Pamiętnikiem opiekuje się Bellatrix Lestrange Notki do 26 marca 2007 pisała Vingag
Jestem po złej stronie.A jak do tego doszło? cz.I "Czarownice nie pałczą" Dodał Peter Pettigrew Środa, 05 Września, 2007, 18:03
Wiem. Nie pisałam, nie komentowałam, nawet nie wiedziałam, że ktoś założył "mój" pamiętnik Ale miałam problem z internetem i dopiero dzisiaj mi to naprawiono. Od razu dodaje notkę, ponieważ ona tylko na to czekała. Wszelkie zaległości nadrobię mam nadzieję w ciągu najbliższego weekendu. Hmm... Co jeszcze... Aha. To nie ja prowadzę pamiętnik Bellatrix Lestrange, chociaż kilka razy się nad tym zastanawiałam. Wiecie, dlaczego jednak się na to nie zdecydowałam? Pamiętniki 2 złych, wrednych i podłych postaci wkońcu by mi zbrzydły, zabrkłoby mi pomysłów i pewnie nie chciałoby mi się już pisać. Ale się rozpisłam
Dobra, kończę! Miłego czytania
- Mieszkaliśmy w Londynie, wśród mugoli. Mama – Robyn, ja i Airiene, moja młodsza siostra. Prababcia oddała mojej mamie w spadku domek z ogródkiem. Właśnie tam mieszkaliśmy. 2 piętra. Na dole kuchnia, łazienka, salon i dwie sypialnie, a na górze łazienka i cztery sypialnie. Z zewnątrz wyglądał na typowy dom staroświeckich ludzi i wyróżniał się pomiędzy nowoczesnymi domkami. Po obu stronach ciemno granatowych drzwi wejściowych wznosiły się dumnie dwie wysokie czarne kolumny. Okiennice były pomalowane na kolor przypominający gnijące jesienne liście. Wydawał się zbyt wielki dla jednej rodziny, i tak właśnie było. Dlatego mama wynajmowała górę. Czasem było to kłopotliwe, bo mieszkali u nas mugole. Mama musiała się pilnować, żeby przypadkiem nie użyć magii. Muszę przyznać, że przychodziło jej to bez najmniejszego trudu. Zawsze spokojna, opanowana, zachowująca zimną krew w trudnych sytuacjach… Szkoda, że nie odziedziczyłem po niej tych cech. Z wyglądu również nie byłem do niej podobny. Ona – smukła, wysportowana, wszędzie było jej pełno, miała czarne włosy z odcieniem granatu. A ja? Najwidoczniej wdałem się w tatusia. Ale to nieważne. W końcu miało być o mamie. Pamiętam, jak zareagowała, gdy dostałem list z Hogwartu. Rozerwała kopertę, szybko przebiegła wzrokiem tekst, szeroko otworzyła buzię i patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Pewnie dlatego, że wcześniej nie wykazywałem żadnych oznak tego, iż mogę być czarodziejem. W sumie dla mnie samego był to szok. Wiem, że opowiadam chaotycznie, ale… Mówię to, co akurat mi się przypomni. A uwierzcie, ciężko jest mówić o bliskiej osobie, która nie żyje. Naprawdę… - ciągnąłem, połykając łzy. Rany… po raz kolejny się popłakałem. Ale to było chyba normalne, bo skoro wspominam własną mamę, którą sam… - Pamiętam również jej reakcję na inny list. Jak się później dowiedziałem, można było w nim przeczytać o tym, że moja babcia, a matka Robyn nie żyje. Czytając list usiadła, zagryzła wargi, a w oczach zgasły te zawsze żywo połyskujące iskierki. Spytałem jej, dlaczego nie płacze, bo w końcu umarła jej mama. Ona na to odparła łamiącym się głosem, że samotne czarownice muszą zachowywać zimną krew i dawać dobry przykład dzieciom, więc nie płaczą. Bo babcia odeszła do miejsca, gdzie niczego nie będzie jej brakowało, i chociaż będziemy za nią tęsknić, na zawsze zamieszka w naszych sercach. Wiem, że to takie banalne słowa, ale wtedy w nie uwierzyłem. Łatwiej było mi się pogodzić ze śmiercią babci. Od tamtej pory często powtarzała: „Pamiętaj, Peter – czarownice nie płaczą”. A jak mama wyglądała? Hmm…Była raczej wysoka niż niska. Jednocześnie gibka i muskularna, o jasnej, tryskającej zdrowiem cerze i krótkich blond, niedbale zwichrzonych włosach oraz śmiałych oczach sportsmenki. Zawsze wyglądała tak, jakby wzięła właśnie szybki prysznic i przebrała się w „normalne” ciuchy po zdobyciu złotego medalu na olimpiadzie. Przynajmniej taka ją zapamiętałem z czasów mojego dzieciństwa. Była moim idolem… Podziwiałem ją za wszystko. Tak jak każde dziecko podziwia swoich rodziców. Co jeszcze mogę o niej powiedzieć… Uwielbiała grzebać pod maską. To znaczy… lubiła majsterkować przy aucie. No bo skoro mieszkaliśmy wśród mugoli, musiała nauczyć się prowadzić samochód. Mieliśmy czerwone camaro, sportowy wóz. A że była samotna, drobne usterki w aucie nauczyła się naprawiać sama. Zawsze gdy miała wolną chwilę, schodziła do garażu. Czuła się wtedy jak ryba w wodzie. Przynajmniej tak mówiła. Oczywiście nie zawsze miała czas. Bo jak już wspomniałem, mieszkaliśmy w typowej mugolskiej dzielnicy. Potrzebowaliśmy zarówno pieniędzy czarodziejów, jak i mugoli. I tu był haczyk. Mama pracowała w św. Mungu, gdzie płacili jej galeonami. Poza tym była kryminologiem i zarabiała funty. Już tłumaczę, na czym to polegało. Zajmowała się łapaniem przestępców. Ale nie tak normalnie. O nie… Kryminolodzy dostają zawsze trudniejsze sprawy. Takie, z którymi zwykła policja nie daje sobie rady. Najczęściej owe sprawy dotyczyły morderstw. I żeby wejść na trop osoby, która popełniła tą zbrodnię, musiała sprawdzać nawet najmniejszy ślad, bo w wielu przypadkach te z pozoru nieistotne drobiazgi pomagały rozwiązać całą sprawę. Kryminolodzy rzadko pracują w pojedynkę, to też mama miała partnerkę. Nazywała się Amelia Nelson. Ja i Airiene traktowaliśmy ją jak ciocię. Tworzyły bardzo zgrany duet. Każda sprawa, którą dostały, została rozwiązywana. Nie ważne jak była trudna, i czy ktoś zaliczył ją do przedawnionych. Obie nigdy nie dawały za wygraną. Czasem nawet udawało mi się podsunąć jakiś ciekawy pomysł, który był pomocny. Czułem się wtedy potrzebny. Bardzo miłe uczucie… No więc zrozumieliście mniej więcej, na czym polegała mugolska praca mojej mamy? – tu z niechęcią uniosłem prawą powiekę, żeby na ich twarzach ujrzeć wyraz całkowitego zdezorientowania. Najwidoczniej nie zrozumieli ani słowa. No cóż, nie mam wyjścia. Muszę im to streścić przełożyć na ich język. – Dobra. Powiem inaczej. Moja mama była policjantką. Odpowiednik naszych aurorów. A śmierciożerców zastępowali jej przestępcy. I podobnie jak w naszym świecie, płacono jej za łapanie ich. – nie zdążyłem spytać, czy teraz rozumieją, bo usłyszałem dość wyraźne pomrukiwanie. Domyśliłem się, że miało to być „aha”, i że przemówiłem w zrozumiały dla nich sposób. W duchu ucieszyłem się, że nie muszę już więcej powtarzać. Nagle zaciekawiło mnie, ile już tutaj siedzę. Natychmiast zaspokoiłem moją ciekawość spoglądając przez okno na zegar znajdujący się na wysokiej wieży. Obliczyłem, że opowiadam dopiero przez szesnaście minut. Rany… Prędzej bym powiedział godzinę. Ale mi się czas dłuży… Chyba ze strachu przed „gościem”, po którego posłał Dumbledore. Co prawda bałem się jak jeszcze nigdy, ale byłem świadomy tego, że zasłużyłem sobie na pobyt w Azkabanie. No cóż… póki mam czas, będę mówił dalej. Może Dumbledore faktycznie znajdzie dowody przemawiające na moją korzyść? Wszystko się jeszcze okaże. – Nie wiem, co mogę jeszcze o niej powiedzieć. Nic więcej sobie nie przypominam.
- A czy Robyn żyje? – zapytał dyrektor – Nie mówiłeś nic o jej śmierci, bądź o tym, gdzie przebywa obecnie.
Zrobiło mi się bardzo gorąco. Zacząłem oddychać ciężko i powoli. Poczułem, że drżą mi ręce. Janse, że już nie żyje. Ale nie umarła ze strości. Została zamordowana…
- Nie, profesorze. Mama… nie żyje.
- Przykro mi… Wiem, że to niezbyt taktowne pytanie, ale wiesz jak umarła? Śmiercią naturalną? – w jego głosie wyraźnie słychać było współczucie.
- Ktoś ją zamordował. Ja wiem kto, ale nikomu nie mówiłem. Bałem się przyznać, że znam nazwisko sprawcy. Wolałem to zachować dla siebie. A skąd wiem? – sam zadałem sobie to pytanie widząc otwierające się usta Dumbledore’a. - Byłem przy tym.
- Peter, wiem, że to trudne… Ale proszę, opowiedz nam o tym. Być może właśnie przez to, że byłeś świadkiem śmierci własnej matki, wybrałeś nie tę drogę.
- Panie profesorze, to był… to byłem ja. – Kamień spadł mi z serca, bo nareszcie komuś o tym powiedziałem, ale jednocześnie byłem świadomy tego, że wyznałem im kolejny grzech, który tylko doliczy mi lat odsiadki w Azkabanie.
- Dobry Boże! – pisnęła przemądrzała szlama i jednocześnie schowała się za Ronem.
- Jak… dla… mnie… to… za… wiele… - Collin był przerażony i wcale nie starał się tego ukrywać.
- Peter, przyznam, iż zaskoczyłeś mnie. Nie sądziłem, że ty… - nawet Albusowi brakowało słów do wyrażenia zdumienia.
- To był warunek. Powiedziano mi, że bez cięższej zbrodni na koncie nawet nie mogę marzyć o byciu jednym ze śmierciożerców. I to oni wybrali moją ofiarę… Nawet nie macie pojęcia, jak było mi trudno. Ale nie zabiłem jej czarami. Mówili, że to będzie za proste. Musiałem zaplanować zbrodnię doskonałą, godną najgorszego mugola. Przyszło mi to łatwo, bo wzorowałem się na sprawcach, których sprawy ciągnęła mama. Pomieszałem kilka epizodów i… BUM. Opowiem wam, jak to zrobiłem. Tylko mi nie przerywajcie. – I tak już nic mi nie pomoże. Będę mówił, mówił i mówił, aż ten ktoś nie przyjdzie. Wziąłem kilka głębokich oddechów i mogłem opowiadać.
- Zainspirowała mnie zbrodnia faceta, którego nazwano Znikającym Człowiekiem. Mordował on swoje ofiary wzorując się na sztuczkach Harry’ego Houdiniego, słynnego wśród mugoli iluzjonisty. Znikający Człowiek zabijał ludzi, którzy nie byli świadomi niebezpieczeństwa. Ale najciekawsza była jego technika. Każde morderstwo było identyczne, jak pojedyncze sztuczki Houdiniego. Po prostu ofiara była nieświadomym wykonawcą numeru z repertuaru iluzjonisty. Znikający Człowiek aranżował zbrodnię w ten sposób, by miejsce przypominało scenę, ale żeby nie było żadnej drogi ucieczki. Poza tym czekał, aż ofiara umrze. Wtedy już spokojny mógł odejść i zacząć planować kolejną zbrodnię. Tak więc postanowiłem zamordować matkę na podobieństwo mordów Znikającego Człowieka. Wybrałem numer, który w świecie iluzjonistów nazywany jest WODNĄ CELĄ TORTUR. Najpierw powiem wam, jak to wyglądało w wykonaniu Houdiniego. Był związany, powieszony za nogi i opuszczany do wąskiego zbiornika z wodą. Miał tylko kilka minut, by wyginając się od pasa w górę, uwolnić swe stopy i otworzyć wieko zbiornika, nim utonie. W mojej rekonstrukcji owego numeru nie oferowałem takich udogodnień. Wprowadziłem kilka własnych innowacji. Tylko po to, żeby nikt nas nie widział, nie słyszał jej krzyku, oraz żeby ona sama nie mogła uciec. Boże, jakie to było okrutne! Ale chciałem być kimś i zostać przyjętym do kręgu śmierciożerców. W domu podałem jej herbatę, bo było chłodne popołudnie. Wsypałem do niej krótko działający narkotyk, był mi potrzebny tylko do tego, abym zdążył zawieźć matkę nad jezioro, gdzie wszystko było już przygotowane. Pragnąłem, żeby w momencie śmierci była całkowicie przytomna. Prowadziłem ją przez chaszcze porastające opustoszały brzeg jeziora. Pamiętam to jak dziś. Trzymałem ją pewnie w talii. Zatrzymaliśmy się na butwiejącej kładce. Ciasno obwiązałem ją łańcuchami i zakleiłem taśmą usta, ponieważ narkotyk przestawał działać. W jeziorze rosło ogromne zdrowe drzewo. Właśnie dlatego wybrałem to miejsce. Przez jeden z konarów przerzuciłem koniec łańcucha na tyle długi, żebym mógł zanurzyć matkę w wodzie i jednocześnie mieć jeszcze trochę luzu. Wisiała za nogi. Identycznie jak Houdini. Zanurzyłem ją, policzyłem do piętnastu i wciągnąłem do góry. Kaszlała i krztusiła się, a pozycja wisząca wcale nie ułatwiała jej złapać oddechu. Obracała się powoli. W pewnym momencie popatrzyłem prosto w jej oczy. Dostrzegłem w nich niedowierzanie i błaganie. Pewnie nie była w stanie uwierzyć, że kochany synuś robi coś takiego. Morduje własną matkę z premedytacją, wykorzystując techniki najgorszych kryminalistów, z którymi ona była na wojennej ścieżce. Wyobrażałem sobie, że pulsuje jej w czaszce przez krew napływającą do głowy. Nie mogłem dłużej znieść jej widoku, chciałem ją wyciągnąć na brzeg, rozwiązać, ale ONI tam stali… Pilnowali mnie cały czas, aż nie wykonałem zadania. Spojrzałem na nią po raz ostatni i puściłem łańcuch – chwilowo zabrakło mi powietrza. Odtwarzałem tę scenę w pamięci tysiące razy, ale jeszcze nigdy nie wydawała się ona tak rzeczywista. Niemal czułem ból matki. Jakbym przeżywał to razem z nią - Obserwowałem z bezpiecznej odległości, co się z nią dzieje. Wygięła się w pasie usiłując utrzymać chociaż nos nad powierzchnią tej brei. Jednak łańcuchy były za ciężkie. Odpuściła. Bąbelki wydychanego powietrza przestały wypływać. Wiedziałem, co się stało. Zachłysnęła się wodą przez nos i wpuściła do płuc przynoszącą ukojenie śmierć. Wyobrażałem sobie, jak niknie coraz głębiej w wodzie, a potem delikatnie uderza w dno jeziora nieżywa. Byłem z siebie dumny. Głupi gówniarz. Z czego ja się wtedy cieszyłem? Że banda jakichś kretynów kazała mi zabić własną matkę, tylko po to, żebym mógł się z nimi bawić? Żebym mógł razem z nimi wysławiać kolejnego wariata, który chce rządzić światem? – Schowałem twarz w dłoniach. Dupek ze mnie. Powinienem zgnić w Azkabanie, albo ktoś powinien zabić mnie w ten sam sposób, co ja zabiłem ją… Jaki ja byłem głupi! Nie potrafię nawet wyrazić tej złości, która ogarnęła mnie w tamtym momencie. Najchętniej skoczyłbym z tego okna… Byłem tak wściekły, że napisałem wiersz o swojej głupocie. Pomogło mi się to troszkę uspokoić.
Chciałem żyć, nie istnieć, dlatego to zrobiłem.
Wtedy nie wiedziałem, jak bardzo się pomyliłem...
Źle mi było wśród przyjaciół, w matki objęciach,
Więc dołączyłem do Voldemorta - Ciemności Księcia.
Sądziłem, że mi pomoże i oderwie od rzeczywistości.
Wcale nie było tak różowo, ciągle się złościł...
Wyżywał się na mnie, ale z czasem przestało boleć...
Nie było odwrotu. Tylko niewielu się wyrwało,
Ale długo nie pożyli. Właśnie tego się bałem.
Śmierci. Przez nią po nocach nie spałem.
Pan już nawet nie pamiętał mojego imienia...
Dla niego byłem ofermą nie mogącą wyjść z cienia.
Kozłem ofiarnym, nad którym mógł się znęcać.
Byłem słaby. Przestałem się ciągle od wszystkiego wykręcać,
Ze strachu.
Czułem się upokorzony, opuszczony, samotny...
Chodziłem jak struty. Nieustannie markotny.
Zabrakło mi już łez, nie mogłem płakać.
Ciągle musiałem przy Czarnym Panie skakać.
Zrobił ze mnie usługującego robota.
Bez serca, uczuć, własnych myśli... Ciągle kontrolowany,
Czy piękne słońce świeci czy szara słota,
Ja trwam przy nim. Jestem przegrany.
Uciekając, nie tę drogę wybrałem.
Zapowiadało się pięknie, a z niczym zostałem...
Uciekłem od tych, których kochałem.
Wygrałem jedną bitwę, lecz wojnę przegrałem...
Oczywiście im nie wyrecytowałem wiersza. Nie… Ale pamiętnik to co innego, mogę tu o tym napisać.
- Peter, ja… nie wiem, co powiedzieć. Jestem w szoku. Taki miły chłopak… Boże Drogi…
- Panie profesorze, nich pan się nie wysila. Niech pan nic nie mówi. Albo nie. Niech powie pan jedną rzecz. Proszę odpowiedzieć na moje pytanie: Chce pan coś jeszcze wiedzieć o Robyn Pettigrew?
- Zdecydowanie nie… Wiem już wszystko. Ale teraz opowiesz nam o swojej siostrze, Airiene. Nie mam zamiaru dalej roztrząsać sprawy twojej matki, Peter. To by było dla ciebie za trudne. I tak zdobyłeś się na wielką odwagę opowiadając nam o tym. – zapomniałem… Przecież w tym pomieszczeniu siedzi jeszcze czworo dzieci. Harry Potter, Ron Weasley, Hermiona Granger i Collin Creevey… wolę sobie nie wyobrażać, o czym teraz myślą… Na pewno o mnie. Kurczę… Do tego muszę opowiedzieć o Airiene. O mojej kochanej młodszej przybranej siostrzyczce. Cieszę się jak jeszcze nigdy…
Zrobiłem ten rysunek na podstawie zdjęcia z dzieciństwa. Są na nim mama i ciocia Amelia... Znały się już ze szkoły
Początek końca. Mojego. Dodał Peter Pettigrew Wtorek, 21 Sierpnia, 2007, 16:31
Uprzedzam: zbyt ciekawe to to nie jest. Ale podam powód: to wstęp do długiej i moim zdaniem ciekawej historii szczęśliwego dzieciństwa Petera... A że wstępy na ogół nie są ciekawe, nie zrobię wyjątku Miłego czytania
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Patrzcie! Co to może być? – w dłoni Ron trzymał dwie różowe kartki.
- Nie mam pojęcia… czytaj na głos, wtedy się dowiemy. – Harry zaglądał mu przez ramię.
- OK – rudzielec odkaszlnął – Już czytam.
„Po co Ci do prania skrzaty domowe?
Profesorowi Snape’owi oddaj swoje gatki !
Upierze wszystkie: białe i kolorowe.
Będą czyste, świeże i pachnące jak kwiatki!”
- Teraz to drugie.
„Różowe bokserki w błękitne nietoperze
Snape w łazience pieczołowicie pierze.
Nie może być żadnej skazy, żadnej plami.
Przy tym uważa, by nikt nie nacisnął klamki,
Bo wyjdzie na jaw to, co od dawna ukrywał…”
- Oddaj mi to natychmiast! – na widok jego twarzy zachichotałem w duchu. Przypomniała mi się scena z tą małą Tak, to był nikt inny jak Severus Snape.
- Ale ja jeszcze nie skończyłem! – Ron początkowo nie wiedział, z kim rozmawia. Dopiero Harry mu to uświadomił kierując jego twarz w stronę profesora. – Rany… bry panie profesorze – tylko tyle zdołał wykrztusić, zanim wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.
- Weasley… minus 20 punktów dla Gryffindoru. Potter, okulary Ci się przekrzywiły… minus 5 punktów. Granger, nie upilnowałaś tych dwóch przygłupów… minus 15 punktów… Creevey, przebywasz z nimi, minus 5 punktów. A teraz proszę cała czwóreczka do dyrektora. Biegiem!
- I tak się tam wybieraliśmy. A o co chodzi z tymi rymowankami? Pan na serio nosi taką bieliznę? – Hermiona był całkiem poważna. Pewnie skutecznie tłumiła chichot.
- Granger, co to za pytania! Dzięki tobie Gryfoni pozbywają się kolejnych 20 punktów. – zobaczyłem, że kieszenie jego peleryny i spodni są po brzegi wypchane podobnymi kartkami. Chyba chodził po całej szkole i je zbierał. Swoją drogą, wieści strasznie szybko rozchodzą się po Hogwarcie. Uczniowie mijający nas rzucali ukradkowe spojrzenia na swojego nauczyciela i zasłaniając dłońmi usta szeptali coś, po czym pospiesznym krokiem odchodzili z szerokim uśmiechem na twarzy.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zbliżyliśmy się do wejścia do gabinetu Dumbledore’a. Snape cicho wypowiedział hasło i krętymi schodami ruszyliśmy na górę. Nikt nic nie mówił przez całą drogę. Po chwili Severus delikatnie zastukał w drzwi gabinetu. Odpowiedziała mu głucha cisza. Powtórzył czynność, jednak i tym razem nikt się nie odezwał. Zaklął cicho pod nosem, po czym kazał dzieciakom zawrócić. Powiedział, że przyjdą tu kiedy indziej, a wtedy na 100% zastaną dyrektora. Poczułem, jak Ron podskoczył. Być może się czegoś wystraszył. Z resztą nie tylko on. Wszystkich zaskoczyło nagłe pojawienie się Albusa.
- Och, Severusie, wybacz. Wyszedłem na chwilkę do Skrzydła Szpitalnego, żeby odwiedzić profesora Filtwicka. Że też smocza ospa dopadła go w tym wieku… Nieprawdopodobne. Widzę, że przyprowadziłeś kilku młodych gości. Wejdźcie. – drzwi skrzypnęły. Teraz to już kompletnie nic nie widziałem, bo Ron zacisnął dłonie tak, że mocniej już się chyba nie dało. Ugryzłem go w palec, żeby trochę poluzował. Mało brakowało, a bym się udusił. – No więc Severusie, czemu zawdzięczam tą wizytę? – matko droga, jak mnie denerwował ten jego spokojny ton!
- Widzi pan, ta oto czwórka rozsiewa po całej szkole straszne plotki na mój temat.
- Że niby co? Profesorze my przyszliśmy tu, bo…
- Panie Weasley, spokojnie. Daj skończyć Severusowi. Mów dalej – zwrócił się do Smarka.
- Tu nie trzeba nic mówić. Proszę przeczytać – wyciągnął ku niemu dłoń z kilkoma różowymi kartkami.
Albusowi dłuższą chwilę zajęło zapoznanie się z tekstem, po czym delikatnie się zaśmiał.
- Ależ Severusie… Nie ma się czego wstydzić. Ja chętnie zakładam fioletowe bokserki w pieski… I jakoś nie przeszkadza mi to, że ktoś o tym wie.
- Profesorze… - Snape przymknął oczy – Ale oni porozsiewali te ulotki po całym Hogwarcie! Przecież im nie wolno obrażać swoich nauczycieli!
- Severusie, Severusie… to nie oni. W tej sprawie raczej nie znajdzie pan winnego. A temu, kto to napisał, pozostaje tylko pogratulować talentu pisarskiego. A wy moi drodzy, chcieliście czegoś ode mnie, tak?
Harry zaczął mówić:
- Eee… Tak. Bo widzi pan… A czy profesor Snape mógłby wyjść?
- Naturalnie. Severusie, byłbyś łaskaw nas zostawić? – usłyszałem tylko szelest peleryny i trzaśnięcie drzwiami.
Pięknie... Teraz wszystko się skończy… No i proszę, jaki los spotyka człowieka, który chce komuś pomóc. Szlag! To ja się poświęcam, a oni teraz będą mnie powoli niszczyć! Walę to! Niech Potter gnije z tymi przeklętymi mugolakami! Niech się nie dowie o własnej rodzinie! W końcu sam do tego doprowadził…
- Peter, postać szczura i tak już ci nie pomoże. Proszę, powróć, że tak powiem, do człowieczeństwa. – no tak. Gdy ja się rozczulałem, oni już mu wszystko wyjaśnili. Z ulgą rozprostowałem kości. Jednak minęła ona za chwilę ustępując miejsca potwornemu strachowi. Głośno przełknąłem ślinę. Bałem się odezwać.
- Ty, ty, ty… Drugi raz mi nie uciekniesz! Zabiję cie słyszysz? Zabiję cię, tak jak ON zabił moich rodziców! – aż się skuliłem słysząc ten wrzask.
- Harry, uspokój się. Usiądźcie wszyscy – jednym machnięciem Dumbledore wyczarował pięć krzeseł. – Peter, rozumiesz chyba, że musimy poważnie porozmawiać. I cała czwórka uczniów będzie obecna przy tej rozmowie. W końcu pan Potter potrzebuje przyjaciół, a pan Creevey chce wiedzieć, dlaczego odebrano mu zwierzątko - uśmiechnął się (rany, jak mnie to denerwowało… Ten jego beztroski ton był nie do zniesienia), podszedł do jednego z obrazów, wyszeptał mu coś na ucho, po czym beztrosko wrócił do nas. Mężczyzna z obrazu pozostawił po sobie tylko puste ramy. Kurczę, zawiadamia ministerstwo ja nie chcę do Azkabanu… Albus ciągnął – Peter, mamy dużo czasu do przybycia pewnej ważnej osoby, po którą właśnie posłałem, więc z rozmową nie trzeba się spieszyć. Najpierw może opowiedz nam, jak to się stało, że jeden z Huncwotów, tak wrogi Ślizgonom, stał się poplecznikiem Voldemorta – wzdrygnąłem się, podobnie jak Ron i Collin – Bo, sam powiedz, żaden z Gryfonów nie wybrał najgorszej drogi… To przykre, że też akurat ty… Ale cóż, wysłuchamy cię, być może zrozumiemy, dlaczego. – uśmiechnął się zachęcająco, po czym każdemu podał szklankę wody. Szkoda, że to była woda… Najlepiej byłoby teraz się upić i zasnąć na wieki… Nie mam wyjścia, muszę opowiedzieć moją historię…
- Ech… No dobra… Jeśli muszę…
- Nie Peter, nie musisz. Po prostu poznając twoja historię być może będę w stanie ci pomóc. I może pan Potter również dopatrzy się jakiegoś faktu łagodzącego.
Wziąłem łyk wody, i zacząłem. Od początku. Dosłownie.
- Bo to wszystko chyba wynikło z pewnych przeżyć jeszcze z mojego dzieciństwa. Więc może najpierw zapoznam wszystkich z moja rodziną? – zgodnie przytaknęli. Odetchnąłem, przymknąłem oczy, żeby przybliżyć tak odległe mi wspomnienia i zacząłem snuć opowieść bez otwierania oczu. Jakoś tak lepiej mi się mówiło nie widząc twarzy wściekłego na mnie Harry’ego, zawiedzionego Dumbledore’a i rozczarowanego stratą zwierzątka a zarazem podnieconego całym tym zajściem Collina. – Więc…
CDN
Obudziło mnie donośne pobrzękiwanie. Spodziewałem się ujrzeć nad sobą rozradowane twarze Jamesa i Syriusza, próbujących za wszelka cenę mnie wybudzić. Pomyliłem się całkowicie. Zamiast budzących ufność znajomych Huncwotów widziałem starą, zniszczoną i pooraną zmarszczkami mordę Filcha. Na jej widok wzdrygnąłem się. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, jak on wszedł do dormitorium. Dopiero jego donośny mamrotanie pomogło mi wrócić do rzeczywistości.
- Znów te przeklęte szczury. Rozmnażają się z prędkością światła. Biedna pani Norris już sobie z nimi nie radzi.
Przed oczami szybko przesunęły mi się następujące obrazy: Snape ciągnący za ucho płaczącą Puchonkę, zdenerwowana McGonagall, wyobrażenie Severusa piorącego swoją różowo – błękitną bieliznę oraz na końcu zbroja, w której się ukryłem. Wszystko stało się jasne. Tamte szkolne czasy to było tylko wspomnienie. Jednak nadal jakaś mała cząstka mojej duszy starała się nie opuszczać cudownych dziecięcych lat. Zły na siebie za rozczulanie się nad tym, co nie wróci, coraz szybciej przebierałem łapkami, żeby tylko uciec klnącemu pod nosem woźnemu. Na szczęście doskonale znałem wszystkie schody prowadzące do wieży Gryffindoru, więc fałszywe stopnie nie mogły mnie zaskoczyć. Owszem, szczurowi trudniej jest omijać pojedyncze schodki, jednak dawałem sobie radę. Dumny z siebie padłem w kącie przed portretem Grubej Damy. Wystarczy tylko poczekać, aż ktoś będzie wchodził albo wychodził. Nareszcie mogłem odsapnąć. Człowiek już starszy i – co tu kryć – kondycja nie ta. Ale czego się nie robi dla Pana i Władcy? Długo nie musiałem czekać. Uczniowie przemykali w niezliczonych ilościach przez portret, co Gruba Dama przyjmowała z wyraźnie okazywaną złością. Nic się staruszka nie zmieniła. Niezauważony przez nikogo wbiegłem do zatłoczonego Pokoju Wspólnego. Nagle usłyszałem coś, co zmroziło mi krew w żyłach.
- Ron! Możesz mnie nazwać wariatką, ale ja widzę Parszywka.
Rozpoznawałem ten głos. To była ta przemądrzała szlama, która miała wstrętnego rudego kota. Hermiona, czy jakoś tak. Przyjaźniła się z Potterem i rodziną, do której niegdyś należałem. Żeby się upewnić, odwróciłem wzrok w jej stronę. Patrzyłem prosto w jej błyszczące, orzechowe oczy. Dostrzegłem w nich cień podniecenia oraz niedowierzania.
- Hermiono, nie wygłupiaj się. Kogo jak kogo, ale ciebie o żarty bym nie podejrzewał – Piegowaty rudzielec, tak dobrze mi znany, nie wierzył jej. Na moje szczęście.
- Ron! Gdybyś na chwilę łaskawie oderwał się od szachów i spojrzał w róg pokoju, też byś go zobaczył.
- Harry, słyszałeś? Panna wszechwiedzącą i wiecznie poważna chce zrobić nas w konia – zaczął się bardzo głośno śmiać. Nie słysząc chichotu przyjaciela, zawołał go: - Harry? Nie bawi cię to?
- Eee… Stary… Ona nie żartuje. Tam stoi Pettigrew. Jako szczur.
Słysząc swoje nazwisko przypomniało mi się, że nie powinienem tu być a oni nie powinni mnie widzieć. Pognałem co sił do dormitorium Collina. Kurczę, gonili mnie. Uff… Przed sobą wreszcie spostrzegłem znajome drzwi. Między nimi a podłogą była przestrzeń na tyle duża, że mogłem się swobodnie przez nią przedostać prosto do bezpiecznego pokoju. W środku nie było żadnego z chłopców. Pierwszym co zrobiłem, było ukrycie księgi dla Czarnego Pana i moich zapisków na temat Nemesis. Harry, Ron i Hermiona zauważyli, gdzie się schowałem, bo ktoś nerwowo szarpał za klamkę. Szybko się jednak zniechęcili. To znaczy miałem taką nadzieję, ponieważ klamka już się nie ruszała. Być może stali jeszcze pod drzwiami czekając na mieszkańców owego dormitorium, ale ja nie miałem odwagi wyjść na zewnątrz, żeby to sprawdzić. No to już po mnie. Oni pewnie na każdym kroku będą o mnie wypytywali, będą mnie szukać i nie spoczną, póki nie znajdą i nie wykończą. Ponownie usłyszałem znajomy głos. Tym razem jednak był to Collin.
- Harry! Cześć! Co tam u ciebie? A tak właściwie to dlaczego stoicie przed moim pokojem?
- Collin, hej… Wszystko w porządku. Możemy na chwilę wejść?
- Jasne, Harry. Eee… oni też?
- Jeśli mogą… Długo nie posiedzimy.
Kurczę. Już po mnie…
***
Spanikowałem. I to całkowicie. Chociaż pokój był ogromny, nie miałem żadnego sensownego pomysłu na kryjówkę. Oczywiście mogłem niezauważony wybiec z powrotem do Pokoju Wspólnego a potem na korytarze, ale przecież wiecznie nie mogę uciekać. Poza tym nie mam już ani trochę siły. Jak sparaliżowany patrzyłem na otwierające się drzwi. Po chwili ukazała się w nich znajoma mi sylwetka Collina, a za nią trzy kolejne. Musiałem przyznać, że Ron bardzo urósł od czasu, kiedy po raz ostatni go widziałem. A Harry jest tak bardzo podobny do Jamesa… Ale jego oczy nadal były identyczne, jak u Lily. Co ja najlepszego zrobiłem wydając ich? Chłopak nie ma rodziców bo ci zginęli… Ech… Gdyby mama żyła, nie byłaby ze mnie dumna… W końcu sama walczyła przeciw Czarnemu Panu. To znaczy nie całkiem walczyła… Dokładniej zajmowała się tymi, którzy przez Niego ucierpieli. Jednak teraz miałem inne zmartwienia. Jeśli ta zawszona święta trójca mnie zdemaskuje, skończę w Azkabanie. A tego nie chcę. Wziąłem głęboki oddech. Niestety nie olśniło mnie.
- Harry, a mogę wiedzieć, dlaczego tak nagle składasz mi wizytę? – widocznie Collin nie często przyjmował młodego Pottera jako gościa.
- Bo widzisz… do Twojego pokoju wbiegł szczur. I chcieliśmy go złapać, bo… - Harry nie wiedział, jak mu wszystko wyjaśnić. Pewnie też nie chciał zdradzać nieprzyjemnych faktów z przeszłości.
- Chodzi ci o Pazurka? – szlag! Nie zdążyłem uciec i gówniarz podniósł mnie ku swoim gościom – Mam go od niedawna.
- Eee… Mogę go na chwilę wziąć? – niepewnym tonem spytał Ron.
- Jasne. Trzymaj. – powędrowałem prosto do rąk rudzielca. Byłem już zgubiony. Zobaczy, a właściwie nie zobaczy mojego brakującego palca. To był mój znak rozpoznawczy. Nie przychodziło mi do głowy nic, co mogłoby mnie wybawić.
- To Parszywek! Brakuje mu jednego palca… - pisnęła szlama. Czasem była aż nazbyt spostrzegawcza.
- To nie jest żaden Parszywek, tylko mój Pazurek… Ej, o co wam chodzi z tym szczurem? – no, nadal miałem jakiegoś obrońcę.
- Collin.. – zaczął niepewnie Harry – bo ten… To nie jest żaden Pazurek. To tak naprawdę nawet nie jest szczur…
- Możecie mi wytłumaczyć, dlaczego tak kłamiecie na jego temat? Jeśli wam się podoba, i chcecie go zatrzymać, to nie ma mowy. Mogę co najwyżej pozwolić wam się czasem z nim bawić. Ale wtedy ona – wskazał na Hermionę – zamknie gdzieś tego swojego rudego kota.
O taaak… Tego kota pamiętałem bardzo dobrze. Od początku wiedział, że jestem animagiem. No, przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Ciągle na mnie prychał albo gonił. Przeklęte zwierzę. Jednak to prawda, że pupil upodabnia się do właściciela.
- Nie! My nie chcemy ci go zabrać. Po prostu… Głupio mi się przyznać, ale… pierwszy raz w życiu brakuje mi słów. – no proszę… Gdybym tego nie słyszał, nie uwierzyłbym. Panna mądralińska nie wiedziała, co powiedzieć. Zaśmiałem się w duchu. A swoją drogą, to nawet wyładniała. Wreszcie zrobiła coś z tymi włosami. I spoważniała. Jak dzieci szybko się zmieniają…
- Zdaje mi się, że nie ma innego wyjścia. Ron, trzymaj szczura, idziemy do Dumbledore’a. Ten gnojek nie będzie miał okazji do tego, żeby znów zrujnować mi życie.
Ty głupi chłopaku – pomyślałem – Nawet nie wiesz, jaką niespodziankę mam dla ciebie… Gdybyś mnie zostawił, niedługo spotkałbyś się ze swoją kuzynką. Ale cóż. Może kiedyś sam się dowiesz. Dumbledore wyśle mnie do Azkabanu. – wzdrygnąłem się na samą myśl o tym miejscu – zgniję tam… A jeśli nawet kiedyś Pan podporządkuje sobie dementorów i będzie okazja do ucieczki, On mnie wykończy… Super…
- Hej, czekajcie! To mój szczur i mam prawo iść z wami! – sapał Collin – Ja chcę wiedzieć, co jest grane! Dlaczego mi go zabieracie?
Przez odstępy między palcami Rona widziałem, jak Harry podchodzi do mojego obecnego właściciela i zasłania mu dłonią usta, po czym powoli i wyraźnie mówi mu prosto w twarz:
- Nie krzycz tak, Collin. Wzbudzasz sensację. Pójdziesz z nami pod warunkiem, że nie otworzysz swojego otworu gębowego do momentu, aż ktoś cię o coś spyta. I mówiąc „ktoś” mam na myśli profesora Dumbledore’a. Zrozumiałeś? – młody w potwierdzeniu skinął głową. Wyglądał tak, jakby się przestraszył. Chyba jeszcze nie miał okazji widzieć wkurzonego Pottera. Muszę przyznać, widok dość nieprzyjemny.
Co trapi S.A.M.G. Snape'a? Dodał Peter Pettigrew Czwartek, 16 Sierpnia, 2007, 15:19
Dawno nie uśmiałem się tak bardzo. Upokorzenie Snape'a wywoływało u mnie cień mściwej satysfakcji. Przypomniało mi to, jak kiedyś...
-Rogacz, słyszysz jak grzmi? Może pójdziemy do Pokoju Wspólnego postraszyć dziewczyny? Peleryna niewidka bardzo nam się przyda
ŁUP! But Jamesa pofrunął w stronę Łapy. Trafił go w głowę.
- Ach... wybacz. Najmocniej cię przepraszam. Przecież ty wolałbyś je przytulić, żeby się nie bały... A zwłaszcza jedną... Lily Evans per Ruda - wyszczerzył w uśmiechu swoje idealnie białe i proste zęby rozmasowując jednocześnie miejsce, w które przed momentem trafił but.
ŁUP! Tym razem Łapa zdążył się uchylić. James rozbił wazon. Z twarzy Syriusza nie znikał uśmiech. W końcu oni ciągle się przekomarzali. Upewniwszy się, że Rogacz nie ma przy sobie już niczego, czym mógłby rzucić, postanowiłem się do czegoś przyznać.
- Ej, chłopaki... głupio mi się przyznać, ale... ten... yyy... - wziąłem głęboki oddech - To wcale nie burza. To raczej mój brzuch, bo ja chyba...
- ...znów jestem głodny - dokończyli chórem James, Syriusz i Remus.
- Skąd wiecie? - kompletnie mnie zatkało. Odpowiedział mi Lunatyk:
- Przecież my wszyscy zgłębiliśmy już tajemnice leglimencji. Zapomniałeś? Umiemy czytać w myślach!
- Ale że jak?! O cholera... - oblałem się rumieńcem. A ja czasem mm takie pomysły, że klękajcie narody...
Poczułem n swoim ramieniu dłoń Rogacza. Po chwili usłyszałem jego głos:
- Glizdek... nie łam się... nikomu nie powiemy... Przecież nikt nie musi wiedzieć, że dzisiejszej nocy śniłeś o jedzeniu, no nie?
- I że to była romantyczna kolacja z panią Pince... - na przeciwko mnie stanął Syriusz.
Momentalnie zrobiło mi się okropnie gorąco. Rumieńce paliły w policzki. Na samą myśl o tym, że ktoś zna moje sekrety (nawet jeśli to naj przyjaciel), chciało mi się płakać. Spuściłem głowę i zagryzłem wargi, żeby powstrzymać łzy. Słowa Lupina jakoś do końca mnie nie przekonały:
- Peter, spokojnie. My żartujemy! Nie na darmo nazywają nas Huncwotami, no nie? To są tylko wygłupy
- W takim razie, skąd wiecie, że jestem głodny? - nie miałem odwagi podnieść głowy, bo to by oznaczało spojrzenie na któregoś z nich.
Luni tylko zachichotał, a Łapa i Rogacz dusili się ze śmiechu.
- To bardzo proste. Dzisiaj jest piątek, a więc jutro wypada sobota. W soboty śniadanie jest zawsze później niż w inne dni tygodnia. Kolacja była trzy godziny temu, więc chcesz zjeść coś teraz, żeby do jutrzejszego śniadania nie poczuł głodu. Tak jest co piątek - odetchnąłem z ulgą. Czas na kolejne pytanie:
- A sen? Niby skąd o nim wiecie? - tym razem Syriusz się odezwał:
- Słuchaj. Zasypiasz pierwszy i gadasz przez sen Poza tym zawsze śnisz o tym samym. Już zrozumiałeś?
- Ja?! Gadam przez sen? Znów kłamiecie - szczerze mówiąc, to wiedziałem, że to niestety prawda. Łapa podał mi zwój pergaminu.
- Tu zapisujemy twoje najlepsze teksty - puścił oczko do Jamesa i ryknęli śmiechem. Gdy przeczytałem kilka wersów, dołączyłem do nich.
Muszę dodać, że po dłuższym śmianiu się dostaję czkawki. Tak więc po ok. 10 minutach w dormitorium było słychać tylko moje czkanie. "Ciszę" przerwał Rogacz:
- No to jak, idziemy? - przytaknęliśmy - Jeszcze tylko kilka niezbędnych rzeczy... - z kufra wyjął torbę na książki i Mapę Huncwotów. Tu jestem winien kilka słów wyjaśnienia.
Mapa została stworzona przez nas, Huncwotów (stąd jej nazwa). Ukazuje wszystkie (oprócz komnaty, w której stoi lustro Ain Eingrap i Pokoju Życzeń) tajemne przejścia na terenie Hogwartu i przyległych do niego terenów orz osoby się tam znajdujące. Mapa była oczywiście wielką tajemnicą, osoba niezorientowana mogła uznać ją za zwykły kawałek pergaminu. Aby ją odczytać, należało stuknąć w nią różdżka i wymówić specjalną formułkę. Została zaczarowana w taki sposób, aby osoby chcące ją odczytać na siłę nie mogły tego uczynić - pojawiały się wtedy na niej obelgi pod adresem tej osoby. A jak to się stało, że w ogóle mieliśmy tą mapę? Pomysł rzucił Syriusz. Gorzej było z wykonaniem. Na szczęście jedną czwartą naszej paczki stanowi geniusz w dziedzinie magii, Remus Henry Dustin Lupin ( drugie i trzecie imię ma po dziadkach. Piękne, nieprawdaż? )
Żeby znaleźć jakiś sposób na jej wykonanie, wiele godzin dziennie przesiadywał w bibliotece. A ja razem z nim. Pani Pince... Ech... Było - minęło. I tak, pewnego pięknego wieczoru w ciepły wieczór (tak naprawdę grad tłukł w szyby i było potwornie zimno, ale tamto lepiej brzmi) pokazał nam Mapę Huncwotów. Od tamtego czasu jest ona naszym atutem. Cudo! Ciekawe, czy Filch ją wyrzucił, czy nadal ją ma... To tyle o mapie. A powracając do wcześniejszych wydarzeń...
- James, a po co ci ta torba? - wytłumaczył mi, że w nocy urządzimy sobie małą ucztę, i napakujemy jedzenia z kuchni do torby. Ustawiliśmy się naokoło niego, żeby uruchomić mapę.
- Różdżki w dłoń! - krzyknął Rogacz. To było jego ulubione powiedzenie zaraz po "Evans, umówisz się ze mną?" i "Następnym razem nie oprzesz się mojemu wdziękowi, Ruda".
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego! - to właśnie jest to hasło potrzebne do odczytania mapy.
Zauważyłem, że większość uczniów siedzi w swoich dormitoriach, a reszta w Pokojach Wspólnych. Tylko jedna postać błądziła po korytarzach. Punkcik był podpisany "Severus Snape". Nawet Filcha nigdzie nie było. To znaczy był, ale nie patrolował szkoły. Pewnie już dawno chrapał w swoim idealnie czyściutkim pokoju zaraz obok swojej wysprzątanej kanciapy.
- No to Smarkerusek się zdziwi na nasz widok... - w oczach Syriusza pojawił się tak dobrze znany mi błysk.
- Glizdek, najpierw go pośledzimy, a potem pójdziemy po żarcie, ok?
Z ciężkim sercem i pustym żołądkiem odparłem: - No nie wiem… Ja i mój żołądek długo nie wytrzymamy…
- Ale Peter… Zdajesz sobie sprawę z tego, że zanim wrócimy z kuchni, Snape może uciec? A my dzisiaj tylko 2 razy się nad nim pastwiliśmy… I w dodatku trwało to bardzo krótko. – w tym miejscu Łapa zastosował wzrok zbitego psa. Dosłownie. A skoro jako animag był psem, to wyszło mu to bardzo realistycznie.
- Ech… niech wam będzie – odparłem (wiedziałem, że z nimi i tak nie wygram) i z wielkim bólem pomasowałem brzuch.
- To teraz zostało nam tylko przekonać Remusa. - James podszedł do Luniego i baaaaaardzo szeroko się uśmiechnął.
- Zgrzeszyłbym, gdybym odmówił temu spojrzeniu. – puścił do mnie oczko, a Rogacz troszkę się speszył.
- Ale Luni... tu chodziło o uśmiech...
- Wiem, ale sam uśmiech by mnie nie przekonał. Tak samo, jak nie przekonuje Lily Evans. Musisz nad nim popracować. – na twarzy Jamesa ukazał się dziwny grymas. Wyglądał tak, jakby zjadł przed chwilą fasolkę o smaku goblinowym. Nie odgryzł się jednak ze strachu przed zmianą zdania przez Pana Prefekta.
***
Schowani we wnęce w ścianie obserwowaliśmy jak Smarkerus skrobie piórem po pergaminie. Musieliśmy się dowiedzieć, dlaczego nie odrabia lekcji w lochach, jak inni uczniowie.
- Może ci w czymś pomóc? – Remus podszedł do niego - prace domowe to dla mnie pestka.
- Odwal się - warknął Severus. Szybko wstał, gotowy do obrony. Niestety (dla niego) nie zauważył, że zapisany do połowy pergamin spadł na posadzkę. James od razu go podniósł i zaczął czytać. Ja patrzyłem na twarz Snape'a. Zagnieździło się na niej kilkanaście wielkich pryszczy. Ohyda!
- Co ty masz na mordzie? - speszył się, gdy usłyszał mój krzyk. Założył na głowę kaptur zasłaniający twarz.
- No proszę! Severus Antoni Gilbert Marshall Snape dojrzewa! - Syriusz zerwał mu kaptur z głowy - Masz trądzik?! Bo nie wytrzymam! Smark ma syfy na ryju! Bezcenny widok!
- Dajcie mi spokój! Skąd znacie moje imiona?
- Sam je tu napisałeś, młotku. - dopiero teraz zorientował się, że James zabrał mu list. Rogacz zrobił minę znaczącą "Głupota Ślizgońska nie zna granic". Spytałem o treść kartki.
- Peter, wiesz co? Sam przeczytaj! - rzucił go w moją stronę. Zacząłem czytać na głos:
- Droga Christino!
Nazywam się Severus Antoni Gilbert Marshall Snape. Uczęszczam do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jestem Pani wielkim fanem, ponieważ w oryginalny i piękny sposób potrafi pani doradzać młodym czarodziejom i czarownicom w sprawach intymnych oraz podnosić ich na duchu. I właśnie dlatego skorzystam z Pani porad. Mój list będzie dłuższy, niż takie, jakie dostaje Pani zwykle, ponieważ dręczy mnie wiele spraw.
Zacznę od tego, że mam koszmarną cerę! Na twarzy mam wiele pryszczy i wągrów. Oprócz tego tak bardzo przetłuszcza mi się skóra, że po całym dniu świecę się jak pochodnia. Nie jestem jakimś wyfiokowanym kolesiem, ale lubię zadbać o siebie. Myję twarz mydłem antybakteryjnym kupionym w specjalnym mugolskim sklepie (wiem, że to straszne, jednak nie miałem innego wyjścia) i nie wyciskam pryszczy, bo wiem, że to szkodzi. Ale i tak wyglądam fatalnie i mam megadoła!
Kolejny problem dotyczy moich włosów. Podobnie jak cera, strasznie mi się przetłuszczają! Zacząłem nawet myć je częściej, bo robię to raz w tygodniu, a nie jak dawniej 2 razy w miesiącu, ale to nie pomaga!
Na tym list się skończył. Pewnie pisał to, gdy mu przeszkodziliśmy.
- O – mój - Boże! To jest... genialne! Nie oddam ci tego listu za nic! Cała szkoła wręcz musi się dowiedzieć o twoim problemie! - zacząłem zwijać się ze śmiechu z innymi.
- Oddaj mi to i nie waż się komukolwiek pokazywać – warknął wyraźnie zmieszany Ślizgon.
- Nie ma mowy! W życiu!
Snape ciągnął ochrypłym głosem: - Myślisz, że to mnie upokorzy? Możliwe, ale popamiętają 2,3 dni i im się znudzi! Poza tym ja przynajmniej dojrzewam, a nie tak jak wy, pluskwy… Dzieci – prychnął - Aha... i mam dla ciebie nowinę. Tak, do ciebie mówię pulpecie – wycedził z mściwym cieniem satysfakcji na twarzy - Myślisz, że ta kobieta, która cię wychowuje to twoja matka? BŁĄD! Użyj szarych komórek i pomyśl, jeśli umiesz.
- Zostaw, go w spokoju, pacanie – James stanął w mojej obronie. Ja Sm nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Za bardzo zszokowały mnie słowa Smarka. Choć, to, co mówił bolało, chciałem słuchać dalej. Bo przecież mogła to być prawda.
- Potter, zawrzyj ryj. Rozmawiam z Pettigrew – odpowiedział nie odrywając ode mnie wzroku, po czym dalej snuł:
- W niczym nie przypominasz swojej matki. Widziałem ją kilka razy, i wywnioskowałem, że jest... Ekhem… twoja stara, grubasie, jest… ładna - skrzywił się przy wymawianiu tego słowa - I w dodatku inteligentna. W końcu pracuje w św. Mungu. A ty... szkoda słów. Sam wiesz najlepiej, jaka z ciebie ofiara. - nie wspominał nic o moim ojcu. Nie mógł, bo go nie znał. Ja z resztą też nie. Podobno porzucił nas, gdy dowiedział się o ciąży. Drań. A mama nikogo nie szukała. Sama doskonale sobie radziła. Była bardzo zaradna, i niczego nam nie brakowało. Miałem jeszcze młodszą siostrę, Airiene. Mamusia ją adoptowała.
Słowa Snape'a kołatały się w mojej głowie. Ciągle je słyszałem i za każdym razem zdawały coraz większy ból. Ja… adoptowany? Jak Airiene...? Przecież mówiła, że ten drań opuścił nas na wieść o ciąży… Czyżby moja rodzona matka… kłamała? „Rodzona matka”… chyba nie mogę jej tak nazywać… Nagle poczułem znajomy zapach pościeli. Nawet nie zauważyłem, jak Huncwoci zaprowadzili mnie do dormitorium. Leżałem. W głowie miałem pustkę. Poczułem się taki samotny, zagubiony… Nie wytrzymałem, poryczałem się. Jak dziecko. Remus mnie przytulił jak brata, James i Syriusz na chwilę zapomnieli o żartach i przyłączyli się. Mówili, że Smark mówił to, bo zdenerwowała go moja reakcja na list… Chociaż wiedziałem, że to nie mogła być prawda, to mała cząstka mnie wierzyła Severusowi. W ciągu godziny mój świat się zawalił.
Dlaczego kłamała?
Dlaczego ukrywała prawdę?
Dlaczego nic mi nie powiedziała?
Dlaczego ja mam tak przesrane w życiu?
Było jeszcze wiele pytań, na które niestety, nie znałem odpowiedzi. Czułem się okropnie. Nawet głód przestał mi dokuczać. Było mi właściwie wszystko jedno, co się ze mną dzieje, co się dzieje wokół mnie, gdzie jestem… Zdawało mi się, że jedyne bliskie osoby, które mi zostały to James Potter, Syriusz Black i Remus Lupin. Moi jedyni przyjaciele. Jedyni, ale niezastąpieni. Musiało być już bardzo późno, bo sam nie pamiętam, kiedy zasnąłem…
Z cudownych wspomnień wyrwało mnie skrzypnięcie drzwi. Moim oczom ukazał się widok zapierający dech w piersiach. Blask bił od niej jak od wypolerowanego diamentu. Złote włosy upięte w kok sprawiały wrażenie aureoli unoszącej się nad aniołem. Ona sama promieniała szczęściem i wiodła po bibliotece rozmarzonym wzrokiem. – Kurczę, pisze jak jakiś poeta! Ale nic nie poradzę na to, że pani Pince tak na mnie działa… Albo raczej działała. Bo gdy jej spojrzenie zatrzymało się na moim małym szczurzym ciałku…
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Myyyyyyysz!!!
Czar miłości prysł natychmiast. Ten jeden wrzask całkowicie zmienił mój stosunek do niej.
Po pierwsze, pomyliła szczura z myszą.
Po drugie, jest dla mnie za stara.
Po trzecie, skoro nie znosi gryzoni, to nie zaakceptowałaby tego, że jestem animagiem – szczurem.
Po czwarte, Filch.
Po piąte, służę Czarnemu Panu i nie mam czasu na miłość.
Dobrze, że się z tego wyrwałem. Ulżyło mi.
- Proszę pani, co się stało?
- WEŹ STĄD TĘ MYSZ! – odpowiedziała jedynej uczennicy zainteresowanej sytuacją.
Hmmm… Może już czas wiać? Puściłem się pędem do drzwi, a potem na korytarz. Fajnie, że jestem szczurem. Szybciej biegam. A jednak oni się na coś przydali… Żeby było szybciej, skorzystałem ze skrótów. Chwile zajęło mi dotarcie do wejścia wieży Gryffindoru. Wbiegłem po schodach do środka i znalazłem się w wyłożonym marmurem korytarzu w stylu lat siedemdziesiątych. Z zakrętu na końcu korytarza wyłonił się mężczyzna w średnim wieku z tłustymi włosami ciągnący za ucho młodą Puchonkę. Wyglądała na przestraszoną, a po policzkach spływały jej łzy wielkie niczym grochy.
- U – urwie mi chlip! p – p – pan chlip! uchooo! Chlip!
- Do wesela się zagoi. O ile ktoś cię zechce – zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem – Mam do ciebie parę pytań…
- A – ale chlip! j – j – ja nic nie chlip! Zr – r – robiłam!
- Według ciebie wchodzenie do męskiej toalety profesorów to NIC?! – w tym momencie gwałtownie pchnął ją na ścianę, aż kobieta z pobliskiego obrazu wylała na siebie wino z kieliszka. Zaczęła bluźnić na Snape’a. Dokładniej usłyszałem tylko coś w rodzaju: „Bezmózgi trollu, uważaj!” Resztę zagłuszyły mi słowa Severusa. Cedził powoli przez zaciśnięte zęby:
- Ten… stary… kretyn… już… sam… nie… wie… kogo… tu… sprowadza… - dziewczynka rozbawiona złością profesora, cicho chichotała.
- I z czego rżysz głupia dziewczyno?! Naprawdę cię to bawi? – Puchonka nie mogła opanować śmiechu – 2 tygodnie szlabanu. Idziemy do mojego gabinetu, wymyślę ci karę. Za chwilę zmażę z twojej twarzyczki ten uśmiech.
- Dobrze trollu… znaczy panie psorze
- Ty nieznośna gówniaro! – Smark zrobił zamach żeby ją uderzyć. Pudło. – Jutro pożałujesz, mała k…
- Severusie, na miłość boską, co ty wyprawiasz? – Minerwa McGonagall. Zaczęła tu uczyć, gdy byłem na czwartym roku. Surowa. Stanowcza. Nic nie umknie jej uwadze. Widząc odchodzącą Puchonkę, krzyknęła z nią:
- LaPorte, natychmiast wracaj! Musimy sobie coś wyjaśnić! – dziewczynka posłusznie zatrzymała się i zawróciła. Nadal chichotała. Całkowicie pochłonięty sceną zapomniałem, że mam uciekać. Nauczycielka podała młodej chusteczkę. Dopiero teraz zauważyłem, że z jej ucha kapie krew. Miała je naderwane. Smarkerus jest zdolny do wszystkiego, nawet pod okiem Dumbledore’a.
- Lucy, zaraz po naszej rozmowie zgłosisz się do Skrzydła Szpitalnego. Koniecznie trzeba to opatrzyć. – Puchonka skinęła głową w geście potwierdzenia.
- To i tak niewiele. Ta mała szm…
- Severusie, dość! Przestań już!
- …ata powinna bardziej oberwać.
- Ale ja przecież nic nie…
- Uspokójcie się wreszcie! – pierwszy raz w życiu widziałem ją tak zdenerwowaną – Zacznijmy od początku. Lucy, co zrobiłaś? Tylko proszę cię, mów powoli i nie krzycz.
- Bo ten… Pani profesor, ja akurat byłam w pobliżu pokoju nauczycielskiego, czekałam na koleżankę z Gryffindoru. Miałyśmy pójść razem na błonia żeby…
- Ach… Na błonia… Jasne… To jakim cudem znalazłaś się w…
- Severusie! Daj jej skończyć i błagam, mów odrobinę ciszej… Albus wczoraj wieczorem chciał ze mną porozmawiać, i wypiłam za dużo ognistej… Rozumiesz - Snape wykrzywił usta w uśmiechu. Nie do twarzy było mu z tą minką.
- Oczywiście pani profesor, rozumiem… rozumiem…
- LaPorte, mów dalej.
- Gdy tak stałam, podszedł do mnie Fred Weasley. A może to był George? Mniejsza z tym. No i ten… Poczęstował mnie cukierkiem. A że mama zawsze mówiła „Jak dają to bierz, jak biją uciekaj”, wzięłam. I ten… był dość spory, więc zjadłam najpierw jedną połowę. Poczułam, że za chwilę będę rzygać. I ten…
- Lucy, mogłabyś używać ładniejszych wyrazów? Doprawdy… - skarciła Puchonkę Minerwa.
- Przepraszam. No więc poczułam, że te ten… że zaraz zwymiotuję. Nie chciałam nabrudzić na korytarzu, więc ten… pobiegłam do najbliższego kib… - widząc surowe spojrzenie profesorki natychmiast zaniechała wypowiedzenie kolejnego niekulturalnego słowa i uśmiechnęła się przepraszająco – najbliższej toalety. I ten…
- Na brodę Merlina, Lucy! Czy mogłabyś przestać ciągle powtarzać „i ten”? – McGonagall najwyraźniej traciła już cierpliwość.
- Proszę wybaczyć… Zawsze tak mam gdy się denerwuję – LaPorte zarumieniła się – I ten… Ups… już nie będę – odetchnęła głęboko, po czym ciągnęła – Toaleta była zaledwie kilka metrów dalej. Ale to była męska ubikacja… Profesorów… Pani profesor, ja nie miałam wyjścia! Wie pani, że mają tam różowy papier toaletowy?
- Coś podobnego… u nas jest szary… Zaraz! Więc poszłaś tam, bo nie chciałaś nabrudzić? – Puchonka ponownie skinęła głową – Snape, czy pan oszalał? Przecież nie zrobiła nic złego.
- Wiem. Ale gówniara widziała jak coś robię. A nie powinna. Mogła najpierw spytać, czy w łazience ktoś jest. – rumieniec oblał jego policzki
- A co takiego robiłeś?
Zanim odpowiedział, usłyszałem głos Lucy: - Pan profesor prał bieliznę – zachichotała – różowe bokserki w błękitne nietoperze – teraz zaśmiała się na głos.
- Siedź cicho! – warknął Smark
McGonagall z trudem powstrzymywała się od uśmiechu.
- Severusie… Nie możesz jej za to ukarać. Tu raczej radziłabym rozmowę z rudzielcami… Ale to już moja sprawa, bo należą do mojego domu. Jeśli dostała od ciebie szlaban, odwołuję go. W końcu vice dyrektor szkoły też ma coś do powiedzenia. Lucy, idziemy do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey się tym zajmie – wskazała na jej krwawiące ucho.
Pani Pomfrey to pewnie nowa pielęgniarka… - pomyślałem.
- Masz niezły gust, Severusie – rzuciła Minerwa przez ramię.
Szły w moją stronę, więc byłem zmuszony się schować. Wślizgnąłem się do pobliskiej zbroi.
- Argusie, mógłbyś wymienić papier toaletowy w damskich toaletach, na taki, jaki jest w męskich? – profesorka zwróciła się do woźnego na tyle głośno, że wyraźnie to usłyszałem. Zachichotałem pod nosem.
- Oczywiście, pani profesor. Zabiorę się za to, gdy tylko skończę czyścić zbroje – ciszej dodał – Przynieś, wynieś, pozamiataj… A mamusia mówiła, żebym założył własny pub.
Streszczenie Dodał Peter Pettigrew Niedziela, 05 Sierpnia, 2007, 13:34
Peter Pettigrew służy Sami Wiecie Komu. Jest przez niego traktowany… nie za dobrze. Pewnego dnia, Glizdogon dostaje od Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać poważne zadanie. Ma dostać się do Hogwartu i z biblioteki wykraść księgę pt. „Najstraszliwsze eliksiry i jak je uwarzyć”. Rozradowany animag chętnie podejmuje wyzwanie, bo przecież jest to zawsze jakiś sposób, żeby choć na chwilę wyrwać się od swojego Pana. Początkowo zadanie wydaje się łatwe, ale to tylko pozory. Problemy zaczynaj się już przy wejściu. No bo jak niby Peter mógłby się dostać do środka? Dumbledore zadbał o to, by nikt niepożądany nie znalazł się w zamku. Ale dopisało mu szczęście. Uczniowie wracali właśnie z Hogsmeade. Korzystając z okazji, wślizgnął się do torby chłopca z aparatem fotograficznym. (Jak się później okazało, było to Colin Creevey, największy fan Harry’ego Pottera). Glizdogon ma zamiar z chwilę wydostać się z torby i od razu udać się do biblioteki, jednak dalsze wydarzenia poszły nie całkiem po jego myśli. Chłopiec zauważa szczura, i przygarnia go, z czego Peter zbytnio się nie cieszy. Colin troskliwie opiekuje się swoim nowym zwierzątkiem: karmi go, tworzy mu wygodne posłanie. Kilka razy nawet ratuje go przed śmiercią lub wyrzuceniem z Hogwartu. Glizdogon powoli przekonuje się do młodego Gryfona, a z czasem zaczyna go lubić i jest wdzięczny, że ten go przygarnął. Pewnego dnia, Peter budzi się i widzi, że jest sam w dormitorium. Postanawia skorzystać z okazji, i wymyka się do biblioteki. Ma wielkie szczęście, ponieważ pani Pince zostawiła pomieszczenie bez opieki (co zdarzyło się chyba po raz pierwszy). Przyczyną tego był list, który dostała bibliotekarka. Animag z ciekawości przeczytał słowa starannie napisane na pergaminie. Był to list miłosny od Filcha. Opisuje on tam, od jak dawna darzy uczuciem panią Pince i pragnie natychmiast się z nią spotkać, bo ma do niej sprawę. W owym liście zamieszcza wiersz. Całkowicie nie pasuje on do natury Filcha, jednak jest jego autorstwa.
Dzień dobry! nie śmiem budzić, o wdzięczny widoku!
Jej duch na poły w rajskie wzleciał okolice,
Na poły został boskie ożywiając lice,
Jak słońce na pół w niebie, pół w srebrnym obłoku.
Dzień dobry! już westchnęła, błysnął promyk w oku,
Dzień dobry! już obraża światłość twe źrenice,
Naprzykrzają się ustom muchy swawolnice,
Dzień dobry! słońce w oknach, ja przy twoim boku.
Niosłem słodszy dzień dobry, lecz twe senne wdzięki
Odebrały mi śmiałość; niech się wprzódy dowiem:
Z łaskawym wstajesz sercem? z orzeźwionym zdrowiem?
Dzień dobry! nie pozwalasz ucałować ręki?
Każesz odejść, odchodzę: oto masz sukienki,
Ubierz się i wyjdź prędko - dzień dobry ci powiem.
Wtedy właśnie wychodzi na jaw, że Peter jeszcze od czasów szkolnych podkochuje się w bibliotekarce. Jest on o nią bardzo zazdrosny i ma zamiar nie dopuścić do ślubu. Najpierw jednak musi wypełnić zadanie powierzone mu przez Czarnego Pana. Rozpoczyna poszukiwania księgi. Przypomina sobie, że jest ona w Dziale Ksiąg Zakazanych zamkniętych na kłódkę. Więc najpierw musi odnaleźć klucz. W czasie poszukiwań natyka się na akta uczniów. Zawierają one zdjęcia lub portrety wszystkich uczniów Hogwartu oraz notatkę na ich temat. Była ona co roku odświeżana przez obecnego dyrektora szkoły. Gdy z ciekawości je przegląda, jego uwagę przyciąga zdjęcie ładnej nastolatki. Ma ona długie śliwkowe włosy i piękne orzechowe oczy.
Przy czytaniu notatki przypomina mu się nazwisko mugoli, u których mieszka Harry Potter. Właśnie tak początkowo nazywała się dziewczynka: Dursley. Klara Dursley. Początkowo, bo niespełna 3 miesiące po narodzinach została ona oddana do adopcji do rodziny czarodziejów. Peter domyśla się, że jest to krewna Harry’ego, ale on nie wie, że takowa istnieje. Wyczytuje, że obecnie nazywa się Nemesis Brenstick i jest córką Artemidy i Teofila. Została przydzielona do Ravenclawu. Jeśli chodzi o wyniki w nauce, jest niedaleko za panna Hermioną Granger. Ma talent pisarski nieprzydatny w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Glizdogon chwilę rozmyśla, po czym ponownie szuka klucza. Nie zajmuje mu to dużo czasu. Wziąwszy księgę, transmutował się w szczura i pospieszył do drzwi. Gdy okazała się, że są zamknięte i nie ma sposobu na wydostanie się z biblioteki, zaczął wspominać dawne czasy. To znaczy te, kiedy był w Hogwarcie jako uczeń. Przypomina sobie, jak za sprawą Jamesa omal nie stracił ręki. Oczywiście był to wypadek, a Rogacz bardzo się tym przejął. Wtedy zdaje sobie sprawę z tego, jak podle potraktował przyjaciół. I ile stracił tracąc ich. Jednak jest już za późno na odkupienie win. Jedyne co może zrobić, to doprowadzić do spotkania Harry’ego Pottera i Nemesis Brenstick. Wracając do wspomnień, szczególnie rozpamiętuje pewien sen. Marzy w nim o rodzinie, na którą składać się mieli on, jego żona i córeczka. Niewidoma. Choć to okrutne, chciałby mieć niewidome dziecko. Tylko po to, żeby móc się nim opiekować bardziej niż zdrowymi dziećmi. Żałuje tego, że wydał Rogacza. Żałuje tego, że wrobił Łapę. Żałuje tego, że wstąpił do zastępu śmierciożerców. Żałuje tego, jak żył dotychczas. Z rozmyślań wyrywa go skrzypnięcie drzwi.
Ten portret Nemesis znalazłem w aktach
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I na tym koniec. Nika żałuje notki o różowych bokserkach Pana Ładnej Buźki (Cmoki dla Niki ) więc specjalnie dla niej nie będę pisała jak miałam w planach od ostatniej notki, tylko od przed ostatniej. Postaram się niedługo pozamykać sprawy związane z tym tajemniczym zaginięciem notek i ciągnąć tę nudną historię życia tej gnidy.
Z archiwum X Dodał Peter Pettigrew Sobota, 04 Sierpnia, 2007, 23:02
Notki się skasowały. Same(?). Sprawa godna agentów Muldera i Scully Pojęcia nie mam, jak i dlaczego. Ale cóż, stało się. Guardianowi udało się odzyskać tylko notki pisane przez Vingag, poprzednią prowadzącą ten pamiętnik. Ja jestem zmuszona swoje odtworzyć. Najprościej byłoby powklejać je od początku, bo przecież każdy normalny człowiek zapisuje je w swoim komputerze. Ale ja czasem okazuję objawy kompletnego odmóżdżenia, które są charakterystyczne dla choroby zwanej GŁUPOTĄ. Nie no, żartowałam. Prawda, że zabawne? Naprawdę? Bo mnie to wcale nie śmieszy ^^
Dobra, skończyłam. Wybaczcie, za długo przebywałam na słońcu... Zdarza się Szczególnie mi Krócej mówiąc, dzień przed "zniknięciem" notek, bezmyślnie pokasowałam wszystkie moje prace zapisane w specjalnym pliku poświęconym tej stronie... Kretynka.
Nie mam zamiaru pisać wszystkiego od początku. To by było nudne zarówno dla mnie, jak i dla Was. A o czytelników trzeba dbać. Poza tym, pewnie nie dałabym rady, bo nie mam tak wspaniałej pamięci, żeby zapamiętywać wszystko co do słowa. Tak więc, wszelkie ważniejsze treści postaram się zebrać i ułożę z tego dość dokładne streszczenie. Jeśli ktoś znajdzie jakieś nieścisłości, będzie miał pytania w związku z tekstem albo dostrzeże sprzeczne informacje, niech pisze w komentarzach. Postaram się odpowiedzieć.
To raczej koniec „ogłoszeń”. Streszczenie może uda mi się zamieścić jutro, ale niczego nie obiecuję. Bo po pierwsze nie mam za dużo czasu, a po drugie… jestem leniwa
Buziaki :*
Żegnam Dodał Peter Pettigrew Poniedziałek, 26 Marca, 2007, 13:29
Muszę przyznać, że za dużo na siebie wzięłam... Nie mam naprawde czasu, aby dalej prowadzić ten pamiętnik. oczywiście Lockharta i Transmutację dalej będę uzupełniać w miarę możliwości. Dzięki za wszystkie miłe, aczkolwiek nieliczne, komentarze
Mam nadzieję, że ten pamiętnik wpadnie w łapki kogoś fajnego
Nowe plany... Dodał Peter Pettigrew Sobota, 10 Marca, 2007, 17:36
Poprzednie tygodnie mijały mi dość spokojnie, przerywane regularnym odżywianiem Czarnego Pana. Z dnia na dzień odczuwam coraz silniejszą aurę zła, która otacza mojego pana... Jego ciało stało się już w zupełności materialne, chociaż wygląd, doprawdy, jest żałosny. Coś w rodzaju niemowlaka pomieszanego po części z wężem. Ale muszę przyznać, że rzucane przez niego zaklęcia niczym się nie różnią w sile od zaklęć rzucanych przed trzynastoma laty... Szczególnie zaklęcie Cruciatus wychodzi mu szczególnie dobrze, o czym już zdążyłem sie kilkakrotnie przekonać w przeciągu tych kilku tygodni...
Czarny Pan wyjawił mi swoje plany. Oczywiście ma zamiar zdobyć Harry'ego Pottera, co może pomóc mu w odzyskaniu dawnej potęgi... Podobno wtedy będę szczególnie przydatny... Bardzo nie podobał mi się ton Czarnego Pana, kiedy mi o tym mówił... Niósł w sobie groźbę... ŚMIERCI.
Na przyszły tydzień mam szczególne zadanie... Muszę wybrać się do domu Barty'ego Croucha, pracownika Ministerstwa. Mieszka on z synem, o którego istnieniu nikt nie wie, a o którym Czarny Pan dowiedział się od Berty Jorkins.
Mam rzucić na tego mężczyznę zaklęcie Imperio, mój Pan zyska dodatkową wtyczkę w ministerstwie. Jego syna mam uwolnić spod władzy ojca, dzięki czemu kolejny sługa powróci pod rozkazy Lorda. Jeśli wszystko się powiedzie, odzyskanie władzy przez Czarnego Pana powinno być tylko kwestią czasu...
Na razie nie znam dalszych planów Lorda, wiem, że wiążą się one w jakis sposób z planowanymi mistrzostwami świata w quidditchu. Okazja, jakich mało- setki czarodziejów w jednym miejscu- po prostu wybornie...
Czarny Pan nie lubi być od nikogo zależny, a przyjmowanie jadu od Nagini sprawia, że jego istnienie jest uzależnione od istnienia marnego gada.
Nasz plan powinien więc spełnić się jak najszybciej, byłoby to szczególnie korzystne dla mnie, jako że Lord z dnia na dzień jest coraz bardziej zły... Oczywiście, nie muszę mówić, na czyim zdrowiu się to odbija?
Nagini, gdzie jesteś??? Dodał Peter Pettigrew Piątek, 02 Marca, 2007, 21:42
Berta Jorkins...
Jedna z najbardziej nielubianych czarownic w Ministerstwie Magii, najbardziej wścibskie babsko na ziemi... A teraz pierwsza ofiara Czarnego Pana od ponad trzynastu lat. Znowu było tak, jak kiedyś... Czarny Pan nigdy nie wahał się między śmiercią, a życiem, jeśli chodziło o jego własne cele.
Na razie postanowił, że nie powie śmierciożercom nic o swoim powrocie. Do czasu. Mówi, że nie jest na to gotowy... Ale ja myślę, że Czarny Pan boi się, że śmierciożercy zbuntują się przeciw niemu, jeśli zobaczą, jaką żałosną figurą stał się ich dawny władca...
Wyruszyłem dzisiaj na poszukiwanie Nagini. Czas ku temu był już najwyższy, bowiem Czarny Pan czuł się bardzo zmęczony przesłuchaniami Berty Jorkins. Udzielił mi kilku wskazówek, po czym wyruszyłem na poszukiwanie... Nie, żebym miał ochotę na spotkanie z kilkumetrowym gadem, ale skoro Pan rozkazuje...
Od razu po wejściu na polanę zobaczyłem ciemną norę, wyjątkowo zamgloną. Zachęcający widok, doprawdy... To właśnie tam, jeśli Sami- Wiecie-Kto się nie mylił, powinien znajdować się wąż.
Kiedy tylko zbliżyłem sie do ziejącej w ziemi jamy, usłyszałem ostrzegawczy syk, a z otworu wyjrzał potworny łeb gada, z niesamowicie żółtymi oczami...
Ale, jak do cholery można zwabić do siebie węża???
-D-d-dobry wąż... C-c-czarny P-p-pan wzywa, bo...- nie dokończyłem zdania, bo wąż zniknął w trawie z cichym sykiem.
Wróciłem do mojego pana. Nie uśmiechało mi się powiedzieć mu, że jego jedyna szansa na ocalenie zniknęła... Jakaż była moja ulga, kiedy po powrocie zobaczyłem tą przeklętą Nagini, wijącą się wokół zamglonej postaci widma Lorda. Ten wskazał mi ledwo widoczny w wysokiej trawie czarny sztylet z rękojęścią rzeźbioną w kształcie głowy węża. Wiedziałem, co mam zrobić i chociaż podejrzewałem, że gad jednym ruchem odgryzie mi głowę, zagłębiłem czarne ostrze w zimnej, śliskiej skórze. Popatrzył na mnie, wściekle się wijąc, ale pozwolił, bym zebrał czarną krew do podsawionej fiolki.
Na szczęście, zebranie jadu okazało się dużo łatwiejsze.
Kiedy zmieszałem oba składniki, substancja we fiolce zawrzała, po czym zmieniła barwę na szarą z perłowym połyskiem.
Podałem ją Czarnemu Panu, a kontury jego postaci stały się zaskakująco wyraźne w uderzająco krótkim czasie...