Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Myślodsiewna Severusa Snape'a
Prowadzi asystentka Snape'a Meg


Dzięki wybitnej znajomości czarów uzyskałam dostęp do osobistej myślodsiewni Mistrza Eliksirów. Teraz będziemy mieli pełen wgląd w jego wspomnienia z młodości, a także z lat późniejszych... poznamy też jego osobiste przemyślenia, kłopoty i problemy, troski i radości bez potrzeby odwoływania się do legilimencji. Zapraszam serdecznie do lektury ściśle tajnych odbić duszy profesora Severusa Snape’a!
  Wspomnienie 53. + Epilog
Dodała Meg Czwartek, 02 Października, 2008, 08:12


Drogie moje Panie i Panowie. Zanim zaproszę do lektury wpisu, słów kilka ode mnie.
W każdym opowiadaniu, pamiętniku, książce, czy też powieści następuje moment, w którym Czytelnikowi pozostaje już do przeczytania tylko „Posłowie”, „Epilog” albo spis rozdziałów. Nieuchronnie i zawsze nadchodzi moment, w którym opowieść dobiega końca.
Dziś nadchodzi ten moment w myślodsiewni Snape’a, którą miałam nieopisaną przyjemność oraz zaszczyt prowadzić od 29 sierpnia 2006 r. Wpis 53. będzie wpisem ostatnim, którego tutaj dokonam, ale nie dokonam tego bez wyjaśnienia.
Nie odchodzę z braku czasu, weny, czy chęci do pracy, bo te cały czas mi dopisują i miejmy nadzieję, że będzie tak jak najdłużej. Nie odchodzę też, bo tak , bo kapryśna nigdy nie byłam. Nie wiem nawet, czy można to nazwać moim odejściem, skoro pozostanę z Wami, jako autorka pamiętnika Dracona Malfoya.
Powiedzmy więc tak: uważam, że ta strona Myślodsiewni jednego z genialniejszych bohaterów literackich, jakich widział świat jest idealną, by zostać naznaczoną, jako ostatnia. Czuję, że następuje chwila, w której księgę należy zamknąć, bowiem więcej powiedziane nic już zostać nie może, a przynajmniej - ja czuję, że tak jest. Być może, nadejdzie kiedyś chwila, w której ktoś zacznie pisać pamiętnik Severusa Snape’a na tej stronie i ujmie w słowa to, co ja wolę pozostawić milczeniem.
Jeśli jednak ktoś zapragnie kiedyś poczuć się przez chwilę - jak ja - Severusem Snapem, ostrzegam go z tego miejsca: nie podejmuj tego wyzwania pochopnie.
Wcielając się w tę postać, podejmuje się wedle mojego odczucia wyzwanie o wiele większe i daleko bardziej trudne, aniżeli podczas rozpoczynania przygody z pamiętnikiem innej postaci. Severus Snape, to postać niezwykle wysublimowana , nakreślona w sposób wyjątkowy przez Joanne Rowling i jako taka, nie może zostać sprofanowana.
Pewne cechy muszą zostać zaakceptowane, ale można też pewne inne cechy, które Rowling w sposób mistrzowski pozostawia domysłowi czytelnika, w tej postaci dostrzec i poprzez karty jej pamiętnika bądź Myślodsiewni ukazać.
Z pewnością jest to fantastyczna przygoda i niezapomniane wyzwanie literackie. Mam głęboką nadzieję, że przyjdzie taki czas, kiedy takich wyzwań będzie o wiele więcej, choć Severus Snape pozostanie jedynym w swoim rodzaju Mistrzem Eliksirów (chyba nikt nie ma wątpliwości, że można stworzyć kogoś równie złośliwego, wrażliwego, zamkniętego, trudnego, tajemniczego i fascynującego, jak S. Snape??).
Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieją, co miałam na myśli. Przypominam raz jeszcze: pozostaję z Wami w pamiętniku Dracona i pozostanę jeszcze długo, obiecuję. Dopóki starczy mi sił, weny, chęci, czasu, wrażliwości i „tego czegoś”, co dziś kazało mi zakończyć Myślodsiewnię, dopóty możecie liczyć na wpisy u Dracona.
Pragnę z tego miejsca podziękować wszystkim, którzy przez te dwa lata czytali Myślodsiewnię, komentowali ją, doradzali, a także krytykowali. Dziękuję za to, że mogłam przeżyć z Wami jedyne w swoim rodzaju chwile, których na pewno nigdy nie zapomnę; dziękuję za to, że pozwoliliście mi opublikować tu pięćdziesiąt trzy wspomnienia Severusa Snape’a i dziękuję za 625 komentarzy, jakie się pod nimi pojawiły (12 komentarzy na wpis, czy to nie wielki powód do radości i do swoistej dumy?); jestem wdzięczna za wsparcie, motywację oraz wytrwałość, której czasem mi brakło lecz Wam - nigdy. Bez Was nie byłoby tej Myślodsiewni i myślę, że to jest sekret jej popularności i poczytności. Dziękuję Wam! :*
Co do mnie, czwartego października rozpoczynam studia na wydziale prawa na Uniwersytecie im . Mikołaja Kopernika w Toruniu. Mam nadzieję, że w przyszłości spotkam kogoś z Was jako adwokat :P Jeśli zaś chodzi o pisanie: cóż, tak, jak wspominałam, pamiętnik Dracona, a także… no, właśnie. Spotykałam się z pytaniami / prośbami o książkę. Dotąd zbywałam je żartem, uważając, że nigdy czegoś takiego nie napiszę, ale zmieniłam zdanie i całkiem niedawno zaczęłam pisać coś zupełnie innego, niezwiązanego z HP. Nie jest to może książka, ale formę ma typową dla powieści… roboczy tytuł brzmi: „Przynosząca zwycięstwo”. Jeśli ktoś z Was będzie chętny do zapoznania się z tym dziełkiem, zapraszam: marta.g3@vp.pl albo gadu - gadu: 7486705 .
Na koniec, chciałabym zaprosić Was na ostatnie wspomnienie. Uprzedzam, że jest prawie tak długie, jak mój wstęp (a może nawet dłuższe… ech, ja i moja mania pisania ponad 250 słów!), ale mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo włożyłam w niego tyle serca, co zawsze, a nawet i więcej, gdyż jest to wpis pożegnalny z epilogiem.
Na drugi koniec, życzę wszystkim Piszącym i Komentującym na tej stronie, aby ich zapał nie ustawał i aby dalej rozwijali swój talent. Życzę Wszystkim Wam powodzenia, dużo szczęścia, miłości i zdrowia, a także uśmiechu. Niech dementorzy omijają Was z daleka, a jeśli gdzieś tam spotkacie się z Meg Smith, pozdrówcie ją ciepło ode mnie.
Wasza Marta :)


-<--@ -<--@ -<--@

Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po ocknięciu się, było zwymiotowanie wszystkiego, co nosił w żołądku od paru dobrych dni. Dopiero wtedy poczuł cień ulgi i klapnął z powrotem na ziemię, chwytając łapczywie powietrze. Przed oczyma zawirowały mu zielone płatki, oślepiło go jakieś światło, więc zamknął oczy i złapał się za głowę. Nie, właściwiej będzie powiedzieć: chciał się złapać za głowę, ale nie mógł, bo ręce miał prawie całkowicie bezładne.
Co się ze mną dzieje? , przemknęło mu przez głowę. Było upiornie gorąco, nie miał czym oddychać. Usłyszał czyjś głos nad sobą, jakieś obce zgłoski dotarły do jego uszu i chyba tylko to zmusiło go do uchylenia powiek.
Nad nim pochylał się czerwonoskóry przewodnik. Nad nim pochylał się czerwonoskóry przewodnik. Widząc, że mruży powieki, powiedział coś i uśmiechnął się szeroko, a zaraz koło niego pojawiła się rudowłosa, drobna Angielka, odziana w płócienną koszulę i takież spodnie, tu i ówdzie poplamione i poszarpane. Na jej twarzy malował się niepokój.
-Severusie… hej, Severusie, otwórz oczy. Słyszysz mnie? Otwórz oczy, proszę.- powiedziała, dotykając jego policzka swoją małą, ciepłą dłonią. Nieoczekiwanie poczuł jakąś falę gorąca wewnątrz siebie i z trudem poskromił pokusę dłuższego udawania chorego. Rosell, widząc, że reaguje na dawane przez nią polecenia, uśmiechnęła się delikatnie i dopuściła przewodnika. Ten zaś swoim grubym palcem wprawnie naciągnął jego powieki i powiedział coś do kobiety po hiszpańsku. Ona odpowiedziała i uklękła znowu przy nim. Przewodnik znikł.
-Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?- zapytała, obserwując go uważnie.
-Chyba nic.- odpowiedział i sam się zdziwił, jak słaby miał głos. -Co… co to było?- wysilił się i pytał dalej. -Co się stało?
-Zatrute strzałki strażników granic.- odpowiedziała takim tonem, jakby mówiła o prostym zadaniu matematycznym. -Trucizna na małpy, szkodliwa dla ludzi o tyle, że powoduje tymczasowy paraliż a następnie wymioty. Mogą się też pojawiać bóle głowy i nudności.
Prawdę mówiąc, wydało mu się, że powiedziała nie trzy lecz dwadzieścia trzy zdania. Poczuł znużenie i ucisk w głowie, więc zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Ach, na próżno tu szukać orzeźwiającego, górskiego powietrza Anglii… Nawet nie zauważył, kiedy zapadł w sen.

*



Rosell podniosła się z klęczek i otrzepała dłonie. Mężczyzna zasnął, jego pierś unosiła się w spokojnym rytmie.
Miejmy nadzieję, że szybko wróci do normy, pomyślała, podchodząc w stronę szałasu nad rzeką, gdzie leżał Tom.
Miguel nie miał dla niej dobrych wiadomości: swoją łamaną hiszpańszczyzną powiedział jej, że organizm tego amigos nie reaguje na antidotum, natomiast bardzo źle reaguje na truciznę.
-Czy jest jakaś szansa dla niego?- zapytała po hiszpańsku, patrząc mu prosto w oczy, choć wiedziała, że nie zatai przed nią niczego.
-Obawiam się, że nie.- odpowiedział ze smutkiem, zerkając na nieprzytomnego, charczącego mężczyznę na macie za sobą. -Śmierć zabierze go przed nadejściem nocy.
-Cholera jasna.- zaklęła pod nosem. Miguel przyjrzał się jej z zainteresowaniem. Zbyła go machnięciem ręki i podeszła bliżej łoża chorego. Co za idiota, żeby nie posłuchać przewodnika i przypłacić taką wyprawę życiem! , pomyślała ze złością ale i niepokojem. Co ja mam teraz zrobić?
-Hej, Andrew!- obejrzała się i zawołała bruneta, rozmawiającego w cieniu palmy z Francuzem Jose. Widząc ponaglający wzrok Rosell, podszedł w mgnieniu oka.
-Co jest?- zapytał niskim głosem, przyglądając się bladej twarzy Toma.
-Miguel twierdzi, że nie przeżyje nocy.- odpowiedziała krótko. -Musimy coś zrobić, tylko nie wiem, co. Trzeba by chyba powiadomić jego rodzinę i Ministerstwo…?
-Chyba tak.- Andrew zmarszczył brwi a przez jego twarz przemknął cień. -Nie przygotowałem się na taką sytuację… nawet nasze leki mu nie pomogą?
-Nie.- Rosell potrząsnęła głową. -Nie pomógł szaman, więc tym bardziej nie pomoże nasz środek.
-Może Snape będzie mógł coś poradzić? Mówili, że jest diabelsko dobry w eliksirach.
-Jak wszyscy tutaj.- ucięła. Nie chciała, by Andrew domyślił się, jak bardzo była zdenerwowana zdrowiem tego człowieka. -Snape odpada, leży tam i dochodzi do siebie. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że wydobrzeje. Sam wiesz, jak znosił wyprawę, gorzej od Toma, a teraz okazuje się, że…- urwała. Żadnych wzruszeń! -Mniejsza o to. Andrew, jakie mamy możliwości kontaktu?
-Żadne, chyba, że wytresujesz jakąś papugę. Do najbliższego miejsca łączności ze światem cywilizacji mamy jakieś piętnaście mil w dół rzeki a potem cztery mile dżungli, jak dobrze pójdzie. I tak mamy opóźnienie, powinniśmy już dochodzić do Yore, a jesteśmy wciąż w tym samym miejscu.
-No to co proponujesz?- Rosell zirytowała się. Jak zawsze, gdy jestem bezradna… -Reszta jest już zdrowa, czekamy, aż Severus wstanie na nogi i moglibyśmy ruszać. Sądziłam, że da się przenieść Toma w jakieś lepsze miejsce, jak mu się polepszy.
-Porozmawiam z Miguelem, może on nam pomoże.
Rosell patrzyła obojętnie, jak Andrew próbuje dogadać się z Indianinem. Niestety, jego wysiłki spełzły na niczym: możliwości porozumienia się z kimkolwiek z Londynu były praktycznie równe zeru.
-On chce przeczekać noc i wyruszyć stąd o świcie, kiedy już… no, wiesz. Musimy dostać się na przełęcz, tam już będzie łatwiej.
-A więc: czekamy. Przekaż reszcie.- Rosell spojrzała na niego po raz ostatni i poszła do swojego szałasu.

*



Cisza… niewyobrażalna cisza… aż dziw, że zwykła moskitiera i liście mogą tłumić muzykę puszczy. Nie leżał już na polanie, tylko na porządnej macie. Obok stała butla z wodą.
Było to coś zaskakującego: choć jego organizm uległ zatruciu jakimś środkiem dla małp (tyle przynajmniej pamiętał z ostatniej rozmowy, którą prowadził chyba z Rosell), teraz nie czuł ani śladu poprzednich mdłości, zmęczenia i bezwładu. Więcej - śmiało mógł powiedzieć, że czuje się fantastycznie, gdyby nie parne powietrze.
Uniósł się wolno do pozycji siedzącej i z ulgą stwierdził, że zmiana pozycji nie kosztowała go utraty przytomności ani nawet osłabienia. To najlepszy znak na to, że wszystko ze mną jest dobrze , pomyślał i sięgnął po butlę. Wypił kilka łyków ciepłej, smakującej korą wody i przetarł oczy. W szałasie panował mrok. Ciekawe, jak jest na zewnątrz. Pewnie to już noc. Ostrożnie podniósł się na nogi i podszedł do otworu w szałasie, zasłoniętego parawanem z liści.
Na zewnątrz był gorąco i głośno, słychać było też przyciszone rozmowy od strony innych szałasów, w których urządziła się reszta ekipy. Rzeczywiście było parę godzin po zmroku, nauczył się to już dostrzegać po zmianie barwy liści, specyficznych cieniach i pozornym chłodzie.
Kiedy wzrok przywykł mu do tropikalnego „światła”, ujrzał skuloną na krańcu polany, gdzie płynęła rzeka, Rosell. Jej rude włosy odznaczały się wybornie na tle rozmaitych odcieni zieleni. Przez chwilę chciał do niej podejść, ale ona sama go zauważyła, odwracając głowę, by odgonić jakąś ważkę.
Podniosła się szybko i podeszła do niego.
-Nie powinieneś jeszcze wstawać.- powiedziała cicho i z wyrzutem, patrząc mu z niepokojem w oczy. -Jak się czujesz?
-Dobrze, dziękuję.- odpowiedział ze spokojem. Rosell odetchnęła głęboko i weszła z nim do szałasu. Dlaczego ma tak ponurą minę?
Rosell przysiadła na hamaku, rozwieszonym w kącie szałasu. Rude pasma zasłoniły jej policzki oraz czoło.
-Na pewno dobrze się czujesz?- zapytała, unosząc na niego wzrok. W jej pytaniu było tyle lęku, tyle zaskakującego zaniepokojenia!
-Rosell, po prostu powiedz, co się stało.
-Tom nie żyje.- powiedziała, patrząc na niego w taki sposób, jak nigdy dotąd. -Nie mogliśmy temu zapobiec… nie przeżył tej trucizny.

*



Powiedziała mu, że Tom nie żyje. Głos jej zadrżał, ale wcale nie ze względu na jego śmierć: nie, uświadomiła sobie właśnie, że cały jej strach i wewnętrzne rozedrganie brało się z lęku o Severusa, o to, że to jego właśnie spotka los Toma - przemądrzałego, ambitnego Anglika rodem z Kornwalii.
Widząc Severusa na chodzie, poczuła ulgę przemieszaną z troską o niego. Nie chciała, by jemu stała się jakakolwiek krzywda, bo nie wybaczyłaby sobie tego do końca życia. Wraz z wyrokiem, wydanym przez Miguela na Toma, zrozumiała, że równie dobrze mógł on paść na Mistrza Eliksirów ze szkoły w Hogwarcie… zrozumiała, że tylko jakiś wybór tego tam na Górze uchronił tego tajemniczego, oschłego, czarnowłosego mężczyznę od śmierci. Tak niewiele brakowało… , myślała wciąż. Zbyt wystraszona, by cieszyć się z tego, że nic mu nie jest, nie panowała nad emocjami.
-Severusie…- powiedziała cicho, wyciągając dłoń do niego. Och, jak bardzo pragnęła, by jej nie odrzucił, by zrozumiał, że to, co się z nią dzieje, że to wszystko dla niego… Patrzyła na niego błagalnie, próbując wyczytać coś z jego ciemnych, lśniących w mroku oczu. Zanim jednak zdążyła to zrobić, poczuła jego ramiona na swojej talii. Oplotła dłońmi jego szyję i oparła głowę o jego klatkę piersiową. Szata Severusa pachniała rosą, trawą i upałem. Przede wszystkim pachniała nim . -Severusie, kocham cię.- szepnęła, unosząc na chwilę twarz i szukając ustami jego ust.

*



Wiedział… wiedział, że nie powinien, a jednak to zrobił. Poczuł się tak, jakby przed sobą ujrzał Lilly i chyba tylko to sprawiło, że uległ niemym wołaniom Rosell. Przyciągnął ją do siebie i, obejmując, zamknął oczy. Jakie to wszystko trudne… skomplikowane… dlaczego tak jest, że myślimy i wiemy jedno, a robimy drugie?
-Severusie, kocham cię.- usłyszał w tej chwili jej szept i poczuł jej wargi blisko swoich. Patrzyła na niego tak, jak pragnął, by patrzyła na niego Lilly.
-Rosell…- powiedział cicho, kładąc dłonie na jej ramionach i patrząc jej w oczy, choć sprawiało mu to nadludzki ból. -Nie będziesz ze mną szczęśliwa… nigdy… więc postaraj się o mnie zapomnieć.
-Zapomnieć?- patrzyła na niego teraz ze zdziwieniem, przechylając głowę jak ptaszek, zaciekawiony ziarenkiem, a jednocześnie zaniepokojony, czy to aby na pewno jest „dobre” ziarenko . -Severusie… o czym ty mówisz?
-Rosell, wysłuchaj mnie uważnie.- poprosił, patrząc na nią uważnie. Usiadł obok niej w hamaku. -Jesteś piękną, mądrą, wrażliwą kobietą, to z pewnością… i dlatego lepiej będzie, jeśli jak najszybciej rozwieję twoje złudzenia. Nie jestem… nie jestem gotów, by obdarzyć cię uczuciem… nie potrafię.
Patrzyła na niego i słuchała go w milczeniu. Jej palce drgnęły, zupełnie, jakby chciała dotknąć jego dłoni lecz powstrzymała się. Czekała na to, co powie dalej. Czekała na… ?
-Długo biłem się z myślami… rozważałem wszystkie „za” i „przeciw”… nie miałem wątpliwości, że jesteś mi nieobojętna… ale dziś już wiem, że to nie ciebie kochałem… nie ciebie, jako Rosell Oaks… prawda jest taka, że pokochałem odbicie pewnej kobiety, którą zobaczyłem w tobie.
-Co masz na myśli?- zapytała zdławionym głosem. Odwrócił wzrok, by nie patrzeć na łzy, które - czuł to - za jego sprawą zaraz miały popłynąć po jej delikatnej twarzy. Wstał i podszedł do wejścia szałasu. Nie mógł patrzeć na siedzącą za nim kobietę, która czekała na każde jego słowo tak, że niemal spijała je z jego ust, choć każde z nich raniło ją coraz mocniej.
-Pokochałem cię, bo… bo przypominałaś mi… bo przypomniałaś mi kobietę, którą kochałem i którą kocham nadal, choć to uczucie przyćmiło pojawienie się w moim życiu Meg… .- powiedział. Lilly… czy już zawsze będziesz przy mnie… nawet w ciele innej? . Żałował, że nie może spojrzeć teraz w niebo.

*



Następnego dnia od rana padał deszcz. Szli jednak nieustannie, pięli się pod górę, byleby przed nadejściem nocy dotrzeć do przełęczy. Milczeli, po raz pierwszy od wielu dni nie słychać było ani jednego dźwięku ludzkiej mowy na całej długości trasy, jaką mieli do pokonania. Zapewne, był ku temu powód wystarczający: śmierć jednego z członków ekipy. Niewielu jednak domyślało się, że dwoje uczestników dręczy także inna przyczyna, o naturze zgoła równie niematerialnej i równie bolesnej - kto wie, czy nie bardziej?

* * *



Rosell Oaks wybaczyła Severusowi, że odrzucił jej uczucia.
Po powrocie z wyprawy przystąpiła do pracy w Ministerstwie, gdzie szybko zyskała należne jej uznanie oraz szacunek.
Trzy lata później zaręczyła się z naukowcem i archeologiem, Brianem Drowsem, a rok później została jego żoną. Mają córkę i syna. Syn właśnie rozpoczął naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, a córka w tym roku przystąpi do egzaminów standardowych umiejętności magicznych. Oboje są w Slytherinie.

* * *EPILOG* * *



Był słoneczny dzień, wyjątkowo pogodny i piękny. Niebo było czyste, bez jednej chmury, a słońce rozsiewało dokoła swój blask. Dlaczego zatem istnieje cień, skoro słońce opromienia wszystko? , zastanowiła się, przechodząc przez skrzypiącą furtkę i podciągając skraj oliwkowej sukni. Gdy znalazła się na wysypanej miałkim piaskiem ścieżce, ruszyła szpalerem topoli główną aleją. Po drodze mijała nagrobki różnych kształtów i barw. Coraz częściej, niestety, nagrobek świadczy o statusie społecznym i bogactwie , stwierdziła, gdy doszła do muru i skręciła w lewo. Czyż nie byłoby mądrzej, gdyby pomnik odzwierciedlał uczucia?
W połowie ścieżki straciła orientację. Zatrzymała się i rozejrzała. Parę rzędów dalej zobaczyła jakąś staruszkę, która właśnie zmiatała pierwsze jesienne liście z płyty. Zawahała się, ale po chwili podeszła do niej.
-Przepraszam bardzo.- uśmiechnęła się powitalnie. -Szukam grobu Severusa Snape’a… nie wie pani, gdzie go znajdę?
-Snape’a?- staruszka spojrzała na nią podejrzliwie. Pewnie sobie pomyślała, że rude, to fałszywe , przemknęło jej przez głowę, ale nie rezygnowała z miłego uśmiechu. -Snape leży w tamtej części, musi się pani cofnąć i przejść aż do załomu muru. Tam dojdzie pani do małego placyku, kilka grobów.- odpowiedziała niechętnie kobieta, lustrując ją od stóp do głów. Rosell dygnęła i, podziękowawszy, ruszyła zgodnie ze wskazówkami staruszki. Prawdopodobnie, gdyby zaczekała chwilę dłużej, usłyszałaby, jak baba mruczy pod nosem:
-Co to jest, że już druga osoba o niego pyta… myślałby kto… Snape…
Rosell tymczasem doszła już do załomu muru. Z daleka ujrzała odosobniony placyk i połyskujące w słońcu nagrobki. Zobaczyła jednak jeszcze coś, co kazało jej się zatrzymać w połowie ścieżki tam wiodącej. Tym „czymś”, a raczej „kimś” była ciemnowłosa dziewczyna w czarnej szacie, skulona tuż przy jednym z grobów. Coś mówiło Rosell, że to jest właśnie grób Severusa.

*



Meg skończyła odmawiać słowa krótkiej, prostej modlitwy i położyła na płycie jasnożółtą różę. Podniosła się z klęczek i wyprostowała wolno, raz jeszcze odczytując wyrzeźbione dłutem niewprawnego rzeźbiarza imię i nazwisko swojego Mistrza Eliksirów. Zabawne, ale nie byłeś dla mnie tylko Mistrzem Eliksirów… ciekawe, czy o tym wiedziałeś, Severusie… ja nie zdążyłam ci powiedzieć niczego… zresztą, kiedy spotkaliśmy się po raz ostatni, ty również nie zdążyłeś powiedzieć mi zbyt wiele… właściwie tylko dwa słowa: „Weź to”… „weź to” i nic więcej… ale nie mam ci tego za złe i nigdy nie miałam… widzisz, zawsze wiedziałam, że Lilly była wspaniałą kobietą, bo ty ją kochałeś… dziękuję, że wspomniałeś także o mnie, nie spodziewałam się, że zapiszę się w twojej pamięci obok niej. Mam nadzieję, że teraz tam, gdzie jesteś, masz ją bliżej siebie niż tu, ze mną na ziemi. Czasami wyobrażam sobie, że odnajdujesz ją i jesteś szczęśliwy… chociaż trudno mi wyobrazić sobie ciebie szczęśliwego… może masz rację, że uśmiech nie jest miarą szczęścia ani radości? Zgadzam się z tobą, że wnętrze jest dużo głębsze i ważniejsze… oczy są zwierciadłem duszy, pamiętasz? Twoja dusza była zatem niezwykle utajona i fascynująca… tak wiele potrafiłeś powiedzieć, nic nie mówiąc… w tym także byłeś Mistrzem.
Drgnęła, bo usłyszała trzask liści za sobą. Odwróciła się i ujrzała przed sobą piękną, rudowłosą kobietę w oliwkowej sukni. Miała zielone oczy. W dłoni trzymała białą różę.
-Dzień dobry.- powiedziała Meg, uśmiechając się do niej.
-Dzień dobry.- odpowiedziała ona, także uśmiechając się nieznacznie. Meg spuściła wzrok i wyminęła ją. Gdy znalazła się na kamiennej ścieżce, obejrzała się.
Kobieta stała przed grobem, trzymając w dłoniach różę. Jej płatki oświetlało wrześniowe, ciepłe słońce, a w rudych włosach budziło wesołe błyski.
A więc znalazłeś ją także tu… zupełnie, jak Mistrz Małgorzatę… , pomyślała, uśmiechając się sama do siebie i poszła dalej, przed siebie.

* * *KONIEC* * *


[ 472 komentarze ]


 
Wspomnienie 52.
Dodała Meg Niedziela, 28 Września, 2008, 10:35

Błoto pod jego stopami chlupotało nieprzyjemnie. W dodatku, miał niezbyt przyjemne wrażenie, że mokro i brudno jest dosłownie wszędzie. Powietrze było wilgotne i parne, ciężko się oddychało, gąszcz amazońskiej dżungli sprawiał, że śmiałkowie, próbujący się przedrzeć do jej serca, czuli się niczym w ogromnej, niskiej szklarni. No, przynajmniej on tak się czuł. Dobrze, że nie mam klaustrofobii , pomyślał z nutą ponurej satysfakcji i spojrzał z zazdrością na szczupłe, wyprostowane plecy idącej przed nim rudowłosej kobiety. Marsz trwa co najmniej siedem godzin, a po niej nie widać śladu zmęczenia. Nawet podczas postojów, krótkich bo krótkich, nie siada, zawsze stoi z boku, wspierając dłonie o uda i czekając na sygnał do wymarszu… jest dzielna. Dzielna i twarda.
W dżungli znajdowali się od trzech dni i Severus Snape z wolna dojrzewał do uznania, że były to trzy najgorsze dni jego życia. Morderczy marsz za przewodnikami, którzy potrafili stworzyć maczetami ścieżkę nawet w gąszczu odstraszającym każdego przeciętnego podróżnika, dawał się mu we znaki.
Nie ma co ukrywać: nie był przyzwyczajony do takich wędrówek, zresztą to nie była wędrówka w żadnym razie, już prędzej- traperska wyprawa o nieznanym końcu, który zdawał się być równie daleki, co na początku.
Mimo tego, że czuł się z minuty na minutę coraz gorzej, z godziny na godzinę coraz bardziej się pocił i słabł, walczył, by nie pokazać tego po sobie zwłaszcza przed Rosell .
Na początku próbował wmówić sobie, że nie chce wyjść na mięczaka w oczach całej grupy lecz prawda była zgoła inna i on o tym doskonale wiedział. Daj sobie spokój, Snape , powtarzał sobie, leżąc wieczorem na macie, słuchając wyciszających go odgłosów dżungli i wpatrując się niewidzącym wzrokiem w jasnozielone oczka moskitiery. Nie zwróciłbyś na nią uwagi, gdyby nie to, że jest tak podobna do Lilly. Nie oszukuj się, bo skrzywdzisz tylko siebie i ją.
Choć mówił sobie: „nie oszukuj się”, wyczuwał, że Rosell Oaks, która znajdowała się w grupie z ramienia Ministerstwa i teoretycznie była członkinią ekipy technicznej, nie miałaby nic przeciwko zbliżeniu się z nauczycielem eliksirów z Hogwartu. Niejednokrotnie łapał się na tym, że podświadomie szuka jej spojrzenia, ale nie mógł pozostać obojętnym na fakt, iż ona robi to także. Przypomnij sobie początek wyprawy, potem ten moment, gdy wspólnie przenosiłeś z nią czółno przez wysuszoną rzekę. W ostatniej chwili odwracała wzrok i udawała, że jest wręcz obruszona twoją pomocą… jak jest naprawdę?
Prawdy nie znał ani on ani ona sama. Byli w tej samej dżungli, poruszali się w odległości kilku kroków od siebie, nie mówiąc już o wspólnych posiłkach czy drobnych, grupowych przysługach, jak przenoszenie czółna właśnie, czy też asystowanie przewodnikom w polowaniu, a nie mogli znaleźć do siebie drogi.
Tak, szukamy do siebie drogi lecz nie znajdujemy. Dlaczego? , zadawał sobie ciągle to samo pytanie i wciąż odpowiadał: Bo nie chcę jej skrzywdzić, nie chcę oszukać. Cóż z tego, skoro z każdym takim powtórzeniem czuł się coraz bardziej zagubiony i mniej pewien swoich myśli, uczuć oraz czynów?
Jednej nocy przyśniła mu się Meg. Wszedł o północy do swojego gabinetu i zobaczył ją, siedzącą w ławce i płaczącą. Chciał do niej podejść i pocieszyć ją lecz gdy położył dłoń na jej ramieniu i zapytał: „Co się stało”, zobaczył, że ona ma twarz Rosell. Obudził się z tego snu, spocony i dziwnie wystraszony.
Nie zmrużył oka aż do świtu, gdy papugi zaczęły swoje harce, myśląc o tym dziwnym śnie i zastanawiając się, czy to nie jest jakiś znak? Jesteś żałosny, Snape , mówił sobie w duchu, gdy razem z innymi wstał i ruszył dalej w drogę. Jeszcze kilka tygodni temu byłeś w stanie przyznać się sam przed sobą do uczuć wobec Meg Smith, a teraz, gdy tylko wyjechała, zapominasz o niej i pozwalasz zawracać sobie głowę jakiejś Oaks? Mówił i myślał o niej: Oaks, czasem nawet jeszcze bardziej niemile ( Daj sobie z nią spokój, ona tylko na to czeka, to zwykła cizia, która chce cię poderwać. ), ale w głębi duszy był dla jej wizerunku o wiele mniej opryskliwy oraz oschły.
Wierzył po prostu, że jeśli będzie myślał o niej w sposób quasi - negatywny, szybciej upora się z chaosem, jakiego była przyczyną. Trzymał się tej teorii jak deski ratunku, a tonął coraz bardziej.
Czasem był wściekły aż do bólu, iż zgodził się na tę wyprawę i musi znosić tę szkołę przetrwania. W rzeczywistości równie potworna -a kto wie, czy nie stokroć gorsza od fizycznych trudów- była dla niego obecność Rosell Oaks i nic nie pomagał fakt, że nie mieli powodu, by ze sobą rozmawiać ponad rutynowe, kontrolne pytania oraz odpowiedzi.
Bał się jej, bał się, że przez nią popełni krok zupełnie niewłaściwy, nieroztropny i obfitujący w konsekwencje, a ich nieprzewidywalność była męcząca niczym brazylijskie powietrze.
Któregoś dnia (właściwie nie wiedział, czy był to dzień, bo już dawno stracił poczucie czasu oraz wszelkie nim zainteresowanie) przewodnik z plemienia Curacao, wysoki, szczupły Indianin w wieku około trzydziestu pięciu lat, o stalowych oczach, mocnych rysach twarzy i wystających kościach policzkowych powiedział coś po hiszpańsku do Rosell (była jedną z pięciu osób, które posługiwały się płynnie językiem hiszpańskim i jedyną, z którą przewodnik miewał ochotę komunikować się od czasu do czasu). Kiedy skończył, spojrzała na grupę (akurat byli na postoju na jakiejś mikro - polanie) i było od razu wiadomo, że jej mina nie wróży niczego dobrego.
-On mówi, że musimy zboczyć z drogi.- powiedziała. Brytyjczyk Tom uniósł brwi i zapytał kąśliwie:
-A czy on był łaskaw podać powód tej nagłej zmiany, czy też jest to wielka tajemnica szamańska?
-Podał.- Rosell rzuciła mi piorunujące spojrzenie. I dobrze. Na każdym kroku najchętniej wyrażałby zawiść, że to nie on jest ulubieńcem przewodnika, choć wychowywał się przez osiem lat w Barcelonie. -Przewodnik twierdzi, że nie możemy dalej iść tą drogą. Musimy przebić się przez tę przełęcz. - machnęła dłonią w stronę majaczących gdzieś w oddali po lewej stronie szczytów (znajdowali się w miejscu, gdzie roślinność była mniej gęsta a wysokość terenu znacznie wyższa, niż wcześniej).
-Ale dlaczego nie możemy?- Tom drążył dalej. Paru innych dryblasów zaczęło kiwać aprobująco głową i wymieniać pod nosem niepochlebne dla przewodnika uwagi. -Droga jest, każdy widzi, monsuny za nami, więc o co chodzi?
-Dzikie Plemiona wzbraniają nam wstępu.- odpowiedziała cicho Rosell, nie patrząc na niego. Stojący obok niej przewodnik patrzył na nich chłodno. Wygląda, jakby nie był zaskoczony ich zachowaniem lecz zniesmaczony., pomyślał w duchu Severus, obserwując Toma z niekłamanym pobłażaniem, a było na co patrzeć: Tom wykrzywił się paskudnie i wybuchł obrzydliwym śmiechem. Ponieważ jednak nikt mu nie zawtórował, rozłożył ręce i spojrzał na przewodnika kpiąco.
-Dzikie Plemiona?- powtórzył z wyraźną drwiną i niewiarą. -A skąd on niby to wie? Może duchy mu powiedziały? I co ze storczykiem jadowitym? On rośnie tylko tu, w tej cholernej przełęczy nie będzie śladu storczyków!
-On jest Indianinem, zna te ziemie o wiele lepiej, niż my, Tom. To nasz przewo…- zaczęła Rosell, łamiąc dłonie, jednakże Tom pokręcił tylko głową i dźwignął się z maty. Chwycił swój plecak i zarzucił go sobie lekko na ramię. Pozer . Podszedł kilka kroków w stronę ścieżki, wiodącej dalej w głąb dżungli. Zatrzymał się tuż przed linią gąszczu i odwrócił w stronę obserwującej go w milczeniu grupy z rozłożonymi rękoma i zawołał teatralnie:
-I co? Żyję jeszcze! Mogę iść tą drogą!- z tymi słowy odwrócił się z szerokim uśmiechem i zrobił krok naprzód.
Severusa tknęło coś i podniósł się na nogi. Indianin z plemienia Curacao zaczął mówić coś bardzo szybko, patrząc na Toma, który zrobił drugi krok. Mistrz Eliksirów Hogwartu odczuł nieokreślony niepokój w głosie czerwonoskórego mężczyzny, a także zobaczył go na jasnej twarzy panny Oaks. Wymienili się spojrzeniami i ruszyli w stronę upartego członka ekspedycji, który wchodził coraz głębiej na ścieżkę, pogwizdując raźno.
-Co za głupiec.- przemknęło mu przez głowę i ze zdziwieniem usłyszał swój głos. Od Toma, który prawie znikł za zieloną ścianą i tylko widać było fragment jego pomarańczowego plecaka, dzieliły go i Rosell jedynie cztery stopy.
Przewodnik podszedł do nich, świerkając coś gwałtownie i złowróżbnie łamaną hiszpańszczyzną. Rosell odpowiedziała mu lecz nie dane było jej skończyć: w tej chwili rozległ się dziwny charkot i krzyk, a potem głuche tąpnięcie, przypominające do złudzenia odgłos padającego bezwładnie na ziemię ciała. Sekundę później także i on padł na ziemię, chwytając się konwulsyjnie za kark.

cdn.

[ 1679 komentarze ]


 
Wspomnienie 51.
Dodała Meg Piątek, 19 Września, 2008, 18:00

Przepraszam, że nie było wcześniej wpisu, ale dopracowywałam go i nie byłam nigdy dość zadowolona :) Mam nadzieję, że ta wersja jest najlepszą, jaką udało mi się sobie wyobrazić i opisać. Pozdrawiam wszystkich!

***


Minęły trzy tygodnie. Maj miał się ku końcowi i wielkimi krokami nadchodził czerwiec: pora ostatniego sprawdzania egzaminów i szykowania się do pożegnania z kolejnym rokiem szkolnym na dwa miesiące pełne swobody i wolności.
Severus Snape siedział w swoim gabinecie i selekcjonował wyniki egzaminów klasami oraz domami. Właśnie zajmował się swoim domem, ale nie widział nazwisk, a jego myśli błądziły po rewirach niezwiązanych z eliksirami… chociaż właściwie…
Gdzie teraz jesteś? Wiem, że wróciłaś do Irlandii… tam pewnie nauczasz… chociaż twój duch był na tyle niespokojny a twoje umiejętności na tyle wysokie, że mogłyby ulec spłyceniu w zwykłej placówce edukacyjnej… potrzebujesz rozwoju, udoskonalania się… ale jeśli jesteś szczęśliwa, to niczego więcej ci nie życzę. Szczęście w życiu osiąga się tak rzadko…
Odsunął od siebie nagłym, krótkim ruchem wszystkie papiery. Jeden z arkuszy spadł na podłogę lecz nie ruszył się zza biurka, by go podnieść. Przyłożył splecione dłonie do ust. W jego oczach zaigrał blask ściennej pochodni.
Od jej wyjazdu minęło dwadzieścia jeden dni, ale on wciąż czuł się tak, jakby była blisko niego. Niejednokrotnie miał wrażenie, że słyszy jej śmiech, jej głos, że wystarczy otworzyć drzwi klasy, by ujrzeć ją przy regale albo pochyloną nad jakimś skryptem w ławce… jej ciemne włosy ocieniały jej policzki, chociaż co chwilę zakładała je za ucho…
Przestań , nakazał sobie surowo, opierając czoło na dłoniach i zamykając oczy. Meg Smith była najlepszą asystentką, jaką mogłeś mieć, ale była tylko asystentką, nie wolno…
Nie była t y l k o asystentką
, szepnął jakiś drugi głos w głowie. Siedział bez ruchu, ani drgnął. Głos ośmielił się. Miewałeś wrażenie, że patrzy na ciebie w inny sposób, że w jej spojrzeniu jest więcej uczuć, niż to zwykle okazywała, że jej uśmiech jest bardziej wymowny; pragnąłeś zbliżyć się do niej bardziej… wie o tobie o wiele więcej, mówiłeś jej o rzeczach, o których nie wiedział nikt, nawet…
Nawet…? Boisz się być sam ze sobą szczery, boisz się uczciwie przyznać sam przed sobą, drżysz przed tym, iż mógłbyś pokochać jakąś kobietę bardziej, niż Lilly… tak, brzmi to brutalnie lecz nie wzbraniaj się, prawda jest lepsza od kłamstwa, nie jesteś przecież tchórzem… powiedz sobie uczciwie, co naprawdę czujesz do panny Smith i nie bój się tego, by było to uczucie takie - albo i większe - jakim darzyłeś Lilly Evans… pamiętasz, co ci powiedziała przed odjazdem? „Lilly byłaby z ciebie dumna”… Tak, byłaby, widząc, że zmieniłeś się, że potrafisz… że potrafisz kochać.

-Meg odeszła i nic tego już nie zmieni.- mruknął i sam się zdziwił, słysząc swój głos. Otworzył oczy i położył dłonie na blacie biurka. Odeszła… ale mogła zostać… mogła, ale nie chciała… nie odeszła na zawsze… jeszcze nie wszystko stracone…

*



Zapiski, karta ocen, prospekt zajęć… wsunęła wszystko do teczki i ze zgrzytem zasunęła jej zamek, a potem spojrzała na klasę. Przyzwyczaiła się do tego podczas pracy z Severusem, ostatnie kontrolne spojrzenie na klasę, czy stanowiska uporządkowane, czy nigdzie nie został jakiś szczurzy ogon, czy okna są dobrze zamknięte.
Westchnęła i chwyciła teczkę. Nie myśl o tym, co już było i nie wróci, bo wpadniesz w paranoję. Paranoja , pomyślała i uśmiechnęła się lekko. Masz mnie już za obłąkanego czy poczekasz z tym do piątej kolejki?
-Twoje zdrowie, Mistrzu.- szepnęła bezwiednie do tych pustych ławek, posępnych szaf i zlewów, a potem wyszła z klasy. Myślami była daleko stąd.

*



Stukanie do drzwi. Odgłos, który usprawiedliwia w takich chwilach nawet najgorszą zbrodnię, pomyślał, krzywiąc wargi i mówiąc: „Proszę” , które brzmiało niczym „Niech cię szlag!”.
-Nie przeszkadzam?
-Nie, wejdź, Miriam.- powiedział spokojnie i wskazał dłonią krzesło niewysokiej Ślizgonce o długich, jasnych włosach. Była zdolna, ale nieśmiała i ostrożna. Zbyt ostrożna, prawdę mówiąc, jak na materiał na klasę owutemową.
-Miałam przyjść zapytać, czy sprawdził pan moją pracę… moje badania.- dziewczyna patrzyła na niego niemalże z lękiem, zajmując miejsce po drugiej stronie biurka. Chyba jako jedyna Ślizgonka patrzyła z obawą na swojego opiekuna.
-Tak, sprawdziłem.- przysunął sobie nieomylnie teczkę podpisaną „Miriam Fairclaw”. -Wynik doświadczenia był bardzo doby i trafnie poczynione obserwacje…- wyjął zapisany pergamin i drugi z ilustracjami i wykresami równań. -Wszystko jest zrobione starannie i z pewnością zasłużyłabyś na P, ale brakuje mi tu czegoś.
-Czego?
-Mam wrażenie, że boisz się ryzyka, boisz się innowacji a nawet realizacji podstawowych receptur. Miriam, to jest dobre- uniósł obrazowo teczkę- ,ale wciąż mam wątpliwości co do ciebie, co do twoich zdolności, bystrości umysłu i refleksu. Co zrobisz, jeśli wpadniesz na głęboką wodę i dostaniesz do uwarzenia eliksir, którego nigdy wcześniej nie widziałaś nawet na oczy, nie mówiąc o ćwiczeniu? Co wtedy zrobisz? Bo ja odnoszę wrażenie, że dopadnie cię stres i nie będziesz wiedziała, co robić. Stracisz pewność swoich ruchów, a wiesz, że to podstawa. Jeśli chcesz być w tym dobra, musisz panować nad nerwami i mieć non stop jasny umysł. Tylko wtedy będziesz w stanie przekonać do siebie egzaminatorów.
-Rozumiem.
-Nie zrozum mnie źle: nie chcę przekreślać twojej szansy, ale nie chcę też, abyś poszła złą drogą.
-Czy pana zdaniem, to dla mnie za duże wyzwanie?
-Tego nie powiedziałem.- spojrzał na nią i zobaczył w jej oczach łzy. No nie… -Miriam, odpowiedz mi szczerze: dlaczego tak ci na tym zależy? Nie jesteś najgorsza, jesteś przeciętna, wiem, że osiągasz sukcesy w innych przedmiotach, dlaczego tam nie spróbujesz?
-Zależy mi na tym egzaminie… muszę do niego podejść i zdać go najlepiej.- szepnęła, przełykając ślinę. -Pan… nie zrozumie tego.
Patrzył na nią uważnie. Delikatna dziewczyna, córka wybitnych badaczy, charakter zupełnie inny od tego, jakiego spodziewać by się można po stereotypowej mieszkance Slytherinu, znakomita w numerologii i transmutacji, z eliksirów średnia… a jednak chce spróbować tutaj… co jest tym tajemniczym powodem?
-Jestem twoim opiekunem, Miriam. Możesz mi zaufać.
-To nie tak… ufam panu… ale nie mogę powiedzieć, dlaczego… dlaczego…
-Możesz. Nie wyrzucę cię ze szkoły ani nie dam ci szlabanu, po co tak się denerwujesz?
Faktycznie, dziewczyna niemal nie panowała nad sobą. Unikała jego wzroku, łzy płynęły po jej twarzy a w oczach kryła się odpowiedź na nurtujące go pytanie. Czekał, aż spojrzy na niego. Wiedział, że to zrobi.
-Przepraszam. Ufam panu, naprawdę, ale… Nie mogę tego panu powiedzieć.- usta jej drżały a oczy patrzyły na niego z odwagą, która zabijała jej duszę.
-Miriam…- zaczął, ale dziewczyna zerwała się niespodziewanie i wybiegła z klasy. Zmarszczył brwi, pochylając głowę nad jej badaniami. Co, u licha…?
Był pewien, że opamięta się i wróci, chociażby po to, by przeprosić, dlatego też, gdy usłyszał pukanie w pół godziny później, nawet nie podniósł wzroku znad prac, sądząc, że osobą, która wejdzie, będzie właśnie panna Rosell. Czekało go duże zaskoczenie.
-Profesor Dumbledore?- nie udało mu się zataić zdumienia. -Dlaczego nie wezwał mnie pan do siebie?
-Witaj, Severusie.- Dumbledore uśmiechnął się. -Chciałem ci przedstawić pewną ofertę… a właściwie nie ja, tylko panna Rosell Oaks.- przesunął się i do gabinetu weszła wysoka, rudowłosa kobieta.

*



Mężczyzna, który siedział przy biurku, miał wyraźnie zaskoczoną minę. Chciał to ukryć pod maską obojętności lecz ona nie dała się nabrać, a przy tym było w jego wzroku coś jeszcze…
-Dzień dobry.- powiedziała cicho, wyciągając dłoń. On wstał i podszedł do niej, nie spuszczając z niej zagadkowego wzroku. -Rosell Oaks.
-Severus… Severus Snape.- ucałował wierzch jej dłoni. Wygląda, jakby robił to po raz pierwszy w życiu… dlaczego tak na mnie patrzy? -Co panią do mnie sprowadza?
-Panna Oaks jest wysłanniczką Ministerstwa. Przyszła tu w sprawie wyprawy do Ameryki Południowej. Wyprawa ma na celu odnalezienie i spreparowanie wyjątkowych składników do warzenia eliksirów, jeśli się nie mylę, czyż tak, panno Oaks?
-Zgadza się, dyrektorze.- przytaknęła ruchem głowy, patrząc na Snape’a. -Chciałabym zaproponować panu w imieniu Ministerstwa udział w tej wyprawie, panie Snape.

*



Szok… szok, przerażenie, fascynacja… tu uczucie wiele miało imion a każde równie nieprawdopodobne… poczuł się nagle tak, jakby ona stanęła przed nim, zupełnie jak za dawnych lat… ta sama figura, twarz o wyraźnie zarysowanym podbródku, rude włosy, zielone, roześmiane, mądre oczy, nawet kształt warg ten sam…
-Co panią do mnie sprowadza?-
Ze zdumieniem usłyszał swój własny głos i z trudem wrócił do rzeczywistości. Czuł się skołowany faktem, że stojąca przed nim dziewczyna wyglądała jak siostra bliźniaczka Lilly Evans… nawet nie umiał rozstrzygnąć, czy bardziej go to cieszy, czy peszy. Dumbledore powiedział coś o wyprawie za granicę a ona potwierdziła i zaproponowała mu udział w niej.
-Jaka to wyprawa?- zapytał, starając się brzmieć jak najspokojniej, ale nie udało mu się idealnie opanować drgania głosu. Miał tylko nadzieję, że o n a tego nie usłyszała.
-Do Ameryki Południowej, konkretnie do Brazylii, od piętnastego sierpnia. Szesnastoosobowa grupa zajmie się w ciągu trzymiesięcznej wyprawy wyszukaniem tych składników- podała mu listę. -przy pomocy przewodników z plemienia Curacao. Następnie niektóre z nich zostaną odpowiednio przygotowane do transportu. Potrzebujemy ekspertów z dziedziny eliksirologii, którym przyda się nieco praktyki.- uśmiechnęła się dziwnie i podała mu jeszcze kilka innych kartek. -Tutaj jest dokładny opis wyprawy, warunki oraz wszelkie inne potrzebne informacje. Liczymy na…
-Przepraszam bardzo, ale skąd pomysł, abym to właśnie ja jechał na taką wyprawę?- odważył się jej przerwać chociaż Lilly nigdy nie przerywałem . -Dyrektor z pewnością pani powiedział, że jestem tylko zwykłym nauczycielem z niewielkim stażem, a pani, jak to zostało powiedziane, poszukuje ekspertów.
-Panie Snape, jedno nie wyklucza drugiego. Poza tym, pan nie jest tylko zwykłym nauczycielem. Ta wyprawa pomoże panu przeanalizować dogłębnie tajniki eliksirologii dotąd poznane w teorii, ma pan odpowiednie referencje.
-Referencje?- uniósł brwi, patrząc na Dumbledore’a, który skłonił z zadowoleniem głowę i powiedział tonem wyjaśnienia:
-Doskonałe wyniki w nauce, doskonale zdane egzaminy, świetne efekty pracy. Severusie, nie bądź zbyt skromny, jesteś utalentowanym nauczycielem i już masz renomę Mistrza Eliksirów. Uznałem, że taka wyprawa mogłaby być wielkim lecz wielce pożytecznym wyzwaniem dla ciebie, dlatego też wyraziłem wstępną zgodę w twoim imieniu. Oczywiście, ostateczną decyzję podejmiesz sam.
Patrzył na nich oboje z odrobiną dezorientacji. Dodatkowo obecność Rosell zagrażała jego wewnętrznej dyscyplinie oraz uczuciom, dotąd trzymanym na wodzy.
-Przepraszam, ale wydaje mi się, że muszę to sobie przemyśleć.
-Tak, oczywiście. Pozostawiam panu dzień do namysłu.
-Dziękuję.- Snape spojrzał jej w oczy i prawie natychmiast tego pożałował. Zbyt zielone… promieniujące… jak u Lilly… nie potrafi skłamać… Rosell uśmiechnęła się subtelnie.
-W takim razie, Severusie, masz dwadzieścia cztery godziny na namysł a ja odprowadzę naszego gościa do wrót.- Dumbledore mrugnął okiem i razem z dziewczyną wyszli, pozostawiając go w stanie o wiele większego chaosu, niż dotąd.

[ 916 komentarze ]


 
Wspomnienie 50.
Dodała Meg Środa, 03 Września, 2008, 12:23

Witam! Zanim powiem coś więcej, najpierw chciałabym gorąco z całego ser ducha podziękować Związkowi Krytyków Pamiętników za przyznanie Myślodsiewni I miejsca. To dla mnie ogromny zaszczyt, wielka przyjemność i przemiłe zaskoczenie! Mam nadzieję, że zasługuję na takie wyróżnienie i cieszę się bardzo, że Myślodsiewnia została doceniona. Dziękuję także wszystkim za gratulacje :* Jestem bardzo wdzięczna i bardzo szczęśliwa, wszystko dzięki Wam  DZIĘKUJĘ raz jeszcze!
Mam nadzieję, że nowy rok szkolny rozpoczął się dla Was dobrze i sympatycznie  Ach, jaka szkoda, że już nie jestem uczennicą… ale cóż, przede mną jeszcze kilka tygodni pseudo - wakacji, a więc postanowiłam umilić Wam kierat szkolny nowymi wpisami u Dracona i Severusa  Mam nadzieję, że nowe notki spodobają się Wam  Buziaki, kochani !
P.S. Tak, macie rację, wprowadzona przeze mnie postać Meg Smith, to postać tej samej asystentki, która „przechowuje” wspomnienia swojego mentora…  Jeśli chodzi o lekcje, cóż… może w tym roku tylko Ślizgoni i Gryfoni nadali się do grupy mieszanej? :P
P.S.2 Błagam, nie zabijajcie mnie... ale ta notka jest długa... delikatnie mówiąc... 10 stron... :P:P Wybaczcie!


***


… jeśli spodziewałam się, że Hogwart będzie tak duży, jak uczelnia w Corcaigh, to byłam w błędzie. Tutejsza szkoła jest co najmniej dwa razy większa i z pewnością dziesięciokrotnie piękniejsza i zagadkowa. Pełno tu zakręcających pod dziwnym kątem korytarzy, wiodących nie wiadomo dokąd schodów i drzwi, które nie zawsze kryją za sobą pomieszczenia.
Pytałaś, jak mi się tutaj pracuje? Praca jest tu z pewnością o wiele ciekawsza, niż to opisywała prof. Buckett, ale ona była już zmęczona wieloletnią rutyną i pracowała osiem razy dłużej, niż tutejszy nauczyciel eliksirów. Jest to człowiek co najmniej…

-Witam panią asystent.- usłyszała nad uchem miły, męski głos i poderwała głowę znad listu.
-Witaj, Remusie!- ucieszyła się, wstając szybko i podając dłoń ciemnowłosemu mężczyźnie w spłowiałej, ciemnobrązowej szacie. Przez ramię miał przewieszoną ciężką, parcianą torbę, z której wystawały różne luźne kartki i wytarte grzbiety książek. Prawdę mówiąc, gdyby nie jakiś młodzieńczy błysk w oku i ta torba, niewiele różniłby się od młodszego woźnego, bowiem to właśnie zmęczenie, zmarszczki i jakaś życiowa mądrość rzucała się w oczy najpierw przy pierwszym z nim spotkaniu.
Nazywał się Lupin i był asystentem nauczyciela obrony przed czarną magią, Fryderyka Geberta, jednakże coś mówiło Meg, że to nie jego jedyna rola w tej szkole. Miał może ze trzydzieści lat i spokojnie mógłby być nauczycielem, twierdził jednak, że nie ma jeszcze solidnego przygotowania i to chyba właśnie zapalało czerwoną lampkę w głowie. Trzydziestoletni asystent?
Owszem, zachowywał się jak asystent, szybko się uczył i pracował pilnie wieczorami, ale… właśnie, zawsze jest jakieś „ale”… Pominąwszy wszelkie obawy, można było jednak śmiało stwierdzić, że Meg od pierwszej chwili poczuła do niego sympatię i znalazła z nim wspólny język. Co więcej, mogła przy nim zachowywać się swobodnie i nie musiała ukrywać uczuć. Zbawienna odmiana. -Co pana tutaj sprowadza?
-Szukam dzieł poświęconych gryzoniom bagiennym.- odpowiedział z uśmiechem. -Nawet przyszli nauczyciele muszą czasem zajrzeć do szkolnej biblioteki.- puścił do niej oko a ona uśmiechnęła się wesoło. -A ty co tutaj robisz?
-Piszę list do siostry, znalazłam nareszcie chwilę wolnego.- odpowiedziała, kładąc dłoń na rozłożonym pergaminie. Lupin uśmiechnął się tym razem jakoś inaczej i zapytał domyślnie:
-No tak, Snape cię pewnie zamęcza dzień i noc?
-Nie…- odpowiedziała natychmiast, czerwieniąc się lekko i unosząc głowę o cal. -Profesor Snape jest bardzo dobrym nauczycielem i bardzo dobrze mi się z nim pracuje. Nie mam podstaw, by narzekać.
-Och, Meg, po co od razu tak ostro?- roześmiał się niefrasobliwie, pochylając się ku niej. -Jestem przekonany, że Severus jest kompetentnym nauczycielem, ale jako mentor może być nieco zbyt… wymagający.
-Znasz go aż tak dobrze?- zapytała, łapiąc natychmiast okazję do pociągnięcia interesującego ją tematu. Trudno było bowiem nie zauważać wzajemnej niechęci obu panów (choć, de facto większą niechęć okazywał prof. Snape wobec Lupina, niż na odwrót…) oraz spojrzeń, jakimi częstowali się przy każdym minięciu się korytarzem czy prośbie o podanie solniczki podczas wspólnego posiłku -Meg jadała przy stole nauczycieli, dlatego też miała doskonałą okazję zaobserwowania przez ostatni miesiąc takichże relacji między swoim mentorem a swoistą „bratnią duszą” w tej szkole.
Wielekroć zastanawiała się nad przyczyną tego dziwnego zachowania, zwłaszcza że, jak było jej wiadomo, Lupin zaczął nauczać w Hogwarcie obrony przed czarną magią dopiero od tego roku, ale czuła, że mimo tego znają się z przeszłości, a ona tę przeszłość pragnęła poznać.
Teraz, widząc zdumienie na twarzy Lupina, uznała, że należy dodać coś celem wyjaśnienia, powiedziała więc ze swobodą, odgarniając grzywkę: -Wybacz, ale zauważyłam, że patrzycie na siebie wilkiem, zresztą, uczniowie też o tym mówią. -zasłoniwszy się tak oto tarczą z uczniów, czekała z napięciem na odpowiedź, z trudem opanowując się od nachalnego wpatrywania się w wargi Lupina.
-Znaliśmy się… a jeśli ktoś sądzi, że powód naszej wzajemnej… nieprzychylności leży w relacjach z przeszłości, to się myli.- odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy. Jego ton był dwuznaczny i już miała go przeprosić za dociekliwość, gdy on uśmiechnął się tajemniczo, ku jej zaskoczeniu i dodał: -Prawda jest taka, że prof. Snape ubolewa nad niemożnością połączenia stanowiska nauczyciela eliksirów ze stanowiskiem nauczyciela obrony przed czarną magią, a moja postać za każdym razem mu ten przykry fakt przypomina, trudno się więc dziwić, że nie skacze z radości na mój widok.
-Oczywiście.- Meg uśmiechnęła się także, myśląc jednocześnie: skłamał, to nieprawda…
-Nie będę ci dłużej przeszkadzał.- skłonił ku niej głowę z uśmiechem i poszedł dalej, do drugiej sali. Meg obserwowała go, dopóki rąbek jego torby nie znikł za framugą przejścia. Potem zmarszczyła lekko brwi i spojrzała na list niewidzącym wzrokiem. Nagłym ruchem zmiotła go do otwartej torby, stojącej na krześle obok, założyła ją sobie na ramię, nie zapinając i szybkim krokiem podążyła ku wyjściu z biblioteki.

*



-A więc to wszystko, co masz mi do powiedzenia na jej temat? Dziwię ci się, Severusie, pracujesz z nią bowiem od miesiąca, a nie jesteś w stanie powiedzieć o niej dwóch zdań!
-Od miesiąca jest moją asystentką, pomaga mi w prowadzeniu zajęć. Jest dobra, ale nie najlepsza.- odpowiedział, obnażając zęby. -To dwa zdania, wystarczą?
-Doprawdy, bawisz mnie.- Dumbledore roześmiał się dobrodusznie. -Nie będę jednak wnikał w szczegóły… zastanawia mnie tylko fakt, iż powiedziałeś o pannie Smith „dobra, ale nie najlepsza”.
-Chce pan przypomnieć mi o rezultatach egzaminu końcowego i rekomendacji z uczelni, dyrektorze?- zapytał zatrutym słodyczą głosem Snape, patrząc ze złością na siedzącego naprzeciwko czarodzieja. -Jeśli tak, to ja pozwolę sobie przypomnieć, że jesteśmy w Hogwarcie i panna Smith pracuje na moich warunkach i ma spełniać moje standardy, które najprawdopodobniej różnią się od standardów egzaminacyjnych.
-To znaczy, że są o wiele ostrzejsze?
-Na litość boską, chyba nie chce mi pan powiedzieć, że jestem zbyt wymagający?- Snape pochylił się nieco nad biurkiem, a jego oczy pojaśniały. -Skarżyła się na mnie?- zniżył głos. Dumbledore przez chwilę patrzył na niego przenikliwie a potem odpowiedział zagadkowo jak zwykle :
-Obaj doskonale wiemy, że Meg Smith nie jest typem kobiety, która skarżyłaby się na swojego pracodawcę czy mentora. Odniosłem wrażenie podczas naszej pierwszej rozmowy, że jest jak stal.
Stal… z kruchym rdzeniem…?
-Będę wymagał od niej tego, czego wymagałbym od każdego, kto zdał egzaminy tak, jak ona.- powiedział przez zaciśnięte zęby i wstał. -Pan wybaczy, dyrektorze… dochodzi piąta, mam coś do zrobienia.
Na pewno myśli, że się wymiguję od rozmowy.
-Ależ idź, idź, Severusie… tylko nie zapomnij, że ona jest kobietą.
-Oczywiście.- odpowiedział i opuścił krągły gabinet. W głowie huczały mu słowa : „Nie zapomnij, że ona jest kobietą” i słyszał je tak, jakby zostały wypowiedziane w sposób: „Nie zapomnij, że ona jest k o b i e t ą

*



Szła szybko korytarzem, myśląc o tym, co powiedział jej Remus Lupin i zapalając różdżką zgaszone pochodnie. Najważniejsze, że przyznał, iż się znali… ale co do powodu ich niechęci skłamał, na pewno skłamał, to nie mogło chodzić o…
Przystanęła, bo zdało jej się, że usłyszała jakiś hałas za rogiem. Nasłuchiwała chwilę, ale oczywiście, teraz zapadła cisza. To nie były zwidy… a jednak! Usłyszała jakieś stłumione śmiechy, jęki i przyciszone krzyki.
-Nie, nie… zostawcie ją…
-Zamknij się, szlamo… Dalej, szybko, zanim ktoś…
-Nie, błagam…
-Co tu się dzieje?- Meg z prędkością pioruna kulistego wypadła zza rogu, w samą porę, by ujrzeć, jak dwójka Ślizgonów męczy jakąś dziewczynkę, a druga próbuje ich odciągnąć. Poznała je natychmiast: siostry Collins, jedna z czwartej, druga z drugiej klasy. Wyróżniały się na zajęciach prof. Snape’a tym, że obie wszystko przyrządzały z drobiazgową dokładnością i otrzymywały wysokie oceny. Na dźwięk surowego głosu Ślizgoni odwrócili się jednocześnie i jednocześnie powiedzieli:
-Nawiewamy!
- Drętwota! - zanim zdążyła cokolwiek pomyśleć, przez jej głowę przemknęło pierwsze lepsze zaklęcie, a z jej różdżki wystrzelił czerwony promień. Usłyszała wrzask, huk i zamknęła oczy, padając na ziemię, odrzucona siłą zaklęcia. Oprzytomniała, gdy jakieś silne ramię poderwało ją do góry i odepchnęło na ścianę.
-Thomas, Gordon, do mojego gabinetu. Poczekajcie tam na mnie, zaraz przyjdę.
Powoli otworzyła oczy i odwróciła głowę w stronę, z której dochodził głos. Nie zdziwiła się, widząc swojego mentora. Jego twarz była blada a w oczach było o wiele więcej groźnych błysków, niż zazwyczaj. W jednej chwili zrozumiała, w jakie tarapaty wpadła.

*



Zastanawiające, wszyscy są przeciwko mnie, wszyscy uważają, że źle postępuję wobec niej, ale dlaczego, na litość boską? Kogo tu ogarnęło zaćmienie, spowodowane barwą jej głosu, blaskiem jej oczu czy figlarnym uśmiechem…?
Przerwał swoje rozmyślania dość gwałtownie, bowiem usłyszał jakiś huk i krzyk, dochodzący zza rogu korytarza, którym spokojnie wracał do lochów. W ciągu sekundy znalazł się na miejscu i zobaczył tam dwójkę oszołomionych uczniów ze swojego domu oraz Smith z różdżką, leżącą obok. Ze schodów właśnie zbiegały dwie Gryfonki, najwyraźniej przerażone tym, co widziały.
Jednym energicznym ruchem podniósł swoją asystentkę - najwyraźniej zaklęcie ją ogłuszyło - , ocucił jednym zaklęciem swoich podopiecznych i rozkazał im udać się do swojego gabinetu. Najważniejsze, żeby znikli… trzeba z nią porozmawiać, co ona odegrała?!
Gdy Ślizgoni, zataczając się, znikli na schodach, obrócił się w stronę Meg, która stała, oparta mocno o ścianę i patrzyła na niego. Ach, tak, więc czekasz na mój wzrok i moje słowa?
-Czy może mi pani wytłumaczyć, co tu się działo?- zapytał, siląc się na spokój. Podszedł bliżej i stanął przodem do niej, bo dziewczyna wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Jej oczy były dziwnie matowe.
-Zobaczyłam, że ci dwaj, których pan odesłał, znęcają się nad inną uczennicą… nazwali ją też szlamą.- powiedziała cicho. Wyglądała na osłabioną i jej głos też nie był tak mocny i hardy, jak do tego przywykł. Co, u licha…
-I dlatego zaatakowała ich pani zaklęciem oszałamiającym?- zapytał. Ostre postawienie sprawy powinno ją przywrócić do pionu. Meg spojrzała na niego jakoś inaczej, jakby przenikliwie - niemiłe skojarzenie z oczyma Dumbledore’a - i odpowiedziała pytaniem na pytanie:
-Miałam im na to pozwolić?
-Nie, ale w tej szkole nie stosuje się zaklęć oszałamiających na uczniów, którzy łamią regulamin.- odpowiedział prawie łagodnie. Cholera jasna, na skrzydła smoka, dlaczego akurat ona… dlaczego nie ten przeklęty Lupin? -Sądziłem, że profesor Dumbledore zapoznał panią z zasadami karania uczniów… tak na wszelki wypadek.
-Nic pan nie rozumie.- odpowiedziała. Głos jej się załamał. Zamknęła oczy i spuściła głowę. Czarna, jedwabista grzywka opadła jej na czoło. Nie chowaj się przede mną, bo to i tak nic nie da… o co ci chodzi, Meg? -Oni chcieli zrobić jej krzywdę… tylko dlatego, że nie jest czarownicą z krwi i kości! Tak nie może być… to… to niesprawiedliwe!- uniosła na niego twarz. Przeżył wstrząs, widząc na niej łzy, maleńki, srebrne łzy, tak przypominające łzy feniksa. W jej oczach czaiło się niezrozumienie, usta były na wpółotwarte i drżące… Była śliczna… ,ale musiał przejść ponad to.
-Uspokój się.- nakazał, zniżając głos. Jak dobrze, że akurat nikt się tu nie pęta… -To się czasami zdarza, ale nie wolno ci tak reagować, rozumiesz? Nie wolno ci było rzucać na nich zaklęć…
-Straciłam nad sobą panowanie!
-…i za to możesz zostać wyrzucona stąd.- spokojnie dokończył swoje zdanie i zobaczył, że przestała płakać. Teraz, dla odmiany, wpatrywała się w niego w milczeniu, z zaskoczeniem.
-Broniłam…- zaczęła, ale on potrząsnął głową, uciszając ją.
-Wiem. Straciłaś panowanie nad sobą… muszę to zgłosić. Chodź.
Poszła za nim, wciąż patrząc na niego nierozumiejąco. Ruszył przodem, nie chcąc na nią patrzeć dłużej. Obyś był równie wyrozumiały, Dumbledore, jak w przypadku Lilly…

*



To było zupełnie, jak zły sen, jak jakiś niezasłużony koszmar. To niemożliwe… nie mogą mnie stąd wyrzucić… jestem tu od miesiąca… straciłam panowanie nad różdżką, nie mogłam tego tak zostawić… Jej bladą twarz wygiął lekki grymas. Przypomniała jej się scena sprzed lat.

-No i co nam teraz powiesz, Smith? Teraz już nie będziesz na nas donosić, co?
Jasnowłosa nastolatka patrzyła rozszerzonymi z przerażenia oczyma na różdżkę, skierowaną prosto w jej serce.
-Jesteście podlił… zasłużyliście na karę!- zawołała jednak, odrzucając głowę w tył i wybuchając płaczem. -Jesteście… jes… Nie!


Dlaczego wtedy nie zdążyłam przybyć na czas? Dlaczego nie byłam z nią? , kołatało jej się w głowie. Ach, tak, to było wtedy, jak pokłóciłyśmy się o Garreta… nie chciałam, żeby się z nim spotykała… powiedziała, że jestem zazdrosna i że mam dać jej święty spokój… a potem trafiła na nich…
Do dzisiaj pamiętała wykrzywione szyderstwem twarze najprzystojniejszych, a zarazem najbardziej podłych uczniów z równoległej klasy od prof. Ticksa. Słynęli w szkole chyba w równej mierze z urody, co z podłości i dręczenia uczniów, najczęściej młodszych.
Marion była jej rówieśniczką lecz drobna sylwetka, jasne loki i szczupła, nieco dziecięca twarz sprawiały wrażenie, jakby miała pięć lat mniej. Najwidoczniej dlatego banda Leonarda odważyła się podnieść różdżkę na przewodniczącą piątej klasy prof. Gillis. Szlamowata znajda! , usłyszała w głowie ich krzyki i mimowolnie zakryła dłonią oczy. „Szlamowata znajda” to był jedyny powód, dla którego Marion, zaadaptowana przez rodziców Meg osierocona córka londyńskich aktorów, którzy zginęli w wypadku latającego dywanu, straciła wówczas pamięć, a tak niewiele brakowało, by straciła także i życie.
To chyba strach, pomieszany z niewiedzą własnego losu, ze świadomością, na co stać jej oprawców, połączony z zabawnymi- lecz również niebezpiecznymi- zaklęciami wywołały u niej zanik pamięci. Wzywała mnie… zawsze byłam przy niej i pomagałam jej… a tamtego dnia trawiły mnie żal i złość za jej głupotę i niesprawiedliwe słowa… ta idiotyczna duma!
Do dziś zapytywała siebie samą, czy jej obecność wtedy zmieniłaby bieg wydarzeń i do dzisiaj nie potrafiła normalnie reagować, widząc krzywdę słabszych, zwłaszcza na szkolnym korytarzu.
-Czekolada marcepanowa.- usłyszała głos mentora i wróciła do rzeczywistości. Kamienna chimera odsunęła się, ukazując kręte schody. Severus ruszył nimi pierwszy, a ona za nim, z sercem w gardle i łzami pod powiekami. Jesteś silna, Meg, wytrzymaj! - powiedziała sobie, gdy stanęli przy znanych jej już drzwiach.

*



-Nie wiedziałem.
-Skąd pan miał wiedzieć? Przecież pana obchodzi wyłącznie to, czy potrafię odróżnić menzurkę od pipety oraz jak sobie radzę z warzeniem eliksirów.
Choć słowa, jakie wypowiedziała, były mocne, w jej głosie po raz pierwszy nie było hardości ani arogancji; przeciwnie, wypowiedziała je w sposób zaskakująco… łagodny.
Stali w klasie od eliksirów. Na zewnątrz dzień chylił się ku końcowi, przez zaczarowane okno wpadał do środka pomarańczowy blask zachodzącego słońca i stawiał w ciepłej plamie ciemnowłosą asystentkę oraz jej nauczyciela.
-Rozumiem cię.
-Słucham?
-Rozumiem, że masz do siebie żal, że nie byłaś wtedy z Marion.
W jej oczach widoczne było zaskoczenie. Nie powiedziała nic, tylko patrzyła na niego, a jej usta były delikatnie rozchylone.
-Też kiedyś… zawiodłem kogoś, kogo… kto był dla mnie bardzo ważny.
Zupełnie nie wiedział, dlaczego jej o tym mówi, bo mimo wszystko podobieństwo obu sytuacji było znikome…
Podszedł do blatu i dotknął jego brzegów dłońmi. Rękaw czarnej szaty zsunął się za nadgarstek. W oczach Mistrza Eliksirów błąkało się dawne wspomnienie. Zaczął mówić, bezbarwnym głosem człowieka, który przeżył zbyt wiele, aby nauczyć się żyć na nowo.
-Severusie, błagam cię, daj sobie z tym wszystkim spokój, to są niebezpieczni ludzie, oni są ź l i!
-Lilly, uwierz mi, to nie jest tak, jak myślisz, oni mają cel, chcą zbawić świat, mogę się przy nich wiele nauczyć!
-Nauczyć jak zabijać niewinnych ludzi, tak?
-Oni nie zabijają bez sensu i dla zabawy, media to tak ukazują, ale ja wiem, że jest inaczej!
-Ach tak, więc to ja się mylę?
-Nie, ale…
-Severusie, jeszcze jest czas, jeszcze możesz od nich odejść, wróć na dobrą drogę, proszę cię, zaklinam w imię naszej przyjaźni, wróć!
-Lilly… nie mogę i… nie chcę. Zrozum mnie, chcę wykorzystać szansę, jaką mi dają! Lilly!



-Masz szczęście, Smarkerusie, że Evans tu była…
-Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!- wrzasnął Snape, nim zdążył pomyśleć i spojrzał na Lilly, opamiętując się w ułamku sekundy, jakby wylano na niego kubeł zimnej wody. Ta jednakże zamrugała szybko i, patrząc na niego obco, odparła tchnącym mrozem głosem:
-Świetnie! W przyszłości nie będę sobie zawracać tobą głowy i na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie.
Poczuł, że słowa te wbijają się w jego serce niczym drzazgi, każde coraz mocniej i boleśniej… pęknięte żebra były niczym w porównaniu z tym, co poczuł teraz po jej słowach. Chciał coś powiedzieć, ale rozjuszony Potter wycelował w niego różdżkę i wrzasnął, by ją przeprosił. Lilly nie dała Severusowi dojść do słowa, ba, nawet na niego nie patrząc, dygocząc z gniewu zawołała wściekle:
-Nie zmuszaj go, żeby mnie przeprosił! Jesteś taki sam, jak on!
-Co? Ja nigdy bym cię nie nazwał… no wiesz, jak!
Severus czuł się, jakby zamienił się w kamienny słup, w którego wnętrzu rozniecono ognisko i wpuszczono tam stado ogniolubnych, okrutnych chochlików podobnych do florydenów…



-Lilly, przepraszam, wybacz mi, naprawdę nie…
-Tylko mi nie mów, że nie chciałeś. Powiedziałeś to, co przyszło ci do głowy jako pierwsze… rozumiem to.
-To nie jest tak, to wszystko…
-A jak? Mógłbyś chociaż raz w życiu nie udawać, że żałujesz tego, iż jesteś z nimi, iż jesteś j e d n y m z n i c h! No i widzisz? Nawet nie możesz zaprzeczyć, że jesteś śmierciożercą. Dlaczego spuszczasz głowę? Nie masz odwagi spojrzeć szlamie w oczy, ty, pan nowego porządku? No, co, co tak patrzysz, czy to nie ty mówiłeś ostatnio, że chcecie zbawić świat? Więc idź i zbawiaj go razem z nimi, ale nie oczekuj, że ja powiem ci „Z Bogiem”!


Zaledwie poczuł jej dłoń na swoim ramieniu, ale nie drgnął, odwracając się dopiero po chwili. Musiała zadrzeć nieco głowę, żeby spojrzeć na niego, zupełnie tak, jak Lilly, pewnie dlatego na początku wziął ją za hardą. W jej oczach lśniły łzy, a może to ostatnie promienie słoneczny odbijały się w tęczówkach. Nie opuściła ramienia, chociaż stali teraz twarzami do siebie.
-Widziałam, że coś cię gnębi.- powiedziała cicho. Nawet nie zauważył, że powiedziała do niego na „ty”. Nie miał pojęcia, skąd wzięła się w nim ta nagła zagłada woli, stanowczości i dyscypliny, gdzie podziała się jego tarcza ochronna… przed oczyma widział tylko Lilly, a przed nim stała jej kopia… nie, co ja plotę, zganił się w duchu, przecież Lilly miała rude włosy i jasnozielone oczy, a to jest Meg, Meg Smith, ma zupełnie inną twarz, inne oczy, to zupełnie inna kobieta… lecz…

*





- Dwa razy Ognista Whisky z nutą kofeinową.- powiedział do Rosmerty, gdy przepchnęli się przez tłum do lady. Spojrzała na nich podejrzliwie, zwłaszcza na niego, jednakże widząc jego wzrok Nic nie mów , wstrzymała się od wszelkich komentarzy i podała im drinki.
Meg wzięła swój równie posłusznie; w ogóle od chwili opuszczenia zamku nie poddała pod dyskusję ani jednego z jego niewielu słów. Pewnie dla postronnego obserwatora wyglądałoby co najmniej zabawnie, jeśli nie zastanawiająco lecz niewiele go to obchodziło w sumie.
Usiedli przy jednym z wciśniętych w boczną salę stolików tuż przy zasnutym parą oraz kurzem oknie. Snape rozejrzał się dyskretnie po gospodzie, ale nie mylił się: nie było tu nikogo, kto mógłby sobie pozwolić na komfort wydania ich „górze”. Spojrzał na siedzącą naprzeciwko asystentkę: jej twarz była jak maska, oczy jednakże płonęły żywym ogniem.
-Masz mnie już za obłąkanego, czy poczekasz z tym do piątej kolejki?- mruknął, a ona roześmiała się. W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał, ale nie: ona naprawdę roześmiała się i to tak wdzięcznie, szczerze i zabawnie, jak nigdy dotąd. Czy ja słyszałem kiedykolwiek dotąd jej śmiech? , zastanowił się, przytykając kieliszek do warg i nie spuszczając z niej wzroku. Tak, jeden raz, gdy śmiała się przy Dumbledorze, ale nigdy nie wyłącznie w moim towarzystwie i z powodu moich słów. Meg podniosła kieliszek i powiedziała zagadkowym tonem, przypominający mu za każdym razem nutę wiolonczeli:
-Twoje zdrowie, Mistrzu.



-… bardzo dobrze, Ruth, uważaj tylko na nalewkę jarzębinową, jest bardzo mocna i…
-Pani asystent?- Jasnowłosa Puchonka uniosła niepewnie dłoń, patrząc z konsternacją na siedzącego przy biurku profesora Severusa Snape’a, sprawdzającego jakieś eseje (a raczej: wpatrującego się przez piętnaście sekund w jakieś wypracowanie, a potem przez dwie- w prowadzącą zajęcia asystentkę).
-Tu nie ma nalewki jarzębinowej… tylko eliksir jarzębaty.- szepnęła wystraszonym głosem, teraz już prawie wcale nie patrząc na stojącą nad jej ławkę praktykantkę. Ta zaś rozchyliła nieco usta i obejrzała się na siedzącego kilka stóp dalej nauczyciela. Wyczuł chyba to, bo uniósł wzrok i, zmierzywszy ją krótkim spojrzeniem, przyjrzał się Puchonce.
-Co mówiłaś, Torrell?
-Powiedziałam, że w tym naparze nie ma nalewki jarzębinowej, tylko eliksir jarzębaty.
-Bardzo dobrze.- odpowiedział i znowu przeniósł wzrok na esej, skrobiąc piórem kilka słów na jego prawym marginesie. Meg stłumiła uśmiech i spojrzała na Ruth Torrell.
-A więc, eliksir jarzębaty… a co z twoim naparem, Andre?- podeszła do kolejnej ławki. Lekcja potoczyła się dalej normalnym trybem.

Po skończonych zajęciach, gdy loch opustoszał, Snape podniósł się zza biurka i podszedł do Smith, porządkującej probówki w tyle klasy.
-Gdyby nie nalewka jarzębinowa, dostałabyś dziesięć punktów.
-No proszę! Jeszcze kilka dni temu byłeś skłonny dać mi zero… czyżby to wpływ wczorajszej wizyty w Trzech Miotłach?- odwróciła się do niego przodem, spoglądając na niego spod półprzymkniętych powiek. Jego twarz była tak niezgłębiona, jakby wyrzeźbiono ją w jakimś szlachetnym kamieniu… a jednocześnie dla niej była jeziorem, którego fale czasem odkrywają skarby głębin.
-Nie.- odpowiedział poważnie. -Jesteś bardzo bystra, inteligentna i potrafisz logicznie myśleć nawet w sytuacjach kryzysowych… widzę w tobie godną następczynię.
-Chyba powinnam to sobie gdzieś zapisać.- powiedziała, nie odrywając wzroku od jego oczu. W jej głosie wyczuć można było nutę żartu, kąciki jej ust drżały od tajonego uśmiechu.
-Bardzo możliwe, że powiedziałem to pierwszy i ostatni raz w życiu.
Nie mogła na niego nie patrzeć. Te czarne oczy ciągnęły ją o wiele mocniej, niż w świecie bez magii potarty bursztyn przyciąga skrawki papieru… swoją drogą, ma w sobie tyle tajemniczości i magii, co bursztyny, pomyślała. Czas się dla niej zatrzymał, pragnęła, by wreszcie mogła być z nim szczera, ale zaraz coś kazało jej się pohamować. Zamknęła usta i przymknęła oczy. Gdy otworzyła je ponownie, on stał już przy blacie.
-Jak na pierwsze zajęcia, spisałaś się bardzo dobrze, Meg.- usłyszała jeszcze i stłumiła westchnięcie. Jesteś tylko praktykantką… nie zapominaj o tym.



-Dziękuję za wszystko.
-Nie ma za co, spełniałem tylko swoje obowiązki.
Odwróciła wzrok. Trawa wokół Hogwartu zazieleniła się, ukwiecone błonia pachniały subtelnie i kusząco, taflę jeziora marszczył wieczorny wiatr. Słońce skryło się już za górami, ale wciąż było jasno. Niebo powoli upodabniało się do gigantycznego płatka chabru, robiło się nieco chłodniej… ostatecznie, choć kalendarzowa wiosna przyszła dwa miesiące temu, nadal czasami do tej angielskiej krainy witały chłody.
Stali przed główną bramą Hogwartu, teraz zamkniętą. Kamienne, ociosane idealnie bloki chropowatego, białego marmuru nabierały intensywnej barwy trudnej do opisania. Sztachety kutej z żelaza bramy i łuku zlewały się w jedno z otoczeniem a skrzydlate dziki zdawały się być bezkształtnymi blokami.
-Czy możesz powiedzieć, że… dobrze się nam pracowało?
-Tak.- przytaknął, patrząc na nią, czuła to, chociaż jego twarz pozostawała w pół cieniu. Zapalona lampka naftowa, jaką wziął ze sobą, by oświetlić jej drogę w parku, stała koło jego nogi i rzucała światło tylko na kamienny podjazd. -Dobrze się nam pracowało, Meg. Spisałaś się świetnie.
-Dziękuję.
-Rzadko chwalę, ale jeśli już, to tylko najlepszych.
-Dziękuję.- powtórzyła i zaśmiała się cicho, kryjąc fakt, że po policzkach płyną jej łzy a głos delikatnie zaczyna drżeć. Severus chyba jednak zauważył to, bo nieoczekiwanie podszedł bliżej o krok.
-Dlaczego płaczesz?- zapytał. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć… może nadszedł czas naprawdę? Spojrzała na niego, przełykając łzy i modląc się, by nie pytał o nic więcej. Podszedł i przyciągnął ją do siebie jednym ramieniem.
-Źle się stało, że cię poznałam.- powiedziała cicho, pociągając nosem i wtulając twarz w jego rękaw. Zimny posąg… nic bardziej mylnego…
-Nie stało się źle.- odsunął ją od siebie i położył dłonie na jej ramionach. -Byłaś idealną asystentką, ale przecież wiesz, że możesz zostać.
-Nie, nie mogę.- otarła łzy wierzchem dłoni, nakazując sobie spokój i wyzywając się w duszy od idiotek.
-Możesz.- odparł spokojnie. Spojrzała mu w oczy, zaskoczona taką odpowiedzią.
-Pamiętasz tamtą noc w Hogsmeade? Wiesz o mnie więcej, niż jakakolwiek żyjąca osoba na tej ziemi… to oczywiście może sprawić, że wkrótce cię znienawidzę, ale ja sądzę, że może stać się wręcz odwrotnie.
Wysłuchała jego słów w spokoju, chociaż serce jej biło jak szalone. Poczuła nagle jakąś niebiańską radość, która spłynęła w nią równie miarowo, jak przedtem żal.
-Zawsze możesz na mnie liczyć, Severusie.- powiedziała, kładąc dłoń na jego lewym ramieniu. -Lilly byłaby z ciebie dumna.
Przez jego twarz nie przemknął ani jeden cień, który zwykł był się pojawiać za każdym razem, gdy o niej rozmawiali.
-A ty zawsze otrzymasz moją pomoc.
-Będę o tym pamiętać.
-Dziękuję, Meg.
Uścisnęli sobie dłonie. Te same dłonie, a uścisk zupełnie inny…
Schyliła się i chwyciła swój kufer, a potem wsunęła go na podłogę powozu i znowu stanęła twarzą w twarz z Severusem. Nie powiem tego, nie powiem… nienawidzę tego słowa…
-Powodzenia.- powiedziała, uśmiechając się samymi wargami.
-Powodzenia.- skinął głową i spojrzał na powóz. Podeszła do otwartych drzwiczek i postawiła nogę na stopniu. W tej chwili poczuła jego dłoń na swojej. Obróciła głowę, patrząc na niego i uśmiechnęła się. Jego twarz rozjaśniła się. Nigdy nie potrafiłeś się uśmiechać… a jednak wtedy byłeś bliski tego! Weszła do powozu i puściła jego palce. Gdy usiadła, uśmiechnęła się doń po raz ostatni a on zamknął drzwiczki. Testrale ruszyły na ten dźwięk gwałtownie. Po sekundzie znikły w wieczornej mgle.

[ 565 komentarze ]


 
Wspomnienie 49.
Dodała Meg Niedziela, 24 Sierpnia, 2008, 21:34

Mam nadzieję, że ten wpis też się Wam spodoba! Dzięki za wszystkie komentarze, nowy wpis także u Draco :)

***

-…dlatego też uczulam na ostrożne dodawanie gumochłonów, aby ascyna z ich podbrzuszy nie przereagowała za szybko z moly. Radzę sobie to zapisać, bo jest to jeden z poważniejszych błędów podczas egzaminów, kiedy trafi wam… proszę.
Severus Snape przerwał wykład i opuścił dłoń z kawałkiem moly, patrząc na drzwi, podobnie jak dwudziestu szóstorocznych Ślizgonów i Gryfonów. Drzwi otworzyły się i do klasy wszedł dyrektor Albus Dumbledore, ubrany w ciemnogranatową szatę. Ogarnął klasę wesołym spojrzeniem zza swych okularów - połówek i, wysłuchawszy chóralnego, ponuro (Ślizgoni) - pełnego szacunku (Gryfoni) „Dzień dobry, panie dyrektorze!”, podszedł do Severusa.
-Przepraszam najmocniej, że przeszkadzam, byłem pewien, że już skończyłeś, Severusie.- Dumbledore zerknął na uczniów z wymownym uśmiechem.
-Zaraz kończę.- odpowiedział Snape spokojnie. Czegokolwiek byś nie powiedział, i tak chcesz wzbudzić we mnie wyrzuty, że trzymam twoich u k o c h a n y c h Gryfonów co do minuty… -Wybaczy pan, dyrektorze, zostało mi jeszcze półtorej minut…- wykrzywił się okropnie i zwrócił się do klasy. -Praca domowa: dwie rolki na temat eliksiru garżelowego, chcę mieć tam wszystko, od wynalazcy, poprzez historię, na recepturze i użyciu kończąc… to nie wszystko, dlaczego już się zaczynasz pakować, Collins? Do dzwonka została jeszcze minuta. W przyszłym tygodniu w piątek na pierwszej lekcji zrobię wam sprawdzian teoretyczny z warzenia eliksirów neutralizujących a na drugiej godzinie ci z was, którzy zaliczą teorię, podejdą do sprawdzianu praktycznego. Radzę wszystkim solidnie się przygotować, to nie będą przelewki. Czy wszystko jasne?
Odpowiedział mu jednoznaczny, wielogardłowy pomruk, więc pozwolił uczniom przygotować się do przerwy i w tejże chwili zadzwonił dzwonek. Nie minęły trzy minuty, jak loch opustoszał- każdy chciał jak najwięcej czasu ukraść dla siebie z przerwy na lunch. Severus stanął przed Dumbledorem.
-Co się stało?- zapytał. Był pewien, że nie chodzi o byle co, skoro Dumbledore pofatygował się do niego osobiście w trakcie lekcji.
-Nic wstrząsającego, Severusie… po prosu w moim gabinecie jest ktoś, kogo chciałbym ci przedstawić.- coś błysnęło dziwnie za jego okularami. -Pamiętasz naszą rozmowę sprzed dwóch tygodni?

-Severusie, pracujesz w szkole od trzech lat. Jesteś doświadczonym, a przede wszystkim poważanym nauczycielem eliksirów i dlatego Ministerstwo postanowiło skierować właśnie tutaj na praktykę pewną młodą damę. Skończyła z wyróżnieniem szkołę w Irlandii i teraz wróciła do Anglii. Chce pracować w zawodzie, ale potrzebuje… hm… nadzoru i przeszkolenia przez pewien czas, mimo że ma doskonałą rekomendację.
-Pewien czas? Co konkretnie ma pan na myśli, dyrektorze?
-Sześć miesięcy.
-Kiedy przyjedzie?
-Myślę, że możemy się jej spodziewać w przyszłym tygodniu… czy to pytanie oznacza zgodę, Severusie?
-Nie pozostał mi żaden inny wybór, dyrektorze.
-Ależ nic bardziej mylnego! Wyboru możesz dokonać zawsze… tak, jak ci powiedziałem przed trzema laty. A więc? Zgadzasz się być przez pół roku mentorem panny Smith?
-Zgadzam się.


-Tak, oczywiście.- przez jego twarz przemknął prawie niedostrzegalny cień. -Czy dobrze wnioskuję, sądząc, że chce mi pan przedstawić pannę Smith?
-Jak zawsze, Severusie.- Dumbledore pozwolił sobie na lekki uśmiech. -Ale, nie traćmy czasu. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko małemu opóźnieniu lunchu?
-Skądże.- odpowiedział, opuszczając klasę za dyrektorem.

*



Gabinet dyrektorski w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie był wyjątkowo ciekawym miejscem nie tylko ze względu na niecodzienny kształt lecz również ze względu na znajdujące się w nim sprzęty, książki i przedmioty, których przeznaczenia trudno było się domyślić. Przesunęła dłonią po starym, zamszowym kapeluszu, przypominającym wyblakłą, znoszoną tiarę, uśmiechając się pod nosem. Podobne cudeńka kolekcjonowała jej babcia…
-Czy dyrektor Albus Dumbledore pozwolił pani panoszyć się tu pod jego nieobecność?- zapytał jakiś skrzekliwy, męski głos. Drgnęła i, odwróciwszy się w stronę, z której dochodził, stanęła oko w oko z portretem byłego dyrektora, Fineasa Nigellusa.
-Nie sądzę, by można było to nazwać panoszeniem się.- odpowiedziała, kryjąc uśmiech. -Ja tylko dotknęłam starego kapelusza!
Fineasa aż zatchnęło z oburzenia na dźwięk jej słów.
- Starego kapelusza? To nie jest stary kapelusz , moja panno, to Tiara Przydziału, jeden z najważniejszych i najbardziej szanowanych kapeluszy w tej szkole i byłoby dla pani o wiele lepiej, gdyby… - urwał, bo dziewczyna wybuchła śmiechem i odwróciła się do niego tyłem, podchodząc do biblioteczki oglądając z ciekawością coś, co wyglądało jak klepsydra ze złotym piaskiem.
-Tak, tym razem to jest klepsydra, panno Smith.- usłyszała znajomy głos Albusa Dumbledore’a, więc okręciła się w miejscu z uśmiechem, który zamarł na jej ustach w przeciągu sekundy.

*



Idąc za dyrektorem kolistymi schodami, Snape zżymał się w duchu, że tak pochopnie zgodził się zająć jakąś dziewczyną nie wiadomo skąd. Nigdy nie pracował z praktykantem, a co dopiero mówić o praktykantce, w związku z czym teraz nieco wątpił w efektywność przyszłych lekcji eliksirów. Kobiety są zupełnie inne, a ta podobno uczyła się w zupełnie innej szkole, ma więc inne praktyki i nawyki, które może być z czasem trudno z niej wykorzenić… miejmy jednak nadzieję, że będzie słuchać moich poleceń…
-No, jesteśmy na miejscu.- Dumbledore położył dłoń na klamce drzwi swojego gabinetu i nacisnął ją.
Kiedy otworzył drzwi, ich oczom ukazał się okrągły gabinet. Przy jednej z półek stała niewysoka, szczupła dziewczyna w czarnej szacie. Miała długie do ramion, proste, lśniące włosy koloru gorzkiej czekolady, a gdy odwróciła się na dźwięk słów dyrektora, okazało się, że ma także grzywkę, zakrywającą kremowe czoło. Długie, gęste rzęsy ocieniały jej ciemne oczy, a delikatny uśmiech przypominający bardziej figlarny uśmieszek rozświetlał jej twarz. Gdy spojrzała na Snape’a, ten uśmiech znikł automatycznie, jak starty gąbką.
-Widzę, że oczekiwała nas pani z niecierpliwością?- Dumbledore podszedł do niej i stanął z boku. Dziewczyna, patrząc na niego - i unikając mojego wzroku , pomyślał Severus- odpowiedziała wesoło:
-Z najwyższą, panie dyrektorze!
-Doskonale. Panno Smith, chciałbym pani przedstawić naszego Mistrza Eliksirów i pani mentora oraz opiekuna, profesora Severusa Snape’a. Severusie, to panna Meg Smith, twoja nowa podopieczna.
Tym razem musiała na niego spojrzeć, aczkolwiek zrobiła to niezbyt chętnie. Severus skinął krótko głową i uścisnął jej dłoń, wymawiając swoje nazwisko. Jej skóra była bardzo miła i gładka w dotyku. Zupełnie nie jak skóra przyszłej Mistrzyni Eliksirów… prędzej, jak skóra pianistki lub tancerki.
-Profesor Snape jest zarazem opiekunem domu imienia Salazara Slytherina.- Dumbledore obszedł wolnym krokiem swoje biurko i zajął miejsce w wyściełanym beżowym aksamitem fotelu, wskazując dłonią dwa krzesła po drugiej stronie. -Siadajcie, proszę.
Zajęli miejsca bez szemrania i bez jednego spojrzenia na siebie.
-Jak już wspominałem ci wcześniej, Severusie, Meg ukończyła z najwyższymi ocenami szkołę w Corcaigh i jako jedyna zaliczyła końcowy egzamin magiczny z eliksirów, zwany potocznie owutemem, na sto procent. Departament Edukacji Magicznej skierował ją na praktykę do Hogwartu, zezwalając jej na objęcie stanowiska nauczyciela po pozytywnym jej ukończeniu. Przyznam szczerze, że liczę na to, albowiem od lat nie mieliśmy dobrych praktykantów z tego przedmiotu, pomijając ciebie, Severusie. Mamy dziś piątek, uważam, że dwa dni wystarczą wam na nawiązanie kontaktu oraz przygotowanie się do pracy, chyba że wolelibyście zacząć dopiero w przyszłym tygodniu?

*



Snape spojrzał na nią czarnymi oczyma. Wyraz jego twarzy wymykał się wszystkim znanym jej określeniom. Nie wiedziała, co o nim myśleć i chyba właśnie to najbardziej ją przerażało, a zarazem fascynowało i pozbawiało pewności siebie. Tylko spokojnie, Meg, spokój cię ura…
-Przepraszam… mógłby pan powtórzyć?- z popłochem zdała sobie sprawę, że mężczyzna zadał jej jakieś pytanie, a on, o zgrozo, nie usłyszała go. Przełknęła ślinę, przybierając na twarz przepraszający uśmiech, widoczny tylko na jej wargach.
-Pytałem, czy dwa dni wystarczą pani na przygotowanie się do praktyki?
-Tak, wystarczą w zupełności.- odpowiedziała, zmieniając uśmiech na bardziej uprzejmy lecz on chyba już tego nie dostrzegł, przenosząc wzrok na swojego pracodawcę.
-W takim razie zaczniemy od poniedziałku, dyrektorze.
-Doskonale.- Albus Dumbledore uśmiechnął się do niej i spoglądając sponad swoich śmiesznych okularów powiedział: -W takim razie nie zatrzymuję was dłużej. Meg, mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko mieszkaniu w pobliżu Slytherinu?
-Nie, skądże.
-Severusie, jak zejdziesz do lochów, pokaże pannie Smith pokój, który dla niej przygotowano pomiędzy twoją salą a chimerą.
-Oczywiście.- Severus Snape skłonił się dyrektorowi i bez jednego spojrzenia na nią, podszedł do drzwi, otworzył je przed nią i wskazał dłonią. -Proszę. Zaprowadzę panią do lochów.
-Dziękuję.- uniosła na chwilę wzrok, ale prawie natychmiast odwróciła go i zwróciła się do dyrektora: -Dziękuję jeszcze raz za wszystko, panie dyrektorze.
-Udanej pracy.
Odwróciła się i przeszła obok Mistrza Eliksirów. Nawet nie patrząc na niego czuła jego wzrok na swoim karku. Przebiegł ją dreszcz od stóp do głów.
-Tędy.- usłyszała jego cichy głos i bez słowa ruszyła za nim, pilnując się, by widzieć przed sobą li i jedynie skraj jego szaty.

*



Przerwa na lunch dobiegała końca, gdy znaleźli się w Sali Wejściowej. Snape bez cienia zainteresowania przeszedł między gapiącymi się na nich uczniami w kierunku zejścia do lochów. Dziewczyna bez szemrania zrobiła to samo: słyszał jej równy krok za sobą oraz jej spokojny oddech. Miał wrażenie, że cały czas patrzy na niego swoimi poważnymi, kryjącymi prawdę oczyma, ale szybko pomyślał: Dureń! i nakazał sobie trzeźwość umysłu.
-Jesteśmy na miejscu.- zatrzymał się nagle przed drzwiami klasy i odwrócił w stronę praktykantki; ta zaś, najwyraźniej nie spodziewając się tak gwałtownego zatrzymania, nie zdążyła zwolnić kroku i wpadła na niego.
-Przepraszam.- mruknęła, spuszczając głowę i kryjąc pod grzywką delikatny rumieniec. Spojrzał na nią przeciągle, po paru sekundach jednak oderwał od niej wzrok i otworzył klasę. Gdy weszli do środka, ona natychmiast odeszła kilka kroków w przód, chcąc jak najszybciej oddalić się ode mnie zaś on zamknął bezszelestnie drzwi. Ciemnowłosa przeszła wolno szpalerem ławek na koniec sali, uważnie rozglądając się na boki. Jej zainteresowanie wzbudził regał ze słoikami suszonych pazurów, rogów i kłów. Zatrzymała się przy jednym i dotknęła palcem etykiety, czytając bezgłośnie nazwę. Zupełnie, jakby nie znała angielskiego , pomyślał i zbliżył się do niej. Tym razem nie wykazała ani odrobiny skonfundowania, choć stał tuż za jej plecami. Uniosła głowę i odwróciła ją przez ramię, pytając:
-To sproszkowany róg dwurożca?
-Przeczytała pani przecież etykietę.- odpowiedział z cieniem ironii. Ona odęła lekko wargi, mrużąc oczy i wróciła wzrokiem do półki. Ponieważ przez dłuższy czas nie zadała żadnego pytania, ba, w ogóle się nie poruszyła, uznał, że dość tych gier i podszedł do swojego biurka. Smith została pod regałem.
-W tej sali odbywają się zajęcia z eliksirów. Uczniowie do piątej klasy są podzieleni na grupy z dwóch domów. Uczniowie z klas szóstej i siódmej mają zajęcia wspólne bez względu na przydział do domu. Zajęcia polegają głównie na samodzielnej pracy uczniów, ja zajmuję się ocenianiem efektu i wskazywaniem błędów.
-A więc nie prowadzi pan zajęć teoretycznych?- zapytała, nie odrywając wzroku od półek, wzdłuż których szła teraz, odczytując chyba każdą nazwę. A więc słucha, tylko udaje, że mnie ignoruje… celowo, czy nieświadomie?
-Rzadko. Teoria, to książki, a książki można czytać poza lekcjami.- spojrzał na nią, oczekując jakiejś riposty lecz ponieważ taka nie nadeszła, kontynuował, obserwując ją spod oka: -Nie wiem, czego panią uczono w Corcaigh, ale tutaj będzie pani zmuszona pracować na moich warunkach i pozbyć się swoich nawyków. Nie zamierzam wysłuchiwać żadnych uwag ani porad: pani zdanie się dla mnie nie liczy. Może pani myśleć o mnie, co się żywnie pani podoba, ale w pracy ma pani mnie słuchać i wykonywać moje polecenia bez zastrzeżeń. Nie chcę tu żadnego szarogęszenia się i przemądrzałych gaduł.- urwał, bo Smith znalazła się przy biurku. Położyła prawą dłoń na blacie i spojrzała na niego, śmiało i z lekkim uśmieszkiem, chociaż na pierwszy rzut oka nie było tego widać.
-Rozumiem.
Żadnego: dlaczego? Żadnego: ale? No, proszę…
-Na początku będzie pani asystować mi podczas zajęć, dopiero potem…
-Czy to oznacza, że będzie się pan mną wysługiwał?- zapytała, nie odrywając od niego wzroku. Śmiała mi przerwać? I ten kpiący ton…
-Niepotrzebna ta kpina, bowiem tak będzie w istocie.- odpowiedział chłodno, patrząc na nią z góry. -Ma mi pani pomagać i nie przeszkadzać.
-To nie oznacza zbyt wiele samodzielnego wkładu.
-W istocie.- zmierzył ją stalowym spojrzeniem. Nie spuściła głowy ani nie odwróciła wzroku. Czuję się, jakbym był hipogryfem… z którego ona drwi cichcem. -Zanim przejdziemy do samodzielnego prowadzenia zajęć, pani jedynym obowiązkiem będzie obserwować uważnie moje poczynania i pomaganie mi, kiedy o to poproszę.
-A więc będzie pan mnie prosił o pomoc, a nie jej żądał?
Nie do wiary…! Bezczelność… arogancja… a może defensywa?
-Jeśli zamierza pani wyprowadzić mnie z równowagi tego typu uwagami, to ostrzegam, że nie działa to na mnie, a może pani tym sobie tylko zaszkodzić. Lepiej więc byłoby, aby ten wysiłek włożyła pani w pracę, dopóki ja decyduję o pani losie w tej szkole.
Zaczerwieniła się lekko i spuściła głowę.
-Przepraszam.
-Nie ma za co. Nie zamierzam się obrażać na praktykantów, ale byłoby miło, gdyby pamiętała pani o swojej pozycji w tej klasie. Jeśli będzie pani posłuszna, zdyscyplinowana i będzie pani spełniać moje wymagania, nasza współpraca powinna ułożyć się pomyślnie.
Nie odpowiedziała po raz pierwszy .
-Czy wszystko jasne?
-Tak.- odpowiedziała.
-W takim razie, pokażę pani, gdzie będzie pani mieszkać.

*



Co się z tobą dzieje, idiotko? , zapytała samą siebie z przyganą. Od kiedy to śmiałość granicząca z bezczelnością staje się tarczą twej wewnętrznej słabości?
„Hm… może odkąd to ktoś powiedział, że najlepszą obroną jest atak?” odpowiedział jakiś głosik w jej głowie. Stłumiła śmiech, idąc za Severusem kamiennym korytarzem. Miała nadzieję, że tego nie usłyszał… Jeszcze by sobie pomyślał, że śmieję się z niego…
-To tutaj.- usłyszała jego głos, jak przez mgłę i uniosła głowę, zatrzymując się gwałtownie. No , powiedziała sobie jeszcze w duchu tym razem nie wpadłam na ciebie. -Po prawej: klasa od eliksirów, po lewej:- wskazał dłonią oddaloną o jakieś siedemdziesiąt stóp kamienny posąg chimery. -wejście do Slytherinu. Jeśli będzie pani potrzebne hasło, to je pani podam. Alohomora !- powiedział, celując różdżką w dziurkę od klucza czarnych drzwi, przed którymi stali, a te otwarły się, niczym sezam, ukazując prostokątny, skromny pokój. Naprzeciwko wejścia znajdowało się okno ( takie, jak w Ministerstwie Magii , pomyślała), po lewej stało łóżko, zakryte srebrno - zieloną kapą oraz szafa, a po prawej- stół (na którym ktoś postawił tacę z jedzeniem) z krzesłem i jej własny kufer.
-Proszę się rozgościć. Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, proszę zgłosić się do mnie. Widzimy się ponownie na kolacji.- skłonił się jej krótko i, nie czekając na jej odpowiedź, wrócił do klasy, pod którą wyjątkowo nie było ogonka oczekujących na zajęcia uczniów. Meg odprowadziła go wzrokiem a gdy już rąbek jego czarnej szaty znikł za drzwiami sali od eliksirów, weszła do swojego pokoju i, zamknąwszy cicho drzwi, oparła się o nie z głębokim westchnieniem.
cdn.

[ 337 komentarze ]


 
Wspomnienie 48.
Dodała Meg Piątek, 15 Sierpnia, 2008, 13:11

Dzięki za komentarze Co do wywaru żywej śmierci… hm… myślę, że zdaniem profesora Severusa Snape’a ten wywar był wystarczająco trudny :P nie no, a poważnie, mi tam się wydaje, że może być :-P Dzięki raz jeszcze i zapraszam do pamiętnika Dracona 


***

-Brawo, panie Snape, idzie panu coraz lepiej z zaklęciami niewerbalnymi! Widać, że ma pan wielką siłę woli, to bardzo ważne przy tym ćwiczeniu.- nauczyciel zaklęć uśmiechnął się do niewysokiego, czarnowłosego Ślizgona, stojącego przy katedrze i demonstrującego na kamiennej czarze zaklęcie niewerbalne „Avio”, dzięki któremu czara napełniała się raz po raz krystalicznie czystą, zimną wodą. -Dziesięć punktów dla Slytherinu za pokaz i pracę na lekcji! Może pan wracać na swoje miejsce, panie Snape.
Chłopak bez słowa podszedł do ławki w ostatnim rzędzie, którą dzielił z przystojnym, srebrnowłosym chłopakiem o wyjątkowo klasycznej twarzy. Gdy usiadł koło niego, ten wygiął wargi, jakby chciał powiedzieć coś w stylu „No, no, Snape!”, ale poprzestał na tym. Chłopak nazwany Snapem zdawał nie robić sobie nic ani z pochwały nauczyciela i punktów dla domu ani ze spojrzeń towarzysza. Tymczasem nauczyciel kontynuował:
-Jako zadanie domowe, proszę poćwiczyć zaklęcia niewerbalne „Avio”, „Fumis” i „Properto”… pan, panie Snape, jest oczywiście zwolniony z tego ćwiczenia. A teraz, żegnam was! Przerwa!- tu, zgodnie z jego słowami, nad głowami uczniów rozbrzmiał gong. Wszyscy rzucili się pakować swoje rzeczy w ekspresowym tempie, by jak najszybciej móc opuścić klasę. Tylko Snape nie przejmował się dzwonkiem lecz ze stoickim spokojem składał swoje notatki i książki. Drgnął, gdy mijający go czarnowłosy Gryfon wraz z dwójką przyjaciół rzucił w jego stronę kątem ust uszczypliwym tonem tak, by usłyszał to tylko on:
-Śmieciolizus.
-Spadaj, Potter!.- warknął, ale oni już wyszli, zanosząc się śmiechem i pokazując go sobie palcami. Odprowadził ich nienawistnym spojrzeniem a potem nagłym ruchem wrzucił byle jak swoje rzeczy do torby i zamaszystym krokiem opuścił klasę zaklęć.

Szedł właśnie w stronę biblioteki, gdy nagle ujrzał nadchodzącą z przeciwległego korytarza roześmianą, rudowłosą dziewczynę, trzymającą za rękę czarnowłosego chłopaka- tego samego, który nazwał go w klasie od zaklęć „śmieciolizusem”. Oboje byli pochłonięci jakąś lekką, przyjemną rozmową i zdawali się nie widzieć nikogo, poza sobą, ale Snape nie ruszył się z miejsca, patrząc na nich w milczeniu i z bladością na twarzy. W pewnej chwili przeczesał sobie mocno włosy i ruszył w ich stronę, szybko i groźnie lecz nie zdążył do nich dojść, bo nagle wywinął koziołka w powietrzu i boleśnie wylądował na kości ogonowej w samym centrum korytarza. Poprzez fruwające w koło na podobieństwo zwariowanej aureolki gwiazdy ujrzał, jak para wchodzi bez przeszkód do biblioteki i tyle ich było.
Stęknął i spróbował się podnieść, ale ból osłabił go na chwilę;, nie na tyle jednak, by nie usłyszał zbliżających się kroków a w chwilę później- aż za dobrze znanego, przemądrzałego głosu, który dziewczyny określały mianem „ciepłego” i „seksownego”:
-Stało ci się coś, Snape? Wyglądasz, jakbyś się przewrócił!
-Nie, jakby wywinął kozła w powietrzu!- dodał drugi głos, piszczący lecz także naszpikowany nutkami szyderstwa i wzgardy. Snape postanowił ich zignorować, chociaż wiedział, że to wszystko ich sprawka.
-Wiem, że to wy, podłe, głupie, parszywe, nadęte…- zaczął i prawie zaraz zamilkł, gdy Black nastąpił mu na palce lewej dłoni. Nie syknął jednak, tylko wysłuchał jego groźby z rosnącym jadem w duszy:
-No, no, może trochę grzeczniej, śmiecie rusie… a, pardon… śmiecioLIZUSIE, bo jak nie, to może poboleć bardziej…
-Idź do diabła, Black, ty i twoi zasmarkani przyjaciele!- wrzasnął, zezując na niego. Jak to się dzieje, pomyślał ze złością, że zawsze, jak mnie dorwą-, to nikt tego nie widzi?! -Mam gdzieś ciebie i twoje groźby, odchrzań się ode mnie raz, a dobrze!
Black wybuchł złośliwym rechotem.
-Doprawdy, za bardzo bym tęsknił za twoim przemiłym głosikiem i obelgami… ale starczy tych szopek… wstawaj, Snape.- podał mu dłoń, a gdy Ślizgon zignorował go, w zamian obdarowując go maksymalnie podejrzliwym spojrzeniem, wybuchł rechotem po raz drugi i powtórzył łagodnie: -No, nie ociągaj się, dawaj łapę… chcę ci pomóc wstać po raz pierwszy w życiu, a ty masz to w nosie??
-Właśnie dlatego, że po raz pierwszy w życiu jesteś dla mnie „miły”, wolę ci na razie nie ufać, Black.- odpowiedział ironicznie i podniósł się z jękiem do pozycji siedzącej, choć Black cały czas trzymał wyciągniętą uprzejmie dłoń. Teraz schował ją z udaną urazą, a Snape wstał powoli, cały czas obserwując go spod oka. Był pewien, ze gdzieś tu kryje się chamski podstęp, tylko na razie otoczka była zbyt gęsta, by przeniknąć do sedna.
Chwilę stali w milczeniu, mierząc się spojrzeniem: z przystojnej skądinąd twarzy Blacka nie emanowała zwykła pogarda i kpina lecz życzliwość i przebiegłość, zaś Severus skrzętnie ukrywał wszelkie swoje uczucia, z doświadczenia pozostawiając tylko jedno- nieufność.
-Żebyś widział, Snape, jak podejrzliwie na mnie patrzysz, to byś się uśmiał!- Black wybuchł niespodziewanie śmiechem pozbawionym nut wrogości.
-A co?- zapytał ponuro, wciąż go obserwując spode łba. Black przestał się śmiać i kiwnął na niego, by podszedł bliżej. Ślizgon zawahał się a potem powiedział twardym głosem:
-Sam podejdź!
Black prychnął z niecierpliwością i zbliżył się do niego tak, że niemalże stykali się nosami. Powstrzymując z nadludzką siłą obrzydzenie, spowodowane bliskością Snape’a i tak zgodne z jego naturalnym zachowaniem, powiedział konspiracyjnym szeptem:
-Lubisz czarną magię, co nie, Snape?
Severus milczał, stojąc nieruchomo, więc chłopak kontynuował, rozglądając się czujnie po korytarzu i puszczając przy okazji oko do mijającej go Gryfonki, która natychmiast się zaczerwieniła i zachichotała.
-No więc… przyjdź jutro o dziesiątej wieczorem… nad jezioro. Wiesz, gdzie rośnie bijąca wierzba?
Jego rozmówca kiwnął prawie niedostrzegalnie głową.
-Nad jeziorem, przy tym wielkim głazie, na którym często wygrzewa się kałamarnica, będzie leżała gałąź. Weź ją i dotknij nią sęka na pniu wierzby, dokładnie przy tym jaśniejszym miejscu, gdzie odpada kora. Wierzba odsłoni ci przejście, którym pójdziesz aż do końca…
-Po co?
-…no, jak to?- Black uniósł brwi i nachylił się mu do ucha, szepcząc podnieconym tonem: -Spotkanie wszystkich fanów czarnej magii… nowa, tajna organizacja szkolna… będą zaklęcia, jakich nie nauczy cię żaden belfer!
-Skąd wiesz?- w głosie czarnowłosego Ślizgona zabrzmiała nuta niewiary.
-Oj, nieważne, skąd.- Black przewrócił oczyma. -Ważne, że wiem… miałem ci to przekazać… no… to przyjdź.
-Jaką mam gwarancję, że to nie jest kolejny głupi dowcip autorstwa twojego lub twoich inteligentnych przyjaciół? Wiesz, Black, jakoś ci nie wierzę.
-Snape, przestań robić problemy.- Black zniecierpliwił się. -Ja ci mówię, że będzie świetna zabawa, więc przyjdź. Jak tego nie zrobisz, będziesz żałował. No i, pamiętaj, nikomu ani słowa, bo wpakujesz wszystkich.- to mówiąc, okręcił się na pięcie i odbiegł korytarzem, nie odwracając się ani razu. Snape stał przez chwilę bez ruchu, wciąż słysząc w głowie jego słowa, a potem odwrócił się i także odbiegł w swoją stronę, kompletnie nie zauważając, że jest ona zupełnie przeciwna do tej początkowo obranej.

Na dworze było wyjątkowo ciepło. Majowy wieczór z wolna przeistaczał się w pachnącą, rozświetloną pełnią księżyca noc, idealną dla zakochanych par w Hogwarcie na romantyczne schadzki z narażaniem się na szlaban. Tej nocy jednakże z zamku wymknęła się dość wcześnie jedna osoba, a dużo wcześniej przed nią, właściwie tuż po kolacji- troje innych uczniów. Osoba ta jednak nie miała o tym najmniejszego pojęcia: wysunąwszy się niczym cień z lochów szkolnych, rozejrzała się czujnie po Sali Wejściowej bez przeszkód, bezszelestnie opuściła zamek.
Błonia, rozświetlone blaskiem księżyca i przesycone wilgocią oraz zapachem ziół nie stanowiły dla niego żadnego uroku. Wciąż miał dziwne wrażenie, że ktoś go podgląda i śledzi, dlatego też długo mu zeszło, nim odnalazł gałąź i podszedł do wierzby bijącej. Podobno sadzonkę wierzby przywiózł z dalekiego kraju jakiś wdzięczny Hogwartowi uzdolniony absolwent i na pamiątkę posadzono ją kilka lat temu w którąś rocznicę ukończenia przez niego szkoły.
Chwilę stał w miejscu, przyglądając się swoimi ciemnymi, pełnymi splątanych myśli oczyma gałęziom dziwnego drzewa, teraz chlastającymi co i rusz powietrze. Drzewo z całą pewnością należało do drapieżnych i nikt nie zbliżał się do niego na wszelki wypadek (w przeciwnym razie, spotkanie z wierzbą kończyło się najczęściej piekielnie bolącymi rozcięciami i wizytą u pani Pomfrey, która aplikowała nieprzyjemny, palący eliksir na rany); Black jednakże radził dotknąć gałęzią sęka… Severus idealnie dobrał moment, gdy gałęzie podniosły się ku górze i, prześliznąwszy się między krzewami i trawami, w mgnieniu oka znalazł się przy pniu i dotknął go gałęzią.
Drzewo znieruchomiało, jak pod wpływem jakiegoś bardzo silnego zaklęcia, ukazując wyraźnie ukryty dotąd otwór, przypominający wejście do jaskini. Severus nie napawał się swoim zwycięstwem nad wierzbą, słusznie przewidując, że stan uśpienia nie może trwać wiecznie i, rzuciwszy bezużyteczną już gałąź w krzaki, ruszył w stronę przejścia, uzbrajając się w zapaloną różdżkę.
Szedł już spory kawałek kamiennym korytarzem, co jakiś czas nadeptując trupy myszy i jakieś zbłąkane (z czyimi butami…?) gałązki, pilnie nasłuchując i wyglądając jakichkolwiek oznak tajnego zgromadzenia. Przy dwusetnym kroku doszedł do wniosku, że Black go faktycznie zrobił w konia, szedł jednak dalej, zacięty i z wolna coraz bardziej zirytowany, przewidując, że cała grupa kawalarzy pod prymatem Pottera siedzi teraz pewnie na końcu tego przeklętego korytarza, czekając na niego i jego „zaskoczoną” minę. Kiedy jednak przy trzysetnym kroku usłyszał jakiś szelest, natychmiast się zatrzymał i zgasił różdżkę, starając się jak najszybciej przyzwyczaić wzrok do mroku.
Minęła chwila w kompletnej ciszy, podczas której Severus zaczął wyodrębniać z ciemności korytarza załomy w murze i zakręty. Ocknął się z odrętwienia i ruszył w dalszą drogę, starając się stawiać stopy jak najciszej.
Sto kroków dalej znajdował się zakręt. Na ścianie po jego lewej ręce pojawiła się chwiejąca się poświata z różdżki i dało się słyszeć jakieś dziwne dźwięki, jakby mruczenie i ciche pojękiwanie.
Snape zatrzymał się i znieruchomiał, dla pewności unosząc nieco różdżkę. Poświata nasilała się z każdym ułamkiem sekundy, a w chwili, gdy- jak się Severusowi wydawało- tajemniczy ktoś z różdżką powinien pojawić się na korytarzu, światło zgasło nieoczekiwanie. Nieporuszony i sztywny z napięcia Ślizgon odetchnął głęboko i wolno. „Najchętniej upodobniłbym się teraz do cienia”, pomyślał, wpatrując się aż do bólu w ścianę, za którą -tego był pewien- ktoś się ukrywał.
Po pięciu sekundach Snape zrobił krok w przód, postanawiając wyjść naprzód zagrożeniu lecz wtem krzyknął cicho, zasłaniając dłonią oczy przed oślepiającym blaskiem, jaki go oświetlił.
-No i co, Snape? Spóźniłeś się na spotkanie!- zawołał jakiś gruby, zniekształcony głos.
-Co…? Kim jesteś… nie spóźniłem się!- wciąż osłaniając oczy, próbował przez rozchylone nieco palce dojrzeć swojego rozmówcę, ale bezskutecznie- światło było zbyt mocne.
-Jestem twoim nowym przywódcą, a ty śmiesz tak prostacko się do mnie odzywać?- zagrzmiał głos. -Wstydź się, Snape! Lactivitas!
Snape gwałtownie znalazł się w powietrzu, zrobił w nim dwa koziołki w przyspieszonym tempie, a następnie z głośnym hukiem spadł na kamienną podłogę. Z przekonaniem, że ma zmiażdżoną twarz, spróbował podnieść się, by przynajmniej nie zjadać paprochów i piasku z podłogi, gdy ktoś nadepnął mu na plecy.
-I co, Snape? Będziesz na drugi raz tak się odzywał?- zapytał „przywódca”, a Severus pokręcił głową, nie będąc w stanie wymówić słowa. W duszy kotłowało mu się tysiąc myśli, z których żadna nie była optymistyczna.
-Nie… będę… tylko mnie puść, panie!- wycharczał i z ulgą poczuł, że nacisk na jego plecy zmalał. Odważył się otworzyć oczy i poruszyć palcami dłoni i nagle usłyszał coś, co sprawiło, że ciarki przeszły mu po plecach. Okropny, gardłowy, pełen wściekłości ryk bardzo blisko niego. Wiedział, że tylko jedno stworzenie potrafi tak ryczeć.
-Hej, co jest…- „przywódca” odezwał się jakimś nieswoim głosem i wrzasnął już całkiem po swojemu: -Syriuszu, UWAŻAJ! Dormate!
Huknęło, błysnęło i tajemnicze „coś” zawyło, a potem umilkło. Rozległ się odgłos, jakby bezwładne ciało padło na podłogę. Snape wykorzystał sytuację i w trzy sekundy stał z powrotem na nogach, celując różdżką w stojącą przed nim postać „przywódcy”.
-Zapłacisz mi za to, Potter.- wydyszał, starając się nie patrzeć na to, co działo się za Potterem, który zresztą też starał się to ukryć, rozkładając ręce, choć za nim znajdowały się tylko jakieś odrapane, niedomknięte drzwi z jasnego drewna. -POŻAŁUJESZ TEGO!- wrzasnął, trzęsąc się… ze strachu? A może z wściekłości? Nie wiedział sam, czuł jednakże, że ma to wiele wspólnego z tym potwornym rykiem.
-Uspokój się, Snape.- powiedział przez zaciśnięte zęby Potter, patrząc na niego bez ruchu. -Nie bądź…
-NIEE!- wrzasnął ktoś chłopięcym głosem i rozległo się głuche uderzenie. Potter oblizał wargi i obejrzał się w tył. Za drzwiami działo się najwyraźniej coś strasznego, co chciał ukryć przed mierzącym w niego Ślizgonem, który teraz był nie mniej przerażony od niego.
-Snape, zaklinam cię, schowaj tę różdżkę i nie rób głupstw!- powiedział rwącym się głosem, wciąż oglądając się raz po raz w tył. Odgłosy, dochodzące zza drzwi były co najmniej mrożące krew w żyłach: jakieś pomruki, złowieszczy warkot, trzaski i jęki. Snape potrząsnął różdżką, nie panując nad sobą.
-Co, kolejny głupi żart?- wysilił się na sarkazm, chociaż z wielkim trudem. -Pomyślałeś sobie, Potter, że fajnie będzie mnie zwabić do tunelu niby to na spotkanie, a tymczasem chciałeś mnie nastraszyć, co? NIE RUSZAJ SIĘ!- rozbłysło dziwne, fioletowe światło.
-Do cholery, Snape!- stęknął Potter, puszczając swoją wciąż zapaloną różdżkę, zwijając się w pół i osuwając pod ścianę, jakby ktoś zaprawił go z byka. -ODBIŁO CI?! OPUŚĆ TĘ RÓŻDŹKĘ!!
-NIE BĘDZIESZ MI ROZKAZYWAŁ, POTTER!- potrząsnął różdżką raz jeszcze, wpatrując się jak zahipnotyzowany w drzwi, które zaczęły trzeszczeć a w parę sekund później pękły na pół i wypadły z zawiasów, wzbijając w górę tumany kurzu.
Gdy kurz opadł, oczom odrętwiałego Snape’a i Pottera, który próbował się pozbierać po zaklęciu tego pierwszego, ukazał się wychudzony, rozwścieczony, groźny wilkołak, którego zwinne, owłosione i zakończone zakrzywionymi pazurami palce zaciśnięte były na czymś, co bardzo przypominało kawałki różdżki. Miał straszne, przekrwione w kącikach oczy, w których płonęła jakaś dzikość. Wyglądał niemalże groteskowo w jaskrawej łunie zapalonej różdżki, ale gdy zawył głośno, Snape całkowicie stracił nad sobą panowanie.
-DRĘTWOTA!!!
Czerwony promień wystrzelił z jego różdżki z taką mocą, iż odrzuciło go w tył wprost na ścianę korytarza, wilkołak zaś zwinął się i pisnął. Potter spojrzał na niego rozszerzonymi ze strachu oczyma i zerwał się, jakby pisk oszołomionego nieco wilkołaka przywrócił mu energię. Zanim Snape zdołał dojść do siebie, poczuł, że Potter ciągnie go za kołnierz szaty i stawia na nogi, a następnie, trzymając silnie za ramię, ciągnie w stronę wylotu korytarza.
-Co… Potter, ŁAPY WON!- otrzeźwiał w mgnieniu oka i intuicyjnie zaczął się wyszarpywać z jego uchwytu, lecz przegrał tę walkę. Kątem oka dostrzegł, że wilkołak potrząsa głową, jak otumanione zwierzę, które uderzyło głową w pień. Nagle z pokoju za jego plecami wyskoczył czarny pies i skoczył na wilkołaka. Potter zawył:
-NIEEE, SYRIUSZU, NIE, ZOSTAW GO!-
ale było już za późno: momentalnie wilkołak zrzucił jednym ruchem psa z siebie, który upadł na bok, popiskując, a sam, wyprostowawszy się na tyle, na ile pozwalało mu niskie sklepienie, utkwił swoje straszne źrenice w dwójce mocujących się uczniów i zawarczał. Rozległ się kolejny wrzask, tym razem Snape’a a potem wszystko zakotłowało się i zmieszało: pamiętał tylko, że Potter trzymał go bardzo, bardzo mocno i puścił dopiero wtedy, gdy znaleźli się na błoniach, kilkaset stóp od bijącej wierzby.
Nocne, chłodne powietrze sprawiło, że szybko oprzytomniał, chociaż był zapewne bardzo blady, gdyż na twarzy kucającego obok Pottera malowała się jakaś podejrzliwość.
-Jesteś… nienormalny.- wydyszał Snape, podnosząc się do pozycji stojącej. Zaraz przekonał się, że był to błąd, bowiem zakręciło mu się w głowie tak, iż upadł w trawę i długo nie mógł się podnieść. Na dodatek zaczęło go potwornie mdlić.
-Nikomu o tym nie powiesz, rozumiesz?- usłyszał stanowczy szept Pottera i przekręcił się na plecy. Ujrzał go nad sobą, z różdżką wycelowaną w jego czoło i w jednej chwili naszła go taka ochota do śmiechu, że nie potrafił się jej oprzeć.
Śmiał się długo, nieco histerycznie co prawda, jednakże z każdą chwilą czuł, że napięcie, w jakim się znajdował przez ostatnią godzinę, maleje, zastępowane przez wściekłość, początkowe niedowierzanie i odrazę.
Potter nie spuszczał z niego oczu ani nie obniżył różdżki o cal. Severus spojrzał mu prosto w oczy i pomyślał, że temu wrednemu żartownisiowi autentycznie zależy na jego milczeniu… chyba po raz pierwszy w życiu James Potter obawiał się kary za złamanie regulaminu! Niebywałe…
-Nawet o tym nie myśl.- syknął, próbując unieść się do pozycji siedzącej, lecz koniec różdżki pchnął go z powrotem na trawę. Wykrzywił wargi w złośliwym uśmiechu i pozwolił sobie na odrobinę sarkazmu: -Co, boisz się, że wylecisz? W końcu niezniszczalny James Potter przeholował, przechowując nielegalnie agresywnego wilko…
-Zamknij się.- Potter rzucił okiem na błonia i ponownie dźgnął go boleśnie różdżką.
-Odwal się, nikogo tutaj nie ma oprócz nas, tylko ty mogłeś wpaść na tak durny pomysł, żeby po nocy zabawiać się w tresera…- drwina przemieniła się w złość. Przed jego oczyma przesunął się przyspieszony korowód scen z ostatnich kilkudziesięciu minut i ponownie go zemdliło. -Nie, Potter, przesadziłeś i to mocno, nie masz co na mnie liczyć, wszystkim wyga…
-Jeśli to zrobisz, to wszyscy będziemy mieć kłopoty.- powiedział przez zaciśnięte zęby Gryfon, patrząc na niego z niechęcią. Z oddali dobiegł ich ryk, na dźwięk którego obaj się skrzywili. Wiedzieli, czyj to był ryk. Potter nabrał powietrza w płuca i wypowiedział bladymi ustami: -Jeśli komuś powiesz, co widziałeś tej nocy, doprowadzę do tego, że skończysz w Azkabanie jako zdeklarowany śmierciożerca.
-Co?- wykrztusił Snape po sekundzie milczenia, siląc się na obojętny ton. -Zastanów się lepiej, co mówisz, Potter, bo nie masz zielonego pojęcia…
-Dobrze wiem, co mówię, Snape.- Potter zniżył różdżkę tak, by dotykała szaty na piersiach leżącego Ślizgona. -Wszyscy wiedzą, że trzymasz się z grupą, która popiera Riddle’a. Wiem, jak się nazywacie i co jest waszym celem. Spadłeś na samo dno, Snape. Bardzo niemądrze by było, gdybyś teraz nie przyjął mojej oferty.
-Ty śmiesz mi cokolwiek oferować?- Snape zaśmiał się ochryple i oblizał wargi. -Czy nie rozumiesz, że to ty masz więcej do stracenia, niż ja? Za rok skończę szkołę i będę robił to, co do mnie należy a twoja przyszłość zależy od najbliższej godziny… jeśli pójdę do dyrektora i powiem mu, gdzie byłem i kogo widziałem…- olśniło go nagle i dorzucił szybko, obserwując twarz Jamesa -… oraz w jakiej postaci, to wylecicie wszyscy czterej i już na zawsze pozostaniecie wyrzutkami.
-Tylko tacy, jak ty, Snape, są wyrzutkami społeczeństwa. Nic nie rozumiesz, Snape!
-Nie?- zapytał drwiąco. -To może mi wyjaśnisz? Albo od razu najlepiej też dyrektorowi, jak to się stało, że po szkole grasuje wilkołak a trójka innych uczniów nielegalnie zostaje animagami?- dokończył zwycięsko a bladość oraz spięte szczęki Pottera tylko mu dowiodły, że się nie mylił w swoich spostrzeżeniach.
-Nie widziałeś nas, Snape.- wydyszał Potter, dotykając różdżką piersi Severusa. -Nikt ci nie uwierzy, nie masz dowodów!
-Jak to nie? A imię Blacka, które wymieniłeś, gdy ten wilkołak rozwalał pokój? Ten czarny pies, który potem wyskoczył? Mam dowód na to, że ty i Black przetrzymujecie nielegalnie wilkołaka, a to mi w zupełności wystarczy. Na tym małym półgłówku Pettigrew ani na Lupinie mi nie zależy- nie urwał, choć Potter najpewniej wbił mu różdżkę już na ćwierć cala. Zakpił, choć coś mu przeszkadzało w napawaniu się w pełni triumfem nad znienawidzonym Potterem i jego bandą a nabijanie się z niego i obserwowanie rosnącej paniki pod maską przerażenia na jego dumnej twarzy sprawiało mu tylko chwilową przyjemność: -I co? Co mi zrobisz? Przewiercisz mnie różdżką na drugą stronę? Bo chyba nic poważniejszego nie odważysz się zrobić…
-MILCZ, Snape!- różdżka w dłoni Pottera drgnęła. -NIE zrobisz tego, nie jesteś na tyle odważny, jesteś zwykłym, tchórzliwym gnojkiem, który…
Snape przerwał mu ochrypłym śmiechem.
-Ja?- upewnił się, unosząc brwi z udanym rozbawieniem. -A kto wiecznie się otacza bandą równie zidiociałych, bezwartościowych bałwanów? Kto zgrywa się na nie wiadomo kogo, a w istocie jest słabszy i mniej odważny od innych? Ty nie potrafisz od kilku lat skutecznie poderwać jednej głupiej dziewczyny, a…
-Rotero!
Snape stłumił syknięcie i podwinął lewą nogę, trzymając się za nią kurczowo. Gdy podwinął, zobaczył w świetle księżyca krew na kostce i długą, pionową szramę, a potem przeniósł wzrok na bladego i rozwścieczonego Pottera, trzymającego kurczowo różdżkę o cal od jego nosa.
-Widzisz, jaki jesteś słaby? Nie potrafisz opanować nerwów, tak samo marnie szło wam z tym wilkołakiem… szkoda, że nie pozwoliłeś mi go zabić…
-Jeszcze jedno słowo na temat Lilly lub wilkołaka, Snape,- syknął Potter i spojrzał na odległy zamek. -a nie zawaham się użyć czegoś o wiele bardziej bolesnego. Już jesteś szują, a co będzie za kilka lat? No cóż, mówiono mi, że Riddle takich lubi… zresztą, wdziałem sam na tym zebraniu.- wykrzywił się potwornie i przełknął ślinę. -Nie powiesz ani słowa nikomu, albo wymażę ci pamięć… a ponieważ jeszcze nie ćwiczyłem tego zaklęcia, może tak się stać, że czar podziała za mocno i stracisz pamięć w o g ó l e…
-Spróbuj.- zaczęły go z wolna opuszczać siły. Był psychicznie zmęczony emocjonującymi przeżyciami, a ponadto rozcięta kostka zaczęła go piec. Miał ochotę znaleźć się już w zamku i nie widzieć na oczy Pottera nigdy więcej, ale na razie mógł tylko o tym pomarzyć. -I tak nic nie zrobisz bez swoich p r z y j a c i ó ł, Potter, swoją drogą, ciekawe, gdzie oni są, w tym cholernym korytarzu widziałem tylko was dwoje…
-James! James! Syriusz jest ranny, Remus go zaatako…- nocną ciszę przerwał przerażony, piskliwy głos a obok nich nagle, jak spod ziemi, pojawił się niski, gruby chłopak. Widząc straszną twarz swojego kolegi i wyraźne zainteresowanie na twarzy leżącego dalej Severusa zamilkł z jeszcze większym przerażeniem. Potter rzucił okiem na Snape’a, który zrozumiał wszystko w lot i powoli odwrócił twarz w stronę nowego świadka sceny.
-Wracaj tam i zamknij go w pokoju, Peter.- powiedział stalowym, kamiennym głosem. -Zaraz tam przyjdę… tylko skończę z nim.
Peter pokiwał szybko głową i odbiegł z przejęciem w stronę bijącej wierzby. Snape śledził go przez chwilę błyszczącymi oczyma, dysząc, a potem jego oczy spotkały się z oczyma Pottera.
-No, no…- wyszeptał, oddychając nierówno. -A więc tu mamy rozwiązanie zagadki… byliście tam wszyscy… jeden jako wilkołak… drugi jako pies… Pettigrew też pewnie jest jakimś zwierzęciem, co?
-Zabiję cię, Snape, jeśli cokolwiek powiesz.- Potter również oddychał z trudem, nie spuszczając z niego wzroku.
Nagle ciszę rozdarł ochrypły, odległy warkot i James odwrócił machinalnie głowę w stronę tunelu, a to wystarczyło Snape’owi, by zerwać się na równe nogo i pchnąć Pottera na ziemię. Potem rzucił się szaleńczym biegiem w stronę zamku, jednak nie oddalił się od niego na odległość dłuższą, niż dwieście stóp, gdy obezwładniło go zaklęcie Zwieracza Nóg i padł na trawę. Uderzenie o wystający korzeń odebrało mu świadomość.


Tak, pamiętał też chłód posadzki Sali Wejściowej, w której ocknął się kilka godzin później. Był tak oszołomiony, że dowlókł się do swojego dormitorium i natychmiast kropnął się spać. Obiecywał sobie, że tym razem Potter i jego banda pożałują swoich wygłupów, ale skończyło się to inaczej, niż podejrzewał…
-Więc zamierza pan po prostu zignorować sprawę?- czarnowłosy, chudy chłopak wyprostował się w krześle, patrząc dziwnym wzrokiem na siedzącego naprzeciwko po drugiej stronie biurka dyrektora szkoły.
-Nie nazwałbym tego tak.- odpowiedział dobrodusznie Dumbledore, kryjąc uśmiech w kasztanowatych wąsach. -Problem w tym, Severusie, że wiem, jaki problem dotyczy pana Remusa Lupina i jestem całkowicie świadom, gdzie on przebywa podczas pełni.
-Ale najwyraźniej nie wie pan, w czyim towarzystwie.- dodał dość jadowicie Snape. Dumbledore uniósł ze zdziwieniem brwi i zapytał z najdoskonalszym zaskoczeniem, w głosie:
-Widziałem tam Pottera, Blacka i Pettigrew… i mam dowody na to, że przynajmniej jeden z nich jest animagiem. N i e l e g a l n y m animagiem.
-Wydaje mi się, że to niemożliwe… procedura animagii jest bardzo trudna i niedostępna dla osób w tak młodym wieku… poza tym, Ministerstwo Magii dysponuje środkami, które wykluczają prawdopodobieństwo nielegalnych przemian tego typu.
-Jak to?- Severus wyraźnie zdawał się nie rozumieć, podczas gdy Dumbledore wciąż uśmiechał się dobrotliwie znad złączonych w piramidkę palców. -Jestem pewien, że widziałem Blacka pod postacią psa, Black j e s t animagiem a zatem z całą pewnością są nimi Potter i Pettigrew!
-Widziałeś pana Blacka, jak przemieniał się w psa?- w głosie Dumbledore’a zabrzmiało nagłe zainteresowanie, niestety, jak pomyślał Snape, zapewne niewiele mające wspólnego z zainteresowaniem wykroczeniem przeciwko regulaminowi a więcej- z zainteresowaniem o podszyciu pełnym podziwu.
-Nie.- zaprzeczył niechętnie. -Ale z rozmowy, jaką przeprowadził ten Pettigrew w Potterem wynikało, że Black przemienia się w psa, bo mówili o tym, że Lupin go zaatakował.
-Remus zaatakował Syriusza?- powtórzył półgłosem Dumbledore i natychmiast dodał. -Mówili coś jeszcze?
-Nie.
-No, cóż… nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować ci za informacje… i przeprosić za to, że nie mogę ci w tej sprawie pomóc.- Dumbledore znowu się uśmiechnął, tym razem- pożegnalnie i dodał, widząc na twarzy ucznia niedowierzanie. -Wybacz, Severusie, ale to, co mi opowiedziałeś, to są tylko poszlaki, a nie dowody. Sam twierdzisz, że z rozmowy tylko wynikało, że Syriusz jest animagiem, a więc zapewne zgodzisz się ze mną, że nie mogę ani jego ani tym bardziej jego przyjaciół obwinić o cokolwiek. Możesz już iść, Severusie i pamiętaj: lepiej byłoby, abyś nie dzielił się z nikim więcej tym, co zobaczyłeś i co usłyszałeś… przede wszystkim dla swojego własnego dobra.


Tak… im zawsze się udawało… Potter najwyraźniej to odziedziczył…

*



Gdy zegar wybił czwartą, spostrzegł, że siedzi bez ruchu przy swoim biurku, a w dłoni trzyma kurczowo pióro. Dyscyplina , powiedział sobie stanowczo w duchu i powrócił myślami do rzeczywistości, odganiając od siebie widmo tamtego dnia.
-Koniec egzaminu!- powiedział rozkazująco, patrząc na uczniów. Wilson uniosła na niego poważne, szare oczy i bez słowa odsunęła się od kociołka, rzuciwszy jego zawartości ostatnie, kontrolne spojrzenie, zaś Potter próbował jeszcze ulepszyć swój eliksir, dodając ostatnie składniki. Teraz właśnie trzymał w dłoni kilka zmiętych, suszonych owoców dzikiej róży, ale jedno zaklęcie nauczyciela wyrwało mu je z ręki. -Potter, minus pięć punktów dla Gryffindoru za nie reagowanie na polecenia nauczyciela. Powiedz mi, Potter, co powinieneś zrobić, kiedy egzaminator powie ci „koniec egzaminu”?
-No… skończyć.- zgadł Potter, patrząc na niego spode łba. Snape wygiął wargi w niedostrzegalnym prawie grymasie.
-Właśnie, Potter, właśnie… a więc dlaczego chciałeś dodać składniki do kociołka, skoro powiedziałem: „koniec egzaminu”?
-Nie… nie wiem.- wybąkał Potter, unikając jego wzroku.
-Zauważyłem, że wielu rzeczy nie wiesz.- odpowiedział chłodno Severus, podciągając lekko skraj szaty, by nie wlec go po stopniu, gdy schodził z katedry. Podszedł bezszelestnie do Gryfona i spojrzał na niego mściwie z góry, a potem odwrócił się w stronę Wilson.
Kiedy Krukonka opuściła salę z wynikiem pozytywnym (trzy punkty), Snape wolno przeszedł do stanowiska Pottera. Potter stał przy kociołku z założonymi do tyłu rękoma.
-Zobaczmy, na co przydała ci się twoja niewiedza na egzaminie u mnie, Potter.- powiedział cicho, kontemplując napięcie i złość, które Potter starał się ukryć. -Ale ty pewnie sam już dobrze wiesz, że to, co uwarzyłeś, nie ma żadnej wartości w skali Ruttskilda, prawda? Jeśli ktoś dodaje ogony jaszczurcze naraz, zamiast pojedynczo, to jasnym jest, że z całą pewnością otrzyma coś, co na pewno nie jest eliksirem zmniejszającym. Spakuj się, Potter.- polecił oschle, odwracając się i idąc w stronę biurka.
-Nie będzie mnie pan oceniał?- zapytał Potter, unosząc wzrok. Snape zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na niego z najczystszym zdumieniem, które maskowało doskonale niechęć.
-W twoim kociołku nie ma n i c , co nadawałoby się do oceny, Potter.- odpowiedział łagodnie. -No, chyba, że jesteś tak ograniczony, by sądzić, że mógłbym za to- mówiąc: „to”, dotknął z obrzydzeniem opuszkami palców brzegu kociołka Pottera -przyznać chociaż pół punktu. Jeszcze jakieś wątpliwości?
Potter spojrzał na niego, wyraźnie rozzłoszczony, a potem bez słowa przystąpił do pakowania swoich rzeczy. Robił to jednak z taką siłą, że na podłogę spadła mu kolba i z brzękiem rozbiła się w drobny mak.
-Nie dość, że tępy, to jeszcze nieostrożny.- powiedział Severus tonem spostrzeżenia. -Jak tak dalej pójdzie, to marną ci przyszłość wróżę na moich zajęciach, Potter.
Gryfon nie podniósł nawet głowy: machnięciem różdżki przywrócił kolbie poprzedni stan, wsunął ją do torby i sięgnął po torebki ze składnikami. Snape ze skrywaną lubością obserwował rosnące zacięcie na jego twarzy i butę, jaka przepełniała każdy jego ruch i gest. W minutę Potter spakował się i oczyścił blat a potem ruszył bez słowa w kierunku drzwi.
-A „do widzenia”, Potter? Czyżby nie miał ci kto wpoić podstaw kultury?
-Do widzenia.- powiedział przez zaciśnięte zęby Potter, zupełnie jakby mówił: „Zapchaj się smoczym łajnem” i opuścił loch. W progu dogonił go przesycony słodyczą głos Mistrza Eliksirów:
-Nie zapomnij o d e l i k a t n y m zamknięciu drzwi, Potter.

[ 343 komentarze ]


 
Wspomnienie 47.
Dodała Meg Wtorek, 05 Sierpnia, 2008, 19:31

Serdeczne podziękowania dla wszystkich, którzy skomentowali poprzedni wpis! Jestem Wam wdzięczna za tyle komentarzy, one bardzo pomagają i stymulują do pracy :) A teraz kilka odpowiedzi:
-anonim, Regulus zginął tak, jak to opowiedział Stworek w ostatnim tomie przygód HP, zresztą to właśnie w pobliżu domu Blacków na Grimmauld Place tamtej nocy ukrył się Snape z Audrey;
-<<<3 tak, odwzajemnił go, ponieważ nie było tak, że non stop pamiętał o Lilly, a Audrey fascynowała go... chwila słabości, ujmijmy to tak;
Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do czytania! Potem wpadnijcie też do pamiętnika Dracona :-)


***

-Ile razy można pani powtarzać, panno Fawcett, że korzeń krokusa powinien być posiekany w kostkę, a nie w paski? Czy nie mówiłem też, że olejku z lipowej kory należy dodawać po kropli, c a ł y czas mieszając? Niestety, to, co pani właśnie uwarzyła, z całą pewnością nie ma nic wspólnego z eliksirem tojadowym, a zatem nadaje się tylko do kosza.- to mówiąc, wskazał dyskretnie dłonią kamienny zlew w rogu sali. -Proszę oczyścić stanowisko. Egzamin nie zostaje zaliczony, zero punktów.
-Ale… przecież zdałam teorię na siedemdziesiąt siedem procent!- brązowowłosa Puchonka spojrzała na nauczyciela błyszczącymi znacząco oczyma, protestując szeptem lecz on zawinął tylko szatą i odpowiedział:
-Ale nie zdała pani praktyki, a cóż za znaczenie ma teoria bez praktycznego jej zastosowania?
Dziewczyna zamknęła usta i, spuściwszy wzrok, przystąpiła ze zrezygnowaniem do czyszczenia kociołka, podczas gdy on wyminął ją, by skierować się ku Hermionie Granger, mieszającej gorączkowo w kociołku na ławce obok.
-Eliksir uśmierzający ból…- odczytał ze zmiętej i mokrej od pary kartki, która leżała na brzegu blatu i przeniósł wzrok na zawartość kociołka, starannie omijając Gryfonkę. …- zobaczmy.- ocenił rzutem oka barwę eliksiru (był biały i gęsty jak jogurt) i spokojnie wziął do ręki sztylet, leżący niedaleko pootwieranych torebek z nasionami perukowca, suszonymi pestkami mango oraz żółtymi jagodami kiopi. Gdy przesunął ostrzem po opuszku serdecznego palca, usłyszał, jak Granger przełyka ślinę. Kropelka krwi wypłynęła z rany. Nabrał specjalną łyżeczką odrobinę eliksiru i, podkładając lnianą ściereczkę pod palce, starannie polał go wywarem Granger, wiedząc dobrze, jaki będzie efekt. Nie zdziwił się, gdy w przeciągu trzech sekund rana przestała bolec i zmniejszyła się do czerwonej, niewielkiej szramy. Granger odetchnęła z ulgą, ale gdy na nią spojrzał, w jej wzroku zobaczył wyraźną obawę, ukrytą niestarannie pod maską pewności siebie ( ach, jakie to typowe dla mieszkańców Gryffindoru , pomyślał, obrzucając wzrokiem blat i zawieszając go na torebkach z nasionami).
-Dlaczego zostawiła pani otwartą torebkę z nasionami perukowca?- zapytał łagodnie. -Nie wie pani, że nasiona kruszeją pod wpływem powietrza i tracą swoje właściwości, jeśli zostaną wystawione lekkomyślnie na działanie tlenu i wilgoci na dłużej, niż kwadrans?
-Wiem, ale… dopiero co je otworzyłam i nie zdążyłam zamknąć… nasiona perukowca dodaje się tuż przed zdjęciem kociołka z ognia.- odpowiedziała bez tchu, sztywniejąc. Uniósł niedostrzegalnie brwi i wygiął wargi.
-Tak, w istocie… ale zanim wystawię pani ocenę… zanim pani sprzątnie, nasiona stracą swoje właściwości. Można je oczywiście kupić w każdej aptece, ale taka niestaranność i brak pomyślunku oraz wyobraźni mogą panią kosztować w przyszłości coś więcej, niż cztery sykle, zwłaszcza, jeśli będzie miała pani do czynienia na przykład ze skórką rododendrona albo marynowanymi canero .
Nie odpowiedziała mu tym razem, poprzestając na pełnym wyczekiwania spojrzeniu. Tylko zaciśnięte do białości pięści mogły sygnalizować, jak bardzo jest zdenerwowana.
Jeszcze raz omiótł wzrokiem stanowisko a także eliksir, a potem powiedział niechętnym głosem:
-Może pani oczyścić stanowisko. Egzamin zostaje zaliczony… cztery i pół punktu na pięć.
Granger otworzyła usta w pierwszej chwili, lecz mądrze powstrzymała się od komentarza i zajęła sprzątaniem swoich rzeczy. Chwilę stał, obserwując ją z rozbawieniem pomieszanym z kpiną, a potem podszedł do biurka i przysunął do siebie dwa pergaminy. Każdy z nich zatytułowany był w ten sam sposób: wyraźnym, starannym pismem napisane było u góry „EGZAMIN PRAKTYCZNY Z ELIKSIRÓW - KLASA I, SEMESTR I (EGZAMINATOR: S. SNAPE)”, zaś poniżej było podane imię oraz nazwisko egzaminowanego i wiele rubryk do wypełnienia. Severus Snape usiadł przy biurku i, nie odpowiedziawszy na „do widzenia” Granger, zaczął je wypełniać, nie dopuszczając do siebie myśli o potwornym bólu głowy i niedalekiej przyszłości.

*



Niedaleka przyszłość wyglądać miała w następujący sposób: do siedemnastej musiał przeegzaminować jeszcze cztery osoby, w tym tylko jedną ze Slytherinu, a pozostałe z Gryffindoru (1) i Ravenclawu a później w ramach rozrywki musiał sprawdzić około pięćdziesięciu prac i testów (i tak miał ich już za sobą jakieś paręset sztuk).
Był to trzeci dzień egzaminów praktycznych z eliksirów dla pierwszoklasistów po pierwszym semestrze nauki w Hogwarcie i zarazem siódmy dzień egzaminów teoretycznych drugoklasistów, trzecioklasistów i czwartoklasistów. Nie była to wielka przyjemność, biorąc pod uwagę, że na dworze sypał śnieg (tydzień po Nowym Roku), a w lochach temperatura sięgała zera, szczególnie o poranku, bo potem porozstawiane metalowe gargulce z rozpalonymi, magicznymi głowniami w środku nagrzewały loch do znośnych pięciu - siedmiu stopni (więcej nie życzył sobie mieć, aby zachować idealne warunki do warzenia eliksirów).

*



Zaledwie zegar na wieży szkolnej wybił trzecią, do drzwi lochu zapukano, więc poszedł je otworzyć i wpuścić kolejną parę uczniaków, marzących o zaliczeniu pierwszego w swoim życiu egzaminu z eliksirów. Tym razem był to Draco Malfoy z jego domu i Arwena Futcher z Ravenclawu. Wróciwszy do biurka, skrzywił wargi i przesunął z nieprzyjemnym hurgotem w ich stronę wielki, szklany słój, wypełniony zwiniętymi kartkami.
-Proszę wylosować po jednej kartce.
Oboje wyjęli kolejno po zwitku i odczytali nazwę eliksiru do uwarzenia. Draco zbladł trochę, Arwena zaś nie zmieniła wyrazu twarzy. Typowa Krukonka.
-Proszę zająć stanowiska, kartki połóżcie obok.- polecił a po chwili dodał: -Gotowi? A więc zaczynajcie. Macie sześćdziesiąt minut.
Przez chwilę obserwował ukradkiem ich poczynania. Futcher najwyraźniej wylosowała coś z dziedziny zielarskiej, bo właśnie pieczołowicie rozkładała zioła, podgrzewając w międzyczasie w kociołku ćwierć uncji oleju z trawy morskiej… teraz pewnie wyjmie pestki dyni, jeśli to eliksir fluidowy, no chyba że… nie, jednak zajęła się miażdżeniem fasolek i wyjęła maść z pestek winogron… a więc to eliksir barmański… a co u Dracona?
Przy drugim stanowisku młody Malfoy szukał czegoś w swojej torbie ze składnikami, nie zauważając, że podgrzewa pusty kociołek… wciąż szuka, nie czuje wolno intensywniejącego zapachu przegrzanej cyny… Fluerto!… no, teraz dopiero się obudził, jak padło zaklęcie… rozłożył sobie torebki z żukami i chrząszczami, czyżby eliksir damasceński? Zawsze uważałem, że to zbyt trudne dla pierwszoklasisty, bo trzeba wieloletniej precyzji, aby wyklarować odpowiednią konsystencję i kolor… Draco jednak powinien sobie poradzić… teraz podgrzewa mieszankę ziół z dodatkiem płatków róży i kilkoma kroplami wywaru z marynowanych czułków szczuroszczeta, a sam zajął się siekaniem ogonów szczurzych, bardzo dobrze, rozsądne podejście, oszczędza czas…
Pokiwał lekko z zadowoleniem głową. Draco uchwycił jego spojrzenie i pokraśniał lekko, a potem uśmiechnął się prawie niezauważalnie i zajął dalej krojeniem. Futcher mieszała energicznie chochlą, co i rusz zerkając na palnik. Na razie można ich zostawić . Usiadł przy biurku i przysunął do siebie kilka prac. Zaczął je systematycznie i uważnie sprawdzać, co pewien czas kontrolując pracę uczniów poznając po dźwiękach, co robią.

*



„Dlatego eliksir z nasion drzewa Minge uchodzi za jeden z najbardziej wyrafinowanych eliksirów na świecie i za jeden z najdroższych. Stosuje się go tylko w niewielkich dawkach o stężeniu nie większym…”- nie zdołał przeczytać zdania do końca, gdyż ze skupienia wyrwał go jakiś głos.
-Profesorze… skończyłem już.
Uniósł wolno wzrok znad trzymanego pergaminu i spojrzał prosto w chłodne, pokorne oczy młodego Malfoya.
-Masz jeszcze pięć minut. Jesteś pewien, że wszystko zrobiłeś zgodnie z zasadami?
W odpowiedzi chłopak przytaknął ruchem głowy. Uniósł się zza stołu i, rzuciwszy przelotne, krótkie spojrzenie na pochyloną badawczo nad swoim kociołkiem Krukonkę, podszedł do drugiego stanowiska.
Spokojnie zmiął kartkę z napisem „eliksir damasceński” i zajrzał do wnętrza kociołka. Na widok rzadkiego, srebrzystego płynu, z którego unosiła się mieniąca się w półmroku lochu para na jego twarzy pojawił się milszy wyraz, choć wciąż starannie ukryty pod powłoką oschłości i dystansu.
-Bardzo dobrze, doskonały połysk.- powiedział krótko i zamieszał chochlą w kociołku. -Najwyraźniej sprzedano ci przesuszone łodygi lewkonii. Spójrz, nie rozpuściły się do końca… gdyby były odpowiednio ususzone- tylko z wierzchu a w środku soczyste- teraz nie byłoby po nich ani śladu.
-Rozumiem.- Ślizgon nie spuszczał wzroku z profesora ani na sekundę. Obserwując, jak Snape zagarnia delikatnym ruchem dłoni parę ku sobie i wyczuwa zapach, przełknął niegłośno ślinę.
-Wyczuwalna nuta róży i lawendy… intensywna woń kory brzozowej i korzeni szarotki… zharmonizowany, delikatny, ale mocny zapach. Brawo, Draco. Pięć punktów.
Chłopak zaczerwienił się a na jego bladej twarzy pojawił się uśmieszek.
-Dziękuję panu, profesorze.- skłonił się lekko. -Zawsze wiedziałem, że jest pan Mistrzem Eliksirów.
-Wystarczy.- uniósł łagodnie dłoń i powstrzymał się od skrzywionego uśmiechu. -Spakuj się i oczyść stanowisko, Draco… panno Futcher, czas minął. Jest pani gotowa?

*



-A więc Potter i Wilson… no, czego tak stoisz, Potter? Podejdź tu! Chyba nie sądzisz, że wylosuję za ciebie eliksir, a może jeszcze go przyrządzę, co?
Słój ze zwitkami po raz kolejny (i ostatni) tego dnia pokonał z hurgotem trasę po biurku. Rzecz dziwna lecz w jego szurnięciu było słychać jakąś wrogość i niechęć… tylko czyją?
Elizabeth Wilson patrzyła czujnie na nauczyciela i przystojnego Gryfona w okularach, który właśnie zanurzył dłoń w słoju. Wyobraźnia płata mi figla, czy też naprawdę Snape wygląda, jakby żałował, że te zwitki nie są ostrymi szczypcami?
Poczuła nagły ból w czaszce i nie opanowała cichego krzyku. Snape patrzył prosto na nią a w jego oczach czaił się wstręt i gniew.
-Prze… praszam.- szepnęła, trąc czoło dłonią i uspokajając oddech.
-Nic się nie stało.- odpowiedział. Jego twarz znowu była ziemista, zamknięta dla postronnego człowieka lecz de facto pełna ukrytych uczuć i myśli. Może to też było widmo, te ziejące złością czarne oczy nauczyciela eliksirów?
Uspokój się, Elisabeth, tylko spokojnie, zaraz podchodzisz do egzaminu , powiedziała sobie w duchu, podczas gdy Harry odczytał swoje zadanie (twarz mu się zasępiła) i nadeszła jej kolej na losowanie. Starając się jak najszybciej zapomnieć o niekontrolowanej i niechcianej legilimencji, wsunęła dłoń do słoika.
To zdarzyło się po raz drugi, że niechcący odczytała czyjeś myśli, a ten ktoś wyrzucił ją ze swojego umysłu… że też akurat teraz musiała stracić panowanie nad sobą i to w obliczu Snape’a, który -wyczuła to intuicyjnie- był świadom tego, co się przed chwilą stało. Przecież wszyscy wiedzą o tym, że Snape gnębi Harry’ego Pottera… to nie jest nic niezwykłego… .
A jednak: mimo że i ona nie raz była świadkiem objawów niechęci Snape’a wobec czarnowłosego Gryfona, który rozkładał obok fiolki z płynami i torebki z ingrediencjami, była pewna, że ta niechęć ma swoje ukryte, prywatne podłoże i strasznie ją to nurtowało. „Masz wyjątkowo wyraźną aurę, jesteś wrażliwa na wszelkie fale i uczucia, może ci być trudno z tym żyć” , przemknęły jej przez głowę słowa dziwnej, fantazyjnie ubranej kobiety, którą spotkała pierwszego dnia w Hogwarcie, jak próbowała odnaleźć drogę do salonu swojego domu i zabłądziła. Później starsze koleżanki wyjaśniły jej, że najprawdopodobniej zetknęła się z Sybillą Trelawney, która nauczała wróżbiarstwa starsze klasy i nie cieszyła się poważaniem tak wśród uczniów, jak i wśród grona pedagogicznego (chociaż to drugie było nieco ukrywane).
Potrząsnęła głową, żeby wyrwać się z zamyślenia i w skupieniu odczytała raz jeszcze nazwę eliksiru. „Wywar żywej śmierci”… a więc, do pracy i zero odbierania wszelkich myśli i fal! Na egzaminie z eliksirów nie ma miejsca na tak absurdalne i nienamacalne „bzdury”.

*



Jak tylko oboje zajęli swoje miejsca i skupili na pracy, pozwolił sobie na zerknięcie w stronę Elisabeth Wilson. Niezwykłe, że w tak młodym wieku potrafiła włamać się do jego myśli… nie, właściwie to nie było włamanie… ona zrobiła to nieświadomie, na razie jest tym jeszcze przerażona, wystarczyło spojrzeć na jej twarz, gdy przerwałem kontakt… i te myśli akurat dotyczyły Pottera, tego małego, aroganckiego w ojca, przekonanego o własnej nieskazitelności i wspaniałości smarkacza, który na każdej lekcji eliksirów robił tak elementarne błędy, że chyba tylko wielki szacunek (zabawne!) i adoracja, jaką się cieszył w otoczeniu swoich małych, gryfońskich przyjaciół oszczędzały mu zasłużonego w pełni śmiechu i wykpienia!
Tak, może i jestem podły oraz złośliwy , pomyślał, przenosząc spojrzenie z pochłoniętej mieszaniem Krukonki na wyraźnie zdezorientowanego Pottera, ale nikt mi nie powie, że Potter jest orłem z eliksirów… może sobie radzić na innych przedmiotach, ale z eliksirów jest totalnym zerem i to chyba też odziedziczył po ukochanym tatusiu…
Teraz z prawdziwą, gorzką przyjemnością obserwował, jak Potter kroi ogony jaszczurcze a potem dodaje je wszystkie naraz do kociołka, z którego buchnęła ciała, gęsta para. Najwyraźniej nie doczytało się stronicy o tym, iż ogony jaszczurek należy dodawać p o j e d y n c z o, bo inaczej eliksir zwarzy się na samym początku, co, Potter? To też masz po ojcu, tę szaloną pewność siebie i ignorancję dla wszelkich zasad, obojętnie, czy to instrukcji warzenia eliksirów, czy regulaminu szkolnego… jeśli nie będziesz uważał, skończysz tak, jak on…
Zagryzł wargi aż do bólu, bo przypomniało mu się wspomnienie tamtego wieczora, gdy James Potter, chcąc dosięgnąć wyżyn poniżenia i okpienia Smarkerusa, niechcący sięgnął dna i granicy, za którą czekało wyrzucenie ze szkoły a może nawet i narażenie na śmierć…

cdn.

[ 25 komentarze ]


 
Wspomnienie 46.
Dodała Meg Środa, 30 Lipca, 2008, 13:00

Bardzo dziękuję za komentarze i witam wszystkich nowicjuszów/ nowicjuszki w grupie autorów Co do wieku Severusa i Lucjusza, wiem, że pewnie tak było, Kasiu, ale wolę myśleć, że byli rówieśnikami  Pozdrawiam! P.S. Alarice, jeśli lubisz huncwockie opowiadania, to zajrzyj koniecznie do Aurory Silverstone 

***

-Severusie… ty się wcale nie wahasz?- zapytała dziewczyna, unosząc wzrok. Czarne oczy błysnęły w mdłej poświacie ulicznej latarni. Miała mocne, zdrowe, lśniące włosy w kolorze hebanu, splątane w dwa grube warkocze, które dodawały jej twarzy uroku i łagodziły poważny wyraz oczu oraz ust. Smagła twarz o delikatnych rysach, usta niczym miąższ arbuza i te oczy niczym dwa wybłyszczone klejnoty… Audrey. Taka była Audrey Keller.
-A ty byś się wahała?- zapytał, stając przodem do niej i patrząc na nią. Była niższa od niego o jakieś dziesięć cali. -Audrey, wiesz, że muszę to zrobić, chociaż…
-Chociaż nigdy wcześniej nie zabiłeś człowieka?- usłyszał jej szept. Spuścił głowę i zagryzł wargi.
-Jeśli ja tego nie zrobię, zrobi to kto inny. Regulus już raz uciekł, ale drugi raz to mu się nie uda. Chyba nie chcesz, żeby cierpiał?
-Nie chcę, ale nie chcę też, żebyś ty go zabijał. Severusie, przecież znałeś go, pomagałeś mu czasami w eliksirach, z n a ł e ś g o, na litość boską!
-To już nie ma znaczenia. Zrozum, w tych czasach przeszłość nie ma znaczenia, trzeba o niej zapomnieć, jeśli…
-Jeśli co?- uniosła na niego wzrok i zobaczył, że jej oczy błyszczą dziwnie. -Służba Czarnemu Panu jest ważniejsza od miłości? Od przyjaźni?
Kiedy nie odpowiedział, Audrey przełknęła ślinę i mówiła dalej tym samym, wyraźnym szeptem:
-Zawsze jest jakieś wyjście, nie wiem, jakie, możesz go chyba gdzieś ukryć? Severus, on przejrzał na oczy i wiem, że to byłoby poczytane za hańbę, gdyby poszedł dalej, ale czy naprawdę nie znasz litości, jak ta cała reszta?- tu głos jej się załamał, ale mówiła dalej, zataczając ręką koło. -Nie widzisz, do czego to wszystko zmierza? To, co on robi, jest nienormalne i wiesz o tym tak samo dobrze, jak ja, tylko nie chcesz się przy…- zamilkła gwałtownie, bo Snape zakrył dłonią jej usta. W jej oczach zamigotał strach, ale Severus pochylił się nad nią i rozejrzał się szybko.
-Nie powinnaś była mówić takich rzeczy, Audrey.- mruknął, zerkając podejrzliwie w stronę starszego mężczyzny, który kuśtykał po drugiej stronie ulicy. -To było bardzo nierozsądne… mogłaś ściągnąć na siebie i na mnie kłopoty, na Regulusa zresztą też. Idziemy i ani słowa, bo znowu będę musiał użyć siły.- to mówiąc, rozejrzał się po raz ostatni i odjął rękę od jej ust. Audrey milczała, nie patrząc na niego i ruszyła posłusznie u jego boku naprzód.
Była dość jasna, letnia noc. Gwiazdy świeciły na zachmurzonym niebie a powietrze przesycone było zapachem lip i maciejki, rosnącej tu i ówdzie w ogródkach pod oknami. Minęli pachnącą dzielnicę i skręcili w ciemny zaułek, przylegający bokiem do zarośniętego, nieuczęszczanego parku. Po lewej, za gąszczem krzewów i zaniedbanych trawników majaczyły jakieś budynki.
Reg, co ci odbiło? , pomyślał Severus, idąc pewnie lecz czujnie. Wydawało mu się, że to, co zrobił ten zawsze czarujący, impulsywny chłopak, jakiego pamiętał ze szkoły z młodszej o rok klasy Slytherinu, było bardzo odważne, jak na jego nowe przekonania, ale bardzo nierozsądne w stosunku do poprzednich… Bardzo, bardzo nierozsądne, do tego stopnia, że, wypowiadając otwarcie wojnę Czarnemu Panu poprzez uniemożliwienie zabójstwa jednego z członków Brygady Antyczarnomagicznej położył na szali swoje życie, ale czy tylko swoje?
Nie , pomyślał, rozglądając się, gdy wkroczyli na niemalże polną drogę, obsadzoną niebiańsko pachnącymi lipami i akacjami, na końcu której widać było jakąś uliczkę, naraził także życie Audrey, jako osoby mu najbliższej… zerknął na Audrey.
Tak, niezwykły kontrast dziewczęcych warkoczy z poważną, dojrzałą aż nazbyt twarzą dziewiętnastolatki, to był rys charakterystyczny w jej urodzie. Podobnie, jak Reg, pochodziła z szanowanego rodu, hołdującego Czarnemu Panu i wszystkim jego teoriom oraz ideologiom; podobnie jednak, jak i on (choć on dopiero od niedawna), sprzeciwiła się „rodzinnej tradycji” i od kilku już lat dzielnie walczyła o równouprawnienie w świecie magii dla osób nie do końca magicznego pochodzenia. Kiedy poznała Rega, na początku odstręczał ją swoją wręcz chorobliwą fascynacją Czarnym Panem, ale z czasem to się zmieniło i zaczęła pracować nad tym, aby się zmienił. Czy to możliwe, aby Reg przy niej stał się dojrzalszy, choć był od niej starszy o rok?, przemknęło mu przez głowę, gdy jego wzrok błądził po jej świeżej, choć niewesołej twarzy. Czyżby to właśnie ona wywarła na niego największy wpływ? Tak, to było możliwe… przecież mimo różnicy poglądów zaczęli się ze sobą dogadywać na tyle dobrze, że od szóstej klasy Reg nie wyobrażał sobie chwili czasu wolnego bez Audrey. Zapewne imponowało mu to, że młodsza o rok, sympatyczna i -bądźmy szczerzy- śliczna dziewczyna zainteresowała się kimś takim, jak on… bo Reg nigdy nie miał zbyt dużego wzięcia , pomyślał z nutką dziwnej goryczy, mając przed oczyma zasypane śniegiem błonia, ogołocone z liści drzewa i chłodne mury zamku w oddali.

Smukły, sprężysty chłopak w wieku szesnastu lat przechadzał się w pobliżu cieplarni. Miał ciemne, proste włosy, które rozsypywały mu się na policzkach, cokolwiek by z nimi nie zrobił. Ubrany był w gruby płaszcz, ale teraz rozpiął go, bo widocznie było mu za gorąco. No tak, poranek tamtego dnia był wyjątkowo słoneczny, choć Boże Narodzenie nadchodziło wielkimi krokami.
Severus stał w otwartym oknie starej sali (klasa była zakurzona i pachniało w niej nieprzyjemnie, delikatnie mówiąc) od zaklęć na parterze, obserwując bez zbytniego zainteresowania to, co działo się na zewnątrz. Wyszedł z dormitorium o świcie, nie mogąc spać dłużej i poszedł przejść się po lochach. Teraz miał dwie godziny wolnego, ponieważ nauczyciel zaklęć nabawił się okropnej anginy, więc przyszedł tu, do nieużywanej już klasy, aby w spokoju pouczyć się do sprawdzianu z eliksirów, jaki miał mieć jeszcze tego dnia po lunchu.
Tymczasem na błoniach dobiegała końca pierwsza godzina zajęć. Na dźwięk gongu drzwi cieplarni numer sześć otworzyły się ze skrzypieniem, wypuszczając na wolność trzydziestoosobową grupę uczniów piątej klasy z domu imienia Salazara Slytherina. Wśród nich była jasnowłosa dziewczyna, wyróżniająca się temperamentem oraz pięknym głosem (należała do Szkolnego Koła Talentów, gdzie, w ramach zajęć śpiewu, uczęszczała na spotkania szkolnego chóru i była najczęściej występującą solistką w Hogwarcie). Nazywała się, o ile Severus dobrze pamiętał, Alicia Morgen.
-Cześć, Alicia!- zawołał chłopak, podchodząc do grupy natychmiast, jak tylko otwarły się drzwi. -Co za spotkanie!
Dziewczyna, pogrążona w typowo dziewczyńskim szczebiocie z koleżankami, spojrzała na niego chyba ze zdziwieniem, bo nawet stąd było widać, że chłopak się speszył; co gorsza, dziewczyna zaczęła chichotać i wyminęła go, oglądając się za nim raz po raz i cały czas rozmawiając z koleżankami.
-Cześć, Reg.- inna dziewczyna podeszła teraz do niego, odłączając się od grupy. Miała czarne włosy, splątane na karku w węzeł. Na oko, była całkiem interesująca. Chłopak odwrócił się w jej stronę.
-A, to ty.- powiedział głosem, w którym słychać było wyraźne nuty niechęci i rozczarowania. Zreflektował się jednak szybko, widząc wydłużoną minę dziewczyny, bo wbił dłonie w kieszenie i zapytał, starając się być miłym: -Co u ciebie, Audrey? Jak było na zajęciach?
-Wszystko dobrze.- odpowiedziała i po jej słowach zapadło milczenie.
Severus stał cały czas w oknie, obserwując dwójkę uczniów na błoniach. Nie bardzo wiedział, dlaczego to robi: może dlatego że przez ostatnie cztery miesiące pomagał Regulusowi Blackowi w eliksirach (chłopak zawalił dokumentnie sprawę już na czwartym roku a na piątym nauczyciel nie wytrzymał i skierował go do Severusa na „korepetycje”, aby zdał suma z tego przedmiotu, wybranego nie wiadomo po co) i poznał go trochę przez ten czas, a może li i jedynie po to, by zrelaksować się przed wysiłkiem umysłowym?
-No to… na razie, Audrey.- Black wyminął dziewczynę z wymuszonym uśmiechem i ruszył w stronę zamku. Audrey stała chwilę, a potem uniosła wzrok i, ujrzawszy Snape’a w oknie, spuściła głowę i ruszyła szybko do zamku poprzez migocący śnieg.


Tak, Regulus zdecydowanie nie miał szczęścia do dziewczyn, chociaż może to była kwestia wyboru… na szczęście jednak, zmądrzał później, mimo że zanim dostrzegł Audrey, była też Lora, która świetnie grała w quidditcha, Ann, będąca dziewczyną jego kumpla z szeregów śmierciożerców (dobrze, że wszystko skończyło się, nim się naprawdę zaczęło i dzięki temu młodszy brat przyjaciela Pottera uszedł cało z sytuacji) i Kamea, atrakcyjna córka wiceministra, parającego się nielegalnym handlem produktów działających szkodliwie na mugoli (brudny interes wykryto, wiceministra zesłano do więzienia o mniej zaostrzonym rygorze od Azkabanu a córka z jego żoną wyjechały do Bombaju, nie mogąc znieść hańby, jaką przyniósł im pokrętny interes głowy rodziny).
Skręcili w uliczkę i minutę później na pierwszym skrzyżowaniu poszli w prawo. Minęli wąski przesmyk, zarośnięty gęsto krzewami dzikich róż, prowadzący do Grimmauld Place, jak głosił napis na rozwalającym się murze. Kawałek dalej znajdowało się kilka posępnych budowli, wyglądających na opuszczone bloki mieszkalne w stanie godnym pożałowania. Połowa ściany frontowej tego, do którego wprowadził Audrey Snape, była czarna od sadzy.
Miał pewne obawy co do tego, czy towarzystwo dziewczyny Blacka nie ściągnie na nich żadnych kłopotów ani uwagi, ale nic takiego się nie stało, zresztą Audrey była tak wstrząśnięta, że nie sprzeciwiała się mu ani przez chwilę, nawet wtedy, gdy wprowadził ją do zapuszczonej, zimnej piwnicy z szarego kamienia, pokrytego mchem i jakimś obrzydliwym nalotem. Wystarczyło jednak parę machnięć różdżką, by piwnica zmieniła się w bardziej znośne lokum.
Audrey stała tam, gdzie ją zostawił, łamiąc palce i rozglądając się. Na jej śniadej twarzy malował się dziwny wyraz, jakby obrzydzenie pomieszane ze zdumieniem i obawą. Na dźwięk zatrzaśniętych drzwi drgnęła.
-Przepraszam.- mruknął Severus, mijając ją i podchodząc do stojącego na środku stołu, wyczarowując mimochodem kilka kandelabrów. Na stole leżały dziwne przedmioty: połamany abażur japońskiej lampy, pęknięta szyba, mieniąca się purpurą i karminem, a także mnóstwo kawałków drewna oraz desek. Słowem mówiąc, śmietnik, ale śmietnik budzący niepokój. Snape zdawał się być tego świadom, bowiem wyprostował się i odwrócił w stronę Audrey. -Nie jest to najprzyjemniejsze miejsce na świecie, ale wystarczy nam na tę noc.
-Nam?- powtórzyła, robiąc krok naprzód. Nie uzyskawszy odpowiedzi, kontynuowała pytania: -Gdzie my w ogóle jesteśmy? Co to za ponura dziura? Co my tu robimy?
-To Corky Hill, dawniej bardzo elegancka dzielnica, od półwiecza opuszczona i wyklęta przez porządnych obywateli po tym, jak mugole zaczęli umierać na dziwną chorobę jeden po drugim. Oczywiście, robota czarodziejów.- powiedział spokojnie, przesuwając dłonią po chropowatych powierzchniach desek blatu, zrzucając na podłogę zepsute rzeczy i odwrócił się szybko.
-Regulus mieszka w pobliżu… a właściwie, trudno nazwać to mieszkaniem…- wykrzywił wargi, przypominając sobie ponurą siedzibę rodu Blacków. -Po północy złożę mu wizytę.
Podeszła do niego tak, jak tego się spodziewał, a jej oczy pełne były błagania. Zawahała się przez chwilę a potem położyła mu dłonie na ramionach. Drgnął w pierwszej chwili na ten nieoczekiwany dotyk.
-Severusie, proszę… zrób to dla mnie, jeśli nie dla niego, przypomnij sobie… przecież to nie jest pierwsza lepsza osoba, wiem, że naprawdę nie chcesz tego zrobić, gdyby to od ciebie tylko zależało…
-Ale nie zależy.- przerwał, odsuwając ją od siebie i odwracając się do niej znowu tyłem. Nie był pewien swojej twarzy, ale co do jednego miał całkowitą pewność: nie wolno mu było tracić nad sobą kontroli i zapominać o zadaniu, choćby było najohydniejsze na świecie. -Audrey, naprawdę lepiej dla niego będzie, jeśli ja to zrobię, a nie ktoś inny. Obiecuję ci, że…- oblizał suche wargi. -… że nie będzie cierpiał.
-Nic cię nie przekona?- jęknęła cicho. -Nic?
-A co ja mogę zrobić?- warknął gniewnie, znowu się do niej odwracając i natychmiast tego żałując. Jej oczy były tak pełne rozpaczy, że wbrew woli poczuł, że cała złość z niego opada. Skaranie boskie z tymi dziewczynami , pomyślał w duchu. Po co do mnie przyszła, skoro wiedziała, że nie mogę nic zrobić, że nie mogę się wycofać, nie zabić? -Audrey… jest już za późno na jakikolwiek ruch. Wiem, że go kochasz i wiem, że w głębi serca cieszysz się, że się nawrócił… ale to ma swoją cenę i on musi ją zapłacić. Mnie wybrano i to chyba najlepsze, co mogło mu się zdarzyć.
-Chowsowi udało się ukrywać przez dwa lata.- mruknęła z goryczą.
-Więc chcesz, abym podarował mu dwa lata takiego życia, jakie miał Chows?- spojrzał na nią z niedowierzaniem, przypominając sobie roześmianą twarz biznesmena walijskiego, Luca Chowsa.
Luc szpiegował przez pewien czas urzędników z Departamentu Tajemnic, ale kiedy ktoś go oskarżył, Chows przeląkł się, wyparł współpracy ze śmierciożercami i, wiedząc, co go za to spotka, zaczął się ukrywać.
Zmieniał lokum na coraz dziwniejsze, pilnując się, by nie zagrzać nigdzie miejsca dłużej, niż tydzień, plotki głosiły, że widziano go w Argentynie jak i na Alasce, ale strategia zawiodła po dwóch latach: śmierciożercy przyłapali go w rumuńskim barze i tam też zginął w czasie „pijackiej burdy”, jak pisano potem w Proroku .
-Regulus jest dla mnie wszystkim i wierzę, że zszedł ze złej drogi na dobrą. Chcę, aby żył… i jestem w stanie zrobić wszystko.
Wydało mu się, iż ujrzał w jej wzroku niezwykłą determinację. Zbliżyła się do niego, a potem poczuł jej usta na swoich. Rękoma objęła go za szyję, a on przyciągnął ją do siebie, nie wiedząc, dlaczego to robi. Poddał się jej, całując ją, a w chwilę później poczuł, że traci przytomność.

*



Ocknąwszy się, zobaczył najpierw jakiś zawilgocony sufit i takież ściany, oświetlone kilkoma świecami w kandelabrach. Uniósł nieco głowę i natychmiast poczuł potworny ból. Syknąwszy, opadł z powrotem na to, na czym spoczywał, a było to kilka szmat i zwinięty na kształt poduszki koc. Obok stał zakurzony kaganek, w którym paliła się krótka, żółta świeczka.
Na poduszce obok jego prawego ucha leżała jakaś kartka. Podniósł ją z pewnym trudem i uniósł przed oczyma tak, by choć nikłe światło świecy padło na zapisane na niej słowa.
To, co przeczytał, od razu wróciło mu przytomność oraz sprawność umysłu: zerwał się do pozycji siedzącej i, ignorując huczenie w uszach oraz migające przed oczyma płatki, wstał, chwycił kaganek i przytknął kartkę do ognia. Papier zaczął się zwijać i czernieć. Blask oświetlił drobne, staranne pismo.

Drogi Severusie,
Mam nadzieję, że mi wybaczysz to, co zrobiłam… nie mogłam postąpić inaczej. Gdy się kogoś kocha tak, jak ja Regulusa, to życie- zarówno własne, jak i cudze w obliczu tak silnego uczucia traci na znaczeniu. Musiałam jakoś Cię pokonać, a pocałunek wydał mi się najlepszym sposobem. Przepraszam, że wyrządziłam Ci krzywdę, ale prawda jest taka, że nie panowałam w tamtej chwili nad mocą zaklęcia ogłuszającego. Zamierzam znaleźć Regulusa i pomóc mu zacząć nowe życie, bo na to zasłużył. Wierzę, że możemy liczyć w świecie czarodziejów na pomoc, a jeśli zginiemy, to razem.
Jeszcze raz przepraszam, ale wiem, że zrozumiesz.

Audrey Keller


W chwilę później notatka zamieniła się w popiół. Severus przeklął cicho pod nosem i strzepnął popiół z dłoni. Doszedł jakoś do drzwi i, zdmuchnąwszy świeczkę, rzucił ze stukiem kaganek na podłogę i opuścił piwnicę, w progu jeszcze za pomocą zaklęcia przywracając jej poprzedni wygląd. W chwilę później rozległ się trzask drzwi i jego ciche kroki rozległy się na płytach zniszczonego chodnika na zewnątrz.

*



PROROK CODZIENNY, WYD. NR 224
11.09.1980


ŚMIERĆ NA NOWEJ DRODZE ŻYCIA- WYZNANIE AUDREY KELLER

Czym jest miłość oraz wiara w ideologię? Jakie skutki może pociągnąć za sobą opamiętanie się i zerwanie z przeszłością? Romantycznej i szokującej zarazem historii Regulusa Blacka z ust Audrey Keller wysłuchała nasza wschodząca gwiazda dziennikarstwa, Rita Skeeter.

W zeszłym tygodniu pisaliśmy o nieodżałowanej śmierci Regulusa Arcturusa Blacka (lat 19), syna szanowanej przez szemraną elitę matrony rodu Blacków, Walpurgii (lat 53), który zginął w imię lojalności wobec Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Dotąd wszyscy byli przekonani, że Black zginął z rąk szalonego śmierciożercy, zazdrosnego o sukcesy na polu walki z „przemienianiem szlachetnego środowiska czarodziejów w bagno pełnie mieszańców, charłaków i szlam” jak utrzymywała pani Black. Prawda jest jednak zupełnie inna, jak utrzymuje najbliższa Blackowi osoba, Audrey Keller (lat 18).
-Regulus wcale nie zginął z rąk zawistnego sługi Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.- zapewnia gorąco panna Keller. -Zginął, bo zrozumiał błąd, jaki popełnił, przystępując do grona zwolenników Czarnego Pana i chciał się zmienić. Sprzeciwił się temu, którego dotąd popierał a tamtej nocy podjął kroki wyraźnie odcinające go od przeszłości i ukazujące jego nowe ideały.- opowiada tajemniczo Keller. Niestety, nawet na najłagodniejsze pytania naszej reporterki Keller nie chce wyjawić, co kryje się pod jej enigmatycznymi słowami. Ogranicza się tylko do stwierdzenia, że „Regulus był zupełnie inny, niż jego rodzina i zginął w sposób bohaterski”.
Szkoda, że wybielający jego pogmatwany życiorys czyn nie ujrzy w pełni światła dziennego lecz panna Keller, która była związana uczuciowo z Blackiem, jest nieugięta na wszelkie perswazje oraz prośby, zachowując egoistycznie całą prawdę dla siebie i uważając, że to, co powiedziała, powinno w zupełności wystarczyć światu magicznemu, by wyrobić sobie opinię o prawdziwym Regulusie Arcturusie Blacku.
Mimo że jej słowa są tak enigmatyczne, że aż nieprawdopodobne, Keller podtrzymuje, że w noc, w którą zginął Black, widziała się z nim i rozmawiała, ale nie udało jej się odciągnąć go od powziętego raz zamiaru (najwyraźniej była to ta owa tajemnicza misja, mająca zilustrować nowe przekonania Blacka).
Wysłannicy z Ministerstwa, którzy zainteresowali się tą sprawą, sprawdzają, czy istotnie Black mógł wystąpić w jakimś antyczarnomagicznym happeningu lub zwyczajnie uciec z szeregów sług Czarnego Pana, jak interpretują słowa Keller profesjonaliści, ale jak dotąd, niczego nie udało się dowieść. W społeczeństwie rośnie zatem przekonanie o tym, że wyznanie panny Keller, skądinąd wielce romantyczne, jest li i jedynie bajeczką, mającą wybielić postać jej ukochanego, zagorzałego zwolennika ideologii szerzonych przez Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i zanosi się na to, że sytuacja nie ulegnie zmianie, bowiem, jak twierdzi Agorac Pie, rzecznik prasowy Ministerstwa Magii, „nie ma podstaw, by sądzić, że Regulus Black powiedział chociażby jedno słowo przeciwko swojemu panu, a co dopiero mówić o wielkich akcjach i nowych przekonaniach” (więcej o stanowisku Ministerstwa w sprawie ataków czytaj na stronie 7).
RS

Severus strzepnął gazetę i przesunął wzrok niżej. Pod artykułem, obok wspólnego zdjęcia Regulusa i Audrey, w czarnej ramce zamieszczono krótki nekrolog:

[image]

* * *
W DNIU 10 SIERPNIA
AUDREY EVELINE KELLER
ODEBRAŁA SOBIE ŻYCIE
POPRZEZ WYPICIE TRUCIZNY
҉ 12.09. 1962
+ 10.08.1980

* * *
a niżej, kursywą, taka wzmianka:

Ciało A.E. Keller zostanie pochowane w specjalnej krypcie obok grobu R.A. Blacka (grób pozostanie pusty, dopóki nie uda się odnaleźć ciała Blacka). Pogrzeb odbędzie się na cmentarzu Highgate 12 sierpnia o godzinie 12:00. Ceremonię poprowadzi Ilias Rogget.

Severus zmiął gazetę, wyrzucił ją do kosza, odstraszając tym samym wrony, kraczące na gałęziach rosochatej wierzby rosnącej w pobliżu i uniósł wzrok.
Niebo było błękitne i czyste, bez jednej chmury, a słońce przygrzewało bardzo silnie. Gdzieś z oddali dobiegł go dźwięk dzwonów. Przed oczyma stanęła mu Audrey, prosząca go o wycofanie się z zadania zabicia Regulusa.
Przetarł mocno dłonią twarz i, skupiając się na chodnikowych płytach, ruszył przed siebie, w głowie słysząc huczące słowa z dopiero co przeczytanego artykułu.

[ 45674 komentarze ]


 
Wspomnienie 45.
Dodała Meg Wtorek, 22 Lipca, 2008, 10:35

Bardzo dziękuję za tyle miłych słów :-) Mam nadzieję, że choć w części na nie zasłużyłam. Silver, ano taki przeskok, bowiem jest to myślodsiewnia i czasem mogę zaniedbać kolejność oraz chronologię :) Zrobiłam go po to, aby symbolicznie zakończyć na pewien czas wspomnienia z dorosłości, aby ukazać przełomową rolę wspomnienia ze spotkania z Lilly po latach.
Tyle na dziś, miłego czytania, zapraszam do Dracona i do zobaczenia z powrotem w sobotę wieczorem! :)


***

-Nie ma to jak być po owutemach!- Lucjusz przeciągnął się wygodnie i podszedł do owalnego, dębowego stołu, wypolerowanego do iście czarodziejskiego połysku. Nad nim wisiał jeden z dwu znajdujących się w pokoju żyrandoli, budzący zapewne u wielu gości pani Hazel Malfoy zachwyt nad precyzją upięcia kryształowo - perłowych wisiorków oraz emanującym z nich niemal arystokratycznym urokiem.
W ogóle cały pokój zdawał się tchnąć czymś trochę mistycznym, a trochę tajemniczym; Severus zastanawiał się właśnie, czy to zasługa wystroju, czy też może charakteru mieszkańców tego domu i nastroju w nim panującego, gdy cichy szelest materiału odwrócił jego uwagę od detali wnętrza.
Przed nimi stanęła kobieta, odziana w długą, beżową szatę z jakiejś sztywnej lecz wyglądającej na drogą tkaniny. Kolor stroju harmonizował idealnie z jej kasztanowymi włosami, przetykanymi tu i ówdzie pasemkami siwizny.
Na jej pociągłej, szczupłej twarzy nie malował się żaden wyraz, w kącikach wąskich, mlecznoróżowych ust nie czaił się ani jeden przyjemny uśmiech a w oczach, połyskujących w świetle lampy niczym dwa czarne diamenty, na próżno by szukać jakiegokolwiek głębszego uczucia. Przeciętnemu obserwatorowi przypominałaby z pewnością wyzutą z czułości kłodę hebanu , pomyślał Severus, czujnie spoglądając na jej twarz. Jest jednak w niej coś takiego, co każe sądzić, iż pierwsze wrażenie jest bardzo, bardzo mylne.
-Witaj, Lucjuszu… wybacz, że kazałam tak długo na siebie czekać.- to mówiąc, kobieta zbliżyła się do syna i przytuliła go na chwilę do siebie. Ucałowała delikatnie jego policzki a potem wypuściła z ramion i zlustrowała go swym zagadkowym spojrzeniem. -Dobrze wyglądasz, synu…- powiedziała z ukrytym zadowoleniem i spróbowała zmusić swe wargi do uśmiechu. Zamrugała parę razy i dodała, starając się ukryć drżenie głosu. -…jesteś taki podobny do ojca… on też tak wyglądał, gdy był w twoim wieku…
-Ty też wyglądasz całkiem dobrze, moja droga.- Lucjusz położył dłonie na szczupłych ramionach kobiety i spojrzał jej prosto w oczy. Potem opuścił ręce, cofnął się o jeden krok, patrząc na stojącego niedaleko kominka czarnowłosego młodzieńca w czarnej szacie, ubłoconej na trzy cale powyżej kostek i powiedział zupełnie innym głosem: -To mój przyjaciel, Severus Snape… wspominałem ci o nim. Mógłby zatrzymać się u nas na parę dni?
-Tak, oczywiście.- Hazel Malfoy spojrzała na Severusa oczyma bez wyrazu i ponownie przeniosła wzrok na syna. -Powiem, aby przygotowano pokój gościnny i zaniesiono wasze bagaże, widziałam, że stoją w holu. Na którą zadysponować kolację?
-Może być na ósmą. O dziewiątej musimy być z powrotem w Londynie.- odpowiedział Lucjusz, a matka, skinąwszy głową, opuściła salon niczym duch. Severus obserwował to wszystko z boku, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że matka Lucjusza odgrywa w tym domu zupełnie inną rolę od tej, która jej była przynależna, a jednocześnie nie widział, aby syn splamił się choć przez chwilę brakiem szacunku wobec niej… Może to normalny objaw, Lucjusz zachowuje się w ten sam sposób wobec innych i nie potrafi panować do końca nad wyniosłością oraz nutą pogardy, zauważalną dla osób, które długo z nim przebywały.
-I tak, Severusie, świat stoi przed nami otworem.- powiedział z lekkim echem śmiechu w głosie. Podszedł do stołu i przesunął dłonią po jego gładkim, lśniącym blacie, pochylając nieco głowę, choć nie ugiął ani karku, ani kręgosłupa. Rękaw eleganckiej, kremowej szaty, zdobionej koronkami opadł na jego smagły nadgarstek i rozluźnione palce, przesuwające się wolno po drewnie. Niewiarygodne , pomyślał Severus, walcząc z ochotą do kpiącego uśmieszku, że on zawsze wygląda tak dumnie, nawet, jeśli robi najzwyklejszą rzecz pod słońcem i nawet, jeśli jego widownia złożona jest li i jedynie z wieloletniego kompana, nawykłego do jego „wielkopańskich” manier.
Lucjusz chyba usłyszał jego myśli albo je przeczuł: zatrzymał się bowiem, natychmiast zdjął dłoń ze stołu i uniósł głowę, odchylając ją nieco bokiem do tyłu, jak to miał w (nieświadomym?) zwyczaju. Spojrzał na Snape’a i, napotkawszy jego wzrok, uśmiechnął się kpiąco.
-Wyglądasz, jakby zupełnie nie zadowalała cię ta perspektywa, Severusie.
-Wydaje ci się, bo oślepia cię poświata żyrandola.- padła chłodna odpowiedź. Lucjusz parsknął cichym śmiechem i wrócił do swojej myśli.
-Pomyśl sobie tylko… jesteśmy wolni, ostatnie egzaminy za nami… teraz już nikt nie może nam przeszkodzić w realizacji naszych planów, w kroczeniu życiową drogą niezależnie od tego, jaka ona będzie… wiesz, zawsze zastanawiałem się, jaki jest smak wolności…
-Chyba w chwilach zupełnego znudzenia… - wyrwało się Severusowi, ale Lucjusz zdawał się go nie słyszeć- albo nie chciał, bo mówił dalej, podchodząc teraz do pustego kominka. Światło żyrandola padło teraz na jego jasne jak len włosy i czarną klamrę z kości słoniowej.
-… a teraz już wiem, że wolność smakuje tak, jak wieczorne powietrze, gdy zamykasz za sobą drzwi i sięgasz dłonią do kolejnej klamki.
-Kiedy zrobiłeś się taki poetycki?- zainteresował się żywo Severus i chyba teraz już wyraźna drwina na jego bladej twarzy, a raczej- w jego oczach plus to, co dźwięczało w jego z pozoru łagodnym głosie sprowadziło Lucjusza na ziemię: odwrócił się gwałtownie od kominka i uniósł głowę o cal.
-Twoja drwina jest tu zupełnie bezcelowa.- odparł nieco urażonym tonem ale błyskawicznie odzyskał rezon i pozwolił sobie na małą złośliwość: -Gdybym cię nie znał, uznałbym, że jesteś zazdrosny, ale ty przecież nie znasz zazdrości… nie, ty tylko znasz smak porażki i przegranej, a nie cierpisz przegrywać… zwycięstwo albo wieczna pogarda, czyż nie tak brzmi twoja życiowa dewiza?
-Sądzę, że nawet jeśli, to i tak o wiele mniej arystokratycznie i szczerzej od twojej.- odparł ostro Severus. -Narcyza wyglądała na bardzo zawiedzioną brakiem jakiegokolwiek cieplejszego odruchu z twojej strony podczas oficjalnego pożegnania siódmoklasistów… chociaż to zaskakujące, skoro nigdy takiego nie otrzymała…
-Doprawdy? A co powiesz o Lilly Evans, z którą prawie nie rozmawiasz od kilku lat?- Lucjusz zbliżył się do niego a kremowa szata zafurkotała gniewnie. -Nie pouczaj mnie, jak mam postępować względem Narcyzy, skoro sam nie potrafiłeś nigdy zdobyć się na odwagę w obliczu tej rudej szlamy!
-Nie nazywaj jej tak.- powiedział przez zaciśnięte zęby Snape, ale Lucjusz tylko zmierzył go lodowatym wzrokiem i powiedział głosem pełnym odrazy:
-A jednak ci nie przeszło… Sam sobie zaszkodzisz, Snape, kiedyś wspomnisz moje słowa.- to powiedziawszy, ruszył w stronę wyjścia z pokoju. Na progu odwrócił się i rzuciwszy towarzyszowi spojrzenie pełne już tak znajomej ciepłej kpiny, powiedział odrobinę wyniośle:
-A jeśli chodzi o Narcyzę, to nie musisz się o nią martwić… moje uczucia wobec niej być może nie są tak żywe, jak jej wobec mnie lecz nie zamierzam jej zostawić… przyznaj sam, jakże korzystny to mariaż dla nas obojga!
Severus siłą wypracowanej woli nie dopuścił do parsknięcia szyderczym śmiechem, tylko odwrócił się tyłem do wejścia i podszedł do wysokich, gotyckich okien, zasłoniętych bordowymi kotarami z grubego aksamitu. Oddychając ciężko, zamknął na chwilę oczy. Był bardzo znużony długą podróżą i wciąż nie czuł się w pełni wyspany po ostatniej nocy, spędzonej w Hogwarcie. Jak tylko powieki opadły, ujrzał pod nimi obrazy sprzed lat.

W oczach rudowłosej Gryfonki, stojącej niedaleko jeziora i kilkanaście stóp od nich zaszkliło się teraz coś, co niewiele miało wspólnego z poprzednim gniewem. Rzuciła dumnie głową i bez jednego spojrzenia w stronę zdumionego Pottera oraz nieco rozbawionego Blacka odeszła w stronę zamku dość szybkim krokiem. Zdawało się, że przyjaciółki, siedzące nad jeziorem, wołały coś do niej, ale ona nie zareagowała a już po chwili jej sylwetka skryła się w cieniu wielkiego muru na dziedzińcu.
-Kapujesz, o co jej poszło?- powiedział Potter, patrząc na Blacka, a na jego twarzy malowało się tak szczere zdziwienie, które nieudolnie usiłował ukryć, że Snape omal nie parsknął śmiechem. Black zresztą, też był bliski tego, tyle że on się nie pohamował i, klepnąwszy przyjaciela po łopatce, powiedział z życzliwą kpiną:
-Wiesz… jakby ci tu to powiedzieć… czytając między wierszami, panna Evans stwierdziła właśnie, iż jesteś nieco… hm… próżny.
-Dzięki, Syriusz.- mruknął z urazą, przeczesując sobie nerwowo włosy. -Naprawdę, stary, bardzo mnie podniosłeś na duchu!
Przy akompaniamencie śmiechu Syriusza Potter odwrócił się w stronę swej ofiary, która, korzystając z okazji, przygotowywała się do natarcia (w życiu by nie pomyślał o opuszczeniu pola bitwy!); niestety, w samą porę Potterowi udało się machnąć krótko różdżką a Severus znowu znalazł się w powietrzu do góry nogami.
Wraz z krwią, napływającą do głowy, czuł, że pęcznieje w niej wściekłość, wściekłość i coś jeszcze, czego nie umiał na razie określić.
-Kto chce zobaczyć, jak ściągam majtki Smarkerusowi?-
Usłyszał wrzask Pottera i ryk śmiechu pożal się Boże publiczności.
-Zabiję cię, ty wredny, podły, zawszony…- zaczął Snape, z trudem łapiąc powietrze, ale Potter udał, że go nie słyszy. Podszedł bliżej i przyłożył demonstracyjnie rękę do ucha.
-Coś mówiłeś, Snape?- zawołał ku uciesze publiczności (części męskiej głównie) i Blacka. Siedzący pod drzewem ich kumpel, Lupin, nie podniósł nawet wzroku znad książki zaś mały tłuścioch, którego nazywali Pettigrew, teraz aż podskakiwał z radości i klaskał w małe, pulchne dłonie.
Chyba ten widok tak rozjuszył Snape’a, że całą siłą woli zmusił się do pomyślenia odpowiedniego (czytaj: perfidnego) zaklęcia niewerbalnego i spojrzał na chłopaka.
Pettigrew zaklaskał w dłonie raz jeszcze i… zawył z przerażenia: dłonie jego bowiem zmieniły się w świńskie racice, tak samo, jak nogi. Spojrzał z przerażeniem na czarnowłosego przyjaciela, a ten opuścił różdżkę i otworzył buzię, aby wybuchnąć śmiechem lecz opanował się w nadludzkim tempie i, obróciwszy w stronę Severusa, zawołał groźnie, choć bardzo wytrwali mogliby usłyszeć w jego głosie źle maskowane nuty wesołości:
-Ty mały, podstępny, ślizgoński pchlarzu! Zamieniasz naszego kolegę w prosię? No, to patrz!
Nie zdążył jednak nic zrobić, albowiem właśnie wszyscy zgromadzeni na błoniach mogli usłyszeć bardzo rozeźlony głos opiekunki Gryffindoru, podążającej ku nim z wielką szybkością od strony zamku. Gapie natychmiast się rozpierzchli, choć jasne było, że wciąż intensywnie przypatrywali się całej scenie.
-POTTER! W tej chwili puść pana Snape’a albo odejmę domowi pięćdziesiąt punktów za znęcanie się nad uczniami z przeciwnego domu!
-Pani profesor, ależ sama pani powiedziała, że on jest z przeciwnego domu!- próbował udobruchać ją Potter, strzelając bardzo filmowym uśmiechem lecz nie zniżając różdżki ani o cal; Black próbował mu dopomóc, wołając:
-On się nam naraził, pani profesor, musieliśmy dać mu nauczkę!
Co było tak oczywistą nieprawdą, że Snape zawył z wściekłości. McGonnagall tymczasem była już przy nich- nie o niej można by było powiedzieć, że biegła. Zatrzymała się i zamarła, patrząc to na wiszącego w powietrzu Ślizgona, to na podskakującego i popiskującego żałośnie Pettigrew. Jej twarz napięła się a potem nauczycielka wrzasnęła z taką złością, na jaką mogłoby stać najbardziej impulsywną osobę świata:
-Pożałujecie tego i to bardzo! Potter, Black- tu spojrzała na najbliższego przyjaciela Pottera, który nawet nie próbował się bronić, tylko opuścił różdżkę. -macie szlaban przez najbliższe dwa tygodnie. Milczeć!- huknęła, gdy tym razem Black odważył się zaprotestować. -Nie pytam, co wam zrobił, bo wiem wszystko od panny Evans.- na dźwięk tego nazwiska James Potter otworzył buzię a potem ją zamknął, Severus zaś poczuł jakieś ukłucie w sercu. -Zabawiliście się jego kosztem, wykorzystaliście fakt, że był niewinny i bezbronny oraz że jest ze Slytherinu, dlatego obaj zostajecie ukarani. Aha, jeszcze jedno: Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów!- to mówiąc, machnęła dwa razy różdżką, cofając zaklęcia działające na Snape’a i Pettigrew. Ten pierwszy zwalił się ciężko w trawę zaś ten drugi jął podskakiwać ze strachu i oglądać się, a gdy zobaczył przed sobą nasępioną twarz McGonnagall, wrzasnął krótko i pobiegł do Lupina, który teraz przypatrywał się scenie znad kart książki.
-Potter, Black, za mną. Pan, panie Snape, może wracać do zamku, chyba, że coś panu dolega.- spojrzała chłodno na niego, gdy podnosił się wolno z trawy, oszołomiony upadkiem. Wyprostował się jednak i, walcząc z zawrotem głowy, odpowiedział nieprzyjaźnie, sztyletując wzrokiem dwóch Gryfonów, czemu oni zresztą nie pozostali dłużni:
-Nie, nic mi nie jest.
-Pani profesor, czy panna Evans wspomniała, że to Snape chciał nas pierwszy zaatakować?- zaczął Potter. -My zapytaliśmy tylko, jak poszedł mu egzamin a on od razu sięgnął po różdżkę! Poza tym, nie powinna pani odejmować nam aż…
-Potter, dobrze ci radzę, milcz, jeśli nie chcesz, żebym odjęła kolejne pięćdziesiąt! I bardzo cię proszę, nie mówi mi, co powinnam, a czego nie, bo tak się składa, że w tym gronie to ja jestem uprawniona do pouczania ciebie a nie odwrotnie! Panie Snape, za użycie przez pana zaklęcia wobec Petera Pettigrew Slytherin traci dwadzieścia punktów.
Wzruszył na to ramionami, oddychając ciężko i zaciskając oczy, by nie upaść w trawę. Zupełnie, jakbym wypił o dwie szklanki ognistej whisky za dużo, przemknęło mu przez głowę i usłyszał głos McGonnagall jak przez mgłę:
-Potter, Black, idziemy.
Obaj próbowali udobruchać ją i zaprotestować raz jeszcze, ale jakiś groźniejszy krzyk opiekunki sprawił, że zamilkli buntowniczo i podążyli za nią. Lupin i Pettigrew też się dźwignęli z trawy i poszli za nimi. Lupin, odchodząc, spojrzał dziwnie na Snape’a, ale nie było w jego wzroku zwykłej dla jego przyjaciół wrogości, nieprzyjaźni czy drwiny.
Snape niewzruszenie odczekał, aż znikną na dziedzińcu i nabrał powietrza, jak przed nurkowaniem. Schylił się po swoją różdżkę, która leżała w trawie oraz po torbę, ale kolejny zawrót głowy pokonał go i chłopak upadł ciężko w trawę, czując pulsowanie w uszach i głowie.
Po kwadransie poczuł się lepiej, tylko trochę się zataczając, ruszył w stronę zamku. Gdy znalazł się w lochach, skierował się prosto do łaźni i puścił sobie w twarz lodowaty prysznic. Pomogło, chociaż w sercu nadal czuł dziwne kłucie, nie mające nic wspólnego z wiszeniem do góry nogami.


-Panie Snape?- jakiś cichy głos przedarł się przez pełne zamyślenia opary nieświadomości. Severus drgnął i, odwróciwszy się, ujrzał matkę Lucjusza, patrzącą na niego dość niepewnie. -Dobrze się pan czuje?
-Tak, wszystko w porządku.- przytaknął i przypomniał sobie, gdzie i po co jest. Ruszył w stronę drzwi. Pani Malfoy powiedziała:
-Pańskie bagaże znajdują się w ostatnim pokoju po lewej.-
gdy ją mijał. Skinął jej głową na pożegnanie i udał się do wskazanego pomieszczenia, z każdym krokiem po wyłożonych ciemnoczerwonym suknem schodach oddalając się od wspomnień z przeszłości.

[ 384 komentarze ]


 
Wspomnienie 44.
Dodała Meg Środa, 16 Lipca, 2008, 20:30

DZIĘKUJĘ! Wielkie, gorące "dziękuję" dla Was za tyle komentarzy, jestem naprawdę bardzo, bardzo szczęśliwa, że tak licznie odwiedzacie Myślodsiewnię i że tak chętnie ją komentujecie :) Bardzo dziękuję, a teraz mały odpis na Wasze komentarze:
1.Aśka, bardzo Ci dziękuję i cieszę się, że tak cenisz sobie pana S.S. albowiem jest tego godzien moim zdaniem ;-) Dziękuję też za sugestię, być może kiedyś napiszę specjalnie dla Ciebie jakiś wpis a'la Riddle, a tymczasem dajmy na wolę Joannie, która spisuje się naprawdę super, pozdrowienia w tym momencie dla Ciebie, Joanno :-)
2.Agusia, dziękuję Ci bardzo, starałam się dział uczynić jak najfajniejszym i najbardziej klimatycznym, na jaki było stac mnie i moją inwencję twórczą ;-) A przez takie hiperboliczne sugestie odnośnie mego talentu naprawdę zaczynam poważnie myśleć o stworzeniu czegoś poważniejszego ;-) P.S. Dzięki za wyjaśnienie Matixowi kwestii spornych.
3.Sol Angelika, dzięki, jak wydam jakąś, to napiszę Ci SMS-a, tylko daj mi zawczasu swój nr ;-)
4. <<3, dziękuję, masz rację co do błędów, moja nieuwaga. Starość nie radość^^ :-P Co do Twoich pytań: tak, nie spotkali się przez mniej więcej 10 lat a imiona rodziców są wymyślone (nie pamiętam, czy Rowling w ogóle o nich coś wspominała...?). Lilly nigdy nie wybrałaby Snape'a, chociaż była bardzo do niego przywiązana w przeszłości, ale ich drogi dawno się rozeszły i brak ich zejścia sprawiał, że Lilly nie mogłaby nawet gdyby kochała Severusa tak, jak Jamesa, związać się z nim, bo to, w co wierzyła, było czymś innym od tego, w co wierzył Severus a poza tym była świadoma, że nawet gdyby związała się z nim, to nie doprowadziłoby to do jego "nawrócenia się".
5.Matix, nie, nie przesadziłam z tym czasem, nie miała wcale 30 lat i wcale nie była w 4 miesiącu ciąży. Druga sprawa: na razie nic nie muszę... :-P pamiętam o tym, co się stało, ale dzięki za przypomnienie. Trzecia sprawa- jak wyżej a czwarta sprawa: to jest myślodsiewnia i już na początku było powiedziane, że wspomnienia nie są ułożone chronoligcznie i fakt, że to jest z grudnia a poprzednie z sierpnia nie oznacza, że między nimi nic nie było.
6. Laura, dziękuję Ci bardzo ;)
7. Ann Britt, faktycznie, dzięki za uwagę ;-)
8. Julicious, K@si@, Doo, Diana : nie no, powaliły mnie Wasze wpisy, naprawdę aż serce rośnie, jak się coś takiego czyta! Dziękuję Wam bardzo, bardzo! Jul, no, byłoby fajnie, jakbyś częściej pisała o Padmie, ale i tak wychodzi Ci to naprawdę bardzo fajnie ;-)
9. Matix, tak możliwe, jak to jest możliwe w świecie czarodziejów. Czyś Ty czytał kiedykolwiek u Rowling, żeby kupowano tam lekarstwa? Hm, ja nie czytałam... ale dobrze pamiętam, że w aptece kupowano środki do eliksirów, więc równie dobrze środki typu odżywka czy eliksir rozjaśniający mogły tam być, prawda?
10. Nutria, dziękuję;) Hm, powiem tak, nie była to miłośc, nie była to przyjaźń, lecz coś bardziej bolesnego:myślę, że była to pielęgnowana od lat nadzieja Lilly wraz z nutą dawnego sentymentu.
No i znowu się rozpisałam... och, ja niedobra^^ To teraz czytajcie, komentujcie i wpadajcie do Dracona, pozdrawiam i dzięki raz jeszcze, buziaki!


***

Jasnobrązowa, szeroka droga wiodła zakolami do widocznego na horyzoncie miasteczka. Złocące się zboże na leżących po bokach drogi polach falowało subtelnie, muskane podmuchami ciepłego wiatru, przynoszącego wprost od lasu słodkawy, zniewalający zapach dzikich kwiatów i mchów. Droga była nieco zapylona, zupełnie, jakby przed chwilą przejechał tamtędy powóz, ale dobrze wiedział, że od wielu lat nikt tamtędy nie jechał ani tym bardziej nie szedł. To on był tym pierwszym, który ośmielił się wejść na trakt od czasu, gdy zginął tam… no właśnie, kto?
Przekręcił się w pościeli, wygładzając przez sen zmiętą poduszkę i po omacku podsuwając pod policzek róg pasiastej kołdry. Nieczuły na pierwsze promienie słońca, wpadające do pomieszczenia poprzez zaczarowane okno oraz pochrapywanie kolegów, westchnął głęboko i zapadł ponownie w opary nieświadomości.
Szedł coraz dalej i dalej, stopy bolały już go od wędrówki lecz nie śmiał się zatrzymać ani na chwilę, mając niejasne wrażenie, że oni tylko na to czekają, że czają się za jego plecami, niewidzialni i okrutni, czyhając na sekundę słabości, by porwać go ze sobą gdzieś hen, ponad szczyty.
Przystanął jednak, bo w tej chwili usłyszał czyjś śmiech. Nie wiedział, czy to śmiech dziecka, czy dziewczyny, jednakże dochodził na pewno z nie bardzo oddalonego miejsca, bo był wyraźny i głośny. Ucichł jednak w chwili, gdy on znieruchomiał, nasłuchując uważnie.
Ciszę przerywał tylko melodyjny szum wiatru. Zapach kwiatów zdawał się być coraz mocniejszy, podmuchy wiatru, miast łagodzić strudzone oblicze podróżnika, zaczęły teraz zabierać mu oddech i niewolić jego serce oraz płuca, wsączając w nie słodką truciznę.
-Nie… Lilly, nie…- wyszeptał pobladłymi wargami, siniejąc z wolna na twarzy i osuwając się na kolana wprost na zapyloną drogę. Chabry i kąkole, jakimi przetkany był jasny dywan zboża, zaczęły chylić ku niemu swe główki i wymawiać tajemnicze słowa w nieznanym mu języku. Walczył do ostatniej chwili, próbując na próżno rozerwać szatę na piersiach i łapczywie łykać powietrze, lecz w końcu poddał się, niezdolny dalej się ratować. Spojrzał po raz ostatni na zamglony horyzont i jego powieki opadły po raz ostatni, by nie otworzyć się już nigdy.
-Hej, Snape, wstawaj, do diaska!- poczuł, że ktoś nim silnie potrząsa. -Daję słowo, może on naprawdę nie żyje?
Nie chciało mu się otwierać oczu, bo naraz przejął go zabobonny lęk, nie wiadomo skąd, że ujrzy przed sobą jakieś okrutne stworzenie, gorsze o wiele od florydenów, które śledziły go na tamtej drodze. Głos jednakże nie dawał za wygraną i ranił jego uszy dalej swym ostrym, przemądrzałym brzmieniem, nie zagłuszonym nawet przez jakieś inne głosy, cichsze lecz także bliskie.
-Snape, pora wstawać, pobudka! Chyba nie chcesz oberwać kolejnej lufy za spóźnienie, co?
-Dajcie mu spokój.- naraz w kakofoniczny jazgot wmieszał się inny głos, stonowany i spokojniejszy, lecz o wiele bardziej zróżnicowany pod względem dźwięczących w nim nut. Na pewno były w nim i sarkazm, i pogarda, śmiech i duma, pyszałkowatość i buta… a także cała moc pozostałych nut, ujawniających się tylko przy odpowiedniej okazji. -Jak chce spać, niechaj śpi…
Usłyszawszy to, wciąż nie otwierając oczu i pozostając w słodkim niebycie, zwinął się bardziej i ułożył wygodniej głowę, a na koniec westchnął głęboko i radośnie. Pokój zdawał się być pusty i cichy, drące się istoty znikły. To musiał być głos jakiegoś dobrego ducha, który…
- Aquamenti!
Zerwał się, jak oszalały, pod wpływem strumienia lodowatej wody, którą został oblany. Z dzikim dzwonieniem w uszach i głowie, rozejrzał się nerwowo i ujrzał przed sobą granitowo spokojnego, wysokiego, przystojnego, zgrabnego młodzieńca, odzianego w czarną, aksamitną szatę z wyłogami.
Młodzieniec ten miał twarz o iście greckim zarysie i z pewnością wyglądałby jak młody bóg albo raczej wysłannik Lucyfera, gdyby nie drwiący wyraz jego stalowych, zimnych oczu oraz sarkastycznie wygięte wargi. Patrząc na mokrego od stóp do głów czarnowłosego chłopaka w zszarzałych slipkach oraz luźnej koszulce, zdawał się naigrawać z niego w duchu, choć przeczyło temu jego zachowanie.
Odgarnął za ucho wyuczonym ruchem pasmo długich, bardzo jasnych, niemal srebrnych włosów i schował za pazuchę różdżkę.
-Wybacz mi tę drobną niegodziwość, ale jako twój przyjaciel czułem się w obowiązku dopilnować, abyś zdążył na egzamin z eliksirów, który zaczyna się w Wielkiej Sali za… - tu zerknął na drogo wyglądający zegarek, jaki zdobił jego lewy nadgarstek. -…dokładnie siedemnaście minut.
Severus znowu rzucił spojrzeniem na boki a w jego oczach zalśniły dzikie błyski. Przez chwilę sprawiał wrażenie obłąkanego, więc Lucjusz Malfoy pozwolił sobie na kpiący uśmieszek. Potem położył dłoń na ramieniu swojego przyjaciela i powiedział „życzliwie”:
-Uspokój się, Severusie. Czasu jest wystarczająco dość, byś zdążył porządnie się ubrać i rozładować przedowutemowy stres.
-Zaspałem… cholera jasna, nie zdążę!- Severus dojrzał w końcu w kącie swoją szatę, zwiniętą byle jak na kufrze i ruszył ku niej, lecz zaraz rymnął na dziób, potykając się o rozłożony na podłodze, wielki tom Podstaw eliksirologii dla klasy siódmej i boleśnie uderzając czołem w twardy rant łóżka. Wstał sprawnie przy pomocy Malfoya (który dokonał nadludzkiego wysiłku opanowania chęci do śmiechu) i otarł machinalnie czoło. Widząc na palcu krew, syknął cicho i wytarł ją niedbale w piżamę. Następnie zdarł z siebie koszulkę, ukazując wychudzoną, bladą klatkę piersiową i przyłożył zmięty materiał do czoła, biorąc do ręki szatę oraz rozglądając się za torbą.
- Lucillus! - mruknął, odejmując koszulkę od czoła i wskazując je różdżką. Rana przestała natychmiast krwawić, więc odrzucił koszulkę na bok i podniósł machinalnie Podstawy… . Lucjusz nie zamierzał dłużej się temu przyglądać.
-Nie będę ci asystował przy ubieraniu się, bo zanadto jestem estetą, Severusie, ale pozwól, że udzielę ci małej rady, zanim wyjdę: nie myśl o niej tyle, bo zawalisz egzamin.
Severus znieruchomiał w pozycji pół pochylonej nad rozrzuconą pościelą. Wyprostował się powoli i odwrócił, by spojrzeć na Malfoya. Ten uniósł lekko brwi i, rozłożywszy ręce, odpowiedział głosem doskonale niewinnym:
-Cóż, nie moja wina, że dotąd utajnione pokłady romantyzmu zaczynają nad tobą przejmować władzę, towarzyszu. Wołałeś ją przez sen, wszyscy to słyszeli.
-Przyśniła mi się Lilly Rose z piątego roku, jest wielce interesująca.- odparł błyskawicznie Snape i wrócił do pedantycznego poprawiania pościeli. Stojący za nim siódmoklasista parsknął śmiechem a potem bardzo cicho wyszedł z dormitorium. Dopiero wtedy Severus odważył się westchnąć głęboko i zamknąć na chwilę oczy dla uspokojenia ducha.
Pomogło, bo już niecałe dziesięć minut później zjawił się przed Wielką Salą z miną perfekcyjnie kamienną a kamienność ta jeszcze się wzmocniła, gdy wśród grupki „najwytrwalszych z wytrwałych”, jak określał często uczniów przygotowujących się do owutemu z eliksirów Slughorn, rudowłosą Gryfonkę o jasnozielonych oczach i promiennym uśmiechu (niestety, nie przeznaczony dla niego!), stojącą nieco w tyle za paczką Ślizgonów, a nieopodal dwóch Krukonek. Teraz zajęta była przeglądaniem jakichś notatek, ułożonych na kartach podręcznika. Bardzo jej było do twarzy z tym skupieniem.
-Cześć, Lilly.
-Cześć.- uniosła wzrok znad książki i przytrzymała go chwilę na jego twarzy. Zaskakujące, pomyślał, że z jej oczu nigdy nie da się wyczytać prawdziwych uczuć, zupełnie, jakby zakrywała je jakaś nieprzenikniona dla mnie mgła.
-I jak przed egzaminem?- zapytał zdawkowo. Lilly, cały czas na niego patrząc, teraz odpowiedziała spokojnie:
-W porządku. - i opuściła wzrok z powrotem na notatki. Rozmowa skończona, przemknęło mu przez głowę, audiencja dobiegła końca. Mimo woli przypomniał sobie, jak wyglądały zajęcia z eliksirów w tym roku: Lilly kompletnie go nie zauważała, a jeśli już, to li i jedynie zwracała się do niego z jakimś bardzo konkretnym pytaniem, ale najczęściej poprzestawała na ukradkowych spojrzeniach, pełnych ironii i wyższości na widok jego technik warzenia eliksirów.
Tak, zawsze pracowaliśmy w inny sposób, pomyślał, opierając się o chłodną ścianę obok niej, ale cel był ten sam: zwyciężyć. Lilly była doskonała w warzeniu eliksirów, podobnie jak w rzucaniu uroków, ale w odróżnieniu od Snape’a, zawsze trzymała się znanych jej zasad i instrukcji; on zaś zabawiał się w innowacje, podparte godzinami doświadczeń, symulacji oraz rachunków i obliczeń i, przyznać trzeba, wyniki osiągane przez nich były bardzo często tak samo dobre lecz nierzadko nieco lepsze.
Od początku się wyróżniali i on, i Lilly, a Slughorn widział to i kibicował im, mając co lekcję nadzieję na jakiś pojedynek między Gryfonką a Ślizgonem lecz w rzeczywistości nigdy nie było między nimi oczekiwanej przez niego rywalizacji. Gra toczyła się pozornie bez ich udziału w ich kociołkach: gra o wyższość przeszłości nad przyszłością. Slughorn był fanem kreatywności i eksperymentów, więc miał niezmierną rozkosz obserwować, jak uczeń z jego domu podejmuje ryzyko, a uczennica z domu Lwa stara się temu sprostać spokojnie, wydobywając za oręż nie kreatywność, lecz logikę, chłodne myślenie i szybkość kojarzenia faktów. W pewnym sensie można było określić ją naukowcem, a Severusa- badaczem o wielkim zapale.
Jak więc to już zostało powiedziane, pomiędzy Severusem a Lilly nigdy nie doszło do większych oznak przyjaźni podczas zajęć z eliksirów. Pod tym względem oboje zdawali się pamiętać o dzielącej ich ideologicznej różnicy, ale nie tylko, były bowiem też inne powody, o których dobrze oboje wiedzieli, które Lilly pamiętała wbrew swej silnej woli a których Severus wstydził się lecz niemoc naprawienia tego wżerała mu się w duszę i serce jak rozpalone do białości żelazo.
Teraz, gdy zamknął oczy, by na chwilę oderwać się od szeptów i szmerów powtarzających na ostatnią chwilę uczniów, przypomniała mu się scena, jaka miała miejsce dwa lata temu, pewnego ciepłego dnia nad jeziorem.
Egzamin SUM z obrony przed czarną magią miał się z wolna ku końcowi, ale on był o wiele bardziej skupiony na odpowiedzi na ostatnie dwa z czterdziestu pytań. Dotyczyły one prawa związanego z zaklęciami niewybaczalnymi oraz ich formy, działania a także możliwości przeciwdziałania im. W chwili, gdy zaczynał trzecie zdanie na temat działania zaklęcia Imperius, Flitwick zawołał, że zostało tylko pięć minut. Opanowując nerwy oraz emocje, zmusił umysł do wysiłku i nie przerwał pisania ani na chwilę.
-Czas minął! Proszę odłożyć pióra i pozostać na miejscach do czasu, jak zbiorę wasze arkusze.- zawołał nauczyciel kilka chwil później. Odłożył pióro i przebiegł oczyma swój pergamin. Wyraźnie usatysfakcjonowany, odczekał, aż chmara pergaminów pofrunie w stronę Flitwicka i ruszył za innymi do wyjścia, dzierżąc arkusz z pytaniami w dłoni. Chciał na spokojnie jeszcze raz przez nie przejść, by w pełni poczuć, że napisał wszystko, co chciał, więc większość uwagi skupił na kartce, a resztą kontrolował swoją drogę.
Dotarł do pytania dwudziestego, gdy pchnął machinalnie drzwi zamku i wyszedł na osłonecznione błonia. Wciąż z oczyma utkwionymi w tekście, skręcił w prawo i ruszył w stronę jeziora. Po niedługiej chwili znalazł się w pobliżu wielkich, rosochatych drzew i krzewów w pewnym oddaleniu od brzegu, przy którym siedziała grupka dziewcząt. Usiadł na trawie, składając torbę obok siebie i kontynuował czytanie. Przewrócił stronę i zagłębił się w pytaniu dwudziestym szóstym: „Uzurpacja władzy poprzez terror: wymień dwóch największych przywódców ruchów zagrażających jedności społeczeństwa czarodziejów w okresie średniowiecza na terenie Anglii, których główną strategią był terror i nadużywanie znajomości tajników sztuki czarnoksięskie”.
Z wolna zaczęło mu się robić chłodno w cieniu, więc postanowił przejść w cieplejsze miejsce i ogrzać się trochę przed powrotem do zamku na obiad, zwłaszcza że skończył właśnie czytać pytania. Wstał, założył torbę z powrotem na ramię i ruszył w kierunku trawnika. Pokiwał z zadowoleniem głową, złożył arkusz z pytaniami i właśnie miał go schować, gdy ktoś zawołał obrzydliwym, znajomym, aroganckim głosem:
-W porządku, Smarkerusie?
W ułamku sekundy rozpaliła go wściekłość. Ślepo rzucił torbę na ziemię i wyszarpnął zza pazuchy różdżkę w stronę, z której, jak mniemał, dochodził głos, ale czarnowłosy, przystojny próżniak był lepiej przygotowany i przy pomocy Expelliarmusa pozbawił go różdżki, na co Black parsknął śmiechem.
Rzucił się po nią, ogarnięty żądzą odpłacenia im w końcu za głupie żarty, naśmiewanie się i poniżanie na forum (w tym tygodniu to było czwarte ich spotkanie) lecz zaraz prawie upadł na trawę niczym worek kartofli, tknięty zaklęciem spowalniającym.
Zaskakujące, ale był tak ogarnięty wściekłością, że w pierwszej chwili nie poczuł okrutnego bólu w żebrach, dopiero parę sekund później, gdy usłyszał chrzęst trawy, zapowiadający niechybnie nadejście pary gogusiów z Gryffindoru; próbując oddychać z jak najmniejszą szkodą dla żeber, starał się opanować, ale na próżnio, bo łzy potwornego bólu mimo woli napłynęły mu do oczu. Niestety, czuł szóstym zmysłem, że to nie koniec cyrku z jego udziałem i, ogarnięty furią, leżał bez ruchu, czekając, aż ból nieco zelżeje a on będzie mógł wstać i wziąć odwet.
Tymczasem wokół niego zebrał się krąg gapiów, złożony głównie z młodszych uczniów, ale i rówieśników było sporo. Gapie, pomyślał z odrazą, zaciskając zęby i dysząc, najgorsza i najgłupsza hałastra świata, kto wie, czy nie gorsza od Pottera i Blacka razem wziętych.
-Jak ci poszedł egzamin, Smarku?- zapytał z obłudną życzliwością Potter. Snape poczuł, że go nienawidzi.
-Obserwowałem go, rył nosem po pergaminie.- zadrwił Black. -Na pewno tak go poplamił, że nie będą mogli odczytać ani słowa.
Jak zwykle, udało mu się rozbawić durną publiczność swoim „dowcipnym” tekstem. Snape uczynił ogromny wysiłek i rzucił się na trawie, chcąc wrócić do władz, ale Impedimento wciąż utrudniało mu ruch;, nie dość, że nie uwolnił się, to jeszcze ból w klatce piersiowej zaostrzył się tak, że musiał wbić twarz w trawę, by nie zawyć. Odporny na ból i cierpienie w imię prawdy, usłyszał głos w swojej głowie i odetchnął płytko. Odporny.
-Jeszcze… zobaczymy… tylko… tylko poczekajcie…- wydyszał, z trudem przekręcając głowę, by spojrzeć w twarz perfidnemu Potterowi, który teraz śmiał się szyderczo i patrzył na niego zarozumiale. Na dźwięk jego słów udał, że się przeraził i wymienił się spojrzeniem z Blackiem. Ten zaś spojrzał na niego z góry i wycedził lodowato:
-Na co mamy poczekać, Smarku? Na to, aż wydmuchasz sobie na nas nos?
Zagrzmiały śmiechy rozbawionych uczniów. Severus starał się ich zagłuszyć, przeklinając Pottera i Blacka i mieszając obelgi z najgorszymi zaklęciami, jakie tylko mógł sobie przypomnieć. Oczywiście, nie podziałały, bo nie miał w dłoni różdżki.
Potter i Black na użytek wiernych fanów i fanek postanowili jednakże dalej go gnębić, rzucając na niego czar Chłoszczyść. W jednej chwili zamilkł, bo w gardle zaczęła mu powstawać piana, jakby był jakąś pralką. Spróbował coś powiedzieć, ale to tylko poskutkowało wywołaniem chmary pięknych, różowych baniek mydlanych, na widok których Black zakrztusił się ze śmiechu a gapie zaczęli pokazywać na niego palcami i wołać: „Kto ma aparat?”. Snapem zawładnęła fala ogromnego poniżenia, szału i odrazy, jednocześnie zaś do walki stanęły coraz większe problemy z oddychaniem. Czuł, że jeszcze chwila tej idiotycznej zabawy, a się udusi, ale właśnie wtedy ktoś zawołał dziewczyńskim głosem:
-Zostawcie go!
-Co jest, Evans?- odkrzyknął Potter, mizdrząc się do niej. Snape zamknął oczy, nie mogąc znieść bólu w płucach i żebrach, a jednocześnie przed oczyma stanęła mu twarz Lilly.
-Zostawcie go! Co on wam zrobił?!
-No wiesz… to raczej kwestia tego, że on istnieje, jeśli wiesz, co mam na myśli…
Kolejna salwa śmiechu, tym razem ze strony Gryfonów. Snape otworzył rozpaczliwie usta i spróbował wciągnąć haust powietrza.
-Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak?- wydawało mu się, że usłyszał nutę pogardy w jej głosie i mimo słabości starał się skupić na jej słowach. -A jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi szmatławcem, Potter. Zostaw go w spokoju.
-Zostawię, jak się ze mną umówisz, Evans.- błyskawicznie postawił warunek Potter a Snape jęknął głucho. O dziwo, udało mu się to. Poczuł, że mydliny w jego gardle znikają gdzieś a i ucisk w gardle zmalał. Leżał jednak wciąż cicho, nie chcąc zwracać na to zbytniej uwagi, bowiem dostrzegł w tym swoją szansę. Potter tymczasem cały czas szantażował Lilly, a ona opierała mu się, okraszając swą wypowiedź bardzo niepochlebnymi dla niego epitetami. Snape stłumił chęć do drwiącego śmiechu i odetchnął głębiej. Poruszył stopą, która zaczęła mu drętwieć i uświadomił sobie, że Impedimento przestaje działać. Cały czas zerkając na Pottera oraz Blacka, nasłuchując jego rozmowy z Lilly, ostrożnie podczołgał się stopę dalej, potem jeszcze kawałek dalej i jeszcze, aż wreszcie dotknął swojej różdżki. W tej samej chwili Black powiedział z udanym żalem:
-Nie masz szczęścia, Rogaczu…- i odwrócił się w stronę Snape’a lecz nim zdążył krzyknąć, Snape wycelował różdżkę w Pottera i pomyślał „Torvius!”. Błysk jasnego światła i Potter dotknął swojego policzka z sykiem, a gdy go odsłonił, wszyscy zebrani mogli zobaczyć, że ma paskudne rozcięcie, ciągnące się od końca brwi niemalże do kącika ust. Szczęki zadrgały mu wściekle i nim Severus zdążył zaatakować po raz drugi, sam zawisł w powietrzu, niczym nietoperzowaty latawiec, nakrywając się szatą. Huk śmiechu i drwin przez chwilę ogłuszył go totalnie.
-Puść go!- przedarła się przez rechot Lilly. Potter, o dziwo, usłuchał i już po chwili Severus spadł na ziemię na obolałe żebra. Musiał zacisnąć szczęki aż do bólu i także pięści, by nie ryknąć z wściekłości. Czuł się potwornie, cały dygotał i w tej chwili myślał tylko o jednym: zabić Pottera i Blacka, a potem oszołomić i przekląć cały tłum gapiów, wszystkich, bez wyjątku.
Zebrał się w sobie i wstał, dysząc i próbując poskromić cisnące się na usta ohydne zaklęcie, jednak nie docenił Blacka, który jednym ruchem różdżki spetryfikował go. Przeszło mu tylko przez myśl, że tym razem udało mu się upaść na plecy, ale zamiar ukatrupienia bestialskiego Pottera zaczął krystalizować się w jego opętanej żądzą zemsty głowie.
Tymczasem Lilly została wyprowadzona z równowagi i warknęła na chłopaków bardzo groźnie, żeby dali mu spokój i go uwolnili. Potter próbował się stawiać, jednakże chęć przypodobania się rudowłosej koleżance zwyciężyła w jego dumnej, butnej duszy i niechętnie, ale cofnął urok Blacka.
Snape wstał ociężale i obrzucił zgromadzonych nienawistnym, pogardliwym wzrokiem, które nie ominęło także Gryfonki, stojącej kilkanaście stóp od niego. Nie był sobą, czuł to.
-Masz szczęście, Smarkerusie, że Evans tu była…
-Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!- wrzasnął Snape, nim zdążył pomyśleć i spojrzał na Lilly, opamiętując się w ułamku sekundy, jakby wylano na niego kubeł zimnej wody. Ta jednakże zamrugała szybko i, patrząc na niego obco, odparła tchnącym mrozem głosem:
-Świetnie! W przyszłości nie będę sobie zawracać tobą głowy i na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie.
Poczuł, że słowa te wbijają się w jego serce niczym drzazgi, każde coraz mocniej i boleśniej… pęknięte żebra były niczym w porównaniu z tym, co poczuł teraz po jej słowach. Chciał coś powiedzieć, ale rozjuszony Potter wycelował w niego różdżkę i wrzasnął, by ją przeprosił. Lilly nie dała Severusowi dojść do słowa, ba, nawet na niego nie patrząc, dygocząc z gniewu zawołała wściekle:
-Nie zmuszaj go, żeby mnie przeprosił! Jesteś taki sam, jak on!
-Co? Ja nigdy bym cię nie nazwał… no wiesz, jak!
Severus czuł się, jakby zamienił się w kamienny słup, w którego wnętrzu rozniecono ognisko i wpuszczono tam stado ogniolubnych, okrutnych chochlików podobnych do florydenów...

-Panie Snape? Czy pan mnie słyszy?
Potrząsnął głową i rozejrzał się przytomniej dookoła, ściągnięty gwałtownie na ziemię ostrym, surowym głosem, tak różnym od głosów ze wspomnienia. Ujrzał przed sobą gniewną twarz nauczycielki transmutacji.
-Co…?- bąknął, nie mogąc zupełnie pozbyć się wrażenia, że jest na błoniach a wokół stoją nabijający się z niego uczniowie. McGonnagall nie spodobał się jego ton.
-Czy pan się na pewno dobrze czuje?- spojrzała na niego podejrzliwie. Teraz dopiero uświadomił sobie, że stoi przed wielką Salą, czekając na egzamin z eliksirów i że jest jedynym uczniem, który nie wszedł do środka. -Wyczytałam pana dwukrotnie. Czy pan na pewno jest gotów stanąć do egzaminu?
-Tak, jestem… przepraszam, zamyśli…- zaczął wyjaśniać niechętnie, ale ona przerwała mu, popychając go w stronę otwartych drzwi Sali.
-No to proszę wejść do środka i przygotować się do egzaminu! Siedzi pan w czwartym rzędzie, w piątej ławce.
Bez słowa pretensji wszedł do środka, dotarł do wskazanego miejsca, usiadł i zapatrzył się w komisję, siedzącą za nakrytym zielonym suknem stołem. Skup się, pomyślał, to jest najważniejszy egzamin w twoim życiu, Snape!
W milczeniu wysłuchał krótkiej przemowy przewodniczącego z Ministerstwa, odczekał, aż dadzą mu kartę i spojrzał na pytania, starając się zapomnieć o Lilly Evans i wszystkim, co z nią się wiązało. Tak, to jest to, przemknęło mu przez myśli, gdy sięgnął po omacku po pióro i zamoczył je w kałamarzu, czytając pytanie pierwsze. Nie upłynęły trzy sekundy, jak był w połowie odpowiedzi na pytanie, jakie wpływ na barwę i konsystencję ma dodanie szczypty suszonego korzenia imbiru do eliksiru tojadowego.

cdn.

[ 30 komentarze ]


1 2 3 4 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki