Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

"Pamiętnik Elizabeth Lestrange"
Pamiętnikiem opiekuje się Arya

  20.Epilog
Dodała Victorie Środa, 08 Grudnia, 2010, 20:31

Dzisiejsza notka jest po�eganiem z cudown� stron� harrypotter.org.pl oraz jej wspania�� za�og�. Nie mam zbyt wiele czasu, a i te� Elizabeth bardzo sk�po oddaje swe wspomnienia. Ona nie chce wyra�nie pokaza� ca�ej historii, wi�c to co wiem zapisz� wam w urywkach. Prosz�, �eby m�j pami�tnik zosta� usuni�ty.

- Dziecko z �ap�?! Czy� ty oszala�, kretynie?! Remus - wybacz, lubi� ci�, lubi� jego, powiedzmy... ale dziecko?! Eliza ma w istocie dziecko, ale nie z �ap� tylko z Arthurem, kt�ry po tym jak ona brutalnie go potraktowa�a po wsp�lnie sp�dzonej nocy, wyje�d�a i wraca po kilku tygodniach, kiedy to ju� Eliza jest przyjaci�k� Remusa, jej relacje z �ap� wi��� si�, a ona jest dalej tak� straszn� j�dz�. On j� zostawia, ale d�ugo przed tym rozmawiaj�. Wkr�tce ginie - Elizabeth nie mo�e wybaczy� sobie jego �mierci, po kt�rej zaraz dowiaduje si�, �e jest w ci��y. �mier� i nowe do�wiadczenie, przera�enie z powodu oczekiwanego dziecka jak i zar�wno rola podw�jnego agenta, kt�r� narzuca jej Dumbledore (to Snape okazuje si� zdrajc�) zmieniaj� j� w pewien spos�b. P�niej rodzi dziecko, gdy tymczasem Lily i James dochodz� do siebie po tym jak Evans poroni�a i czekaj� prawie dwa lata nim nie urodzi si� Harry.
Razem z �ap� wychowuje dziecko, Syriusz jednak co jaki� czas wyje�d�a zostawiaj�c j�. Ich relacje zabli�niaj� si�, Elizabeth si� zmienia, ale w dalszym ci�gu jest troch� z�a, ale te� Syriusz nie jest idea�em wi�c �yje im si� dobrze, szczeg�lnie wtedy, gdy ich relacje przeistaczaj� si� w gwa�towny, burzliwy i nami�tny romans. Ma�a Janice, kt�r� wychowuj� razem jest dla nich najwa�niejsza. Jednak, w momencie, gdy zostaj� narzeczonymi Black zaprasza swoj� ukochan� do domu matki swojego dziecka, kt�re ma dwa latka (ot taka hogwarcka wpadka naszego bohatera). To powoduje w nich spi�cie. Jednak udaje im si� przetrwa�. Cho� Janice okazuje si� char�akiem, oni dalej s� ze sob� mimo trudnych do�wiadcze�, ju� jako ma��e�stwo. Harry ma roczek. Snape zdradza, Peter umiera, Lily i James umieraj�, a Syriusz idzie do wi�zienia. Elizabeth morduje Labusa Dumbledore’a. Jej relacje z Blackiem po jego powrocie z wi�zienia s� dramatyczne. Postanawiaj�, �e nie b�d� ju� razem, bo te� nie umiej� ju� d�u�ej ze sob� by�. Nie wiem co z losem Janice. Potrafi� wam powiedzie� tylko tyle. �egnajcie.

[ 27515 komentarze ]


 
19. "Pierwsze spotkanie z �ap�, co wywo�a�o jeden szczeg�lny b��d"
Dodała Victorie Niedziela, 28 Listopada, 2010, 19:22

Ok... Witaj Doo, ciesz� si�, �e zago�ci�a� w moich skromnych progach, ja r�wnie� pojawi� si� u ciebie i to ju� za nie d�ugo. Przerazi�a� mnie. NIE!! Opowiadanie nie powsta�o na podstawie zmierzchu!! Du�o, du�o wcze�niej, jeszcze nim co� takiego by�o w Polsce, a p�niej ja je opu�ci�am - musia�am troszk� dojrze�, no i w mi�dzy czasie powsta� jeden, jedyny rozdzia� zafascymowany zmierzchem, kt�r� to ksi��k� czyta�am, a na kt�r� obecnie mog� spojrze� z wielkiego dystansu. Ten rozdzia� wspomina� o powi�zaniu ch�opaka Elizabeth - Draco Amadeusza Malfoya (brat Lucjusza) z wilko�akami. Og�em kicz la� si� strumieniami. W ka�dym razie opu�ci�am stron� na do�� d�ugi okres i wr�ci�am w pe�ni si� umys�owych i wenowych:-D .
_________________
Scena z Syriuszem we wspomnieniach by�a trudna, wybaczcie mi prosz� je�li co� posz�o nie tak. Chcia�am skupi� si� na uczuciach, a nie wiem czy przez t� dziwn� pl�tanin� jak� stanowi to wspomnienie uda�o mi si� je wydoby�.




Wspomnienia

-Hej, cz�owieczku. Jak tam leci dzie�?
Lily zwali�a si� na kanap� prawie do g�ry nogami, u�miechaj�c si� na p� weso�o, na p� smutno. Jego brwi zadrga�y nieco, na wyraz jej twarzy.
-Znowu Severus Smarkerus, czy tym razem James?
-Ten pierwszy. Ale jak mu co� zrobisz to w�asnor�cznie wyrw� ci wszystkie w�osy z…
-Oho, brzmi gro�nie. No ciekaw jestem do czego by tam panna Evans chcia�a zagl�da�, skoro jest oficjaln� narzeczon� Jamesa Pottera! – mrukn�� to ostatnie ju� przeci�gaj�c d�ugo i g�o�nym g�osem. Za�mia� si�, cicho, gard�owo, gdy w odniesieniu do jego s��w kilka g��w nale��cych do przedstawicielek p�ci pi�knej zwr�ci�o si� ku Lily z wyrazem czystej nienawi�ci na twarzach, a ta zanurkowa�a jeszcze ni�ej wci�� zwr�cona nogami do g�ry, opartymi o kanap�, z twarz� zalan� rumie�cem.
-�apa, spok�j.
-Ju� do mnie m�wisz jak do psa. – kolejny wybuch �miechu diabelnie przystojnego m�odego m�czyzny ze smutnym b�yskiem w oczach, pochylonego nad kwarteczk� ognistej whisky, przyci�gn�� zazdrosne i „kochaj�ce” spojrzenia m�odych, napalonych dziewic.- Pozw�l o pani, �e zostan� twym pieseczkiem. – wyci�gn�� d�onie przed siebie udaj�c psa.
Lily za�mia�a si� cicho, po czym klepn�a go mocno w kolano, gdy pi� kolejn� szklaneczk� alkoholu. Sprawi�a tym, �e omal nie rozla� wi�c zerkn�� na ni� ze zmarszczonymi brwiami i lekkim grymasem z�o�ci na ustach. Ruda zupe�nie nie przej�a si� zachowaniem przyjaciela, natomiast wpatrywa�a si� w niego tymi zielonymi, wielkimi oczami, na kt�rych okre�lenie James Potter znajdowa� tysi�ce przymiotnik�w i wci�� wymy�la� nowe. Ale TO akurat spojrzenie znaczy�o tylko k�opoty.
-Co si� dzieje?
-Nic. – zupe�nie banalna odpowied�, ka�dego innego by zniech�ci�a, tylko nie j�.
-Przecie� widz�, �e u ciebie te� co� jest nie tak. Zwierz si�, poczujesz si� lepiej. – zapewni�a z �agodnym u�miechem zmieniaj�c pozycj� na siedz�c� ju� w normalnej kolejno�ci (g�owa na g�rze na oparciu, nogi podkurczone pod siebie). Pozycj� wed�ug niej zach�caj�c� do zwierze�. Tfe.
-Nic. Taki bana�. – doda�, kiedy ju� otwiera�a usta zirytowana jego drugim nic.
-Taki bana�? To mo�e okaza� si� wa�n� rzecz� w twoim �yciu! – zapewni�a �ci�gaj�c zn�w na nich uwag� kilku os�b.
-Dobra. – westchn�� w ko�cu. – Popatrz na mnie i powiedz mi co jest ze mn� nie tak, �e ka�da z nich chcia�aby ze mn� chodzi�, ka�da chcia�aby mnie mie� na w�asno��, ka�da chcia�aby mnie kocha�, a ja �adnej nie potrafi�? Mog� si� ca�owa� i co� wi�cej, ale… reszta nie przechodzi. I tyle. G�wniany problem. Przecie� lubi� by� sam. I tak mi�o�ci nie ma, a wy jeste�cie jakim� cholernym wyj�ciem z tej regu�y. – wymamrota�, po czym nim Lily zdo�a�a zanalizowa� jego s�owa i da� mu jak�� rad�, on ju� wsta� trzymaj�c w jeden r�ce karafk�, a drugiej kieliszek. – Nie mam ochoty tego s�ucha�, Lily. Branoc.
-Dobranoc.



Tera�niejszo��

Podtrzymywana przez wysokiego, a mimo wszystko ni�szego od niej o dwa cale m�odzie�ca, po schodach wyk�adanych drewnem, z po�yskuj�c� por�cz� schodzi�a szczup�a, wyniszczona dziewczyna – w ciemnym pomi�tym ubraniu, z przet�uszczonymi a mimo wszystko stercz�cymi na wszystkie strony od bezustannych w ko�cu przewr�ce� po pod�odze salki przes�ucha�, z twarz� tak blad� jakiej jeszcze nie mia�a nigdy. Wydawa�a si� tak krucha, jakby mo�na j� by�o z�ama� w jednej chwili – biel wystaj�cych policzk�w, niesamowita prze�roczysto�� rys�w. Po raz pierwszy na tle mrocznego, i ponurego lokum jakie obra� sobie zakon feniksa, ona wygl�da�a pos�pnie i nie dobrze, jakby nie pasowa�a do tej przecie�, przedtem jeszcze tak jej codziennej i rutynowej scenerii.
-Wszystko w porz�dku? – szybkie spojrzenie ch�opaka i jego d�o�, kt�ra nagle z�apa�a j� za zbyt wysuni�te do przodu rami�, gdy ju� omal nie spad�a z ostatniego schodka, zosta�y zmro�one ch�odnym, niejasnym spojrzeniem na co Diggory odpowiedzia� jej nieodgadnionym wzrokiem. Dalej Elizabeth ruszy�a ju� sama podtrzymywana tylko lekko za rami� przez ch�opaka, ruszaj�c d�ugim wyk�adanym ciemnym aksamitem korytarzem powoli zbli�aj�c si� do celu. Z daleka dobieg�y j� ju� g�osy – przyciszone, rozmawiaj�ce o czym� i znieruchomia�a nagle jak ot�pia�a zdaj�c sobie spraw� z tego dopiero w momencie, gdy Arthur mocniej uchwyci� j� za d�o� i z �agodnym, aczkolwiek lekko pogardliwym u�miechem, kt�ry wywo�a� w niej rumie�ce wstydu, poci�gn�� w stron� kuchni.
-Cze��! – drzwi rozwar�y si�, pierwsze wszed� Arthur skutecznie zas�aniaj�c jej ramieniem dalszy widok kuchni. Gdyby w tej chwili nie my�la�a tak do reszty o sobie, zrozumia�aby, �e stara si� j� ochroni�, ale nawet wtedy, by tego nie doceni�a. – To Elizabeth Lestrange, moja szkolna kole�anka. – zabrzmia�o to jako� tak zwyczajnie, po prostu. Bez ukrytych drwin, bez aluzji, kt�re mia�yby s�u�y� do jej o�mieszenia, do kt�rych tak ju� si� przyzwyczai�a po dwudniowym obcowaniu z Moody’m. A jednak, gdy obj�� j� za jej szczup�e rami� wystawiaj�c na widok publiczny, poczu�a jak na jej policzkach pojawiaj� si� rumie�ce. Do drwin Moody’ego by�a ju� przyzwyczajona, do uprzejmego zachowania Arthura… nie.
W niewielkiej pomalowanej na ��ty kolor w kuchni, w kt�rej wr�cz skrzy�y si� stare bia�e szafki o przeszklonych drzwiczkach znajdowa�y si� cztery osoby, na widok kt�rych Eliza zacisn�a wargi, przygryzaj�c je z irytacj�.
Pierwsza, siedz�ca przy stole z jakimi� papierami rozwalonymi wok� jej r�k spowitych w waniliowe tiule bluzki, kt�re szybko zacz�a sk�ada� i chowa� przed czujnym wzrokiem dziewczyny, by�a szlama. Nic si� w niej nie zmieni�o od czasu, gdy Eliza widzia�a j� po zako�czeniu przes�uchania i przed nim, teraz jednak dostrzeg�a, �e jej spojrzenie jest pe�ne og�upiaj�cego uczucia szcz�cia i b�yskawicznie odwr�ci�a wzrok zirytowana. I tu jednak nie by�o lepiej. Czarnow�osy wysoki ch�opak, o wysportowanej sylwetce, z orzechowymi oczami skrytymi za szk�ami okular�w r�wnie� wyra�a� jak�� dziwn� mi�o�� do rudow�osej – trzyma� d�o� na jej ramieniu, jakby chcia� j� uchroni� przed Elizabeth, a wzrokiem mierzy� sam� podejrzan�, z ostro�no�ci�, odwag� i brakiem szacunku.
I tu szybko odwr�ci�a wzrok. Nast�pny… Siedz�cy przy stole obok szlamy m�czyzna o patykowatych nogach i r�kach, rozwalonych na stole i pod sto�em, tak jakby dok�adnie nie wiedzia� co z nimi zrobi�. Czarne w�osy, ciemne oczy, krucze brwi, ziemista, ��ta cera.
Severus Snape… Wargi Elizabeth wygi�y si� w u�miechu. Szpieg Voldemorta. Wi�cej nie trzeba by�o m�wi�. Poczu�a jak robi jej si� s�abo i wraca wspomnienie wizji. Zaraz, zaraz… a czwarta osoba? Rozkojarzonym spojrzeniem zerkn�a na nich i nagle znik�d przy kominku zmaterializowa� si� wysoki m�czyzna o opalonej, przypominaj�cej karmel cerze, wysoki i wysportowany, z p�d�ugimi spadaj�cymi na twarz w�osami barwie ciemnego br�zu i z tego samego prawie koloru oczami patrz�cy na ni� dziwnie zza rozigranych szyderczo brwi.
Zarumieni�a si� mimowolnie i poczu�a dotyk palc�w na ramieniu. Odwr�ci�a si� zaraz i wszystko jej umkn�o w huku zakl��, odrzucanej r�d�ki. Zdo�a�a tylko dostrzec r�k� rudow�osej jeszcze przed chwil� spoczywaj�c� na jej ramieniu, wyci�gni�t� r�d�k� Pottera i Arthura oraz unosz�c� si� wok� nich chmar� py�u. Diggory wepchn�� j� za swoje plecy – ca�y dygota� b�d�c najwyra�niej rozw�cieczony. Do sko�owanego umys�u Elizabeth z trudem przes�cza�y si� coraz gwa�towniejsze odg�osy, a� wreszcie chmara py�u zmy�a si� zupe�nie i w polu widzenia pojawi�a si� szlama. Jej twarz by�a pe�na wypiek�w, oczy rzuca�y w�ciek�y b�ysk – mimo jej niewielkiej postury, James pod atakiem jej zarzut�w, kt�re do zm�czonego umys�u i cia�a Elizabeth dobiega�y jak brz�czenie muchy, zacz�� si� cofa�.
-Co ty sobie my�la�e�…?! Czy ty nie widzisz jak ona wygl�da?! Troska, trosk�, ale… Na mi�o�� bosk� James, co ty…?! – strz�py gwa�townych rozm�w i to chyba wszystko… wszystko z jej powodu… Zn�w wywo�a�a zamieszanie…
Z t� my�l� odp�yn�a w sen.

-Elizabeth!! Do jasnej cholery, James! Ukatrupi� ci� jak ona si� nie obudzi!! Dobrze wiesz jakie metody przyjmuje Moody!! Ty…!!
Odg�osy k��tni dochodzi�y do niej jakby z drugiego planu. W tera�niejszo�ci pojawi�o si� niemi�e, mocne poklepywanie po d�oniach, tak bolesne, �e za kt�rym� razem wzdrygn�a si�.
-Co…? – j�kn�a otwieraj�c oczy. Powita� j� widok jakiego� dywanu, na kt�rym zosta�a z�o�ona i na prawo majacz�cej w mroku kuchni.
-Lily, jakby ci co� zrobi�a to by nie by�o ju� tak fajnie! Co ty sobie my�lisz? �e mo�na tak �atwo zaufa� �miercio�ercom? Znaj�c ciebie zaufa�by� nawet Voldemortowi.
- Nie jestem ma�� dziewczynk�, aby� mnie mia� na ka�dym kroku chroni�, James. A co do Elizabeth… daruj sobie ze swoimi wyk�adami odno�nie zaufania. Je�li ju� ma ktokolwiek komu ufa� to porozmawiaj wreszcie ze swoim ojcem! – na to ostatnie stwierdzenie wybuch�a mi�dzy nimi prawdziwa wrzawa.
-Szszsz… Uspok�jcie si�. Obawiam si�, �e panna Lestrange ju� od dawna was wys�uchuje i kto wie co powie �miercio�ercom jak od nas zwieje. – rozbawiony, iskrz�cy wr�cz drobinkami �miechu g�os sprawi�, �e na chwil� ostry, przenikliwy sopran i baryton ucichli, ale tylko na chwil�. Natomiast do czarnow�osej dolecia�o znaczenie tego co powiedzia� m�czyzna i wzdrygn�a si� gwa�townie szeroko otwieraj�c oczy.
Naprzeciwko dojrza�a, wpatrzone w ni� – lekko rozbawione i iskrz�ce piwno z�ote t�cz�wki nale��ce nie do kogo innego jak do Syriusza Blacka, powszechnie zwanego �ap�, szkolnego �amacza dziewiczych serc, znanego jednak powszechnie jako ten, dla kt�rego �adna nie by�a odpowiednia. Kr�tko m�wi�c sko�czy� bez dziewczyny.
Zmarszczy�a brwi jednak nie mia�a si� odpowiedzie�. Podtrzymywana jednym ramieniem przez Arthura, kt�ry jedynym kr�tkim spojrzeniem jak jej si� zdawa�o uciszy� Blacka podnios�a si� do pozycji siedz�cej i w�a�nie wtedy w ca�ym domu rozbrzmia� stukot uderzaj�cej o pod�og� drewnianej laski i ostry chropowaty g�os przemieszany z jasnym, m�skim g�osem.
-Alastor… - powiedzia� zaciskaj�c wargi Diggory, na co ona poczu�a jak na jej czo�o wst�puj� kropelki potu. Nie chcia�a znowu tego widzie�, ogl�da� bezczeszczenia jej rodziny… Co� w jej my�li za�ama�o si� i nie umia�a podj�� ju� przerwanego wewn�trznego monologu, dziwny �al �cisn�� wszystkie jej cz�onki zmra�aj�c �y�y. Zdawa�a sobie spraw�, �e wszystko co widzia�a by�o prawd�. Zdawa�a, ale… Przygryz�a doln� warg� czuj�c ogarniaj�c� j� coraz bardziej s�abo��, kt�rej po�wi�ci�a wszystkie swe si�y, nami�tnie j� zwalczaj�c, nie pozwalaj�c swojemu wyczerpanemu psychicznie jak i fizycznie, wyg�odzonemu i spragnionemu organizmowi na kolejne zemdlenie. Drzwi do pokoju, w kt�rym si� znajdowali, przedtem uchylone, teraz rozwar�y si� na boki, a w nich stan�� pot�ny cho� niezbyt wysoki m�czyzna, z kt�rego ca�ej sylwetki emanowa�o jakie� niebezpiecze�stwo. �widruj�ce niebieskie oko spocz�o na Elizabeth, kt�ra wzdrygn�a si� mimowolnie odwracaj�c wzrok. Tu� obok niego sta� wysoki, chudy ch�opak w rozwleczonej szarej szacie i jakim� starym ubraniu, z d�ugimi miodowo wydawa�oby si� srebrzystymi w�osami rozrzuconymi wok� twarzy i z oczami patrz�cymi na ni� powa�nie br�zowymi t�cz�wkami. Nie zdaj�c sobie z tego sprawy, tak jak wtedy podczas przyjmowania Mary do kr�gu �miercio�erc�w, teraz z jakiego� niewyja�nionego powodu zacisn�a d�o� na ramieniu znajduj�cego si� najbli�ej Arthura wbijaj�c w nie paznokcie. Nie dostrzeg�a nieodgadnionego wzroku ch�opaka, kt�ry zdawa� si� j� ca�� przewierca� spojrzeniem, nie dostrzeg�a tego jak wyra�nie j� bada�, sama zamglonymi oczami wpatruj�c si� w przestrze� przed sob�.
-Moody! – krzyk Arthura, si�a zakl�cia, przyparcie starszego czarodzieja do drzwi.- Jeszcze raz spr�bujesz j� tkn�� to ci� zabij� w�asnor�cznie, cho�bym mia� trafi� do Azkabanu. Nie pomy�la�e�, �e s� �agodniejsze sposoby przekazania jej, jaka jest jej rodzina? W jakim obraca si� �rodowisku?
Reszta os�b przys�uchiwa�a si� tej scenie w g�uchej ciszy wpatruj�c si� w dwoje m�czyzn skoncentrowanych tylko na sobie i siedz�cej na ziemi kilka krok�w od nich, dziewczyny.
-No do��, ju� do�� ch�opcze. Jeszcze ta czarna �mija si� czego� domy�li. – gdyby Elizabeth cho� troch� zna�a Moody’ego wiedzia�aby, �e zdo�a�a przekona� do siebie szalonookiego. Co prawda nie na tyle, aby jej zaufa�, ale na tyle, aby pozwoli� jej �y� i uj�� ca�o z tym �yciem, co rzadko robi� odno�nie �miercio�erc�w. – Gdyby dowiedzia�a si� w inny spos�b to nigdy by tak nie zareagowa�a. Jest ulepiona z tego �rodowiska. Czu�e s��wka jakie ty, Diggory by� jej wy�piewa�, nie zadzia�yby na ni� w najmniejszym stopniu.
-Ma si� to wi�cej nie powt�rzy�, rozumiesz? – zapyta� Arthur teraz tak cicho, �e tylko Elizabeth, Moody i ten m�ody cz�owiek przy nim, kt�rego dziewczyna widywa�a kr�c�cego si� wraz z Potterem i Blackiem, us�yszeli jego s�owa. Szalonooki spojrza� na niego �widruj�cym wzrokiem, po czym odwr�ci� si� na pi�cie odchodz�c szybko, w progu drzwi zatrzymuj�c si� jeszcze na chwil�.
-Spotkanie tam gdzie zawsze, o tej samej godzinie co zawsze. – mrukn�� po czym znikn�� w zau�kach ciemnego domu. A ledwie znik� ju� czyje� rami� wyci�gn�o si� w stron� siedz�cej na pod�odze, nieruchomej Elizabeth. Rami� to nale�a�o to z�otow�osego m�czyzny, o tak powa�nym mimo m�odego wieku wyrazie twarzy.
-Nazywam si� Remus Lupin, chyba nie mieli�my okazji si� pozna�. – pod�wign�a si� jego ramienia, bo nie mia�a innej opcji. U�miech, kt�ry rzuca� jej m�czyzna – spokojny, mi�y znad jednak powa�nych i ostro�nie badaj�cych ka�dy jej krok, oczu, by� niepokoj�cy. Ten m�czyzna mia� na ni� z�y wp�yw.
-Elizabeth … Lestrange.
-Elizo, zjesz mam nadziej� z nami kolacj�. – powiedzia�a Lily nie czekaj�c na jej odpowied� tylko ju� w��czaj�c r�d�k� ogie� pod garnkami stoj�cymi na piecyku i grzej�c jedzenie. – I ani si� wa� cokolwiek z�ego powiedzie�, James. Bo b�dziesz spa� dzisiaj na kanapie. – sykn�a g�o�nym szeptem, co jednak nie uleg�o uwagi Blacka. Za�mia� si� g�o�nym, przypominaj�cym szczekanie psa �miechem wal�c Pottera, kt�ry mia� rumie�ce na twarzy, w plecy.
-Czego si� nie zrobi dla odrobiny seksu. Nawet wejdzie si� pod pantofel, nie James? Co� o tym wiesz, nie? – przekomarza� si� z nim za�miewaj�c si� g�o�no.
-Ja ci dam pantofel ty, huncwocie! – zawo�a� targaj�c przyjaciela za czupryn� i chowaj�c jego g�ow� pod swoim �okciem. - Co ty mo�esz o tym wiedzie� skoro w dalszym ci�gu nie wiemy czy jeste� hetero czy homo?
-A ty wiesz, �e ani jedno ani drugie nie wyklucza … baraszkowania? – g�o�ny ochryp�y �miech Syriusza, po��czy� si� ze �miechem Jamesa, kt�ry jednak odsun�� si� od niego na krok.
-Bo�e �wi�ty, przez siedem lat mieszka�em w jednej sypialni z gejem. Co� ty mi robi� w nocy?
-No c�… kochanie, r�����ne rzeczy. – powiedzia� przeci�gle Syriusz.
-To t�umaczy dlaczego czasami krzyczysz przez sen „�apa, �apa, szybciej!”. – wtr�ci�a z lekko ironicznym u�mieszkiem rudow�osa, na co Syriusz i Remus wybuchli takim �miechem, �e musieli si� chwyci� szafek, a Potter zala� si� rumie�cem, jednak po chwili rozpromieni� si� podchodz�c do �ony. Poca�owa� j� w czubek g�owy, obejmuj�c ramionami i u�miechaj�c si� lekko, gdy ten drobny gest wywo�a� na jej twarzy rumie�ce.
-Ach, Jamessss! Nie uciekniesz ode mnie Jimmy! – wymamrota� z �wietnie zagran� czu�o�ci� Black, odci�gaj�c Pottera od �ony i przyciskaj�c si� do niego ramionami. Na jego twarzy widnia� tak szeroki u�miech, �e ta twarz nieomal by p�k�a.
Teraz scence przypatrywali si� ju� wszyscy – Lily z drewnian� �y�k� w r�ku, u�miechaj�ca si� w stron� m�a oraz Lupin za�miewaj�cy si� cicho, z powa�nymi, ale jednak pe�nymi szcz�cia oczami, Arthur strzeg�cy Lestrange jak jej w�asny cie� i wreszcie Elizabeth, kt�ra nie zdawa�a sobie sprawy, �e si� u�miecha, dop�ki Black nie zwr�ci� na ni� zdumionego spojrzenia swoich wielkich br�zowych oczu.
-Podobamy si� �miercio�erczuni? – zapyta� Jamesa z przekornym u�mieszkiem na ustach, zupe�nie jak ma�y ch�opiec zadowolony z figla, kt�ry sp�ata�. Lupin znalaz� si� nagle przy Elizabeth, wci�� si� u�miechaj�c, Lily zacisn�a mocniej r�ce na �y�ce, a Arthur otoczy� j� magiczn� os�on� tarczy, ale i tak nikt nie przewidzia� co zrobi Elizabeth.
Parskn�a bowiem najczystszym, najprawdziwszym od wielu miesi�cy �miechem, �miej�c si� tak jakby �mia�a si� po raz pierwszy w �yciu. I poniek�d by�o to prawd� – po raz pierwszy �mia�a si� z czego� co by�o DOBRE. A od tego wieczoru zacz�a si� jej d�uga znajomo�� z Syriuszem Blackiem.

* * *

Krople deszczu sp�ywa�y po jej policzkach jak �zy. By�y grube, kleiste, g�ste i cz�ste, podobne do tych, kt�re jej zdarza�o si� tak rzadko wypu�ci� z oczu. Ale teraz w�a�nie nadesz�a ta chwila. Teraz p�aka�a ocieraj�c �zy d�ugim r�kawem czarnej szaty. Rzeczy, kt�re robi�a by�y niedozwolone, by�y z�e. Zadawanie si� ze zdrajcami krwi, nie wsp�pracowanie z czarnym panem, opuszczenie go na kilka miesi�cy. Przy�pieszy�a gwa�townie kroku – wysch�y jej �zy, w klatce piersiowej odezwa�o si� uczucie duszno�ci, ale nie zwolni�a tempa marszu, tylko jeszcze bardziej przy�pieszy�a, a� wreszcie rzuci�a si� przed siebie biegiem – prosto po brukowanej, kamiennej uliczce, co sprawi�o, �e ciemny kaptur spad� z jej g�owy.
-Matt, Matt! – rzuci�a w ciemno�� przecznicy tu� blisko niej.
W ciemno�ci rozb�ys�o kr�tkie �wiat�o, w kt�rego stron� ruszy�a z nadziej� rosn�c� w sercu. I z rozpacz�.
-Nott… Chcia�abym, aby� przekaza� Czarnemu Panu pewne informacje.

__________________________________________

Dobrze, i tutaj, w tym momencie znajdzie si� co� co ja sama potocznie nazwa�am „Psychik� mordercy”. Dlaczego Elizabeth spotka�a si� z Nottem? Dlatego, �e wci�� walczy z sam� sob�, cho� o tym nie wie. By�a wychowywana w �ci�le okre�lony spos�b i LATA przynios� zmian� jej charakterowi, lub jakie� wyj�tkowo traumatyczne wydarzenia. He, He niczego tu przy okazji nie zdradzaj�c oczywi�cie ;).

[ 109 komentarze ]


 
18. Chc� mie� to dziecko
Dodała Victorie Środa, 17 Listopada, 2010, 20:09

Nie powiem nic, a nic! :-P ! Ok., co cz�ci humorystycznej, kt�r� ja r�wnie� mam wielk� ochot� napisa�, no c�… wtedy, kiedy si� pojawi mam nadziej�, �e b�dziecie wiedzieli ;-) . Nie jestem jak�� specjalistk� od pisania takich scen, no chyba, �e chodzi o braci Weasley, ale z pewno�ci� w tej notce jej nie ma. Nast�pna ju� gotowa! Ha, sama jestem zdumiona w�asnej wenie. Mam nadziej�, �e potem nie pojawi si� za p� roku dopiero. Jak na razie jest powa�nie, cho� cz�� z przysz�o�ci „Chc� mie� to dziecko” trzeba traktowa� z przymru�eniem oka. Nie we�cie tego dos�ownie, kupcie to, ale z dystansem. O co� takiego mi chodzi.



By�o jej niedobrze. Tak niedobrze jak mo�e by� cz�owiekowi, kt�ry nic nie jad� od prawie dw�ch dni. Wilgotne strumyczki �liny �cieka�y po jej wysuszonym gardle powoduj�c jedynie b�l, a nie uczucie ulgi. Nie powiedzia�a nic. Na spierzchni�tej dolnej wardze zacisn�a z�by i westchn�a cicho zapatrzona w �cian�. Nic, ale ten Moody… B�l zapiek� j� ze zdwojon� si��. Cia�o dziewczyny wygi�tej na krze�le, nagle zgi�o si� w p�. R�ce mimowolnie si�gn�y do klatki piersiowej i szyi chc�c st�umi� suchy, �a�osny szloch. Nic…

-Widzisz? Teraz jeste� taka dumna ze swoich przodk�w? Ze swojego Voldemorta? Teraz dalej chcesz mu s�u�y�? – cichy g�os, a potrafi� sprawi�, �e czu�a si� �le. M�czyzna zako�ysa� mis�, w kt�rej znajdowa�y si� setki wspomnie�, a ona mimowolnie j�kn�a. Jej twarz zosta�a w�o�ona do misy, jakby bez jej udzia�u.
Opada�a w d�ug� przestrze� bez granic i czasu, w�r�d mg�y i szaro�ci, a� nie znalaz�a si� na szarej, mugolskiej uliczce. Pocz�tkowo nie by�o w niej nic niepokoj�cego, mog�aby w�a�ciwie odetchn�� z ulg�, ale nauczona do�wiadczeniem poprzednich wspomnie� kr�ci�a g�ow� na wszystkie strony staraj�c si� wypatrze� wroga z ciemno�ci. Nag�y trzask za jej plecami, sprawi�, �e omal nie podskoczy�a. Przez uliczk� zmierza�y wysokie postacie – Bellatriks i Rudolfa. Oboje wydawali si� jakby m�odsi. Bella mia�a nastroszone na wszystkie strony czarne pukle, twarz bardziej kremow�, nieco delikatniejsz�, w Rudolfie wida� by�o teraz naprawd� posta� ich ojca – tak dumn�, przystojn� i godn�. Elizabeth mimowolnie jak duch potoczy�a si� za nimi. Kierowali si� w stron� pobliskiej uliczki, jeszcze jeden skr�t i… Ujrza�a tu� przed sob� czerwon� tablic�, a na niej skre�lone kilka s��w, w tym jedno najwa�niejsze: Sierociniec.
W stron� wysokiego budynku kierowa�o si� dwoje jedynych ludzi, do kt�rych �ywi�a szacunek i kt�rych podziwia�a, kt�rzy pomogli jej uzmys�owi� jak wa�ny jest Czarny Pan. Teraz dosta�a drgawek w niemym przeczuciu.
-My�l�, �e pobawimy si� troszk� d�u�ej ni� kaza� Czarny Pan, co kochanie?
Jej lubie�ny u�miech i kr�tki poca�unek mi�dzy nimi wystarczy�y. Wkroczyli do gmachu.
Dziesi�tki dzieci padaj�cych na posadzki w drgawkach… krew, krew wylewaj�ca si� z garde�. Ropa, cia�a wygi�te nienaturalnie, z�amania otwarte – wystaj�ca biel ko�ci.
Jak wiele musieli im zawini� rodzice tych dzieci…?

Obudzi�a si� na posadzce ochlapana gwa�townie zimnym strumieniem wody. Ca�e jej cia�o dr�a�o w ataku, blada twarz wykrzywi�a si�, usta przenikn�� j�k ze �rodka jej organizmu. Nie widzia�a pomieszczenia, ani postaci przed sob�. Miota�a si�. Zacz�a wymiotowa� i dusi� si�, gwa�towne ciep�e �zy w b�yskawicznym tempie sp�ywa�y po jej policzkach. Zn�w rz�zi�a.
-Kochanie… Beth… - cichy uspokajaj�cy ton, czyje� zbyt ciep�e d�onie sprawi�y, �e cofn�a si�, a� pod �cianki spogl�daj�c na drapie�c� okrutnym wzrokiem. Po chwili zosta�a poderwana z pod�ogi, mimo, �e wyrywa�a si� na wszystkie strony – kopa�a, gryz�a, bi�a… Na tyle na ile starczy�o jej si�. W p�mroku dostrzeg�a jasn� szczup�� twarz ch�opaka o zdecydowanym spojrzeniu miodowych oczu. Przez chwil� go nie poznawa�a, ale to by�… Diggory.
Jaki� mi�kki zbawienny plusz. Wtuli�a si� w fotel podkulaj�c pod siebie nogi. Zbawienny blask kominka szybko j� rozgrza�, jednak ju� po chwili dotar�y do niej odg�osy awantury.
-Torturowa�e� j� rozumiesz Moody! Zachowa�e� si� gorzej ni� �miercio�ercy, bo torturowa�e� j� psychicznie!! B�l fizyczny nie jest nawet w po�owie tak trudny jak psychiczny! – czyje� krzyki. Wszystko zla�o si� w jej umy�le w jedno. Tylko jeszcze… - Zabieram j� st�d.

* * *
Twarz kremowa, pe�na pieg�w. Rude w�osy, zielone oczy w kszta�cie migda��w. Przecie� to szlama… odwr�ci�a od niej g�ow�.
-Elizabeth… Przesta�. Ju� nie b�dziemy ci� w ten spos�b traktowa�. To co si� sta�o wymkn�o si� spod kontroli…
-Kr�tko powiedziane! – huk g�osu krzycz�cego m�czyzny wydawa� si� by� zbyt … m�skim, aby nale�a� do Diggory’ego.
-Arthur… Prosz� ci�. – jedno kr�tkie spojrzenie wymierzone w stron� ch�opaka, kt�rego Elizabeth widzie� nie mog�a.- Je�li zechcesz z nami wsp�pracowa�, to co robili tw�j brat i bratowa stanie si� mniej… cz�ste.
-Przesta� j� straszy�! Ty w og�le masz jakie� uczucia, Lily!? – westchni�cie.
-Sam z ni� porozmawiaj. Ja pr�buj� od trzech dni, James mnie zmienia, ale z marnym skutkiem. Ona NIC nie m�wi. NIC.
-Elizabeth… prosz� odezwij si�. Wszystko b�dzie dobrze. B�dziesz tutaj bezpieczna. Masz mnie… kochanie.
-Dobrze. – cichy szept wyrwany ze spieczonych ust dziewczyny doszed� tylko do niego, ale cho� by� niemal�e bezg�o�ny w jednej chwili sta� si� najg��bszym d�wi�kiem najsilniejszego dzwonu.

Przysz�o��

-Masz mnie, kochanie.
-Prosz� ci�, nie m�w… TAK.
Jej plecy wygi�y si� lekko pod dotykiem jego ciep�ych palc�w g�aszcz�cych jej plecy przez cienki materia� szyfonu.
-Wspomnienia?
Pokiwa�a g�ow�.
Tupot drobnych ma�ych st�pek i jej jasna twarz rozja�ni�a si� w u�miechu. W progu pokoju stan�a morze dwuletnia dziewczynka o ciemno br�zowych w�osach zwijaj�cych si� w loki, i wielkich ciemnych oczach przenikaj�cych jakim� miodowym blaskiem.
-Hej, ma�a! – z piersi kobiety wyrwa� si� �miech, kiedy podbieg�a do dziecka porywaj�c je w obj�cia i podrzucaj�c do g�ry. Dziewczynka wybuch�a �miechem, ale zaraz potem, nim zd��y�a w jakikolwiek spos�b zareagowa� na zaproszenia do zabawy przez Syriusza wyrwa�a si� z jej ramion wymykaj�c si� do pokoju. Stalowe spojrzenie ciemnych oczu w oprawie czarnych rz�s uderzy�o w m�czyzn� o piwnym spojrzeniu i ciemnej, jakby opalonej karnacji.
-Chc� mie� jeszcze jedno dziecko. - i g�os by� jak stal.
-Dobrze wiesz, �e ci nie wolno. – stara� si� uciec przed ni� wzrokiem.
-Chc� mie� jeszcze jedno dziecko, rozumiesz? Z tob�. – odwr�ci�a go gwa�townie mierz�c tym swoim czarnym, po�yskliwym spojrzeniem. Odesz�a nim zd��y� zaprotestowa�. Je�li cokolwiek postanowi�a, nie zwa�aj�c na nic, trzeba by�o si� liczy� z tym, �e tak si� stanie.
Despotycznej cz�ci jej natury nie zdo�a�o przegoni� nic.
Pochyli� ni�ej g�ow� opieraj�c czo�o o zimn� szyb�. W oczach co� go zapiek�o.
Nie chcia� jej … straci�.
Gdzie� daleko jakby, poza granicami rozleg� si� przeci�g�y dzwonek do drzwi. Trzy razy i przerwa. Zn�w dwa… Poderwa� si� ze swego miejsca, przeskakuj�c po trzy schodki na d�, przebieg� w b�yskawicznym tempie korytarz nie zwracaj�c uwagi na swoj� posta�, kt�ra odbi�a si� w lustrze naprzeciwko i szybko doskoczy� do drzwi, na pocz�tku zadaj�c podstawowe pytanie ochronne. Dopiero po tym stukn�� kilka razy r�d�k� o klamk� drzwi, a� chroni�ce dom magiczne zakl�cia pozwoli�y do �rodka wej�� dw�m osobom – �licznej kobiecie o bardzo ju� okr�g�ym brzuszku, rysuj�cym si� pod setk� zielonych tiuli rozche�stanych z powodu rozwartego p�aszcza, oraz stoj�cego przy niej wysokiego czarnow�osego okularnika.
-Cze��, stary… - szybko u�cisn�li si� za ramiona, gdy ju� cmokn�� w policzek Lily, kt�ra zdejmuj�c p�aszcz i buciki, w szybkim tempie jak na sw�j obecny stan wdar�a si� do �rodka.
�apa ju� nie rzuci� zdumionego spojrzenia Jamesowi, bowiem przyzwyczai� si� do zwyk�ego niepokoju Lilki, gdy chodzi�o o Elizabeth. Kilka miesi�cy temu by�o to dla niego szokiem, teraz pozosta�o zaledwie niemi�� rutyn�.
-Wszystko ok.? – rzuci� Potter �ci�gaj�c z siebie p�aszcz i k�ad�c go na stert� innych rzeczy. Ruszyli do kuchni, gdzie Black szcz�kn�� drzwiami lod�wki wyjmuj�c dwie butelki kremowego piwa i zaraz zatrzeszcza� otwieraj�c je i wlewaj�c do uprzednio wyci�gni�tych z szafki kufli. Rogacz usiad� na drewnianym krze�le i spojrza� na przyjaciela marszcz�c z niepokojem brwi, ale Syriusz si� nie odezwa�, dopiero, gdy postawi� przed przyjacielem kufel, oraz napi� si� �yk ze swojego, westchn�� ci�ko i opar� si� o blat naprzeciwko krzes�a, na kt�rym siedzia� James.
-Elizabeth. – mrukn�� tylko pij�c kolejny �yk.
-To ju� wiem. – rozbawienie czarnow�osego, sprawi�o, �e nawet cicho parskn�� patrz�c na zakochanego kumpla. Zawsze chodzi�o o Eliz�, cokolwiek by nie by�o. Ale on ju� zd��y� si� do tego przyzwyczai�.
-Ona chce mie� dziecko. – powiedzia� suchym, nie nale��cym do niego g�osem i zapatrzy� si� w przestrze� za oknem nic nie widz�cym wzrokiem.
-Ale przecie�… grozi jej to �mierci�, czy nie tak?
Czyste fakty przenikaj�ce z wypowiedzi Rogacza, doda�y Syriuszowi si�. Pokiwa� g�ow�, bo przez chwil� nie by� w stanie m�wi�. Wsp�czuj�cy wzrok Jamesa wr�cz k�u�.
-Jak ja jej to mam wyt�umaczy�? Pr�bowa�em na setki sposob�w. Ona si� W OG�LE sob� nie przejmuje. Czy ona chce umrze�? – odstawi� kufel nerwowo przecieraj�c sw� czaszk� d�ugimi palcami.
-Wiesz… raczej nie chce umrze�. To do�� uczuciowa osoba. – uczuciowa osoba. Dzi� by�o to przyj�te, ale jeszcze dwa lata temu takie stwierdzenie wywo�a�oby w nich salwy �miechu. – Najpierw my�li o innych, a potem o sobie. Wiesz co wydaje mi si�, �e ona po prostu obwinia si� o to, �e jest tylko Janice. I o to, �e gdy ona sama umrze, ty p�niej b�dziesz sam, rozumiesz?
-Jak sam…!! – g�os mu si� trz�s�. – Nie pozwol� jej umrze�, rozumiesz? – mimowolnie wybuch�. – Przepraszam, to wszystko wytr�ca mnie z r�wnowagi. Ale mamy przecie� Janice…
James tylko wzruszy� ramionami. Zrozumie� kobiety…
Te dwie kobiety w�a�nie siedzia�y w ma�ym pokoiku nale��cym do Jan (skr�t od imienia Janice), a jedna z nich – czarnow�osa, niezwykle szczup�a, pe�na wewn�trznej godno�ci, bawi�c si� z ma�� dziewczynk� nawet nie zdawa�a sobie sprawy, �e jest tematem rozmowy siedz�cych w kuchni m�czyzn.
-Kiedy� ci tak zazdro�ci�am Janice… - westchn�a Lily z fotela, na kt�ry przezornie z powodu jej ci��y, wepchn�a j� Elizabeth. Rudow�osa wyci�gn�a teraz r�ce do dwulatki i u�cisn�a ma�� przytulaj�c do jej twarzy sw�j policzek. Dziewczynka wyrwa�a si� po sekundzie, na chwil� zakr�ci�a si� przy matce, po czym ruszy�a schodkami do kuchni, odprowadzona tylko lekkim, ale dosadnym g�osem Elizy:
-Syriusz, ma�a do ciebie idzie!
Nie min�a sekunda jak s�ysza�a jego �miech, gdy znosi� ma�� ze schod�w podrzucaj�c jak si� domy�li�a w powietrzu, bo tylko to wywo�ywa�o w niej tak gwa�towne ataki �miechu.
-Przecie� za kilka miesi�cy b�dziesz mia�a w�asne. – Eliza u�miechn�a si� do rudow�osej z pod�ogi, ciep�o, z b�yskiem jednak zrozumienia w oczach. Wspar�a si� lekko na szafkach, po czym usiad�a na fotelu naprzeciwko przyjaci�ki.- Wiadomo ju� czy dziewczynka czy ch�opiec?
Lily u�miechn�a si� przekornie, po czym pokr�ci�a g�ow� jak ma�a dziewczynka.
-Chcemy �eby to by�a niespodzianka.
-Te� bym chcia�a mie� tak� niespodziank�. – wyrwa�o si� nieoczekiwanie z piersi czarnow�osej i zaraz jej policzki obla� krwisty rumieniec, gdy tylko poczu�a na sobie spojrzenie zielonych oczu.
-Ty … �artujesz sobie? – zapyta�a cicho Lily spogl�daj�c na ni� z niepokojem.
-Nie. Chcia�abym mie� dziecko. – uci�a kr�tko, z ju� blad� twarz� zapatrzona w przestrze� za oknem.
-Ale … przecie�… - kobieta pogubi�a si� w s�owach. – Co na to Syriusz?
-Nie zgadza si�. – kolejno kr�tkie zdanie. – A ja naprawd�, naprawd� MUSZ� mie� z nim dziecko. Musz�. – powt�rzy�a nerwowo zaciskaj�c koniuszki palc�w na skroniach. – Nie wiem co si� stanie, Lily. Wiem, �e jest wojna, wiem, �e jestem do�� niebezpieczna dla Voldemorta i dlatego chce, abym jak najszybciej znikn�a z tego �wiata. I wiem, �e kocham Syriusza. Co on zrobi jak mnie nie b�dzie? Ma tylko Janice. To dziecko… to dziecko zape�ni�oby pustk� po mnie. – jej g�os sta� si� ja�niejszy, wypadaj�cy z tonacji. Nawet nie zorientowa�a si� kiedy Lily znalaz�a si� przy niej ocieraj�c strumienie jej gor�cych, szybko lej�cych si� �ez skrawkiem swojego swetra.
-Musisz z nim powa�nie porozmawia�. Wyt�umaczy� mu z jakiego powodu, bo znaj�c ciebie nie powiedzia�a� mu dlaczego. Nie mo�esz mie� ju� wi�cej dzieci, rozumiesz? Nie chc� aby� umar�a. Masz by� matk� chrzestn� tego dziecka, s�yszysz? – d�o� czarnow�osej, kierowana d�oni� przyjaci�ki dotkn�a wypuk�o�ci brzucha. Spowodowa�o to tylko, �e twarz dziewczyny pokry�a si� jeszcze wi�ksz� ilo�ci� �ez.
-Dobrze… dobrze… - szepta�a.

[ 238 komentarze ]


 
Wprowadzenie na "salony"
Dodała Victorie Piątek, 05 Listopada, 2010, 18:43

C� przepraszam, �e nie by�o mnie tak d�ugo, ale panna Beth chyba si� na mnie pogniewa�a bo nie mia�am na TO opowiadanie W OG�LE weny opr�cz ledwie zal��k�w pomys�u. Kiedy wreszcie mnie dopad�a, d�ugi czas up�yn�� no i… To teraz przejd�my dalej:
Ok., wi�c mogli�cie si� nie pokapowa� w ostatnim rozdziale wi�c pisz� to teraz. Cz�� z �ap� jest pisana oko�o dwa lata po ucieczce Elizabeth z Hogwartu – jej dziecko ma rok i mo�e dwa miesi�ce wi�c mo�ecie sobie wyliczy�… Harry si� jeszcze nie narodzi�. Oblicza�am to wcze�niej i nie jest tak dok�adne, ale wydaje mi si�, �e Lily i James mieli dziecko w�a�nie dwa lata po uko�czeniu si�dmej klasy. Gdybym nie policzy�a dok�adnie, to nic… Ta historia nie musi by� idealnie dok�adna. Dalej jest opisane jedena�cie lat p�niej czyli jest to rok jedenastych urodzin Harry’ego i odrodzenia Voldemorta i nie jest w nim ju� nic wspomniane o tera�niejszo�ci Elizabeth, opr�cz tego, �e udaje si� na cmentarz znalaz�szy jaki� tajemniczy nagrobek ;). To te� streszczenie dla tych co nie czytali. PS: (Do Syrci): Nawet nie wiesz jak mi by�o �al, �e nie mog�am w ostatniej notce opisa� cz�ci z Syriuszem jako psem! Uwielbiam to, ale Elizabeth nie chcia�a mi pozwoli�. Mo�e jeszcze przyjdzie na to czas? Jestem pewna. Ona te� to lubi, ale jednocze�nie kocha si� ze mn� dr�czy�, dlatego te� nie mia�am weny chyba przez… ho, ho… sporo czasu… nim nie napisa�am tego, no i dr�czy si� ze mn�, abym jeszcze nie pisa�a cz�ci z psem. Nie b�jcie si� nie jestem �wirni�ta! Ka�dy kto pisze opowiadanie z jak�� wa�n� dla niego i za��my stworzon� tylko przez niego postaci� doskonale mnie zrozumie ;P. Ach, no i jeszcze : podobnie jak w poprzednim rozdziale * * * jest kontynuacj� tego samego zdarzenia, a czcionk� pogrubion� odznaczone s� fragmenty, kt�re p�niej wydarzy�y si� w �yciu Elizabeth. Jeszcze raz przepraszam za to jak d�ugo czekali�cie.


Przysz�o��

By�a cisza. Lekki mrok pokrywa� powierzchni� cmentarza szaraw� mg�� otulaj�c zgubione nagrobki, tych, kt�rych ju� nie by�o. W�r�d grob�w kroczy� wielki czarny pies o kud�atym futrze, spuszczonych po sobie uszach i ogonie. Szed� tak jakby wiedzia� dok�adnie, gdzie powinien i�� – ka�dy jego krok coraz bardziej zbli�a� go do celu, a� wreszcie przystan�� przy niewielkim, w�skim marmurowym nagrobku i zapatrzy� si� na niego po czym spu�ci� �eb. Postronny obserwator m�g�by pomy�le�, �e to zagubiony, samotny pies wyruszy� na gr�b w�a�ciciela, kto� kto jednak zna�by histori� m�czyzny przemienionego w psa, bo tym by� w istocie, m�g�by poczu� jedynie �al.
-Syriusz…
Cichy szept sprawi�, �e uni�s� do g�ry sw�j wielki kud�aty �eb. W mroku wy�oni�a si� wysoka czarnow�osa dziewczyna ubrana w ciche ciemne kolory zlewaj�ce si� z ponurym krajobrazem cmentarza. Pies ruszy� w jej stron� powolnym krokiem, ze spuszczonym �bem, a ona wyci�gn�a r�ce w jego stron� opatulaj�c go mocno swoimi ramionami.




W po�owie lipca – po ucieczce z Hogwartu



Mahoniowe meble ton�y w mroku rozja�nionego jedynie drgaj�cym ju� blaskiem dogasaj�cego ju� ognia z kominka. Mansardowe okna przys�oni�te by�y jasnymi faluj�cymi na wietrze dobiegaj�cym z uchylonych okiennic, firankami i prze�artymi na w p� przez mole zas�onami w odcieniu prawdopodobnie ciemnej �liwki, kt�rym to wydawa� si� przy tym o�wietleniu.
Na grubym kilkucentymetrowym dywanie zalega�a gruba warstwa brudu, tylko w niekt�rych miejscach, niepokoj�cych odst�pach ja�nia�y mi�dzy kurzem �wie�o wygniecione �lady st�p prowadz�ce prosto do wielkiego sk�rzanego fotela, na wp� o�wietlonego ogniem, a na w p� zakrytego w cieniu. Na jego �rodku siedzia�a niezwykle szczup�a osoba w porozci�ganych nasuni�tych na cia�o dresach. Jej ciemne jedwabiste pukle falowa�y na zimnym, zbyt zimnym jak na lipcowy wietrze, a cia�o pokryte by�o g�sia sk�rk�, pod cieniutkim bawe�nianym ubraniem.
-Elizabeth…- ochryp�emu, zm�czonemu g�osowi towarzyszy� odg�os ci�kich krok�w. W ciemno�ciach wypatrzy�a twarz m�czyzny, kt�ry stan�� w progu drzwi, co by�o niemal niemo�liwe w takim o�wietleniu – twarz blad� z kilkoma bliznami, okalon� ciemnymi postrz�pionymi w�osami.
-Czego ode mnie chcesz? Powiedzia�am wyra�nie, �e masz si� st�d wynosi�.
Westchn�� z sykiem przysiadaj�c na samej kraw�dzi krzes�a naprzeciwko niej i z hukiem odstawi� na blat do polowy pe�n� szklank�, a ona prawie natychmiast poczu�a od niego silny zapach ognistej whisky.
-Wynosisz si� rano.- powiedzia�a ch�odno.
Jej spojrzenie prze�lizgn�o si� po ubrudzonych szatach brata i beznami�tnym wyrazie jego twarzy. Na jedn� sekund� ciemne jak noc oczy zab�ysn�y niespo�yt� ciekawo�ci�, jednak ju� chwil� p�niej szybkim krokiem sz�a w stron� barku ich rodzinnej i opuszczonej rezydencji dziadk�w. B�yskawicznie otworzy�a eleganckie drzwiczki i a� sapn�a z satysfakcji dostrzegaj�c ponad stuletni� ognist�.
-Powiedz mi co ci� tak ugryz�o w dup�, braciszku… Czy�by to twoja kochana �onka? – z trzaskiem odstawi�a na st� wielk� szklan� butl�, jednym niecierpliwym ruchem r�ki przywo�uj�c dwie chrobocz�ce szklanki, do kt�rych za pomoc� magii nala�a bursztynowego p�ynu.
Zawsze we wszystkim mia�a jaki� sw�j interes. Tak i teraz jej czarne oczy zmru�y�y si� przenikliwie spogl�daj�c na brata, a odurzenie alkoholem zupe�nie wylecia�o z jej g�owy. Nala�a nast�pn� szklaneczk� poci�gaj�c z niej wr�cz skromny, ma�y �yk w�a�ciwie ledwo co zamoczywszy w trunku wargi, podczas, gdy Rabastan wla� w siebie ciurkiem drug� pe�n� szklank� i ju� nalewa� nast�pn�.
-Wszyscy na ka�dym kroku wytykacie mi wszystko… Jestem jak�� cholern� czarn� owc� tej przekl�tej rodziny, a i jeszcze teraz… - zapatrzy� si� w ciemno�� pokoju pij�c trzeci� porcj� whisky wci�� tak samo �apczywie jak pierwsz� i drug�.
Jej brwi wygi�y si� lekko, ironicznie, czarne oczy b�ysn�y szyderczo, usta wykrzywi�y si� w lekkim grymasie. Oczywista, �e trzeba pomaga� braciszkowi! Oczywista...
Pos�pny, pogardliwy u�miech ju� ca�kiem otwarcie rozbrzmia� na jej twarzy, jednak po pi�tej obfitej szklaneczce (musia�a przynie�� drug� butelk�) brat ju� tego nie dostrzega�. Postanowi�a czeka�…
-Dosta�em zadanie od Voldemorta… - powiedzia� nagle, gdy ju� chcia�a odej�� od niego znudzona parogodzinnym czekaniem. – Mam wraz z tob� zabi� Albusa Dumbledore’a.
Elizabeth zamar�a w miejscu, nie zdolna do tego by opa�� na swoje krzes�o. Sta�a tak, a krwisty rumieniec wybuch� na jej policzkach, a jej twardy wzrok, nieprzenikniony jak nigdy przewierca� zakamarki pos�pnego salonu.

* * *

Zwykle by�a blada jak �nieg. Rozchylona g��wka bia�ego tulipana, niemal niemo�liwego w swym istnieniu. Teraz niezdrowe rumie�ce, kt�re wybuch�y na jej policzkach zaniepokoi�y go. Burza jej przypominaj�cych kaszmir w�os�w by�a potargana, a w nich zanurzon� mia�a jedn� d�o�, kt�rej �okciem podpiera�a si� o kraw�d� blatu jednocze�nie drug� co chwila przystawiaj�c do ust, wype�nion� do po�owy ognistym p�ynem szklank�. Po za nimi w barze by�o cicho i pusto. Opustosza�e miejsca przy go�ych sto�ach pozbawione by�y swych sta�ych bywalc�w, korytarz prowadz�cy na pok�tn� by� cichy, zwykle tak wiecznie zapchany przez w�drowc�w i wreszcie nieobecno�� barmana skrytego na zapleczu. To wszystko tylko przypomina�o i wskazywa�o na ich s�abe i bezradne przeciwko terrorowi Voldemorta ministerstwo. I dziwne te�, �e w barze, kt�ry by� jak najbardziej ceniony przez „zwyk�ych” ludzi, barze, w kt�rym cz�sto pojawiali si� cz�onkowie zakonu feniksa i ministerstwa, na szczycie barowego sto�ka siedzi sobie najspokojniej w �wiecie �miercio�erca i usi�uje si� zala� do nieprzytomno�ci.
K�cik ust lekko mu zadrga�, gdy powolnym ruchem odsun�� z przeci�g�ym zgrzytem drewniane krzes�o, na kt�rym siedzia�, nie zwracaj�c tym w og�le jej uwagi. Ruszy� w jej stron� z oczami ciemnymi, ja�niej�cymi tylko lekkim blaskiem nadziei i cierpliwo�ci.
Jedna jej wypowied� wstrz�sn�a nim dog��bnie. Znad do po�owy wychylonej szklaneczki mo�e ju� sz�stej, ognistej whisky powiedzia�a cicho, wyra�nie zapatrzona w dal przybrudzonych �cian, jakby ca�y czas doskonale zdawa�a sobie spraw� z jego obecno�ci:
-Za jakie grzechy si� ze mn� zadajesz, Diggory?
Opar�a g�ow� od drewniany filar stoj�cy tu� przy jej sto�ku i utkwi�a zamglony wzrok w pe�en tajemniczych trunk�w p�ki.
-Jaka� dobra cecha si� w tobie odezwa�a, Lestrange? – odpowiedzia� jej pytaniem na pytanie, bior�c j� mocno swymi nieprzystosowanymi do noszenia ci�ar�w bladymi d�o�mi za pas i pod�wigaj�c do g�ry. By�a nie�le pijana, ledwo co trzyma�a si� na nogach, ale i tak pr�bowa�a si� broni�. Gdy ju� podda�a mu si� ca�kowicie z jej d�o�mi, kt�re przewiesi� sobie za szyj�, u�miechn�a si� nagle s�odko, okrutnie, pogardliwie, wy�sza od niego prawie o p� g�owy.
-Podobam ci si�, Diggory. – wyraz cichej satysfakcji i obrzydzenia pojawi� si� na jej twarzy nim ta twarz nie odp�yn�a u�piona pijacz� senno�ci�.
-By� mo�e Beth, by� mo�e… - mrukn�� jeszcze w stron� �pi�cej za pomoc� �atwego zakl�cia pomagaj�c sobie j� nie�� i teleportowa� si� wraz z ni� w miejscu. Barman na odg�os g�o�nego trzasku towarzysz�cego przy teleportowaniu nawet nie wyszed� ze swego zaplecza…

* * *
-Jasny gwint…
�argon, kt�ry wylecia� z jej ust by� cichy, brutalny, ale pe�en wykwintno�ci w nawet najgorszych s�owach – arystokratyczne rysy lekko obrz�k�y, ale arystokratyczna duma i maniera pozosta�y nienaruszone.
Rozwar�a opuchni�te powieki na milimetr opuszczaj�c je zaraz, gdy ugodzi� j� blask jasnego �wiat�a padaj�cego na ni� z zewn�trz. G�owa upiornie bola�a, tak jakby ca�y �wiat p�ka� z ka�dym jej wyrzucanym z siebie s�owem. S�abo pami�ta�a wczorajszy wiecz�r… rozmowa z bratem… chyba, chyba pi�ta szklaneczka trunku… no w ka�dym razie przesta�a je po pewnym czasie liczy�… i zaraz, zaraz… Diggory!
Poderwa�a si� z miejsca, w kt�rym le�a�a tak gwa�townie, �e wszystko w jej g�owie hukn�o okropnym b�lem. J�kn�a mimowolnie rozwieraj�c przypominaj�ce dwa czarne paciorki oczy, po czym rozejrza�a si� po pomieszczeniu. Ma�y, zadbany pok�j na poddaszu. Jaki� tapczan, biurko, skrzynia, fotel na kt�rym le�a�a… Ale gdzie by� Diggory? By�a pewna, �e jej wizyta w tym nieznanym miejscu wi��e si� z jego wczorajsz� nadopieku�czo�ci�.
-Dzie� dobry, Elizabeth! – zawo�a� nagle pojawiaj�c si� w progu pokoju niedbale oparty o framug� drzwi. Zaj�cza�a przyciskaj�c bia�e jak u trupa r�ce do twarzy.
-Ciszej, do …!
-Ciesz� si�, �e mnie mile witasz. – powiedzia� ju� ciszej, przerywaj�c jej z delikatnym u�miechem. Ten irytuj�cy facet… Ni�szy od niej, co by�o zupe�nie w jej mniemaniu nie m�skie, pozbawiony jakiejkolwiek muskulatury, z ciemnymi w�osami, kt�re przechodzi�y pasemka od s�o�ca. I te jego oczy, brzydkie, bursztynowe jak u kota. Wzdrygn�a si�. Przysiad� na ��ku naprzeciwko niej i zagapi� si� na ni� nieodgadnionym wzrokiem. – Bo widzisz, droga Elizabeth… nigdy nie jest za p�no, aby wkroczy� ze z�ej drogi na �cie�k� dobra. Albo raczej nie jest to za p�no w twoim przypadku.
Zaraz, zaraz… Zmarszczy�a czarne kocie brwi. Zdawa�o jej si�, �e ju� gdzie� s�ysza�a te s�owa, nim dolecia� do niej ich sens. Co on gada?! Przecie� ona nie ma najmniejszego zamiaru si� w �aden spos�b z nim bli�ej zapoznawa�!! Ach, zaraz. Przecie� to m�wi�a, kiedy� Mary! Wzdrygn�a si� odruchowo, wyrzucaj�c z m�zgu my�l o jedynej i najlepszej przyjaci�ce.
-Mam u�y� veritaserum, Imperio czy jakiegokolwiek zakl�cia lub eliksiru obezw�adniaj�cego twoj� ja�� czy te� zgodzisz si� z nami wsp�pracowa�?
Ona mia�aby z nim wsp�pracowa�? Parskn�a pe�nym bole�ci �miechem. Pomaca�a kiesze� szaty, i… gdzie by�a jej r�d�ka? Dostrzeg� jej trwo�liwy ruch i u�miechn�� si�. Mia� przewag�.
-W ka�dej chwili mog� wezwa� Czarnego Pana, aby po mnie przyby�! - krzykn�a na niego nie rozumiej�c jego intencji.
-Doskonale wiem, �e nie masz mrocznego znaku i… - jej kark przesz�y dreszcze. – Mi�o ci� wita� w naszym gronie, Elizabeth…

* * *

Szcz�kn�y otwierane drzwi i przed nimi roztoczy� si� li��cy wycieraczk� u ich st�p ciep�y, magiczny p�mrok. Arthur kurtuazyjnym ruchem r�ki, z nieodgadnionym u�miechem na ustach i jeszcze bardziej nieodgadnionymi oczami przepu�ci� j� przed siebie, tak�e to ona – cz�onkini �miercio�erc�w, osoba przynale��ca do szlachetnego i „wyznaj�cego” Czarnego Pana, rodu Lestrang�w postawi�a pierwszy krok w kwaterze, kt�ra jak si� domy�la�a nale�a�a do zakonu feniksa. Kr�tki u�miech �ci�� jej wargi, zaraz zamkn�y si� za Diggory’m drzwi i poczu�a jego obecno�� tu� przy sobie – s�odki zapach, szczypta mi�ty, oddech owiewaj�cy jej nagi mlecznobia�y kark, i ju� m�czyzna j� wyprzedzi� wo�aj�c nie kogo innego jak… dziewczyn� Pottera i ca�� t� ha�astr�. Elizabeth by�a nastawiona bardzo negatywnie do tego spotkania, prawd� m�wi�c nie mia�a tu zamiaru w og�le przyj��, ale brak mo�liwo�ci ucieczki, tajemniczo�� tego drobnego ch�opca, kt�r� J� �mia� porwa�, w ko�cu ugruntowa�y w jej g�owie plan. Przecie� ci idioci zamierzali dopu�ci� j� do zakonu… a wi�c, gdy wypuszcz� j� na wolno�� b�dzie mog�a powiedzie� wszystko Czarnemu Panu. W�a�nie tak.
Najbardziej jednak irytuj�c� rzecz� w tym wszystkim, rzecz�, kt�ra irytowa�a j� mimo �wietnego planu, kt�ry sobie obmy�li�a, kt�ry przysporzy�by jej awans do rangi „wy�szych” stanowiskiem �miercio�erc�w i mroczny znak, by�o to, �e nie mog�a nawet powiedzie�, �e ktokolwiek b�dzie jej szuka�. Po ucieczce z Hogwartu i ataku na gabinet Dumbledore, Rudolf obrazi� si� na ni� twierdz�c, �e za bardzo rzuca si� w oczy, Bellatriks natomiast… c� by� mo�e mog�aby liczy� na „wsparcie” z jej strony, jednak�e po tym jak zacz�a opuszcza� spotkania �miercio�erc�w, sprawa z ni� sta�a si� jasna – nie pomo�e jej, mimo tego, �e Elizabeth wcale nie chcia�a tej jej pomocy. Co do Rabastana to… jej wargi wygi�� kr�tki, jadowity u�mieszek, b�dzie zapija� si� przez nast�pne tygodnie, i nawet nie przysz�a jej do g�owy my�l, �e ona przecie� robi i robi�a dok�adnie to samo, z jakiego� niewiadomego dla niej samej powodu.
Ale ju� wszystkie jej my�li urwa�y si� wraz z nadej�ciem g�os�w – m�ski �miech, jasny sopran kobiety… i ju� po chwili w drzwiach prowadz�cych do dalszych cz�ci domu, ukaza�y si� dwie znienawidzone sylwetki. Rudow�osej kobiety o twarzy obsypanej piegami, i m�czyzny – okularnika o ciemnych rozczochranych w�osach. I kiedy Elizabeth z pogard� wyd�a wargi, nawet nie przypuszcza�a, �e najgorsze dopiero przed ni� – bowiem za plecami Pottera i tej jego szlamy, odezwa� si� nier�wny stukot, a po chwili �widruj�ce oko Szalonookiego Moody’ego spocz�o na czarnow�osej ku jej zak�opotaniu sprawiaj�c, �e obla�a si� purpur� na policzkach.
-Witam, witam… - mrukn�� z u�mieszkiem Moody.- Zaprowad� j� do mojego gabinetu, Arthurze. Bardzo dobrze si� spisa�e�.
-Ale czy tak od razu… - zaci�� si� ch�opak spogl�daj�c na m�czyzn� jako� dziwnie, jednak Elizabeth nie zaj�a temu uwagi wi�kszej ni� zaj�a my�lami o zesz�orocznym �niegu.
-Tak. Panna Elizabeth nadaje si� od razu. – uci�� starzec u�miechaj�c si� pos�pnie.
Lestrange wyrwa�a si�, kiedy Diggory delikatnie po�o�y� d�onie na jej ramionach. Spojrza�a na Moody’ego oczami zmru�onymi jak u jaszczurki, w spos�b, kt�ry ka�demu, tylko nie szalonemu starcu zmrozi�by kr�gos�up, poczym splun�a siarczy�cie pod jego stopy, co jednak w m�czy�nie wywo�a�o tylko cichy, pogardliwy �miech. Diggory poprowadzi� j�, stukaj�c r�d�k� w jej plecy, a z oddali dobieg�y j� jeszcze odg�osy przyjaznych, zwyk�ych rozm�w mi�dzy szlam�, zdrajc� krwi i szalonookim.
-Eliza… - ch�opak otworzy� przed ni� drzwi do niewielkiego prawie pustego, je�li nie licz�c jednego drewnianego krzes�a pokoju. Przysiad�a na tym krze�le sztywno, z ca�� godno�ci� na jak� by�o j� sta�, z min� pe�n� dumy, g�ow� wzniesion� jak u kr�lewskich c�r. Zapatrzona pustymi oczami w �cian�, nie dostrzeg�a jak na twarzy ch�opaka miota�y si� r�ne uczucia, jak jego pi�ci zaciska�y si� w bezsilno�ci, jak oczy odprowadza�y j� spojrzeniem. – Przepraszam.
To jedno s�owo zwr�ci�o jej uwag� na niego. Spojrza�a na niego dumnymi, pe�nymi godno�ci oczami, po czym przez jej twarz przebieg� jaki� szale�czy i szyderczy skurcz. Zaraz czeka�y j� przes�uchania, a z tym zwi�zane tortury. Pogardliwy u�miech wykrzywi� jej wargi.
-Za co? Przecie� wprowadzi�e� mnie na salony.

[ 12522 komentarze ]


 
Powr�t �apy
Dodała Victorie Sobota, 11 Września, 2010, 19:28

Przed rozdzia�em chcia�am tylko napisa�, �e gdy pojawi� si� trzy gwiazdki (* * *) to znaczy, �e nast�pna cz�� jest kontynuowana p�niej, mo�e o jak�� godzin� dwie, ale przez tych samych ludzi. Pisanie rozdzia�u zaj�o mi prawie dwa, trzy tygodnie. Elizabeth, gdy chce potrafi by� bardzo kapry�na ;).

Jedena�cie lat p�niej

-Panno Elizabeth?
Podnios�a si� odruchowo z wielkiego drewnianego krzes�a szeleszcz�c po�ami taftowej si�gaj�cej za po�ladki tuniki. Wznios�a ciemne spojrzenie swych oczu na mahoniowe drzwi naprzeciwko skupiaj�c si� stopniowo na ich lekkich drganiach, poruszeniu ga�ki a� wreszcie mog�a zgromi� wzrokiem niewielkiego cz�owieka w jaskrawo��tym meloniku, kt�ry wychyli� si� zza ich framugi.
-Pani wci��… tu? – zaspa� zacisn�wszy swe palce na karku. By� zaskoczony obecno�ci� swej starszej protokolantki w gabinecie s�u�bowym po godzinach pracy. Jej osoba by�a dla niego tak trapi�ca i k�opotliwa, �e zamiast jako� rzewniej wywlec z niej pow�d nadgodzin wola� wymkn�� si� cichaczem. Tylko to spojrzenie czarnych stalowych oczu zatrzyma�o go w progu wi���c w k�opotliwym nacisku – poczuciu obowi�zk�w ministra i zmieszania.
-W�a�nie wybiera�am si� do niewymownych. Pami�ta pan o jutrzejszym wydarzeniu?- ostatnie s�owa powiedzia�a z naciskiem swym aksamitnym, ch�odnym i idealnie opanowanym g�osem, tak�e minister, kt�ry na kr�ciutk� chwil� wreszcie zapomnia� o wydarzeniach jutrzejszego dnia poczu� jak przenika go dreszcz strachu.
-Tak, tak… oczywi�cie. – sapn�� podnosz�c na chwilk� melonik, aby otrze� sp�ywaj�ce z czo�a krople zimnego potu. By� ministrem od ca�kiem niedawna i wiele spraw wci�� by�o dla niego zupe�nie nowych, spraw, w kt�rych musia� wykaza� si� tym wszystkim czego ��dali od niego. Tym razem ch�odny profesjonalizm wy�szej w randze asystentki sprawia�, �e dostawa� dreszczy. Wydawa�a mu si� zimna, pozbawiona emocji, kt�re targa�y nim w ka�dej chwili nowej, odpowiedzialnej pracy. Po�piesznie skin�� jej wi�c g�ow� i wyszed� szybkim krokiem zamykaj�c za sob� szczelnie drzwi i przeklinaj�c chwil�, w kt�rej zauwa�y� �wiate�ko w pokoju pracownicy. Znalaz�szy si� wreszcie za murami ministerstwa magii powr�ci� my�l� do rozgrzewaj�cej szklaneczki ognistej whisky po czym teleportowa� si� z trzaskiem.
Tymczasem Elizabeth MacStevens zebra�a plik potrzebnych jej, aby przygotowa� si� do jutrzejszego wydarzenia dokument�w po czym wraz ze stukotem swych obcas�w znik�a w marmurowej uliczce, prowadz�cej prosto do wind. W ca�ej g�rnej partii ministerstwa panowa�a cisza, raz tylko, gdy postawi�a stop� na feralnym obluzowanym kafelku dobieg� j� huk i syk jakiego� zwierz�cia – sygna� wci�� trwaj�cych problem�w w dziale eksperymentalnych stworze�. Wreszcie ch�odny granit, z kt�rego zbudowana by�a ca�a winda rozsun�� si� na boki, a ona spokojnie wesz�a do �rodka zaciskaj�c tylko jasn�, trupioblad� d�o� na r�czce torebki i jednocze�nie drug� d�oni� naciskaj�c ostatni przycisk, a� winda z przeci�g�ym sykiem nie ruszy�a ku departamentowi tajemnic.
Zm�czon� d�oni� wysun�a z w�os�w ozdobn� podtrzymuj�c� je klamr�, a one rozsypa�y si� po ramionach – krucze, jedwabiste zwijaj�ce si� w to grubsze to w cie�sze wst�gi. W przeszklonej kabinie windy odbija�a si� ca�a jej sylwetka. Szczup�a, pod�u�na i tr�jk�tna twarz – nienagannie mlecznobia�a, z ostrymi arystokratycznymi rysami w tym dobrze widocznymi ko��mi policzkowymi. Nie przenikniona, pozbawiona u�miechu czy cho�by jednego grymasu twarz tylko w kilku cieniutkich zmarszczkach zwraca�a uwag� na podchodz�cy pod trzydziestk� wiek jej posiadaczki. Kamienna sylwetka otulona by�a ca�a w czer� – ciemn� taftow� tunik� przewi�zan� na wysoko�ci pasa ciemnym paskiem, a z do�u prze�roczystej koszulki wystawa�y na�o�one na d�ugie niebywale szczup�e nogi czarne rajstopy.
Winda zatrzyma�a si� z cichym sykiem na ostatnim pi�trze ministerstwa, w samych podziemiach, a kobieta wysiad�a z niej szybko wsuwaj�c grub� spink� do torebki i ostro�nie pod��y�a po mieni�cej si� szmaragdowo-turkusowymi �y�kami pod�odze. Wkr�tce spokojne morskie tony kafelek przemieni�y si� w czarno bia�� rozleg�� szachownic�. Powoli unios�a wzrok. Znalaz�a si� w sali pe�nej dziesi�tek identycznych wzgl�dem siebie drzwi. Ona jednak nie zawaha�a si� ani przez chwil� od razu wybieraj�c te w�a�ciwe, jakby dla niej by�y one inne od wszystkich.
-Barcley! – zawo�a�a od progu prosto w ciemno��. Czer� i pustka, kt�re j� otacza�y sprawi�y, �e zacz�a dr�e� na ca�ym ciele jak rozko�ysany p�omyk �wiecy, kt�ry pojawi� si� w powietrzu kilkana�cie metr�w przed ni�, powoli lec�c w jej kierunku i o�wietlaj�c �cianki ogromnej biblioteki.
Wreszcie �wieca znieruchomia�a, a kobieta unios�a wzrok mru��c ciemne oczy. Oblicze niezbyt wysokiego, niezbyt przystojnego i raczej nijakiego m�czyzny stoj�cego naprzeciwko niej doprowadzi�o j� do przy�pieszonego bicia pe�nego strachu serca.
�wieca o�wietli�a br�zowe str�ki jego w�os�w zwisaj�ce sm�tnie z czo�a, wpadaj�ce do przybrudzonych karmelowym kolorem t�cz�wek.
-Wci�� tu przychodzisz Beth… - wyszepta�, a czarnow�osa zadr�a�a jeszcze bardziej wyci�gaj�c przed siebie r�ce i chwytaj�c mocno za r�kaw jego przybrudzonej i ciemnej szaty.
-Prosz�… Ja ju� nie potrafi� tak d�u�ej…
M�czyzna przez chwil� wpatrywa� si� w jej dr��c� twarz z niezm�con� ciekawo�ci�, po czym wreszcie powolutku odwr�ci� si� w stron� ci�gn�cych si� w niesko�czono�� rega��w, a jego pospolita sylwetka teraz zacz�a emanowa� moc� i blaskiem.
-Niech otworz� si� brany do �wiat�a wieczno��! A �wiat pozna prawdziwe imi�… Elizabeth Lestrange!
W miar� jego s��w, jego sylwetka ros�a, kontury rozmywa�y si�, a on stawa� si� coraz wi�kszym i mniej widocznym punktem dla oczu kobiety, gdy� wszystko wok� nik�o.

Rok urodzenia si� Harry’ego Potter’a

-My�lisz, �e �apa by�by zdolny do tego, aby znale�� sobie kogo� i ju� nie wr�ci�?
-James! Jak mo�esz my�le� nawet w taki spos�b. – m�czyzna wyda� z siebie zduszony j�k kiedy dosta� kuksa�ca od swej �wie�o upieczonej i ognisto rudej ma��onki.
-Hej, to by� �art! Nie znasz si� na �artach? – za�mia� si� nerwowo obejmuj�c ja ramieniem i delikatnie przesuwaj�c czubkiem nosa po kraw�dzi jej szyi. Wiedzia� doskonale jak to lubi�a. Teraz te� parskn�a, usi�uj�c zatrzyma� �miech gdzie� w g��bi sobie i zacisn�a wargi.
-Ale to by�o troch� nietaktowne. – szarpn�a lekko kciukiem wskazuj�c na sylwetk� id�cej przed nimi wysokiej kobiety ubranej w ciemne spodnie, d�insow� kurtk� z burz� czarnych w�os�w rozsypanych na plecach.
-Wszystko s�ysza�am! James, czasem �a�uj�, �e gdy mia�am sposobno�� to ci� nie ukatrupi�am.- kobieta odwr�ci�a si� i zmierzy�a par�, rozbawionym spojrzeniem, chichocz�c. Potter na chwil� znieruchomia� tylko lekko unosz�c k�cik ust do g�ry na jej �art, a Lily Potter za�mia�a si� szczerze i podesz�a do kobiety obejmuj�c j� za rami�.
-Uwa�aj co m�wisz o moim ma��onku. – k�ciki jej ust zadrga�y w u�miechu, kiedy zobaczy�a jak James szczerzy si� jak szalony za ich plecami.
-A ty uwa�aj co m�wisz o… - nagle urwa� jej si� g�os i odwr�ci�a twarz zaciskaj�c z ca�ych si� usta. By�a ona absolutn� przeciwno�ci� znajduj�cej si� obok niej kobiety – jej cera by�a marmurowa, idealna i jasna, nie przecina� jej najmniejszy pieg. Ciemne przypominaj�ce onyks t�cz�wki patrzy�y z humorem i lekk� obaw�, przemienion� w co� pozerskiego co mia�o ukry� jej strach, by�y te� pe�ne t�sknoty. Za ka�dym razem gdy przymyka�a �nie�nobia�e powieki os�aniaj�c oczy i posy�a�a na policzki cienie d�ugich rz�s ukrywa�a wzruszenie i tajemn� z�o��.
Czasem wci�� ci�ko by�o jej uwierzy� w rzeczywisto��. Odruchowo poprawi�a ciemne spadaj�ce kaskadami na plecy w�osy, nerwowym gestem, cho� co� takiego nie by�o w jej zwyczaju.
-Na pewno b�dzie. Bethie, on zawsze b�dzie ci� kocha�. Nie znam bardziej niezwyk�ej ni� wy pary.- rudow�osa wyczu�a w jakim nastroju jest jej przyjaci�ka. Jak zwykle empatyczna, teraz wprost przypomina�a Elizabeth jaki� przeka�nik emocji, ze sw� kremow� obsypan� piegami twarz� i �yczliwymi zielonymi oczami. Nawet rude w�osy przeb�yskuj�ce blond pasemkami mia�y w sobie co� mi�ego i przyjacielskiego, zupe�nie w przeciwie�stwie do ch�odnego odpychania jakie wywiera� na ludziach wygl�d Beth.
-A ja znam. Wy to, co? – za�mia�a si� cichutko, aby James nie us�ysza�, ocieraj�c ukradkiem pojawiaj�ce si� w k�cikach oczu �zy.
-Dobra, koniec tych czu�o�ci drogie panie. Beth, gdyby nie fakt, po co tu przyszli�my pomy�la�bym, �e usi�ujesz mi skra�� Lily.
Obie za�mia�y si� patrz�c na siebie z rozbawieniem, gdy je obie obj�y silne ramiona Rogacza. Przystan�li. W tej samej chwili us�yszeli stukot k� zbli�aj�cego si� poci�gu i Elizabeth ponownie poczu�a jak jej serce �ciska panika. Ludzie ruszyli w kierunku wje�d�aj�cego na peron ekspresu, jednak ona pozosta�a na miejscu czuj�c si� jak skamienia�a figura – strach przygwo�dzi� j� do pod�o�a odznaczaj�c si� te� w strasznych ogarniaj�cych j� dreszczach i przy�pieszonym biciu serca. Dooko�a ludzie �ciskali si� – witali po d�ugiej roz��ce, lub k��cili o fakt, �e kto� nie odebra� dzieci z przedszkola lub te� zapomnia� czego� kupi�. Na niekt�rych nie czeka� nikt i samotnie, ze spuszczonymi g�owy lub u�miechem rozja�niaj�cym wzniesion� do g�ry twarz targali walizki b�d� torby id�c w kierunku maj�cym ich zaprowadzi� do domu.
Dom… Jakie� to wzgl�dne poj�cie. Dla niej w ostatnich dniach sta� si� kamienn�, luksusow� i pe�n� bolesnych wspomnie� i pami�tek klatk�. Bo zabrak�o jednej osoby.
Jej serce zatrzyma�o si� w momencie, gdy w otwartych drzwiach poci�gu, ponad t�ocz�cymi si� u wej�cia do niego ludzi pojawi� si� m�czyzna, kt�rego d�ugie ciemne kosmyki rozwia� natarczywy wiatr. Nie potrafi�a si� nawet na niego patrze�. Spu�ci�a wzrok natrafiaj�c na widok ca�uj�cej si� obok pary, poczu�a, �e nie mo�e ju� d�u�ej znie�� – �zy potoczy�y si� z jej oczu ��obi�c �cie�ki w policzkach. I zn�w zwr�ci�a sw� g�ow� w jego kierunku. Nie by�o go ju� na schodkach i pocz�tkowo jej serce przywita�o to przy�pieszonym pe�nym strachu biciem, do chwili, gdy nie dostrzeg�a jak przepycha si� przez ludzi i zacz�o ono wali� jeszcze bardziej ni� wcze�niej.
Jego twarz by�a opalona, karmelowa, przystojna policzki lekko piegowate, nos niemal perfekcyjny. I powa�ne �miertelnie powa�ne oczy zdaj�ce si� czego� poszukiwa�. Kiedy dostrzeg� j� tu� za t�umem w jednej chwili skamienia� i zaw�adn�� ni� – karmelowo bursztynowy blask jego piwnych oczu sta� si� dla niej nie do zniesienia, dop�ki on nie mia� znale�� si� przy niej. A mo�e spodziewa� si� tylko James’a i Lily? Chcia�a si� wycofa� i chyba nawet cofn�a si� o krok, bo w nast�pnej chwili poczu�a jak rami� Lily popycha j� do przodu. Post�pi�a o krok i jeszcze jeden. On by� coraz bli�ej.
Pachnia� sob� – drzewem sanda�owym i pi�mem, klonami i karmelem, ciastem i ros�.
-Witaj… - mrukn�a sucho, patrz�c gdzie� w bok.
Nie wiadomo w kt�rym momencie wzi�� j� w ramiona i przycisn�� do siebie. Zacz�a �ka� kiedy na sekund� uni�s� j� nad sob� i przygl�da� si� jej z oczarowaniem, jak gdyby widzia� j� po raz pierwszy. W jego oczach co� si� szkli�o gdy tak na ni� patrzy�, a gdy j� postawi� zacz�� ca�owa� jej twarz.
-Janice jest w szpitalu. – za�ka�a prosto w jego twarz pomi�dzy jednym a drugim poca�unkiem.- Kocham ci�, Syriusz. S�yszysz? Kocham ci�. – wyszepta�a do jego ucha, podczas, gdy przez jego twarz przebieg� skurcz i mocniej opatuli� j� ramionami przyci�gaj�c tak jak tylko si� da�o mocno do siebie.

* * *
-Cze��, malutka…
W ma�ym pokoiku na ko�cu szpitalnego korytarza wci�� pali�o si� �wiat�o. Kiedy para obejmuj�cych si� i �ci�le opatulonych grubymi swetrami, gdy� jak na wrzesie� nagle zrobi�o si� bardzo zimno wkroczy�a do pokoju ujrza�a tylko niezbyt wielkie, dzieci�ce ��eczko z drewnianymi pr�tami przez kt�re wystawa�a ma�a obsypana plamami jakiej� wysypki r�czka.
Ca�y pok�j by� niedu�y, pomalowany na jasno��ty kolor z kolorowymi gwiazdkami na �cianach, ��eczkiem, szafk� nocn�, dwoma krzes�ami i fruwaj�c� na pod�odze magiczn� kul� �wiat�a jednak nawet z pluszowymi misiami dziewczynki nie potrafi� sta� si� przyjaznym lokum. Wci�� by� izolatk�.
Syriusz potar� uspokajaj�co rami� przytulonej do niego kobiety, kt�ra z trudem usi�owa�a powstrzyma� kolejn� fal� �ez, po czym ruszy� w stron� ��eczka przysiadaj�c na krze�le obok niego i wyci�gaj�c przez drewniane pr�ty palec i muskaj�c ni� ciep�� d�o� le��cej w nim dziewczynki. By�a ona male�ka, mia�a niewiele ponad p�tora roku, ze s�odkimi policzkami odziedziczy�a zar�wno ciemnobr�zowe skr�caj�ce si� w loki w�osy taty, kt�re si�ga�y jej do policzka i s�odko ch�odne rysy twarzy mamy, jej kszta�t oczu, nos i usta. Tylko zamiast czerni t�cz�wek jej oczy mia�y barw� olchy i �ywicy. Teraz poruszy�a si� niespokojnie, przeci�gn�a i ju� odruchowo wyci�gn�a d�o�, aby zacz�� drapa� si� po poznaczonym �ladami ropiej�cych b�bli smoczej ospy, kt�r� z�apa�a.
Elizabeth natychmiast post�pi�a krok do przodu, chc�c zapobiec rozdrapaniu rany, jednak Syriusz by� szybszy. B�yskawicznie pochwyci� jej r�czk� i przycisn�� do swojej pochylonej przy ��eczku twarzy wywo�uj�c tym samym cichutkie posapywanie ma�ej.
-Cze��, jagni�tko… - zawo�a�a Elizabeth do niej �piewnie, nadspodziewanie s�odkim sopranem kobieta siadaj�c przy ukochanym.
Ma�a rozbudzi�a si� i jej twarz rozja�nia�a w u�miechu. Dopiero niedawno zacz�a m�wi� jednak teraz sepleni�a i papla�a nie sk�adnie pe�nymi zdaniami. Mimo to czarnow�osa u�miechn�a si� z rozczuleniem.
-Dzis pzysedl do Janice…
-… doktor? – podszepn�a Elizabeth wstaj�c i pochylaj�c si�, aby wyci�gn�� ma�� z ��eczka. Kiedy jej d�onie obj�y ma�e cia�ko przyciskaj�c do siebie i tul�c w bawe�nianym swetrze poczu�a wzruszenie jak zawsze, ju� od jakiego� czasu. Poca�owa�a delikatnie j� w czo�o nie mog�c uwierzy�, �e tak wielki skarb jest jej c�reczk�. Przysiad�a z ni� na kolanach przysuwaj�c si� do Syriusza i opatulaj�c cia�niej ma�e cia�ko swoim swetrem.
-Tak, ta… Doktor. – ma�a kosztowa�a nowego s�owa u�miechaj�c si� weso�o. Spojrzenie Elizabeth skrzy�owa�o si� ze spojrzeniem Syriusza i za�mia�a si� cicho przekrzywiaj�c g�ow� i wtulaj�c twarz w jego rami�.
-A co powiedzia� mojej ma�ej ma�peczce? – Syriusz w jednej chwili porwa� ma�� w ramiona podrzucaj�c do g�ry tylko po to, by za chwil� przycisn�� do siebie.
Dziewczynka zacz�a si� �mia�, a� jej �miech dobieg� do uzdrowicielki, kt�ra mia�a w�a�nie dy�ur i wpad�a teraz do �rodka jednocze�nie u�miechaj�c si� do dziewczynki i gromi�c spojrzeniem ich rodzic�w.
-Co pa�stwo tutaj robi�?! Sko�czy� si� ju� czas wizyt! – powiedzia�a g�o�nym szeptem spogl�daj�c na nich gro�nie.
-U�pimy tylko ma�� i zaraz p�jdziemy. – s�odki sopran wnet zamieni� si� w ostry, hardy i stalowy g�os wydaj�cy polecenia. Czarny b�ysk oczu Elizabeth sprawi�, �e uzdrowicielka cofn�a si� po�piesznie mrucz�c jeszcze co�, �e zaraz powinni wyj��. Kiedy ju� posz�a, Syriusz parskn�� �miechem.
-Lizzie, kt�rego� dnia przyprawisz kogo� o zawa� tym straszeniem.
Zmarszczy�a swoje ciemne �ukowate brwi przyjmuj�c dziewczynk� od Syriusza i k�ad�c j� sobie w ramionach, kt�re otworzy�a na kszta�t ko�yski. Poca�owa�a j� nast�pnie w czo�o szepcz�c jej, aby spr�bowa�a zasn��, po czym zwr�ci�a si� ju� do Syriusza:
-Wiem, ale nie mog� si� odzwyczai�. Z drugiej strony… Nie s�dzisz, �e to niezmiernie przydatne? – u�miechn�a si� w troch� z�o�liwy, zdawkowy i kusicielski spos�b, na co Black m�g� zareagowa� tylko jednym zachowaniem. W jednej sekundzie zamkn�� jej wargi na chwil� w poca�unku poczym odsun�� si� g�aszcz�c mamrocz�c�, o tym, �e nie chce jej si� wcale spa�, Janice.
-Musisz spa� kochanie, jutro b�dziesz troch� zdrowsza ni� dzisiaj.
Elizabeth pozosta�a przez chwil� nieruchoma, przygryzaj�c zaczerwienione wargi. Rumieniec na jej policzkach zdradza� chwil� poca�unku.

* * *
-Wszystko ok.?
Z jej policzka sp�yn�a krystaliczna �za. Pochyli� si� w jej stron� pocieraj�c d�o� o jej rami�- odsun�a si� zupe�nie odruchowo maj�c ochot� by� sama.
-Tak. – pokiwa�a g�ow� zwracaj�c si� na sekund� w jego stron�. – Chcia�abym p�j�� na cmentarz. Sama.
-Spotkamy si� w domu. – nie dotkn�� jej nawet przez chwil� wiedz�c, �e nie ma na to ochoty. Kobieta odwr�ci�a si� do niego plecami ruszaj�c w g�r� uliczki, z dala od marmurowego budynku szpitala �w. Munga.

* * *
Powr�t do rzeczywisto�ci

Obudzi� j� przeci�g�y �wist powietrza. Ch�odny wiatr smagn�� w jej cia�o jak ostry pejcz podnosz�c do g�ry cienk� i przezroczyst� tunik�. Przed sob� ujrza�a ziemi�. Upad�a wprost na brukowan� uliczk�, na przedmie�ciach jakiego� miasta. Wiatr �wiszcza� z ca�ych si� d�c i targaj�c jej w�osami, a� w g�owie nie znalaz�o si� miejsce na �adn� my�l. Przytuli�a do ziemi policzek i przesuwaj�c do g�ry d�oni� zorientowa�a si�, �e p�acze. Dopiero teraz przed jej oczami stan�� Barcley i wspomnienia. Wysoka sylwetka m�czyzny o brzoskwiniowej cerze z opadaj�cymi za uszy ciemnobr�zowymi w�osami i piwnymi oczami, kt�ra pojawia�a si� w jej snach sprawi�a, �e poczu�a znajomy, upiorny �cisk w piersi. Powoli powsta�a orientuj�c si�, �e w�a�ciwie wsz�dzie wok� niej rozci�ga si� prawie pozbawiona cywilizacji przestrze� – puste drogi, zielony klomb, kt�rym poro�ni�te by�o rondo, ma�a przybud�wka jakiej� starej opuszczonej gospody, kt�re mury leg�y w gruzach i male�kie wykonane z �eliwnego ogrodzenia bramy pobliskiego cmentarza na kt�ry ruszy�a przygryzaj�c warg� i spuszczaj�c wzrok. Nawet w poszarza�ej barwie p�nego popo�udnia gr�b m�czyzny, kt�ry odmieni� jej �ycie odnalaz�a od razu – znalaz�szy si� przy kamiennym nagrobku z�o�y�a r�ce, zamkn�a oczy i odm�wi�a modlitw�. A wiatr szumi�cy w jej uszach sprawi�, �e przed jej oczami jak w kalejdoskopie zacz�y przemyka� wspomnienia.

[ 523 komentarze ]


 
Sowa numer 2
Dodała Victorie Niedziela, 29 Sierpnia, 2010, 18:39

Spokojnie!! Jestem tutaj ca�y czas i zamierzam pisa�, prosz� nie zawiesza� mojego dzia�u i nie traktowa� go jako zamkni�ty dlatego, �e nie by�o mnie miesi�c! By�am na wczasach, w�a�nie wr�ci�am - wakacyjna wena daje mi si� we znaki, ale te� bierze mnie straszny le� i st�d nowej notki jest jedynie 1/4. Obiecuj�, �e wezm� si� do roboty i doko�cz� j� albo przynajmniej spr�buj� w te dwa dni do ko�ca wakacji, ale nie wymagajcie ode mnie za wiele (cho� szczerze m�wi�c tw�j entuzjazm Syrcia wprawia mnie w uniesienie). Rozdzia� b�dzie d�ugi, bo to prawdopodbnie jeden z najwa�niejszych moment�w tej historii i musi by� perfekcyjnie dopracowany. Pozdrawiam wszystkich (Sweet_Lady_xB - wybacz, �e wci�� si� tak do ciebie zwracam skoro masz nowy nick, ale naprawd� ciesz� si�, �e wr�ci�a�).

[ 4 komentarze ]


 
15. "Alea iacta est" *
Dodała Victorie Niedziela, 18 Lipca, 2010, 11:16

Naprawd� ciesz� si�, �e wr�ci�am do tej strony. Na blogach jak si� pisze jest inaczej, nie odczuwa si� tak wielkiej rado�ci przy komentarzu jednej osoby, jak� ja odczuwam tutaj. Jedynym problemem, kt�ry mo�e du�o przes�dzi�, jest to, �e strona jest chora i nie ma si� kto ni� zaj��. Rozdzia� przedstawiony jest z r�nych perspektyw, ale bynajmniej nie jest on chaotyczny.


-Nie mog� jej tak zwyczajnie opu�ci�. Czy ty nie rozumiesz, Mary?
-A co mam zrozumie�? To, �e sp�dzasz z ni� znacznie wi�cej czasu ni� kiedykolwiek sp�dza�e� z Amosem? I wci�� debilu, nie chcesz wr�ci� do domu! – m�wi�c to pacn�a go z ca�ych si� zaci�ni�t� pi�ci� w rami�.
- Nic nie rozumiesz. – zerkn�� na ni� przelotnie, do�� pos�pnie i odwr�ciwszy si� plecami stan�� przy najbli�szym oknie rozwieraj�c je na ca�� szeroko��. Nagle zabrak�o mu powietrza.
-Nie dam sobie dmucha� w eliksir!* Ty stary wygu, na portki Merlina czy nic nie dasz sobie powiedzie�?! – znalaz�a si� blisko niego. Z�a niczym kotka, z szarymi oczami b�yszcz�cymi tak w�ciekle, �wiat�em z�o�ci, �e ka�dy normalny na jego miejscu by si� odsun��. Ale nie Arthur.
Teraz dmuchn�a sobie na grzywk� unosz�c jej jasne pasemka nieco do g�ry i zn�w zacisn�a z ca�ych si� pi�ci, przekr�caj�c go w swoj� stron�.
-Nie zbij� ci� tylko dlatego, �e przyja�nimy si� od urodzenia, ale ch�opie… kurde, nie mo�esz cho� raz odpu�ci�? – by�a tak swojska, tak domowa i urocza w swojej z�o�ci, �e nie m�g� si� powstrzyma� i usta zadrga�y mu w u�miechu.
-To samo m�g�by powiedzie� tobie. – powiedzia� spokojnie, doprowadzaj�c j� ju� do sza�u. W akcie desperacji wypu�ci�a z ust ca�e powietrze z sykiem i z ca�ych si� waln�a go w klatk� piersiow�, zostawiaj�c zapewne w miejscu swojego uderzenia zaczynaj�cego ju� p�cznie� siniaka. Zrobiwszy ju� to co mia�a zrobi�, odwr�ci�a si� na pi�cie wskakuj�c na kanap� i gwa�townie splataj�c ko�czyny. Usta zacisn�a staraj�c si� nic nie m�wi�, ale wida� by�o, �e dalej ma ochot�, aby si� troch� jeszcze pok��ci�.
Ch�opak westchn�� cicho, tak aby nie us�ysza�a i przez chwil� przygl�da� si� jej jeszcze nim zdecydowa� si� podej�� bli�ej. Nale�a�y jej si� wyja�nienia – jako jedyna wiedzia�a o „przekl�tych” sprawach Diggory’ch, znali si� jak �yse konie, zawsze by�a po jego stronie no i podejrzewa�a ju� to czego nie m�g� jej powiedzie�.
Teraz przeszed� par� krok�w w jej stron�, siadaj�c na pod�odze u jej st�p i z trudem odsun�� jej r�ce od twarzy, kt�r� zas�ania�a przed jego wzrokiem.
-Musz� pom�c Elizabeth. Spr�buj jako� zrozumie�, �e ona nie jest w istocie z�a. To w jakiej rodzinie si� urodzi�a, jakich ma braci i komu s�u�y nie �wiadczy jeszcze o jej duszy. Ale je�li j� teraz zostawi�, to ona nie prze�yje tych wakacji. Przynajmniej z tym czym� dobrym co tam w niej jeszcze zosta�o.
-A dlaczego w�a�nie jej? Jest masa os�b takich jak ona, kt�re zgubi�y w�asn� drog� i s�u�� Voldemortowi, czasami nawet w mniejszym stopniu zagmatwane w te sprawy co one i bardziej ni� ona godne tego, aby wyci�gn�� ich z tego bagna.
-Rasizm, Mary…! – trzepn�a go w �epetyn�, na odpowiedzia� g�o�nym �miechem. Wreszcie wbi�a w niego oczekuj�ce spojrzenie, ��daj�c odpowiedzi. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak� rol� ona odegra w naszym �wiecie…
-Arthur…- po chwili milczenia spojrza�a na niego z obaw� przemieszan� ze smutkiem. O dziwo, nie wydawa�a si�, ani troch� zaskoczona niezwyk�ymi s�owami swego przyjaciela. Z czu�o�ci� pog�adzi�a go po policzku. – Uwa�aj na siebie. Nie daj si� tej wied�mie z�apa� w sid�a. – �obuzerski u�miech u Diggory’ego sprawi�, �e po raz kolejny musia�a trzepn�� go w g�ow�.-A co z twoj� rodzin�?

U Elizabeth

Jeszcze jeden sweterek, sukienka, szalik… Gdzie� w to wszystko zapl�ta�o si� przekl�te zdj�cie. Obesz�a ca�� walizk� mierz�c je z�owrogim spojrzeniem czarnych oczu, jakby mog�o j� ugry�� i z drugiego ko�ca pokoju rzuci�a w nie kapeluszem, g�adko przykrywaj�c portrecik Mary. Jej my�li zdawa�oby si�, �e przej�� utarty schemat, wed�ug kt�rego ka�da dziewczyna w Hogwarcie, oboj�tnie od domu w jakim si� znajdowa�a, teraz w�a�nie zajmowa�a si� pakowaniem. Lecz by�y to tylko pozory. Od tak.
Ko�cistymi d�o�mi si�gn�a po butelk� ognistej ukrytej w szafce przy ��ku. „Na specjalne okazje z Malfoy’em”. Przez chwil� mia�a wielk� ochot� zachowa� si� jak niedojrza�a kobieta i pieprzn�� szklan� butelk� o �cian� pokoju, lub o pod�og� rozbijaj�c j� w drobny mak. Szybko jednak i z niejak� zgroz� poj�a, �e zaczyna my�le� stereotypowo, po czym od�o�y�a natychmiast butelk� na jej poprzednie miejsce, nawet nie zerkn�wszy w jej stron�. P�niej zastanowi si� co z ni� zrobi. Teraz mia�a zadanie.
Przebieg�a sypialni� szybkimi krokami d�ugich, wysportowanych n�g i pochwyciwszy miot�� cisn�a j� przez otwarte okno – tak�e, ta pos�usznie zawis�a w powietrzu. Jedno skinienie r�d�ki – kufer zatrzasn�� si�, gdy tylko wlecia�a do niego ostatnia rzecz, drugie skinienie – buteleczka ognistej wyl�dowa�a w jej d�oni. I�cie diabelski plan. Ale to ostatni dzie� szko�y. Ju� po apelu – trzeba by�o si� rozerwa�. Przewiesi�a nogi przez okienny parapet wskakuj�c na miot�� i od razu zacz�a lecie� w g�r� zamku, do ciemnego punktu gabinetu dyrektora. Ach, ten przekl�ty Dumbledore… Lecz nie. Musia�a kontrolowa� swe emocje. Obieca�a sobie – nie zamierza sko�czy� jak �wirni�ta szwagierka Bella.
Wreszcie wyl�dowa�a przy oknie gabinetu, uchylonym przez wzgl�d na niecodzienny upa� (s�owo daj�c, po wczorajszych opadach �niegu nikt nie spodziewa� si� takich tropik�w – ale Hogwart to Hogwart) i a� u�miechn�a si� do samej siebie z satysfakcj�. Cho� wybitnie inteligentny dyrektor posiada� jedn� s�abo��, kt�r� �miercio�ercy w nim ub�stwiali o ile mogli cokolwiek ub�stwia� w ich wrogu numer 1. Ot� pan �wirus-Albus ufa� ludziom. Wr�cz bezgranicznie, przez co ju� kilka razy zreszt� zap�aci�, w��czywszy dzisiejszy, a mimo to w dalszym ci�gu uwa�a�, �e nale�y mie� do ka�dego zaufanie. Natomiast zdanie Beth w tej sprawie zasadniczo si� r�ni�o od zdania dyrektorka, od pocz�tku �ycia uczona dystansu rezerwy i w�asnego my�lenia, nie posiada�a nawet po tym jak wczoraj zachowa�a si� w stosunku do tego idioty Diggory’ego, ca�kowitego zaufania do samej siebie. Jednak z racji na taki, a nie inny bieg spraw – wr��my ju� do dyrektora, mog�a bez przeszk�d dosta� si� do jego gabinetu, gdy� nie zosta� zabezpieczony �adnym zakl�ciem antyw�amaniowym.
-Accio, ksi��ki! – zawo�a�a �miej�c si� szyderczo, gdy potrzebne jej tytu�y w mgnieniu oka wlecia�y do przygotowanej uprzednio torby. Dopiero zrobiwszy to, przekroczy�a okno wskakuj�c do �rodka gabinetu. Wreszcie znalaz�a miejsce dla swojej whisky – nap�j pop�yn�� po pod�odze, zbryzga� pe�ne ksi��ek �ciany, a� wreszcie zap�on�� szata�sk� po�og� lej�c� si� z ko�ca r�d�ki Beth.
-Mi�ego opalania, panie dyrektorze…- wymamrota�a ca�kiem z siebie zadowolona.

* * *
Czasami mia� wra�enie, �e si� ko�czy, niknie. Oni wszyscy byli popularni, pewni siebie, weseli, znajdowali lekarstwo na ka�dy problem. Jakim� cudem zrozumieli go i bardzo mu pomogli, jednak to czasami ju� nie wystarcza�o. W takie wieczory jak ten, po przemianie poprzedniego wieczora w wilka mia� ju� do��.
-Ostatni rok… - szept Syriusza zmusi� go do jakiej� reakcji. Obr�ci� gwa�townie g�ow� i dostrzeg� czw�rk� swoich przyjaci�, kt�rzy starali si� zapami�ta� widok ich pokoju wsp�lnego przypominaj�c sobie te� sp�dzone w nim chwile.
-Musimy sobie zrobi� zdj�cie… - Lily mign�a obok niego zaszele�ciwszy rdzawymi w�osami tu� przy jego twarzy.- Remusie…- pokr�ci�a g�ow� na jego min� odwracaj�c si� w p� kroku i energicznie chwytaj�c go za d�o�. W jej ciemnych, zielonych oczach zobaczy� takie same jak u siebie �zy wzruszenia.- Przecie� to, �e sko�czyli�my Hogwart nie znaczy, �e sko�czy�a si� nasza przyja��. Mam przeczucie, �e teraz nawet b�dzie mocniejsza ni� dawniej.- za�mia�a si�, na co Peter odpowiedzia� jej pe�nym szcz�cia wzrokiem przemieszanym z chichotem.
Lupin wyczu� na jednym z jej palc�w pier�cionek zar�czynowy i przejecha� delikatnie po jego oblam�wce palcem.
Lily u�miecha�a si� do teraz do Jamesa stoj�c w promieniach s�o�ca tu� przy pierwszym z tej szalonej bandy, z kt�rym si� zaprzyja�ni�a. Nie mog�a zrozumie� w jaki spos�b sta�o si� to, �e by�a tak bardzo szcz�liwa. Jak szybko z�y�a si� ca�kowicie z tymi wariatami. To po prostu si� sta�o i by�o wraz z ni�, tak jak i zar�czynowy pier�cionek. By�a tak szcz�liwa i jednocze�nie smutna, �e nawet nie zorientowa�a si� w kt�rym momencie kilka �ez sp�yn�o po jej policzkach. Sta�o si� to dopiero wtedy, gdy James przejecha� d�oni� po jej policzku delikatnie �cieraj�c te kilka kropel. Pu�ci�a d�o� Remusa czuj�c jak ukochany opl�tuje j� w pasie ramionami k�ad�c brod� na jej policzku.
-I ka�d� tw� �z�…- wyszepta�, a ona za�mia�a si� cicho przypominaj�c sobie jego dawn� obietnic�. Nieudolna pr�ba nawi�zania z ni� znajomo�ci pod koniec sz�stej klasy, kiedy w�a�ciwie mog�aby ju� przesta� si� na niego z�o�ci�…
-�apa! Masz aparat! – rzuci�a w niego urz�dzeniem, a ch�opak w�a�ciwie ju� m�czyzna rzuci� jej pe�ne dezaprobaty spojrzenie. Nie odezwa� si� jednak nic, co jak na Syriusza by�o niezwyk�ym osi�gni�ciem. On te� by� wzruszony. Ustawi� aparat na stosie ksi��ek, w��czy� go i w mgnieniu oka doskoczy� do nich rzucaj�c si� ze �miechem na Jamesa.
Lily zawsze potem uwielbia�a patrze� na to zdj�cie. Jak w kt�rym� momencie na fotografii pojawia� si� Syriusz wskakuj�c Rogaczowi na plecy przez co niemal go przewracaj�c. Ona wtedy obj�a Remusa przyci�gaj�c go do siebie, bo widzia�a jak w jednej chwili zrobi� si� smutny, a Peter znalaz� si� gdzie� mi�dzy �ap�, a Jamesem. Koniec szko�y…
Syriusz za�miewaj�c si� jeszcze wci�� ze swojego �artu (Rogacz mia� nabitego na czole guza i by� troch� z�y) podszed� do okna w ich pokoju zamierzaj�c jeszcze cykn�� zdj�cie zachodz�cego s�o�ca i uwieczni� sk�pane w s�o�cu hogwarckie b�onia. Tymczasem to co zobaczy� sprawi�o, �e w mgnieniu oka z jego g�owy wylecia�y szalone i brawurowe pomys�y. Zerwa� si� na r�wne nogi, ca�y spi�� i odwr�ci� do przyjaci� ostatkiem si� powstrzymuj�c si� przed tym, aby biegn�� do Dumbledore’a.
-Gabinet Albusa p�onie.

* * *
Gabinet p�on��.
Do miot�y przytwierdzi�a kufer i z nienawi�ci� spojrza�a w niebo zaprzysi�gaj�c zemst�.
Nigdy nie zamierza�a ju� tu wr�ci�. Do przekl�tego domu Leastrang’�w te�.
Na niebie j�trzy� si� mroczny znak.

* * *
-Og�upia�e� Arthur?! – w ostatniej chwili wbieg�a na wie�� astronomiczn�, w chwili, gdy ju� odbija� si� od powierzchni ziemi. Do miot�y przytwierdzi� kufer.
-Ze mn� wszystko dobrze Mary. Czy ty rozumiesz, �e ona jeszcze nie ma mrocznego znaku? – wydawa� jej si� tak rozradowany t� informacj�, �e wr�cz zaprzecza� swym pierwszym s�owom.- Ju� tu nie wr�c�. �egnaj.


_____________________________________
* T�umaczenie: KO�CI ZOSTA�Y RZUCONE

[ 417 komentarze ]


 
14. "Ach, Beth..."
Dodała Victorie Piątek, 25 Czerwca, 2010, 20:06

Od autorki: Sugerowa�am si� filmem „Kal hoo na hoo” szczeg�lnie co do charakteru Arthura por�wnywanego z charakterem g��wnego bohatera tamtego filmu. Co poradzi�, skoro Beth tego potrzebuje;) Teraz wyje�d�am na koloni�, tak�e nie b�dzie mnie przez jaki� czas i rozdzialik 15 pojawi si� dopiero w lipcu. Szczerze, to na 15 jeszcze nie mam �adnego pomys�u, lecz wierz�, �e mi co� wpadnie go g�owy.

14. „Ach, Beth…”

26 czerwca
S�dzi�a, �e to ju� koniec. Prawdziwy �ar przenika� jej ramiona otulone przecie� ledwie cienkim, jedwabnym szalem, ods�oni�te na przenikliwie zimny wiatr. By� czerwiec, a tak jakby go nie by�o. Ostatni dzie� szko�y... 'czy to si� nie sko�czy'? Spad� �nieg. Ledwie wczoraj co wzi�wszy pod uwag� zbli�aj�ce si� ju� kilometrowymi krokami wakacje podchodzi�o pod prawdziw� anomali�. Nie s�dzi�a, �e kiedy� w og�le nast�pi w niej co� takiego jak depresja, za�amanie psychiczne. My�la�a, �e jest na to za silna. �e po wszystkich dokonanych przez ni� morderstwach, po okrutnych s�owach si� nie za�amie. Jednak czy naprawd� si� za�ama�a? Nagle odkry�a, �e pomoc m�odego Malfoy’a si� nie liczy i zosta�a w tym bagnie sama.
Ostatnio coraz cz�ciej chodzi�a w miejsca o kt�rych istnieniu zapomnia�a. Z pustym, nierozumnym wzrokiem, oparta o jedn� z p�acz�cych wierzb patrzy�a na widoczn� z oddali czw�rk� przyjaci� – dobrze znanych i znienawidzonych przez ni� gryfo�czyk�w. Teraz wydawali si� tacy… szcz�liwi? A� nienaturalnie. Zacisn�a usta odwracaj�c g�ow� w bok. Wiatr strz�s� zwi�zane w lu�ny w�ze� w�osy z jej karku i zas�oni� twarz dziewczyny, kt�r� wykrzywi� grymas z�o�ci.
Nienawidzi�a ich. Nienawidzi�a ich z ca�ych si� za to, �e oni mogli by� tu szcz�liwi, za to, �e Mary zgin�a, a oni wszyscy nadal �yli. ��cznie z Pettigriwem.
-Gdzie ukrywa si� moje kochanie?
-M�wi�am ci co� Malfoy. Nie �ycz� sobie twojej obecno�ci. – powiedzia�a nawet nie odwracaj�c g�owy, gdy nadszed�. Dopiero, gdy po�o�y� d�o� na jej ramieniu odwr�ci�a si� i zacisn�a z ca�ej si�y pi�ci przyciskaj�c paznokcie do wra�liwej sk�ry, aby tylko si� powstrzyma� od r�bni�cia go w twarz.
-Co si� sta�o? Czemu jeste� taka wkurzona?
Pokr�ci�a z irytacj� g�ow�.
-Mylisz si� Malfoy. Jestem nadzwyczaj opanowana. Gdyby tak nie by�o ju� by� nie �y� gnido.- powiedzia�a panuj�c nad g�osem. D�o� mimowolnie zacisn�a na r�d�ce powstrzymuj�c si� od przemo�nej ochoty, aby zacz�� wali� go drewnianym przedmiotem po g�owie, co by�oby oczywi�cie �mieszne i och… mugolskie.
Blondyn zmru�y� swoje lodowato b��kitne oczy takie same jak oczy swojego brata Lucjusza, i zacisn�� usta ze z�o�ci, najwyra�niej w�ciek�o�ci� pr�buj�c rozbudzi� jej nami�tno��. Tak by�o dawniej. Teraz patrzy�a na to z wr�cz pogard�.
-O co ci chodzi?- zapyta� wreszcie przez zaci�ni�te z�by i spr�bowa� zbli�y� si� w jej stron�. Nie odesz�a, aby nie da� mu powodu do satysfakcji, ale tak gwa�townie zamachn�a si� r�k�, �e z jego nosa polecia�a stru�ka krwi.
-Nigdy mnie nie interesowa�e� Malfoy. By�e� tylko upartym wrzodem, kt�ry wyr�s� na ty�ku i po jakim� czasie zacz�� by� mniej dokuczliwy. Wi���c si� z tob� oczekiwa�am od ciebie cho� troch� szacunku, a ja nie pozwol� sob� pomiata�. Nie kocham ci� i zrozumia�am to w chwili, gdy dowiedzia�am si�, �e sypiasz naraz z jeszcze kilkoma dziewczynami. A wiedzia�am ju� to od dawna… - pokr�ci�a g�ow� powstrzymuj�c si� od zadania mu kolejnego ciosu. –Nigdy nie oczekiwa�am od ciebie wzgl�dnej wierno�ci i wiedzia�am, �e mog� si� tego co zrobi�e� spodziewa�. Wi�c nie �ycz� sobie wi�cej twojej obecno�ci. �adnej. Nie chc� nawet s�ysze� twojego g�osu. Nie m�w do mnie, zniknij i odejd� nim si� rozmy�l�. Dobrze wiesz, �e jestem niez�a w zakl�ciach tortur.
Patrzy�a jak odchodzi i dopiero wtedy, gdy znik� za sylwetkami ostatnich drzew poczu�a jak dot�d ukrywane �zy sp�ywaj� jej po policzkach.
Czy on by� na tyle g�upi, aby s�dzi�, �e ona nigdy si� o tym nie domy�li? O tym jak j� zdradza�, jednocze�nie wci�� z ni� b�d�c i szepcz�c jej czu�e s��wka o mi�o�ci. Przez chwil� nawet pomy�la�a, �e natrafi�a na takiego m�czyzn� jakim Rudolf by� dla Belli, kogo� kto by� mo�e nie przypomina� ksi�cia z bajki i nim bynajmniej nie by�, ale ona sama nie by�a ksi�niczk�. Przynajmniej nie dziewczyn� w takim gu�cie. Powoli zebra�a si� ze swojego miejsca znaczniej cia�niej ni� poprzednio owijaj�c si� cienkim szalem. Wcze�niej by� mo�e nie czu�a zimna, teraz po rozmowie z Draco, po p�aczu, kiedy wszystko z niej wyparowa�o ca�a a� dr�a�a, ale jak przysta�o na zasadnicz�, lodowat� �lizgonk� nie zamierza�a si� trz��� jak jaka� trzpiotka.
Musia�a przyzna�, �e by�o jej przykro – owszem, z �alem bo o wiele bardziej mi�o by�oby po�egna� si� z Malfoy’em w atmosferze wzajemnej nienawi�ci (cho� co do tej, to w sumie co do w�asnych uczu� nie pozostawia�a w�tpliwo�ci, a po tym co powiedzia�a temu kretynowi w sumie te� nie). Gdyby by�a to g��boka nienawi��, c� nie oszukujmy si�… mog�oby doj�� do jakiej� nami�tno�ci. Nikomu oczywi�cie nie przeszkadzaj�cej, opr�cz samej Elizabeth.
Po �mierci Mary po prostu potrzebowa�a wsparcia i tyle. Nie t�umaczmy sobie tego na tysi�ce r�nych innych sposob�w.
-Po raz pierwszy pokazujesz jakie� emocje…
Odwr�ci�a si� gwa�townie s�ysz�c to s�owa, a widz�c blisko niej tak dobrze znan� jej osob� poderwa�a si� z cichym okrzykiem z ziemi staj�c dok�adnie na wprost niego.
-Arthur! – zaskoczenie by�o tak wielkie, �e dopiero po chwili zorientowa�a si� i� po raz pierwszy zwr�ci�a si� do niego po imieniu. Zrozumiawszy to zarumieni�a si�, a� po cebulki swoich ciemnych w�os�w, a jej nienaturalnie blada twarz teraz uderzaj�co przypomina�a p�czek r�y – by�a jaka� milsza z krwistymi wypiekami na policzkach.
-Jednak mnie pami�tasz…- dobieg� j� jego cichy chichot, gdy opiera� si� o drzewo przy, kt�rym wcze�niej siedzia�a. Prawd� m�wi�c dawno ju� go nie widzia�a. Zapomina�a chyba o nim, a teraz widz�c na nowo jego rozwichrzone na wszystkie strony br�zowe w�osy i oczy mieni�ce si� mi�o (o czym ona my�la�a?!) z�otymi drobinkami, przypomnia�o jej si� jak on bardzo podoba� si� Mary.
-Wiesz, �e ona ci� lubi�a? – zapyta�a nie wiedz�c czemu. Speszona umilk�a szybko zawstydzona tym, �e rozmawia z puchonem.
-Jak�eby mo�na nie lubi� mnie. Ach, Beth widz�, �e ja ciebie te� poci�gam.
-Ty mnie? – by�a zbyt zirytowana i zdumiona, aby cokolwiek powiedzie�.
-Wiem, wiem… Jestem taki seksowny… - chwyci� jej d�o� niby przyci�gaj�c j� do siebie na co wyrwa�a si� niczym rozjuszona kotka. Jednak wci�� sta�a przy nim nie potrafi�c zebra� si� do tego, aby zwyczajnie si� odwr�ci� i odej��.
-Masz co� z g�ow�. – skwitowa�a ponuro.
Odwr�ci�a si� od niego zapatrzywszy w g��bok� i ciemn� powierzchni� jeziora.
-Dlaczego ty nie potrafisz si� �mia�?! – nagle znalaz� si� blisko niej. Powa�ny i przera�aj�cy. Tak straszny, �e a� zacz�a si� go ba�. Chwyci� j� za r�ce mocno przytrzymuj�c i w jaki� dziwny spos�b panuj�c nad ni� ca��. Poczu�a si� tak s�abo i �le, �e nie potrafi ju� nic zrobi�. – Co ci ludzie takiego zrobili, �e nie potrafisz docenia� jaki ten �wiat jest pi�kny? Jak wa�ny jest ka�dy dzie�?
Zacz�a dr�e�. Chcia�a odje��, ale nie da�a rady, tymczasem ci�ar skrywanych �ez sta� si� nie do zniesienia. Przechyli�a g�ow�, aby je ukry�, ale one sp�yn�y po jej policzkach ciurkiem podczas gdy ona na chwilk� po�o�y�a czo�o na obojczyku Arthura.
-Po prostu daj mi spok�j … ok.? Daj mi spok�j…- wyj�ka�a wyrywaj�c si� i uciekaj�c. Przez �zy przesta�a widzie� krajobraz wok� niej. Wszystko zacz�o si� rozmazywa�.

[ 2 komentarze ]


 
Powr�t kolejnej sowy
Dodała Victorie Sobota, 19 Czerwca, 2010, 12:45

Wr�ci�am. I nic wi�cej nie dodam. Prosz� tylko, aby m�j pami�tnik zosta� przeniesiony do tych fikcyjnych, kt�re aktualnie ju� dzia�aj�. Ile si� zmieni�o w czasie tego roku, kiedy strona nie funkcjonowa�a. Ja, moja historia, ludzie, ta strona. Nie ma ju� tutaj tych, kt�rych pozna�am ca�e wieki temu, a wydawa�oby si�, �e rozmawia�am z nimi jeszcze wczoraj. Los ka�dego z pami�tnik�w jest nie pewny, w dalszym cii�gu, tak samo jak los odradzaj�cej si� na nowo strony. �ycz� jej z ca�ego serca powodzenia... a teraz... Teraz pozostaje wam wyczekiwa� na nast�pny rozdzia�, kt�ry pojawi si� ju� wkr�tce.

Wasza

Stara i nowa Arya

[ 377 komentarze ]


 
13. "Mary"
Dodała Victorie Poniedziałek, 13 Lipca, 2009, 18:31

Nie wiem czego oczekuj� wklejaj�c t� notk�. Chyba niczego. Niekt�rzy autorzy pami�tnik�w maj�c trzech albo pi�ciu czytelnik�w narzekaj� na ich w�skie grono, tymczasem ja nie mam nawet tych pi�ciu. Chcia�abym aby je�li jest jaka� tam osoba, kt�ra to czyta wiedzia�a, �e komentarze s� bardzo wa�ne dla autora. Po pierwsze dzi�ki nim czego� si� uczy, po drugie podnosz� go na duchu, po trzecie wie, �e s� osoby, kt�re czytaj� jego teksty. Bardzo polecam s�uchanie utworu Jamesa Blunta – „Tears and Rain” podczas czytania opowiadania.

Czerwiec

„Drewniane drzwi do ogromnego, prywatnego dormitorium otworzy�y si� i do �rodka wszed� blondyn trzymaj�cy na r�kach czarnow�os� dziewczyn� o martwym wyrazie twarzy. Po�o�y� si� na ��ku k�ad�c j� obok siebie i zacz�� delikatnie i uspokajaj�co masowa� j� po plecach. Z ma�ego radia stoj�cego w pokoju pop�yn�a radosna piosenka �piewana przez wokalist� o charakterystycznym chrapliwym g�osie, gdy pierwsze d�wi�ki pop�yn�y z urz�dzenia dziewczyna drgn�a a po jej policzkach zacz�y sp�ywa� potokiem �zy. Ulubiona piosenka Mary. Zamkn�a oczy wci�� �kaj�c a wydarzenia tego wieczoru przep�yn�y jej przed oczami.”
Tym razem zebrali�my si� na jednym ze wzg�rz w Albanii, miejscu do, kt�rego cz�sto wraca� Czarny Pan. Zostali wezwani wszyscy �miercio�ercy; Czarny Pan kara� ich i wynagradza�, rozmawia� i zabija�. Sta�am tu� obok Draco, pewna, �e jedyne co mnie czeka ze strony mojego najja�niejszego w�adcy to nagroda. Ostatnio cz�ciej ni� zwykle przeprowadza�am akcje i nie by�o sytuacji by, kt�ra� si� nie uda�a. Moja rodzina zosta�a wywo�ana jako jedna z pierwszych, Belli i Rudolfowi przyby�o maj�tku i magicznych przedmiot�w do ich skrytki w banku Gringotta, Rabastan dosta� sporo przedmiot�w czarno magicznych a ja sznury pere� i diament�w jeden klejnot wielko�ci kurzego jajka.
-Mary Richard.-wywo�a� j� m�j pan.
Mimowolnie zadr�a�am. Co z ni� b�dzie? Jaka czeka j� kara? Nie by�a na �adnym z naszych spotka� od dobrych paru miesi�cy, ignorowa�a zadania, kt�re dostawa�a od naszego w�adcy. Wysz�a z szeregu innych pocz�tkuj�cych z hard� obsypan� piegami twarz�, kt�r� okala�y kr�tkie z�ote w�osy. Mocniej �cisn�am d�o� Dracona nie zdaj�c sobie sprawy, �e wbijam si� mu paznokciami w sk�r�.
-Zawiod�a� mnie Mary…
Ju� wiedzia�am co ten g�os oznacza�; pu�ci�am d�o� Dracona i rzuci�am si� do przodu w tym samym momencie, gdy ugodzi�o j� �mierciono�ne zakl�cie. Nim ktokolwiek zd��y� zareagowa� zobaczy�am jak anielska twarz mojej najlepszej przyjaci�ki staje si� pusta i pozbawiona wyrazu. Opad�a do ty�u z wdzi�kiem i gracj�, kt�re pozosta�y jej nawet po �mierci.
Dlaczego przy niej nie by�am? Dlaczego j� zostawi�am w takim momencie? Dlaczego nie zwr�ci�am wi�kszej uwagi na jej stan? Dlaczego by�am tak zapatrzona w siebie? Dlaczego jej nie pomog�am? Dlaczego nie porozmawia�am z Czarnym Panem? Dlaczego to lekcewa�y�am? Dlaczego nie zwraca�am w ostatnich miesi�cach na ni� uwagi? Dlaczego zawsze podczas naszej przyja�ni by�am egoistk�? Dlaczego o niej nie pomy�la�am? Dlaczego jej nie powstrzyma�am przed wst�pieniem w szeregi Czarnego Pana? Dlaczego cieszy�am si� z tego, �e by�a �miercio�erc�? Dlaczego Mary musia�a zap�aci� za moje b��dy?
Ju� samo ostatnie pytanie sprawi�o, �e zacz�am wrzeszcze� wbijaj�c sobie paznokcie w policzki. Ze �zami zmiesza�a si� krew.
Jak do tego dosz�o? Jak mog�am pozwoli� by do tego dosz�o? Jak mog�am nic nie zrobi� Vaxleyowi? Jak mog�am zachowa� si� tak skandalicznie? Jak mog�am pozwoli� na jej �mier�?
-Id�!!- wrzasn�am ochryple do nieruchomego i bladego jak pos�g Malfoy’a. Pos�usznie wyszed� z pokoju.-Mary? Mary? Mary?
Przesta�am oddycha� i nie mog�am sobie przypomnie� jak si� to robi.
Drzwi do �azienki si� otworzy�y i stan�a w nich wysoka dziewczyna o z�otej kr�tkiej czuprynie i twarzy usianej poca�unkami s�o�ca. Na m�j widok si� roze�mia�a.
-To ty?- po pliczkach w dalszym ci�gu la�y si� �zy ale usta wykrzywi�y si� w u�miechu.
-No jasne, �e tak.- podesz�a do mnie.
-N-nie jeste� d-duchem?- z powodu szlochu zacz�am si� j�ka�.
-Dotknij mnie.- roze�mia�a si�.
Przytuli�am si� do niej a czuj�c mi�kko�� sk�ry i delikatny kwiatowy zapach jej ulubionych perfum uspokoi�am si�.
-Przepraszam.-wymamrota�am w jej rami�, czuj�c �e po policzkach zaczynaj� la� mi si� �zy.
-Cii. Tak to musia�o by�.
-Czeka�a� a� on wyjdzie?- pokiwa�a g�ow�.
-Nie chcia�am, �eby� by�a sama, a w takich sytuacjach cz�owiek zwykle nie wie co powiedzie�.-wyja�ni�a t�umacz�c zachowanie Malfoy’a.
-D�ugo b�dziesz?- nagle poczu�am przemo�n� senno��.
-Tak d�ugo jak tylko zechcesz.
Nawet nie wiem kiedy zasn�am, to wszystko co si� zdarzy�o zbyt mnie zm�czy�o a przy Mary czu�am si� spokojna i bezpieczna. Gdy otworzy�am oczy my�la�am, �e jej ju� nie b�dzie, �e tylko mi si� przy�ni�a, ale kr�ci�a si� po moim pokoju szperaj�c po szufladach by jak okaza�o si� przygotowa� mi str�j do szko�y.
Nie rozumia�am czemu wszyscy na korytarzach m�wili jak bardzo mi wsp�czuj� a Draco sta� si� jeszcze bardziej opieku�czy ni� przedtem. Nie rozumia�am dlaczego Dumbledore wyg�osi� mow� po�egnaln� a do szko�y przybyli rodzice Mary. Przecie� ona by�a przy mnie! Ka�dego dnia! Najgorsze by�o pocieszenie od strony Lily Evans. Pewnego dnia po prostu podesz�a do mnie podczas �niadania i powiedzia�a mi, �e bardzo jest jej przykro z powodu �mierci mojej przyjaci�ki i mimo, �e mnie nie darzy sympati� to wie jak to jest i bardzo mi wsp�czuje. Jakiej przyjaci�ki? Wszyscy ludzie wok� mnie zachowywali si� nadzwyczaj dziwnie sugeruj�c natomiast, �e to ja si� dziwnie zachowuj�.
-Jak my�lisz dlaczego?- zapyta�am pewnego wieczoru Mary gdy ogl�da�y�my jej ulubiony film.
-Nie wiem.-zrobi�a tak komiczna min�, �e musia�am wybuchn�� �miechem.
Nauczyciele zacz�li si� zachowywa� podejrzanie troskliwie w stosunku do mnie, dosta�am d�ugi list od Belli, Rudolfa i Rabastana pe�en ciep�ych s��w i otuchy. Nie rozumia�am ich. Przedtem jako� zawsze wymigiwa�am si� od nauki, teraz, gdy nadszed� czas test�w ko�cowych przesiadywa�am ca�e wieczory razem z Mary ucz�c si�. Nie nadaremno. Mia�am ze wszystkich test�w W co niezwykle zaskoczy�o egzaminuj�cych mnie nauczycieli.
-Widzisz! Jak tylko chcesz to mo�esz mie� najlepsze stopnie!- cieszy�a si� patrz�c na karteczk� z wynikami, kt�r� przynios�am i jednocze�nie grzebi�c zawzi�cie w jednej z szufladek mojej toaletki.
-Wiem.
-Nie jeste� z�a Elizo.-to zdanie nale�a�o ostatnio do jej ulubionych i powtarza�a je przy ka�dej okazji.
Wzruszy�am ramionami nie pewna co odpowiedzie�. Ja mia�am na ten temat jedno zdanie: By�am �miercio�erc� a �miercio�erca nie mo�e by� dobry.
-Wcale nie musisz nim by�!- powiedzia�a siadaj�c obok mnie.
-Musz�. To s�u�ba do ko�ca �ycia, a po za tym Czarny Pan…
-Wiesz doskonale co Czarny Pan jest w stanie zrobi� i pewnego dnia po�a�ujesz, �e mnie dzisiaj nie pos�ucha�a�.-powiedzia�a z przekonaniem.
-Sk�d wiesz?- spyta�am zaczepnie.
-Bo ju� �a�ujesz.-spojrza�a w bok a nast�pnie chwyci�a mnie za d�o� z entuzjazmem i wyci�gn�a z pokoju.-Nie chc� si� k��ci�, chc� i�� do pokoju �ycze�.-parskn�am zara�liwym �miechem tak�e ju� po chwili jej wt�rowa�am.
Do pokoju �ycze� chodzi�y�my do�� cz�sto; Mary uwielbia�a czyta� romanse i gra� ze mn� w r�ne gry, ja pokazywa�am jej wspomnienia Rudolfa i Rabastana o moich rodzicach.
-Mo�esz si� zmieni�.-szepta�a mi w ucho za ka�dym razem z wi�kszym przekonaniem przed za�ni�ciem. Powtarza�a to tak d�ugo, �e nieomal w to uwierzy�am i zacz�am marzy�. Wszystkie marzenia prys�y w momencie, gdy znik�a pewnego dnia poprzedzaj�cego uroczysto�� ko�cz�c� rok szkolny. Mary by�a moj� opok�, moim jedynym ratunkiem, dzi�ki niej by�am lepsza.
Zostawi�a tylko karteczk� na kt�rej pisa�o: Zmie� swoje �ycie.
-Znikn�a!- wpad�am g�o�no szlochaj�c do pokoju Draco.
Wiedzia�am, �e sobie nie poradz� sama, jak mog�am sobie poradzi� bez niej?!
-Kochanie masz mnie.
P�aka�am w jego koszulk� mocz�c j� �zami.
-N-nie zostawisz mnie?- wyj�ka�am po up�ywie paru nastu minut.
-„Przysi�gam by� ci wiernym a� do �mierci.” –wyrecytowa� z zamkni�tymi oczami.
-T-to z-znaczy?
-Wyjdziesz za mnie?- odpowiedzia� pytaniem na pytanie.
Spojrza�am na niego zapuchni�tymi oczami z kt�rych ci�gle la�y si� �zy.
-Tak.
Nie mia�am ju� nikogo pr�cz niego i by� pierwsz� osob� dla kt�rej opr�cz Mary da�abym si� zabi�. Po prostu.

[ 59847 komentarze ]


1 2 3 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki