroje eksponujące ich... brzydotę. Co jak co, ale niebieski do brązowego koloru skóry nie pasuje. Po za tym stroje bardzo nie twarzowe i ogólnie mało ciekawe. Musiałam Ginny zakryć oczy gdy jeden gnom miał nieco za bardzo opinające getry, przez co wszystko się przez nie odbijało... dosłownie wszystko! Popatrzałyśmy jeszcze chwilę na ten piękny (?) korowód i wróciłyśmy do Dziurawego Kotła skąd z kolei wróciłyśmy siecią Fiuu do domu.

Pikuś (czyli szczur) szybko stał się głównym tematem przy kolacji. Stało się tak dlatego, że zjadł połowę uszykowanych kiełbasek i chleba i widząc to Artur zagroził, że zaraz z niego zrobi taką właśnie kiełbaskę. Aby załagodzić sytuację szybko wyłożyłam na stół kolejną porcję kiełbas, które pod czujnym okiem męża ginęły jedynie w czeluściach otworu gębowego mojego lub Ginny. Gdy skończyłyśmy opowiadać mu jak nam minął dzień (ohydnego goblina zgrabnie ominęłam), Artur uraczył nas porcją nowinek z Ministerstwa Magii.
Ponoć stary Lucjusz obdarował kolejną sakiewką złota Korneliusza na równie szczytny cel co zawsze, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta darowizna nie ma nic związanego z jego troską o Czarodziejski Oddział Pomocy Sierotom tylko z łapówką. Widać Artur też tak pomyślał, ponieważ po raz kolejny odwołano nakaz przeszukania zamku Malfoy’ów w poszukiwaniu czarno magicznych przyrządów. Jak każdy były, czy nie były Śmierciżerca miał obowiązek wpuścić do domu urzędników ds. czarnej magii. Jednak za każdym razem, a trwa to już 10 lat nikomu z Ministerstwa nie udało się wtargnąć do jego posiadłości. No... przynajmniej dzieci dostaną nową parę butów.

[ 1779 komentarze ]


 
BRUTUS TO AZOR?
Dodała Molly Weasley Wtorek, 31 Lipca, 2007, 21:07

26 wrzesień, sobota, 1991

Mój własny syn się do mnie nie odzywa! No doprawdy! Ja tu mu robię przyjemność wysyłając mu jego ulubionego misia, znaczy się misię. Robię jej nowe ciuszki, a on co? Pretensje! Na dwie rolki pergaminu! Po 5 linijkach zrobił się monotematyczny, cały czas tylko pisał, ż go nie kocham, że chcę mu zrobić piekło ze szkoły. Ale przecież ta przesyłka miała okazać właśnie, że się o niego troszczę. Od Freda i George’a też dostałam list. Na 3 rolki pergaminu. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy mnie tak nie dowartościowali jako matkę. Wychwalali moje nienaganne pomysły, że mnie bardzo kochają. U nich monotematyczność mi nie przeszkadzała, bynajmniej, mile mnie połechtała. Ginny gdy przeczytała oba listy spadła z krzesła... ze śmiechu. Ech chyba nigdy nie zrozumiem moich dzieci. Są jak otwarta księga, ale napisana bardzo trudnym językiem. No tak. Dorosły próbujący zrozumieć nastolatka z góry jest skazany na porażkę. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ich postępowanie zawsze będzie słuszne.

Jest sobota więc od rana wzięłam się wielkie porządki. Jednak najpierw musiałam sobie utorować drogę na górę. To niemożliwe żeby przez tydzień nazbierało się tyle niepotrzebnych śmieci, o kurzu nie wspomnę. Ktoś mający astmę w naszym domu chybaby nie przeżył. Po 30 latach małżeństwa jeszcze ani razu nie zostałam wyręczona w tym monotonnym zajęciu. Może właśnie dlatego? Za każdym razem gdy zbliża się sobota Ginny wychodzi do swojej koleżanki, córki pani McLachan z sąsiedniego wzgórza, Flory, która dopiero za dwa lata pójdzie do szkoły. Ja ranny ptaszek nie jestem w stanie wstać z łóżka prędzej od Ginny, która w normalne dni śpi do 12:00 względnie do 11:00! Natomiast Artur zawsze w soboty pracuje... Wole nie wnikać czy to za sprawą sił wyższych, czy dlatego, że się o to prosi.

Sprzątanie jest strasznie męczące. Gdy skończyłam tak mnie bolała ręka w nadgarstku, że nie miałam siły już nawet utrzymać różdżki aby zrobić sobie kawę. Nałożyłam sobie okład z mięsa świni na bolącą rękę i przez pół popołudnia rozwiązywałam krzyżówki. Do tego typowo mugolskiego zajęcia namówił mnie Artur twierdząc, że bardzo dobrze się przy niej relaksuje. Z początku podchodziłam do tego dość sceptycznie. Co, wpisywanie literek ma mnie rozluźnić? Ale tak się wkręciłam, że nie wyobrażam sobie popołudnia bez choćby jednej krzyżóweczki, zwłaszcza gdy na dworze zimno, a w kominku płonie ogień. Oprócz tego mój zasób słów znacznie się powiększył. Zabawnie jest oglądać minę męża gdy mu coś tłumaczę korzystając z nowo poznanych wyrażeń, a on wpatruje się we mnie jak niuchacz w namalowanego galeona.

Sprawa Brutusa się rozwiązała, okazało się, że to pies państwa Diggorych. Nieźle się psina niebiegał. W końcu od nas do Amosa jest około dwóch kilometrów. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Teraz Azor (bo tak w rzeczywistości wabi się ten piesek, oryginalnością to to imię z pewnością nie grzeszy) będzie miał niezłą formę. Pan Diggory wskakiwał do kominka do wszystkich ludzi z sąsiedztwa, w końcu zrezygnowany „odwiedził” nas aby się wyżalić, jakie nieszczęście go spotkało. Brutusek, czy raczej Azor słysząc głos swojego pana tak się ucieszył, ze omal nie wpadł do kominka i nie zakończył swojego żywota jako grzanka. Na szczęście udało mi się temu zapobiec łapiąc go w ostatniej chwili za ogon. Po kilku minutach w czasie których Amos wydawał z siebie coś na podobieństwo „Ochów” i Achów” zaczęłam mu wyjaśniać jak to się stało, że jego pies jest w naszym domu. Ledwo dobrnęłam do końca jego głowa zniknęła równie nagle jak się pojawiła, aby po minucie w moim kominku mogła się zmaterializować postać Amosa Diggory’ego w pełnej krasie. Azor rzucił się na swojego pana obśliniając go obficie, a ja zajęłam się liczeniem zadrapań, które sprawił mi ten niepozorny piesek, gdy próbowałam zapobiec jego przedwczesnej śmierci.
Nie obyło się jednak bez przedstawienia. Ginny, która właśnie wróciła do domu, widząc, jak Amos i ,według niej Brutusek, wchodzą do kominka rzuciła się za nimi. Przez chwilę wszyscy trzej obracali się wokół własnej osi, aby z cichym „Puf” zniknąć w zielonych płomieniach. Szybko schwyciłam garnek z proszkiem Fiuu i poleciałam kominkiem za nimi, cały czas powtarzając sobie „Nie zwymiotuję”. Dotarłam na miejsce akurat w chwili gdy Ginny zaczęła strasznie płakać po tym jak właściciele Azora wytłumaczyli jej do kogo tak naprawdę należy powód owego przedstawienia. Równocześnie przepraszając i podtrzymując Ginny weszłam do kominka aby wrócić do domu. Strasznie płonęły mi policzki i nie było to spowodowane niestety płomieniami liżącymi moje ciało tylko okropnym zażenowaniem.

Ginny dochodziła do siebie jeszcze przez godzinę przy herbatce ziołowej. Tym razem jej zawartość trafiła tam gdzie powinna, czyli do żołądka, a nie do jakiegoś kwiatka na parapecie.

[ 5996 komentarze ]


 
"RON NAJLEPSZYM PRZYJACIELEM"
Dodała Molly Weasley Poniedziałek, 25 Czerwca, 2007, 19:26

Brak weny. Mam nadzieję, że to usprawiedliwi dzisiejszą notkę. Starałam się wykrzesać z siebie jak najwięcej ale mam wrażenie, że wynik jest opłakany.:-(
Dziękuję wszystkim, którzy pozostawili po sobie takie miłe komentarze, podnoszą mnie na duchu i motywują do dalszego pisania. Dziękuję Wam :*


*******************************************************

19 wrzesień, sobota, 1991

Chłodna kalkulacja... moje zajęcie przez najbliższe kilka godzin. Muszę wszystkie wydatki przeliczyć i zanalizować bo inaczej pod koniec miesiąca nie będziemy mieć pieniędzy na życie. Jesteśmy czarodziejami, ale podejście do pieniędzy mamy takie same jak mugole. Wypłata raz na miesiąc, w trakcie którego trzeba się głęboko zastanowić nad zakupami. Czy nie za drogie, może gdzieś byłyby tańsze. Czy są to najpotrzebniejsze rzeczy bez których nie można żyć.
Rok szkolny to zawsze jakaś ulga dla naszego (mojego i Artura) portfela. Na wyżywieniu są tylko trzy osoby przez co mniej wydajemy na jedzenie, prąd, wodę i tym podobne. Najgorzej jest gdy zbliża się rok szkolny. Pełno książek trzeba zapewnić dzieciom, nowe szaty, składniki i inne potrzebne rzeczy. Na szczęście istnieją jeszcze sklepy, gdzie za bardzo niską cenę można kupić to wszystko, fakt, że z drugiej ręki (czasem mam wrażenie, że nawet z trzeciej i piątej, to straszne że ludzie nie dbają o to co mają), ale można zaoszczędzić. W tym miesiącu Artur przyniósł premię do domu, więc mogłam zaszaleć i kupić sobie najnowszą książkę Gilderoy’a Lokharta, kilkokrotnego laureata najładniejszego uśmiechu tygodnika „Czarownica” (wiem bo mam wszystkie numery, a po za tym Gilderoy nie pozwala nam o tym zapomnieć wspominając o tym na każdym kroku, ale i tak go darzę wielką sympatią). Jego książki są niezastąpioną pomocą w życiu każdej gospodyni domowej. Teraz kupiłam sobie „Poradnik zwalczania szkodników domowych”. Oprócz tego posiadam już „Jak żyć z ghulem pod jednym dachem” z serii „Kreatury najlepszymi przyjaciółmi człowieka”. Każda jego książka to hit na liście bestsellerów.

Postanowiłam wysłać przytulankę Ronowi za tydzień, ponieważ chcę zrobić mu na drutach nowy sweterek. Znaczy się misiowi. Ten obecny jest już wypłowiały, porozciągany i ogólnie nie wygląda za ciekawie. Tak się zastanawiam nad motywem na sweterku. Może „Ron najlepszym przyjacielem” albo „Przytul mnie” do tego różowa wełna... bo według Rona jest to cytując go „misia”, a nie „miś”. Doprawdy nie wiem jak to poznał. Myślałam jeszcze o sukience, ale bluzeczka w zupełności wystarczy, w końcu „co za dużo to nie zdrowo”, jakby to powiedziała moja mama.

Wczoraj przybłąkał się do nas jakiś mały piesek. Jest cały czarny z brązowymi plamkami na łebku i łapkach. Taki malutki i słodziutki. Nie wiem jak można taką kruszynę wygnać precz. Ginny oczywiście się już do niego przykleiła (tak wygląda, nie puszcza go nawet na minutę). Jak jej powiedzieć, że go nie zatrzymamy? Serce mi się kraje na samą myśl o tym, ale tak trzeba. Jutro rozejrzę się nad chętnymi przygarnięcia go, nasz dom jest za mały żeby zapewnić mu wszystko czego potrzebuje. Trochę szkoda mi będzie pozbywać się Brutusa (w końcu musi mieć jakiś imię) wstyd się przyznać, ale przypomina mi on mojego kochanego Ciapka. Ciapek był moim wiernym przyjacielem w młodości. Miał takie śliczne oczka, zupełnie jak Brutus. Strasznie cierpiałam po jego stracie, może właśnie tego chcę oszczędzić w przyszłości Ginny? Wiem, że trudno byłoby się jej pozbierać po stracie kochanego zwierzątka. Lepiej zrobić to teraz gdy się do niego tak bardzo nie przywiązała (chociaż obawiam się, że jeśli przyjdzie co do czego, nawet do tego się posunie...)




To właśnie Brutusek. Zrobiłam mu zdjęcie tak na pamiątkę. Będzie mi przypominać o Ciapku. Hm w sumie to nie wiem czy dobrze tak rozdrapywać stare rany...

[ 1227 komentarze ]


 
ZWARIOWANA RODZINKA
Dodała Molly Weasley Niedziela, 17 Czerwca, 2007, 19:11

Witam Was po długiej przerwie. Mam dobrą wiadomość, teraz notki będą się pojawiać średnio co tydzień, w najgorszym przypadku co dwa tygodnie. Cieszycie się prawda?? Nie odpowiadajcie;-) W każdym razie aby nie przeciągać zapraszam do czytania i komentowania.

Pozdrawiam wszystkich, którym chce się czytać moje wypociny!! Dobra, dobra już nic nie piszę... czytajcie!


********************************************************

15 wrzesień, niedziela, 1991

Jak ten czas szybko leci.
Po czym doszłam do tak błyskotliwego i odkrywczego wniosku? No więc przyczyniły się do tego sterty albumów, za zdjęciami rzecz jasna, które dla zabicia czasu przeglądałam wczoraj wieczorem. Oglądałam je chronologicznie dzięki temu niczym jak na starym filmie mogłam ujrzeć koleje losu naszej rodziny. Od praprapradziadka zaczynając a na roczku Ginny kończąc. Muszę przyznać, że nasza rodzina ma ciekawą historię. Dzięki tym fotografiom nie zapomnimy nigdy o Maurycym Weasley, który żył w czasach gdy Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać nie był w planach, nawet jego matka w tych czasach nie była niczym innym jak najwyżej komórką jajową... Rzecz w tym, że to właśnie wujaszek Maurycy zapoczątkował tę dziwaczną moim zdaniem tradycję polegającą na kolekcjonowaniu rzeczy mugoli... dosłownie, pamiętam jak moja teściowa opowiadała mi kiedyś, że ten szalony staruszek posuwał się nawet do kradnięcia bielizny suszącej się na sznurku na podwórku mugoli. Jakie szczęście, że Artur ogranicza się do śrubokrętów, wtyczek etc. Ciotka Celinka również urodzona przed TKINWW, na zdjęciu wpatrująca się w przystojnego młodzieńca z żądzą w oczach, dodam, że owy „mężczyzna” miał 16 lat, a ona grubo po trzydziestce... Jej ubiór raczej tego nie odzwierciedlał... krótka spódniczka, taka też bluzeczka i figlarny uśmiech, potrafiła każdego mężczyznę owinąć wokół małego paluszka u stopy. Nie wypowiadam się już lepiej na jej temat... to ulubiona cioteczka Artura... ykhm. Dalej kogóż widzę, moją praprababcię... miłośniczkę chochlików... kilka z nich wytresowała. Reagowały na swoje imiona (Puszek i Okruszek... jaka oryginalność), oprócz tego zwracała się do nich „moje kochaniutkie robaczki”. Jako, że posiadanie w tamtych czasach chochlików na uwięzi było zabronione fotka uwieczniła moment gdy poczciwa Muriel bije pałką pracownika Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, gdy ten odważył się złapać na smycz Puszka... Przejdę nieco bliżej naszych czasów – matka Artura i zarazem moja teściowa, na fotkach ze swoim mężem, a moim teściem, w różnych dziwnych pozach. Dziwnych bo takich... ekstrawaganckich, rodzice Artura są można by powiedzieć, że „starzy ciałem, a młodzi duchem”... bardzo młodzi. Na kolejnych stronicach przewija się jeszcze wredna kuzyneczka piątej wody po kisielu Artura, nie wiem dlaczego w ogóle tu jest, zajmuje tylko cenne miejsce. Nie znoszę jej... oczywiście to uczucie jest uzasadnione. Ta kobieta bezczelnie pochwala hobby mojego męża!!!! A prawo do tego mam tylko ja i dzieci! Nie będzie mi tu jakaś ruda kita kokietowała mojego miłośnika złomu mugolskiego!!! Wdech... wydech... No w końcu doszłam do swoich rodziców. Są całkowitą przeciwnością rodziców Artura. Uwiecznieni w wyniosłych pozach i z powagą na twarzach każą nie zapominać sobie, że należą do rodu „tych Hudgensów co to nasi przodkowie wynaleźli koło”, albo coś równie ważnego. Dalej to już tylko kolejne latorośle moje i męża. Charlie (5 lat) z przyczepionymi skrzydłami do pleców udający jak się domyślam smoka, jakiego nie wnikam. Bill (8 lat) z lalką barbie w ręku (czyżby stąd wzięło się jego umiłowanie do noszenia długich włosów i kolczyków? Wiedziałam, że chłopiec nie powinien się bawić lalkami). Perciątko jako trzylatek już z książką w ręku... jeszcze przed tym jak ją pogryzł. Fred i George (po 7 lat) wkładający sobie nawzajem palce do nosa, tłumacząc się przy tym gorączkowo, że to dla celów wyższych. Ron (10 lat) ze swoim ukochanym misiem, którego z widoczną miłością tyli do siebie (zastanawiam się czy mu go nie wysłać do Hogwartu... musi mu być bez niego strasznie smutno. Jutro się tym zajmę). I na zakończenie tej kolei losu, Ginny z dwoma rudymi warkoczykami taplająca się w swoim urodzinowym torcie (chwila nieuwagi, chwila nieuwagi). Na zdjęciach wszyscy pogodni, weseli, nie pokazując po sobie, że los nie obdarzył ich hojnie jeśli chodzi o sprawy materialne. Rodzina - to dla Weasley’ów i Hudgensów zawsze się liczyło. Teraz ja wpajam te same wartości moim dzieciom, a oni będą swoim i tak do końca. Zbliża się 16:00 jedyne co teraz mogę zrobić to pójść po aparat i wzbogacić album o kolejne kilka zdjęć historii mojej familii.




Bliźniaczki Bibi i Mika, siostry mojej mamy, w młodości kazały sobie mówić Bibo i Mike... co miało chyba oznaczać, że chcą być chłopcami, to wiele wyjaśnia, dlatego zamiast bawić się lalkami wolały drażnić ghula... Im to nie zaszkodziło, nie buczą teraz na strychu ani nie walą w rury, tylko Bill musiał upodobnić się do swojej zabawki...

[ 11072 komentarze ]


1 2 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki