Myślodsiewna Severusa Snape'a Prowadzi asystentka Snape'a Meg
Dzięki wybitnej znajomości czarów uzyskałam dostęp do osobistej myślodsiewni Mistrza Eliksirów. Teraz będziemy mieli pełen wgląd w jego wspomnienia z młodości, a także z lat późniejszych... poznamy też jego osobiste przemyślenia, kłopoty i problemy, troski i radości bez potrzeby odwoływania się do legilimencji. Zapraszam serdecznie do lektury ściśle tajnych odbić duszy profesora Severusa Snape’a!Wspomnienie 43. Dodała Meg Poniedziałek, 07 Lipca, 2008, 09:45
Wpis jest bardzo długi, siedemdziesiąt osiem cali albo sześć stóp albo osiem stron w Wordzie Mam nadzieję, że nie wzgardzicie nim, podobnie, jak by to uczynił prof. Snape, gdyby to było wypracowanie z eliksirów. Zapraszam też do pamiętnika Dracona Malfoya.
***
Zbliżało się południe. Powietrze niemalże stało, choć zapowiadano na sierpień ulewne deszcze i ochłodzenia. Niebo od rana było czyste, bez jednej chmury, z jaskrawo świecącą tarczą słońca pośrodku, ale teraz zachmurzyło się. Najwyższy czas na burzę, pomyślała Lilly, patrząc przez okno na zadbany ogród, pełen krzewów, kwiatów i drzew. James kosił właśnie trawnik- jak zwykle, doskonale rozumiał subtelne aluzje swojej rodzicielki, która, nawiasem mówiąc, kategorycznie zażądała, żeby jej syn odwiedził ją na minimum trzy tygodnie wraz z synową, którą uwielbiała zarówno ona, jak i jej mąż.
Wprawdzie dom rodziców Jamesa, którzy przenieśli się do Londynu kilka lat temu, nie był domem olbrzymim, ale wystarczająco dużym i przytulnym, by pomieścić kilka osób. Jego położenie w przyjemnej, zielonej i cichej dzielnicy o rzut kamieniem od centrum Londynu sprawiało, że odpoczywało się tam wspaniale i choć z początku James miał pewne obiekcje, w końcu przyjechał wraz z Lilly do rodziców i niespieszno im było opuścić tę oazę spokoju, ciepła rodzinnego oraz życzliwości i zabawy.
Pani Miriam Potter aktualnie znajdowała się w kuchni, gdzie przygotowywała kolejny pyszny, zdrowy obiad (była rewelacyjną kucharką!), zaś tata Jamesa, pan Harold, właśnie skończył rozwiązywać krzyżówkę i poszedł na górę trochę odpocząć.
-Uważaj na begonie twojej babci, bo twoja mama powiedziała, że jeśli je zniszczysz, wyjdzie z siebie!- zawołała do Jamesa Lilly, wychylając się przez okno. -Podobno twój tata skosił je już dwa razy tego lata, ale same odrosły!
-To prawda!- James roześmiał się i, zapatrzywszy się w jej rozbawioną twarz, oczywiście natychmiast wjechał w begonie, które rosły prawie w kępach przy brzegu trawnika. Lilly wybuchła śmiechem i cofnęła się do środka, a potem zamknęła okno, kręcąc z rozbawieniem głową. James uśmiechnął się zabawnie i wrócił kosiarką na trawnik, spoglądając ze skruchą na grządkę skoszonych, pięknych, czerwonych kwiatów.
-Lilly, chodź, posmakuj, czy niezbyt ostre!- zawołała mama Jamesa z kuchni, więc Lilly natychmiast do niej poszła, próbując poznać po zapachu, jaką to nową pyszną potrawę tworzy cudowna Miriam (sama powiedziała Lilly, że może być nazywana „mamą” ale wolałaby, by jej synowa mówiła do niej po imieniu, bo przy niej młodnieje).
-Mm, czyżby tak pachniał chłodnik?- zawołała z lubością, wchodząc do kuchni i pociągając wdzięcznie nosem. -Pachnie mi tu wyraźnie koperek i świeże ogórki!
-Zgadłaś.- Miriam uśmiechnęła się i podała Lilly emaliowaną, błękitną miseczkę, wypełnioną po brzegi chłodnikiem, przyozdobionym świeżo mielonym pieprzem i koperkiem z własnego ogródka. Lilly posmakowała i natychmiast wpadła w zachwyt.
-Co ja bym dała, żeby móc przyrządzić tak niebiański chłodnik!- mruczała pomiędzy jedną a drugą łyżką, z rumieńcem autentycznego zachwytu na twarzy. -Delicje!
-Dziękuję ci bardzo, kochanie.- pani Potter aż pokraśniała z radości. -W twoim stanie warzywa i owoce są jak najbardziej wskazane, dlatego co dzień staram się przyrządzać jak najwięcej warzyw. Dobrze się czujesz? Jest taki upał, że aż strach. Miało padać, co prawda, ale czuję, że nic z tego nie będzie.
-Czuję się doskonale.- Lilly uśmiechnęła się wesoło i przyłożyła dłoń do brzucha, całkiem już zaokrąglonego. -Harry chyba też, bo prawie wcale nie kopie. Zresztą, jak można nie czuć się dobrze w tak wspaniałym, pełnym miłości, ciepła i radości domu, jak ten?
-Cudowna ciebie dziewczyna, Lilly.- pani Potter pogładziła ją z rozrzewnieniem po policzku. -Będzie mi was bardzo brakowało, jak wyjedziecie.
-Oj, ale to jeszcze strasznie dużo czasu, prawie cały tydzień!- zawołała. -Poza tym, wrócimy przecież, żebyś mogła nacieszyć się wnuczkiem.
-Mam nadzieję. A jak tam James, jeszcze kosi?
-Tak, został mu już niecały kawałek.
-James wcale nie kosi, tylko przyszedł napić się pysznego kompotu swojej mamy!- zawołał James, wchodząc w tej samej chwili do kuchni. Chwycił Lilly delikatnie wpół i pocałował ją w policzek, wdychając zapach jej włosów. -Mamo, mam dla ciebie przerażającą wiadomość.
-Zawsze tak mówił, jak coś zbroił.- matka Jamesa puściła oko do swojej synowej, ze spokojem wyjmując z szafki szklankę i napełniając ją kompotem. -Powinieneś jeszcze dodać: „Tylko się nie denerwuj”.
-Mamo, tylko się nie denerwuj… skosiłem begonie babci!
Skrzypnęły drzwi i na ganku ukazała się Lilly, w przewiewnej, jasnej sukience w kwiatki, uwypuklonej na brzuchu. Na jej smukłym nadgarstku kołysał się drewniany koszyk a swoje pyszne rude loki spięła białą klamrą. James oderwał się od grządki z kwiatami (właśnie zasilał za karę zniszczone przez siebie begonie specjalnym preparatem), odrzucił na bok puste pudełko i zapatrzył się w nią z przyjemnością i pęczniejącą w głębi serca dumą.
-Wyglądasz przepięknie.- powiedział, zbliżając się do niej tak, że przewyższała go teraz prawie o głowę. W jej zielonych oczach zamigotały jakieś chochliki, a potem roześmiała się i trzepnęła go lekko koszem w ramię.
-Zawsze byłeś niepoprawny, James!
-Zawsze byłem w tobie zakochany.- mruknął, biorąc ją w ramiona i delikatnie zestawiając z ganku na skoszoną, miękką trawę. Czuł zapach jej włosów i to go uspokajało. Była taka krucha i delikatna. Tracił spokój i poczucie bezpieczeństwa, gdy znikała mu z horyzontu.
Spojrzał na nią poważnie, zbliżając twarz do jej twarzy. Tym razem nie roześmiała się, tylko, stojąc spokojnie, obejmowała go za szyję i patrzyła na niego swymi mądrymi oczyma, w których teraz nie było ani iskry rozbawienia. Gdy ją pocałował, odwzajemniła pocałunek a potem szepnęła mu do ucha:
-Kocham cię, James.
-Wiem o tym, Lilly.
Wiedział, że się uśmiechnęła, choć nie widział jej twarzy. Teraz wysunęła się z jego ramion i powiedziała:
-Muszę iść do miasta.
-Nic nie musisz.- przekornie przechylił głowę i złapał ją w pasie. -Nie puszczę cię, poza tym mama zrobiła wczoraj zakupy.
-Puścisz, puścisz, bo za bardzo lubisz moją zapiekankę warzywną.- zaśmiała się, przechylając nieco w tył głowę. -Dałam dziś twojej mamie dyspensę od przyrządzania kolacji, poza tym chętnie się przejdę. Samo siedzenie w ogrodzie nic mi nie da, a skoro już nic mi nie pozwalacie robić, to chociaż pójdę na pożyteczną przechadzkę.
-Lilly, ale jest jeszcze tak gorąco, nie daj Boże źle się poczujesz i…
-Nie wygłupiaj się, James, jest już trzecia. Nie poczuję się źle, bo nigdy nie czułam się lepiej. Wszystko będzie w porządku, przestań tak się o mnie martwić.
--Ja się nie martwię tylko o ciebie.- szepnął, kładąc dłoń na jej brzuchu. -Martwię się o w a s.
-Wiem, ale nic nam nie grozi.- odszepnęła, jedną dłonią nakrywając jego a drugą gładząc go po policzku. -Wiesz, dlaczego?
-Nie wiem.
-Bo mamy ciebie.
James tylko się uśmiechnął, bo głos uwiązł mu w gardle, nie wiedzieć czemu. Przytulił ją do siebie ostrożnie, ale czule i pocałował jej włosy.
-Pójdę z tobą.
-James, to nie ma sensu, ja zaraz wrócę, zajrzę tylko do dwóch miejsc.- roześmiała się cicho, wysuwając się odrobinę z jego ramion. -Zanim skończysz z begoniami, będę znów koło ciebie.
-A, właśnie, begonie.- zerknął na nie z odrobią niechęci. -Skoro już upierasz się, żeby iść na zakupy, to może kupiłabyś jakąś odżywkę do begonii? Po tym proszku mojej matki jakoś nie chcą rosnąć.
-W porządku.- powiedziała, pocałowała go w policzek i tanecznym, lekkim krokiem ruszyła do furtki. -Jak wrócę, napijemy się wspólnie zimnej herbaty miętowej z cukrem!
Jeszcze chwila i jej ruda głowa, niczym wesoły kwiatek, znikła za rogiem ulicy. James westchnął głęboko i, wsunąwszy dłoni w kieszenie, powrócił do kwiatów.
*
W tym samym czasie Severus przestawiał słoiki z maściami na zapleczu apteki. Pan Gothardy, właściciel, miał tu niezły bałagan i poprosił swojego nowego asystenta o zrobienie „malutkiego porządku”. Ponieważ „malutki porządek” zdaniem Snape’a i tak nie załatwiłby sprawy, postanowił zabrać się od razu do porządnego sprzątania, korzystając z nieobecności Gothardy’ego, który pojechał Brighton odebrać towar. Wybrał porę wczesnego popołudnia, gdy nastawała pora przerwy i zastoju w klienteli. O pierwszej wywiesił zapobiegawczo kartkę z napisem „PROSZĘ DZWONIĆ” i udał się na zaplecze.
Można powiedzieć, że pracę w aptece dostał z marszu: przyszedł tylko porozmawiać z właścicielem, czy by nie potrzebował młodego, zdolnego człowieka zafascynowanego eliksirologią, a ten zgodził się właściwie natychmiast. Pewno, praca w małej aptece na Pokątnej nie była szczytem jego marzeń, niemniej, dawała mu możliwość pozostawania w kontakcie z tym, co lubił najbardziej i z czym chciał związać swoją przyszłość. Poza tym, wcale nie było tak niewielu klientów, jak można by było sądzić po wyglądzie apteki; przeciwnie, było sporo osób przypadkowych ale i stałych bywalców, którzy przychodzili bardzo często- w celu ucięcia sobie małej pogawędki z właścicielem i dokonania przy okazji ważnych zakupów. Jak na razie, nie było tak źle, a pracował tu już od dwóch miesięcy, Gothardy był z niego kontent więc wszystko szło po jego myśli.
Od momentu zamknięcia sklepu Snape’owi udało się uporządkować trzy wielkie, dębowe regały i właśnie zabierał się do wielkiego kufra ze specjalnymi przegródkami na woreczki z proszkami, gdy usłyszał dzwonek do drzwi.
Z lekkim niezadowoleniem odłożył szmatkę na wieko, wytarł starannie dłonie w czysty ręcznik (dzwonek rozległ się po raz kolejny) i, przyjmując na twarz nieco bardziej miły wyraz, udał się do sklepu.
Okazało się, że niecierpliwą klientką była pani Fourcett, szacowna dama w wieku około czterdziestu lat, zajmująca się chemicznym czyszczeniem garderoby. Często zaglądała do apteki, aby kupić zapas właściwych eliksirów i pomad nabłyszczających (zawsze mówiła, że nie wierzy w wynalazki pani Skower i że nie ma to jak ręczne czyszczenie). Dziś też tak było.
-Przyszłam, bo skończył mi się zapas eliksiru rozjaśniającego.- powiedziała na wstępie, gdy tylko Snape otworzył jej drzwi. -Akurat mam duże zamówienie, garderoba teatralna, a eliksiru brak.
- Pięć galonów*?
-Tak…- kobieta zawahała się. Severus czekał uprzejmie. -Nie, właściwie wolałabym dla świętego spokoju wziąć więcej. Niech będzie dziesięć galonów!
Severus wprawnym ruchem wyjął spod lady stosownej wielkości buteleczkę, wlał do niej eliksir, zaczerpnięty chochlą z jednego ze szklanych gąsiorów stojących przy ladzie, nakleił nalepkę z nazwą, następnie zakorkował i postawił przed klientką.
-To wszystko?
-Poproszę jeszcze trochę tej pomady, którą dał mi pan ostatnio do spróbowania, wie pan, tej gęstej, z lawendą i korzonkami irysów. Ma piękny zapach i nie niszczy ubrań, miał pan rację: to świetny wybór.
-Ile?
-Trzydzieści uncji**.
-Na życzenie.- Snape zapakował stosowną ilość pomady do słoiczka, zakręcił go i postawił obok butelki z eliksirem rozjaśniającym. Spojrzał wyczekująco na klientkę.
-To wszystko. Ile płacę?
-To będzie… - Severus dokonał szybkich obliczeń w bloczku. -Dwa galeony i trzynaście sykli za eliksir plus cztery galeony i dziewięć sykli za pomadę. Razem: siedem galeonów i pięć sykli.
-Dziękuję panu bardzo.- pani Fourcett wyjęła elegancką portmonetkę, wysupłała z niej siedem złotych monet i pięć srebrnych, wręczyła je Severusowi, zabrała swoje zakupy a potem dystyngowanym krokiem wyszła ze sklepu. Snape ułożył monety w specjalnej kasetce, którą trzymano pod ladę i wrócił na zaplecze. Zanim jednak zdążył zajrzeć do kufra, dzwonek brzęknął po raz drugi.
*
Lilly szła spokojnym, równym krokiem ulicą Pokątną, rozglądając się na wszystkie strony i uśmiechając do mijanych ludzi, jak to miała w zwyczaju. W pięknej, uszytej kilka tygodni temu u Madame Malkin specjalnie na ten okres sukience czuła się świetnie i nawet nie dokuczało jej gorąco. Z czystym sumieniem mówiła mamie Jamesa, że nigdy nie czuła się lepiej i wiedziała, że to prawda.
Minęła lodziarnię, przy której stał długi ogonek znużonych, spoconych czarodziejów w wieku mniej więcej od trzech do pięćdziesięciu lat i skręciła w małą uliczką tuż koło Gringotta, gdzie znajdowała się apteka oraz stragan z warzywami i owocami, który prowadziła sąsiadka państwa Potter - pani Willis.
Lilly weszła w zacienioną, wąską uliczkę i chwilę napawała się chłodem tu panującym. Potem rozejrzała się i postanowiła najpierw zajrzeć do apteki po odżywkę dla begonii, a potem do pani Willis.
Na drzwiach wisiała kartka „PROSZĘ DZWONIĆ”. Lilly nacisnęła więc dzwonek i czekała spokojnie. Po chwili ktoś jej otworzył, więc weszła do środka i spojrzała na tę osobę, chcąc jej podziękować, ale głos zamarł jej w gardle, bo przed sobą ujrzała Severusa Snape’a.
*
Snape tym razem szedł do drzwi z miną o wiele mniej uprzejmą. Nie znosił przerywać dopiero co zaczętych czynności, ale powtarzał sobie w duchu, że apteka żyje dzięki temu, że oderwie się od sprzątania zaplecza i wpuści do środka oraz obsłuży kolejnego klienta. Otworzył machinalnie drzwi i cofnął się, by go przepuścić. Zaraz potem poczuł się tak, jakby nogi przyrosły mu do podłogi a po całym ciele przebiegł dreszcz.
Widok Lilly wstrząsnął nim na tyle, że przez chwilę nie był w stanie zamknąć drzwi a co dopiero- powiedzieć chociażby „dzień dobry”. Ona zresztą też wyglądała na zdziwioną, więc patrzyli na siebie przez chwilę bez słowa.
Lilly wyglądała wyjątkowo kobieco i pięknie. Miała na sobie jakąś jasną sukienkę, trochę ją pogrubiającą z przodu, a swoje niezwykłe, puszyste włosy spięła z tyłu głowy klamrą. Z koszykiem w dłoni i pół rozwartymi ustami o kolorze malin wyglądała na tle osłonecznionej ulicy zjawiskowo.
Pierwszy szok minął mu po pięciu sekundach. Zamknął mocno oczy i otworzył je ponownie, a widząc, że Lilly nie znikła, tylko nadal stoi w wejściu, wziął głęboki oddech i powiedział dziwnym głosem:
-Wejdź, proszę.
Weszła bez słowa krok dalej a on zamknął cicho drzwi. W przesyconej zapachami aptece zapadła cisza. Lilly już przyszła do siebie ale nadal nie mogła się chyba zebrać na to, by przemówić, Snape zrobił więc to za nią.
-Co tu robisz?
-Przyszłam… przyszłam po zakupy.- odpowiedziała, unosząc ciut wyżej głowę i próbując patrzeć mu prosto w oczy.
-Przecież nie mieszkasz w Londynie.
-Jestem z Jamesem u jego rodziców.
Na dźwięk tego imienia twarz drgnęła mu silnie a on sam odwrócił wzrok w bok.
-Ach, tak.- powiedział dziwnym głosem, starając się za wszelką cenę opanować, bo zawładnęło nim naraz zbyt wiele skomplikowanych uczuć, by ogarnąć je ot, zaraz. Nie wiedział, co go tak obezwładniło: fakt, że zobaczył Lilly w swojej aptece, choć mieszkała zupełnie gdzie indziej, czy fakt, że zobaczył ją po tak wielu latach. Dziewięć, dziesięć…?
-Pracujesz tu?
Potrząsnął głową, bo pomyślał, że się przesłyszał, ale jednak nie: Lilly odezwała się do niego, zapytała, czy tu pracuje.
-Od dwóch miesięcy.- odpowiedział i mógłby przysiąc że jej twarz zmieniła się, jakby nieco rozjaśniła. Wahała się przez chwilę, otwierając i zamykając usta, ale w końcu wypowiedziała kolejne słowa, niemalże szeptem i każdy, nawet najbardziej nieczuły człowiek usłyszałby w tym głosie nadzieję na uzyskanie tej jednej odpowiedzi.
-Nie jesteś już z nimi?
Severus poczuł, jakby na serce zrzucono mu wielki kawał rozżarzonego metalu. Nie mógł jej okłamać, ale chyba jeszcze gorsze było wyznanie prawdy. Spojrzał jej prosto w oczy, pragnąc z całych sił zaprzeczyć, lecz ona już wiedziała. Rozchyliła usta w niemym zdziwieniu i powiedziała, przełykając ślinę:
-Ach, tak. Oczywiście. Jak mogłam być taka głupia i sądzić, że praca w aptece koliduje z byciem po stronie Sam - Wiesz - Kogo?- zaśmiała się nieco wymuszonym śmiechem, od którego Severusowi ścierpła skóra. -Wybacz mi moją naiwność.
Patrzył uparcie w bok, jak karcone dziecko, ale w duszy miał milion uczuć, których nie mógł okiełznać. Czuł, że popełnił największy błąd w swoim życiu, a jeszcze gorsza była świadomość, że właśnie za ten błąd płaci. Nie mogąc tego znieść, postanowił przyspieszyć to i spojrzał na nią, by zapytać, czego sobie życzy i zobaczył, że jej podbródek lekko drży a na rzęsach wiszą łzy. Jedna spłynęła właśnie po policzku, ale otarła ją błyskawicznie wierzchem dłoni.
-Lilly… - powiedział schrypniętym głosem, chcąc wyciągnąć dłoń, lecz ona odsunęła się gwałtownie.
-P- poproszę jakąś od-odżywkę do begonii.
-Lilly.…- podszedł do niej i bez słowa, nie bardzo zdając sobie w pełni sprawę z tego, co robi, objął ją i przytulił do siebie. Z początku wyrywała mu się, ale po chwili poczuł jej głowę na swoim ramieniu i usłyszał jej ciche łkanie. Powoli wyciągnął dłoń i pogładził ją po włosach, delikatnie i ostrożnie, jakby kobieta, którą trzymał w ramionach, mogła rozpłynąć się w powietrzu pod wpływem jego dłoni.
-Nie, dość tego.- stanowczo wysunęła się z jego objęć i otarła łzy, jakby ścierała ohydną maź.
-Lilly, przepraszam…
-Nie przepraszaj, za to, w co wierzysz i że ten, komu jesteś wierny, nie jest tym, którego ja popieram.- powiedziała zaskakująco twardym głosem. -To się nigdy nie zmieni.
-Mogłoby, gdybyś…- zaczął, ale zaraz potem urwał, dochodząc do wniosku, że to i tak nie ma już sensu. Lilly patrzyła na niego bez cienia współczucia.
-Gdybym wtedy zgodziła się na twoją propozycję?- spytała wyniośle. Ach, więc i ona pamiętała tamtą rozmowę. -Wiesz przecież, że to niemożliwe, a skoro ani ty, ani ja nigdy nie zmienimy poglądów, to znaczy, że najwyższy czas przestać mieć jakąkolwiek nadzieję.
Te słowa zabolały go. Wiedział, że pewnie mówiła o sobie i swojej nadziei na to, że on się zmieni i odejdzie od Czarnego Pana, ale on odczuł to też jako koniec z nadzieją na poprawę ich stosunków. Teraz zrozumiał, jak wielka naprawdę była ta iskierka, którą piastował nieświadomie w głębi duszy i jak bolesna jest jej utrata. „Bolesna” to nawet nie było wystarczające słowo.
-Jesteś tego pewna?- tylko tyle był w stanie powiedzieć. Lilly milczała, zaciskając wargi.
-Wybacz, ale od stania bolą mnie już nogi.- powiedziała chłodnym, obcym tonem. -Daj mi tę odżywkę… a ja… a ja po prostu… wyjdę… i tak będzie najlepiej… dla nas… dla nas obojga… dla mnie… Jamesa… i Harry’ego.
-Harry’ego?- powtórzył a Lilly w milczeniu odwróciła głowę. Severus zrozumiał w jednej chwili że to, co przedtem idiotycznym sposobem brał za pogrubienie było czymś zupełnie innym.
-Jesteś… jesteś w ciąży?- wychrypiał, czując, że musi chwycić się blatu. Oblizał suche wargi. -Z… z nim?
-Tak. Będę miała dziecko z Jamesem Potterem.- powiedziała, wypowiadając każde słowo wolno i wyraźnie a potem złapała się za bok i wzięła głęboki oddech. -Daj… daj mi już tę odżywkę… muszę wracać.
Bez słowa odwrócił się i poszedł na zaplecze. Z pasją chwycił butelkę z czerwonym, opalizującym eliksirem, zrzucając przy okazji trzy szkła suszonych nóżek pajęczych. Kiedy wrócił, zobaczył, że Lilly jest bardzo blada i kuca pod ścianą, oddychając łapczywie.
-Źle się czujesz?- zapytał, w mig znajdując się przy niej.
-Trochę… trochę mi słabo… to minie… zaraz minie…
-Chodź.- ukucnął przy niej i chwycił ją za ramiona. -Pomogę ci wstać i położysz się. Trzymaj się mocno… tak… dobrze… bardzo dobrze… o… już stoisz. Teraz zaprowadzę cię na zaplecze i tam się położysz.
-Nie… ja muszę wracać… daj mi… wody… tylko wody…- sapnęła, trzymając go kurczowo za ramię i chwiejąc się lekko na nogach. Severus, trzymając ją najpewniej jak tylko mógł, wyjął drugą ręką różdżkę i wyczarował szybko puchar z wodą. Lilly wypiła całą duszkiem i zaczęła lepiej oddychać, jednak nie odważyła się ruszyć. Severus nie myślał wtedy o niczym, w głowie miał chaos. Widział tylko bladą, lecz z wolna nabierającą zdrowych rumieńców Lilly a na swoim ramieniu czuł silny uścisk jej palców. Czekał w napięciu, nie męcząc jej mówieniem.
Po pięciu minutach Lilly doszła do siebie na tyle, że postanowiła iść do domu, jednak Severus kategorycznie jej tego zabronił.
-Nigdzie nie pójdziesz, a na pewno nie sama.- powiedział stanowczo, zupełnie, jakby wcześniej nie było między nimi pełnych zawodu i rozczarowania słów. Nie bacząc na jej protesty, zamknął aptekę i wolno ruszył z nią, podtrzymując ją, w stronę domu rodziców Pottera.
W połowie drogi puściła jego ramię i wolno szła u jego boku, cały czas głęboko oddychając. W pewnej chwili spojrzała na koszyk i zdenerwowała się na nowo.
-Miałam kupić warzywa… na śmierć zapomniałam! Muszę…
-Daj sobie z tym spokój.- Severus zagrodził jej drogę. -Odprowadzę cię do domu i to jest teraz najważniejsze, a nie jakieś warzywa.
W końcu udało mu się ją przekonać do swojego zdania i wolno kontynuowali swoją podróż. Dochodzili już do początku ulicy, na której zatrzymali się młodzi państwo Potter, gdy ujrzeli idącego z naprzeciwka w nerwowym pośpiechu Jamesa.
Na ich widok stanął jak wryty a potem niemalże podbiegł do nich. Zatrzymał się przy Lilly i, obejmując ją opiekuńczo ramieniem, spojrzał na Snape’a, któremu nie udało się ukryć niechęci na twarzy.
-Co ty tu robisz, Snape?!
-Lilly zasłabła w moim sklepie.- odpowiedział podobnym tonem, łypiąc na niego spode łba. Z całą mocą wróciły do niego wspomnienia ze szkolnych lat i dawne utarczki z Potterem oraz jego przyjaciółmi, co wcale nie usposabiało go nader życzliwie. -Przyprowadziłem ją, bo chciała sama tu przyjść.
-Co ci się stało? A mówiłem, nie idź sama, za gorąco!
-Nic się nie stało, już wszystko w porządku.- powiedziała drżącym głosem Lilly, uśmiechając się słabo. -Po prostu… zrobiło mi się słabo… napiłam się wody… to wszystko. Czuję się już lepiej. To normalne w moim stanie.
-I właśnie dlatego nie powinienem był się zgodzić na twoją samotna wycieczkę.- powiedział z nutą przygany Potter, patrząc na Lilly wzrokiem, z którego przede wszystkim wyczytać można było lęk, nie zaś gniew. Snape stał obok, nie będąc w stanie znieść tego dłużej ale jednocześnie nie mogąc zebrać się w sobie na tyle, by odejść. -A gdybyś straciła przytomność w jakimś zaułku, gdzie nikt by ci nie pomógł?!
-Nic się nie stało, Severus…
-Chodźmy do domu.- przerwał jej Potter, obejmując ją mocniej. -Odprowadzę cię, położysz się i nie będziesz wstawała do jutra.
Odeszli w stronę domu, zostawiając Severusa samego. Lilly chciała się obejrzeć, ale Potter chyba ją cały czas zagadywał. Snape zaś stał i toczył ze sobą walkę. Gorycz, żal, wściekłość i wzruszenie kotłowały się w nim tak, że ledwo usłyszał, że ktoś go woła. Ocknął się i uświadomił sobie, że w dodatku jest już na głównej ulicy.
-Snape! Hej, Snape!
Zatrzymał się i odwrócił. W jego stronę biegł Potter, w biegu poprawiając sobie okulary. Severus z wysiłkiem stłumił cisnące się na usta przekleństwa.
-Powinienem ci podziękować za to, że zająłeś się Lilly.- powiedział, gdy już stanął i złapał oddech. Patrzył na niego jakimś dziwnym, rozognionym wzrokiem. Severus wysłuchał go z najwyższym spokojem, chociaż w duszy aż mu się wszystko burzyło, żeby w końcu wyrzucić z siebie prawdę. -Ale tego nie zrobię… ze względu na to, kim jesteś.
-Piękna ideologia: nie dziękować swojemu wrogowi za ocalenie jego… jego…
-Myślisz, że jestem ślepy?- warknął cicho Potter, pochylając się w jego stronę. -Dobrze wiem, Snape, że wcale nie zrobiłeś tego, bo chciałeś jej pomóc. Zrobiłeś to ze względu na siebie, bo chciałeś, żeby wybrała ciebie, łudziłeś się, że to coś zmieni między tobą a nią i między mną a nią. Jesteś głupcem, Snape, głupcem, który nie potrafi nawet zdobyć się na to, żeby wypowiedzieć słowo „żona”.
-Nic ci do tego- odwarknął Snape, mając ogromną ochotę wyjąć różdżkę. Potter spojrzał na niego z góry.
-I w dodatku nie potrafisz przyznać się sam przed sobą. Wiesz, co ci powiem? Jesteś zerem. Zwyczajnym zerem, Sna…
Nie zdążył dokończyć, bo Snape’owi puściły nerwy i wymierzył mu cios prosto w twarz. Teraz Potter odsunął się kawałek, zakrywając dłońmi nos, a kiedy odsunął je, po jego palcach pociekła krew.
-Ty podły zdrajco!- syknął i wyjął różdżkę, ale w tej chwili na ulicy pojawił się Gothardy i, widząc, na co się zanosi, stanowczo położył dłoń na ramieniu swojego asystenta, i patrząc wymownie na jego przeciwnika, zaczął mówić dla niepoznaki:
-Panie Snape, dlaczego zostawił pan aptekę? Przecież umówiliśmy się, że będzie pan czekał tam na mnie, aż wrócę z Brighton… ale właściwie, to lepiej się składa, pomoże mi pan…- odwrócił się w stronę stojących za nim czterech kufrów, kilkunastu pudeł i jednego kosza.
W tym czasie Potter schował różdżkę i odszedł, mówiąc przez zaciśnięte zęby:
-Pożałujesz, jeśli nie dasz nam spokoju.
-… jest tego całkiem sporo, kilka kufrów nalewek ziołowych przyszło, świeża dostawa, będziemy je mieli jako pierwsi… panie Snape, słyszy mnie pan?- Gothardy wyprostował się znad kufra, nad którym się pochylił i spojrzał z niepokojem na Severusa, ale ten poczęstował go takim spojrzeniem, że stary aptekarz niemalże się zachłysnął.
-Zostaw mnie pan w świętym spokoju!- krzyknął, odskakując od niego jak oparzony i rzucając się w stronę wylotu na główną ulicę w takim amoku, że potrącił kobietę, niosącą kosz jabłek. Po paru sekundach znikł i nie było go już widać w świetle popołudniowego słońca. Niczym błyskawica wpadł do „Dziurawego Kotła”, trzaskając drzwiami i warknął na właściciela, zajmując jedno z krzesełek przy barze w najciemniejszym kącie
-Podwójną whisky, ale już!
_ _ _
Wspomnienie 42. Dodała Meg Sobota, 28 Czerwca, 2008, 14:56
Dwa pokaźne żyrandole, złożone z dziesiątek, a może setek kryształowych i perłowych, misternie upiętych wisiorków zalewały salon subtelnym światłem. Pośrodku stał długi, dębowy, owalny stół, wokół którego ustawiono wysokie krzesła. W lewym końcu pokoju był piękny kominek, w którym teraz paliło się kilka szczap drewna, trzaskając i sypiąc iskry, natomiast w prawym końcu znajdowało się wiele oszklonych gablot i szafek. Na wprost stołu znajdowało się wysokie okno, zasłonięte beżowymi zasłonami, które ktoś ściągnął ozdobnie przy parapecie srebrnym kółkiem, imitującym gryzącego swój własny ogon węża. Na ścianie po lewej stronie okna wisiał oprawiony w staromodne, drewniane ramy portret Abraxasa Malfoya, ojca Lucjusza. Severus podejrzewał, że portret znalazł się tu bardziej z woli Hazel, niż Lucjusza i Narcyzy.
-… a więc, zdrowie młodej pary! - zawołał jowialnie jakiś mężczyzna w czarnej, eleganckiej szacie, unosząc puchar i patrząc na wszystkich z szerokim uśmiechem. Zgromadzeni wokół niego zawtórowali mu i wszyscy wychylili swoje puchary do dna, łącznie z siedzącą u szczytu stołu jasnowłosą, drobną kobietą w białej sukni i otaczającym ją ramieniem mężczyzną w czarnej szacie z wysokim kołnierzem. Teraz odstawił kielich i zawołał z zadowoleniem i nutą ironii:
-A mówiłem wam już, kogo spotkałem w Ministerstwie, kiedy załatwiałem nasz ślub?
Rozległ się szmer zainteresowania. Snape nadstawił także uszu mimo woli, bowiem z zasady nie przepadał za plotkami i nie dowierzał im: najczęściej były krzywdzące i niesprawdzone.
-Tego idiotę, kawalarza i bawidamka Jamesa Pottera. Załatwiał termin dla siebie i dla tej rudej szlamy, wiecie, Lily Evans.
Severus poczuł nagły zawrót głowy, nie związany z wypitym winem. Czując się tak, jakby zapadał się w ciemną otchłań, odsunął stanowczo od siebie kielich, wstał od stołu nieco za głośno i opuścił salon. Jak tylko znalazł się na tarasie, oparł się o zimny mur i zapatrzył w rosnące w ogrodzie zadbane cyprysy. Nie przeszkadzało mu to, że na zewnątrz było poniżej zera ani że niebo na horyzoncie miało czerwonawą barwę, zapowiadającą solidne opady śniegu.
*
Kolejny toast, kolejne życzenia i kolejna pusta butelka po szampanie do skrzynki. Piękna oprawa wesela, pomyślała, upijając łyk ze swojego kieliszka i uśmiechając się pokazowo. Uśmiechaj się, Narcyzo, w końcu panna młoda nie może sobie pozwolić nawet na najdrobniejszą zmarszczkę!
--A mówiłem wam już, kogo spotkałem w Ministerstwie, kiedy załatwiałem nasz ślub?- powiedział głośno jej mąż, oplatając ją ramieniem. Z grzeczności udała, że ją to interesuje, mimo że najchętniej wstałaby teraz i wyszła na chwilę do kuchni albo na dwór, by odetchnąć od weselnego rozgardiaszu i gwaru. Uniosła lekko głowę, opierając ją o ramię Lucjusza i kątem oka rozglądając się po sali. Goście, głównie przyjaciele i znajomi Lucjusza, wpatrywali się w niego z zainteresowaniem. Tylko Severus Snape sprawiał wrażenie odizolowanego od reszty, choć przemyślnie usadzono go wśród znanych mu osób, blisko młodej pary.
Tak, Severusa nic nie mogłoby zmusić do zabawy, jeśli sam tego nie chciał, w ogóle sprawiał wrażenie nietowarzyskiego ponuraka, ale to było tylko wrażenie. Tak naprawdę był o wiele bardziej wartościowym, wrażliwym, mądrym człowiekiem od większości siedzących przy stole gości, a już na pewno cieszył się największym jej poważaniem spośród nich. Może i bywał oschły lub zamknięty w sobie, ale nigdy nie zniżyłby się do zwierzęcości prezentowanej nierzadko przez kolegów Lucjusza i wbrew pozorom czuł i rozumiał o wiele więcej niż oni.
Teraz także zerkał ku Lucjuszowi niby z ciekawością, lecz jego zainteresowanie zbliżone było do zainteresowania Narcyzy. Tak, Severusa nigdy nie intrygowały plotki i sensacje. Cień był jego ulubionym miejscem.
-Tego idiotę, kawalarza i bawidamka Jamesa Pottera. Załatwiał termin dla siebie i dla tej rudej szlamy, wiecie, Lily Evans.
Narcyza mimowolnie spojrzała na Severusa i dotarło do niej, co powiedział Lucjusz. Zanim jednak mogła cokolwiek zrobić (zresztą i tak nie wiedziałaby chyba, co można zrobić dla człowieka, któremu właśnie wbito sztylet w serce?), Severus poradził sobie sam: wstał i wyszedł na taras bardzo szybko, niemalże po angielsku. W przelocie dostrzegła jego ściśnięte niemal konwulsyjnie szczęki i bladość oraz błysk w oku. Odczekała stosowną chwilę, a potem także wstała od stołu i, przeprosiwszy na chwilę gości, wyśliznęła się na taras. Jak tylko przekroczyła próg, mróz uszczypnął ją w odsłonięte ramiona i twarz. Piękna pogoda na zimowy, nocny spacer ze sztucznymi ogniami, przemknęło jej jeszcze przez głowę i ujrzała Severusa, opartego o mur i zapatrzonego niewidzącym wzrokiem w ogród.
*
Dobrze wiedział, że to, co zawładnęło nim po słowach Lucjusza, to zwyczajna zawiść, podszyta rozczarowaniem i, tak, oczywiście, rozwianiem złudnej nadziei. Powinieneś się był już dawno nauczyć, Severusie, że wszystkie nadzieje są złudne i nie warto ich mieć, powiedział sam do siebie w duchu. Dopiero teraz w pełni uświadomił sobie, że ślub Lilly i Pottera, notabene tak naturalna kolej rzeczy, była sprawą, o której nie chciał nigdy myśleć i której unikał, najpewniej przez strach przed bólem i zazdrością. Nieważne było, że tak naprawdę nie utrzymywał kontaktów z Lilly, że ona była związana z Potterem. Nieważne dla niego było to, co ich dzieliło, choć było tego o wiele więcej niż spraw ich łączących. Taka była przykra, bolesna, smutna prawda, z którą stanął oko w oko przed północą w nocy z czwartego na piątego grudnia podczas przyjęcia weselnego Lucjusza Malfoya i Narcyzy Black, od dziś- Narcyzy Malfoy.
-Wszystko w porządku? - usłyszał cichy, damski głos. Oderwawszy się od swych niewesołych myśli, ujrzał obok Narcyzę.
-Tak, wszystko w porządku.- odpowiedział szybko i dodał po chwili wyjaśniająco: -Wyszedłem odetchnąć świeżym powietrzem, w środku jest za gorąco.
-Tak, rozumiem.- pokiwała głową i uśmiechnęła się po swojemu, trochę niepewnie, łagodnie i życzliwie.
Nie można było jej nazwać piękną panną młodą, ale z pewnością prezentowała się z wielką klasą i urokiem wewnętrznym. Skromna, prosta, biała sukienka, takież pantofelki i niewyszukana, naturalna fryzura z loków ozdobiona małą, bialutką różyczką pasowały do niej jak ulał i sprawiały, że wyglądała wdzięcznie i elegancko. Choć uśmiechała się przez cały wieczór i nie można było jej przyłapać na najdrobniejszym skrzywieniu warg, to w jej oczach zauważalny był brak blasku i iskierki wesołości, jaką można było dostrzec niegdyś, podczas pobytu w Hogwarcie. Severus pomyślał, że chyba wie, dlaczego Narcyza jest tak… nie, „smutna” nie oddawało wyrazu jej oczu, już bardziej- przygaszona dlatego spojrzał na nią łagodniej.
*
Narcyza czuła, że nie powinna rozmawiać z nim na ten temat, ale z coś mówiło jej, że tak naprawdę on tego potrzebuje. Mogli mówić o pogodzie i weselu jeszcze długo, lecz jak długo i co potem? Wiedziała przecież, dlaczego Severus wyszedł na taras i wydawało jej się, że on też o tym wie, więc uznała, że lepiej będzie postarać się poruszyć dręczący go temat.
-Chodzi o ślub Lilly Evans i Pottera, prawda?- zapytała cicho, podchodząc bliżej. Specjalnie powiedziała: „Pottera”, a nie „Jamesa”. Severus najpierw odwrócił wzrok a potem, stoczywszy chyba jakąś straszną, wewnętrzną walkę z samym sobą, spojrzał na nią w taki sposób, że zabrakło jej tchu. Rozpacz i przygnębienie były pustymi słowami przy tym, co oddawało jego spojrzenie. Narcyzie ścisnęło się serce i poczuła przemożne pragnienie, by położyć mu dłoń na ramieniu, lecz nie zrobiła tego.
-Severusie…
-Jest zimno, poza tym goście się już pewnie niecierpliwią.- padła sucha odpowiedź. Maska, pomyślała, patrząc na niego i z całej siły próbując znaleźć słowa, które mogłyby przynieść mu otuchę. Wieczna maska, może to dlatego jest taki nieszczęśliwy.
-Severusie, ja wszystko wiem.- powiedziała niepewnym, cichym głosem. -Wiem, jak się czujesz, naprawdę cię rozumiem… widzisz… może ona… może Lilly nie była świadoma tego, co do niej czujesz… bo wtedy nie wyszłaby za niego… na pewno nie!
Spojrzał na nią już nieco milej, choć nadal ze szczególnym błyskiem. Narcyza zaczerpnęła tchu i brnęła dalej.
-Zawsze byłeś skryty i nigdy jej nie powiedziałeś, co do niej czujesz, prawda? Nie utrzymywaliście od dawna kontaktów… może myślała, że…
-Zerwaliśmy ze sobą kontakty przez to, że jestem śmierciożercą.- przerwał jej niby oschle, ale Narcyza wyczuła, że z trudem hamuje rwanie się głosu. Odwrócił głowę i zapatrzył się ponownie w cyprysy. W przeciągu tego ułamka sekundy, gdy odwrócił od niej głowę, ujrzała, jak bardzo zmieniły się jego oczy, ujrzała w nich jakiś blask, groźny i nieznany jej dotąd. Opanowanie, naczelna cecha śmierciożerców, przemknęło jej przez głowę. Tymczasem on dodał po krótkim milczeniu: -Lilly jest przeciwna temu ruchowi, zawiodła się na mnie, bo przyłączyłem się do Czarnego Pana.
*
-Nie wiedziałam.- szepnęła Narcyza, ale Snape mówił dalej; teraz w jego głosie zadźwięczał sarkazm pomieszany z pogardą, skrywający gorycz.
-A niby skąd miałaś wiedzieć? Nigdy nikomu o tym nie mówiłem… sam się zresztą dziwię, że mówię to…- przeniósł na nią wzrok i zreflektował się, widząc, że kobieta niemal kuli ramiona. Zniżył głos. -Przepraszam, Narcyzo. Nie wiem, co się ze mną dzieje, poniosło mnie.
-Nic się nie stało.- usłyszał jej szept. W jej oczach widać było cień bojaźni, na który sobie zasłużył. Był wściekły na siebie, że stracił panowanie nad sobą, że jeden głupi ślub wytrącił go z równowagi, że z powodu jednej panny młodej rani drugą: szanował Narcyzę, bo znał ją właściwie od pierwszej klasy i zawsze miał o niej dobre zdanie; nie była jedna z tych dziewczyn, co to się narzucają facetom, nie Owszem, zawsze była wesoła i potrafiła odciąć się, aż w pięty szło (najczęściej Lucjuszowi), ale miała klasę.
Potem zaczęła przygasać, gdy Bellatrix pojawiła się na scenie, zwłaszcza po pamiętnym spotkaniu przyszłych śmierciożerców, na którym Lucjusz zgłosił Narcyzę, ale Czarny Pan przejrzał ją i przyjął jej siostrę.
Odtąd Narcyza była zawsze w cieniu starszej siostry, a bynajmniej Severus odnosił takie wrażenie. Na szczęście, nie wpłynęło to na zmianę zdania Lucjusza, chociaż Severus cały czas czuł, że Lucjusz nie widzi wszystkiego, nie widzi, jak bardzo strach o niego odzwierciedla się na twarzy jego żony i jakiej miłości jest to wyrazem.
-Aaa, tu jesteście!- zawołał ktoś zadowolonym głosem, po którym Severus rozpoznał pana młodego. Lucjusz zręcznie przeszedł przez próg i w paru krokach zjawił się obok swojej żony, którą swobodnie objął ramieniem. Potem zwrócił się pół żartem, pół serio do swojego przyjaciela: -Severusie, no, no, nie poznaję cię! Sądziłem, że interesuje cię inna panna młoda, aniżeli moja żona!
-Przestań!- syknęła Narcyza, uderzając go lekko po dłoni ale Snape był opanowany i z zimnym spokojem patrzył na Lucjusza. Ten przewrócił oczyma i powiedział poufale:
-Stary, zrozum, to się musiało kiedyś stać, poza tym… myślałem, że przez tyle lat już ci przeszło.
-Lucjusz!- szepnęła Narcyza gniewnie. -Za chwilę północ, trzeba będzie wznieść toast a tutaj chyba tego nie zrobimy, prawda?
-Wracajmy do środka.- dodał Snape i wszyscy troje weszli z powrotem do oświetlonego pokoju. Lucjusz natychmiast wezwał domowego skrzata, aby doniósł szampana, a Narcyza poszła otworzyć drzwi, bo w tejże chwili zabrzęczał dzwonek.
*
Wciąż będąc pod wrażeniem niedawnej rozmowy z przyjacielem swojego męża, Narcyza minęła hall, opromieniony subtelnie światłem świec z kilkunastu złoconych kinkietów i pełen rodzinnych portretów i dotarła do drzwi. Gdy je otworzyła, ujrzała za progiem młodą, czarnowłosą kobietę oraz nieco starszego, ciemnowłosego mężczyznę. Oboje odziani byli w płaszcze z kapturami.
-Bellatrix? Rudolf?- zawołała z nutą miłego zaskoczenia, odsuwając się odrobinę na bok. -Nie spodziewałam się was tak wcześnie… wejdźcie do środka.
-Uciekł nam.- szepnęła z rozgoryczeniem Bella, ściskając siostrę formalnie. Narcyza spojrzała na nią z mieszanymi odczuciami.
-On będzie wściekły, prawda?- raczej stwierdziła, niż zapytała, a Bellatrix spojrzała na nią krótko i wzruszyła nieznacznie ramionami. Nie zdążyła już niczego powiedzieć, bo Rudolf podszedł żeby złożyć jej życzenia a już po chwili wprowadzała gości do salonu.
*
Severus zastanawiał się właśnie, jak długo będzie musiał jeszcze zostać, gdy w salonie nastąpiło poruszenie: oto panna młoda wprowadziła do pokoju parę nowych gości, którymi okazali się być jej siostra wraz z narzeczonym, Lestrangem. Snape spojrzał na nich dosyć niechętnie i zerknął na Lucjusza, który ruszył w stronę szwagierki z pełnym wyższości uśmiechem na bladej twarzy i kieliszkiem szampana w dłoni.
Nigdy nie przepadał za Bellatrix. Była wprawdzie bardzo oddana Czarnemu Panu i dość bystra, ale szła do celu po trupach, nieważne czyich. Być może posiadanie przy boku tak zdeterminowanej, bezwzględnej i zaślepionej wiarą w czarną magię osoby, jaką bez wątpienia była Bellatrix Black było dla Czarnego Pana bardzo ważne i dobre, jednakowoż nawet to w połączeniu z dążeniem do wspólnego poniekąd celu nie mogło zmienić podejścia Severusa do siostry Narcyzy. Zresztą, ona też nie sprawiała wrażenia osoby dobrze mu życzącej. W duchu podejrzewał, że tak naprawdę jest dla niej li i jedynie rywalem na drodze walki o priorytety wyznaczone przez Lorda Voldemorta, a tak na to wskazywało jej pełne pogardy i skrywanej niechęci zachowanie. Teraz też na jego widok skrzywiła wargi w czymś, co przy bardzo dużej ilości dobrej woli można by było nazwać uśmiechem (pomijając ten drobny fakt, że starsza panna Black nigdy nie potrafiła się uśmiechać jak normalni ludzie) pełnym drwiny oraz dumy i uniosła wyżej głowę.
*
Przywitawszy się zdawkowo z Lucjuszem, Bellatrix rozejrzała się z cieniem zainteresowania po salonie domu rodu Malfoyów. Większość gości pochodziło ze znanego jej doskonale kręgu zwolenników i sług Czarnego Pana. Przy brydżowym stoliku delektowali się whisky czterej mało istotni śmierciożercy o robiącej zdecydowanie złe wrażeni fizjonomii. Obok, w kącie, jakieś uwagi cichcem wymieniali Rokwood i Avery, dwaj zdecydowanie najbardziej brutalni i bezwzględni prócz niej śmierciożercy. Przy wielkim stole siedziało teraz tylko kilka osób, generalnie płci męskiej i stanu wolnego. Tuż przy wielkiej wazie z ponczem siedział jeszcze jeden śmierciożerca: chudy, o czarnych, tłustych włosach i ponurym wejrzeniu, popijający ze znudzeniem wino.
-No proszę, jeszcze jeden wspólny znajomy.- powiedziała na skraju szyderstwa i żartu, podchodząc do niego szybkim krokiem i siadając obok. -Czyżbyś topił smutki w alkoholu? Ty, taki zamknięty w sobie, nieczuły jak głaz… Snape, nie poznaję cię!
-Chyba jednak poznajesz, skoro zwracasz się do mnie po nazwisku.- odparł z pozoru spokojnie, choć całym jestestwem mówił „Daj mi spokój”.
-Bystre spostrzeżenie.- zakpiła i spojrzała na jego kieliszek. -Chyba nie jesteś idealnym gościem weselnym, skoro wino ci nie smakuje i minę masz ponurą, jakby coś się dotkliwie ugryzło… chociaż może ambicja cię szczypie.
-Ambicja?- prychnął i spojrzał na nią ze źle ukrywanym zaskoczeniem. Bellatrix wysunęła nieco dolną wargę i spuściła oczy, robiąc niewinną minę.
-Cóż… może już dostałeś wiadomość od brata swojego ukochanego przyjaciela, Blacka… może już wiesz, że wymknął się dzisiejszej nocy sprawiedliwości… ale to i lepiej, jeśli pozostajesz z nim w kontakcie. Będziesz mógł mu przekazać, że kara i tak go spotka, prędzej, czy później.
-Dobrze wiesz, że nie utrzymuję kontaktów z żadnym z Blacków!- przerwał jej gniewnie, ale ona mówiła dalej, teraz zniżając nieco głos i pochylając się ku niemu tak, że uderzyła go fala jej ciężkich perfum.
-No to bardzo dobrze, że nie utrzymujesz… bo mogłoby to się źle skończyć nie tylko dla Regulusa… ale także dla ciebie, zwłaszcza, że, jak słyszałam, nie zapomniałeś jeszcze o pewnej małej szlamie…
*
-Zamknij się.- warknął, poniewczasie zdając sobie sprawę z tego, jak głupi popełnia błąd, pozwalając sobie na utratę opanowania w jej obliczu. Bellatrix zauważyła wiedziała o tym tak dobrze, jak on i zaśmiała się tylko bardzo demonicznie.
-Brawo, Snape, oby tak dalej, a zejdziesz kompletnie na psy.- syknęła, pozwalając sobie na kolejny pełen szyderstw, wzgardy i sarkazmu uśmieszek. Snape wstał gwałtownie i, nie zaszczyciwszy jej nawet spojrzeniem, zasunął za sobą gwałtownie krzesło i już miał ruszyć do wyjścia, gdy, o czymś sobie widocznie przypomniawszy, cofnął się, pochylił nad nią tak, żeby nie było widać jego twarzy i powiedział bardzo cicho tak, by tylko ona go usłyszała:
-Nawzajem, Bellatrix.
Potem zawinął się w miejscu i wyszedł, nim ktokolwiek zdołał go zatrzymać. Bellatrix została sama. Spuściła głowę i parsknąwszy śmiechem pod nosem, wstała i podeszła szybko w stronę Rudolfa.
-Proszę cię, zrób mi tę przyjemność i idź za nim.- szepnęła mu do ucha, uśmiechając się porozumiewawczo. Rudolf wymienił z nią tylko spojrzenia i po angielsku opuścił salon, zostawiając jej swój kieliszek z brandy. Bellatrix, teraz z błyskiem satysfakcji w oku, przechyliła kieliszek i wypiła połowę jego zawartości jednym haustem a potem podeszła do grupy, wśród której stała Narcyza wraz z Lucjuszem.
*
Noc była zimna i ciemna. Zanosiło się na porządny śnieg. W mieście nie było nikogo, zupełnie, jakby wszelkie żywe istoty skryły się przed ludzkim okiem. W obawie o co, myślał, idąc równym, zdecydowanym krokiem i rozglądając się czujnie. W obawie o życie? O ciepło, które można stracić? Chyba nic nie jest porównywalne z utratą nadziei, przemknęło mu przez myśl, gdy mijał bramę do jednej z willi. Wesołe światło, wylewające się na ponurą ulicę zza przysłoniętych delikatnymi, batystowymi zasłonkami szyb oświetliło jego wysoką, podobną do tajemniczego cienia postać… obejrzał się błyskawicznie i błyskawicznie skręciwszy w prawo, wsunął się za załom wysokiego, murowanego płotu.
Zza zakrętu wolno wysunęła się postać jakiegoś mężczyzny. Rozejrzał się kątem oka i przystanął, jakby zagubił się w labiryncie ulic. Severus czekał w milczeniu, aż postać przybliży się, by móc ją rozpoznać. Człowiek jednak stał bez ruchu a potem z nagłym rozmysłem cofnął się za płot.
Snapem zawładnęły nagle jakieś duszone od dłuższego czasu, splątane, bolesne uczucia. Prawie pociemniało mu w oczach, gdy wyskoczył ze swojego ukrycia i, wycelowawszy różdżką w kryjówkę śledzącego go tajemniczego człowieka, zawołał mocnym, dygocącym głosem:
- Drętwota!
Ukrywający się za murem mężczyzna stęknął głucho i upadł ciężko na chodnik. Severus prawie do niego podbiegł i obrócił go na plecy. Ujrzawszy zastygłą ze zdziwienia twarz Lestrange’a, przyklęknął obok niego z różdżką w dłoni, powiedział prawie Szpetem:
- Enervate. -
i spojrzał mu prosto w obracające się szybko gałki oczne, trzymając drugą dłonią kołnierz jego płaszcza.
-Po co mnie śledziłeś?
-Nie śledziłem cię!
Snape potrząsnął nim bez skrupułów a potem warknął, podnosząc się i prostując:
-Przekaż Bellatrix, że śledzeniem najbliższych sług Czarnego Pana może tylko pogorszyć swoją jakże szlachetną opinię.
To powiedziawszy, okręcił się ze złością na pięcie i znikł w zaułkach ulic, nim Lestrange zdążył się zerwać na równe nogi.
Wspomnienie 41. Dodała Meg Poniedziałek, 16 Czerwca, 2008, 09:15
No proszę, wystarczy wyjechać na tydzień i zapomnieć o wykupieniu roamingu na Internet na laptopa, żeby uzbierało się tyle komentarzy! Zastanawiam się, czy to nie jest niezły patent... Dobra, przejdźmy do meritum. Bardzo dziękuję za wszystkie słowa. Matix, tak między Bogiem a prawdą, to miało tam być "połykającą węża czaszkę" Cieszy mnie także to, że spodobał się Wam pomysł ze zróżnicowaną narracją. Teraz już milknę i czekam na Wasze opinie o nowej notce zarówno tu, jak i w pamiętniku Dracona. Pozdrawiam cieplutko!
***
Elle otrzepała się porządnie, złapała oddech i usiadła na krześle, gdy do pokoju wróciła Heidi wraz z dwoma mężczyznami, których zawołała na pomoc. Na pytający wzrok siostry odpowiedziała:
-Nie złapaliśmy go, sam uciekł.
-Tchórz jeden, pani, jak uciekał, to się kurzyło za nim aż!- zawołał jeden z mężczyzn. -Co on tutaj chciał, że pani go kazała wyrzucić?
-To śmierciożerca. - odpowiedziała Elle, marszcząc brwi. -Trzeba powiadomić profesora Dumbledore’a, nie sądzę, że ten facet był tu bez powodu.
-No jasne, że nie, śmierciożerca, który wpadł się rozerwać nad kufelkiem kremowego… - dodał drugi. -A tak przy okazji, szefowo, to może znalazłoby się jakie piwko dla nas, wie pani, za pomoc dla…
-Jasne, nie ma sprawy.- machnęła ręką. -Zaraz panom naleję i dziękuję za pomoc.
-Nie ma za co dziękować, my zawsze do usług!- jęli wołać jeden przez drugiego i, kłaniając się, poszli z powrotem na salę. Heidi stała w wejściu, mnąc rękaw i patrząc w podłogę. Elle zauważyła, że jej oczy podejrzanie lśnią. Bez słowa wstała, podeszła i przytuliła ją do siebie.
-To nie był dobry człowiek dla ciebie, Heidi.- szepnęła. -Ktoś, kto stoi po stronie Sama - Wiesz - Kogo, mógł cię tylko skrzywdzić. Najlepiej trzymać się od nich z daleka.
Heidi wysunęła się z jej ramion.
-Musisz nalać piwa tamtym panom. - powiedziała dygocącym głosem i pociągnęła nosem. -Posprzątam tu.
-Dobrze. Pójdę też powiedzieć Albusowi o tym, co się stało, jak skończy rozmawiać z panną Trelawney.- zgodziła się błyskawicznie. Czuła, że dziewczyna była bardziej zraniona, niż to po sobie pokazała… może chciała się wypłakać w samotności? A swoją drogą, pomyślała Elle, stając ponownie za barem, co ona w nim widziała?
*
Severus stał, oparty o ścianę, i oddychał ciężko. Trzy stopy przed nim znajdowała się nieprzebita ściana zimnego, nieprzyjemnego deszczu. Schronił się pod okapem drewutni, znajdującej się na obrzeżach gospody. Był wściekły, że dał się tak łatwo podejść, zdemaskować… jeszcze gorsze było to, że jego wściekłość nie mogła się równać wściekłości, jaką odczuje Czarny Pan po jego powrocie. Cóż za klęska i nieudolność!
-Może trochę wina?
Spojrzał w stronę, z której dochodził głos. Jakiś obdartus w dziwnym, postrzępionym kapeluszu o wielkim rondzie, z frymuśnym szalem i w wielkim, podziurawionym swetrze siedział pod murkiem a w dłoni trzymał butelkę, teraz wyciągniętą życzliwie ku Snape’owi. No, tak. Tylko tego jeszcze brakowało.
-To chyba raczej jakiś winiak, niż wino.- prychnął opryskliwie, mierząc go wzrokiem.
-Aleś pan nieuprzejmy. Nie chce pan, to nie, ale wyglądał mi pan na takiego, co by się napił.- odpowiedział tamten obrażonym tonem. Severus patrzył w milczeniu, jak obdartus jednym haustem opróżnia połowę butelki i jak wstrząsa się zdrowo, a potem znienacka powiedział:
-Wie pan co… pan da mi się napić… a ja panu pokażę magiczną sztuczkę, dobra?
*
Heidi siedziała na krześle i wpatrywała się w zalany deszczem świat za oknem. Nie wiedziała, co ze sobą począć, bo głowę miała pełną dziwnych myśli. Wszystkie koncentrowały się jednak wokół tego samego tematu.
Doskonale wiedziała, że tych kilku słów, jakie do niego powiedziała, tych paru zdań nie można było uważać za rozmowę. Ujrzała go po raz pierwszy dzisiejszego wieczora i coś się stało, choć pozornie nic nie zaszło. To było zupełnie tak, jakby ona była szpilką a on magnesem. Co z tego, że wcale nie zwrócił na nią uwagi, co z tego, że okazał się podłym zdrajcą świata czarodziejów? Niczego to nie zmieniało i być może dlatego Heidi było tak ciężko na duszy. Od jego ucieczki minęła prawie godzina, a ona wciąż rozpamiętywała to na nowo, na próżno doszukując się czegoś dla siebie w jego spojrzeniach i gestach. Po co tu przyszedł? Czy tylko chciał spędzić noc nad kieliszkiem i miał zwyczajnego pecha, czy też faktycznie, jak podtrzymywała Elle, był tu z jakiegoś tajemniczego powodu?
Przypomniała sobie całe jego zachowanie podczas tych paru godzin, jakie spędził „Pod Świńskim Łbem”. Nie było w tym nic niepokojącego, pił, siedział, czasem patrzył na drzwi, czytał gazetę… ale czy człowiek niewinny ucieka tak, jak on uciekał? No tak, ale on przecież nie jest niewinny, pomyślała, to przecież śmierciożerca.
*
Wszedł ponownie do karczmy, szczelnie się zasłaniając wielkim kapeluszem i szalem. Goście pili, grali w karty, rozmawiali: wszystko tak, jak wcześniej. Za barem stała Elle Green. Nalała komuś piwa kremowego a potem pokręciła się chwilę i znikła w części prywatnej. Nie mogło być lepszej okazji! Nim ktokolwiek zdołałby go rozpoznać, wsunął się w korytarz za drzwiami po prawej stronie i, zamknąwszy za sobą drzwi, udał się cicho po stopniach na górę, zsuwając kapelusz trochę do tyłu, by móc cokolwiek widzieć.
*
Heidi poderwała się z krzykiem, gdy zza zasłony wyszła Elle.
-Co się stało? - zapytała, zaskoczona jej reakcją.
-Nie… nic…- wyjąkała Heidi, otrzepując szatę. -Po prostu… weszłaś tak niespodziewanie… już idę, idę…
-Spokojnie, nic się nie dzieje na razie, ale będziesz mi potrzebna, żeby zanieść herbatę do pokoju panny Trelawney. Obiecałam jej to na początku, a potem nie chciałam
-Idę. - Heidi przytaknęła ruchem głowy i wyszła za siostrą z pokoju. Postanowiła, że do północy nie będzie myśleć o niczym, co się nie będzie wiązało ściśle z zamówieniem gości gospody.
*
Już po chwili znalazł się pod drzwiami pokoju nr 1. Zza nich dobiegał go głos dyrektora jego dawnej szkoły oraz głos Sybilli. Rozmowa chyba miała się ku końcowi.
-Chciałby pan coś jeszcze wiedzieć, dyrektorze?- głos kobiety był cienki i nieco drżący. Chyba była zdenerwowana.
-Nie, nie, sądzę, że wszystko, co chciałem wiedzieć, to wiem… chociaż może… jeszcze jedno pytanie, panno Trelawney.-
Severus skupił się na słuchaniu.
- Co pani sądzi o roli wróżbiarstwa we współczesnym systemie czarodziejskiego szkolnictwa dla przyszłości młodych pokoleń?
-Proszę?- głos Trelawney zadrżał mocniej.
- Co pani sądzi o roli wróżbiarstwa we współczesnym systemie czarodziejskiego szkolnictwa dla przyszłości młodych pokoleń?
-Ooo, wróżbiarstwo, to bardzo cenna dziedzina magii, bardzo przydatna dla przewidywania przyszłości, niesłusznie lekceważona obecnie. Moim zdaniem, to jedna z ważniejszych dziedzin magii współczesnej.
-Proszę?- tym razem Dumbledore wydawał się być zbity nieco z tropu i także Snape, ukryty za drzwiami, próbował coś z tego zrozumieć.
-Powiedziałam, że wróżbiarstwo jest bardzo cenną dziedziną magii, przydatną do przewidywania przyszłości i niesłusznie lekceważoną w dzisiejszych czasach. Myślę, że to jedna z ważniejszych dziedzin magii współczesnej.
To wygląda, jak wywiad z wróżbitką, pomyślał Severus, tym razem nasłuchując odgłosów z dołu. Tylko dlaczego Dumbledore przeprowadza z nią taki wywiad?
-Hm, myślę, że to wszystko.- głos dyrektora był sztucznie uprzejmy. Zapewne kryło się pod nim rozczarowanie i niechęć. -Dziękuję, że poświęciła mi pani tyle czasu, panno Trelawney.
-A co z pracą?- zapytała Trelawney z zainteresowaniem i napięciem. Wypadło to, zdaniem Snape’a, bardzo nachalnie.
-Prześlę pani odpowiedź w przyszłym tygodniu.- uprzejmie odpowiedział. Chyba wstał, bo dało się słyszeć kroki. Severus rozejrzał się szybko. Niestety, żadnej dobrej kryjówki! Właśnie zahaczył wzrokiem o kolejne drzwi i pomyślał, że najwyżej otworzy je Alohomorą , gdy z pokoju dobiegł go dziwny charkot.
-Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana…- powiedział ktoś charczącym głosem i Severus był wyjątkowo pewien, że to nie jest głos Dumbledore’a. Jednocześnie usłyszał kliknięcie zamka na dole i na schody wpadło światło z izby. Ktoś ruszył żwawym krokiem do góry. Severus przycisnął ucho do drzwi, nie zważając na razie na to niebezpieczeństwo. Charczący głos był coraz cichszy.
-Panno Trelawney… czy wszystko…
-Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli…
Kroki na schodach były coraz bliższe. Światło świecy zaigrało na podłodze… Cztery stopnie…
-A narodzi się…
Dwa stopnie…
-Panno Trelawney, proszę się uspokoić!
-Gdy siódmy miesiąc…
-Co pan tu robi?
Severus skierował oszalały wzrok na osobę, która powiedziała te słowa i stanął oko w oko z Heidi, która, spojrzawszy na jego twarz, otworzyła buzię jak do krzyku.
-…dobiegnie końca…
-ELLE! ELLE! ON TU JEST! - wrzasnęła Heidi, upuszczając z głośnym brzękiem tacę i kompletnie zagłuszając kolejne słowa Trelawney. -ELLE! ŚMIERCIOŻ…
Snape’owi pociemniało przed oczyma z wściekłości i , przydusiwszy dziewczynę do podłogi, zatkał jej dłonią usta, próbując zrozumieć coś z dalszych słów sybilli, lecz jej głos przemienił się teraz w bełkot, zmieszany z wołaniem Dumbledore’a. Heidi wierzgała i piszczała, próbując się mu wyrwać.
Spojrzał na nią tak strasznie, że zamilkła na chwilę a jej oczy rozszerzyły się ze strachu. W tym momencie drzwi na dole otwarły się i na schody wpadło kilka osób, z Elle Green na czele. Severus ogarnął całe zamieszanie rozszalałym wzrokiem i obejrzał się na drzwi za sobą. Zobaczył, że klamka porusza się i instynktownie puścił Heidi, która natychmiast ugryzła go z całej siły w dłoń. Paru mężczyzn z rykiem chciało się na niego rzucić, ale on wyśliznął im się bokiem. Był już w połowie schodów, które pokonywał po dwa stopnie, cudem nie łamiąc sobie nóg, gdy usłyszał niezwykle potężny głos Dumbledore’a.
-SPOKÓJ!
Snape zatrzymał się z nogą na ostatnim stopniu i obejrzał, dysząc. Dumbledore trzymał różdżkę w pogotowiu i patrzył mu prosto w oczy tym swoim przenikliwym, zaskakującym wzrokiem. Severus prychnął cicho i wybiegł z gospody, zanim ktokolwiek zdążył go dogonić.
Wspomnienie 40. Dodała Meg Wtorek, 03 Czerwca, 2008, 09:00
Witajcie! Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Oto 40. wpis... dość...ekhem... długi Mam nadzieje jednakowoż, że przy nim nie zaśniecie. Kolejny dodam po powrocie z Florencji, tj. około 15 czerwca, ale nie traćcie nadziei na wcześniejszy wpis . Pozdrawiam i zapraszam później do pamiętnika Malfoya!
P.S. Ann, lubię dobrą piłkę, ale Żewłakow jest tylko przypadkiem Po prostu wyobraźnia szepnęła mi takie nazwisko, a ja jej posłuchałam, oczywiście Nie ma nic gorszego od robienia na przekór wyobraźni.
***
Zapowiadała się burzowa noc. Od rana było parno a nad horyzontem wisiały ciężkie, ołowiane chmury. Pewnie będzie dużo klientów, pomyślała, przecierając blat i czujnym okiem ogarniając całą salę. Było jeszcze wcześnie, słońce dopiero chyliło się ku zachodowi. Jak dotąd, był tylko jeden klient, mężczyzna przyodziany w czarną szatę, z czarnymi, półdługimi, niezbyt czystymi włosami. Od chwili przyjścia wypił porcję miodu korzennego z goździkami i skórką pomarańczową, a zjawił się już dobre dwie godziny temu. Nie wiedziała, czy czeka na kogoś, czy po prostu przyszedł do gospody, by się napić, ale nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Cóż, klient nasz pan, w ciągu kilkunastu lat pracy przywykła do największych dziwadeł, przewijających się przed jej ladą.
-Elle, nie wiesz, czy mamy jeszcze jakiś zapas whisky? John twierdzi, że w zeszłym tygodniu była dostawa, a teraz nie może nigdzie znaleźć tej skrzynki.- powiedział żeński, nieco zakatarzony głos za jej plecami. Odwróciwszy się, ujrzała swoją młodszą siostrę w okularach i oliwkowej szacie. Na widok chusteczki, którą trzymała przy nosie, skrzywiła się z niesmakiem.
-Och, na litość boską, Heidi, mogłabyś się zachowywać bardziej jak czarownica. Rengore!
-Dzięki. Zawsze zapominam tego zaklęcia.- Heidi spojrzała na Elle z respektem. -John jest w piwnicy. Ja zajmę się gośćmi.
Elle wyminęła ją bez słowa i udała się do piwnicy, marszcząc nieznacznie czoło. Co ten John kręci? Przecież jeszcze dziś rano mówiła mu, że skrzynka z whisky stoi pod południową ścianą, obok beczek z piwem imbirowym.
*
Severus odsunął od siebie rozpoczęty kufel z miodem. Jego korzenny smak rozgrzał go, ale też uśpił czujność. Potrząsnął głową, by wydobyć się z oparów senności oraz znużenia i rozejrzał się ukradkiem.
Nic się nie zmieniło, nadal był jedynym gościem gospody „Pod Świńskim Łbem” tylko za ladą nie stała już zażywna, prosta właścicielka, lecz jej młodsza siostra- zakompleksione, wiecznie wystraszone, głupiutkie dziewczę w okularach. Teraz próbowała robić wrażenie ważnej osoby, stojąc za ladą i czekając na zamówienia. Snape wykrzywił wargi w złośliwym uśmiechu i spojrzał na dziewczynę. Ta od razu się spłoszyła i, pragnąc ukryć rumieniec na twarzy, chwyciła szybko pierwszą lepszą szklankę, by ją wytrzeć. Niestety, zrobiła to tak niezgrabnie, że szklanka spadła na podłogę z brzękiem i rozbiła się najpewniej w drobny mak. Dziewczyna zaczerwieniła się jeszcze bardziej, obejrzała, czy aby siostra nie stoi za jej plecami i szybko schyliła się, by zatrzeć ślady swego niezgulstwa.
*
Heidi tkwiła urzędowo za ladą i pragnęła, by Elle nie wracała jeszcze długo. Uwielbiała obserwować gości, siedzących na sali i tonąc w rozmyślaniach, które obecność energicznej, surowej siostry zawsze uniemożliwiała.
Na razie na sali był tylko jeden gość: czarnowłosy mężczyzna, siedzący samotnie przy stoliku. Mimo że nie sprawiał wrażenia towarzyskiego i życzliwego gościa, Heidi była nim zafascynowana, bo odniosła nieodparte wrażenie, że z jego zamkniętej pozornie twarzy bije coś oryginalnego, coś tajemniczego, coś, co ją przyciągało do niego wbrew wszelkim nakazom rozsądku. Choć wyglądał na zaniedbanego, był też przystojny.
Teraz, gdy Elle znikła w piwnicy, Heidi mogła na niego patrzeć bezkarnie, ile dusza zapragnie. On zaś nie zwracał na nią żadnej uwagi. Zdawał się być zamyślony i tylko czasem zerkał ku drzwiom gospody.
W pewnej chwili tajemniczy gość odsunął od siebie zdecydowanie kufel i potrząsnął głową. Heidi drgnęła i, choć bardzo się starała temu zapobiec, spojrzała na niego z zainteresowaniem. W tej samej chwili on podniósł wzrok i skierował go prosto na nią. Pisnęła cicho i, zmieszana, wzięła do drżących rąk szklankę, by za nią ukryć spłonione oblicze. Palce jej drgnęły i szklanka wypsnęła się z rąk. Brzęk tłuczonego szkła sprawił, że zaczerwieniła się jeszcze bardziej i czując, że jest pośmiewiskiem dla czarnowłosego mężczyzny, kucnęła, by uprzątnąć odłamki. Przedtem jednak musiała bardzo głęboko pooddychać, bo jego spojrzenie przyprawiło ją o lekką utratę tchu.
*
Elle pchnęła zdecydowanym ruchem drzwi piwniczki. Pogrążona w półmroku duża, prostokątna sala pełna skrzyń i beczek zdawała się być pusta. Ani śladu Johna. Co jest grane?
-John? Jesteś tu?- zawołała mocnym głosem, rozglądając się uważnie.
-Witaj, Elle.
Zamrugała gwałtownie.
-Ach… to ty, Albusie.- odpowiedziała ciszej, gdy zza jednej ze skrzyń wyszedł mężczyzna długimi, kasztanowymi włosami i takąż brodą, sięgającą niemalże klepek podłogi. Ubrany był w szarą, elegancką szatę. Nosił okulary - połówki, które ciągle mu zjeżdżały z nosa. - Heidi powiedziała mi, że John mnie potrzebuje… nie spodziewałam się ciebie.
-Przepraszam, to ja kazałem Heidi troszkę cię okłamać. - uśmiechnął się i poprawił kciukiem okulary. -Nie chciałem wzbudzać podejrzeń.
-Podejrzeń? Albusie, wydawało mi się, że chcesz się tylko spotkać z panną Trelawney, która, nawiasem mówiąc, już powinna tu dawno być. - Elle uniosła brwi. -Sądzę, że nie ma powodu do obaw, jak na razie mamy tylko jednego gościa, a i on wygląda na takiego, co to topi smutki w alkoholu. Wszystko jest pod kontrolą.
-Ależ wiem, wiem, kochana Elle, nie posądziłbym nigdy ani ciebie ani twojej gospody o przyjmowanie groźnych lub niebezpiecznych osobników. - Dumbledore z galanterią ucałował dłoń właścicielki. -Masz pozdrowienia od Aberfortha.
-Och, doprawdy? - Elle uśmiechnęła się po części drwiąco, po części ciepło. -Co u niego? Jeszcze go nie wyrzucili ze szkoły?
-Ach, skąd, Aberforth wziął się poważnie do nauki, chce dobrze zdać owutemy i potem poświęcić się bez reszty swojemu ukochanemu zajęciu, czyli eksperymentowaniu.
-Nie możesz mu wytłumaczyć, że to niebezpieczne? Mając takiego brata, Ab jest chyba stworzony do czegoś lepszego?
-Niewykluczone, choć on sam powinien w tym wieku wiedzieć, co jest dla niego najlepsze. W końcu za miesiąc stanie się pełnoletnim czarodziejem a ja będę tylko jego starszym bratem. - coś wesoło błysnęło za okularami Albusa. -Mniejsza o to… mówiłaś, że macie tylko jednego gościa?
-Przed moim wyjściem jeszcze był. - Elle skinęła głową. -Zostawiłam Heidi za barem. Jak dotąd, gospoda nie spłonęła, więc chyba wszystko gra. Zapraszam cię na kufel miodu korzennego. Nie będziesz chyba tu tkwić do przyjazdu tej kobiety? -to mówiąc, ruszyła na górę po schodach, a mężczyzna za nią.
-Z przyjemnością skosztuję miodu, lecz wolałbym nie pokazywać się na razie w gospodzie. - odpowiedział, gdy znaleźli się u stóp schodów. - Zastanawia mnie, dlaczego przy takiej pogodzie macie tylko jednego gościa.
-Nie wiem, pewnie zaraz przyjdą inni. - Elle odsunęła kotarę po prawej stronie. Pomieszczenie za kotarą po lewej należało do Heidi zaś na wprost były drzwi, wiodące na piętro. - Zapraszam do mojego pokoju, jeśli nie chcesz wchodzić na salę. Zaraz wrócę, zobaczę tylko, co u Heidi.
*
Heidi pracowała zawzięcie. Przyjmowała jedno zamówienie za drugim, bo do baru zaczęli napływać tłumnie goście z tej części Londynu. Nie miała czasu, by się im przyjrzeć, zwłaszcza, że niedawna kara za wgapianie się w gościa zbyt była bolesna, by kosztować ulubionej rozrywki ponownie. Właśnie wracała z pusta tacą od stolika, który zajęło pięciu czarodziejów - amatorów magicznego pokera, gdy wróciła jej siostra.
-Obsłużyłaś wszystkich? - zapytała krótko, rzucając okiem na salę. -Trzeba będzie zapalić świece i za chwilę przetrzeć podłogę. Na zewnątrz najwyraźniej leje.
-Dobrze. - potulnie zgodziła się Heidi, odstawiając tacę. Elle spojrzała szybko w kierunku pierwszego gościa i ,widząc, że cały czas tam siedzi i czyta pożyczonego od kogoś Proroka Wieczornego , spokojnie pokiwała głową. Heidi stała obok niej, czekając na kolejne polecenia.
-Zajmij się gospodą przez najbliższe pół godziny, a jak zjawi się Sybilla Trelawney, daj jej klucz od jedynki i powiadom mnie o tym.- poleciła. Heidi pokiwała gorliwie głową. Elle zatrzymała na niej wzrok i spytała łagodnie: - Dasz sobie radę sama?
-Tak, tak, oczywiście. - zapewniła ją siostra, więc powróciła do Albusa.
*
Ogłoszenia, głupie artykuły, „szokujące” zdjęcia… oto, czego pełen był dziennik, mający czelność tytułować się jednym z najpoczytniejszych gazet świata magii. Co za brednie! Teraz poczuł, jak wielką głupotą było zabranie tego czegoś.
Severus z niesmakiem odrzucił Proroka Wieczornego , lecz zrobił to na tyle nieudolnie, iż gazeta spadła na podłogę, tuż pod nogi Heidi Green, która właśnie podawała trunek jednemu z gości przy sąsiednim stole.
Zanim zdążył zareagować, dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie: do gospody weszła niska, chuda kobieta z walizką, okutana pstrokatą chustą a barmanka, chcąc podnieść gazetę, upuściła tacę, wylewając w efekcie całą jej zawartość w liczbie dwóch kufli grzanego miodu na jego lewe ramię.
*
Manewrując zręcznie między poprzestawianymi wedle upodobań gości stołami oraz krzesłami, podążała dzielnie z tacą w stronę stolika obok t e g o mężczyzny. Usilnie starała się zachować spokój duszy i perfekcyjną obojętność na twarzy, ale nie byłaby uczciwa przed samą sobą, gdyby nie czuła, że jej wysiłki spełzły na niczym.
Nie miała pojęcia, co ją ciągnie do tego bladego, czarnowłosego Pana Tajemniczego, który właśnie skrzywił się i, wygiąwszy wargi w sarkastycznym uśmieszku, odrzucił gazetę akurat, gdy dotarła do swoich gości.
Zatrzymała się i, chcąc podać mu zrzuconą rzecz, kucnęła, ale oczywiście nie mogło to się skończyć pomyślnie: lewa dłoń, zawsze słabsza i mniej władna od chwili poważnego magicznego urazu zadrżała pod ciężarem.
Na oczach przerażonej Heidi, niczym w zwolnionym tempie, taca z dwoma kuflami parującego, pachnącego miodu zachybotały się i spadły z tacy tuż na t e g o mężczyznę, który natychmiast zerwał się z cichym krzykiem i spojrzał na drzwi gospody.
Heidi też spojrzała i zobaczyła dość młodą kobietę chudą jak ważka i zarazem bardzo do niej podobną z wyglądu- zapewne poprzez połyskliwą, wielobarwną chustę, którą była owinięta od stóp do głów. Miała bladą, podłużną twarz i niezwykle długie, faliste włosy koloru kasztanów, związane błękitno - różową apaszką. W szczupłej dłoni trzymała owalną walizeczkę, wykładaną czerwonym aksamitem z bordowymi wypustkami. Dół jej długiej, turkusowej szaty był ubłocony i mokry, podobnie jak jasne, cienkie pantofelki. Wyglądała na dość bezbronną i zagubioną, ale kiedy tylko dostrzegła bar, ruszyła ku niemu.
Tymczasem Heidi musiała szybko zająć się poszkodowanym gościem. Czerwona niczym piwonia, jęła przepraszać panów, którym nie udało jej się dostarczyć zamówionego napoju, a następnie zwróciła się do n i e go, ale głos ugrzązł jej w gardle pod wpływem spojrzenia, jakie jej rzucił. Aż się zatchnęła i cofnęła.
-Bardzo pana przepraszam, naprawdę, nie chciałam, straszna ze mnie niezdara, nie poparzył się pan?- wyciągnęła dłoń w stronę mokrego ramienia, lecz on szarpnął się tylko i burknął:
-Nic się nie stało, nie trzeba.
-Proszę, proszę, ja zaraz oczyszczę panu szatę, muszę obejrzeć pańskie ramię, proszę za mną…- nie przerywała. Wyciągnęła różdżkę i jednym ruchem skleiła tacę oraz kufle (pierwszy raz w życiu!), a potem wycelowała w rękaw mężczyzny. Ten niemalże odskoczył na widok jej poczynań.
-Ja… nie… jestem… nie mogę pod wpływem czarów…- sapnął, łyskając oczyma raz w jej stronę, raz w stronę zmierzającej do baru dziwnej kobiety. -Pani… pani ma gościa, niech pani się nim zajmie, ja sobie poradzę.
Heidi wyprostowała się i powiedziała cicho, sama nie wiedząc jak i kiedy:
-Wolałabym jednak, żeby pan przyszedł za bar… czy na pewno nie jest pan poparzony, miód był bardzo gorący. Przepraszam.
Tym razem spojrzał na nią jakoś inaczej, jakby łagodniej, z zaciekawieniem. Ulżyło jej i od razu poczuła się nieco pewniej. Ruszyła w stronę kontuaru, a on za nią- czuła jego spojrzenie na sobie, niemalże czuła ciepło jego oddechu na swojej odsłoniętej szyi. Z trudem opanowywała drżenie serca.
*
Nie wiedział, czy zerwał się tak gwałtownie bardziej pod wpływem miodu czy też widoku Sybilli Trelawney, przekraczającej próg gospody. Od razu też zalała go wściekłość, wściekłość i odraza do głupiej, nieporadnej dziewuchy, która musiała wylać miód akurat na jego lewe ramię. Prawie nie czuł okropnego pieczenia, myślał tylko o tym, co się stało. Pięknie, teraz znajdzie się zapewne całkiem sporo osób, które go zapamiętają…
Potrząsnął ręką i z trudem oderwał wzrok od Trelawney, która zaczęła po krótkim wahaniu przeciskać się w stronę baru. Spojrzał na dziewczynę, która go oblała a ta aż się zachłysnęła i cofnęła. No tak, nie zapanował nad swoimi nerwami i pozwolił sobie na wściekłość. Cóż za idiotyczne posunięcie…!
Złagodził wzrok, ale cały czas kątem oka obserwował Sybillę, podczas gdy barmanka zaczęła go przepraszać i nakłaniać do podwinięcia rękawa. Niełatwo mu było skupić się na jej gadaninie, ale otrzeźwiał kompletnie na widok wycelowanej w swoje ramię różdżki. Drgnął silnie i spojrzał na nią strasznym wzrokiem. Zabrakło mu tchu i syknął tylko potwornym głosem pierwszą lepszą bujdę, jaka mu przyszła do głowy. Dziewczyna uwierzyła i opuściła różdżkę ale jednocześnie poprosiła, żeby poszedł za nią. Zgodził się nie tyle dla świętego spokoju, co dla swojej intuicji, która szeptała mu, że to posunięcie być może pozwoli mu się dowiedzieć, jakie będą następne kroki Sybilli. Ruszył więc za dziewczyną, niemal nie czując bólu w ramieniu. Nie widział też, że ona oddycha z trudem a jej dłonie drżą.
*
Sybilla drżała z zimna. Deszcz rozpadał się zupełnie wbrew jej przewidywaniom, ale nie zamierzała rezygnować z tego powodu z zaplanowanej podróży do Londynu. Miała się spotkać „Pod Świńskim Łbem” z Albusem Dumbledorem, dyrektorem Hogwartu, w sprawie pracy na stanowisku nauczycielki wróżbiarstwa. Miała niewielkie nadzieje, bo zdawała sobie sprawę z tego, że jej umiejętności nie są w pełni wykształcone i nie robią wrażenia na innych, ale wierzyła w moc swojej prababci, Kasandry i, choć głupio się przyznać, czar swojego wizerunku. Nosiła połyskliwe, zwiewne chusty i ubierała się jak królowa elfów po to, by zrobić na innych ludziach wrażenie prawdziwej wróżki, mimo że spotykała się częściej z politowaniem i pogardą, aniżeli uznaniem i szacunkiem.
W gospodzie było mnóstwo ludzi a w powietrzu unosiły się zmieszane wonie serwowanych trunków. Nie widziała nigdzie dyrektora więc postanowiła podejść do baru i tam się dowiedzieć więcej. Jęła przeciskać się z ukrytym obrzydzeniem przez tłum ludzi. W końcu dotarła do lady i w tym momencie zza kotary wyszła właścicielka a do kontuaru dotarła młodziutka okularnica z czarnowłosym mężczyzną w ciemnej szacie.
*
Elle przeprosiła Albusa na chwilę, bo wydało jej się, że na sali rozległ się jakiś hałas, jakby brzęk tłuczonego szkła. Kiedy wyszła zza kotary, ujrzała przerażoną, zaczerwienioną Heidi, dzierżącą tacę z dwoma pustymi kuflami, czarnowłosego mężczyznę od Proroka i przemoczoną Sybillę Trelawney.
-Witam, panno Trelawney.- powiedziała szybko, decydując się najpierw na obsłużenie gościa. Heidi z przepraszającą miną weszła za ladę i poprosiła czarnowłosego za sobą do pokoju po lewej. -Cieszę się, że udało się pani do nas dotrzeć mimo takiej okropnej pogody. Proszę, oto klucz do pokoju numer jeden, proszę się tam rozgościć, zaraz dostanie pani gorącej herbaty, chyba że woli pani coś mocniejszego?
-Nie, nie dziękuję, nie pijam alkoholu.- odpowiedziała Trelawney i chwyciła w dwa palce kluczyk. -Czy dyrektor już jest?
-Tak, profesor Dumbledore już jest, zaraz do pani przyjdzie.- odpowiedziała Elle. -Tam te drzwi koło wejścia po prawej poprowadzą panią na piętro. Pani pokój jest na końcu korytarza po lewej stronie.
-Dziękuję. - Sybilla chwyciła w dłoń swoją walizkę i ruszyła drobnym krokiem w stronę wskazanych drzwi. Elle odprowadziła ją wzrokiem a potem zajrzała do swojego gościa. Albus właśnie otrzepywał szatę i odstawiał swój kufel.
-Tak, tak, słyszałem, Elle, słyszałem, że Sybilla już jest.- uśmiechnął się. -Pójdę do niej… dziękuję za pogawędkę i miód i przepraszam najmocniej, że zabrałem ci tyle czasu.
-Ależ nie ma sprawy, naprawdę nic się nie stało. Dziękuję, że zajrzałeś do mnie. Sybillę umieściłam w pokoju numer jeden, ostatni w korytarzu po lewej stronie, schody są za drzwiami obok wejścia.
-Dziękuję. Uszanowanie, Elle.- skłonił się lekko i już miał wyjść, gdy Elle powiedziała cicho po krótkim wahaniu:
-Pozdrów ode mnie swojego brata.
-Tak, oczywiście.- coś błysnęło wesoło za jego okularami, gdy odwrócił się w progu a potem wyszedł. Elle oczyściła i pochowała kufle a potem przypomniała sobie o Heidi.
Stanęła przy kotarze, zasłaniającej pokój Heidi. Usłyszała zza niej przytłumiony głos swojej siostry. Zawahała się przez ułamek sekundy a potem weszła do środka.
Mężczyzna siedział na krześle przy oknie, a Heidi trzymała w dłoni namoczony w eliksirze lauticynowym bandaż. Oboje drgnęli na jej nieoczekiwane pojawienie się.
-Co się stało, Heidi?- zapytała surowo.
-Och… przepraszam, Elle, ja naprawdę nie chciałam… to stało się przez przypadek…- zaczęła jąkać się jej siostra.
-Ale c o się stało?- ucięła Elle. Heidi aż wtuliła głowę w ramiona i odpowiedziała niemalże szeptem:
-Oblałam pana miodem… niechcący!
-Na minutę cię nie można zostawić, żebyś czegoś nie odegrała!- Elle zaniosła ręce do góry i już miałam powiedzieć coś ostrzejszego, gdy mężczyzna zerwał się z krzesła i zaczął mówić bardzo szybko i niezwykle uprzejmie:
-Doprawdy, pani siostra nie jest niczemu winna, to ja niechcący sprawiłem, że się potknęła… nic mi nie jest, wszystko w porządku.
Mimo że jego głos był uprzejmy, jego oczy były bardzo ciemne, pełne dziwnego blasku. Elle nie była pewna, czy facet jest do końca normalny.
-Lepiej jednak będzie, jak pana obejrzę. Na pewno się pan sparzył. - powiedziała i podeszła do niego. -Gdzie pana oblałaś?
-Lewe ramię.- pisnęła cichutko Heidi.
-Daj mi ten bandaż.
Elle złapała za lewy rękaw i już miała go podwinąć, gdy mężczyzna zwinął się i odskoczył, sycząc z bólu.
*
Severus wszedł spokojnie do pokoju. Wiedział już wszystko, że Sybilla Trelawney jest w pokoju nr 1 i wiedział, gdzie ten pokój się znajduje. Postanowił, że wymknie się dziewczynie przy pierwszej lepszej okazji i pójdzie pod jedynkę. Niestety, zaledwie zdążył podjąć taką decyzję, gdy usłyszał z sąsiedniego pomieszczenia doskonale znany mu głos Albusa Dumbledore’a.
Opanował się jednak i błyskawicznie ocenił sytuację: teoretycznie nie powinien spotkać się z nim, ale jego obecność utrudniała mu zadanie. Czujnie wysłuchał całej rozmowy, prowadzonej w pokoju obok i zmarszczył brwi. Dumbledore przyszedł się spotkać z Trelawney… ciekawe, w jakiej sprawie? Cóż może łączyć dyrektora Hogwartu z prawnuczką znanej wieszczki?
Zainteresowało go to prawie tak bardzo, jak powód własnych „odwiedzin” u Sybilli Trelawney. Z rozmyślań wyrwało go niespodziewane wtargnięcie właścicielki gospody.
Ta zaś natychmiast zrugała swoją siostrę, której na imię było Heidi i błyskawicznie przeszła do niego. Zorientował się w ostatniej chwili, że kobieta chce podwinąć mu rękaw i w przebłysku natchnienia zgiął się wpół, symulując wielki ból.
-Co jest, co się panu stało?- usłyszał jej energiczny głos, w którym pobrzmiewała nuta niepokoju.
-Boli pana brzuch?- dodała ta całą Heidi i w tej chwili poczuł ciepło jej dłoni na swojej. Uniósł na nią wzrok i spojrzał jej w oczy, ale w tym momencie właścicielka złapała jej dłoń, odsunęła i kazała dziewczynie wracać za ladę, zaś jego posadziła z powrotem na krześle, traktując tak żelaznym uchwytem, że nie sposób było się jej wyrwać.
-Siedź spokojnie. - syknęła mu do ucha. Cały czas trzymała go mocno za lewą dłoń. Heidi wyszła potulnie a jej siostra już celowała w niego różdżką i wołała przenikliwym głosem:
- Ricorde!
*
Elle pomyślała sobie w tamtej chwili, że spłynęło na nią jakieś błogosławione przeczucie. Mężczyzna wyraźnie nie chciał dać się opatrzyć a przynajmniej tak myślała, dopóki nie spostrzegła, że oparzone ma lewe ramię.
Coś błysnęło jej w umyśle i władczo odsunęła dłoń Heidi, która już przymierzała się do opiekuńczego głaskania po rączce. Potem spojrzała na nią wymownie i wzrokiem wskazała lewą dłoń, mówiąc spokojnie:
-Heidi, idź proszę do gości.
Heidi, głupia gąska, najpierw nie rozumiała jej spojrzeń i robiła głupią minę, ale na widok nasrożonej twarzy siostry podskoczyła i wyszła, potakując szybko głową. Nim mężczyzna zdążył się zorientować, Elle wycelowała w niego różdżkę (co za szczęście, że miała ją pod ręką!) i zawołała:
- Ricorde!
Lewy rękaw szaty pękł, ukazując zaczerwienioną, miejscami popękaną skórę. Elle wyciągnęła dłoń, by jej dotknąć, jednak w tej chwili on zerwał się, ścisnął jej dłoń swoją i pchnął na ścianę, drugą ręką zatykając jej usta.
*
-Nie waż się wzywać pomocy.- wysyczał wściekle. Bezskutecznie próbowała mu się wyrwać. Snape jednym rzutem oka ocenił sytuację. Koło nogi krzesła dostrzegł jej różdżkę. Kiedy się po nią schylił, jego uścisk zelżał i kobieta natychmiast to wykorzystała, odpychając go od siebie i atakując pięściami. Otworzyła też buzię jak do krzyku, ale jedno Nessum! sprawiło, że mogła teraz tylko poruszać bezgłośnie ustami, bo głos uwiązł jej w gardle.
-Teraz o wiele lepiej.- powiedział cicho, opuszczając różdżkę i zaraz zrozumiał, że zrobił błąd.
*
Mężczyzna zachowywał się jak w amoku. Trzymał ją w silnym uchwycie, żadna szarpanina nie mogła dać jej wolności. On tymczasem rozejrzał się i spróbował sięgnąć po jej różdżkę. Poczuła, że to jej jedyna szansa i z całej siły odepchnęła go od siebie i natarła na niego z pięściami. Chciała zacząć krzyczeć, ale zaklęcie Nessum odebrało jej głos. Wciąż mimowolnie poruszała wargami i obserwowała go w milczeniu, czując, że strach bierze nad nią górę. Pozwolił sobie na drwiące „Teraz o wiele lepiej” i opuścił różdżkę, najwidoczniej pewien, że Elle jest skutecznie unieszkodliwiona. Ona jednakowoż, początkowo przestraszona, teraz z tego strachu zaczęła czerpać siłę; zrozumiała, że nie może się poddać. W jej oczach pojawił się błysk, gdy zerknęła na jego lewe ramię, którego on nie zrozumiał. Z niepojętą dla siebie energią udało jej się powalić go na ziemię i rozerwać lewy rękaw do końca, aż do samego barku, gdzie ujrzała to, czego się spodziewała: czarny znak, przedstawiający połykającą węża czaszkę.
*
Przygwoździła go do ziemi kompletnie, a Severus uległ zaskoczeniu, dzięki czemu Elle udało się zrobić to, na co zanosiło się już od feralnego upadku Heidi: rozdarła jego lewy rękaw i zobaczyła Mroczny Znak. Na jego widok jej oczy rozszerzyły się nieco ale gdy spojrzała mu w oczy, zobaczył w jej tęczówkach nie strach, lecz satysfakcję i pogardę, okrutną, nieludzką pogardę.
-Heidi! - krzyknęła niezwykle mocnym głosem a dziewczyna pojawiła się za kotarą, jak na zawołanie. Widząc go obezwładnionego i w pewnym sensie zdemaskowanego, pobladła, ale ostry, stanowczy głos siostry przywrócił ją do porządku.
-Zawołaj kogoś z sali, jakichś dwóch mocnych mężczyzn. Trzeba go wyrzucić stąd jak najszybciej.- znów spojrzała na niego, jak na obrzydliwego robaka. -Nie wiem, czego tu szukał, ale moja gospoda nie jest dla szpiegów Sama - Wiesz - Kogo.
Heidi znikła za kotarą w mgnieniu oka. Elle wyrwała mu tymczasem swoją różdżkę i demonstracyjnie wytarła w rąbek szaty.
-Ty plugawy, zapluty, wredny, odrażający bydlaku.- szepnęła mu do ucha, ani na chwilę nie zwalniając ucisku i spokojnie trzymając różdżkę przy jego szyi. -Myślałeś, że uda ci się posłać kogoś na śmierć, co? A może po prostu szukałeś nowych zwolenników dla swojego pana?
Snape uznał za niegodne odpowiadać na takie słowa. Zbierał się w sobie, by wyrwać się jej i uciec, bo czuł, że każda upływająca sekunda oznacza nadchodzącą porażkę, a tego by nie zniósł. Usłyszał stłumiony głos Heidi i jakiś rumor na sali. Zacisnął zęby i z całej siły przewrócił się na drugą stronę, mając teraz właścicielkę pod sobą. Szarpał się z całych sił, póki go nie puściła, a walczyła dzielnie. Zdążył się oswobodzić akurat w momencie, gdy w progu pokoju stanęło dwóch barczystych, brodatych mężczyzn, najwyraźniej oderwanych od konsumpcji jakiegoś trunku, z Heidi za sobą. Oczy mu błysnęły dziko i z nieludzką siłą natarł na nich, a oni, przerażeni w pierwszym odruchu, odsunęli się na bok. Snape wypadł zza baru i, przepychając się agresywnie między zdumionymi gośćmi, dotarł do drzwi. Pogoń w postaci rozjuszonych brodaczy właśnie pojawiła się w sali. Rzucił im spojrzenie przepełnione odrazą i gniewem, a następnie szarpnął drzwi gospody i wyskoczył na zewnątrz, w ciemną, deszczową noc. cdn.
Wspomnienie 39. Dodała Meg Niedziela, 25 Maja, 2008, 10:55
Dziękuję za wszystkie komentarze i życzenia Mam nadzieję, że matura poszła mi dobrze, w każdym razie ustną z polskiego i ustną z angielskiego zdałam na 100% Pozdrawiam Laurelin, Parvati, Aurorę, członków ZKP, do którego mam zaszczyt należeć, a także wszystkich innych wspaniałych autorów! Mam nadzieję, że wpis, długi, przyznaję, spodoba się Wam Rutynowo zapraszam też do pamiętnika Malfoya.
***
W tym samym czasie Igor Karkarow siedział za swoim biurkiem i zatopiony był w niewesołych rozmyślaniach. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w złączone koniuszki palców i zastanawiał się, co robić. Od tygodnia bowiem nurtowało go jedno i to samo: wizytacja dwóch rzekomych wysłanników Hogwartu.
Od samego początku czuł, że ich wizyta ma drugie, nieznane mu dno. Niby zachowywali się bez zarzutu, przebywali na lekcjach i toczyli wiele rozmów, ale nie mógł pozbyć się nuty nieufności i ostrożności. List od Albusa Dumbledore’a teoretycznie udaremniał wszelkie podejrzenia, niemniej Karkarow miał w życiu parę sytuacji, w których intuicja odnosiła druzgocące zwycięstwo nad wszelkimi teoriami i niewykluczone było, że ta sytuacja nie będzie kolejną tego typu. Choć starał się ukrywać to przed sobą, miał głęboko zakorzenioną nadzieję, że Snape i Malfoy nie są szpiclami Ministerstwa.
Szczególnie dziwny był ten Snape. Niewiele można było wyczytać z jego twarzy nawet w momentach, gdy najtwardsi tracić winni rezon i hart ducha, a cóż dopiero pozornie normalny wizytator. Malfoy swym arystokratycznym stylem bycia i chłodnym spojrzeniem nie budził większych zastrzeżeń, zwłaszcza, że nazwisko było jego niezaprzeczalnym atutem. Tak, klan Malfoyów był znany również poza granicami Wysp.
Sprawnie obrócił się na swoim magicznym krześle (te staroświeckie, zakurzone, ciężkie fotele kompletnie nie znajdowały jego uznania; nie można było z tym nic zrobić, co sprawiało, iż były li i jedynie niepraktyczną ozdobą pokoju, a dla Karkarowa „niepraktyczny” miało zdecydowanie negatywne znaczenie) i zatrzymał się twarzą do gablotki z odznaczeniami i pucharami. Ponad nią wisiał prostokątny, oprawiony w hebanową ramę jego własny portret jako dyrektora Instytutu. Zacisnął zęby i powiedział cicho sam do siebie, z trudem powstrzymując się od uderzenia pięścią w biurko:
-O nie, nie! Nie dam sobie tego odebrać!
Gwałtownie odsunął się od biurka, a potem przysunął się na powrót i dotknął dłonią gałki jednej z wielu płaskich szuflad. Kiedy ta wysunęła się, wyjął jedyną ukrytą tam rzecz- cienką, podłużną kopertę z rozerwaną lakową pieczęcią o niedokładnym kształcie. Otworzył ją i, rzuciwszy okiem na drzwi, wyjął z niej zapisany drobnym, kwadratowym pismem arkusik i przyjrzał się mu. Jego czoło pokrył jakiś dziwny cień a oczy straciły blask. Machinalnie przyłożył dłoń do bródki i jął ją zakręcać w miarę, jak prześlizgiwał się wzrokiem po linijkach. W pewnym momencie urwał i znieruchomiał, nasłuchując czegoś. Po sekundzie w mgnieniu oka wrzucił kopertę wraz z listem do szuflady, zamknął ją i uniósł wzrok, przybierając uprzejmą minę, a zaledwie zdążył to zrobić, zastukano do drzwi jego gabinetu.
-Dobry wieczór, dyrektorze. Mamy nadzieję, że nie przeszkadzamy…? - powiedział Snape, przekraczając próg gabinetu a za nim wszedł Malfoy ze swym zwykłym, pełnym szyderstwa i zblazowania uśmiechem.
***
Severus mógłby przysiąc, że na chwilę przed ich wejściem dyrektor Karkarow wcale nie miał tak uprzejmej, niewinnej miny. Zaskakujące, ale właśnie ta niewinność spojrzenia, to grzeczne oczekiwanie, sprytnie maskujące całkowitą czujność nasuwało mu taką myśl. Usiedli na wskazanych przez gospodarza fotelach z wysokimi, niewygodnymi oparciami i, starając się nie porozumiewać wzrokiem, przystąpili do działania.
-Nie powinniśmy niepokoić pana o tej porze, dyrektorze, niemniej mamy panu coś ważnego do przekazania.- zaczął Lucjusz, rezygnując na chwilę z roli arystokraty. Siedzący obok niego Snape z trudem powstrzymał kpiący uśmieszek, jaki wywołały w nim słowa nieświadomego niczego Lucjusza. „Porze”- „dyrektorze”, doprawdy, talent poetycki!
-Pilnie oczekują nas w Londynie, nie możemy zatem pozostać na jutrzejszej uczcie.
-Wielka szkoda, że panowie nie będą na uczcie, wielka szkoda.- zmartwił się Karkarow a Severus po raz drugi musiał walczyć z przypływem sarkazmu.-Coś złego się stało, że muszą panowie wyjechać wcześniej?
-Nie, absolutnie nic złego, raczej po prostu- ważnego.
-Chcielibyśmy przekazać panu efekty naszej wizytacji osobiście, ale niestety, nie mamy jeszcze opracowanego jednego komentarza.
Lucjusz idzie na całość, pomyślał Snape, odchylając się nieznacznie na oparcie i obserwując kątem oka Karkarowa. Żal w głosie, przekręcony angielski, spojrzenie jednak- zimne. To chyba charakterystyczna cecha Karkarowa, pomyślał, iż jego uczucia rzadko odbijają się w jego oczach. No, może poza nieufnością i gniewem, strachem i ostrożnością…
-Postaramy się wysłać je panu najbliższą sową.
-Ależ tak, ależ tak, to nie jest żaden problem, pozwolę tylko sobie zapytać, czy wyniki dobre są?- Karkarow spojrzał z zainteresowaniem na Malfoya, ale Snape uchwycił jego zerknięcie skierowane na siebie i natychmiast się wyprostował.
-Wyniki są bardzo dobre.- powiedział błyskawicznie. -Poziom nauczania, jak i kultury jest bardzo wysoki, pielęgnowanie tradycji, dyscyplina… ogólnie rzecz biorąc, jesteśmy zadowoleni.
-Bardzo mnie cieszy to, bardzo mnie cieszy.- Karkarow spróbował się uśmiechnąć, lecz nie za bardzo mu to wyszło. Zerknął nerwowo raz jeszcze na Snape’a i spojrzenie umknęło mu w dół. Szufladka była niedomknięta, wyraźnie czuł gałkę na kolanie… -A kiedy… hm… kiedy można się spodziewać wyników?
-Sądzę, iż jeszcze w tym tygodniu.-odpowiedział Lucjusz, unosząc odrobinę głowę.
Zapadło krótkie milczenie. Karkarow patrzył to na jednego, to na drugie gościa. Wyraźnie marzył o odwróceniu uwagi od czegoś, co być może miał na kolanach. Severus, nie chcąc go płoszyć, postanowił sprawę tę odłożyć na bliskie później i pochylił się nieco bliżej dyrektora.
-A teraz pomówmy prywatnie, dyrektorze.
Błysk strachu w oku? A jednak, pomyślał z triumfem, twarz zachowując nadal kamienną.
-Prywatnie?- Karkarow grał na zwłokę.-O czym panowie chcecie prywatnie rozmawiać?
-Och, znajdzie się kilka tematów.- powiedział niefrasobliwie Malfoy, teraz także śledząc czujnie każdy ruch i gest Bułgara. Ten zaś przełknął ślinę i ponownie prześliznął się po nich wzrokiem.
-Na przykład?- zapytał, poprawiając sobie kołnierz szaty.
-Jest panu za gorąco?- Severus wstał płynnie i zbliżył się do biurka. -Otworzę okno.- to mówiąc, wyminął go, jedną ręką w mgnieniu oka uchylił owalne, witrażowe okienko i odwrócił się akurat w chwili, gdy Karkarow próbował zasłonić sobą wnętrze biurka. Snape wyciągnął różdżkę i wycelował nią w pierś dyrektora, który natychmiast zamarł. W jego wzroku widać teraz było wyraźną panikę.
-Przegrana sprawa.- powiedział cicho. -Nic przed nami nie ukryjesz… Accio!
Złapał zręcznie kopertę i do połowy wsunięty list. Rozwinął go, rzucając niedbale kopertę i odczytał na głos:
- Drogi panie Igorze Karkarow,
Nie będę bawił się we wstępy i pytania o zdrowie, lecz od razu przejdę do sedna. Mam nadzieję, iż pamiętasz o zaciągniętym u mnie długu wdzięczności? Nadarza się okazja, abyś go spłacił i może to być okazja korzystna także dla Ciebie. Potraktuj to jako szlachetny gest z mojej strony… a może wyraz tego, że uczę się od innych?
Załączam niżej artykuł, który przybliży Ci całą sprawę.- Severus podniósł wzrok. Karkarow był śmiertelnie blady, a na jego czole lśniły drobne kropelki potu. Zrobił taki ruch, jakby chciał zerwać się i uciec z pokoju, ale gdy Malfoy znacząco położył dłoń na piersi, obleczonej w czarną, aksamitną szatę pierwszej jakości, ponownie spojrzał na Snape’a, zaciskając wargi.
-Ukrywamy tajną korespondencję, co?- Snape zmierzył go krótko wzrokiem i, nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi, powrócił do listu. Nadawca załączył artykuł z Proroka Codziennego, informujący o śmierci wieloletniego dyrektora Durmstrangu, Istvana Golica. Obok było zdjęcie z pogrzebu, ukazujące procesję żałobników i przystrojoną wstęgami trumnę. Zdjęcie było czarno - białe.
- Jak tylko ucichnie to całe zamieszanie ze śmiercią Golica, staniesz do konkursu na dyrektora Instytutu. - czytał dalej Severus. - O resztę się nie martw: Twoje zadanie polega tylko na zgłoszeniu się. Zdobędziesz to stanowisko. Jeśli nie spełnisz mojego polecenia, może Ci się zdarzyć bardzo nieprzyjemna rzecz… może Ministerstwo Magii któregoś pięknego dnia otrzyma anonim, informujący o tym, że niejaki Igor Karkarow zabił podczas szczytu w Moskwie Alfreda Reutela, wysłannika niemieckiej filii Departamentu Tajności Magii, który popularyzował bardzo niewygodną ustawę… a może do drzwi Katariny Żewłakow zapukają któregoś wieczora dwaj rzekomi aurorzy, dokonujący kontroli zabezpieczeń magicznych, a tak naprawdę dokonają czegoś o wiele gorszego, o wiele bardziej k r w a w e g o od kontroli… mniemam jednak, że jesteś rozsądnym człowiekiem, Igorze i że dokonasz rozsądnego wyboru. G. Grindelwald
Spojrzał na Karkarowa i odniósł silne wrażenie, że lada chwila straci on przytomność albo panowanie nad sobą: mężczyzna był bowiem blady jak papier, na jego czole lśnił pot, a w oczach czaił się szaleńczy błysk. Poruszał bezgłośnie ustami i splatał dłonie aż do bólu. Kołysał się nieznacznie w przód i w tył, nasuwając na myśl skojarzenie z chorobą sierocą. Snape wiedział jednak, że to nie choroba sieroca, a coś równie, jeśli nie bardziej, bolesnego i wyniszczającego: obłędny strach, chwilami przeradzający się przeraźliwą panikę i, tak, wyglądał dokładnie tak, jakby odczytany przed chwilą list sprawiał mu nieludzkie katusze.
G. Grindelwald… miał niejasne wrażenie, że skądś zna to nazwisko, lecz teraz nie pamiętał, skąd. Porozumiał się wzrokiem z Malfoyem i zobaczył, że jego towarzysz jest tylko trochę mniej wstrząśnięty od Karkarowa. Postanawiając, że pomyśli o nim później, przeszedł do czynu. Odchrząknął i zwrócił się do dyrektora.
-Ukrywałeś ten list, aby nie wyszło na jaw, co tak naprawdę, a raczej: kto stał za twoją nominacją dyrektorską?- zapytał, ale Karkarow milczał.
Usiadł w fotelu, mając mieszane uczucia. Położył list na stole.
-Jeśli nic nam nie powiesz, my też ci…- zaczął Malfoy, ocknąwszy się z odrętwienia i prawie natychmiast urwał, bo Karkarow wychrypiał:
-To było siedem lat temu. Byłem… byłem dobrze wyszkolonym czarodziejem… podróżowałem, uczyłem się… miałem dwadzieścia trzy lata… usłyszałem o Grindelwaldzie… znałem opowieści o nim jeszcze w Durmstrangu… poszukiwał wspólników, zwolenników… sądziłem, ze on mnie czegoś nauczy… fascynowała mnie czarna magia a Grindelwald był jej jakby współtwórcą, głosił teorie, z którymi zgadzałem się w pełni… był idolem wielu młodych ludzi w tamtym czasie, jeśli można to tak nazwać… on… on… był doskonałym nauczycielem… zbyt doskonałym…
Karkarow urwał na chwilę, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem w Malfoya. Kontynuował po paru sekundach.
-Wtedy… w Moskwie… to była próba… nie wiem… charakteru… lojalności… odwagi… kazał zabić Reutela… za ustawę zakazującą zgromadzeń o celach szkodzących światowi czarodziejów… zezwalającą na zaaresztowanie i oddanie w ręce władz każdego, kto nawoływał do nienawiści przeciw mugolom, charłakom i tym, którzy nie byli czystej krwi bądź bratali się z tak zwanym magicznym plebsem… Grindelwald wiedział, że to jest wymierzone między innymi w niego, jego działalność i jego teorie… a on nie przywykł do ucieczki lub kompromisu… on był bezwzględny… likwidował wszelkie przeszkody… Reutel był jedną z nich… ale kazał mnie to zrobić… wykorzystał fakt, że ma u boku człowieka, który deklarował bezwzględną ufność, lojalność i posłuszeństwo wobec rozkazów, który nie powinien wahać się narazić swojego życia w imię idei… bałem się… nigdy w życiu nie zabiłem człowieka… nigdy… wiedziałem, że nie potrafię… nie mogę tego zrobić…- jego głos stał się chrapliwy i urywany. -nie chciałem… cokolwiek o mnie nie myślicie… za czymkolwiek nie byłem… nie mogłem… nie umiałem… Grindelwalda doprowadziło to do furii i rozczarowania… zabił go sam… moją różdżką.
Lucjusz spojrzał na Severusa. Teraz stało się dla nich jasne, dlaczego Karkarow tak panicznie bał się prawdy z przeszłości, jaki kamień ciążył na jego życiu i sumieniu… a także uświadomili sobie z nagłą jasnością, jak sprytny, okrutny i bezwzględny okazał się Grindelwald… Grindelwald…
-Kto to jest Katarina Żewłakow?- zapytał Severus, nie chcąc zmuszać Karkarowa do dalszej męki związanej z jednym tematem. Usta dyrektora rozszerzyły się rozpaczliwie niczym pysk wyjętej z wody ryby. - Aquamenti! - zawołał błyskawicznie Snape i wyczarował szklany pucharek z wodą. Karkarow chwycił go szybko i wypił całą zawartość niczym podróżnik tułający się po pustyni, który od dawna nie spotkał oazy. Potem odstawił go z głośnym brzękiem na biurko i powiedział odrobinę lepszym głosem:
-Katarina… moja… moja…- umilkł na chwilę, przełknął ślinę i kontynuował. -Katarina była moją żoną… zmarła… zmarła pół roku temu… zachorowała… miała problemy z płucami… nie powinna była pracować w zbyt dusznych pomieszczeniach… hodowała rośliny… różne zioła… dla Munga… ceniona… była bardzo ceniona za rękę do kwiatów… namawiałem ją, żeby przestała, że ta praca szkodzi jej zdrowiu, ale ona upierała się przy swoim, rośliny były jej życiem.
Lucjusz wymienił spojrzenie z Severusem.
-Dlaczego nie zabrałeś jej tutaj?
-Bo ona nie chciała.- wyszeptał Karkarow, zapatrując się w jeden, niewidzialny dla nich punkt. Może widział w duszy swoją żonę…? -Dla niej klimat Bułgarii byłby zdrowszy, ale to oznaczało rzucenie pracy, a na to nie mogła się zgodzić. Postanowiliśmy, że ona zostanie w Londynie, a ja będę ją odwiedzał. Przyjeżdżałem raz na pół roku, odkąd jestem dyrektorem… od trzech lat. Pisałem… ostatnio nie odpisywała… pojechałem, martwiłem się… powiedziano mi, że… że nie żyje.
Igor przełknął ślinę i jakby zebrał się w sobie. Spojrzał przytomniej na dwóch mężczyzn i powiedział zaciętym, stanowczym głosem:
-Powiedziałem wam wszystko, co wiedziałem. Jestem niewinny, nie zabiłem Reutela… ale on zabił Katarinę… wiem o tym… to jego sprawka.
-Grindelwalda?- podchwycił Lucjusz. Karkarow spojrzał na niego mimochodem.
-Groził mi. To z jego polecenia zostałem dyrektorem, miałem być jego pionkiem w Durmstrangu… ale mam już dość służalczości. Przyznaję, długo byłem lojalny, lecz dzisiaj… pół roku temu… w dniu śmierci Katariny… nastąpił koniec. Nie możecie mnie zaaresztować, jestem niewinny.
-Nikt cię nie chce aresztować. - powiedział dziwnie mocnym głosem Lucjusz, wstając. -Jesteśmy tu po to, aby przekazać ci zaproszenie. Czarny Pan pragnie widzieć cię w swych szeregach, Igorze Karkarow.
Wspomnienie 38. Dodała Meg Wtorek, 13 Maja, 2008, 12:45
Mam nadzieję, że ten wpis, troszkę mniej dynamiczny, okaże się równie intrygujący i ciekawy, jak poprzedni Semley,mój harmonogram maturalny wygląda(ł) tak:
5 maja: j. polski rozszerzony
6 maja: j.angielski rozszerzony
7 maja: wiedza o społeczeństwie rozszerzona
13 maja: historia rozszerzona
14 maja: matematyka podstawowa
15 maja: j.polski ustny
21 maja: j.angielski ustny (podstawowy)
Teraz wiecie, kiedy trzymać za mnie kciuki Zapraszam serdecznie do pamiętnika Malfoya, tam też po raz 1 trochę grafiki...^^
***
-Nie możemy dłużej czekać. Udawanie wysłanników Dumbledore’a byłoby dobre, gdyby nie chodziło o Karkarowa. Sam widziałeś, jak zachowuje się wobec nas przez cały czas i wcale nie chodzi o to, że boi się jakiejś głupiej wizytacji.- mężczyzna w czarnej szacie i półdługich włosach, chodzący po ciemnym, eleganckim pokoju z kominkiem i wielką szafą lustrzaną, zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na jasnowłosego towarzysza, siedzącego w głębokim fotelu i palącego z namaszczeniem cygaro.-To nie jest normalne, że wizytator szpieguje po nocy w zamku i wpada do tajemniczego lochu. Moim zdaniem, źle odgrywamy swoje role.
-A moim zdaniem, Karkarow ma za dużo na sumieniu, by zachowywać się normalnie wobec jakichkolwiek przybyszów.- powiedział spokojnie drugi, wydmuchując dym z cygara i patrząc chłodno na kolegę. -Poza tym, kto ci kazał szwendać się po nocy, Severusie? Zabroniono tego w Hogwarcie, więc i tu powinieneś zastosować się do starego nawyku, no chyba, że go nie miałeś…- dodał kpiąco i zaciągnął się z lubością. -Jak na człowieka o nieczystym sumieniu, ma świetne cygara.
-A co ma sumienie do cygar?- zapytał Severus z mieszaniną irytacji i zniecierpliwienia. -Lucjuszu, może doprawdy zaprzestałbyś palenia tego świństwa, bo wyraźnie masz kłopoty z myśleniem a po drugie, zwracam ci uwagę, że to straszliwie cuchnie.
-To otwórz sobie okno. Przecież mróz zelżał dwa dni temu, może idzie na odwilż?
Severus natychmiast podszedł do okna i otworzył je. Ciemność, jaka zapadła na zewnątrz, była bardzo mroczna a do pokoju natychmiast wpadł lodowaty powiew. Nie było widać szczytów gór, tylko tafla jeziora jaśniała w oddali. Snape oparł się o parapet i pogrążył w myślach.
Byli tu już od tygodnia i choć poznali już dokładnie zwyczaje Igora Karkarowa, historię jego dyrektorskiej nominacji oraz przeszłość, cały czas miał wrażenie, że dzieli ich nieprzenikniona kurtyna z mgły, która uniemożliwi im wypełnienie swojego zadania. W dodatku niepokoił go ów dziwny loch, do którego miał wątpliwą przyjemność wpaść pierwszej nocy w Instytucie. Czuł, że to niemożliwe, by w jakiś sposób lochu używał obecny dyrektor, np. do karania nieposłusznych uczniów, lecz dziwnym był niepokój i podejrzliwość, jakie jego wypadek obudził w Karkarowie. Zauważył już dawno, że symbol klapy lochu znajdował się w wielu miejscach szkoły, nie pomijając szafy w jego apartamencie. Najchętniej zapytał by o niego jakiegoś ucznia, ale profilaktyczne środki przedsięwzięte przez Karkarowa zniechęcały go do tego. Oczywiście, Bułgar miał nadzieję, iż okazał się na tyle chytry, że jego cicha prośba do uczniów o zgłaszanie jakichkolwiek pytań od panów wizytatorów nie zostanie przez nich zauważona. Niestety, to mu się nie udało. Severus już następnego dnia zauważył niezwykle uprzejme i gościnne zachowanie dyrektora, które miało zamaskować rzeczywistą podejrzliwość i patrzenie im na ręce nawet przez uczniów. No cóż, trzeba będzie poszukać innego sposobu na rozwikłanie tej zaskakującej sprawy.
-Powiem ci jeszcze, Sev, że powinniśmy uśpić jego czujność.- w jego rozmyślania wdarł się kaszel i głos Lucjusza.
-Przecież sam domniemany list od Dumbledore’a miał być gwarantem jego zaufania jako takiego.- zauważył Severus. -Poza tym, czy my robimy coś innego? Sporządzamy protokoły z zajęć, opisujemy szkołę i rozmawialiśmy trochę z uczniami na tematy neutralne.
-No dobrze, ale nie o tym mówię. To jest tylko szopka, która skrywa prawdziwy cel naszego pobytu tutaj.- Lucjusz odkaszlnął po raz drugi i, umiejętnie kryjąc złe samopoczucie, wyrzucił cygaro przez okno. Potem wstał i poprawił sobie rękawy szaty. -A może nadszedł czas, by trochę odsłonić karty?
-Co masz na myśli?
-A to, że Karkarow nie jest taki głupi, by uwierzyć w tę całą wizytację. Myślisz, że dlaczego wszyscy nas tu obserwują, choć oficjalnie jest wszystko pięknie, fajnie i w ogóle? Bo on świetnie wie, że ta nasza wizyta ma drugie dno i dlatego tak się boi.
-A co z hipotezą, że boi się, bo ma coś do ukrycia?
-Jedno drugiemu nie przeszkadza. Jeśli utwierdzimy go w przekonaniu, że faktycznie, prawdziwy cel jest troszkę inny, może pan Igor Karkarow stanie się bardziej przystępny, hm?
-Moim zdaniem, może stać się wręcz odwrotnie.
-Nie stanie się tak, jeśli umiejętnie to rozegramy.- zapewnił go Lucjusz, poprawiając sobie włosy. -Widać gołym okiem, że facet para się czarną magią, a bynajmniej ciągnie go tam, więc jeśli cokolwiek ma na sumieniu, jeśli cokolwiek chce ukryć, to może być to związane tylko z nią… a przecież my też przybyliśmy tu w podobnym celu, prawda?
-Jaki masz plan?- Severus odsunął się od okna i stanął bliżej kominka, bo zrobiło mu się za zimno. Lucjusz uśmiechnął się po swojemu- trochę pobłażliwie, trochę kpiąco, a trochę arystokratycznie.
-Przede wszystkim, zamknij okno.- polecił. -Idziemy do gabinetu szanownego dyrektorka i pogadamy sobie z nim.
-To się nazywa przystąpienie do realizacji zadania, Lucjuszu. Nie za szybko? Karkarow może się spłoszyć.
-Sam mówiłeś, że czas ucieka. Jeśli pośle sowę do Dumbla, jesteśmy spaleni a przyznasz, że Czarnego Pana chyba to nie zachwyci. Mamy mniej do stracenia, niż do zyskania!
-Ale wyniki wizytacji zaplanowano na jutro wieczorem!
-Co z tego? Dostaliśmy pilną sowę z Anglii, że musimy wracać, przykro nam, ale nie zostaniemy i już.
-Karkarow będzie wiedział, że to blaga, na pewno kontroluje pocztę.- zwrócił uwagę Snape.
-Na brodę Merlina, Severusie, zbytnio się troszczysz o szczegóły!- zawołał z udanym zdumieniem Malfoy, rozkładając ręce. -To co z tego, skoro i tak zaraz dowie się prawdy?
-Szczegóły mogą zaważyć na ogóle, nie zapominaj o tym i nie mów do mnie tak pobłażliwym tonem.- odpowiedział sucho Severus. -Jeśli coś pójdzie źle, to będzie to twoja wina. Ja uważam, że powinniśmy poczekać. To zbyt ważne, by pozwolić sobie na porażkę.
-Zapewniam cię, że nie ma mowy o porażce, znam ten typ ludzi.- powiedział stanowczo Lucjusz. -Sev, chyba nie chcesz tu tkwić bezczynnie? Musi się udać! Może w tej chwili Karkarow wysyła sowę do Hogwartu!
Chwilę milczeli, patrząc na siebie. To nie była ich pierwsza wspólna misja, ale z pewnością nie była ona łatwa. Tam, gdzie do czynienia ma się z psychiką ludzką, nie może być z górki. Tłumiąc w myślach obraz pierwszego, nieudanego rozszerzenia grona śmierciożerców, jakie Riddle chciał wprowadzić za ich pośrednictwem jesienią siedem lat temu, wyszedł z apartamentu i zamknął go na klucz a potem po cichu udał się za Lucjuszem do gabinetu dyrektora.
Wspomnienie 37. Dodała Meg Środa, 07 Maja, 2008, 14:15
No i w końcu chwila oddechu od matury! Wiem, że notki nie było dość długo, ale cóż... nie chciałąm dodawać byle czego ani niedoszlifowanego do końca Nie byłam nigdy w Durmstrangu, natomiast bardzo się cieszę, że opis tak do Was przemówił Pozdrawiam cieplutko i zapraszam też do pamiętnika Malfoya
***
Zimno. Zimno i wilgoć. Otworzył oczy. Mrok ze światełkiem gdzieś w głębi.
Zamrugał ostrożnie i uniósł głowę o cal. Ponieważ wszystko zdawało się być spokojne, odważył się podnieść na czworakach i usiąść. Dopiero wtedy dotarło do niego, że jest w jakimś lochu.
Zdawało się, że jest w okrągłej komnacie, gdyby nie fakt, że nie było tu ani jednego okna czy jakiegokolwiek otworu poza tym w suficie, który był niezmiernie wysoko (takie odniósł wrażenie). Kamienne ściany oświetlała tylko olbrzymia pochodnia o zaskakująco nikłym płomieniu, stojąca kilka stóp od niego.
Rozejrzał się raz jeszcze i podniósł ostrożnie, a potem wolno podszedł do pochodni. Jego kroki zdawały się odbijać echem od ścian.
Jego bladą twarz oświetlał ogień, gdy wiotkimi palcami subtelnie gładził rzeźbioną rączkę i głowicę pochodni. Wyraźnie widać było, że wyryte znaki układają się w jakieś słowa, ale, zatarte przez zapewne długi czas, z trudem dawały się odcyfrować. Przechylił głowę i nagłym ruchem wyjął różdżkę.
- Lumos. - mruknął i wnet koniec jego różdżki rozjarzył się białym światłem. W blasku promieni Severus powiódł palcem po kolejnych literach i odczytał cicho:
-Magia jest potęgą.
Takie same napisy okalały całą rączkę pochodni, idąc w różne strony, zakręcając i opadając, zupełnie niczym wężowe sploty.
Uniósł głowę, bo zdało mu się, że słyszy cichy szum skrzydeł, ale ponieważ dźwięk nie powtórzył się, powrócił znowu do pochodni. Teraz jął ją obchodzić wolnym krokiem, przypatrując się jej a płomienie pochodni i różdżki odbijały się w jego czarnych oczach, nadając im dziwnego blasku.
Kiedy stracił już zainteresowanie dla źródła światła w komnacie, począł badać ściany. Dostrzegł na nich wiele pęknięć, zadrapań i wyrytych słów bądź znaków, często mikroskopijnych. Z kamienną twarzą odczytywał słowa: „Boże, dopomóż!” , „Ratunku!”, „Tutaj jest miejsce, w którym umiera nadzieja i rodzi się strach przed nieznanym - E. Wilson” , „marzec ’23 - lipiec ’24” . Dopiero teraz uświadomił sobie w pełni, gdzie się znajduje. Dopiero teraz zrozumiał, że jest w lochu, swoistym więzieniu, w którym ktoś dawno temu przetrzymywał ludzi w sobie tylko wiadomym celu. Takich wyrytych próśb, oznak nadziei bądź jej utraty znaleźć można było bez liku w każdym miejscu tego niezwykłego więzienia. Zadziwiający był fakt, iż na razie nie wstrząsnęło nim to, że idzie dokładnie w ich ślady, że przez własną nieuwagę i głupotę znalazł się w miejscu, z którego wyjścia najwyraźniej nie było.
Spojrzał ku górze. Otwór był wysoko nad nim, na oko- jakieś piętnaście stóp. Ujął mocno różdżkę i postanowił przystąpić do działania. Przede wszystkim - nie poddawać się. Skoro magia jest potęgą, powinna pomóc mu także tu i teraz.
Wycelował różdżkę w otwór tak precyzyjnie, jak tylko mógł i zawołał, z całej woli skupiając się na zaklęciu:
- Eldalote Elvius!
Rozległ się huk, który cisnął go na ścianę a różdżka wyprysła mu z ręki. Zamknął instynktownie oczy a kiedy je w chwilę później otworzył, pierwszą jego myślą było: „Oślepłem”. Nie widział bowiem nic, prócz gęstej ciemności, smolistej stokroć bardziej od jego oczu, ciemności czającej się niczym potwór i gotowej ukąsić po raz drugi. Zrozumiał, że to była pułapka, że użycie magii w celu uwolnienia się grozi takimi właśnie konsekwencjami. Ta ciemność nie jest normalna, pomyślał, wstając powoli i tłumiąc jęk nad zbitymi plecami. Gdyby zgasła tylko pochodnia, mimo wszystko nie byłoby tak napierającego, lepkiego mroku. To już nie jest magia, lecz czarnoksięstwo.
Z trudem udało mu się przybrać pozycję stojącą, ponieważ doskonały mrok zdawał się nawet krępować mu ruchy. Spokojnie, to jest prawie tak, jakbyś zamknął oczy, powiedział sobie w duchu i postąpił jeden krok wzdłuż ściany. W ten sposób udało mu się może niezbyt szybko, ale zawsze, obejść całą komnatę. Może to idiotyczne, ale fakt, iż ściany pozostały na swoim miejscu, sprawił mu ulgę. Postanowił sprawdzić, czy także pochodnia jest na swoim miejscu i już pewniej postąpił do przodu a po kilku krokach wyrżnął głową w coś, co mogło być tylko pochodnią. Co więcej, nadepnął na coś, co okazało się być jego własną różdżką w nienaruszonym stanie.
A więc wszystko jest tak, jak przedtem, tylko panuje tu nieprzenikniona ciemność, pomyślał, wycierając machinalnie przedmiot w skraj szaty, okręcając się na pięcie i nagłym ruchem zadzierając głowę. Tak, jak tego oczekiwał, otworu nie było- miał nadzieję, że tylko nie było go widać. Schował różdżkę głęboko za pazuchę i stanął w połowie promienia kolistej podłogi więziennej komnaty. Zamknął oczy a potem uniósł się w powietrze jak na linie. Gdy znalazł się o cal od sufitu, poczuł, że kręci mu się w głowie i ogarnęły go takie mdłości, że stracił nad sobą panowanie. Wszystko spowiła ciemność.
-Niech pani wstaje, panie Snape, zanim klapa otworzyć się znowu. No, już, ja panu pomogę, nie boi się pan. Raz, dwa, trzy!- ktoś złapał go pod ramię i postawił na ziemi a potem przeciągnął parę kroków dalej i oparł o ścianę. Severusowi strasznie nie chciało się otwierać oczu, ale uchylił je i zobaczył przed sobą bródkę Karkarowa. Widok ten od razu go otrzeźwił, chociaż chyba przeliczył się ze swoimi siłami, bo gdy spróbował ustać samodzielnie, zachwiał się i poczuł zawroty głowy.
-No, no, niech pan uważa na siebie, tak od razu dobrze się czuć pan nie może!- mówił dyrektor Durmstrangu, jedną ręką szarpiąc sobie kozią bródkę i rzucając niespokojnym okiem na bok, a drugą przytrzymując ramię Snape’a.
-Przestań pan chrzanić, dobrze się czuję!- warknął Severus i zrzucił z siebie jego ramię. Karkarow momentalnie opuścił ręce i odsunął się, a jego oczy zrobiły się tak podejrzliwe, że Severus natychmiast się opamiętał.
-Nie lubię, gdy ktoś za dużo do mnie mówi i cacka się ze mną.- mruknął, patrząc na niego spokojnie.
-O, tak, ja nie gniewam się, nie, ja rozumiem, pan roztrzęsiony jest po… po tym wypadku.- dokończył z lekkim zażenowaniem a jego blada twarz powlekła się nikłym odcieniem karmazynu. Rychło też zaczął na nowo maltretować swoją bródkę. -Ja bardzo przepraszam za ten incydent, u nas się nie powinno nic panom zdarzyć…
-Ale się zdarzyło.- przerwał mu Severus, spoglądając tam, gdzie nerwowo zerkał co chwilę dyrektor. Plac z trójkątem i przeciętym okręgiem wyglądał, jak przedtem, niewinnie a zarazem kusząco. Spojrzał na Karkarowa a ten aż się zachłysnął.
-Spokojnie, dyrektorze… nie zamierzam zrobić panu krzywdy, zwłaszcza, że jak się domyślam, uratował mnie pan…- zawahał się na ułamek sekundy i dokończył, maskując poprzednie wątpliwości. -… i dlatego uważam, że najlepiej będzie, jak oboje zapomnimy o tej niefortunnej przygodzie. Dziękuję za pomoc.- skłonił się lekko. Karkarow odkłonił się w milczeniu, chyba zaskoczony takim obrotem sprawy.
-Ależ oczywiście, nie ma za co, nie ma za co, my gościnni jesteśmy!- zapewnił żarliwie z takim samym sztucznym uśmiechem, jaki prezentował im już wieczorem przy kolacji. -Ale ja czuję się zobowiązany towarzyszyć panu w drodze do sypialni, aby w razie nic się nie stało panu. Pozwoli pan?
-Tak, proszę, dyrektorze.- odpowiedział Severus, w duchu myśląc, że prawdziwy powód towarzystwa Karkarowa jest zgoła inny. Czuł, że dyrektor tak naprawdę chce się upewnić, że jego gość nie będzie już więcej myszkował tej nocy po zamku i to go zastanawiało w tej całej sprawie. Bez sprzeciwu dał się zaprowadzić do swojej sypialni a kiedy pożegnał go przy drzwiach, odniósł wrażenie, że Karkarow najchętniej dopilnowałby momentu wejścia Severusa do pokoju, a gdyby było to możliwe- zamknął go na klucz. Dyrektor jednak z uprzejmym uśmiechem oddalił się na wyraźny znak gościa, rzucając tylko podejrzane spojrzenia na rozcięcie na jego policzku, a Severus bez przeszkód i obaw oraz z odcieniem ulgi wszedł do swojego apartamentu. Na szczęście, tym razem zasnął od razu, niedługo bawiąc się w myślenie o tym, co właśnie przeżył.
Wspomnienie 36. Dodała Meg Niedziela, 20 Kwietnia, 2008, 15:00
Bardzo dziękuję za wszystkie wpisy, kochani Czytelnicy! Jesteście niezwykli! Semley, słyszałam, że do końca roku są już bilety zarezerwowane, ale próbujn przez eBilet sprawdzać, może coś znajdziez^^, warto!
Samanto:
1. Po przeczytaniu tego wpisu wszystko się wyjaśni mniej więcej
2. Tak, to był Lucjusz i wcale się nie ukrywał, po prostu była zamieć... ale może trochę na to wpływ miał też fakt, kim był
3. W październiku skończyłam 18 lat, na dniach maturka
4. Może^^
5.Dziękuję!A teraz... let read! Potem zajrzyjcie też do pamiętnika Dracona... ;)
***
Na kominku płonął ogień, jednakże zdawało się, że jego płomienie, liżące szczapy drewna, nie dają ciepła ciemnemu pokojowi. Stojący przed nim mężczyzna o wyjątkowej aparycji wpatrywał się we wnętrze marmurowego kominka niewidzącym wzrokiem. W jego pięknych, ale strasznych chwilami oczach odbijały się myśli. Miał na sobie ciemnozieloną szatę, związaną w pasie czarnym, jedwabnym pasem. Prezentował się w niej niezwykle przystojnie, jednakowoż zdawał się nie przywiązywać do tego uwagi.
-Myślę, że nie powinieneś pozbywać się tego domu, Severusie.- powiedział, niemal nie poruszając ustami. -To miejsce może okazać się niezmiernie przydatne w przyszłości.
-Co masz na myśli, panie?
-Na razie nic konkretnego… a nawet gdyby, to chyba nie sądzisz, że powiedziałbym ci o tym?- odwrócił się w stronę stojącego po drugiej stronie pokoju mężczyzny. -Severusie… jeszcze nie czas na takie pytania. Jeszcze nie czas.
-Tak jest, panie.- Severus Snape skłonił się lekko. Tom Riddle patrzył mu prosto w oczy, więc starał się nie unikać kontaktu wzrokowego ani nie odwracać głowy.
-Oczywiście, jeśli nie zgadzasz się z moją propozycją, możesz mi odmówić.- dodał Riddle, z trudem powstrzymując się od uśmieszku. Snape odpowiedział:
-Zgadzam się, panie.
-Doskonale.- odwrócił się bokiem w stronę ognia i pstryknął palcami, a płomienie znikły w mgnieniu oka. -Będę musiał niedługo opuścić Anglię. Kiedy wrócę, wrócimy także do tej rozmowy. A teraz wezwij Lucjusza. Chcę, byście wprowadzili nową osobę do grona śmierciożerców, należy nad tym jednak trochę popracować.
-Oczywiście, panie.- Severus wyszedł z pokoju i wyszedł na dwór. Lucjusz stał na kamiennym ganku i wpatrywał się w utrzymany w świetnym stanie ogród.
-Co się stało?- zapytał, nie odwracając się a Snape wyjaśnił mu cicho:
-Wzywa nas.
-Zaraz przyjdę.
Nastąpiła chwila milczenia. Snape zamknął cicho drzwi i stanął obok Lucjusza, nie patrząc na niego. Czuł, że ten zaraz mu powie, co go dręczy.
-Matka jest w coraz gorszym stanie.- powiedział nagle i jakby obojętnym tonem, jednakże jego twarz była odrobinę spięta. -Zaklęcia przestają działać. Obawiam się, że może sobie coś zrobić.
-Wiesz o tym, że po następnej dawce straci zmysły.
-Więc…
-Oczekujesz ode mnie porady?
-Oczekuję od ciebie, że powiesz mi, co zrobiłbyś na moim miejscu.
-Szczerość z nim jest bezpieczniejsza od zatajenia.
-Więc mam mu wypowiedzieć kwaterę? Wpadnie we wściekłość i…- zawahał się nieco. -… może się posunąć do jakiegoś nieobliczalnego czynu.
-Myślę, że się mylisz, sądząc, że mógłby ją zabić.
Ponowne milczenie, tym razem pełne wątpliwości.
-Nie pozwalajmy mu dłużej czekać. Chodź.
Obaj weszli do środka a już po chwili pojawili się w eleganckim salonie. Riddle stał tyłem do ognia. Na ich widok nie zmienił postawy.
-Coś się stało, Lucjuszu?- zapytał spokojnie. Przez twarz zapytanego przemknął lekki cień.
-Jest mały problem, panie.
-Jaki problem?
-Moja matka… nie chce dłużej znosić tego, co tu się dzieje. Twoje zaklęcia, panie, przestają działać.
-Ach, tak.- powiedział prawie szeptem Riddle. -Więc może trzeba je wzmocnić?
-Powiedziano mi, że silniejsza dawka zaklęć może doprowadzić do… do pomieszania zmysłów.- Lucjusz oblizał wargi czubkiem języka. Severus milczał. Riddle zbliżył się do nich o dwa kroki.
-Czy mam rozumieć, że w ten sposób wyrzucasz nas stąd? Że nie zamierzasz dłużej tolerować mojej obecności w domu twojej matki? A może to nie ona, lecz ty nie chcesz dłużej tak żyć…?
Z każdym zdaniem zbliżał się do nich coraz bardziej a w tej chwili stał już na odległość ramienia od Lucjusza, który z pozoru stał spokojnie, ale dłonie zaciskał kurczowo.
-Nie, panie.- powiedział cicho i niepewnie. Zbyt niepewnie, pomyślał Severus, prostując się.
-Masz rację. Oczekuję od ciebie zbyt wiele… od ciebie i od twojej matki. Czas z tym skończyć.
To powiedziawszy, wyminął ich i wyszedł z pokoju. Po chwili dały się słyszeć jego kroki na schodach, ale obaj pozostali w salonie mężczyźni nie zmienili pozycji: może tylko Lucjusz bardziej kurczowo, niemal konwulsyjnie zaciskał dłonie. Cisza, szmer rozmowy, coraz głośniejsze, jakiś długi, piłujący uszy krzyk i milczenie. Milczenie, które było głośniejsze i potworniejsze od najbardziej okrutnych słów.
Wiał silny wiatr ze śladowymi płatkami śniegu. Ze szczytu skalistego urwiska widać było granitowy dwór, czterokrotnie większy i pięciokrotnie dłuższy od dworu Malfoyów. Przypominał budzące grozę ale i zachwyt więzienie, zapewne dlatego, że jego koloryt był ciemny a kraty witraży do złudzenia przypominały okna cel. Stąd nie było widać dokładnej barwy szyb, ale podobno mieniły się one różnymi kolorami, każda innym. Pałac otoczony był lesistymi pagórkami, a dalej szczytami gór, wiecznie ośnieżonymi. Jakieś dwa tysiące stóp od niego płynęła szeroka, wręcz czarna rzeka, łącząca dwa odległe krańce olbrzymiego, zamarzniętego jeziora, okalającego zamek od zachodu, przez północ po wschód.
-Ciekawe, czy przy wszystkich szkołach magii są jeziora i góry.- powiedział na głos mężczyzna w pelerynie, patrząc w kierunku pałacu i jego otoczenia.
-Chyba tak, bo wszystkie są położone w kompletnej głuszy i dziczy.- odpowiedział mu drugi. -Pamiętaj, że nie mogą tu dotrzeć mugole, ale także niepożądani czarodzieje.
-My nie jesteśmy niepożądani. Dziwne tylko, że nie ma muru.
-A rzeka?
-Co: „rzeka”? Rzekę można przepłynąć wpław lub łodzią.
-Nie byłbym tego taki pewien na twoim miejscu.
-Wiesz co, martwić się będziemy, jak już tam dojdziemy. Ruszajmy lepiej, zaraz się ściemni i zacznie padać, musimy dotrzeć tam przed zapadnięciem nocy.
Żeby zejść z urwiska do doliny, należało przebyć gęsty, ciemny za dnia i w nocy bór, który zdawał się nie mieć końca. Cudem udało im się wyjść na równinę. Teraz dopiero ujrzeli, jak bardzo Instytut Magii Durmstrang nad nią góruje. Nic dziwnego, że robił wrażenie.
Pięć tysięcy stóp kamienistej, przypominającej tundrę równiny dotarli do rzeki. Nie była zamarznięta, choć wg nich temperatura oscylowała około minus piętnastu stopni.
-Nie ma mostu.- odezwał się jeden z nich, powstrzymując się od dygotania z zimna. -Nie podoba mi się to.
-To na pewno coś oznacza.- drugi zsunął kaptur z głowy, by lepiej widzieć. Jego czarne włosy rozsypał szybko wiatr. Ruszył uważnie brzegiem rzeki. Po chwili odwrócił się i spojrzał na dygoczącego towarzysza.
-No, co tak stoisz? Idź w drugą stronę, to się rozgrzejesz!- zawołał a tamten wykonał polecenie z niechęcią.
Odgłos jego kroków zdawał się być dla niego jedynym odgłosem. Po drugiej stronie rzeki rosły wielkie świerki, zasłaniające widok pałacu. Severus patrzył to na nie, to na rzekę i myślał, zabijając ręce dla rozgrzewki. Nie zwolnił ani na chwilę, mimo że był już zmęczony i zmarznięty.
Wędrowali od rana, oczywiście bez mapy, kierując się tylko zdobytymi nie zawsze w legalny sposób wskazówkami. Nie potrafiłby powiedzieć, gdzie są teraz, poza tym, że było to pasmo rilskie. O świcie zaportowali się na obrzeżach Sofii i stamtąd musieli wyruszyć pieszo w góry, w których aportacja była niemożliwa. Całodzienna wędrówka, nie raz urozmaicana wspinaczką, opłaciła się: dotarli do celu podróży, tylko że u jego wrót narósł mały problem: jak tam się dostać? Severus jednak pomyślał z ulgą, że woli takie trudności u stóp Instytutu, niż ponowną wyprawę w góry, które szczerze tego dnia znienawidził.
Zatrzymał się w dwadzieścia minut później na brzegu jeziora. Ciemność zapadała szybko, ale nadal widział śnieg i taflę oraz majaczący w tle pałac. Rozejrzał się dokładnie i wyciągnął różdżkę. Za pomocą czaru Depulso udało mu się za czwartym razem przebić taflę, a spod niej wypłynęła woda, zwyczajna z wyglądu. Severus nie dotknął jej, podejrzewając, że skończy się to dla niego źle a potem podniósł głowę, bo usłyszał dziwny odgłos. Nie zobaczył nikogo ani niczego, co mogłoby go wydawać. Wyprostował się i, trzymając różdżkę w pogotowiu, odwrócił się i już chciał odejść, gdy odgłos nasilił się. Spojrzał na jezioro i wyraźnie dotarło do niego, że coś porusza się pod taflą. Zatrzymał się, dla pewność cofając nieco dalej od brzegu i przygotowując się do natychmiastowego ataku.
Nagłą ciszę przerwał ogromnie głośny huk i brzęk. Tafla loda pękła, rozpryskując się na wszystkie strony. Severus padł instynktownie na ziemię, zasłaniając głowę, ale nim się zaczęło, już się skończyło. Podniósł głowę i nagły widok sprawił, że wstał.
Przed nim kołysał się olbrzymi statek z wielkim masztem. Jego drewniana powierzchnia wyglądała na zamarzniętą, ale statek nie był widmem: przy burcie stanął wysoki, muskularny mężczyzna w futrze i puszystej czapie.
-Hej, ty tam na dole, żyjesz??- zawołał grubym głosem zza kołnierza. Severus odkrzyknął:
-Tak, wszystko w porządku!
-Jak się nazywasz i co tu robisz?
-Nazywam się Severus Snape i przybywam z polecenia dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore’a!
-Aha! Dobra! Właź na pokład!- zawołał tamten, przechylając się i patrząc uważniej na małą postać Snape’a. Z boku wysunął się drewniany most. Severus zawahał się chwilę a potem przeszedł po nim.
Kiedy pomost wsunął się za nim i rozległ się wściekły warkot, zupełnie jakby statek ruszył, rzuciło nim o ścianę, ale to chyba dobrze, bo dzięki temu ocknął się bardziej i nie musiał się szczypać, by uwierzyć własnym oczom.
Stał w pomieszczeniu, które przypominało niezwykle wystawną, rozbudowaną szatnię. Po bokach był rząd kominków, przed którymi stały lśniące w blasku płomieni, złote wieszaki. Haczyków było na oko z dwieście. Na jednym z nich wisiał już jeden czarny płaszcz. Podłoga pokryta była puszystą, miękką, rudą wykładziną a całe pomieszczenie oświetlał rzęsiście kryształowy żyrandol. Severus zdążył okręcić się dokoła własnej osi, gdy niezauważone przez niego drzwi na końcu szatni otworzyły się i pojawił się w nich chyba ten sam człowiek, co przedtem stał na pokładzie. Na widok oniemiałego mężczyzny w czarnej szacie zawołał ze zdumieniem:
-Jeszcze się nie rozebrałeś? No, dalej, powieś swoje rzeczy tutaj.- wskazał mu wieszaki. -Jak się rozbierzesz, pójdziesz prosto przez te drzwi i skręcisz w lewo, rozumiesz?
-Tak, rozumiem.- odpowiedział Snape, zbyt zbity z tropu niesamowitym wydarzeniem, aby obrazić się za lekko pobłażliwe i podejrzliwe traktowanie. Chciał o coś zapytać, ale nie zdążył: człowiek odwrócił się i wyszedł. Severus usiadł ciężko na ławie koło wieszaków, czując, jak bardzo jest zmęczony. Zgrabiałymi z zimna dłońmi zsunął płaszcz i powiesił na wieszaku, czując, jak wraca mu czucie i ogarnia go błogie ciepło. Najchętniej zostałby w szatni do końca tego dziwnego rejsu, ale wtem przypomniał sobie o Lucjuszu i otrzeźwiał błyskawicznie. Zerwał się z ławy, zastanawiając się, co się stało z jego kolegą. Na myśl o tym, że został tam, po drugiej stronie rzeki, poczuł, że robi mu się zimno. Szybko opuścił szatnię i ruszył pięknym, jasno oświetlonym korytarzem na wprost po czerwonym dywanie, aż doszedł do drzwi po lewej stronie. Nacisnął elegancką klamkę i wszedł do środka.
Okazało się, że to pomieszczenie jest dwukrotnie albo trzykrotnie większe od szatni. Miało kształt ośmiokąta foremnego i, co przyprawiło Severusa o lekkie mdłości, jego ściany były kompletnie przezroczyste, więc zbałwanione kłęby wody rozbijały się o burty statku a z przodu dochodził nieprzyjemny chrzęst kruszonego lodu. Przy naprzeciwległej ścianie znajdował się olbrzymi, inkrustowany jakimiś klejnotami ster, przy którym stał mężczyzna w futrze. Z boku wprost z dna wystawała wielka, wykonana z matowego szkła rura. Teraz wyskoczyło z niej coś okrągłego, przypominającego wykonaną ze szkła kulkę wielkości przypominajki. To coś upadło na ziemię a sternik szybko to podniósł i otworzył. Wewnątrz był złożony wielokrotnie list. Przeczytanie go nie zajęło mu wiele czasu, ale najwyraźniej odmieniło jego stosunek do Snape’a.
-Profesor Igor Karkarow potwierdził pańską wizytę, panie Snape.- powiedział, zdejmując czapkę i kłaniając się lekko. Miał fantazyjną czuprynę koloru kasztanów. -Witam na pokładzie mojego statku. Za chwilę powinniśmy dobić do szkoły.
-Dziękuję.- powiedział Snape, rozglądając się. Za oknami panowała już nieprzenikniona ciemność. Widać było, że zbliżają się do jakiegoś kamiennego wału, oświetlonego zaczarowanymi pochodniami. Brzeg rzeki został za nimi daleko w tyle… co z Lucjuszem?
Spojrzał na sternika ale ten już wrócił do steru.
-Proszę zostawić płaszcz na pokładzie. Oddam go panu, gdy wyschnie.- rzucił przez ramię. -Jeśli wyjdzie pan ze sterowni i skręci w lewo, dojdzie pan do czarnych drzwi. Niech pan tam czeka, aż przyjdę. Aha, i proszę obudzić swojego przyjaciela. Jest w kajucie naprzeciwko sterowni. Może być lekko… ogłuszony, bo dostał solidną dawkę eliksiru pieprzowego, do którego chyba nie jest przyzwyczajony.
Severus omal nie rozdziawił buzi ze zdumienia, ale wykonał polecenie. Rzeczywiście, w kajucie naprzeciwko, notabene przepięknie urządzonej, znalazł Lucjusza, leżącego na kanapie pod brunatnym pledem. Na jego widok poczuł osłabiającą ulgę, którą skrzętnie ukrył i obudził go. Malfoy zerwał się natychmiast, rozglądając wokół rozbieganymi, przerażonymi oczyma Byłby to zabawny widok, gdyby nie to, że mężczyzna był bardzo rozpalony i najwyraźniej nie czuł się dobrze. Severus postanowił go uspokoić, ale bez skutku. Lucjusz wciąż pytał, kim jest, gdzie się znajduje i co się stało. To ostatnie zwłaszcza interesowało Severusa w stosunku do jego przyjaciela, ale postanowił wstrzymać się z tym do momentu znalezienia się w Instytucie. Już po chwili poczuł, że kołysanie statku zmniejsza się, więc zwlókł Lucjusza i razem udali się do czarnych drzwi. Tam pojawił się sternik i nie minęły dwie minuty, jak pożegnał się z nimi i wypuścił ich na dwór.
Statek cumował przy kamiennym, szerokim, ogrodzonym murem wale. W specjalnych uchwytach stało tam z dziesięć wspaniałych pochodni, które oświetlały wał i kawałek brzegu. Ponadto stały tam jeszcze dwie osoby z podobnymi pochodniami i pięknymi, drogimi płaszczami w rękach. Byli to wysłannicy dyrektora, którzy przybyli powitać i wprowadzić angielskich gości. Ich angielski był dość dobry, więc nie było problemów z porozumieniem się. Przepraszając za zwłokę i niezbyt uprzejme traktowanie na początku, szybko ruszyli traktem, oświetlając porządnie drogę idącym za nimi, owiniętym w płaszcze mężczyznom. Lucjusz cały czas rozglądał się niepewnie, mamrocząc pod nosem niezrozumiale słowa, a Severus skupił się na tym, by się nie potknąć. Szybko zorientował się, że znajdują się na tyłach pałacu. Trakt doprowadził ich do drzwi z kutego żelaza. Za nimi były szerokie, niestrome schody, które wiodły do kolejnych drzwi, tym razem rzeźbionych z drewna brzozowego. Kiedy je otwarto, oczom przybyszów ukazała się wysoka sala wejściowa, pełna kolumn, gobelinów i portretów. Z prawej strony było główne wejście. Kamienna podłoga nie była wyłożona żadnym dywanem a za arkadami widać było odchodzące w trzy strony niezwykłe, półokrągłe schody z kryształowymi poręczami. Sala ogólnie była pogrążona w półmroku, bo oświetlały ją tylko kamienne lampiony a z okien zdobionych biforiami i triforiami oraz malowniczymi witrażami nie padało w tej chwili żadne światło. Jeden z Bułgarów poruszył pochodnią na wprost, mówiąc:
-Tam jest jadalnia, Zaprowadzimy panów, czeka tam dyrektor Karkarow.
Minęli łuki schodów i przeszli przez kolejne wejście. Znaleźli się w kolejnej wysokiej sali, tym razem sześciokątnej i rzęsiście oświetlonej unoszącym się w powietrzu na kształt olbrzymiego żyrandola chyba tysiącem płomieni.
Ściany, pokryte portretami i pięknym, lśniącym suknem w kolorze głębokiego amarantu, pięły się aż po samą witrażową kopułę, przedstawiającą urodziwego czarodzieja i czarownicę na tle Durmstrangu ze skrzyżowanymi różdżkami, z których sypały się iskry. Powyżej sześciu idealnie wygiętych łuków, które, jak wytłumaczył wcześniej jeden z przewodników, wiodły do jadalni każdego z domów, znajdowały się kolejne łukowate wejścia, zasłonięte eleganckimi, sztywnymi, czarnymi kotarami. Prowadziły do nich drabinkowe, metalowe schody, które widać było tylko przy specjalnym oświetleniu. Przewodnik przekonywał, że schody pojawiają się tylko wtedy, gdy ktoś chce po nich przejść, a zazwyczaj same zamieniają się w jakieś nieistotne elementy dekoracyjne wnętrza.
Na środku jadalni stał okrągły, pokaźny stół, teraz zastawiony mnóstwem półmisków, talerzy, waz i pater z jedzeniem oraz dzbanami z napojami, a wokół niego kilkanaście lub kilkadziesiąt mahoniowych krzeseł. Najbardziej zdobione krzesło stało na wprost nich. Siedział w nim chudy mężczyzna o tajemniczej urodzie. Miał na sobie czarną, wspaniałą szatę, która wspaniale komponowała się z jego czarnymi, kręconymi włosami, przyciętymi na wysokości ramion oraz fantazyjnie zakręconą bródką. Jego cera była może nie śniada, ale z pewnością też nie blada. Na oko mógł mieć najwyżej trzydzieści lat. Sprawiał wrażenie człowieka sprytnego i bystrego, a jego oczy miały dziwny, chłodny blask. Kiedy wstał i wypowiedział słowa powitania, okazało się, że jego głos jest przyjazny, acz nieufny. Snape pomyślał, że Karkarow się czegoś boi.
-Witam panów. Nazywam się Igor Karkarow i jestem dyrektor tej szkoły… co prawda, od niedawno.- strzepnął jakiś pyłek z rękawa i uśmiechnął się pod nosem. Severus pomyślał, że dyrektor stara się na siłę ukryć doskonałą znajomość języka angielskiego. Sprawiało to, że bułgarski akcent i naleciałości, jakimi starał się upiększać swoje wypowiedzi, zdradziły go natychmiast, ale on sam nie stracił rezonu. -Panowie są z Hogwartu, prawda? Wasze bagaże są tu już, w waszych apartamentach. Mam list od profesora Dumbledore. Pisze, że zostaną panowie najwyżej tygodnia, ale będę zaszczycony, gdyby zechcieli państwo zostać bardziej długo.- uśmiechnął się w sposób, który Severus zdefiniował jako sztuczny i gwiazdorski, a potem zamaszystym krokiem wyszedł zza stołu i znalazł się o dwa kroki przed nimi.
-Nicolas, Tomil, możecie już odejść.- machnął władczo ręką w kierunku wyjścia. W świetle unoszących się wysoko nad nimi płomyków zabłysł czarny diament z dwoma smugami czerwieni, bardzo przypominającej zastygłą krew. Stojący obok Lucjusz drgnął nieznacznie, ale Severus nie porozumiał się z nim spojrzeniem.
-Zapraszam do stołu, panowie, zapraszam!- okręcił się i wskazał bogaty stół. -Pan jest chyba Severus Snape, prawda?- spojrzał na czarnowłosego młodzieńca i położył dłoń na oparciu jednego z krzeseł. -Tu jest miejsce dla pan. Pański przyjaciel, Lucjusz Malfoy, o ile dobrze pamiętam, może siadać tutaj.- drugą dłonią musnął poręcz innego krzesła a sam zajął szybko miejsce w swoim fotelu. -Proszę się nie krępować, panowie zapewne mieli długa droga… niełatwo nas odnaleźć.- zaśmiał się nieszczerze podczas gdy oni usiedli przy stole. Karkarow nalał im wina. Nie przestawał mówić, ale przerzucił się na pytania, dotyczące wszystkiego: ich przeszłości, drogi, zainteresowań, celu wizyty. Obaj odpowiadali zwięźle, treściwie, nie pozwalając sobie na spoufalenie. Raz czy dwa spojrzeli na siebie, ale generalnie starali się tego unikać. W trakcie Severus obserwował gospodarza i konstruował w myślach jego portret oraz plan. Karkarow musiał nabrać do nich zaufania i szacunku, przypomniał sobie Snape, jedząc bez zachwytu pieczeń w sosie malinowym z dodatkiem chilli. Co jak co, ale potrawy w Hogwarcie były jego zdaniem o wiele lepsze i staranniej przygotowane; niemniej, nie omieszkał pochwalić kuchni.
W końcu kolacja, pełna niedomówień, skrywanego napięcia i nieufności zakończyła się. Karkarow odprowadził ich schodami nad jednym z łuków na piętro, gdzie znajdował się wyłącznie długi, pusty korytarz a na jego końcu dwoje drzwi z lśniącego, orzechowego drewna.
-Tutaj są apartamenty, przygotowane dla panów. Mam nadzieję, że będą panowie zadowolone.- mruknął. -Jeśli czegoś będziecie potrzebować, mój gabinet trzecie schody od lewej z jadalni. Rano będzie pewne ponowne spotkanie, śniadanie o dziewiątej. Dobranoc.
-Branoc, dyrektorze. - mruknął Lucjusz, a gdy Karkarow znikł za kotarą, przeciągnął się i westchnął. -Jestem potwornie zmęczony, a ten gość to totalny nudziarz i fajtłapa. Zauważyłeś, jak próbował przekręcać swój angielski? Z punktu widać, że ma nieczyste sumienie.
-Musi nam zaufać.- Severus rzucił ostatnie spojrzenie na czarną kotarę. -Obawiam się, że będziemy zmuszeni korzystać dłużej z jego gościnności.
-Jak uważasz.- z trudem stłumił ziewnięcie Lucjusz i położył wyczekująco dłoń na klamce. -Zobaczymy, jaki dyrektorek jest za dnia. Wybacz, ale ja padam z nóg i w dodatku mam wrażenie, że ze strachu przed zapaleniem płuc ten cały facet ze statku dał mi pięciokrotną porcję eliksiru pieprzowego. Mam chyba przegrzany mózg.
-Nic ci nie będzie, najwyżej będziesz miał zawroty głowy.- powiedział Severus i także stanął przy drzwiach. -Dobranoc.
-Dobranoc.- ziewnął Malfoy i obaj weszli do swoich „apartamentów”, które okazały się po prostu staromodnymi pokojami o ścianach wyłożonych amarantowym suknem, z mahoniowymi meblami i paroma portretami- a bynajmniej tak wyglądał pokój Severusa. Proste łóżko zasłane było czarną kapą ze złotymi drobinkami a okno z tęczowym, magicznym witrażem było nieco uchylone, przez co do środka wpadał mroźny powiew wiatru z gór. Snape zamknął okno i z zagadkowym spojrzeniem spojrzał na swój kufer, stojący w rogu koło sporej, ale dziwnie wyglądającej, trójkątnej szafy z okrągłym lustrem o nieco przydymionej powierzchni. Podszedł do niego a następnie chuchnął, a odbicie czarnowłosego mężczyzny w długiej, dobrze skrojonej szacie znikło za mgłą pary.
Nie należał do osób, które mają problemy z zaaklimatyzowaniem się w nowym miejscu i snem, niemniej pierwszej nocy w Durmstrangu spało mu się po prostu źle. Przekręcał się w pościeli, próbował zmęczyć umysł ale bezskutecznie. W końcu wstał i, starając się nie przeklinać w duchu (nie minęła jeszcze północ), bezszelestnie opuścił swój pokój.
Bez zastanowienia przeszedł przez kotarę i rozejrzał się po jadalni, stojąc przed schodami. Była ona słabo oświetlona: magiczny żyrandol z pochodni zastąpiły cienkie, powykrzywiane świecie ustawione gdzieniegdzie i rzucające groźne cienie na kamienne ściany. Rozejrzał się raz jeszcze i zszedł na dół. Gdy tylko dotknął stopami podłogi, schody z metalicznym brzękiem zwinęły się w kącie na kształt śpiącego smoka.
Zawinął się szczelniej szatą, bo poczuł chłód i opuścił jadalnię, przypominając sobie drogę do bocznego wyjścia. Zaledwie jednak znalazł się w sali głównej, coś przeleciało mu nad głową, rzucając krzywy cień na jedno z okien. Nie zdążył się uchylić i gdy przyłożył dłoń do policzka, zobaczył na nim krew.
-Przeklęty nietoperz.- mruknął pod nosem, ocierając twarz rękawem i zatrzymując się na chwilę przed schodami z kryształową poręczą. Postanowił pójść tymi na prawo.
Schody doprowadziły go do małej, kwadratowej sali z ogromnym kręgiem pośrodku. Krąg ułożony był z oszlifowanych, wielobarwnych kamieni. Trójkąt, koło i pionowe pęknięcie, a może specjalna rysa. Po drugiej stronie były drzwi, wiodące zapewne do wschodniego skrzydła zamku. Severus postąpił więc krok naprzód. W chwili, gdy znalazł się w kręgu, wszystko zawirowało, on sam stracił równowagę, a potem zaczął spadać coraz niżej i niżej.
Wspomnienie 35. Dodała Meg Piątek, 11 Kwietnia, 2008, 13:00
Kochani Czytelnicy! Dziękuję za komentarze! Co do przeskoku w czasie: po raz pierwszy skorzystałam ze swobody czasu akcji, jaką daje fakt, iż nie jest to pamiętnik Severusa Snape'a, lecz jego MYŚLODSIEWNIA. Nie martwcie się jednak, bo to nie oznacza, że już nigdy nie poznacie pozostałych wspomnień S.S. z młodości.. no chyba że myślodsiewnia zbuntuje się i wyrwie z kręgu moich czarów a ja dostanę od niego szlaban za przekroczenie granic etyki zawodowej i postapi ze mną mniej więcej tak jak z Harrym Potterem, gdy ten dostał się do jego wspomnienia ^^ Mam nadzieję, że ten wpis też się Wam spodoba; nowa notka także w pamiętniku Dracona Malfoya. Zapraszam serdecznie i buziaki!
Marta
P.S. Semley, tak, byłam na Upiorze w Operze 8 kwietnia... brak słów^^
***
Padał śnieg, ale świeciło słońce. Był jasny, noworoczny poranek, jednakże w Dolinie Godryka, w domu nr 34 poranek zaczął się już wcześniej: pół godziny temu w salonie młoda, piękna rudowłosa dziewczyna odsunęła zasłony w kolorze nasturcji i wyjrzała przez olbrzymie okno. Widząc śnieg, roześmiała się głośno a zaraz potem chwyciła za usta, oglądając z niepokojem w głąb domu. Chyba bała się, że jej śmiech obudzi kogoś, kto jeszcze tam był. Miała na sobie błękitną koszulę nocną i biały szlafrok. Chodziła po pokoju boso. Pstryknęła palcami i w kamiennym, dość ładnym ale starym kominku zapłonął wesoło ogień. Dziewczyna okręciła się, a poły szlafroka zafurkotały w powietrzu . Potem wybiegła w podskokach gdzieś indziej, najwyraźniej do kuchni, bo po piętnastu minutach pojawiła się z powrotem z koszem złocistych bułek, słoikiem miodu i miską, której chyba był twarożek. Postawiła to wszystko na owalnym stole przed ciemną kanapą i machnęła lekko dłonią. W powietrzu pojawił się natychmiast wielki, kryształowy dzbanek z mlekiem i dwie błyszczące szklanki. Potem odchylił głowę do tyłu ale tak, że wciąż widać było jej roześmiane, koralowe usta i zawołała:
-James!
Severus nie słyszał jej głosu, ale umiał czytać z ruchu warg, poza tym wiedział, że James Potter był jedyną osobą, która mogła tu mieszkać prócz Lilly Evans. Syknął cicho i cofnął się o krok. Niestety, miał pecha i potknął się o jakiś korzeń w ogrodzie i upadł na choinki. Podniósł się błyskawicznie i wsunął w mgnieniu oka za rozłożystą jabłoń, zapominając o swej niewidzialności, ale i tak, kiedy rzucił kontrolnie okiem na salon domu, zobaczył niepokój na twarzy rudowłosej kobiety. W pokoju pojawił się właśnie mężczyzna z potarganą czupryną czarnych włosów. Objął swobodnie ramieniem kobietę i o coś zapytał, całując ją w policzek, bo ona odpowiedziała, wskazując na ogród:
-Zdawało mi się, że coś słyszałam.
Severus nie odrywał wzroku od okna, zupełnie jakby ktoś mu go przyczepił. James Potter przeciągnął się i zdaje się, że zgodził się zrobić rundkę po ogrodzie, bo wyszedł a w pięć minut później pojawił się w noszącym ślady dawnej elegancji płaszczu z różdżką w dłoni. Obszedł wolno cały ogród, szukając śladów i zatrzymując się na dłuższą chwilę przy choince z obsypanym śniegiem. Uważnie spojrzał na drugą stronę ulicy, ale chyba nie dopatrzył się niczego interesującego, bo wrócił do domu.
Severus odczekał, aż para pojawi się z powrotem w salonie. Czekał i patrzył w milczeniu zza ulicznej latarni jak wesoło i beztrosko spożywają śniadanie. Ich szczęście biło w oczy ale godziło także w serce młodego mężczyzny, ukrywającego się naprzeciwko ich domu. Rzucił ostatnie spojrzenie w okno salonu i ruszył przed siebie ulicą, łopocząc szatą niczym podczas huraganu. Z jego twarzy nie można było wyczytać nic, ale wcale nie oznaczało to, że był wyzuty z uczuć.
Zaportował się na skraju swojego rodzinnego miasteczka. Drogi były zasypane śniegiem a po bokach leżały ogromne zaspy, tworzące swoiste mury. Szedł szybko, nie czując zimna i nie zważając na to, że zaczął padać śnieg w ten specjalny sposób, gdy chce nam dać znać, że za chwilę nad naszą głową może rozpętać się prawdziwa burza śnieżna. Rzeczywiście, nim znalazł się u progu właściwego domu, jego szata była sztywna od wilgoci a śnieg nie nadążał z roztapianiem się między jego splątanymi, ciemnymi kosmykami.
Drzwi skrzypnęły przeraźliwie. Zamknął je sprawnie, choć po ciężkiej walce z opornym drewnem. Wewnątrz było potwornie zimno i ciemno. Nawet jasne zasłony, pożółkłe od kurzu i starości nie rozjaśniały pomieszczenia. Nie zdejmując nawet szaty, skierował się prosto na piętro skrzypiącymi, ale wciąż trzymającymi się dość dobrze schodami. Pchnąwszy maleńkie drzwi, wszedł do kolejnego pokoju, niegdyś należącego do niego. Musiał się trochę schylić, by nie zawadzić głową o sufit.
-Severus…- wychrypiała cicho kobieta, leżąca w łóżku pod pierzyną i kocem. Była jeszcze w sile wieku, ale wyglądała na o wiele starszą. Jej chuda twarz o wyostrzonych przez chorobę rysach była rozpalona od wysokiej gorączki. Oczy świeciły niezdrowym blaskiem a spękane usta ledwo się poruszały. Jej chudziutkie, wiotkie dłonie, leżące bezwładnie na kocu drgnęły. -Cały jesteś mokry… idź się ogrzej… ubierz się w suche… ciuchy…
-Jak się czujesz?- zignorował jej poradę i dwoma krokami przebył dzielącą ich przestrzeń. Przysunął sobie niedbale wyślizgany taboret i usiadł na nim przy wezgłowiu łóżka tuż przy chorej, rzucając szybkie spojrzenie na tacę z buteleczkami i fiolkami. -Kończy się zapas syropu glukozeinowego, jeszcze dziś kupię zapas. Wypiłaś herbatę całą?
-Tak… wypiłam… dziękuję ci.- kobieta spróbowała się uśmiechnąć, ale nie udało jej się to. Snape skrzywił wargi na kształt uśmiechu, ale jego twarz zbyt mocno była ściągnięta. Nawet stopniały śnieg nie złagodził napiętych mięśni i boleśnie zaciśniętych szczęk. Severus wyciągnął dłoń i chwycił nią dłoń chorej.
-Zimne… idź, musisz się ogrzać… synku… ja tu poleżę… może zasnę…
-Nie, mamo, posiedzę przy tobie.- powiedział tak cicho, że niemal niedosłyszalnie. Cały czas patrzył to na matkę, to na tacę. Eileen spróbowała uścisnąć jego dłoń i powiedziała, zapatrzona chyba w swoje jakieś wizje, bo jej twarz na chwilę złagodniała i wygładziła się:
-To ostatnia śnieżyca… tego roku… niedługo zakwitną… zakwitną przebiśniegi… pierwsze zwiastuny wiosny… a potem… żonkile… maki… ptaki będą…
Mówiła coraz ciszej a po chwili odetchnęła nieco głębiej i zamknęła oczy. Twarz Severusa nieznacznie drgnęła ale nie wypuścił jej dłoni ze swojej. Widział, że kobieta nadal oddycha, tyle że coraz słabiej. Odczekał kilka minut, ażeby jej nie zbudzić, a potem gwałtownie zerwał się i prawie wybiegł z pokoju.
-Niestety, Severusie, nie mogę ci pomóc. Bardzo mi przykro, Eileen była moją przyjaciółką ale dzisiaj ani ja, ani mąż nie możemy się ruszyć z gospody.- starsza kobieta w lnianym fartuchu i burym swetrze narzuconym na ramiona oparła się o framugę drzwi. -Może znajdzie się inne rozwiązanie… nie masz nikogo znajomego w Londynie, kto mógłby ci załatwić te leki?
-Nie.- Snape odwrócił wzrok. -Nie, ale dziękuję. Do widzenia.
Wyszedł z przedsionka i już po chwili znowu znalazł się na targanym prawdziwą śnieżną wichurą dziedzińcu. Niebo było aż szare od tumanów śniegu. Spojrzał z niechęcią w kierunku Londynu i ruszył przez podwórze w kierunku małej chałupki. Jego kroki wydawały cichy, miękki odgłos, prawie ginący w ryku wiatru.
-Proszę, to, o co prosiłeś… jest także trochę innych rzeczy, które mogą ci się przydać.- mężczyzna w kapturze podał mu pokaźną paczkę. -Nie wiadomo, kiedy się skończy ta zawieja.
-Dziękuję ci.- mruknął Severus, odbierając od niego pakunek. -Ile ci jestem winien?
-Och, nie ma sprawy, to drobna przysługa, Severusie.- mężczyzna roześmiał się nieco teatralnie. -Musimy sobie przecież pomagać. Jak ona się czuje?
-Tak, jak ostatnio.
-Czyli nadal źle.- powiedział prawie szeptem przybysz. -No cóż, pozostaje ci tylko mieć nadzieję…
-Tak. Nadzieja.- powtórzył Snape, nie bardzo wiedząc, co mówi.
-W razi gdyby coś… gdybyś czegoś jeszcze potrzebował, wiesz, jak mnie znaleźć.- dodał po chwili milczenia tamten. Potem bez słowa pożegnania odwrócił się i, otworzywszy drzwi, wyszedł na zewnątrz, gdzie śnieżyca trochę zelżała, ale nadal pokazywała, na co ją stać.
-Dziękuję- zawołał Snape, starając się przekrzyczeć wiatr. Drugi odwrócił się i poprawił sobie kaptur smukłymi palcami. Na jednym z nich błysnął szmaragd. Kiedy spojrzał po raz ostatni na stojącego w progu Severusa, spod kaptura wymknęło się parę srebrnych, prostych kosmyków. Okręcił się na pięcie i zdawało by się, że pochłonęła go śnieżyca.
Eileen Prince zmarła nad ranem 2 stycznia. Za oknem było jeszcze ciemno. Może gdyby to było lato albo wiosna w pełni rozkwitu, pierwsze promyki słońca padłyby na wygładzoną, chudą twarz matki Severusa Snape’a. On sam czuwał przy niej od momentu przyjazdu Lucjusza aż do samego końca. Koniec? To chyba nie jest odpowiednie słowo. Severus w dziwny sposób miał wrażenie, iż mimo że jej ciało zwiędło, to jej dusza cały czas jest gdzieś w pobliżu. Wstał cicho z taboretu i ułożył ręce matki na kołdrze. Spojrzał na nią przed wyjściem z pokoju i pomyślał, że wygląda, jakby zapadła w głęboki, nareszcie spokojny sen. Potrząsnął lekko głową i, skrzypiąc butami, wyszedł ze swojej dawnej sypialni, zamykając drzwi tak cicho, jak to tylko było możliwe.
Stara właścicielka gospody była właściwie jedyną przyjaciółką i życzliwą Snape’om osobą. Tak, jak pomagała Eileen przy pogrzebie jej ojca, tak teraz udzieliła pomocy jej synowi. Ceremonia odbyła się dwa dni później, skromnie i cicho na starym, wiejskim cmentarzu. Nie było nikogo z rodziny, bo jedyną żyjącą osobą o nazwisku Snape był właśnie Severus. Zjawiła się za to właścicielka i kilka innych sąsiadek. Eileen pochowano w rogu, pod wielkim, rozłożystym dębem, na szczycie zbocza schodzącego już do rzeki. Trumna była prosta i niedroga, ale dość ładna: jasne, sosnowe drewno wyglądało bardzo schludnie.
Na kilka godzin przed zachodem słońca Severus stał na brzegu rzeki i wpatrywał się w jej mętną, ciemną wodę. Piasek był zmarznięty, a rosnące wokół krzewy miały puchate czapy śniegu. Niebo miało pastelową, gołębią, miejscami wpadającą w delikatny pomarańcz barwę, Pewnie w nocy będzie znowu padać śnieg, pomyślał i z westchnieniem uniósł głowę. Wsunął dłonie do kieszeni czarnej szaty i , rzuciwszy ostatnie spojrzenie na miejsce, w którym spędził swoje dzieciństwo, odwrócił się i odszedł, chrzęszcząc butami po śniegu.
Wspomnienie 34. Dodała Meg Wtorek, 08 Kwietnia, 2008, 09:20
Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze! Bardzo się cieszę, że tak mnie doceniacie i mam nadzieję, że nie przeceniacie Fiono, to nie było pobłażliwe ani dla mało dojrzałych osób, ale jak chcesz. Mam nadzieję, że ta notka zdobędzie jeszcze więcej wpisów! Pozdrawiam i zapraszam też do pamiętnika Malfoya.
***
Kamienne ściany oświetlone były pochodniami, takimi samymi, jak wiele lat temu: proste, ciemne drewno magiczne, które lśniło niczym tafla lodu w świetle niebywale jasnego ognia. Jednakowoż coś było tu inaczej, może fakt, że wbiegający w pośpiechu do klas ostatni spóźnialscy uczniowie tak bardzo się różnili od tych z jego rocznika: zdawało mu się, że byli jacyś inni, zupełnie jakby dzieląca ich różnica wieku teraz wyrosła jak mur i odmieniła świat po jego drugiej stronie, na którą teraz przeszedł.
Skręcił za róg i szedł dalej równym, cichym krokiem, próbując obliczyć w myślach, ile razy szedł tym korytarzem. Wyszło mu, że nigdy tu nie był, a pamięć miał świetną, więc bez problemu sięgał pamięcią dziewięć lat wstecz, kiedy to po raz pierwszy przekroczył próg Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Dotarłszy do kamiennej chimery o tajemniczym wejrzeniu, wypowiedział hasło. Nawet nie musiał wyjmować listu, który zabrał z sobą na wszelki wypadek. W mgnieniu oka znalazł się na krętych schodach a w chwilę później stukał już do drzwi gabinetu dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore’a.
-Witaj, Severusie i usiądź, proszę.- Dumbledore z uśmiechem wskazał mu obity jasnym perkalem fotel. Kiedy w nim usiadł, stwierdził niechętnie, że fotel jest miękki, za czym ostatnio nie przepadał. Starał się nie pokazywać po sobie emocji, ale Dumbledore nie był głupcem i najwyraźniej w sposób niezwykły wyczuł niezadowolenie swojego gościa. Krótkie machnięcie dłonią i fotel zmienił się w wysokie, dobre dla kręgosłupa, dębowe krzesło bez żadnych udziwnień.
-Dziękuję, że odpisał mi pan tak szybko, profesorze.- powiedział Severus cicho, patrząc na dyrektora. -To bardzo ważne dla mnie.
-Tak, wiem.- odpowiedział spokojnie dyrektor, spoglądając na wyjątkowo kolorowy imbryczek do herbaty. -Może się napijesz herbaty? Jest bardzo smaczna, wiśniowa.
-Nie, dziękuję.- tym razem pilnował się bardziej, ale Dumbledore wyjął z uśmieszkiem, czającym się w kąciku ust, dwie filiżanki i brzegach cienkich jak papier i nalał do nich parującego, karmazynowego płynu z imbryka. Jedną z filiżanek przysunął do siebie, a drugą popchnął delikatnie w stronę siedzącego naprzeciwko mężczyzny.
-Nadal jednak uważam, Severusie, że powinieneś ubiegać się o to stanowisko w innej szkole… myślę, że tak czułbyś się lepiej.
Severus patrzył prosto w przeszywające, błękitne oczy Dumbledore’a bez jednego mrugnięcia.
-Czy to ma być odmowa?
-Nie, tego nie powiedziałem. Bardzo nam się przyda uzdolniony, młody człowiek na stanowisku nauczyciela eliksirów, ale jestem przekonany, że nie nadszedł jeszcze twój czas.
Severus nieznacznie zacisnął wargi, cały czas jednak nic nie można było wyczytać z jego twarzy. Dumbledore nie uśmiechał się. Zapadło krótkie milczenie.
-Czy mówiłem już panu o tym, że kurs trwający pięć lat zakończyłem z najwyższym wyróżnieniem po dwudziestu czterech miesiącach?
-Tak, tak i jestem bardzo dumny z tego, że były wychowanek tej szkoły osiągnął takie sukcesy… ale problem w tym, Severusie, że nie doświadczenie miałem na myśli, mówiąc o tym, iż nie nadszedł jeszcze twój czas.
-Więc o czym pan mówił?- czarnowłosy mężczyzna wyprostował się bardziej, mimo że wyprofilowanie oparcia fotela już umożliwiało mu prostą pozycję. Teraz prezentował się wyjątkowo dobrze, w czarnej, nowej szacie, która dodawała mu powagi ale też swoistej ponurości. Jeden szczegół tylko pozostał niezmieniony od tylu lat: niezadbane ale wciąż o żywej barwie smoły włosy, które sięgały mu ramion. Jego twarz była blada a oczy tworzyły dwie czarne dziuple, w których nie wiadomo co mogło się kryć. Bardzo się starał nie pokazywać swojego zdenerwowania, ale czuł wyraźnie, że Dumbledore’a nie da się oszukać, mimo tego, co mu powiedziano.
-Myślę, że wiesz, co miałem na myśli, Severusie.- Dumbledore pochylił się do przodu i oparł złożone dłonie na blacie biurka. Jego spojrzenie zdawało się świdrować myśli dawnego wychowanka Slytherinu; Snape tym razem zamrugał i także się pochylił. Mówił teraz zduszonym, pełnym irytacji szeptem:
-Myli się pan, profesorze, sądząc, że… Nie przyszedłem tu po to, aby pana szpiegować dla Riddle’a! Chciałem dostać tę pracę i to była moja jedyna intencja, ale pan oczywiście wszędzie węszy podteksty! I to o Szalonookim Moodym mówią, że ma bzika na punkcie podstępów?- prychnął, odchylając się na oparcie a przynajmniej- próbując to zrobić. Jego oczy pałały gniewem. -Jest pan do mnie uprzedzony, bo jestem ze Slytherinu i … i…
-Aż tak trudno ci wypowiedzieć to słowo, Severusie?- wtrącił cicho Albus, nie patrząc na niego. -Powinieneś być z tego dumny… rozczarowujesz mnie.
-Może pan sobie kpić ze mnie i mną pogardzać… ale mnie naprawdę zależało na pracy w Hogwarcie. Myślałem, że pan wie, że eliksiry, to całe moje życie, sądziłem…
-Sądziłeś, że pozwolę, by śmierciożerca nauczał w Hogwarcie eliksirów?- znowu wtrącił dyrektor, ale tym razem patrzył prosto w czarne oczy Severusa a jego twarz zdawała się pałać jakąś tajemniczą siłą. -W takim razie muszę przyznać ze smutkiem, że popełniłeś ogromny błąd, Severusie. Nigdy się na to nie zgodzę i tylko dlatego uważałem, że lepiej dla ciebie byłoby pracować w Durmstrangu.
Severus zacisnął żeby i wstał gwałtownie, odsuwając fotel z głośnym, nieprzyjemnym szurnięciem. Chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale wstrzymał się. Uniósł lekko głowę i już w drzwiach odwrócił głowę i powiedział:
-Zawiodłem się na panu.
-Wybacz, Severusie, ale ja na tobie również.
Severus prychnął pod nosem i wyszedł z gabinetu, zamykając z trzaskiem drzwi a w chwilę później dały się słyszeć jego kroki na kamiennych stopniach. To był najlepszy dowód na to, jakie emocje nim targały.