Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Nowa ksiega Huncwotów!
Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia
Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin

  3.Jeest!! Wiedziałem!! Ceremonia Przydziału i ciekawa uczta...
Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 15 Grudnia, 2008, 21:02

Hmmm... Dziękuję za wszystkie komentarze i nade wszystko za krytykę. Uwielbiam czytać i słuchać, jaka to jestem beznadziejna... Ostatnio się do mnie dyrektorka dowaliła z zapytaniem, czy mam zaświadczenie o ADHD... Słodko :D
Teraz dalszy ciąg z postaci Pottera.



- Witam w Hogwarcie! Nazywam się Minerwa McGonagall...
- McPipa... - mruknął obok lewego ucha Jamesa czarnowłosy chłopak z przedziału. Potter z trudem stłumił wybuch śmiechu i popatrzył na Remusa. Chłopak wpatrywał się w Syriusza wywalając na wierzch i tak duże, jasne oczy. Teraz wyglądał jeszcze dziecinniej niż zwykle... Potter wziął uspokajający, głęboki wdech i starając się ignorować pomruki Sera, rozglądał się po uczniach.
Na początku jego uwagę przykuł niski, zgarbiony chłopak z haczykowatym nosem. Miał ziemistą cerę, małe, czarne oczy i tłuste włosy do ramion. Okularnik wpatrywał się w niego z mściwym wyrazem twarzy, dopóki nie skierował wzroku nieco w lewo. Obok tego - jak nazwał go w myślach Potter - sępa, stała drobniutka, naprawdę ładna dziewczyna. Średniej długości, płomiennorude włosy spięła z tyłu głowy w koński ogon. Niektóre niesforne kosmyki z grzywki wpadały jej do szmaragdowych oczu. Na policzkach i nosie widać było kilka piegów, dodających jej uroku.
Potter stał wypatrzając oczy na rudą. Syriusz zauważył jego spojrzenie i wygiął się dziwnie odtwarzając kierunek spojrzenia kolegi. Prychnął, gdy już wiedział, na co patrzy. Z nudów zaczął go tykać w ramię, a nie rejestrując żadnej reakcji, zaczął go kopać. Gdy James poczuł coraz mocniejsze ciosy odwinął się i walnął Syriusza w twarz. Brunet zmrużył groźnie oczy i rozejrzał się, szukając wzrokiem nauczycielki. Nie dostrzegł jej, więc rzucił się na Pottera z pięściami. James nie pozostał mu dłużny. Co było do przewidzenia, biorąc pod uwagę charakter obu tych panów, zaczęli się bić.
Wokół nich niemal natychmiast utworzył się łańcuszek zainteresowanych uczniów. Klaskali i kibicowali "zapaśnikom". Nagle Ser powalił Jamesa na ziemię. Potter, próbując go podciąć, zakręcił się wokół własnej osi. Nie udało mu się sprawić, by tylna część ciała Blacka zetknęła się z kamienną posadzką, ponieważ Syriusz odskoczył podbijając Remusowi pięścią w oko. Blondynek odruchowo złapał się za twarz i postawił kilka kroków do tyłu wpadając na zbroję. Kupa metalu spadła z cokołu zwalając się Lupinowi na głowę. W tym oto momencie, kiedy to całe żelastwo nie wyłączając miecza powalało Remusa na ziemię, a dwóch chłopców tarzało się po podłodze wywrzaskując (to była raczej domena Syriusza) niekulturalne teksty, wpadła profesor McGonagall. Rozdzieliła chłopców, udzielając im ostrej reprymendy.
Remus zamknął oczy i zacisnął dłonie w drobne piąstki. Odetchnął głęboko i związał włosy, bo w tej szamotaninie rozwiały mu się po całej głowie. Wszyscy spojrzeli na drzwi do Wielkiej Sali - były otwarte, cały Hogwart łącznie z nauczycielami wpatrywał się w nich z zainteresowaniem.
Dyrektor postanowił przejść do rzeczy, więc McGonagall zaprowadziła nowych uczniów przed stół nauczycielski. Postawiła na środku stołek, a na nim wyświechtaną tiarę. James popatrzył na nią z zainteresowaniem. Po chwili ze zdumieniem stwierdził, że rozdarcie przy rondzie kapelusza otworzyło się i... Tiara zaczęła śpiewać. Chłopak był tym faktem tak zaskoczony, że nie zwrócił uwagi na to, CO śpiewała. Wiedział tylko, że padły nazwiska założycieli Hogwartu. Z transu wyrwał go głos McGonagall:
- Uczeń, którego wyczytam, siada na stołku i zakłada Tiarę. Po otrzymaniu przydziału, siada przy odpowiednim stole.
Potter patrzył jak profesorka rozkłada długi zwój pergaminu i wyczytuje:
- Aniston Jennifer!!
James zaczął kołysać się na piętach widząc jak długowłosa, drobna brunetka o bladej skórze wychodzi z szeregu i siada na stołku. Tiara milczała przez chwilę, a po chwili...
- GRYFFINDOR!
Przy stole Domu Lwa wybuchły gromkie oklaski. Jennifer westchnęła i usiadła przy swoim stole. Potter przerzucił się na kołysanie ramionami.
- Black Syriusz!
Jim rozejrzał się szybko i wzrokiem napotkał TEGO Syriusza z przedziału. Patrzył na Blacka czując, jak mimowolnie wzbiera w nim pewna wrogość do niego - zawsze wiedział, że jego matka, Dorea, jest z rodu Blacków. Wiedział też, że ona jest inna od tych maniaków czystości krwi. O Syriuszu, na podstawie jego zachowania raczej powiedzieć tego nie mógł...
Patrzył jak Black łaskawie usiadł na stołku i pozwolił, by profesorka założyła mu kapelusz. Tiara milczała kilka długich chwil. Widać było, że chłopak już się nudzi tym siedzeniem. Tiara w końcu odchyliła się na jego głowie i ryknęła:
- GRYFFINDOR!!
Na sali zaległa grobowa cisza. Syriusz zdjął tiarę i rzucił ją nauczycielce przy wybuchu szyderczego śmiechu, krzykach i gwizdach przy stole Ślizgonów. Był wyraźnie zaskoczony.
Syriusz posłał Potterowi minę pt.: "No dobra, wiesz, kim jestem. Zrób z tym co chcesz!". James westchnął wlepiając wzrok w okno. Zamyślił się głęboko, zastanawiając się, co powinien zrobić; zignorować to, kim jest, bo dobrze się z nim rozmawia i jest śmiesznie, czy jednak nie odpuścić?... Nie zauważył nawet, kiedy przydział otrzymał Peter i Remus. Otrząsnął się dopiero, gdy usłyszał swoje nazwisko.
- Potter James!
James uśmiechnął się szeroko wiedząc, że zaraz zajmie miejsce przy stole Gryfonów, tak jak jego rodzice. Usiadł na stołeczku, ledwo tiara dotknęła jego głowy, a natychmiast rzekła na całą salę:
- Taak... Stuprocentowy GRYFFINDOR!!
Potter zeskoczył ze stołka zrzucając tiarę na ziemię.
- Wiedziałem!
Szaleńczo się śmiejąc odtańczył taniec radości wokół stołka i zdegustowanej profesorki. Nadal radośnie pląsając dotarł do stołu Gryfonów, wywołując tym samym rozbawienie uczniów. Po owej demonstracji swego zadowolenia, opadł na ławeczkę koło Syriusza i Remusa. Objął obu za szyję.
Profesorka odchrząknęła i powróciła do wyczytywania nazwisk.
Kiedy ceremonia dobiegła końca, tiara została wyniesiona, dyrektor szkoły zabrał głos.
Wyraził swą radość na widok wszystkich uczniów całych, zdrowych i uśmiechniętych. Poinformował, że wstęp do lasu na skraju błoni jest zakazany - Syriusz wygłosił głośną uwagę, że to, co zakazane go pociąga - i przypomniał o przedmiotach, których nie wolno mieć w swoim arsenale. Następnie życzył wszystkim smacznego, klasnął w dłonie i pięć długich stołów jęknęło pod ciężarem setek potraw i dań.
James rzucił się na pieczonego indyka. Remus spokojnie nałożył sobie kurczaczka, a Syriusz chwycił wielki udziec jagnięcy w rękę i bezceremonialnie odgryzł kawałek. Dosyć spory kawałek... James zakrztusił się widząc to.
- A niby taki szlachcic...
- Zaaaamilcz, bo ten udziec wyląduje zaraz w twojej du...
- Syriusz!
Wszyscy popatrzyli na oburzonego Remusa.
-J a jem!
Chłopcami wstrząsnęło od śmiechu.
- No co? - zapytał James z miną niewiniątka. Sam nie wiedział, dlaczego stanął w obronie Blacka - On tylko mówił!!
- No wiesz... Jakbyś mnie sprowokował to bardzo chętnie obróciłbym słowa w czyn... - Uśmiechnął się do kuzyna obłudnie.
- Jesteście obleśni - skwitował Lupin i ku radości Blacka zaczął udawać, że nic nie widzi i nic nie słyszy. Szarooki zaczął robić sobie z Remusa żarty, udając, że smakowicie wyglądający kurczak ożył i tańczy przed Lupinem kankana.
- Ko ko ko ko koooo.... Zjedz mnie, koo! Jestem taki pyszny, że piórka lizać, ko!
Potter położył się na stole ze śmiechu. Przez łzy patrzył, jak Black wykorzystuje kolejne dania robiąc pod nosem purpurowego ze wstydu blondynka spektakl żywności.
Remus w końcu nie wytrzymał i przełamał swe bariery - chwycił jedną pieczeń, wlazł na stół i zatrzymując się przed Syriuszem w klęczki, natknął mu dorodnego indora na głowę. James widząc to, zleciał ze śmiechu z ławki - a jak po chwili się okazało - spora część Gryfonów również to widziała mając sensowny powód do śmiechu. Syriusz paznokciami wyrył sobie dziury na oczy i widząc umierającego z radości Pottera, złapał drugiego indyka i po chwili James również miał twarzową czapeczkę. Jim poderwał się przerażony wrzeszcząc:
- Kto zgasił światło? KTO NA MERLINA WYŁĄCZYŁ ŚWIATŁO?!
- Nikt - odrzekł znudzonym tonem Black ściagając sobie z głowy ptasiora - Po prostu twa bezgraniczna głupota wypaliła twoje wiecznie wytrzeszczone patrzały...
- AAAA!! - wydarł się młody Gryfon - OŚLEPŁEM! OŚLEPŁEM!!! CZY JESZCZE KIEDYS UJRZĘ SWOJĄ PIĘKNĄ TWARZ?!
- Nie - odparł bezlitośnie Black.
Remus nie zdołał powstrzymać chichotu, opierając czoło o ramię Petera.
James, z głową ukrytą pod indyczym ciałem i grzybowym farszem nie słyszał śmiechu, tylko szum. Biedny się przestraszył i na oślep rzucił się do ucieczki. Na wstępnie wywrócił się o ławkę, potem zaplątał w szatę i solidnie uderzył w głowę. Na szczście mięcho załagodziło wstrząs, więc na czworakach ruszył przed siebie nie wiedząc nawet gdzie. Rezultatem tej paniki było przyrżnięcie w głową w ścianę z nabranego rozpędu.
Niemal wszyscy uczniowie zanosili się śmiechem. Profesor McGonagall, rozzłoszczona, wstała, kierując się w ich stronę. Syriusz opanował się na tyle, że mógł podejść go Pottera i zapierajac się nogami o kamienny mur, zdjąć mu z głowy ptaka.
Posiłek zeskoczył z potterowskiej głowy z głośnym plaśnięciem, a Black odleciał kilka stóp do tyłu. Podparł się na łokciach i jego wzrok zarejestrował całego w grzybach Jamesa - farsz wyłaził mu nosem, ściekał po włosach, stworzył zwartą papkę na złamanych okularach.
Dla Syriusza było to stanowczo za dużo, więc wbrew sobie wyłożył się na posadzce, ścierając kurz.
- Black! Potter! Macie szlaban! - wrzasnęła.
- Już?! - James wytrzeszczył oczy.
- Tak, Potter! JUŻ!!!
Skrzywił się, niezadowolony. Grudka farszu z włosów spadła mu na spodnie.

[ 15 komentarze ]


 
2. Wpis drugi.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 07 Grudnia, 2008, 03:47

Dziękuję za wszystkie komentarze i wasze oceny. Przyznaję się bez bicia - moja pierwsza notka napisana była tak "na odwal się". Poza tym, moim zdaniem zdecydowanie lepiej mi wychodzi pisanie w formie opowiadania. No, ale ocenicie sami. Do tego wpisu bardziej się przyłożyłam i za radą Dz.B dokładnie przeczytałam moje wypociny. Kilkakrotnie nawet, ale jak się trafią błędy, to błagam o wybaczenie.
Nocię dedykuję wszystkim czytającym. I liczę, że ten wpis bardziej się wam spodoba. No, kto chce dać komentarz? O, las rąk, bugagah...:D
Nie przedłużając - zapraszam na podróż do Hogwartu oczami Syriusza.



W pewnym wielkim, ponurym i bogato urządzonym domu przy ulicy Grimmuald Place 12 w Londynie, w pokoju utrzymanym w srebrno-zielonych barwach na drugim piętrze, spał pewien jedenastoletni chłopak. Dzisiaj miał rozpocząć naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Z pod kołdy wystawała mu jedynie plątanina zbyt długich, czarnych jak noc włosów i jedna, bosa stopa, której palce poruszały się miarowo.
W pomieszczeniu dało się usłyszeć cichy trzask i obok wspaniałego łoża pojawiła się mała, prawie całkiem naga, przygarbiona istota. Do najładniejszych stworzeń zdecydowanie nie należała - była chuda, pomarszczona, miała wielkie żylaste uszy nietoperza i długi ryjkowaty nos. Wytrzeszczone oczy wielkości piłeczek do tenisa nie dodawały jej uroku.
Stworzonko zblliżyło się do posłania i powiedziało przenikliwym głosem:
- Młody Panicz Syriusz Black!
Chłopak drgnął i dopiero po upływie kilkunastu sekund, po bardzo ciężkim i bardzo ostentacyjnym westchnieniu łaskawie odkrył swoją głowę, która znajdowała się tam, gdzie powinny być nogi. Dolne kończyny Blacka spoczywały na miękkiej atłasowej poduszcze. Panicz niechętnie popatrzył na domowego skrzata.
- Czego tu chcesz, bamboszu? - zapytał, wciąż zaspany. - Kopa? Bardzo chętnie w takim razie pomogę...
Skrzat potrząsnął brzydką głową tak gwałtownie, że uszy mu załopotały.
- Więc czego? - Przetarł śniadą twarz dłonią.
- Czczigodna Pani woła na dół...
Black przewrócił oczami koloru burzowego nieba. Wtórnie przetarł twarz ręką, tym razem aż do podbródka i rzucił niechętnie:
- Dobra... Przekaż, że wyrodny syn zejdzie na dół, jak doprowadzi się do ładu.
Skrzat popatrzył z lękiem na swojego pana, po czym w ukłonach się wycofał. Syriusz westchnął, znudzony, po czym wstał i podszedł do biurka stojącego na środku pod ścianą pokoju. Sięgnął do szuflady i wyciągnął z niej paczkę landrynek. Wyjął jedną i podrzucając, zamknął w ustach. Zaczynając podrygiwać i nucić coś pozbawionego melodii, w czymś, co miało być walcem, ruszył w stronę toalety.
Kilka minut później zniknął za drzwiami kabiny prysznicowej. Odkręcił kurek z zimną wodą i oparł się rękoma o ścianę pozwalając, by lodowate krople spływały mu po nagim ciele, spłukując wszelkie emocje, które jeszcze nie zdążyły na niego wejść.
Zimny prysznic zawsze koił mu zerwy, uspokajał go. Podobnie działała na niego jazda konno, wysiłek fizyczny i głośno odkręcona muzyka. Black preferował brzmienia utworów rock'n'rolla. Słuchał nie tylko czarodziejskich zespołów, takich jak Anifta czy Hobogobliny - czarodziejskich rockowych kapel - ale również mugolskich wykonawców doprowadzając swoich rodziców tym faktem do szału. Jedenastolatek nie potrafił objąć rozumem faktu, że można nie lubić utworów Presley'a lub Buddy'ego Holly.
Syriusz westchnął, podśpiewując piosenkę "Devil in disquise" lekko kiwając głową. Nagle usłyszał niewyraźny odgłos gwałtownie otwieranych drzwi. Nie zakręcił wody, tylko spojrzał w kierunku dochodzącego dźwięku, dla niepoznaki nadal nucąc refren.
Po zamazanej sylwetce rozponał ojca. Szukał czegoś w szafce nad lustrem. Znalazł swoją zgubę i wyszedł rzucając krótkie: "Pospiesz się, Syriuszu". Chłopak prychnął cicho, nabrał powietrza i ryknął na całe gardło śpiewając jedną z mugolskich ballad rockowych.
Zakręcił wodę i wyszedł owijając się w pasie białym, puchowym ręcznikiem. Wysuszył się i ubrał typowo dla siebie - czarne spodnie, trampki, czarną koszulkę z trupią czachą na przodzie i koszulę. Z wrednym uśmieszkiem stanął przed lustrem i z małej szufladki wyjął czarną kredkę do oczu. Pogwizdując, namalował na powiekach dwie, grube kreski podkreślając tym samym kolor i kształ oczu. Bardzo był ciekaw, czy jego matka jakoś na to zareaguje - wszak poprzedniego wieczoru wpadł na ten pomysł i po prostu musiał, musiał go wprowadzić w życie.
Zmierzwił palcami włosy i ciężkim krokiem zszedł na dół.
- Heaven help me, I didn't see the devil in your eyes! Tudu du du du... Czołem, glucie! - rzucił do swojego młodszego o dokładnie półtora roku brata.
Miał na imię Regulus i Syriuszowi najbardziej przypominał miękkie kluchy. Był grzecznym, ulizanym chłopcem i nigdy nie zrobił nic na przekór rodzinie i jej wierzeniom. Zawsze ubierał się w garniturki, w których - jak to szarooki zawołał na wielkim, rodzinnym przyjęciu przed czeterema laty - wygląda jak gówno w ludzkim przebraniu. Dosyć wcześnie zaczął się wulgarnie wyrażać. Ale od czego są starsi kuzyni? Na nich zawsze można liczyć w kwestii podchwycenia nieodpowiednich słów.
Syriusz pochylił się nad Regulusem:
- I jak tam, młody? Czym się dzsiaj popisałeś naszej "wspaniałej" rodzince? Pokazałeś, że umiesz korzystać z toalety?
Regulus zarumienił się lekko, zadzierając nos do sufitu. Black zarechotał i popatrzył na zegarek. Do odjazdu pociągu miał jeszcze półtorej odziny - było pół do dzesiątej. Ser rozejrzał się po wrzechstronnym salonie i jego wzrok przykuł fortepian. Uśmiechnął się przebiegle. Na lekcjach gry zawsze starał się wszystko psuć, a śpiewając, fałszował niemiłosiernie. Podszedł do wielkiego instrumentu. Usiadł na krzesłku, wyłamał palce i delikatnie uderzył w klawisze wygrywając dosyć smętną melodię.
Zaśmiewał się w myślach wyobrażając sobie miny rodziców. Tak jak uczyła go Mrs. Diffy siedział prosto, ręce miał lekko ugięte w łokciach i zgodnie z siłą nacisku na klawisze zmieniał intonację głosu na delikatniejszą, lub mocniejszą, śpiewając piosenkę o kisielu, zasłyszaną w radiu. Kątem oka zobaczył, że rodzice pojawili się w drzwiach. Udał więc, że gdy ich zobaczył podskoczył, wygrywając wałszywe nuty. Przestał grać.
- Kłamałeś - rzekł jego ojciec.
Syriusz wzruszył ramionami.
- A bo to pierwszy raz? Głodny jestem... STWOREEK!!
Pod nogami Blacka pojawił się domowy skrzat. Ukłonił się nisko.
- Stworku, weź mi coś jeśc zrób... Mnie się nie chce...
To powiedziawszy, Syriusz wyciągnął ręce i zabębnił w klawisze wygrywając marsz żałobny.
Po kilku minutach śniadanie było gotowe. Czarny zjadł je, całą siłą woli powstrzymując się od przeciągłego beknięcia - uwielbiał to robić - i poszedł do pokoju po kufer.
- A ty gdzie się wybierasz?
- Jak to: GDZIE? - spytał szczerze zdumiony. - Na King's Kross, a gdzieżby indziej. Wyjdę wcześniej, żebyście nie musieli na mnie patrzyć. Ed ora evapora ...
Black wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
Trzaskać też lubił.
Do jedenastej została mu jeszcze godzina. Wezwał więc Błędnego Rycerza, zapłacił konduktorowi jedenaście sykli i zajął wolne miejsce na końcu pojazdu. Wlepił spojrzenie w to, co widział za oknem, ignorując w miarę możliwości jęki czy przekleństwa reszty pasażerów, gdy autobusem szarpało jakoś szczególnie. Sam ledwo uniknął poważniejszych urazów, choć nie zdołał powstrzymać mocnego uderzenia czołem w szybę. Bolało.
Jechał pół godziny, bo jak stwierdził, mogą go wysadzić na końcu. Miał dużo czasu.
Wysiadł przed mugolskim peronem, rozglądając się z zaciekawieniem wokół siebie.
Szedł powoli omijając stada spieszących się do pracy i w innych interesach mugoli. Patrzył chwilę na pociąg InterCity, który właśnie wjechał na stację. Po kilkuminutowym marszu dotał do murka oddzielającego perony 9 i 10. Rozejrzał się, lekko już znudzony, po czym ustawił wózek z kufrem prostopadle do barierki i bez pośpiechu przekroczył granicę dzielącą świat mugoli i czarodziei. Kilka sekund marszu w ciemności i znalazł się na właściwym peronie. Westchnął głęboko odgarniając włosy z oczu. Przeniósł wzrok ciemnawych oczu na wielką, czerwoną lokomotywę ciągnącą sznur wagonów. Z komina buchały kłęby dymu, wokół było głośno i tłoczno. Koty miałczały, sowy skrzeczały, dzieci żegnały się z rodzinami. Co niektóre płakały, inne z radością wyrywały się z pod skrzydeł opiekunów i ze śmiechem witały się z przyjaciółmi.
Black skrzywił się w wymuszonym uśmiechu i ruszyl stronę ostatnich wagonów. Nie bez problemów wtaszczył kufer na schodki, a potem na mostek. Westchnął głęboko, po czym jeszcze raz szarpnął kuferm ciągnąc go za sobą. Otworzył drzwi wolnego przedziału i wszedł do środka. Po dość długiej walce, załadował bagaże na półkę i lekko zdyszany usiadł pod oknem. Oparł czoło o szybę, zatracając się w słodkiej myśli, że jest wolny od rodziców na przynajmniej pół roku. Nawet nie zauważył, że pociąg ruszył.
Syriusz uśmiechnął się słodko-kwaśno i odwrócił, słysząc zgrzyt odsuwanych drzwi. Stał w nich rozczochany okularnik. Black rzucił chłopcu pytające spojrzenie.
- Wolne?
Zrobił duże oczy na ławkę.
- Ee... - odparł chłopiec.
- Tak, wolne. Siadaj i milcz. - Westchnął.
- Ok... Jeszcze jedno pytanko.
- No?
- Czy ty masz pomalowane oczy?
Black zacisnął wargi.
- A nie widać?
- Po jakie grzybki?!...
- Grozisz mi?! - warknął w odpowiedzi, na co okularnik roześmiał się wesoło.
- Skąd!
Syriusz wzruszył ramionami i wpatrzył się w migające za oknem pola i łąki. Black nie zwrócił większej uwagi na swojego przyszłego przyjaciela, gdy ten zaczął machać nogami i śpiewając hymn jego ulubionej ligii sportowej Quidditcha.
Nawet nie zauważył, kiedy przysnął, choć bez wątpienia podejrzani wydali mu się ludzie z dyniami zamiast głów. Nie miał pojęcia, skąd biorą mu się tak głupie sny.
Obudził się około godziny trzynastej, kiedy w drzwiach pojawiła się dosyć pulchna, młoda czarownica pchająca przed sobą wózek ze słodyczami. Kupił sobie kociołkowe pieguski i kilka czekoladowych żab. Zapłacił i grzecznie podziękował.
- Grazie.
Kobieta uśmiechnęła się lekko kiwając głową i wyszła. Black westchnął głęboko i opadł na ławkę czując na sobie wzrok rozczochrańca. Otworzył oczy i popatrzył na niego odgryzając jednej z czekoladowych żab głowę.
Chłopak wybuchnął śmiechem, gdy to zobaczł.
- I czego rżysz?
- Śmiesznie to wyglądało. Jestem James Potter.
- A ja Syriusz. Nazwisko tajne do ceremonii przydziału.
- Dlaczego?
- Bo tak lubię.
- Dlaczego?
- Bo sprawia mi to przyjemność.
- Dlaczego?
- Bo to lubię?... Weź przestań, gadasz jak trzylatek!
- Ja?
- Nie ja - odrzekł poirytowany Syriusz.
- No to czego gadasz, że ja? - oburzył się.
- Ty masz jakiś problem z głową?!... - naskoczył Black.
W tym momencie drzwi od przedziału otworzyły się i stanął w nich jakiś niski, pulchny chłopak. Miał twarz umorusaną w czekoladzie, za sobą ciągnął niedomknięty kufer. Za nim stała znana już Blackowi z Pokątnej dziewczyna. Przymrużył oczy na jej widok, w pierwszej chwili nie kojarząc, skąd ją zna.
- Wolne? - wysapał grubasek.
- Nie zajęte. Wolne w drugich drzwiach - mruknął Syriusz.
- Jasne, właźcie - podekscytował się James, ignorując znajomego z przedziału. Pierwszoroczni weszli do środka i z łaskawą pomocą Blacka i nieco nadpobudliwą Pottera załadowali kufry.
- My to się chyba już znamy - rzekł James do blondynki. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Chyba tak...
- Imię jakieś masz? - rzucił Black swoim zwyczajem rozwalając się na ławce.
- T-tak... - wyjąkała osóbka patrząc zmieszana na zimne oczy Syriusza.
- Ja jestem Syriusz. Miło mi poznać... - ucałował jej dłoń, tak, jak od małego wpajano mu w domu.
Potter i grubasek stłumili śmiech.
- Eee... - Uśmiechnęła się dziarsko. - Mi też miło ale, wiesz, wystarzył by uścisk ręki. Remus Lupin...
- Remus??
- No...
Syriusz wyprostował się nie wierząc w to, co słyszy.
- Ty... Ty jesteś chłopakiem? Kurczę, wyglądasz jak baba...
- No... tak jakoś wyszło... - Remus uśmiechnał się czując, jak na policzki wpływa mu szkarłtny rumieniec. Syriusz wykrzywił wargi w próbie uśmiechu.
- W takim razie... - Nie zdołał nic powiedzieć, bo zwyczajnie parsknął śmiechem.
Blondyn uniósł dłonie w pokojowym geście.
- Nie no, nie ma sprawy. Doskonale wiem, jak wyglądam.
Lupin uśmiechnął się wesoło pokazując białe zęby i przydługie kły. Odgarnął długie, miodowe włosy z oczu i popatrzył na grubego chłopca. Syriusz również skierował na niego wzrok.
- A ty jak się wabisz?? - rzucił potomek Slytherina.
- P-peet-t-ter Pet-tigrrew-w....
-Hm... Nie no, ja rozumiem, Peter to obleśnie pospolite imię, ale po co tak się jąkać??
Pettigrew zarumienił się słysząc wyniosły ton Blacka.
Przez resztę podróży wiele nie rozmawiali. Remus wyjął książkę i zagłębił się w lekturze, James wyciągnął złotego znicza, którego - według tego, co powiedział - dostał na chrzcicny i zaczął się nim bawić, Peter zajadał się na przemian czekoladowymi żabami i pałeczkami lukrecjowymi zagryzanymi dyniowymi pasztecikami. Syriusz natomiast siedział bokiem oparty o ścianę, w której znajdowało się okno. W lewej dłoni trzymał butelkę soku dyniowego, drugą raz po raz sięgał do opakowania Fasolek Wszystkich Smaków spokojnie spoczywającej na jego kolanach. W pewnym momencie, zupełnie nieświadomie, wyciągnął "smakołyk" i włożył go do ust. Wypluł go niemal natychmiast - natrafił na smarki trolla. Fasolka odbiła się od szyby w drzwiach i trafiła w okulary Pottera. Od nich również był rykoszet - końcowym wynikiem lotu fasolki było czoło Remusa. Wszyscy zaśmiewali się z rozwoju wypadków, czego o Remusie powiedzieć raczej się nie dało; skrzywił się i sięgnął do kieszeni po chusteczkę, by w następnej chwili z głuchym, męczeńskim jękiem wycierać całą twarz. Black pierwszy przestał się śmiać i ponownie oddał się kontemplacji smaku kolejnych kolorowych kuleczek.
- Co za debil wymyśla takie smaki?!...
Na kwadrans przed dojazdem do stacji w Hogsmeade - jedynej wiosce w całej Wielkiej Brytanii zamieszkanej całkowicie przez czarodziei - przebrali się w czarne, hogwarckie szaty. Remus nie miał z tym żadnego problemu, ale James nie umiał poprawnie zawiązać krawata, więc stworzył supeł niedorozwikłania, a Black krawat i białą koszulę po prostu olał - koszulę miał czarną, a krawat zawązał sobie w pasie. Peterowi znikły skarpeki, więc włożył buty na gołe stopy. Po pięciu mnutach czekania w pełnej gotwości bojowej, wyszli na peron.
Pogoda była wręcz wymarzona - niebo było bezchmurne, mrugało do wszystkich milionami jasnych gwiazd, księżyc dumnie górował nad wszystkimi ostrym sierpem. Black na ciemnym niebie wyszukał wzrokiem najjaśniejszą gwiazdę - Syriusza, zwanego również Psią Gwiazdą. Znajdowała się ona w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa.
Black krzywo się uśmiechnął: zawsze wierzył, że każdy ma na niebie swoją własną gwiazdę i że jego to właśnie Syriusz.
Ruszył w stronę olbrzyma wielkości około dwóch dorosłych mężczyzn, a szerokiego na trzech w porywach do czterech.
Za Hagridem - bo tak brzmiało imię tego osobliwego człowieka - poszedł wraz z innymi pierwszorocznymi uczniami nad brzeg jeziora. Strażnik Kluczy nakazał powsiadać nowym we cztery osoby do jednej łódki.
Zgodnie z odwieczną tradycją, gajowy przeprowadził uczniów przez jezioro. Pierwszoroczni zachwycali się widokiem Hogwartu skąpanego w nieco rozdartych czeluściach nocy. Widzieli zarys zamku, mnóstwo wież i wieżyczek, w wielu oknach paliło się światło.
Po kilku minutach dobili do brzegu. Wyszli na mokrą ziemię i zgodnie, całą gromadą po krótkim marszu stanęli przed wielkimi i okazałymi wrotami Hogwartu. Hagrid podniósł swą wielką łąpę i załomotał nią trzykrotnie w drzwi. Otworzyły się niemal natychmiast z nastrojowym, pełnym smaku skrzypieniem. Stała za nimi młoda nauczycielka z włosami spiętymi w ciasny kok, z pod którego nie wymknął się nawet jeden kosmyk ciemnobrązowych włosów. Patrzyła na wszystkich bystrymi, czarnymi oczami ukrytymi za prostokątnymi okularami.
- Pirszoroczni, pani psor.
- Dziękuję, Hagridzie.
Olbrzym kiwnął głową po czym przysłowiowo się ulotnił. Profesorka skinęła władczo na uczniów, po czym poprowadziła ich w głąb zamczyska, zmierzając do jakiejś bocznej komnaty. Odwróciła się do nich przodem i rzekła:
- Witam w Hogwarcie! Nazywam się Minerwa McGonagall...

[ 410 komentarze ]


 
1. Wpis pierwszy.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 04 Grudnia, 2008, 14:25

Więc... Pierwsza notka. Tak jak obiecałam - dzisiaj. Postanowiłam zacząć Luniem, a jak. Następny pewnie będzie Syriusz... Nie mam ochoty pisania tego samego z czterech par oczu, więc utworzę jakby ciągłą historię. Zapraszam do czytania i z góry przepraszam za błędy i literówki, bo piszę w WordPadzie, a mojego kochanego Worda na tzw. notebooku nie mam... Nie przedłużając - czytajcie!!


Witam... Nazywam się Remus Lupin. Black, spadaj... JA CI ZARAZ DAM "ZAGLĄDAM PRZEZ RAMIĘ"!! Się głupio pytasz... Oczywiście, że nie wolno. ŻEGNAM.
Ehh... Mówić do niego to jak do dziecka z downem. Więc tak jak mówiłem, nazywam się Remus Lupin i mam jedenaście lat. Na obecną chwilę mojego życia...
BLACK!! ODCZEP SIĘ DO JASNEJ ANIELKI TO MÓJ PAMIĘTNIK!! Nie dociera, jak mówię?? Dobrze, więc czytaj:
SYRIUSZU BLACK! Z ŁASKI SWEJ NIE CZYTAJ MI PRZEZ RAMIĘ TEGO, CO PISZĘ!! Dziękuję za uwagę... A teraz idź sobie no!!
Eh... Znam go ledwie... Kilka dni, a ten patafian już dał mi się we znaki. Ale od początku. Najpierw opiszę, jak się poznaliśmy... Jeszcze na ulicy Pokątnej.
Ledwo wyszedłem od Madame Malkine i stanąłem na zalanej sierpniowym słońcem ulicy, gdy nagle ktoś wpadł na mnie z niemałym impetem. Do najsilniejszych osób to ja zdecydowanie nie należę, więc co za tym idzie, ucałowałem kochaną panią glebę.
Był to chłopak z długimi, zmierzwionymi i czarnymi jak krucze pióra włosami. Miał lekkiego siniaka na policzku, a jego szare oczy popatrzyły na mnie groźnie. Poczułem się "troszkę"... Nieswojo.
Skrzywił się, podnosząc. Wyciągnął rękę pomagając mi wstać. Chwyciłem ją i po chwili stałem niepewnie na nogach, otrzepując ubranie z kurzu.
- Wybacz, moja droga... - ukłonił się nisko. Byłem w takim szoku, że nawet nie zwróćiłem mu uwagi, że nie jestem dziewczyną.
Owszem, jestem drobny, mam delikatną, nieco dziewczęcą twarz... A duże złote oczy nadają mi dziecinnego wyglądu. Długie miodowe włosy też mogą zmylić, no ale żeby było aż tak źle? Powiedz, pamiętniku, że nie! Proszę!...
Wpatrywałem się więc w niego, zapewne, z miną godną pijanego trolla.
Chłopak westchnął, wyraźnie zniecierpliwiony.
- Przepraszam, że na panienkę tak wpadam, no ale takie życie. Do domu się spieszę. A teraz żegnam....
Zręcznie mnie wyminął i pobiegł dalej, potrącając przechodniów łokciami i krzycząc coś, czego nie rozumiałem.
W ten sposób poznałem Blacka, tylko wtedy jeszcze nie wiedzialem, że to on. Tak na dobrą sprawę o jego pochodzeniu dowiedziałem się dopiero podczas cermonii przydziału, choć już wtedy wiedziałem, że jest on... Osobliwą jednostką.
Na Pokątnej poznałem jeszcze jedną osobę. Niby tak podobną do Blacka, a jednak zupełnie inną...
Jamesa Pottera poznałem w sklepie z Markowym Sprzętem do Quidditcha. W drodze po rożdżkę postanowiłem zajść do wyżej wymienionego sklepu. Za drzwiami... Cóż... Mały szok?
Wszystko porozwalane, szaty w strzępach, miotły powywracane, tłuczki śmigały po caluśkim pomieszczeniu, tu i tam miotły same przecinały wolną przestrzeń... Uchyliłem się przed jednym z roześmianych tłuczków i ze zdziwieniem rozejrzałem się wokół siebie. Sprzedawca skulił się za ladą wrzeszcząc coś całkowicie nieprzyzwoitego, ale mój wzrok bardziej przykuł zwijający się pod ścianą rozczochrany okularnik. Dosłowinie skręcał się ze śmiechu. Po chwili namysłu, chwyciłem leżącą pod nogami pałkę i wziąłem zamach na najbliższy tłuczek, który to właśnie kręcił się niebezpiecznie blisko mnie.
Okularnik wstał i zajął miejsce obok uciekła/została wypuszczona (niepotrzebne skreślić) wściekła piłka. Wspólnym wysłkiem obezwładniliśmy tłuczek, choć bez wybitej szyby się nie obyło.
- Haha! Ale masz pan minę - zaśmiał się. - Jak srający kot za drzewem w puszczy!
- Hej - rzuciłem, zatykając mu usta - Uważaj, ty nie miałeś lepszej.
Chłopak zrobił do mnie minę i chwycił mą koszulkę, ciągnąc ku wyjściu. Wypadliśmy na brukowaną uliczkę witając z twardym podłożem, uprzednio trzaskając drzwiami. Eh... Jak dla mnie, to tego dnia upadek był zaliczony już drugi raz.
Podnieśliśmy się w kłębowisku kończyn i chłopak wypalił:
- Ej, ja to się koleżance zapomniałem przedstawić. James Potter, miło mi poznać.
Uśmechnąłem się i przez zaciśnięte zęby wycedziłem, robąc dobrą minę do złej gry:
- Mi również bardzo miło. Remus Lupin.
Wyciągnąłem rękę. Potter, zaskoczony, uścisnął ją.
- Ty... Ty jesteś chłopakiem??
- Nie, brodą Merlina - prychnąłem, już naprawdę zły.
- Uderzające podobieństwo - parsknął. Popatrzył na mnie rozbawiony.
- Masz ochotę na lody? - Zamachał brwiami.
- Zależy jakie... - odparłem, domyślając się, cóż owy mach miał oznaczać.
- Śmietankowe, na patyku rozpuszczone...
Popatrzyłem na niego z niewyraźną miną. Uniósł brwi wytrzeszczając oczy.
- Nie kapujesz??
- Nie... - skłamałem niewinnie.
- Nie ważne. Ja stawiam...
- Co stawiasz?
- Zboczeniec mały - wytknął mi język.
- Phi... A ty to taki niby duży?
Roześmialiśmy się i poszliśmy na pyszne lody do Floriana Fortescue... Nie wiem, jak pisze się jego nazwisko, ale jakoś tak brzmiało. Co bądź, lody były smaczne, a to się przecież liczy. Zjedliśmy chyba ze trzy porcje. Dochodziła siedemnasta powoli, więc pożegaliśmy się i wróciliśmy do swoich domów. James siecią Fiuu, a ja Błędnym Rycerzem. Dopiero będąc w łóżku zorientowałem się, że zapomniałem kupić różdżkę. Zasuwałem po nią następnego dnia...

[ 5 komentarze ]


 
Witam was, zozolki!!
Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 03 Grudnia, 2008, 21:09

Sama w to uwierzyć nie mogę... Przejęłam księgę Huncwotów! Jak się dowiedziałam, to zaczęłam skakać i piszczeć :D
Zamierzam zacząć od pierwszego roku. Wpisy Lunatyka i Jamesa będą w formie pamiętnika. Blacka i Pettigrew - opowiadanka. Pewnie jutro dodam notkę... Albo i dzisiaj... Tylko zacząć Remim czy Łapką...?:D
I teges. Mam nadzieję, że bęziecie wyrozumiali... Heh...
Z komentarzy znana jestem jako Syrcia. I tak niech zostanie....
Liczę na wasze wsparcie.
Do napisania!
A i jeszcze jedno - notki dodane przez Milaj i Marcy zostawiam we wiecznym spoczynku zgodnie z ich życzeniem.

[ 1 komentarz ]


 
Koniec + Noka;]
Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 13 Listopada, 2008, 19:41

To koniec!
No cóż myślę że powinnyśmy sie pożegnać, nim odbiorą nam ten pamiętnik;]Ostatnia nocia była jakieś...miesiąc temu. Próbowałyśmy się postawić na miejscu Huncwotów ale to nie nas. Kilka razy próbowałyśmy coś napisać...ale wciąż czujemy że to nie to. Dlatego - no co tu dużo mówić - rezygnujemy.
Hmm na koniec, tak na pożegnanie wrzucimy notę próbna którą dostało od nas ZKP;]


Pełnia!

Była ciemna, bezgwieździsta noc. Niemal czarne chmury przesłaniały tarcze okrągłą,białego jak śnieg księżyca. Gdyby ktoś teraz popatrzył, z chociaż jednego z tych tysięcy hogwardzkich okien, zobaczyłby tylko czerń. Ktoś, kto ma lepszy wzrok – kontury drzew dzikiego, żyjącego własnym życiem Zakazanego Lasu. Jednak – wszyscy: uczniowie,nauczyciele, skrzaty…spali smacznie w swoich łóżkach. No…nie licząc kilku osób.
Woźny Hogwartu – zmora wszystkich uczniów – wszystkich i to bez wyjątku,przemierzał drugie piętro. Jego kotka – pani Noris, najprawdopodobniej patrolowała V piętro. Wtem usłyszał tłuk czegoś, co niegdyś było zapewne szybą. Obrócił się. Taak. Ten hałas pochodził stamtąd, zza tego zakrętu. Mimo swojego wieku szybko znalazł się przy odłamkach szyby z gablotki. Nie zauważył żadnego kamienia bądź narzędzia zbrodni - A więc to zrobił uczeń osobiście. Niestety, co gorsza nie było tu żywej, ani nawet martwej duszy – kogoś, kto popełnił wkroczenie, komu nie chce się leżeć w łóżku, tylko postanowił zwiedzać zamek. I gdyby Flich, którego myśli przechodziły przez głowę z częstotliwością sto na sekundę, nie zaczął przeklinać zapewne usłyszałby chichoty za swoimi plecami i kilko razowe szuranie butami.
- Widzieliście jego minę?! - powiedział przystojny, na oko 15-nastoletni chłopak o kruczoczarnych włosach z okularami na nosie, który pojawił się znikąd na błonach – Jakby odwołano Boże Narodzenie
- Rogacz, w jego przypadku, jakby powiedziano mu, że święta będą, a on ma być św. Mikołajem. - powiedział równie przystojny chłopak, który pojawił się przy tamtym tak samo nagle.
- Flich i św. Mikołaj?! Łapa, czyś ty na mózg upadł? – roześmiał się nieco pulchny i niższy od tamtych chłopak. W rękach trzymał srebno-złotą pelerynę.
- A co to takiego? - zapytał robiąc głupkowatą minę. Wyglądał tak komicznie, że wszyscy zaczęli się śmiać.
- Dobra, Łapa. – powiedział James Potter, czy innymi słowy Rogacz, patrząc na Syriusza.
– Idźcie po Lunatyka, ja schowam gdzieś pelerynę i mapę. – rzekł zabierając Glizdogonowi trzymany przez niego materiał i ruszył w stronę, w tej ciemności, bliżej nieznaną.
W tym czasie na niebie pojawił się księżyc oświecając swym blaskiem całe błonia. Chwile później, człowiek zaobserwowałby jak, miejsce ludzi zastępuje, mały gryzoń i czarny, jak smoła, pies, którzy zmierzają w stronę wierzby.
James, podszedł do drzewa i wsadził w dziuple dziwne płótno i rzekomy zwykły kawałek pergaminu. Przysiadł pod nim(drzewem) i zaczął obracać w dłoniach lusterko, wyjęte z kieszeni. Pamiętał jak je znalazł u ojca na strychu. Ale nie teraz o tym. Już miał wstawać, już chował lusterko, gdy wydobył się z niego dźwięk.
- James, Rogacz! – James, zdziwiony spojrzał w nie. To wołał Syriusz po drugiej stronie.
Ciężko oddychał i miał świeżą niegłęboką ranę na skroni. - Lupin dzisiaj jest strasznie dziki, wyrwał mi się i pobiegł chyba przed zamek. A chyba zdawało mi się, że ktoś tam był!
James szybko przemienił się szybko w pięknego jelenia i pobiegł w miejsce, o którym mówił Syriusz. Gdy przybył na miejsce, zakląłby (gdyby nie był jeleniem), widząc, co się dzieje: mały chłopak, najprawdopodobniej z pierwszej klasy, za pomocą różdżki walił marnymi zaklęciami w wściekłego wilkołaka. Na jego twarzy malował się strach. I ten chłopiec i Rogacz wiedzieli, że mały nie ma szans. Jego zaklęcia nawet nie robiły mu krzywdy, a co tu dopiero mówić, aby wilkołak zostawił go w spokoju. James niewiele myśląc rozpędził się i walnął w Lunatyka rogami. Widać ze niemiło zaskoczony, potężnie walną o pobliski kamień. Popatrzył na jelenia i zamierzał zrobić kolejny atak, gdy niespodziewany cios znów go powalił. Spojrzał przed siebie. Tym razem stał tam jeszcze czarny pies. Chłopiec – już wyczerpany – stracił przytomność. Taak, to on był jego ponownym celem. Niestety, nim zdążył zrobić, choć jeden krok zwierzęta sprawiły, że jego, już siny bok przeszył kolejny ostry ból. Wiedział, że nie ma szans. Uciekł w stronę Zakazanego Lasu.
Następnego dnia chłopiec obudził się w skrzydle szpitalnym. A to jak tam trafił pozostało tajemnicą. Jedyne, co pamiętał z tamtego wieczoru, to pięknego jelenia, który nie wiedzieć, dlaczego uratował mu życie.

No to pa:***
Milaj&Marcy

[ 9 komentarze ]


 
James, skarbie ty moje!
Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 11 Października, 2008, 21:50

No i tak to bywa jak tylko Peter weźmie księgę do ręki, od razu ona zginie. Cały tydzień jej szukaliśmy. No normalnie myślałem, że go uduszę. Chciał coś napisać w naszej księdze - O.K. dałem mu ją, ale aby od razu ją zgubić?! Oj Peter długo twoje ręce nie tkną naszego skarbu. A propos skarbu. Skoro księga jest dla nas bardzo ważna trzeba by było zabezpieczyć ją jakimś zaklęciem. Aby tylko ci, którym jest dane słyszeć o naszych dokonaniach, mogli dowiedzieć się czegoś więcej. Hmmm…no dobra kiedyś jeszcze o tym pomyśle, może Lupin na coś wpadnie. A teraz skoro pamiętnik się znalazł – należałoby coś w nim napisać ;-)

***
Nie pamiętam, kiedy zleciały nam te dwa pierwsze miesiące nauki. To szybko minęło tak jakoś szybko. Najpierw lekcje organizacyjne, później trzeba było się wziąć za naukę, a w końcu odrabianie szlabanów, zarabianie kolejnych i nocne wycieczki.
Był wczesny ranek, a my (Ja, James, Peter i Remus) całą noc spędziliśmy na błoniach wygłupiając się nawzajem. Ba chyba tego dnia…znaczy nocy wcale nie spaliśmy. Poszliśmy na śniadanie zaczęło się już trochę się zbierać uczniów, a my chcieliśmy iść do dormitorium po książki od historii magicznej. Ledwo wstaliśmy od stołów, gdy w naszym kierunku szła profesor McGonagall. Wymieniłem z Jamesem spojrzenia, które znaczyły mniej więcej „I po co myśmy się tak darli w nocy pod jej oknem” (Nie, nie bójcie się – wcale nie śpiewaliśmy serenady). Wtedy nasz „kochany” Potter postanowił nas jakoś „wybawić”.
- Ale pani McGonagal, my w nocy wcale nie wyszliśmy, aby łamać zasady, ale szukaliśmy Petera różdżki, która…
- Po pierwsze – przerwała mu – PROFESOR McGonagall, a po drugie, o czym ty w ogóle mówisz? Co się stało z Pettigrewa różdżką? – Ona o niczym nie wiedziała?! No to nas wkopałeś Potter.
- A nic, nic po prostu zostawił ją w klasie i musieliśmy dzisiaj rano wcześnie wstać i po nią iść. To było chwilę przed siódmą.
- No dobrze, przyjmijmy, że tak było. Nie będę się dzisiaj w to zagłębiać, bo mam do was inną – pilniejsza sprawę. Panie Porter, niech pan przyjdzie do mnie do gabinetu przed pierwszą lekcją.
- Dobrze pani profesor!
I poszliśmy. Nie będę wam truł o tym jak się dostało Jamsowi za to, że nas o mało nie wrobił. I o tym jak myśmy poszli na lekcje, a Potter (heh czuję się jak Lily) na randkę z Minewrą. Bynajmniej, myśleliśmy (tak to nam też się czasem zdarza), że zdąży na lekcje, albo przynajmniej się spóźni kilka minut. A go nie było całe dwie bite godziny (na transmutacje też nie przyszedł). No przecież skoro profesorka nas uczyła transmutacji – nie mógł z nią tak długo gadać. Wkurzyłem się i to tak porządnie. Przecież mógł nam powiedzieć w przerwie pomiędzy historią a transmutacją, po co go wezwała. A nie. Wiecie jak to jest się nudzić przez choćby dwie godziny, gdy jest się przyzwyczajony do rozrywki!
Ale najzabawniejszy był mój wyraz twarzy, gdy po lekcjach wszedłem do pokoju (bynajmniej tak twierdzi Remus).
A co zobaczyłem?
Łóżko Jamesa było nienagannie podścielane, nic się nie walało pod nim. Szafka stała otworem, a w niej – żadnych rzeczy Rogacza. Zresztą, gdy się rozglądnąłem po pokoju musiałem nieźle się natrudzić, aby znaleźć choć jedną. I ku memu przerażeniu – znalazłem ją. Był to kufer, a w nim – wszystkie jego rzeczy. W tedy do pokoju weszło moje „kochanie” we własnej osobie.
- Wywalili mnie!
- Że jak?!
- McGonagall, kazała mi po prostu pakować swój kufer i jadę dzisiaj pociągiem mugolskim do Londynu. Stamtąd odbiorą mnie rodzice.
-A…a…ale dlaczego. Co takiego zrobiłeś? Przecież wszystkie akcje robiliśmy my wszyscy…no przynajmniej prawie wszyscy. Ale ja z tobą zawsze byłem!
I w tym momencie usłyszałem coś, czego najmniej się spodziewałem. Otóż Ten Idiota zaczął się śmiać. Wyobrażacie sobie to. Gadamy o poważnych sprawach, o naszej przyszłości, a ten palant się śmieje. Już miałem wyciągnąć różdżkę, aby go palnąć jakimś zaklęciem i wtedy zauważyłem Petera i Remusa leżących na ziemi. Mało tego – oni też się śmiali.
- Syriusz…tylko ty mogłeś się na to nabrać – powiedział Lupin przez łzy
- Czy ktoś mi powie, co się tu dzieje?
- Nie wywalili mnie, ale po prostu jadę do domu. Zmarł jakiś kuzyn mamy czy ktoś tam. I rodzice chcą abym został u nich jeszcze przez tydzień. Wracam w niedziele.
- No dobra, a oni skąd o tym wiedzą?
Wtedy w rękach Remusa zobaczyłem list. Z daleka poznałem pismo mamy Pottera.
- Leżał na stoliku, kiedy weszliśmy.
Wkurzony, że mnie tak wrobili i że wyszedłem na idiotę wypadłem z dormitorium i ruszyłem przed siebie. Nie obchodziło mnie, dokąd idę. Po prostu się poczułem jak…dureń.
Ale dobra. Doszedłem do…Eee…jakby to tu nazwać…ślepej uliczki (chyba tak na to mówią mugole). Znaczy się były tu drzwi, ale zamknięte. Już się wracałem, gdy nagle przypomniałem sobie o różdżce (Ja to mam refleks). Ech, kurcze…tylko jak szło to zaklęcie…ach no właśnie.
- Alohomora!
Otworzyły się prawie bez żadnego sprzeciwu, jedynie tylko trochę skrzypnęły.
Na pierwszy rzut oka klasa, do której wszedłem, niczym się nie różniła, od znanych mi innych opuszczonych klas (których w Hogwarcie są tysiące!).
Ale to tylko pozory. Okazało się, że stoły nie są ułożone w kącie klasy, ani ułożone tak jak te w zwykłych klasach, ani też porozwalane jak się da. Chodzi o to, że ktoś je ułożył eee…po swojemu. Otóż kilka ławek było razem ustawionych na środku, Kilka po bokach, a kilka pod ścianą. Krzesła były ustawione tak jakby w półokręgu. Natomiast na tablicy widniały jeszcze słowa, po których od razu poznałem, kto „wynajmuje” tą klasę.
Po dokładnym zbadaniu klasy, dołożyłem wszelkich starań, aby ją zostawić w stanie pierwotnym. Po czym po zamknięciu jej postanowiłem wrócić do dormitorium.
James stał w PW z kuframi i czekał na mnie.
- A ty już jedziesz?
- No przecież mówiłem ze dzisiaj wyjeżdżam. Już miałem wychodzić.
- No tak, tylko, jeśli chodzi o ciebie, nigdy nie wiadomo, kiedy kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę. – Wtedy on wyszczerzył te swoje białe ząbki, a mi cała złość tak jakby przeszła. Również się uśmiechnąłem;]
-Pa, bracie! Wracam za jakiś czas – uścisnęliśmy się nawzajem, po czym Potter musiał biec na pociąg.

Tydzień później

Nie napisze, co się działo w między czasie, bo tak naprawdę nic się nie dzieje bez Jamesa, a na pewno nic ciekawego. Jedynie Lily chodziła jakaś uśmiechnięta i szczęśliwa.

Ale mniejsza z tym. Gdy James wrócił, wszystko normalniało. Tym bardziej dzięki jego „prezentowi”.
A co się stało? Sytuacja podobna jak ta sprzed tygodnia. Wchodzimy do dormitorium – Jamesa nie ma, kufer jest.
- A ten baran, gdzie się podział? – palnąłem bez namysłu. Bo przecież jak to może być by się nawet nie przywitać. No cóż, ale otrzymałem „nagrodę” za niemyślenie, w głowę. Odwróciłem się, za mną stał Peter.
- Czy cię całkiem pogrzało? Za co to?
- A…a że co?
- Dlaczemu mnie walnąłeś?
- Ze niby ja?!
- No nie wiesz, sam się uderzyłem. No tak jak mogłem zapomnieć. Nudziło mi się, więc się uderzyłem!
- Ale ja cię nie uderzyłem!
- W takim razie, kto? No nie mów, że Lupin. – Co oczywiście nie możliwe, bo ten akurat stał kilka kroków przede mną.
- Dobra skończcie już z tym. Syriusz, widziałeś mój referat z zielarstwa?
- No zostawiłeś go na łóżku.
- No właśnie go tam nie ma.
I tak właśnie zaczęło się przeszukiwanie pokoju. Sprawdzaliśmy no chyba wszędzie. Pod łóżkiem, na łóżku, obok szafki nocnej…nigdzie nie było.
- A może James wziął. Przecież był tu.
- A może to TY go wziąłeś! – powiedział Remus sięgając do mojego kufra i wyciągną prace lekcyjną.
- Co? Ja jej nawet nie tknąłem!
Wtedy coś huknęło. Jakby coś wielkiego się przewróciło. W trójkę spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Co zauważyliśmy? Nogi! A dokładniej parę…znaczy się dwie nogi jednej osoby…kurcze poplątałem się. Bynajmniej na podłodze leżał James, a dokładniej jego nogi. Po chwili dołączyła do nich reszta ciała, musiałby się zdarzyć cud, aby się nie śmiał.
- James?!
- Szkoda, że nie widzicie swoich min.
- Ja cię kiedyś zabije! I cały świat mi za to podziękuje!
- Dobra, ale najpierw zobacz, co mam! – Mówiąc to wstał i podniósł tkaninę, na której siedział. W życiu jej nigdy nie widziałem, ale poznałem od razu. To była peleryna-niewidka.
- Skąd ty to masz?!
- Od ojca! Dał mi ja wieczorem nim wyjechałem. Podobno od pokoleń jest w naszej rodzinie. Chciał mi ją dać dopiero na trzecim roku, ale nie mógł wytrzymać tyle.
- Skarbie ty moje! Wiesz, że cię kocham!
- Jeszcze przed chwilą chciałeś go zabić – powiedział Remus oglądając pelerynę.
- No co ty, JA?! W życiu!
- Trzeba będzie ją jeszcze dzisiaj wypróbować!
Co on robi, że ma tak białe te zęby?


Milaj

[ 9 komentarze ]


 
Rozbój Hogwartu.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 25 Sierpnia, 2008, 15:18

To już trzeci wpis, dlatego teraz kolej na mnie. Na Waszego megaextra, przystojnego Jamesa. Ja się chwalę? Nie... absolutnie się nie chwalę, ja tylko mówię prawdę, a co... żyje się tylko raz. Nie mam do opowiedzenia dzisiaj za dużo.

Z samego rana wyruszyliśmy do Hogsmeade. Dość długo tam siedzieliśmy, po czym udaliśmy się na błonia i zajadaliśmy się wszystkimi smakołykami. Zaczęło padać, więc nie mieliśmy nawet ochoty na żarty. Spędziliśmy resztę dnia w pokoju, a chłopaki przed chwilą udali się na kolację, ja zostałem sam. I wykorzystując chwilę, wpisuję się właśnie do Księgi. Nie dostaliśmy dzisiaj żadnego szlabanu. A skoro mowa już o szlabanach, to aż chce mi się opisać nasz pierwszy, wielki szlaban. Nie było to jakieś niewinne, małe przegięcie, tylko to było coś poważnego.


Z samego rana wydawało się, że będzie słonecznie. Niebo było niemal bezchmurne, a przy słońcu dało się szybko opalić. Wstaliśmy i poszliśmy na śniadanie. Nie będę rozpisywał tego, ze jeszcze wcześniej się ubieraliśmy, wygłupialiśmy i, że Syriusz przesiedział cały czas w łazience i, gdy mieliśmy już iść, dopiero wyszedł. Na śniadaniu nie wydarzyło się nic ciekawego. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, czy zrobimy dzisiaj jakiś przełomowy szlaban. Taki, o którym zapamiętają wszyscy.
- No tak, tylko co to może być – powiedziałem po wystarczająco długiej debacie. ( Lekcje zaczynały się o 10 a było krótko przed 9, więc mieliśmy dużo czasu na zaplanowanie psikusa. Nie będę wam opisywał również tego, jak doszliśmy do wspaniałego zakończenia debaty.
Udaliśmy się na lekcje i już nawet nie pamiętam, jakie to były, i na których spaliśmy. Po lekcjach, jak pamiętam, wróciliśmy do Pokoju Wspólnego.
- Słuchaj stary, czym niby mamy to rozlać? Znasz jakieś zaklęcie na to? – spytał Syriusz
- Ależ oczywiście. Dlatego powiedziałem, że to będzie na pewno na pokazie.
- OK. Remus idź na wyznaczone miejsce, a Ty Peter „wypożycz” od pani Pomfrey tę błocistą, obrzydliwą maź. Ale wypożycz w sensie takim, żeby nie widziała.
- O.K. Lecę - pwoiedział Pet i wybiegł z Remusem.
- A my jeszcze coś sprawdzimy.
Chłopacy wyszli, a ja zostalem sam na sam z Syriuszem
- Co chcesz jeszcze sprawdzić? – odezwał się Syriusz.
- Nic, chciałbym z Tobą pogadać.
- Zebrało Ci się teraz na żale
- Nie, chodzi tylko o to, czy Lily będzie mnie chciała. Wiesz, zrobię dzisiaj coś okropnego. Ona to zobaczy i może mi tego nie wybaczyć, wiesz jak mi się podoba.
- Przestań na pewno Ci wybaczy, to nie jest tam jakaś pusta blondynka, nie jesteś też jej obojętny, to widać. Nie martw się stary, wszystko będzie dobrze.
- Naprawdę?
- Naprawdę!
- Dzięki, ulżyło mi.
Pospiesznie udaliśmy się na miejsce. Peter przybiegł i kazaliśmy mu rozlać wszystko na posadzkę. Wybraliśmy odpowiedni moment, bo nikt nie kręcił się po piętrze. Wszyscy byli na błoniach. (Było słoneczne, wręcz gorące popołudnie.) Ja i Syriusz przynieśliśmy ogromną ilość makulatury i dzięki magii rozrzuciliśmy ją po wszystkich stronach tak, że przykleiły się do ścian i na podłogę. Na razie wszystko wyglądało dramatycznie. Porozrzucaliśmy łajnobomby. Za pomocą jednego, krótkiego zaklęcia odczarowaliśmy zbroję żołnierzy. Wszedłem razem z Syriuszem do wewnątrz nich. Remus i Peter zadbali również o inne ciekawe rzeczy (już nie pamiętam jakie) . Efekt był doskonały całe piętro było w stanie tragicznym. Nawet pościągaliśmy obrazy i pomazaliśmy ściany. Rem i Pet wybiegli na dwór, mieli oznajmić wszystkim uczniom, co się stało na piętrze. Biegnąc niechcący włączyli łajnobomby i przedwcześnie wybuchły. Nas rozrzuciło, a po chwili słyszeliśmy jak wszystkie kartki jeszcze bardziej porozlatywały. Słychać było biegnących uczniów. I wrzask prof. McGonagall. Plan się udał. Ku wszystkim przybbyłym rozprysły się sieci, wszyscy zostali uwiezieni, a my w zbrojach zaczęliśmy wędrować ku uczniom i nauczycielom. Wyleciał nagle sztuczny dym, tak że efekt był przerażający. Dziewczyny zaczeły piszczeć, nie mogąc się uwolnic. (Remus mówił, że naprawdę wyglądaliśmy strasznie) Dym przestał wylatywać i Syriusz zapalił wszystkie kartki, przez co, nie wiedziec dlaczego, zaczęły palić się również sieci. Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Nie wiedzieliśmy, że sieci też się zapalą. Usłyszeliśmy krzyk prof. Slughorna:
- Szybko, niech ktoś biegnie po profesora Dumbledor’a.
Po chwili na piętro wbiegł profesor-dyrektor. Zagłuszając piski uczniów i lamenty dziewcząt ryknął :
- Ciszaaaaa!!!
Wszyscy umilkli i nagle z jego różdżki wyleciał potężny strumień wody. My wykorzystując chwilę zdjęliśmy zbroję i wbiegliśmy pod siatkę, tuż obok Petera i Remusa. Dyrektor w bardzo krótkim czasie przywrócił wszystko do poprzedniego stanu. Ściany nie były popisane, butelka z mazią (tak, nie przeczytaliście źle, z mazią! Ciekawe jak się tam znalazła, no nie?) od pielęgniarki stała przy ścianie. Makulatura leżała tuż obok poskładana i czysta. Nie było nawet żadnego śladu po tym, ze coś tu się przed chwilą działo. Nawet wszystkie sieci zostały usunięte.
- Pani Minerwo, Potter i Black, za pięć minut widzę was u mnie w gabinecie. – wykrzyknął Dyrektor, nie przestając się śmiać. Wicedyrektor na nas spojrzała i palcem wskazującym pokazała nam drogę. Ruszyliśmy za Dyrektorem, a tuż za nami pani profesor. Pierwszy raz byliśmy w gabinecie Najwyższego. Stanęliśmy koło posągu. Dyrektor wypowiedział hasło i posąg zaczął się obracać, ukazując nam wejście na schody. Ruszyliśmy ku górze. Na samym końcu schodów umieszczone były drzwi. Weszliśmy do środka, a profesor ogromnymi krokami ruszył ku swojemu biurku, i usiadł na wielkim kreśle.
- Usiądźcie proszę. – rzekł wskazując ręką na dwa krzesła. Zorientował się, że pani McGonagall nie ma gdzie siedzieć, więc wyczarował trzecie. Gdy upewnił się, że siedzimy mówił dalej:
- Nie będę się pytał, czemu to zrobiliście, bo to jest pytanie retorycznie. Więc zadam inne: Czy wiecie jakie są tego skutki?
Kiwnąłem głową.
- Nie dosłyszałem panie Potter!
- Tak, panie profesorze. Wiem, jakie są tego skutki. Mamy iść do dormitorium się spakować?
- Gdybym był bardzo surowym dyrektorem odpowiedziałbym, że tak. Ale ponieważ nim nie jestem i to jest wasze pierwsze większe przewinienie powiem: Nie.
Ulżyło mi, kamień z serca!
- A więc, jaka jest nasza kara? – tym razem to Syriusz zadał pytanie.
- Nie będzie to potulna kara, taka jak jeden dzień szlabanu. Będzie to cały miesiąc i na dodatek zostaniecie zawieszeni w przyszłym meczu Quidditcha. Wiem, że jest bardzo ważny, ale trzeba było pomyśleć, a nie od razu działać!
- Co?? Nie może pan tego zrobić, gramy ze Śliz.. to znaczy ze Slytherinem. Kapitan będzie wściekły.
- Mogę to zrobić. Ale kapitan może być wściekły, lecz na waszą obronę porozmawiam z nim. Zrozumie to, nie bez powodu został kapitanem.
- Możemy już iść?
- Tak. Będziecie mieć szlaban codziennie o 19. Nie zapomnijcie, że następne takie przewinienie i już nie będę taki łaskawy. Idźcie już. – wyrzekł, a potem zwrócił się do pani McGonagall – a z panią muszę porozm….

Dalej już nie słyszeliśmy, bo wyszliśmy. Był to dla nas szcześliwy dzień, w końcu mogliśmy zaszaleć!


Marcy

[ 21 komentarze ]


 
Nowa znajomość.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Wtorek, 19 Sierpnia, 2008, 17:46

Och.. ile to się dzisiaj działo. James i Lily się znowu pokłócili, ale to nie jest chyba czyn do opisywania. Dla nich to codzienność. Remus zdobył dzisiaj dla nas, dla Gryfindorru, 20 punktów. Na eliksirach… szanowny pan Slughorn kocha jego i Lily. Zaprosił ich nawet do klubu Wieśniaka… albo mięczaka nie wiem, nie pamiętam… Ślimaka? Ach, no pewnie, że ślimaka. Dzięki James. No to zaprosił ich do tego klubu i muszą iść. A najlepsze jest to, że mogą przyjść osoby wraz z nimi. Remus bierze nas. Na samo zapytanie, czy idziemy chórem odpowiedzieliśmy, że tak. Remus mówił, że tam niezłe dziewczyny chodzą, że niby dla mnie? Och.. zapomniałem powiedzieć, że to ja – Syriusz pisze. No to wracając do tej kłótni Lily i Jamesa, Ruda broni Smarka, a James broni Lily przed Smarkiem. Trochę pogmatwane? No to dołoże jeszcze, że ja bronie czasami Jamesa przed Smarkiem. Znowu się o Wycierusa pokłócili. Ja tu gadam o Lily i Smarku, a Wy może nie wiecie kto to jest… No to od razu opowiem. Lily Evans – śliczna, rudowłosa dziewczyna. Śliczna, ale nie dla mnie, dla Jamesa. On się w niej zakochał, a ona go nie chce. Uważa, że on i ja jesteśmy za dziecinni i, że ona nie będzie się spotykała z kimś, kto torturuje małe dzieci. My torturujemy? My wielcy Huncwoci? Wkurza mnie ta dziewczyna. A co my mamy robić innego w szkole? Uczyć się? Nie… to byłoby bez sensu. Nie chce być drugim Remusem. Jestem, jaki jestem i na tym koniec. A Severus Smarkerus Snape uczęszcza do Slytherinu. Za to go nienawidzimy. Na tym skończę, bo nie mam, co o nim opowiadać. Nie będę niszczył kartek na wycierusa. Wpadłem dzisiaj na niesamowity pomysł, żeby napisać o tym jak Lily i James się poznali. No to zaczynam:

Następnego dnia, zaraz po ceremonii udaliśmy się w trójkę pozwiedzać błonia. Ja, Remus, Peter i James.
- Tata, jak byłem młodszy, nauczył mnie fajnego zaklęcia. Powiedział, żebym go używal tylko wtedy, kiedy ktoś mi będzie dokuczał. Ostrzegał mnie jeszcze przed mamą, żebym jej o tym nie mówił, że znam to zaklęcie od taty. – Wyznał jednym tchem James
- Na co ty czekasz, pokazuj.
- Expeliarmus – wykrzyknął kierując różdżkę w stronę ślizgona, z tego samego roku. Reakcja była natychmiastowa. Chłopak odleciał na dziesięć metrów do tyłu. Był nawet oszołomiony, bo gdy podeszli do niego koledzy spytał się, gdzie jest mama. Hihi, typowy synek mamusi :d
Wstał i nawet do nas nie podszedł tylko oddalił się za pomocą kumplów. Ja za to cały zaryczałem się od śmiechu.
- Przestań się śmiać, a ty więcej tego nierób. – warknęła rudowłosa dziewczyna, tak to właśnie Lily, a niedaleko niej Severus, Smarkerus.
- Och, wtrącasz się, a nawet się nie przedstawisz. Witam piękną panią, jestem James Potter. – zadrwił i ukłonił się do samej ziemi. Myślałem, ze zaraz zrobi fikołka.
- Mi wcale nie jest miło. Lily Evans. Ale teraz nie odbiegaj od tematu. Ten chłopak nic Ci nie zrobił, a Ty go tak traktujesz. Wstydź się ! – prychnęła i odeszła ciągnąc za rękaw Snape’a.
- Taka młoda, a już pyskuje. – uśmiechnąłem się.
- Młoda, ale jaka śliczna.

No, to jest właśnie ich pierwsze spotkanie. Ona widać od samego początku go nienawidzi, widać to po jej reakcji. Jaka wrażliwa na dobro innych… ochh, niestety musze kończyć. Idziemy na kolację.


Marcy

**
Przepraszam, że taka krótka, ale mmiałam pewne problemy. Obiecuję, że nową dam w poniedziałek. Koło 15:00

[ 10 komentarze ]


 
Do Hogwartu!
Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 10 Sierpnia, 2008, 20:02

Pierwszy wpis wprowadzę ja – R.Lupin. Petter już dawno śpi – nie wiem, czym się on tak szybko zmęczył, bo jak tylko przyszliśmy z kolacji, on padł na łóżko i zasnął. A James i Syriusz? No to chyba oczywiste – odrabiają szlaban. No znaczy się tylko Łapa odrabia, bo James mu pomaga. W jaki sposób? Zwabia woźnego na inne piętro (nie pytajcie mnie jak), a później wraca do Syriusza i „pomagają” sobie magią. Pamiętam jak profesor McGonagall ich raz na tym złapała. Była tak wściekła, że chłopacy przez tygodnie zarywali noce.

Ale do rzeczy: zacznę chyba od tego jak się poznaliśmy.

Stałem na stacji King Cross w Londynie. Zegar na ścianie wskazywał za dwadzieścia jedenasta. No tak – wiedziałem, że będziemy przed czasem. Ale mama taka jest. Od kiedy zdarzył się ten, nazwijmy to, wypadek, stała się inna - teraz powiedziałbym nadopiekuńcza, kiedyś po prostu zaradna. Nie wiedziałem, ze jej przewrażliwienie, ma swoje korzenie w mojej osobie. Nie wiem, dlaczego nigdy nie zauważałem, że wciąż lata koło mnie. Czyżbym był aż tak zamknięty w sobie?
Wracając do tego, co się działo na stacji. Weszliśmy na stację 9 i ¾. Przy czerwono–czarnym pociągu stał konduktor i kilku maszynistów. Jakaś młoda i pulchna kobieta przeszła obok lewitując kilka pudeł. Mijając mnie uśmiechnęła się, po czym skierowała się w stronę pierwszego wagonu.
Kiedy ja rozglądałem się po stacji, moja mama podeszła do jednego z mężczyzn, który majstrował różdżką przy maszynie i o coś się zapytała. Po chwili wróciła do mnie i poinformowała, że mogę sobie poszukać przedziału. Miałem pełny wybór. Uczniów, lub przyszłych uczniów Hogwartu, będących na peronie można było policzyć na palcach, a połowa z nich stała jeszcze z kuframi.
Szybko znalazłem przedział, który mi najbardziej odpowiadał. Niby wszystkie były takie same, ale każdy się czymś różnił. To tak jak siedzenia w mugolskim autobusie (się jechało to się wie:)). Zanim się trochę pomęczyłem z kufrem i wróciłem do mamy, peron był już zatłoczony. Szczęście, że nigdzie nie odchodziła, to ją w miarę szybko znalazłem.
- Dobrze skarbie, że już jesteś! Masz tu trochę galeonów, na słodycze i takie tam. – wrzucając monety do mojej kieszeni, spojrzała nerwowo na zegarek – Ech, ja muszę już lecieć. Spotkanie. Pamiętaj, co ci mówiłam. Nie włócz się po nocach po zamku i nie wylewaj żadnych eliksirów, które da ci pielęgniarka. Dumbledore to złoty człowiek skoro zdał sobie tyle trudu, aby cię przyjąć. Za dziesięć minut odjazd. No to pa, skarbie. Musze lecieć. Pa! – Przesłała mi buziaka, po czym poszła w stronę barierki. Gdy się oddała widziałem w jej ręku chusteczkę, którą wycierała łzy. No tak, nigdy nie starała się pokazywać, że płacze.
Później jeszcze przez chwilę spacerowałem po peronie. Po chwili tłok był nie do zniesienia, więc wróciłem do mojego przedziału.
Zastała mnie miła niespodzianka. Otóż w moim przedziale ktoś siedział. A dokładniej dwóch chłopaków.
- Wszyscy w mojej rodzinie byli w Slytherinie. Natomiast ja mam dosyć gadania o tym, jaki on jest szlachetny. Nie pójdę tam. Już o wiele bardziej wole być w Huffelpaffie.
- Ja za to chcę pójść do Gryffindoru…- pierwszoklasiści, przeszło mi przez głowę. Nawet nie zauważyli, że wszedłem. Pewnie jeszcze tak długo by gadali, gdybym im nie przerwał.
- Cześć wam. – zająłem miejsce przy oknie. Nie wiem, czemu odebrałem wrażenie jakby popatrzyli na mnie jak na przybysza z kosmosu. – Jestem Remus Lupin.
- Hej – odezwał się chłopak nieco wyższy ode mnie (bynajmniej w pozycji siedzącej), o kruczoczarnych włosach i z okularami na nosie – Jestem James Potter. To jest Black…
- Umiem się przedstawiać. Syriusz – rzekł wyciągając do mnie rękę. Ledwo ją chwyciłem, a coś mnie poraziło, po czym odruchowo cofnąłem dłoń. Tamci się zaczęli śmiać.
- Co to było?
- To nowy, jak to nazywają mugole, wynalazek. – uśmiechnął się – Dokładnie na czym to polega to nie wiem. Wątpię czy oni o tym sami wiedzą. Paplali coś o napięciu, jakimś prądzie. Ja się nauczyłem tylko to uruchamiać do przydatnych celów. – rzekł po czym wyszczerzył zęby.
W tej chwili do przedziału wszedł jakiś niski nieco pulchny chłopak o jasnych włosach. Widząc jego minę pewnie z pierwszej klasy. – Wolne?
- Nie, zajęte. – powiedział James robiąc minę, jakby siedział na klopie. – Ale poczekaj, zaraz kończę.
Widząc zdezorientowaną minę chłopaka wybuchliśmy śmiechem.
- Siadaj – powiedziałem, bo już nie mogłem patrzeć na biedaka. – Jestem Remus, dla przyjaciół Remi.
- James.
- A ja Syriusz. – wyciągnął rękę. Dopiero teraz zauważyłem tam jakiś kabelek.
- A ja Petaaaaaaajjjjj – Kolejny, który się dał nabrać. Zacząłem się śmiać. Z boku to fajnie wyglądało:).
- Petaj…oryginalne imię – zaśmiał się James.
Dopiero teraz wyjrzałem przez okno, wyjechaliśmy z Londynu. Nawet nie zauważyłem jak ruszyliśmy.
Chłopacy zaczęli się spierać jak ów chłopak w końcu ma na imię. Nie wiem jak im to wyszło, ale w końcu uzgodnili, że Retepan. Gadaliśmy cały czas. O tym, w jakim domu byśmy chcieli być, o Quidditchu, o pochodzeniu, a nawet o przedmiotach, które już nas interesują. Spojrzałem przez okno. Kurczę, słońce już się chowało.
Najlepszy był efekt. Promienie słoneczne padały na chmury barwiąc je na żółto. A te, jakby dla jakiejś zabawy, odbijały je dalej, malując wszystko w zasięgu mojego wzroku na tenże kolor. I jakby tego było mało, przez sam środek nieba płynął pas czarnych chmur. Przypominało to drogę. W oddali szarzały się drzewa i co chwile się błyskało. Zaraz będzie pęknie lać. Oderwałem głowę od okna i kontynuowałem naszą rozmowę (o fasolkach wszystkich smaków, które właśnie wchłanialiśmy). Nikt z nas nawet nie zauważył jak burza przeszła. W końcu trzeba było się przebierać w szaty szkolne.
Dotarliśmy do stacji Hogsmeade. Uczniowie Hogwartu poszli jakąś ścieżką, a my w przeciwną stronę z olbrzymim człowiekiem, któremu nadano imię Hagrid. Zaprowadził nas nad jakiś jezioro, gdzie czekały na nas łódki (po cztery osoby do jednej). Popłynęliśmy nimi do jakiejś jaskini pod zamkiem. Z tamtędy zabrała nas jakaś kobieta (jak się później okazało profesor Minerwa McGonagall, nauczycielka transmutacji), która prowadziła nas aż do wielkich dębowych drzwi. Zaczęła coś mówić. Ale co, tego mi nie było dane wysłuchać, gdyż James i Syriusz rzucili zaklęcie na chłopaka o czarnych i tłustych włosach stojącego przede mną, które sprawiło, iż wydawało mu się, że coś po nim łazi. Strzepywał niewidzialnego stwora z rękawa, z pleców, z nogi. Obracał się wokół własnej osi, a chłopacy się z niego śmiali, zresztą nie tylko oni. Tylko profesor zachowywała spokój, aż w końcu litując się nad nim, machnęła różdżką, dzięki czemu chłopak przestał się miotać.
Ceremonii nie będę opisywać. Powiem tylko tyle, że Tiara Przydziału posłała Mnie, Syriusza, Jamesa i Petera (Retepana) do Gryffindoru. Potem na stołach pojawiła się kolacja. Tyle dań naraz na oczy nie widziałem. Nawet na Wigilii rodzinnej. Później przyszła kolej na deser. Napchałem się do syta. Chyba nikt później już nie miał sił wstać i dojść do Dormitorium. Nas (pierwszoklasistów) zaprowadził prefekt. Prowadził przez liczne korytarze, aż doszliśmy do schodów, które zaprowadziły nas do wieży. Na ich szczycie znajdował się portret Grubej Damy. Prefekt wyjaśnił nam co nieco o pokojach, o pokoju wspólnym. Jak tylko weszliśmy do naszej sypialni, nie przebierając się padliśmy na łóżko i zasnęliśmy.


Milaj

[ 13 komentarze ]


 
Pomocna Lily!
Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 02 Sierpnia, 2008, 23:25

Wstęp nie będzie miał żadnego wstępu na dalszą fabułę. Chciałam tylko to jakoś zacząć.
Zapewne powiecie, że brak tu tej "żyłki humoru", ale za to w dalszych notkach, mam nadzieje, będzie tego pełno. A teraz zapraszam do czytania tej notki. Mam nadzieję, że wam się spodoba!
_______
Szkocja. W oddalonym o 20 km od wszelkiej cywilizacji domku, siedział nastoletni chłopak. Widać nie był zadowolony. Krótko mówiąc był wkurzony. Ale od porządku.
Jak tylko zaczęły się wakacje, jego rodzice wpadli na ”genialny” pomysł, aby je spędzić u cioci na bezludziu, otoczonym piękną zielenią. W du…szy miał tą zieleń. Rok szkolny się rozpoczął i już na starcie zrobi sobie zaległości. A dlaczego jeszcze tu tkwią? Ich samochód się zbuntował i nie wiadomo dlaczego nie chciał jeździć. Fakt, mogliby pojechać pociągiem, ale to nie było w smak jego bogatym rodzicom. A samego go nie puszczą. Teraz wraz z ciotką pojechali (złomem siostry jego matki)do pobliskiego miasteczka coś załatwić. Byłoby tu całkiem znośne, gdyby miał co robić, ale jego ciotka nie miała nawet książek. Na początku planował „pozwiedzać„ ruiny pewnego zamku. Było go widać z jego okna. Stąd wyglądał jak mała zabaweczka. Niestety, zawsze kiedy prawie osiągał swój cel coś się działo. Albo zaczął padać ulewny deszcz, albo zaczęła go boleć noga, albo skręcił niepoważnie sobie kostkę. Przyczyn było tyle, ile się tam wybierał. Gdyby tylko wiedział, że to nie jest zwykły zamek…

Jak już zapewne się domyślacie ten zamek to nic innego, jak Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dużo by o nim opowiadać. My zainteresujemy się tym co się dzieje w pewnej wieży.

***

- Widzieliście jego minę?! - powiedział przystojny, na oko 16-nastoletni chłopak o kruczoczarnych włosach z okularami na nosie, który pojawił się znikąd w sypialni chłopców z szóstego roku – Był tak czerwony jakby chciał za wszelką cenę znieś jajko…jakby odwołano Boże Narodzenie.
- Rogacz, w jego przypadku jakby powiedziano mu, że święta będą, a on ma być św. Mikołajem. - powiedział równie przystojny chłopak, który pojawił się przy tamtym tak samo nagle.
- Flich i św. Mikołaj?! Łapa, czyś ty na mózg upadł? – roześmiał się nieco pulchny i niższy od tamtych chłopak. W rękach trzymał srebno-złotą pelerynę.
- A co to takiego? - zapytał robiąc głupkowatą minę. Wyglądał tak komicznie, że wszyscy zaczęli się śmiać.
- Co takiego tym razem przeskrobaliście? – zapytał Remus Lupin nie odrywając wzroku od książki.
- My! Przeskrobaliśmy?! Lunatyk, mówisz tak jakbyś nas nie znał. – zaśmiał się James.
- My tylko zrobiliśmy „małą” inwazję na 4 piętrze. – odparł Peter
- Tylko sobie wyobraź: wszystkie obrazy nagle spadają ze ścian, szyby - tłuką się, a wazy – pękają…- zaczął z przejęciem opowiadać Syriusz.
- A do tego cały korytarz wypełnia się błotem. Flich był tak zdenerwowany, aż myślałem, że wybuchnie! – zakończył Rogacz
- Wy i te wasze pomysły. – skomentował Lupin – Nic dziwnego, że Lily cię nie …
Nie skończył, gdyż trafił w niego taki strumień wody, że go odrzuciło.
- Nie ma, co – powiedział Łapa w ogóle nie przyjmując się tym, co przed chwilą miała miejsce – Jesteśmy panami Hogwartu! Znamy wszystkie tajne przejścia, mamy całkiem dobre oceny, możemy mieć każdą dziewczynę…no prawie każdą, – spojrzał na Jamesa – jesteśmy chyba najmłodszymi animagami w historii, a nauczyciele – mają nas powyżej tiary…
-Taak i pomyśleć, – zaczął Peter - że za jakieś sto lat pójdziemy w zapomnienie.
- No coś ty Glizdon, zostanie po nas mapa!
- No i co z niej inni się dowiedzą o Słynnych Huncwotach Hogwartu?
- Peter ma rację. – z trudem przyznał James
Atmosfera w sypialni nagle się zmieniła. Zrobiło się tak nagle…cicho. Do wszystkich nosów doszedł nieprzyjemny zapach śniadania, które Peter nie dojadł jakiś tydzień temu. Mieszało się to z zapachem brudnych ubrań, gdyby nie to, że Huncwoci są do tego przyzwyczajeni, zapewne wyparowaliby z pokoju w ciągu sekundy. Cała czwórka starała się myśleć, po to aby coś wymyślić.
- A co wy na to, aby zapisać wszystkie nasze wyczyny, szlabany, przygody? – zapytał Lupin któremu jako jedynemu się to dało.
- A jeśli to wszystko trafi w niepowołane ręce?
- Peter, ty chyba czasem nie myślisz. Zapiszemy to w księdze. Nie dość, że zapieczętujemy to hasłem, to jeszcze rzucimy na to zaklęcie nieczytelne. Czyli tak jak w mapie!
- Ale skąd wziąć odpowiednią książkę – zapytał Rogacz.
Nad rozwiązaniem tego pytania myśleli jakiś tydzień. Każdy wiedział jaka jest im potrzebna. Twarda, ciemnobrązowa i skórzana oprawa, nie za cienkie żółtawe kartki. Ale gdzie taką znaleźć? W bibliotece było mnóstwo ksiąg, ale żadna się nie nadawała – były przecież zapisane. Rozwiązanie znalazło się samo i to dzięki Jamesowi.
- Lilka umówisz się ze mną? Niedługo jest wypad do Hogsmeade. Może pójdziemy razem?- zapytał po raz enty.
- Nie! – opowiedziała nieco głośniej niż zamierzała patrząc na niego z wściekłością w oczach.
- Nie bądź taka. Nie widzisz, że ja cierpię! Nie daj się prosić! – „Znów ta sama gadka” pomyślał Lunatyk, który grzał się przy kominku. W tym czasie Rogacz złapał Evans za rękę. – Nie rób mi tego…
- Bierz te swoje łapy, Potter – mówiąc to cofnęła szybko dłonie. Sprawiło to niestety, że atrament wylał się na jej prace domową – Och, widzisz co narobiłeś!- rozzłościła się i sięgnęła po różdżkę – Clanisio – rzekła, co sprawiło że cały atrament zniknął. Również to co napisała wcześniej. – I na dodatek rzuciłam złe zaklęcie! Przez ciebie muszę pisać wszystko od nowa!
Lunatyk podniósł się. Faktycznie cały pergamin był pusty!
- Rogacz za mną! – rzekł po czym wyciągną go z wieży nim ten zdołał cokolwiek powiedzieć.
Szedł, a raczej biegł z nim bez słowa. Doszli do biblioteki i skręcili w pusty regał. Lupin zaczął czegoś szukać.
- O co chodzi? – spytał wreszcie zdezorientowany.
- Twoje luby, rzuciło na pergamin niewłaściwe zaklęcie, przez co cały atrament zniknął! Gdyby tak je rzucić na to! – powiedział wyciągając starą księgę.
James spojrzał na niego z uśmiechem na ustach:
- Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili.
- Rozwalilibyście cały Hogwart!

[ 13 komentarze ]


« 1 6 7 8 9   

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki