Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Nowa ksiega Huncwotów!
Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia
Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin

  81. Wpis osiemdziesiąty pierwszy.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 08 Listopada, 2014, 21:08

Krótkie i rozmemłane, zupełnie jak ja. Znów brak czasu i chęci, ale dodaję, żeby było. :D


Tak, to już jest postanowione i nic tego nie zmieni. Wino jest dobre. Wino jest bardzo dobre – tak właśnie brzmiała nowa dewiza życiowa Remusa Lupina.
Świat się kołysze, głowa i ramiona są ciężkie ale i tak świat jest piękny. Czy to nie cudowne? Ma się ochotę śmiać do swojego odbicia w lustrze albo w oknie i jest ogólnie cudownie. Zero zmartwień, zero trosk. Tylko ten lekki szum w głowie i problem z utrzymaniem głowy prosto. No, ale jak rodziców nie ma w domu to problem przecież nie istnieje, prawda… Radio nuci sielankowe piosenki, kanapa ugina się pod nieco bezwładnym ciałem, a szkarłatny płyn chybocze się w szklance. Pół butelki i zaczynał się chwiać, musi to zapamiętać. Dopił to co miał w naczyniu i popatrzył na stojącą na stole butlę. Zostało jeszcze na jeden raz ale nie był pewien czy zdoła sięgnąć, zbyt ciężko było kontrolować ruchy. Zapadł się w miękkie obicie. Och, było mu tak dobrze… A nie, to podłoga. Kanapa została wyżej.
Nie poruszył się słysząc świst z okolic kominka.
- Remus? – Czy to głos Syriusza?
- Zysiuz? – wydukał.
- Co?
- Dza kadapo...
Black zmarszczył czoło i okrążył mebel, zza którego zdawał się słyszeć głos Remusa. Wziął się pod boki, kręcąc głową.
- Luniaczku, no wiesz co?
- Nie ozeniaj meh. – Zakrył twarz ręką. – Ja nie chcułem, to sam się tyle wybhło.
Syriusz zacisnął wargi, unosząc brwi. Schylił się, odbierając od blondyna kubek z resztką wina i ponownie się do niego nachylił, chwytając pod pachy.
- Eeeew… - powiedział na to i wykonał jakiś bezwładny ruch ramion, chcąc objąć szarookiego za szyję.
- No już, już – mruknął w odpowiedzi wyciągając go zza mebla. Połowa wciąż jeszcze zbyt niskiego jak na swój wiek Lunatyka sunęła po podłodze, nim Black ugiął niżej kolana i sapnął lekko z wysiłku, kiedy wciągał chłopaka na kanapę. Remus plasnął bezwładnie i zaniósł się głupim chichotem. Syriusz przysiadł obok i popatrzył na niego, spięty. Akurat dziś musiał się nabzdryngolić! Potrzebował porozmawiać. Bał się, chociaż sam nie wiedział, czemu. Jego rodzice już od długiego czasu, jeśli nie od zawsze interesowali się czarną magią ale ostatnio ich fascynacja przybrała na sile. Rozmawiali z nim i Regulusem kilkakrotnie wieczorami w te wakacje. Mówili, że trzeba postępować rozsądnie. Że jest pełen pasji, dobrej pasji i ma słuszny plan. Ale kto? Jedyne co odpowiedzieli to „Czarny pan”. Ale kim on jest? Mówią, że przeprowadzi rewolucję w świecie czarodziejów. Że dzięki niemu będzie tak jak być powinno. On i Regulus też powinien wziąć w tym udział. Jak to ujęli „dla większego dobra”. Oczyszczenie rasy z mugolaków i mieszańców. Lucjusz, Narcyza, Bella, Rudolfus… Oni wszyscy wezmą w tym udział. Oni i jeszcze inne osoby, które zna. Oni mają zamiar zwalczać. Zwalczać takich jak Peter, jak Remus…
Robiło mu się niedobrze jak tylko o tym pomyślał. Zacisnął wargi, patrząc na wciąż zaśmiewającego się po cichu z niczego Lunatyka.
- Na Merlina, Remi – mruknął, chwytając go za nadgarstek.
- Łoj tam Mełłin za’as! – zakrzyknął, wyrzucając w powietrze drugą rękę. – Wycześfiejem!
Nie potrafił się w tamtej chwili uśmiechnąć. Siedział więc jedynie patrząc na rozlanego blondyna w napięciu.
Kazali mu się przyłączyć. Robić to co tamci. Oczyścić.
Nie zamierzał się oczywiście zgadzać, ale to nie znaczyło, że nie znajdą jakiegoś sposobu by go zmusić. Środki perswazji, którymi dysponowali przyprawiały go o gęsią skórkę. Nagle rzucone przez Dumbledore’a ostrzeżenie na uczcie pożegnalnej nabrało sensu. Wtedy prawie nikt nie zwrócił na to uwagi, śmiali się. Nikt nie wiedział.
Zacisnął mocniej palce na remusowej ręce. Porozmawia z nim wieczorem kiedy będzie w lepszym stanie, a teraz pojedzie do Andromedy.


* * *


02.08.1975
Kiedy wracasz, ćwoku?
Już nawet nie pytam gdzie cię wcięło bo obaj wiemy, że to nie ma sensu. Pojęcia nie masz jakie szalone rewelacje mam dla ciebie jak się spotkamy. W liście nie będę pisał i nawet nie próbuj mnie zmusić, za cienki jesteś dla mnie. I nie łap much, bo nie pomogą ci mnie zmusić. A to, że chciałeś to zrobić wiem stąd, że ja jestem mądry, a ty jesteś głupi. Nie zmienisz tego, łosiek.
Odnośnie twojej litanii w ostatnim liście do mnie – nie, nie, nie. Nie udam się z tobą na „Dziki zachód”, ty kałboju za pisiont knutów. Nie kręci mnie dymanie przez pustkowia na śmierdzącej szkapie w palącym słońcu i jakimś brebolbrem w ręce. Przestań oglądać mugolskie filmy!

Syriusz

PS. Jesteś głupi. A teraz daję pergamin Lunatykowi. Jestem u niego i aż zabrałem ze sobą twój list żeby mu pokazać jaki JESTEŚ GŁUPI.

PS. II Jamie, kozi cycku – tak, to ja, Remus – skąd w ogóle ten poroniony pomysł? Wieczorne kino pod gołym niebem ci zdecydowanie nie służy więc przestań na nie uczęszczać! Zwłaszcza w obcym kraju, bo już totalnie nic nie rozumiesz. Ci twoi bohaterowie na rączych rumakach i bandanach na twarzy to byli BANDYCI jełopie. Bohaterowie nie wpadają do wsi i nie wszczynają strzelaniny do niewinnych ludzi! Oni tam zaszli grabić, łupić, palić i gwałcić i to niekoniecznie w tej kolejności. No ale co kto lubi, chociaż sądzę, że jakby ci taki Snape wpadł na domostwo i wyłupił w rectum to by ci się momentalnie odechciało tej wojażki.
W ogóle to jestem pod wrażeniem. Nie sądziłem, że jesteś aż tak głupi…

Mądry Remus




07.08.1975
Sam jesteś głupi, kundlu wyliniały! Nie doceniasz mojego geniuszu, farfoclu! I ty też, Lupin! Sami jesteście głupi! Para mądrych się znalazła! Ta zniewaga krwi wymaga! Już ja coś wymyślę, tylko się spotkamy! A do domu zawijamy się w poniedziałek, a dzisiaj jest piątek. Zapewne będę na swoim własnym kiblu szybciej niż ten list u któregoś z was.
W ogóle to spotkajmy się na Pokątnej. Napiszę do Petera, więc nie musicie sobie tym zaprzątać waszych MĄDRYCH głów.

DEBILE.


James


* * *


- Mghf! – Andromeda przycisnęła mu twarz do piersi, zmuszając tym samym do pochylenia. Roześmiała się głośno, nie zważając na próby uwolnienia się jej kuzyna. Położył jej dłonie na brzuchu, próbując się odepchnąć. Puściła go po chwili, zgarniając do mieszkania.
- Witaj, maleńki!
- Ledwo przekroczyłem próg i JUŻ żałuję, że postanowiłem do ciebie wpaść, czarownico pazerna – wyburczał, poprawiając ciemnoszarą koszulę. Roześmiała się głośniej i machnięciem różdżki zamknęła drzwi.
- Kawy, herbaty?
- Herbaty. – Rozejrzał się po kuchni, w której aktualnie byli. Drzwi wejściowe domu Tonksów znajdowały się właśnie w tym pomieszczeniu. Andromeda stuknęła różdżką w czajnik, a z jego dzióbka momentalnie wystrzelił pióropusz pary. Zakrzątała się przy szafkach w poszukiwaniu kubków, herbaty i innych niezbędności w postaci ciasta. Syriusz bez słowa ruszył w głąb domu na poszukiwania Teda i Nimfadory. Znalazł ich w salonie na podłodze. Siedzieli naprzeciw siebie na dywanie budując wieżę z drewnianych klocków. Ted podniósł głowę i uśmiechnął do szarookiego.
- Witaj!
- Ano witam, witam – odparł na to, podchodząc bliżej. Wyjął ręce z kieszeni i przyklęknął obok nich. – Cześć, aniołku!
Nimfadora pokazała w uśmiechu wszystkie posiadane mleczaki i poklepała wujka w udo. Łapa wyciągnął dłoń i zmierzwił jej sięgające podbródka różowo-brązowe włoski. Zachichotała i wyciągnęła rączkę z kolejnym klockiem.
- Jak tam, młody? – zapytał starszy Tonks.
Syriusz wywrócił oczami, wzdychając teatralnie. Wciągnął sobie Nimfadorę na kolana przy jej głośnej, piskliwej aprobacie.
- Nie mów do mnie „młody”!
Edward ściągnął usta w dzióbek.
- No tak, przecież jesteś dorosłym mężczyzną.
- Udam, że nie słyszałem sarkazmu ściekającego z twojego głosu. Tego się więc trzymajmy. – Zakołysał trzymaną dziewczynką na boki, na co ona oparła się o niego plecami, chichocząc do siebie cichutko i chwytając się za paluszki u bosych stóp. – Nic ciekawego. Stara bieda latorośli przesadnie nadymającej dupę czarodziejskiej rodziny czystej krwi.
Ted roześmiał się tubalnie, kładąc dłoń na zaczynającym się zaokrąglać brzuchu.
- Jakbym słyszał Andromedę! – Przygładził jasne włosy sięgające nieco za uszy. Syriusz przymrużył oczy od dołu parsknął cicho, rozbawiony.
- Nawet nie wiesz o czym mowa! – powiedział wyniośle. – Nawet nie masz pojęcia przez co się przechodzi w takiej popieprzonej rodzinie!
- Otóż to, mój drogi! – Andromeda stanęła w progu lewitując przed sobą tacę z herbatą. Postawił ją na stoliku do kawy i usiadła na kanapie. Poklepała mebel obok siebie i skinęła na szarookiego. – Chodź tu, braciszku!
Nie puszczając małej Tonks podniósł się i trzymając dziewczę pod pachą, udał się we wskazane miejsce, siadając. Mała przesiadła się przodem do niego po chwili wiercenia i kokoszenia, wczepiając dłonie w materiał koszuli.
- Buba! – zawołała ucieszona. Syriusz uniósł brew. – Pobawmy się póśśnieej!
- Po to właśnie przyszedłem! I nie nazywaj mnie bubą.
- Buba!
- Merlinie…
Andromeda i Ted roześmiali się głośno. Edward zajął miejsce u drugiego boku żony, sięgając po kawałek szarlotki.
- No to opowiadaj! Jakieś podboje miłosne zaliczyłeś? – dopytał ze śmiechem.
Łapa przybrał dumny wyraz twarzy.
- Żeby to jeden! – Zamyślił się na krótką chwilę. – Mam dziewczynę teraz – wyznał powoli. Dromeda zacisnęła lekko wargi, mierząc go uważnym wzrokiem. Uśmiechnęła się po chwili.
- To coś poważniejszego? – Następnie zaśmiała się głośno widząc nagłe zmieszanie na twarzy Syriusza. – Opowiadaj!
Black zapchał się ciastem, więc nie odpowiedział przez następne kilkanaście sekund.
- Ma na imię Toya i jest rok starszą Puchonką. Ma kilka kolczyków, nosi glany i farbuje włosy na różne postrzelone kolory w dziwnych kombinacjach. – Lekki uśmiech pojawił się na jego wargach. – Jest taka pieprznięta! Rzadko się zdarza, żeby zbudowała jakieś dłuższe zdanie bez chociaż jednego przekleństwa. Często podpada nauczycielom, ale nie jest dla nas, Huncwotów, konkurencją. Ona po prostu nie umie powściągnąć języka i zawsze im nawrzuca, więc ciągle dostaje szlabany. Poznaliśmy się właśnie na jednym. Musieliśmy szorować podłogi, między innymi w kiblu. – Przerwał, wlepiając nieco nieobecne spojrzenie w parę unoszącą się znad kubka. Nimfadora strzeliła go otwartą dłonią w podbródek, wysuwając przy tym język z buzi w skupieniu. Kłapnął więc na nią zębami. Zaniosła się chichotem i schowała twarz w jego piersi.
- Nie no, romantycznie – uznał Ted. Syriusz parsknął.
- Gadasz jak Lunatyk, normalnie! Powiedział dokładnie to samo z tą samą miną.
Andromeda wyciągnęła rękę i otoczyła nią szarookiego wokół ramion, zaglądając mu przy tym w oczy z zagadkowym uśmiechem. Uniósł w odpowiedzi brwi.
- Co?
Pokręciła głową nie zmieniając wyrazu twarzy.
- No co, no?
- Nic no. Mam nadzieję, że się wam będzie dobrze układać.
Zmarszczył brwi i odchylił odruchowo głowę, kiedy dłoń Nimfadory znów obrała sobie na cel jego podbródek.


* * *


- Na Merlina, co z tym chłopakiem… - Reja odrzuciła na blat drewnianą łyżkę, którą mieszała zawartość patelni. Brzęknęła, upadając. Kobieta wzięła się pod boki, nabierając powietrze w płuca potężnym haustem. – REMUS! – wydarła się. – ILE JESZCZE RAZY MAM CI KAZAĆ WSTAĆ?! JEST PO DWUNASTEJ!
Lunatyk skrzywił się, wzdychając ciężko przez nos. No i co z tego, że jest po dwunastej? Środek cholernej nocy przecież, psia jucha!
Wygrzebał głowę spod poduszki, wystawiając ją na światło dzienne. Z trudem udało mu się rozchylić powieki. Och. Czyli to jest po dwunastej w sensie po dwunastej w ciągu dnia, a nie po północy… Będzie musiał zapamiętać.
Jego policzek ponownie pacnął o pościele.
- Żizyskuhwafak… - powiedział. Zwinął się w kłębek, przyciskając kołdrę do piersi i stoczył się z łóżka. Wymykanie się przez okno, łażenie po ulicach i osuszanie alkoholowych napojów w ciemnych zaułkach parków jednak nie było tak świetnym pomysłem, jak wydawało się całej czwórce dziś w nocy.
- REMUSIE JOHNIE LUPIN!!!
Zacisnął wargi w wąską linię i wciąż zawinięty w pościele jak w kokon zaczął ruchem robaczkowym ciągnąć się do drzwi. Z nieznanych mu przyczyn były uchylone, ale to nic, teraz to jedynie ułatwiało sprawę.
- No stałem rzeciesz no!
- Idź do łazienki doprowadzić się do porządku! Za pół godziny mają przyjść Potterowie i twoi koledzy, do ciężkiej anieli, a ty dalej w łóżku!
Usiadł, mierząc przestrzeń zaspanym wzrokiem.
- Nie będzie im przeszkadzało, że jestem w piżamie – oświadczył już trzeźwiejszym tonem. Przetarł dłońmi oczy. – Już mnie setki razy widzieli w pieleszach i jakoś żaden nie narzekał!
Spojrzenie matki kazało mu zaniechać dalszych dyskusji. Podniósł się i podreptał do toalety. Wziął jedynie krótki prysznic, więc kilka minut później ponownie pojawił się w salonie, zapinając pasek w dżinsach stanowiących w tamtej chwili jego jedyne odzienie. Zamlaskał ostatnie kilka razy, ciamkając trochę pasty do zębów. Lubił ją jeść.
- Przyszedł list z Hogwartu, leży na stoliku – rozległ się głos udobruchanej już rodzicielki.
Lunatyk zacisnął kilkakrotnie palce na swoich nozdrzach, wydając z siebie dzięki temu serię krótkich, smarczystych siorbnięć. Rozpuścił bułkowaty kołtun, który stworzył na czubku głowy na potrzeby kąpieli, podchodząc do żółtawej koperty z czerwoną, woskową pieczęcią.
- Jakoś późno w tym roku, za tydzień się przecież zaczyna wrzesień – powiedział, nie wiedząc w sumie, czy mówi do siebie, czy do matki. Podniósł ją i zdążył jedynie stwierdzić, że jest dużo grubsza i cięższa niż zwykle, nim poderwał się, słysząc rozdzierające piski rodzeństwa. – Zacisnąć pierdziany, gluty jedne! – fuknął na nie. – Ja tu moment mam!
Joanne zachichotała i schowała się pod stołem, a Jacob pogalopował do kuchni.
Remus przyglądał się przez chwilę z zamyśleniem kopercie, nim rozerwał ją i wyszarpnął ze środka list.
- Zapraszają mnie na rozpoczęcie pierwszego – poinformował Reję jego znudzony głos. – Ooo, peron 9 i ¾! Dostałem wyrazy szacunku! – zapiał następnie w dzikiej uciesze, czytając list po łebkach.
Parsknęła cicho przez nos, sięgając ręką do włosów młodszego syna, przylepiającego się jej do nogi.
– Muszę iść na Pokąąąątnąąąąą… - odezwał się znowu tajemniczo głos Lunatyka. - O, a tu jeszcze coś jest, nie zauważy… łem…
Zerknęła krótko przez ramię, nim zgasiła płomień pod patelnią i rozejrzała się za paczką płatków. Nie będzie przecież przetrzymywać Remusa jeszcze godziny na czczo zanim wszyscy się zbiorą i usiądą do stołu…
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Reja odwróciła się na pięcie, słysząc rozdzierający duszę wrzask.
- Co się?!...
- MERLINIE USZCZYPNIJ MNIE BO JA CHYBA ŚNIĘ! – blondyn zamachał nad głową pergaminem z wyrazem przytłaczającej paniki, strachu i ochoty do śmiechu kotłującej się jednocześnie na jego szczupłej twarzy. Zapiekło go w nosie i zaszkliły mu się oczy. – TO JAKIŚ ŻART CHYBA JEST! CO JA IM TAKIEGO ZROBIŁEM?! – lamentował. – PRZECIEŻ JESTEM GRZECZNY I TO NIE JA WYSADZAŁEM TE WSZYSTKIE KIBLE, WIĘC ZA CO?!
- Jakie kible i O CO CHODZI?! – przestraszyła się już nie na żarty, podchodząc bliżej przyspieszonym krokiem.
- PREFEKT! – zawył dramatycznie. – TEN PODSTĘPNY, STARY CYTRYNOWY DROPS ZROBIŁ MNIE PREFEKTEM!!! ZA!!! CO!!! Nie no, ja chłopakom w oczy nie spojrzę, noooo!...
W pierwszej chwili nie dotarło do niej, o co właściwie jej najstarszy syn robi taki raban tuż po łaskawym zwleczeniu się z łóżka. Zabrała mu list i przeczytała go szybko. Podniosła zdumiony wzrok na Remusa. Trzymał w ręku lśniącą, szkarłatno-złotą odznakę z dużą literą „P” na środku.
- Będę cię nosił w kieszeni i nikt nigdy się nie dowie – wymamrotał do niej gniewnie, łypiąc niechętnie na kawałek metalu. Był niewiele mniejszy niż jego rozłożona dłoń. – Nigdy – dodał chrapliwym szeptem, po czym upchnął ją mściwie w kieszeni. Popatrzył na matkę. Roześmiała się serdecznie, wyciągając ramiona i przyciskając go do piersi.
- Gratulacje!
Przybrał nachmurzoną minę, nie odwzajemniając uścisku. Już był martwy. Czuł to.

[ 330 komentarze ]


 
80. Wpis osiemdziesiąty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 11 Sierpnia, 2014, 19:40

Mało Petera wyszło. Jakoś zacinam się na tym chłopaku, no. Ciężko o nim pisać, może dlatego, że go cholernie nie lubię i w jakiś dziwny sposób jednocześnie mi go szkoda. Cóż. Dodaję tyle ile wyszło, żeby nie przedłużać.
I witam serdecznie nowe nicki ( zostańcie na zawsze :D ). Wierzcie lub nie, ale namacalny dowód na to, że ktoś czyta twoje wypociny naprawdę pomaga spiąć się i napisać kolejny wpis :)



Niesamowite. Przez ostatnie kilka miesięcy zdążył zapomnieć, że poranki mogą być tak ciche. Nie znosił tego w jakiś sposób. Codziennie rano budził się sam, sam wstawał i schodził na śniadanie. Właściwie to rzadko kiedy natykał się na kogoś z rodziny. Czemu? Nie miał pojęcia. Nawet skrzat domowy zdawał się go unikać. Dziwne przeczucie podpowiadało mu, że szykują coś głupiego, zapewne z nim w roli głównej – przecież miał piętnaście lat, a to jest TEN wiek, kiedy zaczyna się nieszczęsnych nastolatków ze sobą swatać. Podejrzewał, że nie chceli rozmawiać z nim ani przy nim, by niczego się nie domyślił – wtedy mogli by go nagle postawić przed faktem dokonanym. Jakby i tak nie wiedział, co go czeka… Kilkakrotnie sterczał prawie godzinę przed drzewem genealogicznym jego rodziny na ścianie w salonie, zastanawiając się, z kim, u licha, mogliby go ożenić (odkrył przy tym z niedowierzaniem, że Frank Longbottom to jego daleka rodzina, oraz, że ma siostrę!). Właściwie nie było z kim, no. Chyba, że na tym gobelinie nie było wszystkiego. Wydął wargi. Nie miał pojęcia jak wyglądała sytuacja w innych rodzinach, a przy stole na uroczystych, co weekendowych kolacjach nie raz widywał jakieś młode, wykrzywione panny, których rekordem było zjedzenie w ciągu godziny dwóch ziarenek groszku. Bardzo zadziwiające to jednak nie było, biorąc pod uwagę fakt, że przy każdym ruchu takiej nieszczęśnicy zaciśnięty wokół niej gorset wydawał z siebie ostrzegawcze odgłosy. I weź tu z taką, no… Chociaż trzeba przyznać, że jedna z nich zwróciła jego uwagę. Gdyby Remus miał siostrę-bliźniaczkę, pewnie właśnie tak by wyglądała. Ten sam nos, brwi, rysy twarzy, kolor włosów. W buzi różnica była jedynie w barwie oczu i kształcie ust, bo jej były większe i pełniejsze. Parsknął do siebie na wspomnienie lupinowej odpowiedzi, kiedy opisał mu swoje spostrzeżenie w liście – w zwrotnej kopercie była jedynie mała kartka z wielkim, kulfoniastym: „NIEMOŻLIWE!!!” oraz zdjęcie, które musiał sam sobie zrobić, bowiem wyraźnie widać, że z dzikim wytrzeszczem wykrzywia facjatę w skrajnym przerażeniu do obiektywu aparatu, który sam trzyma. Żaden list od przyjaciół go tak nie rozbawił, jak ta szaleńczo ekspresywna wiadomość od Remusa. Nie mógł przestać się śmiać przez kilkanaście minut, a gdy zerkał na zdjęcie, znowu zaczynał rechotać.
Przechylił się, opadając plecami na łóżko. Nudził się. Wakacje trwały już od czterech tygodni. Już i dopiero, można rzec. Z Huncwotami jeszcze nie miał okazji się spotkać – rodzice Jamesa zawinęli go w kufer i wywieźli gdzieś za granicę, a biorąc pod uwagę fakt, że w żadnym liście Rogacz nie uściślił, gdzie jest, to on sam nie wie, w jakim kraju się znajduje. Kolejny mózg. Szarooki zaśmiał się do siebie pod nosem, po czym westchnął. Pettigrew z kolei, obrażony na cały świat oraz ogólnie przybity ostatnimi wydarzeniami, nie odpisywał na listy.
Nudziło mu się. Dzisiaj miała być kolejna kolacja.
Leżał tak dłuższą chwilę, z rękami pod głową i wzrokiem wlepionym bezmyślnie w baldachim. W domu panowała taka cisza, że to było aż dziwne. Był sam? Zmarszczył brwi, podnosząc się. Chwiejąc się lekko przez zawroty głowy, dotarł do drzwi i wyszedł na korytarz. Znieruchomiał, nasłuchując.
Cisza.
- Co jest, no… - mruknął do siebie, po czym ruszył do pokoju Regulusa. Uniósł rękę, żeby zapukać, ale zaniechał tego pomysłu. Uśmiechając się do siebie lekko, powoli chwycił za klamkę, po czym gwałtownie otworzył drzwi, wpadając do środka z rykiem bojowym na ustach i… W ostatniej chwili oparł się o otwarte przed chwilą drzwi, żeby nie upaść. Regulus z popłochem na twarzy odrzucił za siebie jakieś czasopismo, po czym w panice zdarł kotary z łóżka i zasłonił się od pasa w dół. Syriusz powoli się wyprostował, czując się bardzo niepewnie.
- R-regulusie… - bąknął. Zagryzł wargę, żeby się nie roześmiać, a na twarz młodszego z Blacków wpłynął szkarłatny rumieniec.
- Wyjdź! – syknął. – Wyłaź stąd, no!
Łapa skierował wzrok niżej, z zaczerwienionej twarzy młodszego brata na spodnie walające mu się w kostkach.
- Reg – zaczął ponownie, po czym wziął głębszy wdech. – Na przyszłość zamknij drzwi od środka, co? Mniejsze ryzyko, że ktoś cię złapie na zabawianiu się ze sobą… - Ponownie parsknął. Zamknął za sobą drzwi, podchodząc bliżej.
- Powiedziałem, żebyś… - zaczął młodszy drżącym głosem, ale Syriusz machnął ręką.
- Daj spokój – mruknął, sięgając za brata i chwytając gazetę. – Ohoho… - wyrwało mu się, kiedy przerzucił ją na szybko, przeglądając zawartość trzymanego Playboya. Wygiął wargi w pełną uznania podkówkę, kiwając głową. – To ojca?
Regulus skinął głową, zaciskając pięści na kolanach. Szarooki patrzył na niego chwilę, po czym zaśmiał się szczekliwie.
- Pożyczę sobie później! – oświadczył radośnie, po czym ruszył do wyjścia. – I zamknij drzwi, serio. Jeszcze by tylko tego brakowało, żeby to matka cię na trzepaniu przyłapała…
Gdy drzwi zamknęły się za Syriuszem, Regulus ukrył twarz w dłoniach.
- Merlinie… - szepnął.

* * *

I should have reconsidered all those things I said I'd do
so now I'm changing all those changes
that I made when I left you


Remus westchnął ciężko przez nos. Jak on nienawidził lata. Obrócił powoli głowę w stronę włączonego radia, leżąc plackiem na terakocie w kuchni. Zmarszczył nos, kiedy dało się słyszeć, że w kominku nagle buchnął ogień. Z płomieni wymaszerował jego ojciec, który znowu zapomniał dokumentów do pracy, więc musiał się wrócić już po pół godzinie od wyjścia z domu. Otrzepał pobieżnie szatę. Przeczesał niedbale krótkie, ciemnobrązowe włosy i ruszył szybkim krokiem do kuchni, zatrzymując się jednak jak wryty w przejściu.
- Synu, co ty robisz?... – zapytał niepewnie, widząc rozciągniętego na kafelkach w samych spodenkach piętnastolatka.
- Umieram – odparł chrapliwie. – A ta podłoga to jedyna przyjemność, która mi została w moim ciężkim, sprażonym letnim słońcem życiu.
Twarz Jona drgnęła w powstrzymywanym śmiechu.
- Dramatyzujesz – oświadczył i dał długi krok do przodu, przechodząc nad Lunatykiem do szafek.
- Nie no, jasne. Jak zwykle. Ja całe życie dramatyzuję. Najlepiej, kurde, powiedzieć, że dramatyzuję… Kogo obchodzą uczucia jakiegoś tam porzuconego na zimnej podłodze futrzaka?
Mężczyzna wyciągnął z kredensu jakieś pudełko, po czym zmierzył Remusa spojrzeniem.
- Jeśli chcesz psa, to po prostu powiedz – oświadczył powoli i powtórzył manewr przesadnie długiego kroku.
- Ja nie chcę psa, ja chcę żeby była temperatura na świecie znośna! Na co to komu?! – zawył.
- Jak jest ci tak gorąco, to weź zimny prysznic.
- Masz mnie za debila, ojcze? – zapytał niskim głosem. John parsknął jedynie w odpowiedzi. – Próbowałem.
- Nie mogę ci pomóc – powiedział, grzebiąc przy gzymsie kominka. – Gdzie jest ten proszek?...
- Na stole jest.
- W ogóle gdzie dzieci?
- Z mamą. – Przetoczył się powoli na brzuch, na nieogrzaną ciałem część podłogi i jęknął cicho. – Orgazmiczne doznanie – szepnął do siebie.
- Nie pytałem z kim, tylko gdzie – westchnął. Podrapał się po głowie, podchodząc szybko do komody pod ścianą. Otworzył środkową szufladę i zaczął w niej namiętnie grzebać, poszukując potrzebnej mu teczki.
- Zostaw tak podchwytliwe pytania aurorom i zajmij się swoimi boginami, Lupin – powiedział bezlitośnie do podłogi i rozpłaszczył na niej nos. Jakby się tak zastanowić, to w sumie chyba właśnie po ojcu miał swoje ciągoty do obrony przed czarną magią. Bywa i tak.
John zacisnął wargi, kręcąc lekko głową.
- Nie pyskuj, chłopcze. – W jego rozbawionym głosie nie było słychać jednak cienia złości. Wydał z siebie pełen samozadowolenia odgłos, kiedy znalazł poszukiwany przedmiot, po czym chwycił garść proszku Fiuu. – Jak ci się nudzi to zaproś któregoś z waszej piekielnej czwórki, albo wybierz się sam do któregoś.
- Nie mogę – odparł cierpiętniczo. – Jamesa wywieźli z kraju i ta bezmózga buła sama nie wie, gdzie jest, u Petera jest małe dziecko, przy czym on sam nie chce ruszyć dupska z domu, a burrito cierpienia o imieniu Syriusz… Nie wiem czy da radę się wymknąć, a ja tam nie pojadę. Co zrobię jak będę musiał się czegoś napić? Tam wszystkie naczynia ze srebra są!
Starszy z obecnych Lupinów zacisnął wargi, nie wiedząc co powiedzieć. Po chwili wzruszył ramionami.
- Wracam. Nie rób głupot.
Remus usłyszał jeszcze, jak mówi kominkowi, że chce udać się do Ministerstwa, syk ognia, odgłos zasysania i znów słychać było tylko radio.
- W sumie ten pies to nie byłby taki zły pomysł – mruknął po dziesięciu minutach leżenia w milczeniu. Pies nie porzuciłby go samego na tym okrutnym świecie. Trzeba by jeszcze pogadać o tym z matką… Ale ona nie powinna robić problemów. Ale czy on sam jest gotowy wziąć to na siebie? To spora odpowiedzialność, jakby nie patrzeć. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest leniwą bułą, której na pewno nie chciałoby się wstawać rano, żeby wyprowadzić futrzaka na poranną, dymiącą kupkę. Skrzywił się do siebie, gdy ta myśl zawitała jego w głowie, po czym parsknął śmiechem. To jak Potter i Black wypaczyli mu mózg było w jakiś sposób przerażające. A jeszcze straszniejsze było to, że nie mógł nic z tym zrobić i był skazany na nich jeszcze przez przynajmniej trzy lata. Trzy lata! To szmat czasu i mnóstwo neuronów do zmolestowania i zgwałcenia! Czym on sobie zasłużył na takie traktowanie, u licha?... Ponownie przekręcił się na plecy. Było mu cholernie gorąco. Jak Black może lubić takie temperatury? Wszystko przez niego, na pewno. On sobie zamówił ten nieziemski skwar, który lał się z nieba. Tylko dlaczego przez tego pypcia on, Remus, musiał zdychać z gorąca wręcz setki kilometrów od zimnej rezydencji jegomościów Blacków? Nie fair. W cholerę nie fair! A co straszniejsze, z tym też nic nie mógł zrobić. Jak on NIC nie mógł zrobić ze swoim życiem! To też było przerażające. Fuknął na siebie w myślach, każąc sobie przestać myśleć o rzeczach, które były według niego przerażające. Jeszcze wywoła u siebie jakieś stany lękowe i manie prześladowcze, a to byłoby… Przerażające.

* * *

James wyjrzał przez okno pokoiku, w którym siedział. Pomieszczenie utrzymane było w brązach i szarościach, co w gruncie rzeczy nie wyglądało źle i sprawiało, że było dość przytulnie. Ale z drugiej strony co on, baba jakaś, żeby się wystrojem wnętrz przejmować? Jedyne wnętrze jakie go obchodziły, to serca Evans, torby Smarka (idealne do podrzucania łajnobomb) oraz puszki z pastą do polerowania miotły – żeby się nagle nie skończyła i była dobrej jakości. To ważne. Właśnie, Evans. Czemu by do niej nie napisać? Na pewno się ucieszy, gdy w tym swoim szarym, mugolskim – James słyszał, że w rodzinie rudej nie było żadnego czarodzieja, co musiało być przygnębiające – świecie dostanie jakąś wiadomość ze świata magii, do którego tak naprawdę należała. Tak, to znakomity pomysł! Wpatrywał się jeszcze chwilę w widok za oknem, który przedstawiał mu w gruncie rzeczy las i jakieś góry w tle. Podniósł się i poczłapał do swojego kufra, w który spakował się, jadąc tutaj z rodzicami; a właściwie w który spakował go jego domowy skrzat. Tak, Potterowie również mieli domowego skrzata. Było to starsze już stworzenie z wielkimi, grubymi, siwymi brwiami i o zabawnym, małym nosku. Nosił śmieszny, mały garniturek, był bardzo przywiązany do dobrze go traktujących właścicieli i miał na imię Gafon – co sprawiło, że gdy Remus to usłyszał, dostał napadu dzikiego, charcząco-chrumiąco-siorbiącego śmiechu. Tak to już jest, gdy ktoś nie wie jak to jest mieć domowego skrzata o imieniu Gafon.


Najdroższa memu sercu, jedyna w całej galaktyce Lily Evans!
Zanim wyrzucisz ten list, rad wielce byłbym, gdybyś raczyła obiec go do końca swymi oczami niczym świeża, wiosenna trawa, po której zapewne w słoneczne poranki stąpasz boso jak nimfa albo inna driada!
Mam nadzieję, że wakacje Ci się podobają i nawet jeśli nie jesteś w jakimś szalonym miejscu to dobrze się bawisz i nie jest ci smutno, bo wiesz… Jak by ci było smutno albo samotno, to daj znać, nie? Przybędę niezwłocznie by rozwiać twe smutki, jakom James Potter! Powiem szczerze, że ja osobiście nie wiem, gdzie jestem. Gafon mnie spakował kiedy spałem, a rodzice zwlekli o nieludzkiej porze i wrzucili w jakieś dziwne środki transportu, a kiedy się obudziłem, to ludzie wokół szwargolili w jakimś nieznanym mi języku! Więc nie wiem, gdzie jestem, ale gdy będziesz mnie potrzebować, to przybędę najszybciej jak tylko mogę!
Piszę do ciebie, bo pomyślałem sobie, że będzie Ci miło, gdy dostaniesz jakieś listy od ludzi z Hogwartu – nie wiem, czy Twoje przyjaciółki do Ciebie piszą, ale od czego jestem niezastąpiony ja?
O, właśnie. Uprzedzę Twoje pytanie i od razu wyjaśnię, kim jest Gafon (ale wątpię, byś przysłała mi wyjca z tym zapytaniem, jak to inteligentnie zrobił Lunatyk – wyobraź sobie być obudzoną przez wyjca o świcie przez tego gumochłona pryszczatego!), bo jak sądzę, nie wiesz. Gafon to domowy skrzat mojej rodziny. Skrzaty to takie śmieszne, zielone karzełki będące na służbie u swoich panów. Lubię Gafona, jest bardzo miły.
Ale z pewnością nie chcesz czytać o Gafonie, najdroższa!
W sumie nie wiem, o czym mógłbym pisać. Znając Ciebie, zapewne nie jesteś zainteresowana moim życiem i przygodami, więc może na teraz skończę swe dzieło. Chciałem Ci sprawić przyjemność, a nie zanudzić ględzeniem stetryczałego skostnielca Jamesa Pottera.
Więc jeśli jeszcze to czytasz, to ponownie życzę Ci udanych wakacji i mam nadzieję, że się nie nudzisz! Jakby Ci ktoś dokuczał to daj znać, jak tam wpadnę to od razu dadzą Ci spokój, Liluś!
Na razie jednak przekazuję list do Ciebie Pierdowi i już nie przedłużam.

Twój tajemniczy wielbiciel

PS. Dobra, jestem mózgiem. Już prawie wysłałem i właśnie się zorientowałem, że „tajemniczy wielbiciel” to ściema, przecież napisałem w liście swoje nazwisko! Evans, Evans, co ty ze mną robisz?


Wyprostował się, patrząc na list. Przeczytał go kilka razy, nie zdając sobie sprawy z tego, że namiętnie grzebie przy tym we włosach, strosząc je jeszcze bardziej. Dobra. List jest naprawdę świetny. Na pewno się jej spodoba, bo czemu miałoby nie? Odwrócił głowę, by spojrzeć na zegarek. Dochodziła ósma. Wytrzeszczył oczy znad okularów. Coooo?! To on tak wcześnie wstał?! Owszem, jak się podnosił to było rzeczywiście podejrzanie ciemno, ale po prostu uznał, że to już wieczór. No i nie zauważył, że zrobiło się już jasno. Wzdrygnął się, słysząc za drzwiami kroki, które wyraźnie zbliżały się w stronę jego pokoju. Złożył zapisany pergamin i chwycił leżącą nieopodal w płaskim pudełku żółtawą, pergaminową kopertę. Zapakował list i zapalił zieloną świeczkę, chcąc wyprodukować sobie trochę ciekłego wosku. Musiał przecież jakoś zakleić swoją przesyłkę.
Powoli naciskana klamka zgrzytnęła cicho, a po chwili w pokoju pojawiła się potargana głowa Charlusa Pottera, który wytrzeszczył oczy.
- To ty nie śpisz? – wprosił się bez pytania do środka i podszedł do syna, zamaszystym gestem kładąc mu dłoń na głowie z klapnięciem w tle. Patrzył chwilę na zapaloną świeczkę. – To do ciebie niepodobne, żeby tak wcześnie wstawać… Nie mogłeś spać? Wszystko w porządku? Jesteś może chory? – Przesunął dłoń z czubka głowy Jamesa na jego czoło. – Nie no, nie masz gorączki… A kim jest Lily? Może dziś wieczorem napijesz się ciepłego mleka, to ci pomoże zasnąć… A może ci poczytam bajeczkę, hmmm? – Pochylił się, obejmując nastolatka za szyję, zaczynając go przyduszać i czochrać. Rogacz zaczął się wić i furczeć w proteście, zaśmiewając przy tym po swojemu. Opędził się w końcu od ojcowskich macek.
- Bym wosk rozlał przez ciebie! – warknął ze śmiechem.
Charlus wyprostował się, opuszczając luźno ramiona i robiąc dziwną minę. Po chwili milczenia i wpatrywania się w siebie, nabrał powietrza.
- Nie wiedziałem, że mam córkę – oświadczył.
James jęknął i zamachnął się, ale mężczyzna uskoczył, wykrzywiając się w rozbawionym, złośliwym uśmieszku.
- Nie do rwania włosów! – krzyknął. – Muszę zapieczętować list, jakbyś nie zauważył. Jak mogłeś nie zauważyć? Niby okulary nosi, a ślepy jak ślepiec, no!
Charlus uniósł brew.
- Widzę przecież, że wysyłasz list do jakiejś Lily. Kim jest Lily? – Przysunął się i konspiracyjnie trącił syna łokciem. – To twoja dziewczyna?... – szepnął. James wyprężył się jak struna, przybierając pełen zadowolenia wyraz twarzy.
- Można tak powiedzieć, pfheh. Tak. Jeszcze nie moja, ale moja. Wiesz o co chodzi, nie? Na pewno wiesz. Tak. – Stwierdzając, że zaczyna się plątać w zeznaniach, czując (o zgrozo) podejrzane uczucie gorąca na twarzy, pochylił się niepotrzebnie nisko nad kopertą i pieczołowicie ją zapieczętował. Podmuchał ostrożnie i wstał. – PIERDZIE! – ryknął na cały budynek. – Widziałeś może mojego Pierda? – zwrócił się do ojca, patrząc na niego w drzwiach. Mężczyzna wyprostował się, krzyżując ramiona na piersi i pocierając palcami twarz z lekkim zarostem.
- O ile mi wiadomo, pierdy są niewidoczne…
James wywrócił oczami i wyszedł z pokoju. Z kim on musi żyć?
Miał nadzieję, że Lily ucieszy się z listu. Nie powinna się przecież złościć, jak tylko do niej napisze, prawda?

* * *

Im dłużej na niego patrzył, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nienawidzi mugoli. Do cholery, jego matka jest przecież czarownicą, a tak po prostu związała się z mugolem! Co jest, no? Tak się nie robi. Mugole powinni wiązać się z mugolami, czarodzieje z czarodziejami – czego tu można nie rozumieć? Czemu Syriusz tak się pieni, gdy słyszy takie rzeczy? Sama prawda przecież. Nie po to istnieje Ministerstwo Magii, które sobie żyły wypruwa, by zachować istnienie czarodziejów w tajemnicy, żeby się nagle z tymi mugolakami mieszać!
A na tego dzieciaka nie mógł patrzeć. Dziewczynka była bardzo podobna do tego przeklętego mugola. Może nawet nie będzie mieć mocy, kto wie.
Przekręcił się na plecy, podkładając ręce pod głowę. Leżał na swoim łóżku, wzdychając. Wkurzało go wszystko. Był dodatkowo jeszcze zły na siebie, bo znowu trochę przytył, więc jednocześnie spadały szanse, że Berta do niego wróci. I ludzie tym bardziej będą się śmiać jak to zwykle wszyscy śmieją się z grubszych osób. Niby Huncwoci starali się z tym zawsze coś robić, co przeważnie kończyło się utratą punktów (nauczycielom i prefektom nigdy nie podobały się kłótnie oraz określenia, których używali Syriusz i James, oraz powoli coraz częściej również Remus). Miał tego dość. Dlaczego wszyscy śmiali się akurat z niego? Nauczyciele też patrzyli jakoś… Z politowaniem.
Miał dość.
Tego domu, matki, tego frajera i niechcianego gnojka. Musiał wyjść z domu, tylko gdzie? Było za gorąco żeby się gdziekolwiek włóczyć, poza tym przeprowadzili się do mieszkania tego mugolaka i nie znał okolicy.
Pomimo upału postanowił wyjść. Podniósł się z łóżka i w końcu przebrał z piżamy; naciągnął na siebie jasną koszulkę i spodnie nieco za kolana. Odwiedzi Lunatyka. Powinien być w domu, nie miał żadnych szalenie kreatywnych planów na wakacje.
Po drodze do wyjścia wstąpił do łazienki, by przepłukać twarz zimną wodą. Popatrzył na swoje odbicie w lustrze. Skóra na twarzy błyszczała mu się dziwnie, szczególnie intensywnie na nieco przydużym nosie. Zmarszczył brwi, widząc, że jak zwykle przez niedomknięte wargi widać mu było duże, lekko krzywe jedynki. Cholera, czemu one tak rosną do przodu, no… Nacisnął je mocno palcem bez większego celu i podrapał się po głowie, przekrzywiając niewielką kitkę, którą udało mu się wiązać z zapuszczanych ostatnimi czasy włosów. W dłuższych wyglądał nieco lepiej. Pojedzie do Remusa Błędnym Rycerzem.

* * *

Dochodziła siedemnasta. Petunia Evans siedziała przy stole w kuchni, malując paznokcie. Jej półdługie, blond włosy opadały nieznośnie na nieco zbyt szczupłą i trochę zbyt końską twarz, więc raz po raz z fuknięciem niezadowolenia odrzucała je na plecy. Uśmiechnęła się do siebie z wyższością. Tak. Właśnie tym powinna zajmować się NORMALNA, ZWYCZAJNA nastoletnia dziewczyna, a nie tak jak ta jej pożal się Boże… siostra… Która jak Petunia – przypadkiem, oczywiście – widziała, że właśnie siedziała na swoim łóżku i czytała jakąś dużą, grubą księgę w dziwnej, twardej oprawie i z jeszcze dziwniejszymi kartkami. Pewnie czytała te bzdury z JEJ dziwnego i bzdurnego jak ta książka świata. Skrzywiła się do siebie, gdy po raz nie wiadomo już, który przypomniało się jej, jak za każdym przeklętym razem wraca do domu z kieszeniami pełnymi żabiego skrzeku – po co w ogóle?! – oraz jak słyszy zza ściany, jak ten dziwoląg czyta na głos te wszystkie dziwne rzeczy ze swoich podejrzanych ksiąg. W dodatku jeszcze ten przeklęty chłopak od Snape’ów, który przyczepił się do nich kilka lat temu na placu zabaw ZNOWU u niej był! Przypadkiem, jak zwykle – nie jej wina przecież, że oni się tak wydzierają przy tym – słyszała, że rozmawiają o czymś, co brzmiało jak jakiś przepis.
Podniosła wzrok i wyciągnęła przed siebie dłoń, by spojrzeć na swoje dzieło. Nieco zbyt długie, czerwone paznokcie prezentowały się świetnie. Wyrwał się jej zduszony okrzyk, brzmiący jak przyduszany, nadepnięty kurczak. Na oknie kuchni, na zewnętrznym parapecie siedziała… SOWA. Najprawdziwsza w świecie, brązowa sowa! Gapiła się na Petunię wielkimi oczami jakby wyczekująco.
Zamarła. Co robić? Wołać to dziwadło z góry? Ale wtedy przyjdzie też ten cały pałąkowaty, tłustowłosy Snape. Po co ta sowa tu przyleciała? Petunia uniosła brwi.
Sowa. W JEJ świecie sowy przynoszą LISTY. A więc jakiś inny dziwak do niej napisał. Albo przysłał coś dziwnego.
Podniosła się, cicho odsuwając krzesło. Powoli podeszła do okna i otworzyła je, a zwierzę wskoczyło do środka i przycupnęło na blacie, stukając pazurami. Petunia przycisnęła ręce do boków, odsuwając się nie do końca świadomie. Ale ptak strzepnął swoje imponujące, brązowo-kremowe upierzenie – dziewczyna musiała przyznać, że sowa była naprawdę piękna – i wyciągnęło nóżkę z przywiązanym do niej listem. Patrzył wyczekująco na stojącą przed nim blondynkę, do której dopiero po chwili dotarło, że ta sowa na pewno chce, aby przesyłka została natychmiast odebrana.
- Nie dziob mnie – powiedziała ściśniętym głosem i zacisnęła usta. Owszem, widziała już jak ONA odbiera wiadomości od tychże ptaków i nigdy jej nie podziobały. Nie uspokajało jej to jednak, bowiem wszystko co było związane z NIĄ i jej… światem… Było niepokojące. Po nieznośnie się ciągnących minutach Petunii udało się jednak odebrać list i poczuła coś na kształt dumy. Właśnie odebrała czarodziejską przesyłkę. Sama! Wyprostowała się, wyciągając nienaturalnie długą szyję i nawet odważyła się poklepać sowę po pięknych, miękkich piórach, nim ponownie otworzyła okno i zwierzę posłusznie odleciało, trzepocząc skrzydłami. Popatrzyła na trzymaną, grubą kopertę i ściągnęła brwi. O czym mogą pisać dziwadła tego pokroju? Obejrzała się szybko, by sprawdzić, czy tamte dwa dziwolągi nadal są poza polem widzenia i drżącymi palcami oderwała woskową pieczęć na kopercie. To był list. List od jakiegoś chłopaka!
Petunia aż usiadła, chciwie studiując wzrokiem kolejne linijki krzaczkowatego pisma.
Jakiś chłopak ZAKOCHAŁ się w jej SIOSTRZE. W tym rudym, czarownicowym dziwadle! Evans aż pokręciła jasnowłosą głową, nie wierząc temu, co widzi. Już pomijając fakt, że również jest magicznym dziwadłem, to jak okropnym i beznadziejnym chłopcem musi być ten cały… Potter?
- Petunia! – krzyknęła zza pleców blondynki rudowłosa czarownica. – Oddaj to!
Gryfonka dobrze wiedziała, czyj list znajdował się w kościstych rękach Petunii; nie ma nikogo, kto wysyłałby jej starszej siostrze-mugolce listy w pergaminowych kopertach.
Starsza Evansówna wstała, odsuwając ze zgrzytem krzesło i wykrzywiła się, widząc stojącego w progu Snape’a.
- Co on tu robi? – zaskrzeczała.
- Nie twój interes – warknęła, podchodząc szybkim krokiem. – Oddawaj to! To MÓJ list, kto ci do diabła pozwolił go czytać?! – Wyrwała pergamin z zaciśniętej ręki, nadrywając go. - Mam dość twojego pieprzonego wścibstwa! To już szczyt wszystkiego normalnie! Żeby czytać MOJE listy?! Co cię interesuje co w nich jest?! Przecież jestem DZIWOLĄGIEM, nie?! Mój świat jest CHORY i NIENORMALNY, więc do ciężkiej cholery, dlaczego tak węszysz wokół tematu?! – darła się.
- Dla twojej wiadomości, ten list… - zaczęła podniesionym tonem Petunia wyciągając się, ale Lily przerwała jej jeszcze głośniej:
- NIE PRÓBUJ MI WMAWIAĆ, ŻE PRZYSZEDŁ OTWARTY, TY PRZEKLĘTA, KŁAMLIWA, WŚCIBSKA KROWO!!! – Trzasnęła pięścią w stół, po czym odwróciła się gwałtownie, przez co jej kasztanowe włosy upięte w kucyk chlasnęły wyższą nastolatkę po twarzy i szybkim, dudniącym krokiem opuściła kuchnię, chwytając Severusa za ramię. – Chodź stąd, Sev!
Snape nie śmiał wyrażać najmniejszych oznak sprzeciwu, choć sam miał ochotę dodać coś od siebie na temat blondynki. Nie chciał jednak jeszcze bardziej denerwować Lily – miała już wystarczająco duże utrapienie z tą jej siostrą. Cicho zamknął za sobą drzwi od jej pokoju, po czym oparł się o nie i patrzył, jak dziewczyna krąży wściekle po pokoju.
- Szczyt normalnie – prychnęła i zatrzymała się gwałtownie. Strzepnęła ściskany pergamin i rozprostowała go. Skrzywiła się po pierwszej linijce. Nabrała ciężko powietrza, a w następnej chwili na ulicy dało się usłyszeć:
- TEN! PRZEKLĘTY! POTTER!!!
Zmięła go w kulkę i cisnęła w najdalszy kąt pokoju.
- Nawet w wakacje nie daje mi spokoju!
- Lily, nie myśl o tym skretyniałym trollu, naprawdę – powiedział szybko Snape. – On nie jest wart twojej uwagi…
Opadła gwałtownie na łóżko, aż jęknęło i ukryła twarz w dłoniach. Westchnęła ciężko, chcąc się uspokoić.
- Czego on ode mnie chce? – zapytała głosem stłumionym przez ręce. – Weź mi to streść.
Skrzywił się, ale posłusznie odnalazł zmaltretowaną kulkę i rozwinął ją. Wraz z każdą linijką jego brwi unosiły się coraz wyżej, a głowa sama kręciła się w niedowierzaniu. Czy Potter naprawdę mógł być aż tak głupi i zadufany w sobie?

* * *

Syriusz stał przed lustrem, przyglądając się sobie. Przydługie, niemal sięgające ramion, jednak wciąż schludnie przycięte włosy miał lekko zaczesane do tyłu. Powoli poprawił wiązanie krawata pod szyją, którą nieco obcierał mu krótki, podniesiony kołnierzyk. Jak on nienawidził takich koszul… Odetchnął ciężko przez nos, siląc się na spokój. Już i tak było mu za ciepło, nie musiał sobie jeszcze dokładać fal gorąca od złości. Pociągnął dwoma palcami kremową kamizelkę, po czym żółwimi ruchami naciągnął na siebie jeszcze ciemną marynarkę i wierzchnią szatę.
Naprawdę nienawidził tych całych uroczystych kolacji, w których tak lubowała się jego rodzina. Nie specjalnie przepadał za ubieraniem się w wyjściowe stroje.
Potarł palcami podbródek, nie przestając mierzyć się wzrokiem. Pokręcił się chwilę, oglądając ze wszystkich stron i westchnął ciężko. Poruszył palcami w pantoflach, które miał nieszczęście nosić dziś wieczór. Gapił się jeszcze chwilę martwym wzrokiem w swoje odbicie, nim powoli ruszył do drzwi. Dość zabawnym, według starszego z rodzeństwa, zbiegiem okoliczności, w tym samym czasie na korytarz postanowił wyjść również Regulus, odziany bardzo podobnie jak on – z tą tylko różnicą, że ubrania Syriusza utrzymane były w czerni, a młodszego w bardzo ciemnej zieleni.
- Wyglądam jak pała, Reg – oświadczył bez wstępów szarooki.
Cienkie, ciemne brwi niższego bruneta podjechały nieco wyżej.
- Dobrze, że ja nie. – Nim Syriusz zdążył wyrazić swoje zdumienie odnośnie niespodziewanego buntu, Regulus dokończył myśl. – Nie znoszę tego odcienia zieleni.
Wciąż jeszcze niedoszły animag zacisnął wargi w wymownym geście i machnął ręką.
- A idź, babolu – mruknął pod nosem, po czym odwrócił się i ruszył na dół, machinalnie chwytając się za brzegi jasnej kamizelki. Po chwili młodszy zrównał z nim krok, więc razem stanęli w drzwiach salonu.
Walburga odwróciła się, widząc, że jej mąż skierował uwagę na wejście.
- Jesteście – powiedziała, na co Syriusz zmusił się do nie wywrócenia oczami. Nie znosił, gdy ktoś tak poważnie wypowiadał boleśnie oczywiste rzeczy. Skinął jedynie głową, postanawiając nie podskakiwać. Nie miał ochoty na kłótnie, dawno nie miał w rodzinnym domu takiego spokoju. Obok jego matki stanął górujący nad nią wzrostem o ponad głowę Orion, mierząc synów poważnym wzrokiem.
- W końcu wyglądasz jak człowiek, Syriuszu – oświadczył nieco zbyt donośnym głosem.
- Nie mogę się nie zgodzić – odparł na to. – Ale w mugolskich ubraniach mi chyba jednak wygodniej. Niemniej jednak, zgadzam się całkowicie, że ten strój bardziej przystoi komuś naszego pokroju. – Skłonił lekko głowę, co ostatecznie powstrzymało Oriona od wyrażenia niezadowolenia wobec wyznania swojego pierworodnego odnośnie preferencji ubioru, mimo iż dobrze wiedział, że zdanie to znaczyło tyle, co: „Weź wyjdź…” Młody Gryfon nie czekał na dalszy rozwój konwersacji, ruszając na przód i wymijając rodziców. Rozejrzał się powoli. Znajdowali się w salonie, w którym na ścianach widniał gobelin z drzewem genealogicznym. Poważnie mieli tutaj jeść kolację? Zerknął przelotnie na uwijającego się przy dużym, ciężkim stole z ciemnego drewna małego, chudego i zielonkawego Stworka. Szarooki zatrzymał się przy fortepianie stojącym w kącie dość blisko okna i wlepił w niego spojrzenie, nim powoli opadł na obitą u góry ciemnogranatowym materiałem ławeczkę. Może i nie znosił wymysłów rodziny odnośnie edukacji – na co komu łacina, etykieta i reszta tych bzdur? – jednak za nauczenie go gry na tym instrumencie gdy był mały, naprawdę był wdzięczny. Uwielbiał ten moment, kiedy kładł dłonie na klawiszach, a spod palców swobodnie wypływały kojące serce i uszy melodie. Uwielbiał „Dla Elizy”. Tego utworu nauczył się najszybciej i najprzyjemniej mu się go grało. Wbrew dziwnej, niemal martwej aurze, która zawsze panowała w tym domu melodia była jakby subtelnie skoczna, żywa i pełna energii. Wypełniała go spokojem i jakąś taką słodyczą ilekroć ją odtwarzał. Tak było i tym razem – dla zabicia czasu pozostałego do tej całej kolacji postanowił to właśnie zagrać. Zmienił jednak zdanie i przejrzał pierwszy z brzegu czarny notes z nutami leżący na ławeczce obok. „Bach”. Parsknął do siebie cicho. Po prostu nie był w stanie zapamiętać, jak to tak właściwie zawsze nazywała ta kobiecina od lekcji muzyki. Zatrzymał się mniej więcej na środku, gdzie zaczynały się nuty do niejakiego, jak głosił wypisany wąskim, ciasnym pismem: „Italian Concerto”. Dobra, czemu nie. Ten kawałek też lubił.

[ 1346 komentarze ]


 
79. Wpis siedemdziesiąty dziewiąty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 25 Czerwca, 2014, 23:00

Znowu nowa notka! Z dedykacją dla wszystkich, którzy czekali i to czytają :D
Weźcie, za dwa dni wszystko będzie jasne!
No, a za błędy przepraszam ;-)


Stuk tuk, tuk tuk. Stuk tuk, tuk tuk.
Za oknem szybko migał przemijający świat, słońce wspinało się po niebie coraz wyżej, zaczynając razić w oczy siedzących przy oknach.
Peter westchnął ciężko, rozpłaszczając policzek na chłodnej szybie. W przedziale panowała cisza; był w nim on, czytający jakąś babską gazetę Remus i wpatrzony w bliżej nieznany punkt James. Syriusz udał się do toalety jakiś kwadrans wcześniej i jeszcze nie wrócił. James nieco wcześniej głośno podejrzewał szalony napad biegunki i chciał organizować akcję ratunkową, ale Remus skutecznie odwiódł go od tego pomysłu.
- Ja pierdzielę – mruknął nagle głos Lunatyka. – Co za gówno. Kto w ogóle czyta taką gazetę dla tępych cip? – oburzył się po swojemu, mściwie zwijając czasopismo w rurkę.
- Tępe cipy zapewne – odparł Peter. Lunatyk parsknął.
- Twoja odpowiedź się nie liczy, Pet, za bardzo ci podpowiedziałem.
Pettigrew zaśmiał się cicho, szybko jednak milknąc. Nie chciał wracać do domu, do durnego Marco i małej siostry. Zwijana w rulonik gazeta zaszeleściła cicho, a Lupin sapnął męczeńsko.
- Ale bym marchewkę z groszkiem opierdzielił! - zwierzył się na cały głos. Odpowiedziała mu cisza. Fuknął słabo przez nos, odrzucając czasopismo na ławkę. Miał ich dość, psia jucha. Peter angstował od dwóch tygodni i nie dało się z nim zrobić dosłownie niczego. James również się straszliwie wyciszył. Trochę dziwnie było już od dosyć dawna nie usłyszeć ani jednego „Evans, umów się ze mną!”. Black z kolei raz po raz znikał na kilka godzin; na przykład teraz znowu się ulotnił. Osobiście podejrzewał o to tę pannę, z którą nakrył go w klasie. Co prawda on, Lunatyk, też zaszywał się po trochu z Candy, bo chciał spędzić z nią trochę czasu sam na sam, ale bez przesadyzmu! Skrzyżował ręce na piersi, zjeżdżając niżej na siedzeniu. Przez chwilę obserwował uważnie towarzyszącą mu połówkę Huncwotów. Jak oni go wkurzali… A tej marchewki naprawdę by zjadł. Poprosi mamę, jak wróci do domu. Podniósł głowę, gdy drzwi od przedziału otworzyły się na całą szerokość i stanęła w nich Candy. Uśmiechnęła się do niego tak, jak najbardziej lubił, gdy to robiła; leciutko, tak naprawdę tylko troszeczkę, opuszczając przy tym głowę i podnosząc wzrok. Robiły się jej wtedy dołeczki w policzkach, a oczy w jakiś niezrozumiały dla niego sposób nabierały słodkiego i zmysłowego jednocześnie wyrazu. Uwielbiał to.
- Zgubiłaś się, niewiasto? – spytał z głosem wypchanym galanterią. Uniosła z rozbawieniem brew, przenosząc wzrok na sufit. Zakołysała się, opierając ciężar ciała na jednej nodze.
- Nic z tych rzeczy. Przyszłam cię porwać do swojego przedziału, bo wszystkie koleżanki rozpierzchły się po pociągu... A jak wiadomo, nie ma po co spędzać czasu samotnie, skoro można to zrobić w towarzystwie swojego mężczyzny, czyż nie?
Poderwał się od razu, nie trudząc zawracaniem głowy, że zostawi tych dwóch angstujących kretynów samych. I tak mieli gdzieś, czy jest z nimi, czy nie.
- Zatem prędko, niewiasto! - Nadął się, próbując wydawać się większym, niż był w rzeczywistości. - Nim inne kobiety powrócą i znowu zaczniecie gadać o tych wszystkich pierdach, które sprawiają, że mam ochotę się zadziugać na miejscu, bryzgając na ściany!
Prychnęła, chwytając go za rękę i kierując się na tył pociągu.
- Przesadzasz – oświadczyła, kiedy już stłumiła śmiech. Nie umiała być przy nim smutna albo zła. Nawet najbardziej beznadziejnie lamerskie teksty w jego wykonaniu poprawiały jej humor. On po prostu miał coś w sobie, co sprawiało, że miała dobry nastrój i chciało jej się śmiać.
- Nie no, oczywiście. Tyle, że mnie gadanie o chłopakach i kosmetykach jednak z leksza nudzi! Nie mogę się przyłączyć wtedy do rozmowy, no... A gdybym zaczął piać nad jakimś przystojniaczkiem, to byłoby to trochę podejrzane. – Patrzył chwilę, jak jej włosy sprężynują przy każdym kroku. Czuł zapach jej szamponu; owocowy, jak zwykle. Morela bodajże, czy inne brzoskwinie.
Podłoga pociągu kolebała się pod nogami, a koła stukały na szynach. To też lubił.
Otworzyła drzwi i wciągnęła go do pustego przedziału. Zasunęła zasłonki i zaklęciem zamknęła wejście, uniemożliwiając osobom z zewnątrz wtargnięcie bez uprzedzenia.
– I tak trzy czwarte szkoły ma cię za geja.
Remus zaśmiał się głośno.
- Twoja wina! Nie kazałem ci przecież wyglądać jak facet!
Posłusznie opadł na ławkę, pchnięty przez towarzyszkę za ramiona. Usiadła obok, przewieszając nogę przez remusowe kolano i objęła go za szyję.
- Nie pozwalaj sobie! Ktoś z nas dwojga w końcu musi wyglądać męsko, prawda? Nie moja wina, że muszę robić to za ciebie.
Podwinął uśmiechem wargi w odpowiedzi i przyciągnął ją bliżej, lokując twarz w zagięciu jej szyi. Westchnął powoli, obejmując ją w pasie. Było mu z nią dobrze.
- Mimo wszystko uważam, że za bardzo się przykładasz – zaśmiał się jej do ucha, nim wplótł jej palce we włosy i cmoknął ją w nos. Przyciągnął ją jeszcze bliżej, wciskając nos w zagięcie między jej szyją i ramieniem i znieruchomiał po ciężkim westchnięciu.
Uśmiechnęła się, opierając policzek na jego jasnych włosach, po czym zacisnęła powieki, tłumiąc w sobie parsknięcie na nagłe, tęskne wyznanie Remusa do talerza marchewki z groszkiem.
W tym samym czasie Syriuszowi po dłuższej chwili zapasów na tle, można rzec, erotycznym udało się odsunąć od siebie przyszpilającą go całym ciałem do ściany toalety Toyę. Otarł kciukiem dolną wargę, patrząc, jak dziewczyna zaśmiała się bez tchu, cofając dwa kroki i opierając o ścianę. Mierzyli się chwilę zadziornymi spojrzeniami, nim skierowali wzrok na drzwi, do których od kilku minut ktoś próbował się dobić.
- Myślałby kto, jaka pazerna – rzucił wyzywająco w stronę towarzyszki. Wytknęła mu język.
- Twoja wina, nikt ci przecież nie kazał tak wyglądać.
Uniósł w rozbawieniu brew.
- Czyli lecisz tylko na mój wygląd? No nie, podła kobieto! Ja myślałem, że za tym stoi coś więcej, wiesz?
Wzięła się pod boki, a pukanie nasiliło się.
- ZAJĘTE, NO! – wydarła się, po czym powróciła do wcześniejszego, przyciszonego głosu. – No proszę, czyżby pan Black miał chęć na konkretny, trwalszy związek?
Pokręcił głową, uśmiechając się lekko.
- Z taką dziewczyną jak ty? Zawsze.
Rzuciła w niego rolką papieru toaletowego. Zasłonił się ręką.
- Skończ, bo rzygnę tęczą zaraz, jednorożcu.
Zrobił wielkie oczy, na co ponownie zaśmiała się cicho i zgoła bezsensownie machnęła do niego nogą.
- Jednorożce są słodziachne prawie tak jak ty, mój jednorożcu! – Odlepiła się od ściany i poklepała towarzysza po policzku. – To niemal urocze, kiedy próbujesz być czarujący.
Odblokowała drzwi, a szarooki fuknął.
- Ja nie muszę próbować być czarującym. Poza tym twoja wina, nikt ci nie kazał być tak interesującą, w przeciwieństwie do poprzednich… Dziewczyn… Którym poświęciłem trochę czasu. Twoja wina, jak mówiłem! – dodał, święcie przekonany o swej racji. Popatrzyła na niego krótko przez ramię, nim zmarszczyła zabawnie nos w uśmiechu i zamaszyście otworzyła wejście.
- No wreszcie! Trzeba było nie jeś… O… Och. – Regulus urwał w pół słowa, widząc, że w toalecie poza jakąś nieznaną mu panną był również jego starszy brat. Wytrzeszczył swoje zielone oczy.
- Reg! – zawołał Syriusz. – Czy ty właśnie próbowałeś zażartować? Jestem z ciebie taki dumny! – Wyciągnął rękę, by zmierzwić mu włosy. Przygarnął go do siebie, przyciskając ramieniem do boku. Oparł mu podbródek na głowie. – Nie mów rodzicom – rzucił cicho, po czym puścił go. – Może jeszcze wyrośniesz na ludzi! - Zafalował brwiami do zszokowanego chłopaka, nim chwycił Toyę za rękę i pociągnął za sobą na korytarz.
- A któż to był? – zapytała tonem ociekającym złośliwą uciechą. – Wydawał się być zazdrosny, to twój chłopak? – Dźgnęła go łokciem między żebra, przez co skrzywił się i odsunął na neutralną odległość.
- Ten brzydal? – parsknął. – Coś ty. To tylko mój jakże ukochany, najwspanialszy, młodszy braciszek!
- Aaaa, to wyjaśnia, dlaczego miał taką scentrowaną twarz! Zryta facjata jest rodzinna, jak widzę.
Prychnął, wpychając ręce do kieszeni.
- Wal się, niewiasto.
Roześmiała się głośno w odpowiedzi i trzepnęła go w ramię.
- Uwielbiam, kiedy jesteś taki szarmancki!
Zaśmiewając cicho, minęli się z prefektem naczelnym, który posłał Syriuszowi podejrzliwe spojrzenie. Uniósł dłonie w obronnym geście, ukazując swą niewinność.
- Oohoho… Kogo ja widzę – mruknął Łapa, zaglądając do jednego z przedziałów. – Snape i Evans…
Toya wzięła się pod boki, ciekawa rozwoju wydarzeń. Kiedy Huncwoci natykali się na Smarkerusa, przeważnie działo się coś – co prawda dla kogo śmiesznego, dla tego śmiesznego – zabawnego.
- Zamierzasz zrobić coś pociesznego? – zapytała z uciechą w głosie, przechylając nieco głowę. Wzruszył ramionami, mamrocząc coś w stylu: „Skoro tego pragniesz” po czym zapukał w szybkę. Natychmiast skierowały się na niego oczy siedzących w boksie osób. Uśmiechnął się więc do nich ładnie, po czym wskazał palcem na Snapea. Chłopak zmarszczył czarne brwi, patrząc, jak Black jeździ po szybie środkowym palcem poślinionym w aż nazbyt dwuznaczny sposób. Następnie czoło mu się wygładziło, kiedy szarooki nadmuchał na przezroczystą gładź, uwidaczniając tym wysmarowane przezeń kontury dorodnego, włochatego przyrodzenia. Posłał mu całusa, składając dłonie w serduszko po czym roześmiał się, wyraźnie zachwycony swoim spontanicznym pomysłem. Severus posłał iście szalenie zachwyconemu Gryfonowi powątpiewające spojrzenie, po czym ponownie usiadł przodem do Lily.
- Czasem zastanawiam się, jakim cudem udaje ci się żyć bez mózgu – rozległ się stłumiony drzwiami głos czerwonowłosej dziewczyny, na co Black zaśmiał się z dumą szczekliwie i ruszył w dalszą drogę, chwytając Toyę za rękę.
Słysząc wyznanie dziewczyny Blacka, Lily parsknęła, kryjąc twarz w dłoni. Snape, z uporem maniaka wlepiając wzrok w ławkę naprzeciwko, kątem oka dostrzegł, że ubawiony po pachy, znienawidzony przez niego kretyn oddalił się wraz z tą chorą na głowę, pofarbowaną zdzirą. To dziewczę nie mogło mieć po kolei pod kopułą, skoro z taką chęcią mu towarzyszyło.
- Po prostu… Łał – powiedział Snape martwym głosem. – Jestem pod szalenie głębokim wrażeniem – oświadczył.
- Nie no, Sev, nie wiem jak ty, ale osobiście wolę takie… E… Żarciki, niż obrzucanie kogoś klątwami. To było całkowicie niegroźne. – Zacisnęła wargi, żeby znowu się nie zaśmiać. Dlaczego ją to tak ubawiło? Stwierdziła w myślach, że przez absurdalnie komiczny debilizm pomysłu Syriusza w połączeniu z jakże trafnym komentarzem, po prostu musiała się zaśmiać. Zerknęła na niemal już niewidoczny rysunek szarookiego i wygięła lekko brwi, ponownie fukając wesoło przez nos. Takie głupie pomysły przypominały jej starszych chłopaków z mugolskiej podstawówki, w których w tajemnicy "podkochiwała się" z koleżankami z klasy.
Wyciągnęła rękę i klepnęła bruneta w kolano.
- Noo, uszy do góry, Sevy!
Uśmiechnęła się do niego szeroko, jak zwykle unosząc przy tym garść piegów rozrzuconych na policzkach. Jak zwykle coś ścisnęło go w okolicach żołądka i tak jak za każdym razem, błagał cicho w myślach, żeby się nie zarumienił.
Po niecałych pięciu minutach spokojnej wędrówki wąskim korytarzem, Syriusz zatrzymał się przy drzwiach swojego przedziału, a Toya klepnęła go mocno w tyłek, nie mogąc sobie odmówić wbicia w nich paznokci. Syknął, stając na palcach i szybko chwytając się za poszkodowaną część ciała.
- Ty czarownico pazerna, ty!
Przyszpiliła go do ściany, całując go krótko w usta, po czym pomachała mu, jak zwykle marszcząc w uśmiechu drobny nosek i bez słowa odeszła w swoją stronę. Syriusz stał jeszcze chwilę bez ruchu, trzymając się za pośladki i czując dziwne, przyjemne łaskotanie nad pępkiem. Odwróciła się jeszcze za nim kilka metrów dalej, więc pomachał jej, uśmiechając się. Uwielbiał ją, po prostu.
Ignorując pieczenie równie szlachetnej, co wyższe partie części pleców, wpakował się do przedziału, czując się jakoś dziwnie lekko i wesoło.
- A Lupin gdzie? – zapytał, opadając na swoje miejsce przy oknie. Ulokował się wygodnie, patrząc na połówkę Huncwotów.
- Polazł za Candy gdzieś tam ileś czasu temu. A co ty taki rumiany, hę? – Potter dźgnął go w ramię. Opędził się więc, śmiejąc cicho.
- Wydaje ci się! O czym rozmawialiście, hmmm? – Rozłożył się na ławeczce, wlepiając w towarzyszy pełne radosnych iskier spojrzenie.
- O cyckach – odparł nieco kąśliwym tonem James. Syriusz popatrzył na niego uważnie, nie mogąc powstrzymać jednocześnie cisnącego mu się na twarz rozbawionego wyrazu. Parsknął więc, żeby sobie ulżyć.
- Jimmy… I tak wszyscy wiemy, że jedyne gołe piersi jakie widziałeś i dotykałeś to te z kurczaka na talerzu – rzucił tonem drżącym od hamowanego śmiechu, nim skręcił się na swoim siedzeniu, zaczynając rżeć do swoich butów w duecie z Peterem, który aż się rozciągnął na siedzisku.
Glizdek zawsze zastanawiał się jak oni to robili, że byli tacy właśnie – pewni siebie, zadziorni… Zawsze wiedzieli co powiedzieć i umieli rozbawić towarzystwo. Zazdrościł im tego i jednocześnie cieszył się, że ma takich przyjaciół. Może i mu trochę dokuczali, ale siebie samych też nie oszczędzali, cisnąc sobie wzajemnie przy każdej możliwej okazji.
Peter otarł policzki, pokasłując przez śmiech. Wyprostował się, patrząc, jak James próbuje przycisnąć Syriuszowi zdjętego przed chwilą buta do twarzy. Obaj pruli się przy tym niesamowicie, sprawiając, że cały wagon mógł zakosztować nieco życia obok rzeźni.
Pettigrew obserwował walkę kuzynów, śmiejąc się do siebie cicho.
To wydawało się niemal niewyobrażalne, że udało mu się zaprzyjaźnić z tak niesamowitymi ludźmi jak oni. Dzięki nim on również był rozpoznawalny. Nie był szarą plamą w szkolnym tłumie. Wiedział, że nie pozwolą mu „zginąć” i że może na nich liczyć. Trzeba więc odwdzięczyć się tym samym. Tak. Po powrocie do szkoły musi na poważnie przyłożyć się do animagii. Pomogą mu, a potem wszyscy razem, całą trójką pomogą Remusowi.
Podniósł się z miejsca. Nabrał powietrza, po czym kotłując płuca w straszliwym wrzasku skoczył na miotających się na posadzce Huncwotów, dołączając do walki. Gdzieś z tyłu głowy obiła mu się myśl, że chce aby było tak już zawsze. Właśnie tak jak teraz.

[ 5 komentarze ]


 
78. Wpis siedemdziesiąty ósmy
Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 12 Czerwca, 2014, 19:35

James wyszedł z łazienki wycierając ręce w spodnie. Musiał z nich zmyć ślady oszustwa na minionym teście. Zatrzymał się w drzwiach toalety skrzydła szpitalnego i patrzył chwilę, jak pielęgniarka kończy doprowadzać do stanu używalności twarz Syriusza.
- Jesteście naprawdę niepoważni! – fuknęła na nich młoda pielęgniarka, pani Pomfrey. – Żeby się tak okładać bez pomyślunku jakiegoś!
- Oj tam, proszę pani, grunt, że wesoło było! – zawołał Potter, szczerząc zęby. Black parsknął śmiechem, po czym syknął, kiedy do rozciętej skroni przyłożono mu gazik nasączony środkiem dezynfekującym.
- W ogóle to trzeba było przyjść od razu, a nie teraz, jak już żeście popuchli! – piekliła się dalej.
- No gdzie, mieliśmy się zerwać ze sprawdzianu? – żachnął się szarooki. – Profesor McGonagall jeszcze by pomyślała, że my tak specjalnie, żeby nie pisać. Wtedy to, z całym szacunkiem dla pani umiejętności w tej dziedzinie, ale nawet szanowna pani pielęgniarka nie zdołałaby nam twarzy poskładać. A mojej trochę szkoda, prawda? – dodał, uśmiechając się niemal nonszalancko.
Kobieta westchnęła, kręcąc głową z rozbawieniem.
- Nie czaruj mi tutaj – powiedziała jedynie i przykleiła plaster w miejsce rozcięcia. – No, już. Za godzinę jeszcze raz nasmarujcie sobie siniaki tą maścią, a do jutra powinniście wyglądać już w miarę normalnie. A teraz znikać. I nie bić mi się więcej!
Zasalutowali w odpowiedzi, po czym marszem opuścili pomieszczenie. Pomfrey wzięła się pod boki, kręcąc głową.
- Zbóje – mruknęła do siebie, po czym ponownie westchnęła i zaczęła sprzątać zużyte na nich medykamenty i opatrunki.
- Ej, Smyriuszu – zaczął za drzwiami Potter.
- Bo ci przypizgam znowu – odwarknął natychmiast Black. Okularnik roześmiał się głośno w odpowiedzi, zarzucając ramię na barki kuzyna.
– Gdzie twój chłopak?
Syriusz wsunął ręce do kieszeni, wypuszczając ciężko powietrze przez nos i mówiąc sobie w myślach, żeby nie dać się sprowokować.
- Nie wiem – odparł więc, siląc się na spokój. – Nie łażę za nim przecież. A Petera widziałeś?
- Nie. Ja ci mówię, pewnie jest z Bertą.
Zapadła pełna zniesmaczenia cisza, kiedy wspinali się po schodach. Nie podejmowali rozmowy przez resztę drogi do pokoju wspólnego Gryffindoru, jedynie James narzekał pod nosem, że wieża Gryfonów musi być akurat w najwyższej części zamku – za co w ogóle, no? Podali hasło Grubej Damie i wtoczyli się do salonu, przy czym nie obyło się bez małej przepychanki. Black zignorował natychmiastowe wystartowanie Pottera do Evans, wywracając jedynie oczami. Obok rudowłosej dostrzegł Candy. Podszedł więc do niej powoli, starając się nie zwracać uwagi na przekomarzanie Lily z Jamesem.
- Cześć – rzucił do szatynki, kucając obok fotela. Uśmiechnęła się do niego znad kubka, sądząc po zapachu, kisielu owocowego.
- Hej – odparła i przechyliła się nieco w fotelu w jego stronę, bowiem wymiana zdań na sąsiednim meblu zaczynała przybierać na głośności.
- Gdzie zgubiłaś Luniaczka? – zapytał.
- Poszedł do dormitorium po coś – odparła, mierząc go dziwnym wzrokiem. Uniósł brwi w pytającej minie. – Ładnieście się załatwili – oceniła ostrożnie. Zaśmiał się lekko.
- Nie wiem o czym mówisz. - Wyszczerzył się w uśmiechu. - A twój rycerz dawno cię opuścił?
- No już troszkę… Miał za chwilę wrócić, ale jakoś się nie pojawia. - Westchnęła z udawanym smutkiem, ale w jej oczach czaiło się rozbawienie.
- Pewnie zaatakowały go gacie Petera – stwierdził szarooki, po czym wstał. – Dobra, dzięki. Tyle chciałem wiedzieć. Potter, zostaw ją, na miłość boską i chodź! – zawołał, chwytając rozczochrańca za ubranie na plecach. Szarpnął go w swoją stronę, zostawiając śmiejącą się Candy i sapiącą ciężko z furią Evans same sobie.
Chwilę później połówka Huncwotów stanęła za drzwiami swojego dormitorium, nasłuchując. Z komnaty dało się słyszeć dziwne, wyjąco-siorbiące odgłosy.
- Jego chyba serio zaatakowały te gacie – szepnął Syriusz, na co James zacisnął sobie palce na nosie, dławiąc śmiech. Black nacisnął klamkę i weszli do środka, zatrzymując się niemal natychmiast w progu, wytrzeszczając oczy.
- Glizdek?...
Peter siedział na swoim łóżku otoczony paczkami słodyczy i opakowaniami po nich. Twarz miał zalaną łzami, a poniżej nosa po części również glutami. Siąkał i siorbał, zawodząc rozdzierająco. Obok niego przyklęknął Lunatyk, ze współczująco-obrzydzonym wyrazem twarzy poklepując go po ramieniu.
- Noo… Weź, no – mówił akurat, kiedy pozostała połówka weszła do pomieszczenia. Podniósł na nich wzrok i zrobił błagalną minę. Podeszli więc bliżej, zatrzaskując za sobą wejście.
- Co się stało? – Szarooki potoczył po otoczeniu Pettigrew zszokowanym wzrokiem i ponownie spojrzał na załamanego Huncwota. – Słodycze ci się nie skończyły, więc o co chodzi?
- Rany, Black, za grosz empatii, wyczucia chwili czy czegokolwiek – mruknął Lupin. – Berta go rzuciła – dodał po chwili, na co Peter, na dźwięk imienia swojej byłej zaniósł się jeszcze dzikszym szlochem. – Tylko tyle wiem, bo od dwudziestu minut poza wyciem usłyszałem od niego tylko tyle. – Ponownie go poklepał, wzdychając ciężko przez nos.
- No co za babsztyl! – oburzył się James. Usiadł obok. – Kurna, Glizdek, w łeb czymś dostała, czy co, żeby takiego mistrza jak ty rzucać?
- Zgłupiała chyba – przytaknął Black grzecznie, kucając przed łóżkiem.
- Ja nie wierzę normalnie, jakie te kobiety potrafią być głupie! Żeby TAKIEGO mężczyznę zostawić, to normalnie skandal! Ta postawa! Ta inteligencja! Poczucie humoru! Ten KUNSZT! – James nabrał powietrza, by prowadzić dalej swój motywujący monolog, ale tylko stłumił śmiech i zamaszyście objął siedzącego obok chłopaka. Przycisnął go sobie do boku ojcowskim gestem. – Peter, Peter!... Baby tak mają, że jak jest im zbyt dobrze to głupieją! Musiałeś być po prostu zbyt czarujący i szarmancki, więc ją przytłoczyło!
- Zapewne nie tylko tym ją tak zmiażdżyłeś – mruknął pod nosem szarooki, za co oberwał kopniaka w kolano od lunatykowego trampka. Remus zacisnął wargi, by powstrzymać parsknięcie na jawną aluzję do wagi ich przyjaciela. Chrząknął cicho.
- Ale co ona tak właściwie powiedziała? Mówiła, dlaczego z tobą zrywa czy tak po prostu kazała ci spadać? – zapytał.
- N-no bo… - Po raz pierwszy od kilkunastu minut Peter zaczął wydawać z siebie cywilizowane odgłosy. – Powiedziała, że jestem beznadziejny! Gruby, g-głupi i za mało męski!
- Co?! – oburzył się Potter. – Może mi jeszcze powiedz, że rzuciła cię dla jakiegoś lalusia pokroju Blacka!
- A dostałeś kiedyś w ryj szafką nocną?! – najeżył się momentalnie z podłogi wyżej wspomniany.
- No właśnie mnie rzuciła dla jakiegoś gościa z jej klasy! – ryknął, ucinając kolejną walkę między kuzynami w zarodku, po czym wpakował do ust garść żelek. Remus wskazał na nie palcem.
- To moje… - bąknął cichuteńko. Brew i powieka drgnęły mu niekontrolowanie.
- Wiedziałem! – wrzasnął triumfalnie okularnik. – Za dużo kwiatków, za dużo czekoladek i czułości, Peter! Kobiety lubią męskich, silnych, woniejących samców!
- To dlatego się nie myjesz? – Na twarz Blacka wstąpiło objawienie. Zaczął rechotać. – Śmierdzisz, żeby Evans na ciebie poleciała? Nie mogę! – Zgiął się w pół.
- Zamknij się, cepie! Tu chodzi o Petera, naszego Huncwota!
Chichoczący Syriusz oraz niezbyt ubawiony Remus wymienili spojrzenia.
- A nie pomyślałeś po prostu, że znudził się jej okrąglutki, niezbyt urokliwy chłopaczek z czwartej klasy? Ona jest w siódmej przecież, nie? Za młody dla niej jesteś i tyle – podsumował Remus.
- To tylko trzy lata! – jęknął płaczliwie Peter, a żelka z ust wypadła mu na podołek. – Wiek nie powinien być tu przeszkodą!
- Nooooo wiesz… Aktualnie ona ma osiemnaście, a ty piętnaście… To trochę wadzi jednak – mruknął powoli. – Co innego by było gdybyście oboje byli po dwudziestce, czy coś. Z czasem różnica się zaciera. – Uniósł brwi, widząc wlepione w niego, zaskoczone spojrzenia. – No co? Mama mi tak mówiła. Ona jest młodsza od ojca kilka lat, a jak oboje… Eee… podrośli… To przestało się to tak liczyć. No bo teraz to niby tylko trzy lata i aż trzy lata.
Zapadła chwila ciszy.
- Jeśli aż tak ci na niej zależy, to może spróbuj wykorzystać ten czas i podbij ponownie za kilka lat. – Remus wzruszył ramionami, wstając. Wsunął ręce do kieszeni. – Jak ci wytknęła, że jesteś gruby, to schudnij. Jak ma cię za mało ciekawego, to rozejrzyj się i znajdź coś, co cię zainteresuje, żebyś miał czym w sobie zaciekawić, nie? – Ruszył w stronę drzwi. – A jak ci się ta akurat odwidzi do tego czasu, to i tak na tym skorzystasz.
- Gdzie idziesz? – ofuknął go James. – My tu kryzys mamy, psia jucha, a ty gdzieś leziesz, wywłoko jedna ty!
Lupin odwrócił się, chwytając za klamkę i wyszczerzył się w uśmiechu.
- Wiem, ale to nie znaczy, że mam olewać swoją pannę!
Trzasnęły zamykane drzwi.
- A sobie priorytet nadał – obruszył się James.
- Nie chcę nic mówić, Potti, ale gdyby chodziło o Evans, to byś wypieprzył stąd na dół nawet przez ścianę, zabierając ze sobą kawałek muru – mruknął bezbarwnie Black.
Peter pokręcił głową i siąknął cicho.
- Niech idzie. Nie chcę sprawiać kłopotu i jemu.
- Ano – mruknął szarooki. – Dziewczyny są dziwne. Nie można się im narażać.
Cała trójka pokiwała głową w zamyśleniu.
- A może spróbuję wzbudzić w niej zazdrość? – zapytał nagle Peter, prostując się. – Jeśli na jej oczach zacznę obściskiwać się z jakąś inną, to zrozumie swój błąd i do mnie wróci! – napalił się. Syriusz nabrał powietrza, by coś powiedzieć, ale został momentalnie zagłuszony przez Jamesa:
- Nie, nie, nie! Laski lecą na wierność, stary! Musisz jej pozostać wierny, czaisz? Ma być twoją boginią bez względu na wszystko! Boginie mają prawo się czasem wpienić, nie? Są kapryśne i w ogóle!
- Taaak, a żeby ją obłaskawić, złożysz swoje jaja w ofierze – prychnął Syriusz. – Weź nie pierdziel, stary! Może to i zrobi wrażenie, ale jak już JESTEŚ z nią! Bo z tego co widzę, to na Evans wierność średnio działa.
- Na Evans na pewno działa! Na pew… Oooo… - Wstał i myślącą miną zaczął krążyć po pokoju. Syriusz obserwował go przez chwilę.
- Nie sądzę, żeby dobrym pomysłem było od razu szukanie jakiejś naiwniaczki tylko po to, żeby wbić szpilę tamtej – mruknął szarooki, a Peter pochylił się do niego, łowiąc każde słowo. – W każdym razie nie teraz, bo zaraz będzie: „Ooo, szybko się pocieszył, łajdak” czy tam wstaw sobie dowolną obelgę.
Glizdogon westchnął ciężko, załamując ramiona.
- No to co ja mam zrobić?...
Syriusz podrapał się po głowie.
- Ja tam wiem? Nigdy nie próbowałem nikogo odzyskać, mało to dziewczyn w szkole? No i to ja zrywałem, nie one – dodał po chwili namysłu. Wzruszył ramionami. – Poza tym, za dwa tygodnie i tak koniec roku, więc zbyt wiele i tak nie zrobisz. Powiedz mi, czy ta twoja Berta ma pewność, że z nim będzie, czy tylko po prostu cię zostawiła, bo tamten się jej spodobał?
- Co za różnica! – fuknął i otarł nos rękawem. Syriusz uśmiechnął się przebiegle.
- Dla mnie spora. On wcale nie musi jej chcieć. Bo widzisz, jeśli tamten goguś jest tylko w sferze jej marzeń, zawsze można pomóc zejść jej na ziemię i pokazać, że popełniła błąd, wybierając jakiegoś płytkiego lamusa, który wybiera tylko najlepsze panienki. Wybacz, Pet, ale urokliwa ta twoja Berta nie jest. – Uniósł rękę, by uciszyć bunt, który chciał wszcząć Peter. – Ale mimo to byłeś z nią, nie? Nie za twarz przecież… Przemilczam duże cycki. A to, że i ty nie jesteś modelem wcale nie oznacza, że nie mógłbyś oglądać się tylko za blondwłosymi, super panienkami, nie? Tutaj jest twój duży plus, Pet.
Zapadła chwila ciszy.
- Może powinieneś spróbować z nią na początek po prostu porozmawiać?
Chłopak westchnął ciężko, spuszczając głowę. Kiedy nie odzywał się przez dłuższą chwilę, Syriusz wstał, wsuwając ręce do tylnych kieszeni spodni. Uznał, że najwyraźniej teraz potrzebuje samotności.
W sumie czemu by się nie spotkać z Toyą? Zawsze umawiali się wcześniej, więc dzisiaj można zrobić wyjątek i zabrać ją gdzieś bez uprzedzenia. Zwłaszcza, że już po SUM-ach, więc nie musiał czekać na wyłuskaną dla nich lukę w jej harmonogramie, żeby się spotkać. Pokiwał do siebie lekko głową i w milczeniu opuścił dormitorium. Zawahał się krótko, kiedy przypomniało mu się, jak wygląda jego twarz. Wzruszył jednak ramionami, podejmując dalszą wędrówkę. Na dole schodów dopadł go James.
- Nowy plan!
- Evans czy wspólny odpał? Jak to drugie, zamieniam się w słuch. A jak nie, to może wieczorem, bo idę się spotkać właśnie. – Nie zaszczycił okularnika spojrzeniem podczas wygłaszania swojej sentencji znudzonym głosem.
- Lily! – szepnął z naciskiem, bowiem właśnie przechodzili obok kominka. Lily siedziała przed nim razem z Candy, u nóg której usiadł Remus, umożliwiając jej bawienie się swoimi włosami i opieranie się o niego. Rozmawiali o czymś we trójkę, wyraźnie przejęci, przy czym Lupin wyglądał, jakby próbował się od czegoś wykręcić. James dosłyszał słowo „prefekci”. Po co mieliby o tym rozmawiać? Potrząsnął głową. Nie o tym chciał przecież, no! – Myślałem o tym, co powiedziałeś. – Przeszli przez dziurę pod portretem. – Z tą wiernością i w ogóle. Spróbuję po twojemu!
Black w końcu na niego popatrzył z lekkim powątpiewaniem w oczach.
- Jak chcesz – powiedział po chwili powoli. – Tylko żeby potem nie było na mnie jak cię jeszcze bardziej znienawidzi. – Odwrócił się i ruszył w stronę rozwidlenia korytarzy, w głowie opracowując sobie najkrótszą drogę do pokoju wspólnego Puchonów. – Ja myślę, że powinieneś spróbować z Lunatykiem.
- Co? – zawołał za nim James. – Czy ja wyglądam jak ty, żeby się z nim potajemnie umawiać i ślinić po kątach?! Poza tym on ma swoją pannicę już!
Syriusz roześmiał się głośno na tę uwagę. Odwrócił się do kuzyna przodem, idąc teraz tyłem.
- Nie o to mi chodzi, debilu! – krzyknął, bowiem okularnik był już kilkanaście metrów dalej. – On zdaje się z nią dogadywać, nie? Pogadaj z nim! I nie śliniliśmy się nigdy po kątach, ale dzięki za pomysł!
Potter zmrużył oczy, po czym skrzywił się przez wizję, która zawitała mu w głowie.
- Dzięki! – ryknął za nim. – Teraz mi się ten obraz wyrył na siatkówkach!
Odpowiedziała mu cisza. Prychnął więc pod nosem. Powoli ruszył z miejsca, stwierdzając w myślach, że odwiedzi Hagrida, a po drodze wszystko jeszcze raz przemyśli. Poza tym ten plan miał inne dobre strony - jak już w końcu zdobędzie Lily, to będzie miał jakieś doświadczenie.

[ 74 komentarze ]


 
77. Wpis siedemdziesiąty siódmy.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 26 Maja, 2014, 18:42

Już po maturalnym burdelu, dodaję ten oto wpis! :D Zapraszam do czytania, więc cieszcie oczy! Wybaczcie, że musieliście tyle czekać, ale w związku z nieszczęsnymi egzaminami nie miałam czasu, lecz otrzyjcie łzy, bo oto powróciłam :D


- …dlatego właśnie uważam, że Filch to pała – oświadczyła z pełnym przekonaniem Toya, przeczesując palcami włosy. Chwyciła kosmyk, zaczynając przyglądać się czarnemu pędzlowi na końcówkach.
Syriusz uniósł brwi, wpychając ręce do kieszeni. Oparł się plecami o ścianę obok okna, na którym siedziała towarzyszka i wlepił w nią spojrzenie.
- Rozumiem, że dał ci szlaban?
- Jak zwykle – mruknęła. – Do niego nie dociera, że ktoś czegoś nie zrobił, no. Ale nie mogę go winić, jest pałą przecież…
Szarooki parsknął leniwie. Lubił ją. Właściwie to nawet mu się podobała. Owszem, może i bywała momentami wręcz wulgarna, ale nie przeszkadzalo mu to; wręcz przeciwnie, w jakiś dziwny sposób to sprawiało, że wydawała mu się jeszcze bardziej interesująca. Nie rozumiał, jak można się zadurzyć w jakiejś spokojnej, do bólu miłej i wręcz nieznośnie nudnej niewiaście, jaką stanowiła taka na przykład Evans. Przechylił głowę, wlepiając przymrużone spojrzenie w Toyę, która z najwyższym zainteresowaniem studiowała końcówki swoich włosów, najwyraźniej myśląd nad czymś niebywale wręcz głęboko i usilnie.
- Rrrany, Młody, zaraz wakacje – rzuciła z entuzjazmem, kierując uwagę na niego. – Znowu będzie można gnić w łóżku do południa i szlajać się po nocach!
Wzruszył ramionami.
- Ano. Niech się szybciej zaczną – mruknął.
Uniosła brew, wykrzywiając się z rozbawieniem.
- Aż tak ci spieszno do domu?
Potrząsnął czarnowłosą głową, wzdychając ciężko.
- Coś ty. Im szybciej się zaczną, tym szybciej skończą, po prostu.
Zapadła chwila milczenia.
- Nie lubisz swojej rodzinki, co? – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Black popatrzył na nią krótko, zatrzymując wzrok na pomalowanych na czarno powiekach.
- Niezły eufemizm na określenie moich uczuć – burknął. Wyszczerzyła się do niego w uśmiechu i machnęła nogą, trącając go czubkiem trampka w bok.
- Dooobra, Młody, uszy do góry!
Prychnął, nie bez rozbawienia, rozplątując ramiona i stając przed nią.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywała?
- Nie wierzgaj, jesteś przecież młodszy.
- Taaak, bo rok robi szaloną różnicę! A nawet mniej, bo w sumie pół roku.
Zaśmiała się głośno, jak zwykle zaciągając pod koniec chrumknięciami. Słysząc to, Syriusz również zaczął się cicho cieszyć swoim „psim” śmiechem, co skończyło się tym, że przez dłuższą chwilę oboje skręcali się na swoich miejscach. Szarooki uspokoił się pierwszy, przysuwając bliżej do towarzyszki i wlepiając wzrok w okryte mrokiem błonia.
- Chyba jest już późno – rzucił swobodnie. Podwinął rękaw szaty i uniósł brew. – Po dziesiątej nawet.
Machnęła ręką.
- Wcześnie jeszcze! – Klepnęła go w ramię. – Poza tym, mam dla ciebie szaloną plotę, która zapewne niebawem opuści Hufflepuff.
Podwinął lekko prawy kącik ust, ponownie opierając się bokiem o ścianę.
- Och?
Wychyliła się do niego, chwytając go za krawat i zbliżając się na tyle, że prawie stykali się nosami.
- Jesteśmy ze sobą – szepnęła mu w wargi i odsunęła się, a w jej niebieskich oczach czaiło się rozbawienie. Black zmarszczył brwi, przywołując na twarz wyraz głębokiego zainteresowania tematem.
- No popatrz – mruknął. – Nie miałem pojęcia. – Wyciągnął rękę, ją również łapiąc za krawat, bowiem ona wciąż trzymała jego. – I co teraz?
Wzruszyła ramionami.
- Niesamowite ile można się o sobie dowiedzieć, nie?
Pokiwał w zamyśleniu głową, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
- No a jak się do tego ustosunkowujesz? – zapytał powoli. Popatrzyła na niego z zainteresowaniem i rozbawieniem jednocześnie.
- Czy ty mi coś proponujesz? – Zaplątała szkarłatno-złoty materiał wokół palca, co zmusiło go do stanięcia bliżej. Przechylił lekko głowę i oswobodził się delikatnie, zdejmując krawat przez głowę.
- Mógłbym zaproponować.
Nie odpowiedziała, jedynie sięgając do kieszeni po paczkę papierosów. Wyciągnęła dwa, podając jednego Blackowi. Zapadła kilkuminutowa cisza, podczas której oboje obserwowali smugi siwego dymu, które wypuszczali z kolejnymi wydechami. Toya otworzyła okno i wstała, zsuwając się z okna. Przeszła na środek klasy po czym władowała się z wyskoku na ławkę. Popatrzyła na Blacka wyczekująco, więc posłusznie zbliżył się do niej ciężkim krokiem. Stanął naprzeciwko.
- Więc? – Pytanie zawisło na chwilę w powietrzu, nim uśmiechnęła się ładnie i wyciągnęła ręce. Przysunął się więc jeszcze trochę, pozwalając objąć się za szyję i położył jej dłonie na kolanach.
- W sumie czemu nie, Młody. Ale na następną randkę poproszę kwiaty i czekoladki.
Zaśmiał się krótko, posyłając jej niby rozzłoszczone spojrzenie i przesuwając jednocześnie ręce do jej bioder.
- Nie „Młody”, żesz cholera, Toya!
Przyciągnęła go jeszcze bliżej, przechylając lekko głowę i przymykając oczy. Pocałowali się, bez zbędych wstępów przechodząc do rzeczy – wszak robili to już po raz któryś. Po chwili dziewczyna oderwała się od niego i popatrzyła w skupieniu.
- Hm? – odchylił się nieznacznie, po czym zrobił wielkie oczy, gdy zaczęła rozpinać mu koszulę.
- Nie rób takiej miny. Stanie w miejscu jest nudne – oświadczyła. – Masz już te swoje szalone piętnaście lat, czemu by nie spróbować czegoś więcej? Zdążyłam się już znudzić takim tylko całowaniem. – Uniosła zadziornie brew. Uśmiechnął się jedynie lekko w odpowiedzi, ponownie nachylając.

Remus szedł powolutku oświetlonym pochodniami szkolnym korytarzem, wpatrując się w poskładany w dziwnych kombinacjach dość duży, na pierwszy rzut oka pusty kawałek pergaminu. Był już późny wieczór, błonia dawno zdążył skąpać mrok, a uczniowie pochowali się w pokojach wspólnych… Albo i nie.
Lupin zatrzymał się, wlepiając wzrok w małą ósemeczkę na trzymanym papierze. Nie ruszała się. Chociaż nie, to po prostu pewnie dwie nachodzące na siebie kropeczki… Twarz mu się wydłużyła. Jasny gwint, jeszcze tyle zaklęć trzeba znaleźć!... Co z tego, że faktycznie widać poruszające się po zamku osoby, kiedy nie wiesz, kogo widzisz? Cmoknął cicho z niezadowoleniem. Błądził jeszcze chwilę po mapie, nim skupił wzrok na kolejnych dwóch kropkach, które wyraźnie zmierzały w jego stronę. Je również obserwował przez chwilę, z niewiadomych przyczyn nagle pełen obaw. Podwinął rękaw szaty i zerknął na tarczę zegarka. Było już po dwudziestej drugiej. Potrząnął ręką, kryjąc ją pod czarnym materiałem. To mógł być uczeń, ale nie musiał. Nauczyciel to jeszcze pół biedy, ale…
Uniósł głowę i przymrużył oczy, wpatrując się w skupieniu w ścianę naprzeciwko. Oprócz szumu ognia w pochodniach do jego oszu zaczęły docierać odgłosy kroków. Ponownie zerknął w pergamin. Słychać było tylko jedną osobę, która chyba… Mówiła do siebie?
Ścisnęło go w piersi, gdy przeszyła go nagła szpila strachu. Naprawdę nie miał ochoty na gonitwę po korytarzach ani szarpanie za ucho tudzież włosy do gabinetu McGonagall.
- Cholera jasna… - szepnął do siebie i byle jak poskładał pergamin. Na palcach puścił się pędem w stronę rozwidlenia korytarzy i wpadł do pierwszej Sali, którą znalazł. Zamknął cicho drzwi i przylgnął do nich, przykładając ucho do drewna, nasłuchując. Znów spojrzał na mapę.
Kropki przyspieszyły, z czego jedna była zdecydowanie szybsza.
- Pieprzony futrzak... - Wpatrywał się z napięciem w wędrujące kropki, jednocześnie słysząc kroki jednej osoby. Zatrzymały się, dźwięki ucichły. Po kilku nieznośnie się dłużących minutach czatowania w ciszy za drzwiami postanowiły pójść dalej. Remus uśmiechnął się do siebie półgębkiem, wielce zadowolony ze swojej wyższości nad woźnym w tamtej chwili. Gdyby nie miał mapy, to pewnie by spróbował wcześniej wyściubić nos z sali i wpadł w jego koślawe łapska.
Kropki szły powoli, najwyraźniej wypatrując skrytych w cieniach uczniów. Przeszły obok klasy, w której tamte poprzednie dwie osoby nadal tkwiły uparcie tak, jak je zobaczył za pierwszym razem. O co chodzi? Zaciekawienie wróciło z większą mocą, zwłaszcza, że ta sala była teraz dosłownie po drugiej stronie korytarza. Dobra. Poczeka aż woźny sobie pójdzie i jakoś to sprawdzi… Klepnął się dłonią w czoło. Przecież może sobie przywołać pelerynę Jamesa! Jak pomyślał, tak uczynił. Minuty później, zadowolony ze swojego geniuszu, owinął się peleryną i ponowił samotną wędrówkę korytarzem. Potter pewnie nawet nie zauważył, że mu coś wyfrunęło, bowiem peleryna przybyła bez problemów, a okularnik również się nie zjawił.
Stłumił parsknięcie na wyobrażenie profesor McGonagall uwieszonej na nauczycielu od obrony – wszyscy wiedzieli, że Dymitr się jej podobał (w sumie nie dziwne, jak powiedział sobie w myślach Lupin, bowiem O’Blansky tak z fizjonomii rzeczywiście jest niczego sobie) – i zatrzymał się w tej samej chwili jak wryty. Naprawdę chce zobaczyć goły tyłek McGonagall?...
Nienawidząc siebie w tamtej chwili, wzruszając ramionami stwierdził, że w sumie czemu nie. Najwyżej będzie miał koszmary, trudno… Szuszu go obroni.
Pokręcił głową, hamując parsknięcie śmiechem. Naprawdę jest masochistą, czy czymś.
Otworzył zaklęciem drzwi, które na szczęście nawet nie zgrzytnęły. Wsunął się do połowy do klasy i szczęka mu opadła, a z gardła wyrwało się zaskoczone kwęknięcie.
Syriusz i ta cała Toya. Już pal sześć, że z zapałem wymieniają się śliną, tylko czemu tacy… Porozbierani? Chciał odwrócić wzrok, gdy dziewczyna odsunęła się na chwilę, przez co mógłby zobaczyć jej piersi, gdyby tylko nie zakrywały ich ręce Syriusza. Rozejrzał się więc wokół nich, rejestrując leżące na podłodze części garderoby.
- Ej – sapnęła, mrużąc podejrzliwie oczy. – Drzwi się otworzyły.
- Co? – mruknął nieco zachrypnięty, blackowy głos. – No przecież…
Odsunął się od niej i ruszył w stronę niesfornych drzwi. Miał zwichrzone włosy i rozpiętą koszulę. Lupin zatkał sobie usta dłonią i cofnął się kilka kroków, stając na środku korytarza. Obserwował w milczeniu, jak szarooki wystawia głowę z sali i czujnie rozgląda się po pustym, według niego, korytarzu. Dziewczyna odpowiedziała coś na tyle cicho, że Remus tego nie dosłyszał. Trzasnęły chichutko zamykane drzwi, po czym klamka rozbłysła na chwilę złotawym blaskiem.
- A-ha. – Zamrugał, patrząc na klamkę. – Colloportus. Nie no, jasne – wymamrotał. Potrząsnął głową. W sumie to już by chyba wolał natknąć się na profesorkę od transmutacji. To przynajmniej byłoby zabawne…
Naprawdę musiel rzucić te zaklęcia. Dla ich własnego dobra.

- Ej, zauważyłeś, że jak zabronisz komuś o czymś mysleć, to machinalnie zaczyna to robić?
James podniósł wzrok znad swojej ręki, na której maczkiem wypisywał zaklęcia z transmutacji na nadchodzący, ostatni już w tym roku sprawdzian.
- Taaa? Ja tak nie mam – oświadczył z pełnym przekonaniem.
Black uśmiechnął się w odpowiedzi przebiegle, zakładając ręce za głową. Miał dzisiaj wyśmienity humor.
- W takim razie nie myśl o obściskującej się parze starych, grubych, spoconych gejów!
Potter zmrużył oczy, mierząc szarookiego morderczym wzrokiem, po czym zdębiał.
- O nie – szepnął. – NIE! – ryknął po chwili, łapiąc się za głowę. Kilkanaście osób spojrzało w ich kierunku. – Ty śmierdzący kozi cycu, nie mogę teraz przestać o tym myśleć!
Syriusz zaczął się głośno śmiać, podczas gdy James lamentował półgłosem, miotając się pod ścianą.
- DEKLU! – zaryczał, łapiąc się za głowę i charcząc spazmatycznie osunął się pod ścianę. – Jesteś taaaaaaaaki podły!
Black zgiął się w pół, zanosząc się nieco wyjącym śmiechem.
- Moglibyście się przymknąć? – warknął głos Evans. Syriusz wyprostował się, ocierając wierzchem dłoni załzawione od śmiechu oczy.
- Ej no, Evans, ja przecież nic nie mówię! – wykrztusił, podczas gdy okularnik miotał się w konwulsjach pod ścianą, zawodząc coraz głośniej.
- Potter, co ty odwalasz?! – wydarła się wściekła rudowłosa.
- Nie mogę przestać myśleć o sekszących się, starych pedałach!
W pierwszej chwili ją zatkało. Popatrzyła krótko na skręcającego się Blacka, po czym wykrzywiła wargi.
- Potter, nie miałam pojęcia, że jestem dla ciebie tylko przykrywką!
Podziałało natychmiastowo; kakofonijne ryki umilkły, a na korytarzu zapadła podejrzana wręcz cisza. Syriusz popatrzył na nią z zaskoczeniem, przestając się śmiać. Kaszlnął jeszcze lekko.
- Co? Ev… Lily, to nie tak! – zawołał szybko, podnosząc się. – Eej, no przecież wiesz, że ja kocham tylko ciebie, słońce!
Pokiwała powoli głową, krzyżując ręce na piersi, postanawiając pozachowywać się przez chwilę trochę jak Black.
- Ależ oczywiście – powiedziała spokojnym, niemal przesłodzonym głosem. – Dlatego też masz w głowie parę homosiów. To ma… Tak głęboki sens!
- To przez tego durnia! – Wskazał na Blacka.
- Co? - oburzył się, kładąc sobie teatralnym gestem dłoń na piersi. - A co ja ci niby zrobiłem? Sam zacząłeś o nich myśleć, ja ci tylko powiedziałem, żebyś tego nie robił! Dla twojego dobra, Jimmy! – zawołał, po czym wykrzywił się, przybierając pełną bólu i wzruszenia jednocześnie minę. – A ty mi się tak odwdzięczasz?... – Pokręcił głową, wzdychając z żalem. – A ja… Ja cię tak kochałem!...
- No proszę! – Lily popatrzyła na Jamesa z odrazą. – Nie dość, że ma chore fantazje, to jeszcze bezczelnie wypiera się swojego partnera! Jesteś beznadziejny, Potter – prychnęła, po czym odwróciła się, postanawiając dalej go ignorować. Nadziała się na nieco kpiące spojrzenie Jennifer, która zrobiła do niej minę i zaczęła zaplatać swoje długie włosy w warkocz. Zielonooka zacisnęła powieki, tłumiąc śmiech. Mina tego wypłosza była bezcenna.
- Black, wieprzu nieogolony! Stawaj do walki! – wydarł się. – To twoja wina!
Syriusz przez chwilę nie reagował, jedynie obserwując z krzywym uśmieszkiem poczynania okularnika, ale widząc, że wkurzony Potter podwinął rękawy i szarpnął się w jego kierunku, uległ swojemu pierwotnemu instynktowi - obrócił się na pięcie i ruszył w te pędy w stronę rozwidlenia korytarza. James, rozpędzony, ludzki taran ruszył za nim, kotłując płuca w dzikim, straszliwym wrzasku, do którego zaraz przyłączył się skowyt uciekającego Blacka.
- Lily, no wiesz? – parsknęła Jennifer. – Nie spodziewałam się tego po tobie! Czyżby szanowny Syriusz zaczął ci się udzielać?
Wzruszyła ramionami, powstrzymując pełen samozadowolenia wyraz twarzy.
- Nieważne. Grunt, że podziałało! Nawet nie próbował się ze mną umówić.
- Lily?...
Przechyliła się nieco w bok, by zlokalizować właściciela głosu. Szeroki uśmiech rozjaśnił jej oczy, gdy ruszyła w jego stronę.
- Sev! - Zacisnęła wargi, gdy piętro niżej ryki narosły, niosąc się straszliwą falą po korytarzach, a następnie coś zagruchotało nieziemskim hałasem.
James wygrzebał się spod kawałków zbroi, którą zmiażdżył swoim ciałem, rzucony przez Syriusza. Ponownie do niego doskoczył, biorąc zamach. Zaśmiewający się szarooki nie zdążył zareagować, przez co oberwał prosto w szczękę i zachwiał się, cofając kilka kroków. Udało mu się odzyskać równowagę. Skrzywił się, odwracając głowę i splunął krwią.
- Czyś ty ocipiał do reszty, naplecie zasuszony?! Czemu tak mocno?! – wściekł się i również na niego natarł, sprzedając mu celny cios w podbródek. James chwycił go za ubranie, a Syriusz jego, czerwieniejąc ze złości. Zaczęli się szarpać, kląć i wyzywać.
Od samego początku obecni na tym korytarzu Remus i Candy nadal w ciszy siedzieli na oknie, trzymając się za ręce. W ferworze zdarzeń połówka Huncwotów nawet nie zauważyła ich obecności, zaczynając się beztrosko napieprzać czym popadnie, w tym fragmentami strzaskanej zbroi.
- Ee… - mruknęła cicho Candy.
- Nawet nie pytaj – mruknął na to Remus. – James jak zwykle wziął za bardzo na poważnie żart z Lily… - Skrzywił się, niemal czując kopniaka w piszczel, którego przed chwilą otrzymał Black.
Przez następną dłuższą chwilę w milczeniu obserwowali walkę.
- Wiesz – zaczął swobodnie Luniaczek, ściszając głos. – Ja to chyba jednak pójdę ich rozdzielić. Woźny może mieć potem problem z doszorowaniem dywanu z krwi… Kto wymyślił dywan na szkolnym korytarzu? – dodał jeszcze do siebie i ruszył w ich stronę. Candy uśmiechnęła się jedynie do siebie, odprowadzając go wzrokiem.
Remus zatrzymał się gwałtownie po kolejnym ciosie, który otrzymał okularnik. Miał wrażenie, że coś poleciało w jego stronę… Popatrzył na ziemię i zobaczył zakrwawionego zęba. Podniósł wzrok. Black trzymał głowę Jamesa pod pachą, sapiąc wściekle w dzikiej furii, podczas gdy ten wierzgał i charczał, próbując się wydostać. Remus mierzył się chwilę z Syriuszem wzrokiem.
- Co? – burknął szarooki, druga ręką ocierając krew z rozwalonego nosa.
- Zastanawiam się, z której strony podejść, żeby was rozdzielić i nie oberwać – powiedział zamyślonym tonem, na co Black parsknął krótkim, szczekliwym śmiechem i ponownie splunął, robiąc kolejną czerwoną plamę.
- No weź, Syri! – żachnął się Luniek. – Prawie żeś mi napluł na trampka, plebsie!
- I kto tu jest plebsem? – fuknął, cały chodząc od wierzgającego się okularnika. Remus uniósł zadziornie brew.
- Ach, SyriuszkĘ, czyżbĘś raczĘł szpanowĘć swojĘm pochodzeniĘm? – wyartykułował, trochę zbyt głośno. Black zdzielił Pottera wolnym łokciem w miarę możliwości w głowę, po czym odepchnął go od siebie najdalej jak mógł.
- Wiesz, pysiu, laski lecą ja nadzianych, przystojnych kolesi! – Puścił mu oko, szczerząc zęby w nieco zakrwawionym uśmiechu. – Czyżli nie, Luniuś? – dosypał oczywistą aluzję do jego wciąż trochę zbyt dziewczęcych rysów twarzy.
Remus zacisnął pięści.
- Nadziany to ty zaraz będziesz jak ci w dupsko zakopię, aż ci mordą wyjdzie! – ryknął, nie ciszej niż kilka minut wcześniej wrzeszczeli kuzyni. Za plecami blondyna Black zauważył opadającą szczękę Candy.
- Wiesz, Damo, mężczyźnie nie przystoi wyrażać się przy damie!
Remus zacisnął powieki.
- Tyyy świniaku nieobrzezany jeden tyyy!– wrzasnął, potupując w jakiejś nagłej, agresywnej potrzebie poruszenia ciałem. Zdążył zapomnieć o tej wieśniacko żenującej ksywce, którą panicz raczył mu nadać na początku znajomości.
- Eeeej, no, nie tup tak, bo sobie Maleńkie Mordercze Tuptusie obijesz! – zachłysnął się własnym śmiechem Black.
Wbił sobie paznokcie w uda, by do reszty nie stracić nad sobą panowania.
- Ty tępa dzido – warknął cicho. – Nie dokuczaj mi!
James i Syriusz roześmiali się w tym momencie głośno.
- Nie dokuczaj mi! – zapiał wysokim głosikiem James. – Osz ty w srakę! Bolcem z zastygniętych smarków Smarka w srakę! Jakie to dramatyczne i władcze było!
- P-psia jucha! – zaświszczał szarooki.
- Co wam odbiło, zjeby?! – wydarł się, bowiem wodze powstrzymujące go od rzucenia się na nich z pięściami lekko pękły. – ZNOWU WĄCHALIŚCIE GACIE PETERA, TAK?! – zaryczał, przekrzykując ich wycie. Zamilkli od razu.
- Co? Jakie gacie? – oburzył się James. – Przecież Peter nie nosi gaci!
- A ty skąd wiesz?... – Syriusz posłał mu podejrzliwe spojrzenie. – Rany, Jimmy… A ja mam łóżko koło ciebie i rzucam w jego stronę z premedytacją swoje galoty!... Ty je potem sobie racicami w ryj wycierasz! – Wytrzeszczył gałki oczne w dzikim niedowierzaniu. Potter przybrał zamyślony wyraz twarzy.
- Może stąd ta wysypka na twojej mosznie, Syri…
- Coo? – Rozejrzał się po korytarzu i twarzach zebranych. – Jaka wysypka, jaka moszna?! Ja nie mam żadnej mosznej!
W tym momencie zaczął się śmiać również Remus.
- Czyli to co ci ostatnio wylazło jak w samych bokserkach spałeś to wagina była? – zapytał niewinnie Lunatyk, kiedy udało mu się złapać oddech.
Syriusz zamilkł, bardzo skutecznie zgaszony, podczas gdy Potter, nie przejmując się krwawieniem, bólem i innymi obrażeniami wygiął się na posadzce w groteskowym łuku wyrażającym rychły zgon z niedotlenienia od zbyt długiego śmiechu.
Lupin drgnął lekko, czując czyjąś dłoń na ramieniu. Candy, śmiejąc się cicho, pocałowała go w policzek i poklepała w bark.
- To wy sobie tu ustalajcie, kto co ma, a ja sobie na razie pójdę. – Posłała mu ostatnie, długie spojrzenie nim odwróciła głowę i odeszła. – Pa, Remi!
- Ano pa… - westchnął Remus, wydymając lekko usta. Machinalnie przyłożył dłoń do policzka i odprowadził ją wzrokiem, ignorując przez dłuższą chwilę konwersację Pottera i Blacka. Nie zauważył również, że zamilkli, więc jedynie zdołał kwiknąć cicho, gdy nagle rzucili się na niego, powalając na ziemię i zaczęli zawijać w dywan. Blondyn pruł się jak zarzynane prosię, podczas gdy zachwycona połówka Huncwotów pogrubiała owijającą go warstwę zakurzonego materiału. Przestali, kiedy został przetoczony przez cały korytarz i dotarli do drugiego końca dywanu. Jako, że wylądował na plecach, mieli idealny wzgląd na jego nadętą, zaczerwienioną od tłumionej furii twarz.
- Ty, on ma żyłę na skroni – rzucił z zaskoczeniem James. – Nigdy jej u niego nie widziałem… Aż tak się wkurzył?- spytał niewinnie.
- Damo, żyjesz? – Do Blacka właśnie dotarło, że blondyn najwyraźniej nie oddycha. Zapadł pełen napięcia moment milczenia i oczekiwania.
- Wybuchłem – oświadczył nagle cichutki, niemal melodyjny głos Remusa. – A teraz rozwińcie mnie dla własnego dobra, bo naprawdę przestaję ręczyć za siebie i jeśli za minutę pięć góra nie stanę sobie spokojnie jak bozia przykazała, to wam nogi z dupy powyrywam, a resztę spalę na stosie! – dodał, z każdym słowem mówiąc coraz szybciej i głośniej. Wypuścił ze świstem powietrze i wlepił mordercze spojrzenie w pochylających się nad nim Huncwotów. Brew drgnęła mu lekko.
- Spójrz na to z innej strony, Remusie! Jesteś teraz jak tortilla! – zapiał z dzikim entuzjazmem Potter. Remus gwałtowie wypuścił dawkę powietrza z płuc, nim ponownie wrzasnął ile sił:
- Jestem tortillą! – zawołał i zamilkł nagle. – Zjadłbym tortillę.
Syriusz parsknął. Głos Lupina był niesamowicie poważny i smutny, niemalże podsycony jakimś żalem i tęsknotą do rzeczy dla niego dawno utraconej, lecz nadal niezwykle ważnej.
- Ty tylko o żarciu... – mruknął szarooki. Kopnął lekko dywan na wysokości tyłka blondyna, po czym złapał za brzeg i pociągnął w swoją stronę, zaczynając go odwijać. – Jesteś jak Peter normalnie, z tą różnicą, że jesteś ładniejszy i używasz tego, co masz pod czaszką!
- Nie jestem gruby! – oburzył się piskliwie. Milczał chwilkę. – W ogóle to gdzie Peter?
Cała trójka wymieniła spojrzenia.
- W sumie to nie mam pojęcia – przyznał Black, ocierając rękawem krew z twarzy. – Pewnie zaszył się gdzieś z Bertą i…
- Nie kończ – stęknął Lupin. – Weźże mnie wyplącz, noo!
Po chwili stanął na nogach, co wykorzystał do złapania obu i sprzedania po kopniaku w piszczel.
- Po transmutacji go poszukamy! A teraz idziemy, nie chcę kolejnego szlabanu – oświadczył i pociągnął ich za sobą, bowiem właśnie rozległ się dzwonek nawołujący uczniów na lekcje.

[ 1 komentarz ]


 
76. Wpis siedemdziesiąty szósty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 08 Marca, 2014, 10:20

Witam serdecznie. :D Przyszedł marzec i od razu więcej rzeczy chce się robić! Dlatego też specjalnie dla Was notka. Krótka, bo krótka, ale jest! :D

Cichy gwizd w uszach. Pewnie znowu James robi sobie jaja. Odwróciłem się więc na bok, a raczej próbowałem. Coś na mnie leżało. Coś… Ciężkiego. Prawie nie mogłem oddychać.
Znów ten gwizd, przemieniający się w szum. A może odwrotnie?
Ciarki rozchodzące się po ciele.
Kolejna próba wstania. Znów mi się nie udało. Otworzyłem oczy. Ciemność widzę...
Spróbowałem poruszać rękami. Owszem, dało się, ale coś mocniej się we mnie wcisnęło.
- Pettigrew! - zawyłem, zaczynając się rzucać, kiedy dotarło do mnie, CO na mnie leży.
- Ęęę?... - zapytał inteligentnie głos Petera.
- ZŁAŹ!!! - zawyłem najgłośniej jak umiałem.
Gdzieś tam po prawej usłyszałem niezadowolone "Cholerrra..." z ust Remusa oraz dziki rechot Jamesa. Peter stoczył się ze mnie, również zaczynając się drzeć.
- Downie... Ty...! Co ty robisz ze mną w łóżku?! TY?! – wrzasnąłem.
- A ty, do cholery?! - stęknął w odpowiedzi Pet. Potrząsnąłem głową, wytrzeszczając oczy.
- Ty jesteś w MOIM! - zawyłem, podkreślając ostatnie słowo.
Potter jeszcze głośniej się roześmiał. Odwróciłem się w jego stronę.
- Ty mi to zrobiłeś! - jęknąłem z bólem w głosie, wskazując na niego ręką.
- Jaaasne! - zawołał ze śmiechem. - Zanim się obudziłeś, tak go tuliłeś!
- Świnia... - szepnąłem, ostatecznym kopniakiem wyrzucając Glizdę ze swojego łóżka. - I więcej tu nie wchodź!
- Żebym to ja chociaż chciał - syknął, krzywiąc się. Spojrzałem na Lunatyka. Zrobił do mnie minę, po czym zakręcił się w kołdrę, odwracając tyłem. James, chichocząc, zrobił to samo.
- Nie mogę... - mruknąłem, wstając. Poszedłem do łazienki by odkręcić wodę, nalewając jej do wanny. Musiałem się wykąpać. Z Pettigrew. W jednym łóżku. Eeeew!
- Ta zniewaga krwi wymaga! – syknąłem. Podczas kąpieli szybko ułożyłem plan zemsty. Kilka godzin później zakradłem się do łóżka Pottera. Była już szósta rano.
- Serio? – mruknął Luniaczek, podchodząc do mnie ze zgodnie z moim życzeniem napełnionym dzbankiem. – No ale serio?... – Otarł rękawem zaspane jeszcze oczy.
- Serio, serio, Luniaczku.
Założyłem kuzynkowi ostrożnie okulary, chcąc by mnie widział jak otworzy patrzały. Stanąłem nad nim, po czym uniosłem wyżej czarkę z ciepłą wodą. Odkryłem tego kretynicznego kopytka do pasa, podciągając mu jeszcze koszulkę. Zacząłem wylewać na niego zawartość naczynia cienkim strumieniem.
Potter skrzywił się, a po chwili debilnie uśmiechnął, wydając z siebie cichy pomruk. Szarpnęło mną w usilnym powstrzymywaniu śmiechu. Przejechał ręką po oblewanym brzuchu.
- Nie śśśśśśsikaj na mnie... - mruknął.
Myślałem, że pieprznę, gdy to usłyszałem. Remus pewnie również, sądząc po tym, że krztusił mi się za plecami.
Rogaty zakokosił się w pościeli, a ja korzystając z okazji szybko oddałem Luniaczkowi dzbanek. James otworzył oczy.
- Cooo?...
Zarechotałem, udając, że poprawiam spodnie. Zrobił wielkie oczy.
- Czy ty...
- Wiesz, Jamie. Każdy lubi co innego.
Ukrył twarz w dłoniach.
A więc jeden do jednego!


Candy westchnęła ciężko, rozglądając się po stole Gryfonów. Nigdzie nie było widać Remusa. Gdzie on poszedł? I czemu nie zszedł na śniadanie z chłopakami? Nie zwracała uwagi na rozmawiające obok niej koleżanki z dormitorium, częściowo dlatego, że była z nimi Megan. Nie lubiła jej, było w niej coś takiego, co sprawiało, że miała ochotę jej coś zrobić. Podobnie działała na Jennifer, która jako jedyna podzielała zdanie Candy na jej temat.
Z Megan było po prostu coś nie tak.
Przymrużyła oczy, kierując na nią spojrzenie. Rozprawiała zawzięcie z Lily i Alicją o jakichś błahych sprawach – sądząc po popiskiwaniach raz po raz, to o chłopakach z klas wyżej. Zlustrowała ją wzrokiem, po czym skierowała spojrzenie na jak zwykle znudzoną życiem Jennifer. W niej też było coś dziwnego, ale jednocześnie w jakiś sposób wzbudzała zaufanie. Może przez jej nieuprzejme zachowanie i mówienie wszystkiego wprost i nie przebieranie w słowach. Szczerość taka jakby.
Megan roześmiała się perliście i aż nazbyt głośno, by nie słyszeć, że to udawane, a brew Jen drgnęła gwałtownie. Spojrzenia jej i Candy spotkały się ze sobą i obie westchnęły ciężko przez nos.
- Wpienia mnie – warknęła brunetka. Oslon skinęła głową, po czym ponownie rozejrzała się po sali. W drzwiach dostrzegła Lunatyka, który dziwnym, ukośnym truchcikiem popylał w stronę machającego do niego szarookiego.
- Ruchałeczko moja! – rozległ się jego głos, na co blondyn zatrzymał się i zmierzył go podejrzliwym wzrokiem, wykrzywiając się z rozbawieniem. Dobrze wiedział, że owe słowo pochodzi od rusałeczki.
- Weeeź… - odparł, zniżając głos, po czym balansując całym ciałem ukończył wędrówkę i krzyknął coś o naleśnikach. Candy uśmiechnęła się do siebie, kątem oka dostrzegając podobny wyraz na twarzy Aniston. Brunetka podniosła się i z tostem w ręku popatrzyła na nią z góry.
- Idziesz? – spytała swoim zwykłym, przychrypniętym głosem.
- Gdzie? – zdziwiła się, również wstając.
Machnęła tostem w stronę Huncwotów i ruszyła w obranym kierunku. Kilka chwil później zadudniło, gdy grzmotnęła z całej siły nie spodziewającego się tego Blacka w środek kręgosłupa. Chłopak zacharczał, po czym nawet nie odwracając się, by sprawdzić, kto to, przesunął się nieco.
- Siadaj, Jenny – rzucił i zakasłał cicho w zaciśniętą pięść. Parsknęła, rozbawiona, wsuwając się na miejsce obok. Candy wydęła wargi. Nie jej sprawa w sumie, ale przecież zerwali ze sobą już spory kawałek czasu temu. Nie widziała wcześniej, żeby ludzie z nieudanego związku byli w stanie normalnie ze sobą rozmawiać. Drgnęła lekko, gdy ktoś chwycił ją za nadgarstek i pociągnął w dół. Remus.
- No nie stój, tak, no, bo się jeszcze mniejszy czuję przez to!
Parsknęła, rozbawiona, siadając obok.
- Ktoś tu ma kompleksy?
- Ja? Skąd! – fuknął, po czym zapchał się naleśnikiem. Przez chwilę panowała cisza, kiedy wszyscy zajęli się jedzeniem.
- W ogóle co was tu przywiało? – zainteresował się szarooki. Jennifer dźgnęła go widelcem w ramię.
- Nie mogłam już słuchać pieprzenia Megan.
- Megan? – zdziwił się między kolejnymi kęsami. Aniston westchnęła, opierając łokieć na stole.
- To jest niesamowite, jak ty kojarzysz właściwie wszystkie co ładniejsze dziewczyny z całej szkoły, a nie ogarniasz ludzi ze swojego rocznika w twoim domu.
Reszta Huncwotów oraz Candy roześmiała się na tę uwagę. Syriusz jedynie odwrócił się do rozmówczyni przodem.
- Myślałby kto jaka uszczypliwa... – Popił sokiem. - Skoro jej nie kojarzę, to ta twoja Megan musi być po prostu brzydka.
Brunetka parsknęła śmiechem i z aprobatą poklepała go po ramieniu. Chichotała chwilę w rękaw.
Nagle Remus wyprostował się ze śmiercią w oczach.
- Candy! Ja miałem z tobą porozmawiać! Zjadłaś? – spytał, a gdy skinęła głową, poderwał się i chwycił ją za nadgarstek, ciągnąc za sobą. – Chodź, potrzebujemy ustronnego miejsca!
Rzuciła widelec na stół, pozwalając się za nim pociągnąć. Wymieniła jeszcze tylko zaskoczone spojrzenia z Jen i Peterem.
- Dawaj Remi! – zawołał za to James. – Zróbcie to!
- Bądź mężczyzną! – przyłączył się szarooki. Następnie zaśmiewał się do siebie przez chwilę i upił nieco soku ze swojego pucharu.
- Co jest? – chrypnęła Jenny, kradnąc mu kawałek tosta z talerza.
- No co, mają się ku sobie, maleństwa. Może w końcu jakoś ustalą coś między sobą – rzucił obojętnie. Uniosła brwi. Jakby się tak zastanowić, to rzeczywiście. Wygięła wargi. Nie zauważyła, chociaż to w sumie nie dziwne – w kwestiach międzyludzkich była trochę… upośledzona? Była w stanie nie zauważyć, że ktoś jawnie daje jej do zrozumienia, że jest nią zainteresowany, dopóki ktoś jej w tym nie uświadomi. Wzruszyła ramionami i zabrała szarookiemu puchar.
- Może. Dawaj to, chce mi się pić.
- Nie, Peter… - jęknął nagle proszący głos Jamesa, bowiem Peter poderwał się, zaczynając machać do Berty Jorkins.
Black szybko odłożył sztućce.
- Dobra, dobre było, ale się skończyło. Jen, może mały spacer? – posłał jej naglące spojrzenie. Ponownie wzruszyła ramionami i podniosła się. Od małego spaceru z Blackiem jej nie ubędzie, a zazdrosne spojrzenia innych niewiast są całkiem zabawne.
James również stwierdził, że nic tu po nim. Przesiadł się kilkanaście krzeseł dalej, do Franka Longbottom’a.
- Co jest? – spytała, drapiąc się po policzku, kiedy opuścili wielką salę.
- Berta przyszła do Petera. Uwierz, nie masz ochoty tego oglądać.
Skrzywiła się. Rzeczywiście, miała nieprzyjemność natknąć się na nich kiedyś w zaułku trzeciego piętra. Sapnęła ciężko przez nos.
- Rany, Black, mój bohaterze.
Parsknął leniwie, wsuwając ręce do kieszeni. Stłumił ziewnięcie. Przez tego kretyna Pottera nie wyspał się dzisiaj.

Zatrzymali się dopiero przed portretem Grubej Damy. Nie puszczając ręki dziewczyny, przegramolił się przodem, ciągnąc ją przed sobą. Z racji pory śniadania, w salonie Gryffindoru nie było nikogo. Stanęli naprzeciwko siebie i lekko dysząc mierzyli się dłuższą chwilę spojrzeniami w panującej wokół ciszy. Nagle Remus nabrał głębiej powietrza, najwyraźniej nadymając się, by coś powiedzieć i zamarł. No bo niby jak ma się jej o to spytać? W sumie to nie wiedział, czy ona tego chce. Nie powinni się najpierw spotykać jakiś czas zanim wystosuje jej takie zapytanie? Cholera, że też nigdy nie wpadł na to, by spytać ojca jak to wszystko zadziało się z mamą. Albo dziadków mógł podpytać ewentualnie, no a teraz?
Candy uniosła lekko brwi, widząc, jak zamiar dosłownie z Lunatyka ulatuje. Zacisnęła lekko wargi, biorąc głębszy wdech. Nie miała pewności, że to właśnie w ich sprawie blondyn ją tak przeforsował przez całą prawie szkołę, ale z drugiej strony, gdyby chodziło o coś innego to po chciałby porozmawiać z nią na osobności? Zastanawiała się chwilę, czy dalej ma milczeć, czy może jednak trochę mu pomóc. Jeśli chodziło o robienie głupot, Remus nigdy długo się nie wahał i z podniesioną głową wchodził na arenę uwagi tłumów, jednak w sprawach damsko-męskich, jak zdążyła się zorientować, szybko kładł uszy po sobie i wolał się wycofywać.
- Mm… - zaczęła cicho po krótkiej kalkulacji. – To o co chodzi?
Powstrzymała chichot, kiedy ręka blondyna momentalnie znalazła się na jego karku, a główny zainteresowany najwyraźniej szukał wzrokiem inspiracji w podłodze. Wyglądał identycznie kiedy tłumaczył się z czegoś profesorce. Czyli nie tylko ona była podenerwowana... Tak jak się spodziewała, Lupin przystąpił do dzikiej gestykulacji i niespójnego bełkotu, którym raczył swoich oponentów z grona pedagogicznego.
- No bo tak, nie? Znaczy… Chciałem z tobą porozmawiać już od dłuższego czasu, ale jakoś nie było… No, czasu. Jego nigdy nie ma wystarczająco! – zaaferował się nagle. - Gdyby doba była dłuższa, na pewno już dawno bym ci powiedział, co chciałem ci powiedzieć, a że jakoś się nie udało do tej pory tego powiedzieć, to powiem ci to, co chciałem ci powiedzieć od dłuższego czasu… Boże, co ja gadam…. – wymamrotał nagle i westchnął głośno, drepcząc w miejscu. – No bo, no… - Rozbawione spojrzenie towarzyszki nie ułatwiało mu sprawy. W głowie zadanie tego pytania było zawsze takie proste, a jej odpowiedź taka oczywista i wesoła. Dziewczyna roześmiała się nagle, widocznie nie mogąc dłużej wytrzymać.
- Uwielbiam jak to robisz! – Zachichotała. – Gadasz, gadasz, ale tak naprawdę o niczym nie mówisz. I to z jakim przejęciem!
Również parsknął, pocierając dłonią nos.
Dobra, cholera. Kawa na ławę, po prostu. W końcu jest Huncwotem, tak czy nie? Najwyżej odmówi.
Nabrał powietrza i wypalił szybciej, niż sam się tego spodziewał:
- Chceszzemąchozić?
Zamilkła, wlepiając w niego zaskoczone spojrzenie. A jednak. Chciała się uśmiechnąć, skinąć głową i pewnie też go pocałować, ale nie mogła. Niby się tego spodziewała, ale i tak wszystko wewnątrz nagle się w niej napompowało, utrudniając złapanie oddechu.
- C-co? – wyjąkała jedynie.
- Chciałem spytać – zaczął więc powoli, bo powiedzenie tego drugi raz było jakby prostsze. – Czy nie zechciałabyś ze mną się ten… Znaczy nie TEN, tylko… Tak wiesz… W sensie chodzenia tak… W sensie… - Jego ręce ożyły i zaczęły gestykulować, pokazując jakieś dziwne kształty. Opadły, kiedy ich właściciel ponownie wziął głębszy wdech. – Matko, jaki ja jestem beznadziejny – stwierdził. – Lubię cię – zaczął więc od nowa, trochę jakby ze zniecierpliwieniem. – I wydaje mi się, że ty mnie też. Więc pomyślałem sobie, że skoro taka sytuacja zaistniała, to czy może nie zechciałabyś być moją dziewczyną?...
Opuściła nieco głowę, parskając cicho i nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu cisnącego się jej na twarz. Lupin, jak to Lupin, nie potrafił się spytać w normalny sposób, tylko musiał dodać wianuszek głupot od siebie. Burza włosów zasłoniła jej twarz, kiedy skinęła potakująco.
- Brzmi zachęcająco – powiedziała po chwili cicho i uśmiechnęła się. Z rozbawieniem stwierdziła, że nawet nie musiała podnosić głowy, by na niego popatrzeć. Nie ma to jak niski towarzysz rozmowy, czyż nie?
Lupin zaświszczał, wypuszczając powietrze, przez co wyglądał jak opróżniana z powietrza dętka. Otarł pot z czoła na niby.
- Raany! – zawołał. – Śmiejesz się, kurcze, a wiesz jak trudno tak podejść i zapytać?! Nie wiesz, bo nie podchodzisz i nie pytasz, bo w końcu to nie ty jesteś od tego, nie? Wy, dziewczyny, jesteście na uprzywilejowanej pozycji!
Wyciągnęła do niego ręce, widząc, że znowu zaczyna wpadać w zgoła bezsensowny słowotok i przyciągnęła go do siebie za szyję, niemalże wpijając mu się w usta. W pierwszej chwili próbował jeszcze coś mówić, ale szybko porzucił temat i zaśmiał się lekko. Odsunęli się.
- Przepraszam. – Przybrał przepraszającą minę. – Musze się chyba przyzwyczaić, bo na razie jak się całuję to chce mi się śmiać… To takie dziwne jest. – Złapał ją w pasie i przygarnął bliżej siebie w lekkim uścisku. Stali chwilę objęci i Candy z zaskoczeniem stwierdziła, że Lunatyk był bardziej przejęty tą sytuacją niż na to wyglądał lub nawet niż ona. Zdawał się drżeć lekko, kiedy mocniej splótł ręce na jej plecach.
- A się psia krętka zestresowałem! – fuknął. Pocałowała go lekko w ucho na pocieszenie i nim któreś zdążyło zrobić coś więcej, przejście pod portretem otworzyło się i do środka weszło kilka osób z ostatniego rocznika. Odskoczyli od siebie, zakłopotani.
Siódmoklasiści popatrzyli na speszonych, młodszych towarzyszy z domu i wymienili rozbawione spojrzenia. Jeden z nich wyszczerzył się w uśmiechu.
- Oho! My chyba nie w porę!
Lupin parsknął, odzyskując animusz. Wziął się pod boki, teatralnie przybierając wyniosło-niezadowolony wyraz twarzy. Machnął lekceważąco ręką w ich kierunku.
- No tak wyczucie czasu to macie państwo doprawdy beznadziejne.
Starsi w towarzystwie roześmiali się, ponawiając wędrówkę w sobie tylko znanym kierunku, udając wielce skruszonych i przepraszając za najście.
- Remi?... – zaczęła cicho Candy. Posłał jej wesołe, pytające spojrzenie. – Chodź się przejść.
Skinął głową i ruszył do wyjścia z salonu, tym razem jednak puszczając ją przodem.

[ 276 komentarze ]


 
75. Wpis siedemdziesiąty piąty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 12 Stycznia;, 2014, 17:52

Rany, ludzie, jestem taka martwa. Pomimo walki z grypą dodaje wam ten oto świstek, tak na pocieszenie. Trzymajcie za mnie kciuki, bo ja już nie daję rady normalnie. Dzięki, że ktoś tu w ogóle wchodzi i to czyta oraz przepraszam za błędy, bo machnęłam to teraz i nie mam czasu ani chęci tego sprawdzać.
I w ogóle spóźnione grubo życzenia świąteczno-noworoczne. :D


Remus mocniej naciągnął kołdrę na głowę, gdy do jego uszu dotarł drażniący dźwięk budzika stojącego na szafce nocnej. Niech sobie nie myśli, że coś sobie robi z jego cholernych wrzasków. Niech się drze. Lunatyk zawsze powtarzał, że z budzikiem jest jak z dzieckiem – krzyczy żeby zwrócić na siebie uwagę, a jak wystarczająco długo ignorujesz typa, to milknie i masz spokój. Strategia doskonała.
Zakokosił się pod kołdrą zadowolony ze swojego geniuszu. Kiedyś zostanie profesorem. Albo jakimś naukowcem. Na pewno. Jest zbyt inteligentny, by było inaczej. Nieco wbrew sobie otworzył oczy, gdy w pomieszczeniu poza kosmicznie irytującym odgłosem urządzenia rozległa się salwa bełkotliwych wyzwisk i przekleństw. Po ich znaczeniu Remus stwierdził, że ich autora, czyli Syriusza, trawi straszliwa irytacja, której po prostu nie da się wyrazić kulturalnymi słowami. Ciężkie kroki poinformowały go, że rozjuszony Black zbliża się do jego posłania. Skulił się nieco. Huknęło, co dało początek serii klekoczących, turlających odgłosów i budzik zamilkł. A więc Syriusz rozpieprzył go o podłogę.
- Jeszcze raz nastawisz to gówno, to ci go normalnie w dupę wsadzę – oświadczył wściekły głos, oddalając się ruchem jednostajnym.
Remus nie odpowiedział, ciesząc się cichutko, że jego głowa tudzież jądra nie znalazły się na miejscu budzika. Będzie musiał go naprawić. Lubił go, był czerwony. Remus lubił czerwone rzeczy.
Jęknęły sprężyny łóżka szarookiego. Na blondyna spłynęło kolejne olśnienie. Ich łóżka wydają swoiste sobie dźwięki! Petera skrzypi, blackowe jęczy, jego własne sapie, a Jamesa… Nie, łóżko Jamesa jest niemową. To przykre. Chociaż… Czasami zdaje się wydawać z siebie popierdywania, ale nie można być niczego pewnym. To równie dobrze mógł być James.
Zamknął oczy, zaczynając macać wokół siebie, bowiem nagle odczuł silną potrzebę pomacania przestrzeni wokół siebie.
- Mpf… - wydał z siebie, gdy natrafił na coś twardego. Chwycił ów podłużny przedmiot i odkopał się z kołdry mniej więcej do pasa. Banan. Trzymał w ręku banana. Dlaczego, u licha, spał z bananem?
- Łapo? – rzucił więc, korzystając z faktu, że Black leży i sztyletuje wzrokiem baldachim.
- Czego – burknął.
Remus zanotował w pamięci, że najwyraźniej dzień Syriusza nie zaczął się zbyt dobrze, więc trzeba będzie na niego uważać żeby nie stracić zębów.
- Dlaczego spałem z bananem?
Szare oczy spoczęły na nim i jego zdobyczy, gdy ich właściciel usiadł, mierząc blondyna zdziwionym spojrzeniem. Na przystojnej twarzy pojawił się nieco ironiczny, rozbawiony uśmieszek.
- Nie wiem, nie wiem… Może śniło ci się coś wesołego?
Lupin roześmiał się, zakrywając część twarzy dłonią, kiedy dotarł do niego sens syriuszowego pojęcia banana w tym zdaniu.
- Ssstary… - rzucił, kiedy się uspokoił. Odrzucił zwoje kołdry i spuścił nogi z łóżka, stawiając stopy na podłodze. Popatrzył na nie chwile. Nienawidził, kiedy Black nazywał je maleńkimi tuptusiami. Po tym jak zarobił porządnego kopniaka w krocze od jednej z nich, ochrzcił je na Maleńkie Mordercze Tuptusie. Przegrany w tej walce wilkołak wycofał się wtedy.
- Hej, załóż kapcie, bo ci MMT zmarzną.
- Umrzyj – odparł po chwili milczenia i mściwie tupiąc bosymi nogami, udał się do łazienki. On jeszcze urośnie i jeszcze mu pokaże. Ale nie teraz.
- Jeszcze… Dwa… Miesiące! – wyjęczał świeżo obudzony Potter ze swojego łóżka. – I do domu!
- Chcesz skończyć jak ten budzik? – spytał uprzejmie Syriusz.
Założył okulary i spojrzał badawczo na podłogę.
- Niekoniecznie – przyznał szczerze.
- To mi nie przypominaj. – Skrzyżował ręce za głową i opadł ciężko na posłanie.
Skrzypnęły drzwi od łazienki i w sypialni ponownie pojawił się Lunatyk. Podszedł do szafy i zaczął w niej grzebać w poszukiwaniu czegoś, co przypominałoby koszulę i co dałoby się na siebie włożyć bez wzbudzania podejrzeń. Kiedy znalazł takowy fragment odzienia naciągnął go na siebie, podchodząc do okna. Oparł dłonie na parapecie i wydął wargi. Niebo pokrywały ciemne chmury.
- Ej, weźcie ogarnijcie dupska i chodźmy na dwór! – rzucił przez ramię.
- A po kiego? – zdziwił się okularnik, naciągając skarpetki.
- Burza idzie! Poślizgamy się trochę w błocie.
- Bardzo zacna myśl – mruknął niezbyt entuzjastycznie Black, ale posłusznie opuścił swoje legowisko i nim James zdążył się zorientować, zniknął w łazience. Okularnik drgnął.
- Szlag! Znowu mnie ubiegł, pypeć jeden! Ej, ej. Ale dzisiaj środa!
Remus wydął wargi.
- Nooo… Ale w środę mamy lekcje od jedenastej!
W odpowiedzi na to, Potter nabrał głośno powietrza do ryku mającego wyrazić jego zachwyt na tę wiadomość. Z dzikim wrzaskiem dopadł do łóżka Pettigrew, chwytając jego kołdrę i zrywając ją z niego jednym ruchem. Dziki wrzask zamienił się w przerażony skowyt, który wymieszał się z zaskoczonym okrzykiem Petera i ustał, kiedy w pomieszczeniu rozległo się głośne, peterowe pierdnięcie ze strachu. Zapanowała chwilowa konsternacja, którą przerwał Remus, zaczynając się śmiać z zaistniałej sytuacji. James odzyskał animusz i ponownie zaczął krzyczeć.
- Co wy robicie, debile?! – warknął Black, z furią otwierając drzwi, ale on również jęknął, zaskoczony i szybko schował się do środka. – Pettigrew, czemu ty do cholery jesteś goły?!
Czerwony ze wstydu chłopak wcisnął sobie poduszkę między nogi.
- No bo James zdarł ze mnie kołdrę!
- No ale razem z ubraniem?! – pisnął James i zaczął przetrzepywać wymienioną część pościeli w poszukiwaniu zguby.
Remus głośno umierał ze śmiechu za łóżkiem okularnika.
- Zachowujecie się jakbyście w życiu nago nie spali! – prychnął, podnosząc się i ruszając do łazienki. Poduszka została gdzieś za nim. Potter i Black odsunęli mu się z drogi, nie chcąc dopuścić, by jakiś skrawek ciała chłopaka zetknął się chociażby z ich sznurówką.
- No ale z trzema innymi chłopami w jednym pokoju?! – niedowierzał szarooki, wymachując maszynką do golenia nad głową.
- Z dwoma i niewiastą! – sprostował James, po czym zawył, trafiony w głowę butem Lunatyka. Roztarł sobie czaszkę, patrząc na blondyna z irytacją i podziwem jednocześnie. – Weź ty idź na ścigającego, przecież ty cholero nigdy nie pudłujesz!
- Ścigać to ja cie zaraz będę z siekierą jak się zaraz nie zamkniesz! – Nie zdołał utrzymać groźnej miny, bo goły tyłek Petera znów pojawił się na horyzoncie. Ponownie zaczął się śmiać, po czym potrząsnął głową i wybiegł z dormitorium, wyjąc coś w proteście o utracie wzroku i mentalnego dziewictwa. Zatrzymał się w pokoju wspólnym. Podszedł do okna i ponownie wlepił wzrok w niebo. Uśmiechnął się do siebie lekko. Na błoniach hulał porywisty wiatr zapowiadający ostrą ulewę i zapewne również burzę z piorunami. Po chwili dotarło do niego, że nie był sam, bowiem z radia stojącego na stoliku pod ścianą płynęła wesoła piosenka jakiejś czarodziejskiej bandy mieszająca się z cichym pobrzękiwaniem owej melodii pod nosem. Odwrócił się i w oczy rzucił mu się czyjś łokieć wystający zza oparcia fotela przed kominkiem. Kilka organów wykonało w nim dzikie salto. Zamarł, zaskoczony. Czy taka reakcja na widok łokcia jest normalna? Myślałby kto, że one nie są jakoś szczególnie erotycznie kojarzoną częścią ciała… A jednak. Zacisnął wargi. Czego on się jeszcze o sobie dowie?… Postanowił podejść bliżej do tegoż tajemniczego łokcia, który wzbudzał w jego wnętrzu tak wielką sensację. Podeszwy trampek zastukały we fragment podłogi nie pokryty dywanem i ów pełen ukrytego erotyzmu łokieć, najwyraźniej tknięty przeczuciem, znikł, zamieniając się miejscami z głową pokrytą burzą jasnobrązowych loczków. Remus i Candy zamarli, wlepiając w siebie zaskoczone spojrzenia. Żadne z nich nie spodziewało się ujrzeć drugiej strony w pokoju wspólnym o siódmej rano, kiedy lekcje były prawie od południa. A już zwłaszcza nie Candy Remusa, który niemal słynął z tego, że był w stanie zasnąć niemal wszędzie i w każdych warunkach, jeśli tylko miał na to czas. W ten sposób okoliczna ludność tłumaczyła sobie nadany mu przez Huncwotów pseudonim.
- O, cześć… - zdołał w końcu bąknąć. Odkaszlnął nerwowo. Dał sobie mentalnego kopniaka i dokończył wędrówkę do fotela. Dziewczyna nie odrywała od niego wzroku, nakazując sobie wewnętrzny spokój. Pierwszy szok minął, więc uśmiechnęła się przyjaźnie i odpowiedziała na powitanie.
- Co tu robisz tak rano? – zdziwiła się. – Fakt, że się obudziłeś nie wzbudza we mnie szczególnego zaskoczenia…
Uśmiechnął się wesoło, rozumiejąc aluzję do rytualnych ryków dobiegających z ich dormitorium przed paroma minutami.
- Idzie się przyzwyczaić. No i… Zszedłem. – Nim zdążył powiedzieć coś jeszcze i zebrać się w sobie, by cholerne w końcu spytać ją, czy nie zechciałaby może znów się z nim spotkać, na schodach wybuchło zawirowanie. Oboje spojrzeli w tamtą stronę.
- Zaczyna się! – wrzasnął Potter, wpadając do salonu. Remus drgnął i spojrzał w okno. Rzeczywiście, pierwsze ciężkie krople zaczęły uderzać w szyby. Coś w nim, gdzieś w środku zatrzepotało się rozpaczliwie.
- Do boju! – krzyknął Black, rzucając się do wyjścia z komnaty. Potter i Pettigrew ruszyli za nim, chwytając Remusa za nadgarstek i ciągnąc za sobą.
- Remi, chciałam z tobą... – zaczęła szybko Candy, podnosząc się z fotela.
- Nie teraz! – odkrzyknął Remus. – Potem przyjdę!
Ruszyli pędem, całą gromadą, najkrótszą drogą do wyjścia z zamku. Chwycili się za ręce, tworząc rozpędzony, czteroosobowy mur. Tupali jak się najgłośniej dało, by w końcu z donośnym śmiechem i wrzaskiem wypaść na zalewane strugami deszczu błonia.
Remi puścił dłonie Pottera i Pettigrew, wybiegając jeszcze kilka kroków do przodu. Odchylił głowę do tyłu i rozkładając ręce, zakręcił się wokół z szerokim uśmiechem. Rozejrzał się, czując nieustanne uderzenia zimnych kropli na głowie, twarzy, dłoniach i reszcie ciała. Oddech miał głośny i ciężki, serce tłukło mu się z całą swoją mocą w piersi. W kilka sekund wszyscy przemokli do szpiku kości. Wymienili spojrzenia i rzucili się na siebie. Ryknęli jeszcze większym śmiechem, zagłuszając grzmot dochodzący z nieba, kiedy Peter pośliznął się i zaliczył malowniczego orła. Remus przyjął pozę gotowości do biegu, po czym ruszył ile sił. Przesprintował kilka metrów, po czym zatrzymał się. Przynajmniej próbował - przejechał chyba dwa, trzy metry.
Owa rozrywka bardzo przypadła Huncwotom do gustu, więc, zaczęli się zawzięcie ślizgać.
- Z drogi! - zawył Potter, sunąc ku Syriuszowi niczym dementor, machając rękami jak dwoma wiatrakami. Śliska nawierzchnia uniemożliwiła mu szybki odskok, więc tylko tańcował chwilę w miejscu nim z głośnym stękiem padł na ziemię powalony rozpędzonym ciałem okularnika. Leżeli tak kilka chwil, śmiejąc się. Wstali i zataczając się, wrócili do zabawy.
Co chwila ktoś leżał, a o tego leżącego przewracała się reszta. W pewnym momencie Syriusz wpadł na Petera, Peter na Lunatyka, a Luniek zamachnął się i uderzył Jamesa z otwartej w tył głowy. I tak oto, zaczęły się zapasy na siekanym deszczem szkolnym terenie.
James zakleszczył się dłońmi z Luniaczkiem. Blacka i Pettigrew zgięło ze śmiechu, na widok Remusa stojącego w miejscu i przebierającego nogami na mokrej trawie, nie mogącego przepchnąć Pottera choćby o cal, dodając do tego efektowne, pełne zawziętości warczenie.
Szarooki nie mógł się długo cieszyć tą scenką, bowiem jęknął głucho, kiedy został zaatakowany "z bara" przez wydającego z siebie okrzyk bojowy Petera. Odpowiedział mu tym samym, a kiedy już leżał rozciągnięty na trawie, rzucił się na niego, przyszpilając do ziemi. Z dzikim rechotem zaczął rwać kolejne zielone ździebełka, by następnie faszerować nimi siedzącego pode nim Pettigrew.
- Łapo, weź mnie na barana! - zawołał nagle Remus, który od kilku dni w ten oto sposób zaczynał się do Blacka zwracać.
Zostawił Petera więc samemu sobie, podnosząc się. Zbliżył się posuwiście do blondyna i przykucnął, umożliwiając mu wgramolenie się na plecy. Nim Lupin zdążył choćby wyciągnąć ręce, by chwycić go za ramię, nadbiegł okularnik.
- Aaahahahha!!! - wydał z siebie James, biorąc rozbieg i dosłownie przeskakując Remiego jak jakiś niski płotek. - Nie urośniesz! - ryknął.
Remus tupnął, rozchlapując wodę. Odgarnął ze złością mokre włosy lepiące się do twarzy,
- Ty debilu jak mogłeś! - zawołał z furią i dramą w głosie za uciekającym sprawcą, zaciskając dłonie w pięści. Fuknął do siebie jeszcze wściekły nim objął szarookiego za szyję, gramoląc mu się na grzbiet. Syriusz chwycił go pod kolanami i podrzucił sobie dla większej wygody.
- No i co osiągnąłeś? – spytał. Lunatyk uchylił usta, ale nie dane mu było odpowiedzieć:
- Strzeż się, Potter! - ryknął Peter, biorąc rozbieg w stronę Jamesa. Chłopak odwrócił się do niego, robiąc zdziwioną minę. Skulił się, w obronnym geście podnosząc ręce do twarzy. W tym samym czasie Glizdek oderwał jedną nogę od ziemi, przechylając się niemal do poziomu. Spod drugiej umknął mu grunt, w wyniku czego upadł na ziemię jak wór smoczego łajna, wyrzucając ręce nad głowę i rozchlustując na boki błoto. Pozostała trójka dosłownie jakby w zwolnionym tempie widziała zaistniałą akcję. Padli na ziemię, ze śmiechu niemal dostając gwałtownych torsji. Wszyscy razem i każdy z osobna klęczał, kucał, siedział i leżał na przemian, z trudem łapiąc kolejne oddechy, tłukąc rękami w podłoże. Black padł twarzą w mokrą trawę, wydając z siebie głośny jęk. Remus krztusił się, charczał i prychał obok niego. Nagle zamilkł na chwilę.
- Czekajcie! - wysapał Luniek, leżąc na wznak. - Rozbiegnijmy się i zjedźmy z tej góry, w stronę chatki Hagrida!
- Ty to masz łeb, Remi! - zawołał Peter, szczerząc się w uśmiechu. Dalej krztusząc się ze śmiechu znów chwycili się za ręce i z donośnym rykiem rzucili się w stronę spadu pagórka, na którym byli.
Kiedy już znaleźli się pod odpowiednim kątem podskoczyli niezbyt wysoko, podkulając nogi. Gruchnęli na plecy, zwalając się bezwładnie w dół. Nie przewidzieli tylko tego, że w pewnym momencie Peter zaczął wspaniale koziołkować przez głowę, co przyczyniło się do tego, że na twarzy z kroplami deszczu mieszały im się już łzy śmiechu.
Zjeżdżali około dwóch minut, podskakując na kępach i starając się nie wpaść na jakieś drzewka czy kamienie. Na samym dole legli na przemokniętej trawie, ledwo łapiąc oddech. James poderwał się pierwszy.
- Dawaj, Black, na gołe klaty!
Pozbył się swojej koszulki. Z dzikim krzykiem naskoczyli sobie na piersi jak rozsierdzone koguty, po czym wydając z siebie zgodny ryk bojowy, wzięli rozbieg i rzucili się plackiem na trawę.
- HUNCWOCI!!! – ryk nauczyciela przeszedł po błoniach jak grzmot.
- Kuźwa… - mruknął Lupin, podnosząc się do siadu. – Ten to zawsze przyjdzie nadziurdać…
Westchnęli ciężko wstając i wciąż podśmiewując się pod nosem, ruszyli w stronę profesora od obrony. Za ociąganie się byłby w stanie przedłużyć im szlaban, który i tak właśnie mieli dostać.

[ 2738 komentarze ]


 
74. Wpis siedemdziesiąty czwarty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 17 Października, 2013, 23:25

Znowu niedużo, ale czasu oraz chęci również niedużo, więc się ładnie wyrównuje. Bierzcie i czytajcie z tego wszyscy :D

- Cześć cipyy! – zawył Lupin, wpadając jak burza do dormitorium. Rzucił się na łóżko, zaczynając po nim miotać, a jego torba gruchnęła o podłogę. Po chwili doskoczył do niego James, więc obaj kotwasili się w miękkiej pościeli dłuższą chwilę, jęcząc i wydając z siebie różne podejrzane odgłosy. Stojący koło szafy Peter wpatrywał się w nich, milcząc.
- WAGINAAA! – ryknął nagle ile sił w płucach okularnik. Remus wybuchnął głośnym śmiechem, zawijając się w kołdrę i spadając z łóżka.
- Weźcie się ogarnijcie obaj – powiedział powoli Pettigrew, obserwując ich nieufnym wzrokiem. – Ja rozumiem, że wam hormonki strzelają i w ogóle, ale…
- Peeter! – zawołał szarooki, wychodząc z łazienki z mydłem na twarzy i maszynką do golenia w dłoni. Zrobił głupią minę, naciągając sobie skórę pod nosem i pociągnął dwa razy ostrzem. – Oni nie mają dziewczyny, w przeciwieństwie do ciebie, MISTRZUNIU! Są zdani na siebie i swoje, jak to ująłeś, strzelające hormonki! Ty sobie możesz ulżyć z Bertą w każdej chwili, a oni? Trochę wyrozumiałości!
Spod prześcieradła Remusa wychyliła się rozczochrana jeszcze bardziej niż zwykle, naelektryzowana głowa Jamesa, mierząca Petera spojrzeniem pełnym wyrzutu.
- No właśnie, włochaty sucie! Nie bądź samolubny!
Najpulchniejszy z obecnych, rudawy chłopak wzruszył ramionami. Podszedł do kufra, wygrzebując z niego dezodorant po czym hojnie się nim spryskał.
- To Syriusz zajął ci łazienkę, nie ja…
- Ja cię muszę zmartwić, Pet! – zawołał Remus, wyplątując się z pościeli. – Ten psikacz nie zastąpi ci kąpieli!
- W ogóle to nie powinieneś najpierw się umyć, a potem spryskać? – spytał powoli szarooki, ponownie niknąc w łazience. Stanął przed lustrem, powracając do walki z coraz wyraźniejszym zarostem, atakującym jego twarz wzdłuż linii szczęki, pod nosem i trochę na podbródku.
Pettigrew wzruszył ramionami.
- Bercie ten zapach się podoba!
Potter usiadł na łóżku, zdjął buta i skarpetkę.
- Myślę, że nie chodzi jej o twój pot z dezodorantem, tylko o to drugie…
Prychnął.
- Nie znacie się – oświadczył, po czym przygładził włosy na ślinę i wyszedł.
James i Remus wymienili spojrzenia.
- Widziałeś? Nie znamy się – powiedział dramatycznie Remus. Potter wstał i skłonił się.
- James jestem. Miło mi!
Westchnął, wlepiając wzrok w okno.
- Nie o to chodzi, imbecylu… - Powęszył chwilę. – Ten dezodorant śmierdzi!
- Myślę, że to moje skarpetki.
Lunatyk zacisnął wargi, kładąc się krzyżem na swoim posłaniu. Postanowił nie komentować.
- Syyyyriiii! Długo jeszcze?! – zawołał w zamian za to.
- Zaaaraz, nooo!
- Ja MUSZĘ!
Do uszu okularnika i blondyna dotarł cichy, charakterystyczny śmiech szarookiego.
- Aaaa, już wiem! Luniuś, trzeba było od razu mówić, że chcesz pomyśleć o Candy!
- Black, jeszcze jedno słowo, a wiedz, że nogów w dupie to ty nie masz!
James parsknął, podchodząc na kolanach do swojej szafki nocnej. Wygrzebał z niej kilka cukierków i rzucił trzema w Lupina. Kilka następnych chwil słychać było szum wody i ciche pluskanie z łazienki.
- Musimy coś wymyślić – powiedział nagle Remus. – Dość dawno nic nie odwalaliśmy. Nie mamy też żadnego szlabanu, to dziwne jest. – Wpakował sobie do ust cukierka. Z łazienki wyszedł Black, wycierając szyję, twarz i ramiona końcem ręcznika.
- Święte słowa! – James wlepił wzrok w zegarek, po czym kierowany nagłym pomysłem poderwał się i rzucił do kufra. Pogrzebał w nim chwilę, nim wyszarpnął ze środka pelerynę niewidkę. – Jakbyście coś chcieli, to poszukajcie Lily. Idę ją pośledzić.
Lunatyk zsunął się po chwili z łóżka i podreptał do łazienki. Zatrzymał się w progu, mierząc wnętrze dziwnym wzrokiem.
- Po cholerę żeś te czerwone świeczki pozapalał?
Syriusz uśmiechnął się w odpowiedzi szeroko, naciągając na siebie swoją ulubioną, czarną koszulę.
- Ja też idę, umówiłem się. Masz całe dormitorium i łazienkę dla siebie, możesz się masturbować ile chcesz!
Uchylił się ze śmiechem przed ciśniętym w niego trampkiem.
- Jaki ty durny jesteś, srako jedna ty! – zagrzmiał Remus, choć nie bez rozbawienia w głosie. Ponownie popatrzył na łazienkę. – Ale dzięki, chyba skorzystam.
Black przeczesał krótko włosy i założył zegarek, tłumiąc parsknięcie.
- Weź sobie kąpiel z pianką zrób. Będzie bardziej nastrojowo.
Remus pokiwał głową, wyginając usta w pełną zrozumienia i uznania podkówkę.
- Dokładnie tak. Ja i moja dłoń lubimy, kiedy jest romantycznie, prawda? – uniósł rękę, patrząc na nią czule. Black wetknął pasek w szlufki bojówek, podchodząc do drzwi. Zapiął klamrę i chwycił za klamkę.
- No, to upojnych chwil życzę! – wyszczerzył zęby w uśmiechu. Remus pomachał mu, uśmiechając się lekko.
- Ooch, z pewnością… - Odwrócił się, posuwistym krokiem wchodząc do łazienki i powoli zamykając za sobą drzwi. Syriusz chichocząc cicho pod nosem wyszedł na schody i przeskakując po dwa stopnie ruszył na dół. Nie chciał się spóźnić. Po randce z Jane dobrze wiedział jak irytujące jest czekanie na kogoś, choć to nie było jedynym powodem. Toya – bo tak miała na imię dziewczyna, z którą się umówił – wzbudzała w nim szczere zainteresowanie. Była Puchonką z klasy wyżej, jednak nie należała do tej typowo „puchońskiej” grupy dziewcząt, które wszędzie chodziły stadami i nigdy nie mówiły normalnie, tylko szeptały do siebie konspiracyjnie. Toyę rzadko można było spotkać w towarzystwie swojej płci, bowiem niemal cały czas spędzała z chłopakami. Była dość wysoka i może nieco zbyt szczupła, miała owalną twarz i chorobliwie niebieskie oczy. Prawdziwego koloru jej włosów nie znał, bowiem dziewczyna przefarbowała się prawie cała na czerwono, jedynie końcówki podciągając na intensywnie żółto lub czarno. Większość jej włosów była stosunkowo krótka i postrzępiona. Z tyłu głowy zapuściła je niemal do łokcia. Lewe ucho miała całe w kolczykach, a co doprowadzało niektórych profesorów niemal do szału, brew i wargę również miała przekłutą. Poza tym nie rozstawała się ze swoją skórzaną kurtką, którą dosyć często nosiła do mundurka zamiast wierzchniej szaty – mimo iż i tak cały czas miała ją przy sobie - za co raz po raz dostawała szlabany. Na jednym z nich wylądowała właśnie z Syriuszem, szorując podłogę na trzecim piętrze. Black widywał ją na korytarzu właściwie codziennie od początku edukacji – tych włosów nie dało się nie zauważyć, zwłaszcza, że jeszcze jakiś czas temu były zielono-fioletowe, a jeszcze wcześniej pomarańczowe – ale jakoś nigdy nie przyszło mu do głowy, by podejść do niej i zagadać, mimo że już dawno stwierdził, że Toya w jakiś sposób mu się podoba. Poza tym była chyba jedyną osobą na świecie, która nie dostawała szału za nazwanie ją „szlamą”. Jak twierdziła, jej mugolskie pochodzenie tajemnicą nie jest, a problemu z tego nie zamierza robić.
Uśmiechnął się, unosząc dłoń w geście powitania na widok czerwonowłosej i jej nieodłącznej ramoneski. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, odlepiając się od ściany i podchodząc bliżej.
- Siemasz, mały!
Fuknął, wpychając ręce do kieszeni.
- Się tak nie wywyższaj, twojego wzrostu jestem.
Zaśmiała się krótko i nieco ochryple. Syriusz odetchnął z ulgą. Pierwszy raz umówił się z nią na coś w stylu randki i z zadowoleniem zauważył, że nie zrobiła z siebie potwora tak jak Jane. Toya jak zwykle miała oczy mocno podkreślone czarnym cieniem, jednak tym razem odpuściła sobie intensywnie czerwoną szminkę.
- Chodź, muszę zapalić – oświadczyła półgłosem i chwyciła szarookiego za ramię, ciągnąc za sobą w stronę schodów. Posłusznie za nią podążył, tak więc kilka minut szybkiego marszu później znaleźli się na błoniach. Skierowali się wzdłuż ściany zamku, by dotrzeć do wnęki za zamkiem. Będąc na miejscu przystanęli, kryjąc się pod chłodnym murem, w cieniu. Dziewczyna wygrzebała z kieszeni kurtki zapałki i paczkę papierosów. Odpaliła sobie i zaciągnęła się mocno, obserwowana przez Syriusza. Wypuściła dym nosem, po czym uśmiechnęła się zadziornie.
- Też chcesz?
Przechylił głowę, wzruszając ramionami.
- Mogę chcieć.
- No, to masz – podała mu swojego, po czym wyciągnęła drugiego i przypaliła koniec bibułki. Roześmiała się cicho, kiedy Black się zakrztusił i zaczął dziko kaszleć, klepiąc się w pierś.
- Paliłeś kiedyś?
Ponownie kaszlnął.
- Raz. Khy, khy… Ale to dosyć dawno… Khy, khyh… Było. Khyh.
Pokiwała głową, przymrużając oczy i ponownie uniosła papierosa do ust. Patrzyła na niego z rozbawieniem, krzyżując ramiona.
- No co? – burknął i zaciągnął się ostrożnie. Wyszczerzyła do niego zęby w szerokim uśmiechu i podniosła nogę.
- Patrz, jakie epickie glany sobie kupiłam!
Syriusz uniósł brwi. Dwudziestki z dwoma paskami z ćwiekami przeciągniętymi wokół łydki.
- Noo… - przyznał, kiwając głową. – A te ćwieki to nie powinny być na czubie?
- Nie no – parsknęła. – Aż bym nie miała sumienia kogoś wtedy kopnąć takim bucikiem!
Wyszczerzył zęby.
- Właśnie o to chodzi!
Roześmiali się oboje.

- …i wtedy mi powiedział, że mam naprawdę uroczy uśmiech! – Alicja przyłożyła dłonie do policzków i westchnęła, zaciskając powieki. Lily pokręciła z rozbawieniem głową.
- A ja ci mówię, że z Seidą nic dobrego nie wyniknie!
- On ma na imię Steve!
- Wszystko jedno. Wspomnisz moje słowa, zobaczysz.
Alicja fuknęła, odgarniając za uszy sięgające podbródka, brązowe włosy.
- Kurde, Lily, jaka ty jesteś „anty” zawsze… Jeszcze mi powiedz, że możesz nam załatwić wejściówki do zakonu na zamkniętą imprezę zakonnic!
Evansówna roześmiała się głośno, kiwając na zajmowanym przez siebie parapecie.
- Pffheh, bez przesady! Po prostu widzę co on wyrabia. Co chwilę się szlaja z inną, zupełnie jak ten cały Black ostatnio… - Ściągnęła brwi, pochmurniejąc. Jej towarzyszka machnęła ręką.
- Patrzysz na to ze złej strony! Steve i Syriusz to dobre ciacha są, Lily! Nie udawaj, że tego nie widzisz. Czysto obiektywnie patrząc są po prostu przystojni!
- Ale…
- Oni nie zmieniają dziewczyn, tylko po prostu pozwalają się każdej sobą nacieszyć! – zawołała ze śmiertelną powagą na twarzy. Mierzyły się chwilę wzrokiem, nim obie wybuchły głośnym śmiechem, kryjąc sobie twarze w ramionach i trzymając się, by nie pospadać z okna.
- Och nie! – wykrztusiła Lily. – Jak ja mogłam ich tak źle oceniać, kiedy obaj chcą dobrze?! Głupia, zazdrosna ja!...
- Nie martw się, na ciebie też przyjdzie czas! – Tu nastąpiła kolejna fala śmiechów-chichów. – No, chyba że nie, bo ciebie już zaklepał sobie Potter.
Lily przybrała poważną minę.
- Nie mógł mnie zaklepać, nawet mnie nigdy nie pacnął. On mnie tylko tak… Posuwiście chwytał za ramię.
Ponownie zaniosły się śmiechem.
Skryty pod peleryną-niewidką James zatkał sobie usta dłonią, żeby nie parsknąć. Uwielbiał, kiedy Lily miała taki właśnie nastrój. Była wtedy roześmiana, rozluźniona i potrafiła żartować na każdy dosłownie temat. Nawet na jego, mimo że jedyne co ją robił, to wkurzał. Uśmiechnął się do siebie delikatnie, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Rozwiane, miedziane włosy raz po raz przeczesywane palcami i odgarniane na plecy, błyszczące, niesamowicie zielone oczy, usta wygięte w wesołe łuki… Zdusił w sobie głośne, ciężkie westchnięcie. Cholerna szkoda, że nie potrafił wprowadzić jej w taki nastrój. Dlaczego tak było? Przecież inne dziewczyny zawsze śmiały się z jego wygłupów, tylko ona się wkurzała…
- Dlaczego ty go tak nie lubisz? – wypaliła Alicja, święcie przekonana, że są same. To był dobry moment, bowiem Evans miała świetny humor. James nadstawił uszu, opierając się wygodniej o ścianę.
Ruda wzruszyła ramionami.
- Po prostu mnie wkurza. Poza tym nic do niego nie mam. Ma żenujące żarty i uważa, że jest nie wiadomo jak fajny. Odkąd dostał się do drużyny zrobił się normalnie nie do zniesienia! I ciągle czochra te włosy… - Skrzywiła się lekko, choć nie bez delikatnego rozbawienia w oczach. – To taki dzieciak, no.
- Jesteś dziwna – parsknęła wesoło Alicja. – Niemożliwe jest, żeby żadne z odpałów Huncwotów cię nie śmieszyły. Niektóre są po prostu tak debilne, że aż śmieszne.
Zielonooka przechyliła głowę, unosząc ramiona.
- Nie mogę się nie zgodzić. Remus na transmutacji ostatnio z tą pachą… - Zamilkła, zaciskając powieki i przyciskając dłoń do czoła. – Co za matoł… Oni to wszyscy normalnie są siebie warci – stwierdziła, wzdychając. Pokręciła głową. Alicja przybrała profesorską minę, nadymając się lekko.
- Chłopcy po prostu wolniej dojrzewają, panno Evans – zahukała. Odwróciły głowy w stronę rozwidlenia korytarza, słysząc szybkie, ciężkie kroki. Ktoś biegł w ich kierunku. Po chwili na horyzoncie pojawiła się Candy.
- Czeeść! – zawołała, dobiegając. Zatrzymała się, lekko dysząc. – Rany! – sapnęła.
- Co jest? – zdziwiła się Alicja. – Remus z paczką dropsów cię gonił, czy co?
Wszystkie trzy zaniosły się głośnym śmiechem po tym pytaniu, a James zmarszczył czoło. Albo dziewczyny miały dziwne poczucie humoru, albo był po prostu niedoinformowany.

Peter westchnął głęboko i z zadowoleniem, odprowadzając Bertę wzrokiem, gdy znikała w przejściu do swojego pokoju wspólnego. Wsunął ręce głęboko do kieszeni, starając je sobie jak najbardziej uwypuklić przy rozporku. Wypiął pierś. Czuł się bardzo męsko w tamtym momencie. Odwrócił się i niemal sprężystym krokiem ruszył w stronę wielkiej sali, bowiem dochodziła pora kolacji.
Kilka minut później z głupawym uśmieszkiem na krągłej twarzy przekroczył próg swojej ulubionej komnaty. Niemal od razu usłyszał wrzaski Jamesa, stojącego nad Blackiem i wrzeszczącego coś o jednorożcach-gejach. Zmarszczył brwi i podszedł bliżej.
- Cześć – rzucił, opadając na ławeczkę.
- No ja ci mówię, że one się tymi rogami w dupsztala cisną!
Black od kilku minut wlepiał w niego nieruchome, znużone spojrzenie.
- Weź przestań tyle polerować tą swoją miotłę, bo ci od zapachu tej pasty mózg wyżarło normalnie – oświadczył lekceważącym tonem i sięgnął po swój puchar. Uniósł go w sposób niemalże dystyngowany i wysączył nieduży łyk kakao. James prychnął.
- Ty po prostu mnie nie rozumiesz!
- Nie, James. Nie rozumiem cię i uwierz, nie chcę cię zrozumieć. Odpowiada mi mój aktualny stan poczytalności, wiesz?
Potter ponownie fuknął i oparł podbródek na ręku, wlepiając nadąsany wzrok w blat.
- Co się dzieje? – spytał Peter, smarując sobie bułkę masłem. Black machnął kawałkiem chleba w stronę okularnika.
- Potter wpadł na GENIALNY pomysł wytłumaczenia, dlaczego jednorożców jest coraz mniej. Według niego to wcale nie czaro-kłusownicy ani wytwórcy różdżek są winni, wiesz. On zakłada, że jednorożce podpatrzyły od pary elfów-gejów na polanie jak to się robi „w dupsztala” i postanowiły również się zaangażować w ten rodzaj aktywności. A że używanie do… Powiedzmy, że kopulacji… Członka jest zbyt oklepane, więc one robią to rogami!
- To ty nie wiedziałeś? – prychnął nagle głos Jennifer. Black drgnął i odwrócił głowę w jej kierunku. Uśmiechnął się do niej krzywo, odsuwając nieco, by mogła wsunąć się na ławkę obok niego. – Jak się wystarczająco długo pociera jednorożcowi róg, to zaczyna wypływać z niego magiczny jednorożcowi krem! Biały taki, którego się potem używa do zrobienia twarogu, który właśnie sobie pakujesz na bułę.
Szarooki znieruchomiał, po czym z jeszcze większą zawziętością powrócił do smarowania pieczywa i niemal mściwie odgryzł wielki kęs, chcąc tym samym pokazać, jak bardzo im nie wierzy. Potter i Aniston wymienili rozbawione spojrzenia i uśmieszki. Ziarnko niepewności zostało zasiane.
- Gdzie wasz czwarty oszołom? – spytała, wychylając się po talerz z górą naleśników.
Peter wzruszył ramionami.
- Nie wiem, byłem z Bertą i…
- I robiłeś coś, czego nie mamy ochoty wysłuchiwać. ZWŁASZCZA przy jedzeniu – burknął z naciskiem Black. – James zapewne też nie wie, albowiem ostatnie godziny najpewniej spędził włócząc się za Lily.
- A ty znowu obsługiwałeś jakąś dziewoje, nie?
Wzruszył w odpowiedzi ramionami.
- Widziałem niedawno jak gdzieś szedł, prawdopodobnie w stronę skrzydła szpitalnego. Pewnie go bolała głowa.
Uniosła czarne brwi.
- Znowu?
Black pokiwał głową.
- Lunatyk często ma migreny jak się stresuje, a oboje dobrze wiemy, że to mały nerwus jest. Dlatego jak go zacznie boleć, to najczęściej ląduje w skrzydle – skłamał gładko. Westchnęła, kręcąc głową.
- I jeszcze jest skazany na wasze towarzystwo…
Obecni Huncwoci wyszczerzyli się w nieskazitelnych uśmiechach.
- Masz jakieś zielsko na zębach – oświeciła okularnika. Wzruszył ramionami i powrócił do jedzenia.
- O, leci. – Peter skinął w stronę wejścia do wielkiej sali. Blondyn rozejrzał się po stole Lwów, wyraźnie czymś podekscytowany, nim rzucił się pędem w ich stronę. Dopadł ich po chwili, uderzając otwartymi dłońmi w stół.
- Co do… - zaczął Black.
- UROSŁEM! – wydarł mu się nad uchem Lupin. - UROSŁEM! UROSŁEM O CENTYMETR! MAM METR PIĘĆDZIESIĄT DWA! AAAAAAA!!! – Wykonał serię podskoków i pląsów, nim trzasnął szarookiego ręką w środek kręgosłupa. - SZYKUJ DUPĘ, GŁUPIA MAŁPO, DZISIAJ TO REMUS BĘDZIE NA GÓRZE!
- Panie Lupin! – zagrzmiała McGonagall w duecie z O’Blanskym.- Uciszże się! – fuknęła profesorka.
- Ale ja UROSŁEM!!!
- Cała sala słyszała, Luniuś! – parsknął okularnik.
- Sadzaj bladą szlachetność, panie-Remusie-o-wzroście-zawodowego-koszykarza-który-jest-najwyższy-w-branży, kurde! – Black złapał podskakującego w miejscu blondyna i pociągnął na ławkę.
- Oho, ktoś widzę uważał na mugoloznawstwie! – powiedział rozbawiony James, przekrzykując rechoty zebranych na wyznanie Remusa odnośnie planów na wieczór.
- Skoro mi to wytykasz, to też musiałeś słuchać – odparował szarooki.
Remus wyszczerzył się w szerokim uśmiechu do wszystkich wokół.
- Kurde, normalnie niby jeden centymetr a jaka różnica!
Zebrani przy nim Gryfoni parsknęli śmiechem. Machnął na to ręką, rozbawiony.
- Zboczeńce! Potter, marynowany stolcu, zostaw to! To MOJE bułeczki!
Jennifer oparła policzek na dłoni, obserwując ruchliwą i hałaśliwą bandę zbójów, jaką stanowili Huncwoci. Westchnęła ciężko, delikatnie się uśmiechając. Odwróciła głowę, napotykając spojrzenie Evansówny oraz Alicji. Skinęła im głową. Wszystkie już dawno stwierdziły, z czym zgodziła się nawet opiekunka ich domu, że mimo iż potrafili być naprawdę irytujący, to jednak bez nich byłoby nudno. Tak to zawsze ktoś coś odwalił i wiecznie coś się działo. Przymrużyła lekko oczy, nagle zaczynając się zastanawiać, co odmalują tym razem. Poza tym rok szkolny dobiegał końca. Będzie musiała poszukać jakiejś pracy w wakacje.
Z zamyślenia wyrwał ją zbiorowy jęk trójki Huncwotów, kiedy na horyzoncie pojawiła się Berta, która od razu ruszyła w ich kierunku. Parsknęła niewesoło i wstała, życząc pozostałym przy stole panom dobrej zabawy z wybranką ich kamrata.

[ 10 komentarze ]


 
73. Wpis siedemdziesiąty trzeci.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Piątek, 27 Września, 2013, 23:35

Ja nie mogę bez Księgi, no :D Nie ma tego dużo, ale strrrasznie chciałam coś dodać, więc siadłam i naskrobałam. Niewiele, ale jest! To też się liczy, prawda?... :D

To naprawdę irytujące. Dlaczego tak często mnie to dopada? Dlaczego nawet teraz?... Przecież jest wiosna, świeci słońce, budzi się życie. Dlaczego? Skąd to chore poczucie zbędności i beznadziei legnące się w sercu? Przecież… Przecież mam wszystko, w sumie. Przyjaciół, o pieniądze nie muszę się martwić, jakby zachciało mi się pracować, to z moim nazwiskiem nie będzie problemu… Więc skąd ta pustka i jakiś dziwny lęk? Nie znoszę tego uczucia gdy patrzę w okno, w dal. Za horyzont. Tępe takie w brzuchu, piersi. Uporczywe ssanie, ciągnące w dół, w jakąś otchłań… Chyba odczuwam brak sensu bycia. Tak właściwie. Bo co niby daje mi materialny spokój, skoro po prostu go mam z samej racji bycia Blackiem. Po prostu „bo tak”. Zero własnego wkładu. Nie czuję jakbym robił coś sensownego. W gruncie rzeczy to siedzę na lekcjach, wygłupiam się, jem, śpię, odrabiam szlabany, spotykam się z dziewczynami. Jakoś tak… Bez sensu to wszystko. Chyba czuję potrzebę bycia… Potrzebnym? Może. Jak tak pomyślę, to chyba o to chodzi. Tylko nie wiem co z tym zrobić. Po prostu muszę być komuś potrzebny. Teza postawiona, tylko teraz weź coś zrób, żeby faktycznie BYĆ potrzebnym. Komuś. Komukolwiek. Albo… To ja kogoś potrzebuję. Ale nie byle kogo, tylko… Kogoś. Nie umiem tego jaśniej określić. A może tą dziwną pustkę mógłbym wypełnić byciem kimś, komu jestem potrzebny. A on mnie. Czy tam ona. Wszystko mi jedno, tak właściwie. Bylebyśmy się dogadywali.
Znowu to robię. Chyba normalnie założę oddzielny notes na te swoje przemyślenia z głębi dupy, psia jucha…


Zamknął zeszyt i wlepił nieruchomy wzrok w okładkę. Nie mógł się zmusić do ruszenia z miejsca. Westchnął powoli, głęboko, zamykając oczy. Chyba w końcu zrozumiał, dlaczego Remus lubił w bibliotece po prostu przesiadywać. Cisza. Spokój. Nikt nie drze japy nad uchem. Można po prostu pomyśleć.
Udało mu się podnieść wzrok. Był senny. Właściwie to wręcz zmęczony. Albo po prostu czuł zwykłą beznadzieję. Miał ochotę prychnąć pogardliwie i wykrzywić twarz, ale nie chciało mu się. Nie chciało mu się nawet wzruszyć ramionami. Zapadł się głębiej w zajmowany fotel, wsłuchując się w otaczającą go ciszę. W sumie… to nie lubił ciszy. Chyba. Chociaż może.
Sam już nie wiedział czego chciał.
Odwrócił głowę i wyjrzał przez okno, na zalewane kwietniowym słońcem. Na dniach miał rozpocząć się maj. Niedługo jego piętnaste urodziny. Skrzywił się w końcu po swojemu, kiedy dotarło do niego, ile wiosen mu wybije. Zaklął w myślach. W tym wieku zwykle się zaczyna aranżować małżeństwa majątku i czystej krwi.
- Nie chcę się żenić – wymamrotał niezrozumiale nawet dla samego siebie. Gdyby nie wiedział, co zamierzał powiedzieć, nie domyśliłby się znaczenia swojego bełkotu. Ponownie ciężko westchnął. Naprawdę miał już dość wszystkiego. Był zmęczony. Strasznie zmęczony… Nie wiedział jednak, czym. To było… Upierdliwe.

Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był zdziwiony, że wcześniej tego nie zauważył. Że JEJ wcześniej nie zauważył. Oczywiście wiedział, że jest, chodzi po tej samej planecie co on, nawet do tej samej szkoły i tym samym dywanie w pokoju wspólnym, ale jakby jej nie widział. Dobrze wiedział, jak wygląda, brzmi i się nazywa, ale jakby nigdy jej nie widział i nie słyszał. Do niedawna widział w niej tylko znajomą z roku, z którą całkiem w porządku się rozmawia i która zawsze wie, w której akurat mają Sali. Remus nigdy nie wiedział, gdzie ma iść. Jakoś nie potrafił się odnaleźć w rzeczywistym świecie, dryfując swobodnie w swoich przemyśleniach, głupawych pomysłach czy świecie przeczytanych książek. Teraz jego duchowa nieobecność przybrała na sile, zwłaszcza, kiedy jego myśli nakierowywały się na ową koleżankę z roku. Kurna no, że też wcześniej nie zauważył, że z Candy jest coś na rzeczy! James kilkakrotnie mu mówił, żeby się lepiej jej przyjrzał, to zobaczy „coś fajnego”. I rzeczywiście, miała ładne włosy. I spory biust. Taki bonus, jak stwierdził ze śmiechem w rozmowie z szarookim. A schowki na miotły przestały być po prostu schowkami na miotły. To były… Schowki Na Miotły.
Co prawda, od tamtej randki minęły prawie dwa tygodnie, a jednak między nimi jakby nic się nie zmieniło. Nadal zachowywali się jak dawniej, tylko Lunatyk z lekką irytacją stwierdził, że denerwuje się przy niej. I że wszelaki farsz z jego brzucha robi wielkie, podwójne salta, kiedy przypadkiem zetkną się dłońmi lub skrzyżują spojrzenia. Chciał spędzać z nią więcej czasu. I niby to robił, bo szarooki szybko zauważył, że Lupin zwyczajnie nie potrafi spytać tejże dziewczyny, czy się z nim umówi, czy się dosiądzie czy może czy chciałaby spotykać się z nim regularnie i unormowanie poprzez związek. Z tego tytułu przejął część inicjatywy i inicjował ich spotkania „przypadkiem” wpadając na nią na korytarzu czy siadając obok przy stole, za każdym razem ciągnąc za sobą blednącego z przejęcia blondyna. Oboje siedząc obok siebie na zmianę bledli i robili się czerwoni, rozmawiając półsłówkami i raz po raz parskając nerwowym śmiechem, by znów spiec raka. Nawet przy torturach by się nie przyznał, że w środku cały skręca się w spirale ze śmiechu na widok ich zachowania.
Z lekkim zdziwieniem do Syriusza dotarło, że z całej ich paczki jak do tej pory tylko on nie ulokował jakoś swoich uczuć. Peter, ku ogólnemu zdziwieniu nadal spotykał się z Betty, James wzdychał do Lily, a najświeższy w temacie Remus pąsowiał lekko i upuszczał rzeczy na widok Candy.

Kochana kuzyneczko!
U mnie, zapewne jak i u Was, wiosna idzie wielkimi krokami, zadzierając kiecę i świecąc gaciami! Psorzy suszą głowę, McGonagall pruje się na mnie przy każdej okazji, O’Blansky dalej molestuje młodych chłopców – żebyś widziała jak Remus spierdziela z klasy po lekcji, żeby tylko nie wychodzić ostatnim – Dumbledore zjada dropsy, Filch nadal pracuje dla tajnych służb, a Irytek ostatnio zalał drugie piętro. Więc w sumie nic ciekawego, tak właściwie. Nihil novi można rzec.
Weź, kurde. Wiosnę czuć po prostu, normalnie, no. Wszyscy się wokół zakochują! Gruby grubas Peter dalej jest z tą swoją, Potter po staremu w mugolskim rudzielcu, a ostatnio nawet Lupinek wpadł po uszy. Tylko ja zostaję normalny. Mówię ci, katorga. Gdybym był babą to może by mi nie przeszkadzało, że oni tak tylko o tych swoich lubych, ale nie jestem więc mnie to wkurza. Ile można słuchać o tym, jakaż to ona jest urodziwa, co to ona mi w moim śnie nie robiła – weź. Normalnie wyrzygałem paszteciki. Pewne rzeczy z Peterem w roli głównej są po prostu… Nie. – i tak dalej i tak dalej. Tylko Dama trzyma dziób na kłódkę i po prostu się zamyśla. Ale to też jest na swój sposób irytujące. Wszystko mnie wnerwia ostatnio normalnie, no! Myślisz, że to objawy pierwszej miesiączki? Jestem taki podekscytowany! Nie mogę się doczekać krwawienia z penisa normalnie… To musi być niezapomniane przeżycie. Podeślij mi jakieś podpaski, czy coś, bo mi tak trochę głupio od pielęgniarki wziąć… Ona nie zrozumie moich wahań nastrojów, od nerwicy do depresji, no! Pewnie pomyśli że mam problemy natury psychicznej, a ja po prostu dojrzewam i szykuje mi się mój pierwszy raz! Musisz mi dokładnie napisać czego mogę się spodziewać. Czy też będę taki nieprzewidywalny jak dziewcza?
Dobra, zmieniam temat, bo pewnie cię już szlag trafia nad tym pergaminem, huehue.
Z naszych huncwockich perypetii to ostatnio tyle, że na eliksirach podpaliliśmy Peterowi bluzę. Dosłownie i w przenośni wniósł wtedy trochę światła do naszego życia! Dostaliśmy też szlaban za rozsypanie szklanych kuleczek na schodach. McGonagall złamała nogę, a kilku gości ze Slytherinu obiło sobie tyłki. Poza tym dowiedziałem się, że pewna niewiasta z klasy wyżej nosi czerwone stringi, a nie powinna. Uwierz, wiem co mówię. Na własne szare oczy widziałem! Ponad to zaczynam się zastanawiać, czy od przyszłego roku nie próbować dostać się do drużyny, bo troje członków kończy szkołę. O, właśnie! Lupin nauczył mnie pierdzieć pachą! Za to też dostaliśmy szlaban, bo prukaliśmy tak przez pół zielarstwa i profesor w końcu nie wytrzymał. Poza tym Peter przekazał nam kilka cennych pomysłów z jego mugolskiej szkoły, dlatego też łazimy pod ławkami i robimy torbom ludzi lewatywkę i przekręcamy je na lewą stroną. Wszyscy piany dostają normalnie! Jeszcze zrobiliśmy sobie rurki i plujemy przez nie w tablicę kawałkami pergaminu. Profesorowie się wściekają, a my jak zwykle mamy zbity. A James zasikał pół podłogi w łazience, rozwiązując tym samym zagadkę, dlaczego przez bite siedem godzin nie poszedł ani razu się odlać. Jak to ujął – zbierał materiały. Z głupszych rzeczy to jeszcze przychodzi mi na myśl, jak Luniek na transmutacji zarobił reprymendę i stracił ileś-dziesiąt punktów (McGonagall chyba miała wtedy TE DNI). Jak sorka wyszła z Sali, to Remus wskoczył na ławkę i zaczął potańcowywać w rytm nadany przez pierdnięcia pachą w jego wykonaniu. Nie zauważył kiedy wróciła Minerwa, więc dalej sobie pląsał zachwycony swoim pomysłem, pierdząc. Cóż.
Ale dosyć o mnie, ty mi lepiej landryno opowiedz, co tam u Was? Zaczęłaś w końcu pracować, czy dalej się lenisz w domu, ty kuro domowa przy mężu, ty? I jak Nimfadora? Jakoś dwa latka jej stukną niebawem, nie? Musisz mi wysłać kilka jej zdjęć. Podręczę Lupina, on nienawidzi dzieci, a im ładniejsze, tym bardziej go wkurzają, bo z tych brzydkich to się zbija. A że Dora jest, jak oboje dobrze wiemy, aniołkiem z buzi po prostu, co będzie idealna do dręczenia! Jakieś ładne zdjęcia zatem poproszę, ot co. Bo będzie kocówa!

Twój ulubiony kuzyn, Najlepsza Partia w Hogwarcie, Najseksiejszy z Huncwotów
- Syriusz


Dużo Łapy, jak widać, ale jakoś na niego mnie najchętniej nachodzi do pisania. Jak ktoś chce to może napisać w komentarzu co by chciał w następnej notce, to być może napiszę, a co. :)

[ 262 komentarze ]


 
72. Wpis siedemdziesiąty drugi.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 28 Sierpnia, 2013, 02:10

Ostatni wpis przed wrześniem. Nie wiem, kiedy teraz coś dodam. Mam przed sobą najgorszy rok EVER - matura i w ogóle.
Boję się, cholera.
To intrygujące, jak głupia muzyka genialnie wpływa na pisanie. Tekst sam leci spod palców, a człowiek nie idzie spać, mimo, że oczy same się zamykają.
Przepraszam za błędy, ale już nie mam siły tego sprawdzać.




- Wrrr, wrr!
- Przestań.
- Wrrrrrhrr!
- Przes… Tań…
Remus zamknął oczy, biorąc głęboki, uspokajający wdech przez nos. James zaklęciem skleił dwa pióra i udając, że są piłą mechaniczną nie ustawał w staraniach ucięcia mu ręki.
- Wrrr!
Lupin przyłożył dłoń do czoła.
- Boże, dlaczego pokarałeś mnie tymi debilami? Dlaczego?!... Com ja uczynił?
- Reeeemi! – zapiał półgłosem szarooki, opadając na siedzenie obok niego. Rozejrzał się po bibliotece, tłumiąc ziewnięcie. – Czyżbyś stawał się wierzący?
Złote oczy błagały o pomoc i żądały krwi jednocześnie.
- W życiu na co dzień z takimi DEBILAMI jak WY tylko Bóg mi zostaje – warknął i ze złością złożył pergamin, na którym próbował zrobić zarys szkicu z którego miał zrobić szkic szkicu mapy nieba na astronomię. Gwiazdy jakoś niespecjalnie chciały do niego przemówić, a w obliczeniach zawsze wysyłał Syriusza na sąsiednią półkulę, podczas gdy jego Andromeda nagle okazywała się być na miejscu Perseusza. – Astronomia jest głupia – dodał jeszcze mściwie i odrzucił ze wstrętem podręcznik. Szarooki wyszczerzył zęby w uśmiechu, nim zmierzył wciąż warczącego Pottera pełnym politowania wzrokiem.
- Remi, skarbie moje najdroższe, jutrzenko ty moja. To, że czegoś nie umiesz, nie znaczy, że jest głupie! – Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy jasne oczy blondyna wielką i chropowatą szpilą morderczego spojrzenia życzyły mu długiej, bolesnej śmierci.
Lupin westchnął, opadając bezwładnie na krzesło.
- Pieprzę, nie robię. Odejmie punkty co najwyżej. Mam to w dupie… Która godzina?
Black majestatycznym ruchem odgarnął rękaw szaty, by ukazać światu widniejący na jego lewym nadgarstku zegarek.
- Dwadzieścia po piątej, perełko.
- Wrrrhrhrrrrhrhrhrhrhr!!!
- KUŹWA, POTTER! JA CIĘ NORMALNIE ZAPIER…
- CISZA! Jesteście w bibliotece, na miłość boską!
James ukrył twarz w rękawie, zaczynając bezgłośnie umierać ze śmiechu. Remus ciężko sapiąc przez nos podniósł się, biorąc zamach. Zdzielił okularnika z całą swoją mocą pięścią w środek kręgosłupa, aż zadudniło. Syriusz skrzywił się mimowolnie, nieznacznie ukazując zęby.
- Zdychaj, zdziro! – warknął blondyn. Zarzucił sobie torbę na ramię. – Przepraszam. I tak już wychodziłem – powiedział do bibliotekarki i ciężkim krokiem opuścił pomieszczenie, odprowadzony morderczym wzrokiem kobiety. Trzasnął za sobą drzwiami zdecydowanie mocniej, niż było to konieczne.
- Eeheheheh…
Syriusz kopnął okularnika pod stołem.
- No i po co go wkurzasz, idioto?
Usiadł normalnie, wzruszając ramionami.
- Nudzę się, to go wkurzam. To jest dobre na nudę.
Black rozciągnął lekko wargi w uśmiechu, przeczesując palcami sięgające nieco za ramiona włosy. Ułożył się wygodnie, splatając ręce na brzuchu.
- Będzie patologia, ja ci to mówię.
James podniósł się i bezceremonialnie wcisnął dłoń do spodni, gmerając chwilę pod rozporkiem. Opadł na siedzenie i podrapał się tą ręką pod nosem.
- Co? Proza życia! Torba mnie zaswędziała.
- Czy ja coś mówiłem? Proza życia.
Milczeli chwilę mierząc się spojrzeniami, nim James znowu nabrał powietrza.
- Swędzące jaja są takie… Ludzkie…
Syriusz zamknął oczy i zacisnął usta. Po chwili uśmiechnął się jednak, podnosząc i zbierając pergaminy do torby.
- Wiesz, Jimmy… Myślę, że gdybyś częściej się mył, to problem ten występował by u ciebie znacznie rzadziej!
Tymczasem Remus szedł spokojnym już krokiem do wieży Gryffindoru. Miał jeszcze ponad pół godziny do osiemnastej. Po kilku metrach jednak przystanął, wlepiając wzrok w ścianę. Na pewno umawiał się na szóstą? Coś wewnątrz niego zamarło. Był pewien, że to trzustka. Rzucił się pędem do obranego wcześniej celu przeskakując po trzy stopnie na schodach. Po kilku minutach szaleńczego biegu zatrzymał się z piskiem podeszwy przed portretem Grubej Damy.
- Witaj, kochanieńki! – zawołała na jego widok. Lubiła go. Zdyszany Remus wyszczerzył zęby w uśmiechu i skłonił się lekko, przyklepując rozwiane włosy.
- Stała tu taka dziewczyna? – wysapał. Zamachał bezwładnie rękami wokół głowy, sapiąc jak lokomotywa. – Taka z włosami!... Kręconymi!
Kobieta na obrazie pokręciła głową.
- W ogóle?
- Nie widziałam żadnej przez przynajmniej godzinę!
- Och… Aha. Więc… No, cóż. Chrupiące wypieki…
Uśmiechnęła się lekko i skinęła, odsłaniając przejście. Wgramolił się szybko w dziurę pod portretem szczęśliwie unikając zadzwonienia zębami w kamienną posadzkę. Wyprostował się szybko i rozejrzał pilnie po pomieszczeniu. Zmarszczył brwi. Po dziewczynach z roku nie było śladu. Podszedł więc szybko do siedzącego przy stoliku Longbottom’a.
- Frank! – pisnął. Starszy o rok chłopak uniósł zaskoczony brwi, podnosząc się zgodnie z życzeniem ciągnących go w górę remusowych rąk.
- Co jest? Ktoś chce cię skrzywdzić? – zdziwił się, widząc jego żałośnie przerażony wyraz twarzy. Niektórzy młodsi koledzy (z naciskiem na niektórzy) wzbudzali w nim instynkty opiekuńcze. Remus parsknął, szybko jednak poważniejąc.
- Niee, nie. Frank, powiedz mi… Czy ja wyglądam jakby mnie ktoś złapał, przekręcił do góry nogami, zrobił sobie z mojej głowy mopa, umył podłogę w całym zamku, a moim ciałem i ubraniem wszystkie okna, po czym przywiązał mnie do rydwanu i przeciągnął po calusienieńkich błoniach żebym wyschnął, a potem mnie zgwałcił i przepuścił przez krochmal?!
Brunet milczał chwilę, oceniając stan młodszego kolegi.
- Nie, właściwie nie, chociaż faktycznie jesteś trochę potargany…
- I nie wyglądam jakbym był psią pałą i miał mordę jak tatarskie siodło?!
Frank wyprostował się, a na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia.
- Pokłóciliście się z Blackiem i cię zwyzywał?
Remus zrobił zdziwioną minę.
- Co? Nie! Spóźniłem się pół godziny na randkę, więc biegłem! A tamtej nie ma, więc wiesz, chciałem zasięgnąć rady odnośnie mojej prezencji u kogoś, kto weźmie moje pytania na poważnie.
Piątoklasista roześmiał się głośno, przykładając dłoń do czoła. Po chwili, wciąż chichocząc, schylił się nieco do stojącego przed nim niskiego blondyna poprawiając mu kołnierzyk. Przekręcił mu na dobrą stronę kaptur szkolnej szaty i poprawił krawat. Wcisnął mu wystające kawałki koszuli do spodni i naciągnął niżej bezrękawnik. Klepnął go w ramię.
- Włosy jeszcze raz zwiąż i będzie w porządku.
Skinął głową i wykonał polecenie.
- Zostawię ci torbę – poinformował Lunatyk.
Wciąż cicho się podśmiewując skinął głową. Po chwili namysłu wyciągnął jeszcze raz ręce do Lupina i zdjął mu krawat. Włożył mu go do torby.
- Tak będzie lepiej.
- Oo, idzie. – Wychylił się za Franka, zerkając w stronę wejścia do dormitoriów dziewczyn. – Dobra, dziena! Jesteś wielki… Kiedyś ci się odwdzięczę, ot co.
Longbottom odwrócił się za nim z uśmiechem, nim powrócił do czytanej wcześniej książki. Lunatyk ruszył w stronę Candy, a ona do niego. Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco, składając przed sobą ręce.
- Przepraszam! Musiałeś na mnie czekać.
Remus roześmiał się jedynie w odpowiedzi, odwracając w stronę wyjścia z salonu. Szatynka ruszyła za nim.
- Heheh, nie szkodzi, naprawdę. – W ostatniej chwili postanowił przemilczeć fakt, że pomylił godziny i prawie nie przyszedł. Wepchnął ręce do kieszeni, puszczając koleżankę przodem. Uniósł wysoko brwi, kiedy stojąc przed nim potknęła się i prawie upadła, mocno pochylając i świecąc majtkami. Odwróciła się do niego, zmieszana, na co ten uśmiechnął się przyjaźnie, udając, że niczego nie widział. Zawsze lubił spódniczki.
- No, to gdzie idziemy? – spytała, kiedy od kilku chwil szli obok siebie korytarzem w neutralnych odległościach. Lunatyk wygiął usta.
- Prawdę mówiąc to nie mam pojęcia. Chodź na błonia, póki jeszcze nie jest całkiem zimno. – Popatrzył na nią, unosząc brew. Kwiecień kwietniem, ale wieczory nadal były chłodne i ściemniało się dość szybko. Uśmiechnęła się, kiwając głową. Po chwili wlepiła wzrok w umykające jej spod stóp marmurowe płytki na posadzce. Zacisnęła splecione za plecami ręce w pięści i wzięła głębszy oddech. Stresowała się, kurcze. Bardziej niż by chciała. Miała przez to pustkę w głowie, sucho w ustach i nie wiedziała co powiedzieć, w wyniku czego słychać było tylko odgłosy ich kroków. Po chwili Lupin zaczął coś cicho brzęczeć do siebie pod nosem, w czym rozpoznała lubianą przez siebie piosenkę. Zadarła głowę, by spojrzeć na spokojny, wesoły profil Remusa.
- Też lubisz Beatlesów?
Parsknął wesoło.
- Kto nie lubi? – Przeciągnął się, myśląc chwilę. – Snape pewnie nie lubi... On niczego nie lubi.
Roześmiała się cicho. W nieco lepszym humorze wyszli na dziedziniec i zatrzymali się przy fontannie. Remus uśmiechnął się dumnie, przez co zaczął wyglądać jak zadowolony z siebie kołtun i stanął na brzegu kamiennej rzeźby.
- Zawsze chciałem zobaczyć, co jest w środku tej misy na górze, ale jestem za niski – zwierzył się smutnym głosem. Wspiął się na palce. – To przykre, że nie mogę zrealizować swojego marzenia przez coś, na co tak naprawdę nie mam wpływu. To niesprawiedliwe jest. – Przybrał zasępiony wyraz twarzy. Candy nabrała nieco więcej powietrza, nadymając się. Nie bardzo wiedziała co powiedzieć wobec tej, jak sądziła, niebywale mądrej i życiowej myśli. Lupin jednak zaczął się śmiać.
- Rany, to było bystre jak woda w kiblu…
Zaśmiała się, słysząc to. Podeszła bliżej i wyciągnęła dłonie, wsuwając je pod strumień wypływającej wody. Syknęła cicho. Była strasznie zimna.
- Em… - mruknęła, stwierdzając, że musi coś powiedzieć, bo jest zdecydowanie za cicho. Stojący na fontannie Remus odwrócił się przodem do niej i stanął na całej stopie, przez co klamra od jego spodni znalazła się na wysokości jej czoła.
- Bycie wysokim musi być świetne – westchnął Luniaczek, po czym zeskoczył na bruk. Wyprostował się i zmierzył towarzyszkę wzrokiem. Po chwili zrobił wielkie oczy. – No nie, przecież ty też jesteś ode mnie wyższa! – Odsunął się. – Giganci wszędzie…
Uniosła brew, ponownie się przysuwając i biorąc go pod ramię.
- Myślę, że po prostu to ty jesteś karzełkiem.
- Ja? – Przyłożył dłoń do piersi, kierując kroki w stronę błoni. – Skąd! Ja jestem idealny. To wy wszyscy jesteście za wysocy. – Ponownie zrobił podkówkę z buzi, przypominając sobie, jak Black powiedział mu to w zeszłym roku. Powtarzał to sobie kilka razy dziennie i w sumie w końcu przestało mu przeszkadzać to, że był po prostu niski.
Dziewczyna uśmiechnęła się i poklepała go po ramieniu.
- Jasne, jasne. Wmawiaj to sobie dalej.
- No weź, no, babolu jeden. Nie bądź wredna! – Dziugnął ją palcem między żebra. Odskoczyła, wydając z siebie dziwny odgłos, który przywołał na remusową twarz zadziorny uśmieszek. Odgarnął włosy za uszy. – Och. Słuch mnie myli, czy ktoś tu ma łaskotki? – Poruszył energicznie wymienionymi częściami ciała, co sprawiło, że Candy wytrzeszczyła oczy i zaniosła się głośnym śmiechem.
- Jak ty to robisz? – zapytała, chichocząc. Wzruszył ramionami.
- Taki mały atawizm. – Pokazał zęby w uśmiechu. Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie i ruchem dłoni wskazała na jego uzębienie, robiąc pytającą minę. Pokiwał głową. – To też. Dentysta chciał mi te kły przypiłować, ale powiedziałem, że nie, że tak jest super. Bo jest. – Odwrócił się i lekko przyspieszył kroku, szukając w głowie innego tematu. Prawdę mówiąc o takiej wymówce na przydługie kły spowodowane wilkołactwem w życiu by nie pomyślał. W sumie nie była zła... Skoro mógł ruszać uszami, to czemu miałby nie mieć też przydługich zębów?
- Oho. Czy twoje niemalże wilcze uzębienie sprawia, że czujesz się jak Superman?
Zatrzymał się i powoli odwrócił, ukazując śmiertelną powagę na swojej twarzy. Rozszerzył szeroko nozdrza, wywołując u swojej towarzyszki niekontrolowane parsknięcie.
- Ależ ja jestem Supermanem – powiedział niskim głosem, po czym radując się wielce w myślach, że włożył pod koszulę ten właśnie T-shirt, podciągnął bezrękawnik pod samą brodę i rozpiął dwa guziki koszuli na piersi, ukazując żółto-czerwony symbol Supermana. Do dużych nozdrzy dorzucił wielkie oczy. Dziewczyna po raz kolejny roześmiała się głośno, wyciągając do niego rękę i chwytając go za łokieć. Zakryła usta dłonią i sprzedała blondynowi kuksańca.
- Superman jest brunetem!
Machnął ręką, obejmując ją ręką wokół ramion.
- Nie wierz komiksom! Znaczy… Nie we wszystkim. To taka przykrywka, wiesz… Jak świat myśli, że jestem krótkowłosym brunetem, to kto będzie podejrzewał kolesia z długimi blond włosami?
Zmierzyła go wzrokiem, przechylając lekko głowę i przyspieszając kroku. Schodzili po kamiennych schodkach prowadzących w głąb błoni.
- A klata i bicepsy?
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Bo widzisz, moja droga… Ja poza Supermanem jestem też czarodziejem. – Szarpnięciem odrzucił do tyłu materiał wierzchniej szaty, ukazując zarzucony na biodra dość luźny skórzany pasek, na którym spora część populacji czarodziejów nosiła różdżkę. – I tak się składa, że znam kilka sztuczek.
Parsknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Oj, czarujesz, mój drogi. Czarujesz.
Przybrał cwaniacki wyraz twarzy i z miną gangstera wsunął dłonie do kieszeni spodni.
- Każdego dnia, kochana. Każdego dnia.
Wymienili spojrzenia i oboje się roześmiali. Po chwili zamilkli i powoli szli obok siebie w ciszy.
- Chodź pod buk – rzucił Lunatyk. – Lubię tam siedzieć.
Skinęła, więc wyminął ją i ruszył po skosie w stronę rozłożystego drzewa, pod którym sam już nie wiedział ile przepędził godzin nie robiąc totalnie nic. Opadli na wciąż jeszcze chłodną ziemię, siadając koło siebie. Wymienili spojrzenia, nagle dziwnie zakłopotani. Remus zmarszczył czoło. Znowu urwała im się rozmowa i zapadła ta krępująca cisza. Postanowił to wykorzystać, więc chrząknął cicho i zniżył głos do teatralnego szeptu.
- I zapadła taka niezręczna cisza… - Usłyszał ciche, rozbawione parsknięcie przez nos, co uznał za dobry znak. Wyprostował się nagle. – Ej. W ogóle skąd wiadomo, że cisza nie jest zręczna? Może tak naprawdę ma dobry refleks i jest ninją?
Popatrzył na Candy, która zrobiła zdziwioną minę.
- Skąd ta niespodziewana konkluzja? – spytała powoli, choć nie bez rozbawienia w głosie. Remus miał już to do siebie, że często po chwili ciszy wypala nagle z jakimś dziwnym przemyśleniem.
- No zastanów się. Ciszy nigdy nie słychać przecież, nie? Jest cicho, jak sama nazwa wskazuje. Ona jest ninją!
Klasnęła w dłonie.
- To kurcze ma sens! To ona mi kroi cebulę jak oglądam niektóre filmy…
- …albo przy czytaniu jakiejś książki! – dorzucił, nim zdążył pomyśleć. Candy uniosła lekko brwi, uśmiechając się nieznacznie. Podrapał się po karku, rozglądając. Zamarł, wlepiając wzrok w pień drzewa, pod którym siedzieli. Przysunął się do niego, chcąc bliżej się przyjrzeć wyrytemu w korze sercu z napisem: A + M = WDM.
- Że coo? Co to jest „wdm”?
- Eee… Wielka Dozgonna Miłość?
Odwrócił się do niej z dziwną miną.
- Co żeś znowu pomyślał? – fuknęła na niego. Wyszczerzył się w uśmiechu.
- Dobrze, że nie „WDB”, bo bym to w pierwszej chwili rozwinął jako „Weź Do Buzi”… - Głos podłamał mu się lekko przy ostatnim słowie, widząc minę dziewczyny. – No o czym ty myślisz, no? – zrugał ją za to, czując, jak kąciki ust drżą mu zdradziecko w rozpaczliwym żądaniu głupiego, szerokiego uśmiechu. – Co niby się bierze do buzi poza jedzeniem albo smoczkiem, co? Ja nie wiem co się z tymi ludźmi dzieje, no… - Zesztywniał. – Ej, przecież ja miesiąc temu skończyłem piętnaście lat! – zawołał. Złapał się za głowę. – Nie zauważyłem!
Roześmiała się.
- Spostrzegawczy jesteś! – Przysunęła się bliżej, siadając obok. Klepnęła go w udo, jako że siedział w przyklęku i było pod ręką. Wzruszył ramionami, już zajęty innym problemem.
- To serce to na randce wycięli, nie? – rzucił, wskazując na nie ruchem głowy. Skinęła.
- No, prawdopodobnie. A co?
Powoli odwrócił do niej głowę i spojrzał jej w oczy. Candy z niezadowoleniem ale i pewną błogością stwierdziła, że po dłuższej chwili takiego bezruchu i obserwacji zaczyna ją lekko łaskotać w okolicach żołądka oraz że jej serce zaczyna bić nieco szybciej. Remus był tak blisko i patrzył na nią tak intensywnie… Przeskoczyła kilkakrotnie spojrzeniem od jego jasnych oczu do bladych, lekko uchylonych ust i ponownie do tych złotych tęczówek. Dlaczego mają taki niesamowity kolor? Ch-chwila… Czy on się do niej nachyla? Nie do końca świadomie przygryzła dolną wargę, czekając aż przysunie się do niej na tyle, by mieć pewność, że właśnie to zamierza zrobić i by móc samej sięgnąć po pocałunek. Patrzyli tak na siebie dłuższą chwilę, nim wbrew pozorom wcale nie tak nieogarnięty jak by się zdawało i szczerze oraz skrycie speszony sytuacją Remus wziął ją za rękę, pogładził kciukiem wierzch jej dłoni i cicho wypalił pierwsze, co mu przyszło na myśl:
- Czy to oznacza, że jestem dziwny, bo nie biorę na randkę noża?...
Zamrugała. Nie tego się spodziewała, prawdę mówiąc. W sumie nie wiedziała, czego ma się spodziewać, ale nie tego. Ściągnęła lekko brwi. Nie, moment. To Lupin. Właśnie tego mogła, a właściwie to nawet powinna była się spodziewać. Nieco zawiedziona wzruszyła więc ramionami, odrzucając włosy na plecy. Dziwny, pełen słodkiego napięcia nastrój, który jak stwierdziła, był tylko wytworem jej wyobraźni, prysł.
- Nie wiem. Być może.
Remus wziął głębszy wdech, odsuwając się do neutralnej odległości. Sam już nie wiedział, czy to jego serce tak łomotało, czy słyszał jak u Candy tłucze się wściekle za klatką z żeber. Uniósł brwi i zacisnął wargi. Tooo było dziiwneee. Gdyby nie to, że zwyczajnie nie umiał się całować, to pewnie by ją pocałował. Nawet chciał, naprawdę.
Właśnie, w ogóle to da się usłyszeć czyjeś serce bez przyciskania ucha do piersi, jeśli bije ono wystarczająco mocno? Zerknął na nią szybko. To była intrygująca kwestia. Nim się zorientował, zadał to pytanie na głos.
- Dlaczego pytasz?
Wzruszył ramionami i wplótł palce między źdźbła trawy. Po chwili odchylił się do tyłu, opierając na rękach.
- Tak mi się pomyślało. To by było fajne, nie? Ja bym chciał tak słyszeć. – Zmrużył lekko oczy. – Lubię ten dźwięk. – Dodał po chwili.
- Czemu? – Usiadła nieco bokiem, sadowiąc się przodem do Lunatyka. Mogła dzięki temu patrzeć na jego twarz; lekko ściągnięte brwi, przymrużone powieki, zamyślone, nieobecne spojrzenie… Uwielbiała na niego patrzeć, zwłaszcza kiedy on nie wiedział, że ktoś mu się przygląda. Nie powiedziała tego nigdy nikomu, ale zdarzało się jej czaić za regałem, kiedy Lunatyk przesiadywał w bibliotece. Był wtedy taki… Taki po prostu. Spokojny, rozluźniony… Niemal rozlazły, ale w przyjemny dla oka sposób. Jak kot – przewieszał wszelkie możliwe kończyny przez poręcze fotela ukrytego w głębi komnaty i odlatywał, tracąc kontakt z rzeczywistością wsiąkając w świat czytanej książki. Czytając, nieświadomie ukazywał twarzą to, co działo się w powieści. Uśmiechał się, marszczył brwi, zaciskał wargi. Skupienie, smutek, radość… Wszystko to widać było w jego oczach, spokojnie śledzących tekst.
- Hmmm… - mruknął po chwili, wyrywając ją z zamyślenia. – Myślę, że to dlatego, że mnie to uspokaja. – Uśmiechnął się nagle z rozrzewnieniem. – Jak byłem mały, to ojciec kładł mnie sobie na brzuchu kiedy się darłem… Znaczy, płakałem… Uspokajałem się dosłownie w kilkanaście sekund. Nawet mam zdjęcie!
Candy westchnęła do siebie cicho z rozbawieniem na wyobrażenie małego Remuska. Nagle wzdrygnęła się, kiedy zawiał dość mocny wiatr, zrzucając jej garść włosów na twarz. Zerknęła na zegarek na nadgarstku Lupina i ze zdziwieniem stwierdziła, że minęło półtorej godziny. Kiedy?...
- Oho… - mruknął Lunatyk, rozglądając się po niebie. – Zaczyna się powoli ściemniać. I chyba dzisiaj będzie padało.
Pokiwała głową, obejmując się ramionami. Powietrze z każdą chwilą zdawało się być coraz chłodniejsze. Zielony sweterek może i był ładny, ale do najcieplejszych nie należał, więc chcąc, nie chcąc, dostała gęsiej skórki. Nie lubiła tego. Po chwili, zgodnie z oczekiwaniami, zatrzęsła się niezbyt delikatnie. Remus popatrzył na nią ze zdziwieniem.
- Zimno ci? – Prześliznął po niej wzrokiem i zmarszczył czoło. Po chwili dotarło do niego, że dziewczyna nie ma na sobie szkolnej szaty, tylko zielony sweter, spódniczkę i zakolanówki. Ciekawe, czy widać po nim było, że na śmierć zapomniał o spotkaniu i nawet się nie przebrał?... Postanowił o tym nie myśleć, by się nie rozpraszać i przesunął się nieco bliżej towarzyszki. Trochę niepewnym, niezdarnym ruchem wyciągnął ramię, trącając ją przy tym w tył głowy, by ją objąć.
- Eheh, przepraszam. Niechcący.
Pokręciła głową, również się przysuwając. W miarę możliwości, Lunatyk zarzucił jej na plecy część swojej szaty. Sapnął cicho.
- Niby, kurcze, niebawem połowa kwietnia wybije, bo tydzień to niebawem przecież, a dziewiętnasta i już zimno. No co za życie okrutne, no. – Powoli przysunął swoją głowę do jej, wciskając nos pomiędzy pasma kręconych włosów.
- Co robisz? – spytała, rozbawiona.
- Wącham cię. Ładnie pachniesz. – Zaciągnął się porządnie i fuknął przesadnie, wydychając powietrze. Miała jakiś owocowy szampon. – Owocami. Tak… Smacznie.
Roześmiała się i powąchała go w okolicy szyi.
- Ty też, bo czekoladą.
Uśmiechnął się z dumą.
- Czekolada dobra jest.
- Nie śmiem zaprzeczyć. – Spojrzała w dół, bowiem Remus w przypływie odwagi i troski jednocześnie chwycił ją za dłoń. Miał ciepłą rękę. Podniosła wzrok. – Co? – spytała, widząc, że zmarszczył brwi.
- Masz zimne ręce. W ogóle zmarznięta jakaś jesteś… Chodźmy do zamku, nie ma co siedzieć na zimnie.
Podniósł się i wyciągnął rękę, pomagając jej wstać. Otrzepała się pobieżnie i poprawiła spódnicę. Lunatyk wykonał jakieś bezwładny wymach ramieniem, puszczając ją tym gestem przodem. Ruszyła więc w stronę zamku, a Remus zrównał z nią krok niemal natychmiast, ponownie chwytając ją za dłoń.
- Daj drugą – mruknął, posyłając jej ręce wyczekujące spojrzenie. Chwilę później przyjmowała z zadowoleniem lekkie, ale energiczne pocieranie łupinowych dłoni. Podziękowała z uśmiechem, kiedy było jej już cieplej. Dotarli do dziedzińca, a dziewczyna z przyjemnym ściśnięciem w żołądku zanotowała w myślach, że wciąż trzyma ją za rękę. Szli obok siebie w ciszy kilka kolejnych metrów, nim nieco nieśmiało spróbowała spleść ich palce. Nie protestował, jedynie przyciągając ją nieco bliżej, przez co raz po raz ocierali się o siebie ramionami.
Nie chciała jeszcze wracać. Owszem, było jej zimno, w sumie to i zaczynała się robić głodna, ale nie chciała iść jeszcze do wieży. Uniosła w niemym zaskoczeniu brwi, kiedy pociągnął ją w bok, w korytarz, a nie do schodów wiodących na piętro.
- Idźmy naokoło – powiedział jedynie.
- Zacna myśl – powiedziała cicho to, co miał w zwyczaju często powtarzać. Posłał jej rozbawione spojrzenie i lekki uśmiech.
Candy z wygięła wesoło wargi, stwierdzając, że mimo iż idą koło siebie w ciszy szkolnymi korytarzami już kilka minut, to wcale nie czuje się tym faktem skrępowana tak jak na początku. Spokojny, powolny, cichy spacerek za rękę. Po raz nie wiadomo już, który, zerknęła na niego ukradkiem. Faktycznie była od niego wyższa. Nawet nie zauważyła kiedy to się stało. Różnica nie była duża, tylko kilka centymetrów. Nagle zatrzymała się, tak jak zrobił to Remus.
- Słyszysz? – spytał cicho. Chciała spytać, co, ale… Rzeczywiście. Gdzieś z naprzeciwka dobiegały ich narastające hałasy. Ktoś biegł i się śmiał, a za nimi, sądząc po głosie i wypowiadanych sentencjach, pędził woźny. Wymienili spojrzenia i nim dziewczyna zdążyła choćby nabrać powietrza, by coś powiedzieć, Lunatyk wzmocnił uścisk na jej dłoni i pociągnął ją za sobą, puszczając się biegiem w stronę rozwidlenia korytarza.
- Co cię tak bawi?
Parsknął, wpadając w kolejny korytarz.
- Głowę dam sobie uciąć, że to chłopaki.
- Ale… Oni tu biegną, woźny też… I… - Chyba nie zamierzał się do nich przyłączyć?
- Wiem – mruknął. – Dlatego cię tu ciągnę, bowiem… - Dopadł do jakichś drzwi. – tutaj jest schowek na miotły! Wchodź! – Otworzył jej drzwi. Nie mówiąc nic, posłusznie wcisnęła się do środka. Remus wgramolił się za nią i zamknął za sobą drzwi. Ogarnął ich półmrok, jedynie na chwilę błysnęło, kiedy Lupin zaklęciem zamykał wejście. Odwrócił się do niej przodem, choć nie bez trudu. Pomieszczenie pokryło się smugami światła wpadającymi przez szczeliny między deskami w drzwiach.
- Ciasno jak w… Imadle – mruknął. Zaśmiała się cicho. Coś wbijało się jej w plecy, więc przysunęła się bliżej stojącego przed nią blondyna. Oparła się na nim i wzdrygnęła się, kiedy objął ją w pasie. – Przepraszam? – mruknął i wykonał ruch, jakby chciał zabrać ręce, ale Candy chwycił go za łokcie i zatrzymała go.
- Nie, jest dobrze. Zostaw.
Dzięki temu, że nie było całkiem ciemno, mogła niemal bez trudu dostrzec wyraz jego twarzy. Powoli wzmocnił uścisk, mocniej ją do siebie przyciągając. Objęła go jedną ręką za szyję, drugą kładąc mu na ramieniu. Tak było jej wygodniej, no i… Stadko motyli w jej brzuchu ponownie się odezwało. Wzdrygnęli się oboje, kiedy na korytarzu rozległy się kroki oraz ciężkie sapanie dwóch osób.
- Ja cię pierdzielę!... – rzucił głos Pottera. – Zgubiliśmy go?
- Nie wiem – odmruknął na to podejrzliwy ton zdyszanego Syriusza. – Jak dla mnie za szybko zniknął. To kurde charłak, nie duch.
Spojrzenia Remusa i Candy ponownie się spotkały. Oboje z lekkim, w sumie dość przyjemnym zdenerwowaniem zauważyli, że niemal stykali się nosami. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, kiedy dotarło do niej, że na biodrze, które ściśle przylegało do bioder Remusa poczuła coś twardego. Lupin również wytrzeszczył gałki oczne i potrząsnął rozpaczliwie głową. Przysunął się jeszcze bliżej.
- To mentosy – szepnął jej do ucha, przez co prawie ryknęła śmiechem. Wzdrygnęła się, kiedy dłoń Lunatyka wśliznęła się między ich ciała i pogmerała chwilę. Cofnęła się i podłużny, twardy przedmiot znikł, a przed oczami pojawiła się jej podwójna tubka cytrynowych dropsów. Wcisnęła twarz w jego ramię, chichocząc bezgłośnie. Po podrygującym, remusowym ciele poznała, że blondyn również zaśmiewa się po cichu z sytuacji.
- HA!!! – wydarł się nagle głos woźnego, jakby stał tuż obok nich. Podskoczyli oboje, podobnie jak rozglądający się czujnie na korytarzu Huncwoci.
- Peter, gapo! – jęknął James, widząc, że woźny trzymał za łokieć jednego z nich.
- Mam was! – zaryczał Filch. – I co teraz, moi drodzy?!
Zapadła chwila ciszy.
- Nie wiem jak pan, ale my spieprzamy – powiedział Syriuszowy głos. – Accio Peter!
Lunatyk przesunął rękę wyżej, do ramion i szyi dziewczyny, wplatając palce w jej włosy, tłumiąc parsknięcie śmiechem na wyznanie Blacka.
Strasznie mu się podobały. Były długie, gęste i bajecznie miękkie. W ogóle ona mu się podobała, tak naprawdę. Dzisiaj to do niego dotarło, tak już na serio. Poruszył się niespokojnie, czując niemal pod gardłem łomotanie serca. Przez chwilę przebiegło mu przez myśl, czy James też tak się czuje w towarzystwie tej całej Evans.
Hałasy na korytarzu powoli się oddaliły i ponownie zapadła cisza, przerywana jedynie ich nieco zbyt głośnymi, by można było uznać to za normalne, przyspieszonymi oddechami. Atmosferę w schowku można było spokojnie kroić nożem jak torcik czekoladowy. Lunatyk przełknął nerwowo. Musiał, cholera. Nie darowałby sobie później, gdyby tego nie zrobił. Znał się na tyle dobrze, by wiedzieć, że tak właśnie będzie. Raz się żyje, potem tylko straszy, cholera. Tyle razy przecież to powtarzał!...
Przysunął odrobinę bliżej do niej swoją twarz. Zrobiła to samo, przez co prawie otarli się o siebie nosami. Gdzieś o kant umysłu obiło mu się, że podoba mu się, jak słabe oświetlenie pojedynczych strug światła igra w jej oczach. Candy objęła go za szyję również drugą ręką, przysuwając go do siebie jeszcze bliżej. Zacisnął niekontrolowanie dłonie w pięści, kiedy ich wargi spotkały się ze sobą. Trochę byt gwałtownie, przez co cichutko stuknęli się zębami. Oboje parsknęli krótko i ponownie nieśmiało złączyli usta w delikatnym, miękkim buziaku. Po chwili znów i jeszcze raz.
Miął w drżących dłoniach materiał zielonego sweterka, kiedy przechylił głowę na bok, odsuwając się na chwilę, by zwilżyć wargę końcem języka i uchylił nieco usta. Candy zrobiła to samo, więc ostrożnie pogłębili pocałunek. Zmarszczył brwi, kiedy dziewczyna, co bądź, wyższa od niego, mocniej na niego naparła, wciskając go w kije od szczotek i wiadra. Brzeg takowego wbijał mu się nieprzyjemnie w plecy, co bardzo skutecznie zagłuszyła nagła, euforyczna eksplozja „motylków” w brzuchu, kiedy po dłuższej chwili nieśmiało spróbował włączyć do pocałunku język, następnie Candy zrobiła to samo, a potem jednocześnie. I… jeszcze raz. I… Parsknął śmiechem prosto w jej twarz. Odsunęła się, zaskoczona, unosząc brwi. Uśmiechnęła się, rozbawiona, patrząc jak chichocze w rękaw.
- Przepraszam. Musiałem jakoś rozładować napięcie, bo mnie chciało przez brzuch rozsadzić normalnie.
Zaśmiała się cicho, stwierdzając w myślach, że dobrze wie, o czym mówi – sama się powstrzymywała - po czym objęła dłońmi jego twarz u ponownie go pocałowała, już bez wstępów przechodząc do tego, co przerwało nagłe remusowe rozładowanie napięcia.
Żadne z nich nie miało pojęcia, ile przesiedzieli w tym schowku, ale kiedy w końcu postanowili go opuścić, na dworze było już całkiem ciemno.

[ 1211 komentarze ]


1 2 3 4 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki