Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Nowa ksiega Huncwotów!
Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia
Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin

  13. Wpis trzynasty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 23 Marca, 2009, 06:55

Ostatni wieczór listopada. Mimo iż do świąt Bożego Narodzenia został jeszcze prawie miesiąc czasu, na korytarzach już mówiono o zapowidzianym z tej okazji balu. Dyrektor wymyślił, że co roku będą organizowane dyskoteki, bale, przedstawienia i konkursy. Na sylwestra, wielkanoc, walentynki, noc duchów, mikołajki, dzień kobiet...
Peter Pettigrew i Remus Lupin siedzieli na podłodze w salonie Gryffindoru patrząc tępo w kominek. Ciszę przerwał głos Petera:
- Remus, ty idziesz na ten bal?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo nie lubię takich imprez, nie umiem tańczyć, nie ma takiej opcji, żebym kogoś zaprosił i mi się nie chce.
- No no, cóż za pesymizm w twym głosie, Remusku.
Lupin wzdrygnął się, gdy Black gwałtownie objął go w pasie mówiąc mu do ucha wcześniej wypisane słowa. Remi krzywiąc się, delikatnie oswobodził z serowego uścisku.
- Syriusz, ile razy mam ci powtarzać, byś mi tak nie robił?
Syriusz westchnął, robiąc skruszoną minę. Ukłonił się nisko, wymachując zabranym skądś kapeluszem z orlimi piórami. Wyprostował się nakładając go sobie na głowę i opadł ciężko na kanapę. Popatrzył na Remusa bystrymi, szarymi oczami przyglądając się jego delikatnej, dziewczęcej buźce. Nabrał powietrza i uśmiechnął się nonszalancko, mówiąc z wyuczonym w domu akcentem:
- Wać panna czemuż to iść nie zgodna? Toć bal to okazja do zeznania kogoś pasjonującego, jeno może jakiś adorator się trafi panience? Tyś przecie gładka i apetyczna, niczym jagniątko młode. Toci jeden ma chrapkę na takie złote włosy, delikatne lica, alibo piękne oczęta?
Remus nachmurzył się i sięgnął po poduszkę. Zamachnął się i skoczył na Syriusza okładając go workiem pierza.
- Ja nie jestem ani wać panna, ani jeno panienka, mości panie Black! Tyś masz jakieś dziwne pomysły, wać panie!
- Spokojnie, dziewko, opanuj że się!
- Nie jestem dziewką!
Peter obserwował kłócących się kolegów z pierwszego roku. Rozmemłany uśmiech wkradł się na jego pulchne policzki. Obejrzał się, słysząc jakiś ruch koło wyjścia na korytarz. Do Pokoju Wspólnego weszła panna Aniston. Spojrzała na szarpiących się Gryfonów z krzywym, sardonistycznym uśmieszkiem. Black zauważył ją i przestał napastować przygniecionego do kanapy, śmiejącego się od uporczywych łaskotek Remusa. Popatrzył na nią z uniesioną lekceważąco brwią i uwolnił Remiego, który stoczył się na podłogę i na kolanach wycofał między fotele. Ser odgarnął włosy z oczu i spojrzał na Remiego.
- Nie umiesz tańczyć? Każdy umie, co ty gadasz.
- Taa... Najwyżej kogoś stratuję.
Black parsknął, szybko poważniejąc.
- Tymi małymi stópkami? Jeno nie przesadzasz?
- Oj weź... Nie mam ochoty wiginać się jak jakiś pijany pawian, noo!
Syriusz odrzucił głowę do tyłu, wybuchając donośnym śmiechem. Peter chichotał nerwowo, a Remus oparł się głową o fotel, obracając w palcach włókna szkarłatno-złotego dywanu, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu wciskającego mu się na twarz. W policzkach pojawiły mu się delikatne dołeczki.
- Może chodźmy spać? Jutro wielki dzień uniesienia dla Pottera.
Chłopcy kiwnęli głowami, przystając na propozycję Remiego i wstali, przeciagając się. Zgodnym krokiem ruszyli w stronę sypialni, raz po raz ziewając.

James Potter otworzył, oczy czując łaskotki w brzuchu. Tak... Mecz Quidditcha! On sam nie brał udziału w grze, ale uwielbiał ten sport. To było jego życie, jego pasja, zainteresowanie. Na jego temat wiedział wszystko. Kto zapoczątkował tę grę, gdzie odbyły się pierwsze rozgrywki, kiedy i gdzie wykuto pierwszego znicza i kto to zrobił, jakie drzewo jest najlepsze do robienia rączki, minimalnie wymagana prędkość przyspieszenia... Wyskoczył z łóżka jak na sprężynach i w podskokach pobiegł do łazienki. Nucąc międzynarodowy hymn Quidditcha wziął prysznic, wytarł się i ubrał. Wyszedł z toalety i popatrzył na swoje rozmemłane łóżko. Podszedł bliżej i poprawił przekrzywiony plakat Srebrnych Strzał. Rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym z impetem wskoczył na łóżko Remusa.
Przestraszony gwałtownym szarpnięciem łóżka z efektem dźwiękowym głośnego "Łuuuu!", Remi usiadł gwałtownie, zaczynając się piskliwie wydzierać. Swoim słowiczym głosem obudził Syriusza, który przez sen ulokował swe szanowne stopy na poduszce i zwisł do połowy z łóżka. Poderwał się i spadł uderzając głową w kufer. Zawył, chwytając się za obolałe czoło i oparł się plecami o szafkę nocną, zwalając na siebie dzbanek z wodą.
James zaśmiewał się w głos, widząc ich miny. Zataczał się na środku pokoju, trzymając za brzuch. Syriusz i Remus wymienili spojrzenia. Podeszli do siebie, przekazali półgębkiem kilka słów i Lupin zniknął w łazience. Odkręcił kurek z lodowatą wodą lejąc ją do wanny. Kiedy była napełniona po brzegi, jak gdyby nigdy nic umył zęby i poszedł do szafy po ubrania. Skinął nieznacznie Syriuszowi, który czekał na sygnał ubrany jedynie do połowy. To żeby się nie zachlapać... Wylewitował rechoczącego Pottera do łazienki, tuż nad wannę. Spoważniał natychmiast.
- Ej, chłopaki...
- Hmmm?
W drzwiach stanął Remus. W rozpuszczonych włosach wręcz do złudzenia przypominał nienaganną blondyneczkę. James widząc go znów dostał niekontrolowanego napadu głupawki. Black przewrócił znudzony oczami i wrzucił kolegę do wanny. Odgarnął przyklejone do ochlapanej twarzy włosy i wyszedł razem z Remim zamykając za sobą drzwi. Lupin stuknął delikatnie różdżką w klamkę. Rozbłysła złotym światłem. Opadli na łóżko śpiącego Petera, czekając na reakcję Jima. Nie musieli długo się nudzić - już po chwili dało się słyszeć, że pewien pierwszoroczniak wytoczył się z wanny i człapie ku drzwiom. Lupin przyłożył dłoń do ust chichocząc cicho. Złote włosy opadły mu zza uszu na twarz rozsypując się po ramionach. Black przygryzł wargę nie mogąc się doczekać reakcji rozczochrańca. Klamka przekręciła się, ale drzwi nie drgnęły nawet o cal. Zaczęła się szarpać i klekotać. Rem wtulił twarz w ramię Blacka hamując wybuch śmiechu. Podniósł głowę patrząc dużymi, bursztynowymi oczami na drzwi drżąc od tłumionego chichotu. Drzwi zaczęły dygotać od kopnięć Jamesa. Lupin wybuchnął śmiechem padając plecami na nogi Petera. Grubasek tylko zachrapał przez sen.
- Chłopaki! Z was to są pawiany, nie ludzie! Wypuśćcie mnie!!!
- Nie! - zawołał ze śmiechem Remus. - Jesteś na naszej łasce, leniwcu! Lepiej się pilnuj!
- Bo co?
- Bo cię tam zamkniemy na wieczność!
- Ale się boję... Ale doniesiecie mi śniadanie, no nie?
Syriusz uniósł brwi i powiedział:
- Śniadanie? Chyba śnisz, męczenniku! Będziesz tam o chlebie i wodzie!
- Znaczy się doniesiemy ci chleb, bo wodę już masz.
Black zakrztusił się, podkulając nogi. Objął je ramionami i zaczął się głośno śmiać, bujając w przód i w tył. Zacisnął powieki, spod których wypłynęły łzy radości. Rem zrobił dziwną minę i podśpiewując podszedł do szafy, by wyjąć z jej wnętrza szatę. Już miał ściągać koszulkę od piżamy, ale przypomniało mu się, że jest "zabandażowany" po pełni. Mruknął coś i zerknął na zapłakanego Syriusza bijącego pięściami w ziemię. Przygryzł malinowe usteczka i wszedł do łóżka, zaciągając kotary. Szybko się ubrał i podbiegł do dygocących w fasadach drzwi.
- Dobra, James... Wypuszczam cię...
Godzinę później, całą czwórką siedzieli przy stole Gryffindoru w Wielkiej Sali. Wszyscy uczniowie byli ożywieni, trwały zażarte dyskusje, gdzieniegdzie rzucano sobie ze złości kanapki/naleśniki/omlety/tosty w twarz. Bywa i tak... Bowiem tego dnia, pierwszego grudnia, odbywał się pierwszy mecz Quidditcha. Gryfoni przeci Ślizgonom. Standardowo od wielu lat.
Drużyna Lwów ćwiczyła zawzięcie, opracowywała nowe taktyki, szkoliła nowych zawodników od początku roku szkolnego. Nie przeszkadzał im deszcz, upał, kurzawa ani inne problemy atmosferyczne.
- Mówię wam, to dopiero będzie walka.
James włożył do ust kanapkę i odgryzł pół na raz. Przeżuł niecierpliwie, z trudem przełknął i popił sokiem dyniowym. Otarł podbródek rękawem i popatrzył na znudzonego Blacka. Z pochodzenia Ślizgon ale Gryfon, popatrzył na Pottera z powątpiewaniem unosząc brwi.
- Czym ty się tak emocjonujesz? Ja również uwielbmia Quidditch, ale nie mam takich napadów jak ty...
- Black, rzesz no! Quidditch to moja pasja!
- To w przyszłym roku zgłoś się do drużyny. Słyszałem, że kapitan odchodzi.
Jim pokiwał gorliwie głową, przytakując Remusowi. Syriusz westchnął i uniósł puchar pełen soku. Przyłożył go do lekko rozchylonych warg i upił kilka łyków. Oblizał się i odstawił go na stół. Westchnął głęboko, biorąc sztućce do ręki. Odkroił kawałek omletu, posmarował go malinowym dżemem i włożył do buzi. Potter zachichotał.
- Jesz jak jakiś książę z królewskich dworów.
Black popatrzył na niego, ciężko wzdychając.
- Bo ja jestem z takiego rodu, który w czasach średniowiecza piastował przez pewien czas tron królestwa Anglii. Nie zostało to uwzględnione w kartach historii, a to już nie jest moja wina.
Ziewnął ostentacyjnie, zakrywając się dłonią.
- Kurczę, wpajali mi takie zachowania od małego i teraz nieświadomie je wykorzystuję do życia codziennego...
- Bywa. - Remus odgarnął włosy z policzka i ugryzł własnoręcznie zrobioną kanapkę. Rozległy się głośne wiwaty Hufflepuffu, Ravenclawu i Gryffindoru. Od stołu Ślizgonów dało się słyszeć gwizdy i buczenia, bo oto do sali wkroczyła drużyna szkarłatno-złotych. Potter zerwał się z miejsca i zagwizdał głośno na palcach. Syriusz i Remus wymienili spojrzenia. Remus zachichotał. Uniósł nagle zaskoczony brwi. Popatrzył na Petera.
- Pet, a ty czemu nic nie jesz? To do ciebie niepodobne...
- Z nerwów nie mogę...! - zrobił żałośnie smutną minę, wsuwając dłonie pod uda. Syriusz przełknął bez pośpiechu to, co miał w ustach.
- To lepiej weź sobie coś na drogę, bo nie wysiedzisz. Szanse obu drużyn są wyrównane, mecz może się przeciągnąć nawet na kilka godzin.
- Warunki wspaniałe! Wiatru prawie nie ma, ale słońce świeci... To może przeszkadzać. Nasi powinni nadlatywać ze słońcem, wtedy Ślizgonom ciężej będzie się bronić, łatwiej będzie nam ich zwodzić i odbierać kafla...
Zmarznięta grudniowym zimnem trawa chrzęściła chłopcom pod stopami. Było dosyć chłodno, wszyscy hogwartczycy okutali się w płaszcze, szaliki i czapki odpowiednie kolorami do drużyny, której kibicowali. Black zwolnił, by zrównać się z Remusem.
- James teraz podnieca się tą grą jak nie wiem co... Wolę nie myśleć, jak będzie, gdy znajdzie się w drużynie.
- Nie wiadomo, czy go przyjmą.
- Taa... Samym optymizmem powali wszystkich na kolana.
Remus roześmiał się krótko, podnosząc głowę. Przyłożył dłoń do czoła, chroniąc wzrok przed rażącymi promieniami słońca. Pokręcił głową, widząc, że Potter macha do nich z najlepszych miejsc. Popatrzył na Syriusza, który nagle się skurczył. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy nagle poczuł, jak Black bierze go na ręce i biegnie ku trybunom. Zaczął się wierzgać i krzyczeć, myśląc, że to coś da. Ser tylko mocniej go ścisnął i przyspieszył. Nabrał powietrza i zawołał:
- Hej, wy tam! Pluskwy, ruszcie się! Ja tu damę mojego serca niosę!
- Black, kretynie, postaw mnie!
- Ani mi się śni!
- KREEEETYYYYYN!!!
Uczniowie głośno się roześmiali, widząc tę scenę.
Jeden pierwszoroczny chłopak biegnie ile sił w nogach do zwijającego się ze śmiechu kolegi, niosąc jednocześnie rzucającego się i wrzeszczącego drugiego pierwszoroczniaka. Masa ludu rzecznie się rozstąpiła, pozwalając im przejść bez potrzeby zwalniania. Lupin zrezygnował z prób uwolnienia się i objął Blacka za szyję.
- Tylko się nie wywal na tych schodach. Ja chcę żyć.
- Dobrze, dobrze. Będę uważ... aaaj!
- Weź! – jęknął piskliwie.
Syriusz tetralnie zachwiał się udając, że zaraz przewróci się do tyłu i oboje stoczą się na sam dół. Remiś mocniej go ścisnął, zamykając oczy. Black zachichotał.
- Cykorek z ciebie.
Lupin wytknął mu język i rozparł się wygodnie przymrużając oczy.
- Nieś.
Grupa Puchonek, słysząc to, parsknęła śmiechem. Dziewczęta popatrzyły na nich z czymś na rodzaj rozczulenia. Wymieniły kilka uwag na ich temat, po czym usiadły oglądając się na nich przez ramię. Chłopcy dotarli na zajmowane przez Jamesa miejsce. Syriusz posadził Rema na ławeczce.
- Nie było ci ciężko?
- Ciężko? Chłopaczku, zastanów ty się. - Opadł na ławkę między Remim a Jamesem. - Ty w ogóle coś ważysz?
- Noo... Chyba tak.
- Chyba…
James wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zatrzepotał rzęsami i powiedział słodkim głosem:
- Uroczo razem wyglądaliście.
Chłopcy jednocześnie zmrużyli oczy.
- Policzymy się po meczu. Na murawie, na środku boiska, stała młoda nauczycielka latania, pani Hooch. Wokół niej zebrali zawodnicy obu drużyn.
- Edkins, Davies... Podajcie sobie ręce - powiedziała dziarsko pani Hooch. Davies, kapitan drużyny Gryfonów, uścisnął Ślizgonowi rękę.
- Dosiąść mioteł... I na mój gwizdek... Trzy... Dwa... Jeden...
Obie drużyny mocno odepchnęły się stopami od zmarzniętej ziemi i wystrzeliły w powietrze. Na całym boisku rozległ się głos komentującej Berty Jorkins. Przywitał ją zbiorowy jęk niezadowolenia starszych roczników. Berta zignorowała to i radośnie paplała do megafonu:
- I wystartowaaali! Drużyna Gryfonów przejęła kafla, dzięki zgrabnej akcji ich ścigającego, Dawlisha. Ścigający mknie ku bramkom węży, już już bierze zamach iiiiii.....
Remus skrzywił się widząc, jak oberwał tłuczkiem w sam środek kręgosłupa. To musiało boleć. Usłyszał wybuch śmiechu Blacka.
- Słyszeliście jak zakwiczał?!
- Rokwood do budy! - wrzasnął James wymachując dziko rękoma. - NA POLE WIDŁAMI MACHAĆ, A NIE PAŁKĄ WYWIJASZ!!!
- James ucisz że się, przecież musiał to zrobić, takie jego zadanie!
- Wiem! Ale prawie znokautował naszego!
Lupin westchnął kryjąc twarz w dłoniach. Po co on w ogóle szedł na ten mecz?! Mruknął coś niewyraźnie i popatrzył na grę przez rozstawione palce.
- Gryfoni znów przy piłce, Andrew Bell robi zgrabny unik przed tłuczkiem odbitym przez Goyle'a, mknie ku słupkom Slytherinu... Bierze zamach, jest sam na sam z obrońcą... Rzucaa... Iiiii! A niech to, Blaise złapał kafla i rzucił go do ścigającego ze swej drużyny.
Potter wychylił się za barierkę, bacznie obserwując przebieg gry. Wypatrzył szukającego Lwów. Uśmiechnął się lekko, widząc siedemnastoletniego kapitana drużyny, który z uwagą sunął wzrokiem po boisku, wyszukując złotej piłeczki.
Czas płynął, gra trwała już godzinę. Niebo powlekły ciężkie, ołowiane chmury, lekko się ściemniło. Uczniowie grali z determinacją broniąc swych obręczy i zawzięcie atakując te z przeciwnej drużyny. Tak jak mówił Syriusz, szanse były bardzo wyrównane. Z początku dom naszych bohaterów przejął prowadzenie, ale rozwścieczeni Ślizgoni szybko je zbili remisując do sześciu wbić. Peter zaczął jęczeć, że jest głodny. Black oderwał wzrok od ślizgońskiego szukającego i popatrzył na grubaska z czymś na rodzaj chłodnego triumfu w oczach.
- Mówiłem, że będziesz głodny.
- Jaki wynik?
Syriusz i James parsknęli śmiechem, słysząc pytanie Remusa. Black spojrzał na tablicę z punktacją upewniając się, że dobrze liczył.
- Remis... Sto dwadzieścia do stu dwudziestu.
Slytherin zaczynał być coraz bardziej zdenerwowany wyrównaniem wyników meczu, do którego sami doprowadzili. Zaczynali grać coraz ostrzej. W pewnym momencie, Goyle "zawadził" pałką o twarz Dawlisha, rozkwaszając mu nos. Oburzona pani Hooch przyznała rzut wolny poszkodowanemu. Roniąc krew z nosa wykonał trudny do obronienia rzut podkręconej piłki, ale Blaise'owi udało się go wybronić. Kibicie Lwów jęknęli głośno, gra została wznowiona. Potterowi oczy rozbłysły. Od dłuższego czasu obserwował maleńki punkcik, który spokojnie przelatywał ponad graczami.
- Jaki tępy jest ten szukający, ja chyba z pół godziny wgapiam się w tego znicza.
- Tak? Gdzie go widzisz?
Syriusz nie odrywał wzroku od kafla.
- PAKES NIEMOTO UWAŻAJ NO! ZA TOBĄĄĄĄ... Jaki cieć! - Ser pacnął się otwartą dłonią w czoło. Remus zachichotał, patrząc na tłuczka, który o mały włos nie zwalił szukającego z miotły. Wredna piłka zawróciła ze świstem i z impetem uderzyła w ogon wyścigówki Smitha. Kafel wypadł mu z ręki i został natychmiast przejęty przez Amelię Jonson, z Gryffindoru. Rudowłosa dziewczyna wzięła zamach i zmyliła obrońcę nabijając trzynasty rzut dla swojego domu. Buczenie i gwizdy niezadowolenia Slytherinu zostały zagłuszone przez ryk radości trzech czwartych widowni. Dziewczyna okręciła się w powietrzu i dostała tłuczkiem prosto w twarz. Z gardeł uczniów wydobył się zgodny ryk oburzenia, podczas gdy Ślizgoni oklaskiwali zagranie swojego pałkarza. Coote's i Wooderick złapali dziewczynę dokładnie w tym samym momencie, w którym Radson złapał znicz.
Ryk radości mniejszej, srebrno-zielonej widowni przebiegł po błoniach niczym grzmot. James stał jak sparaliżowany poruszając bezwiednie wargami. Patrzył z niedowierzaniem na murawę boiska, gdzie drużyna Ślizgonów podrzucała swojego zawodnika na rękach śpiewając jakąś tylko im znaną piosenkę. Black klepnął Jima w ramię.
- Chodź, Jimmy. Nie ma co tu siedzieć.
- Nie możliwe, przegraliśmy z gadami.
Remus ziewnął, przeciągając się. Potarł dłoń policzkiem, zerkając w niebo. Chmury zaczęły upuszczać ciężkie krople deszczu, delikatnie sypnęło śniegiem. Peter wyciągnął dłoń, na którą spadły krystaliczne płatki zamarzniętej pary wodnej. Popatrzył na nie, przysuwając rękę do twarzy. Podniósł wzrok wodnistych, niebieskich oczu na Syriusza, który językiem wyłapywał krople deszczu. Remus westchnął, szczelniej owijając się płaszczem. Trybuny wyludniały się powoli, ogólnie w ponurej atmosferze. Chłopcy westchnęli głośno i ze spuszczonymi głowami ruszyli w stronę zamku.
- Ale gra była niezła... - powiedział cicho Remus. Black odchylił głowę, wsuwając dłonie do kieszeni.
- Dobrze graliśmy.
- Tamci po prostu mieli szczęście - dodał cichutko Lupin, zarzucając na głowę kaptur. James westchnął ciężko, ale nic nie powiedział.
Kiedy on będzie w drużynie... Nie przegrają żadnego meczu. Chyba, że za sprawą sił wyższych. Uśmiechnął się lekko, gdy oczami wyobraźni ujrzał siebie na boisku, w szkarłatno-złotych szatach. Będzie najlepszym graczem tego stulecia!

[ 4 komentarze ]


 
12. Wpis dwunasty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 14 Marca, 2009, 22:37

Ósma rano. Listopad swoim trwaniem mógł cieszyć się jeszcze tylko tydzień. Na błoniach trawę pokrył biały szron, sprawiając, że chrupała pod nogami hogwartczyków, którzy wybrali się na niedzielny spacer. Nie było ich wielu... Słońce igrało radośnie, odbijając się od lekko zmarszczonej tafli jeziora, od okien szyb w oknie Hagrida, którego aktualnie nie było w domu. Ubrany w swój płaszcz z krecich futerek czyścił z zamarzniętej rosy tyczki na boisku Quidditcha. Wielka gwiazda jeszcze nisko stała na niebie i nieśmiało wdzierała swe promienie przez stare, gotyckie okna na korytarze zamku. Wiele zakątków pozostawało w mroku lub półcieniu, na przykład w bibliotece...
Przy jednym z rozklekotanych stolików, między regałami, siedziała dwójka chłopców. James Potter i Peter Pettigrew. Gdy tylko wstali i zjedli śniadanie, sporządzili listę czego ewentualnie mają szukać. A teraz już dwudziestą pierwszą minutę czekali, aż Syriusz wróci z działu o wilkołakach i przyniesie kilka książek. James stukał niecierpliwie palcami w blat stołu. Kiedy już zamierzał się podnieść, zza regału od transmutacji wynurzył się Black. Jim parsknął śmiechem.
- No, Syriuszu. Pobijasz rekordy prędkości!
- A dziękuję, dziękuję... Tylko weź ty sobie pójdź i zobacz, jak tam jest.
Potter potrząsnął głową, szczerząc zęby w uśmiechu. Potargał ręką czuprynę i popatrzył na kuzyna, unosząc brwi.
- Wolę zdać się na twoje relecje, kochaneczku.
Syriusz łypnął na Jima niezbyt przychylnym spojrzeniem i z hukiem postawił książki na stole. Opadł gwałtownie na wolny fotel i wziął jedną księgę na kolana. Zdmuchnął z niej kurz, przejechał dłonią po okładce i rozłożył się wygodnie, kładąc nogi na stoliku. Otworzył skarbnicę wiedzy i zaczął sunąć palcem po spisie treści, lustrując wzrokiem drobne literki. James i Peter chcąc, nie chcąc, poszli za jego przykładem i również zagłębili się w lekturze.
Remus otworzył oczy, by niemal natychmiast znów je zamknąć. We Wrzeszczącej Chacie było już dosyć jasno. Na twarz blondynka padała struga światła rażąc w oczy. Podniósł poobtłukiwaną rękę i ostrożnie przyłożył skaleczoną wzdłuż dłoń do czoła, chroniąc jeden z najważniejszych narządów zmysłów. Powoli przyzwyczajał wzrok do światła, pozwolił oczom oswoić się z jasnością dnia i normalnymi kolorami. Odetchnął z ulgą, krzywiąc się od bólu żeber. Już był normalny, znów był tym drobnym chłopcem o mylącej urodzie. Od krwiożerczej bestii w nim ukrytej, krążącej w krwi i "wszczepionej" w jego kod genetyczny miał wolne do następnej pełni... Ostrożnie przekręcił się na brzuch, po czym powoli zmienił pozycję w klęczki i odsunął się w cień. Opadł zziajany pod ścianą. Niby nic nie zrobił, ale po pełni jego zdrowie i kondycja zawsze są poważnie nadszarpnięte. Oparł głowę o deski, czekając na przyjście pielęgniarki. Wzdrygał się systematycznie od spazmatycznego bólu, który raz po raz przebiegał falą po jego ciele, jakby raził go prądem.
Nie musiał długo czekać. Pomfrey przyszła na kwadrans po tym, jak się ocknął. Podeszła do Remusa i delikatnie przyłożyła mu dłoń do czoła, sprawdzając temperaturę. Gorączkę miał i to niemałą. Opatuliła go szczelnie kocem, wzięła na ręce i wyniosła z chaty. Pół godziny wolnego marszu później, położyła go na białej pościeli w Skrzydle Szpitalnym. Zniknęła w swoim gabinecie, by po chwili wrócić z tacą pełną eliksirów, plastów i bandaży. Delikatnie zdjęła mu koc i popatrzyła na pocharatane ciało.
- Chłocze, czemu ty się tak ranisz?...
-Nie w-wiem... Przecież nad tym nie panuję...
Remi syknął gdy, poczuł silne pieczenie na brzuchu. Włożył sobie knykcie do ust, by zdusić ochotę do krzyku. Comiesięczne opatrywanie ran było naprawdę nieprzyjemne... Kilka łez spłynęło po jego zarumienionych, umorusanych policzkach, ale z jego gardła nie wydobył się nawet najcichszy jęk protestu.

Black siedział przy stoliku, opierając czoło o książkę. Byli w martwym punkcie, nie wiedzieli nic. Zero nowych wiadomości. Peter kartkował bezsensownie kolejną książkę w poczukiwaniu interesującego nagłówka, James myślał zawzięcie stukając końcem pióra w stół.
- Chłopaki, my chyba źle szukamy.
- Taaaak? - Syriusz przekręcił głowę patrząc na Jima. Policzek rozpłaszczył mu się na stronicach księgi. - A niby jak mamy to znaleźć?
- Nie wiem... Może po prostu zapytamy Dumbeldore'a?
- Myślisz, że ci powie? Udanej porażki.
Syriusz opuścił powieki, ściągając brwi.
- Peter, masz jakiś pomysł?
- Ja?
- Nie, ja.
Peter wykrzywił usta, zastanawiając się przez chwilę.
- No, ja myślę, że nie powinniśmy tak tylko kartkować, tylko czytać.
Chłopcy wymienili spojrzenia i w milczeniu przyznali Peterowi rację. Każdy sięgnął po książkę i zaczął czytać. Mozolna była to praca, ale tu chodziło o ich przyjaciela... Wieczorem, gdy zaczynało się już ściemniać, mieli stanowczo większe o pojęcie o wilkołakach. Potter ziewnął szeroko, po raz któryś czochrając włosy. Pettigrew spał oparty czołem o stół, Syriusz zawzięcie skrobał piórem po pergaminie. Po chwili skończył i ponownie utkwił wzrok w tekście. Niespodziewanie oczy rozszerzyły mu się dwukrotnie i wstał. Wlepiał spojrzenie w księgę, otworzył usta ze zdziwiwienia. James popatrzył na niego uważnie i chrząknął. Nie usłyszał odpowiedzi.
- Co ci? – spytał więc.
- O jaki skurczybyk! Słyszałeś o czymś takim jak "łak"? - zawołał w nagłym podnieceniu Syriusz, budząc zdezorientowanego Petera. Grubasek rozejrzał się wokół. Utkwił wzrok w chłopcach, przysłuchując się ich rozmowie.
- Eee... Chyba wilkołak... Albo kotołak...
- Nie, nie! Po prostu "łak"!
- W swoim jedenastoletnim życiu nawet nie natknąłem się na takie coś. Czytaj!
- W niektórych wierzeniach, przeważnie słowiańskich, występuje stworzenie, zwane łakiem. Służby magiczne, w 1650 roku podjęły badania nad wiarygodnością tego stworzenia. Przez dziesiątki lat trwały bezskuteczne poszukiwania - trafiali jedynie na ślady wampirów, wampów, czy waliguli... A co to za nowe cholerstwo?
Black zmarszczył gwałtownie czoło, wlepiając oczy w nowe słowo. Potter opuścił ręce w geście załamania. Pojawiły się kolejne dwie istoty, którymi Remus mógłby być. Syriusz trzasnął książką w stół i poszedł do biurka bibliotekarki. Jim i Per patrzyli, jak nachyla się nad pulpitem i cicho jej coś mówi. Mrs. Penny wstała i zniknęła za regałami. Po chwili wróciła niosąc dwie książki. Podała je Blackowi, chłopak podziękował skinięciem głowy i wrócił do przyjaciół. Otworzył pierwszą z brzegu.
- Wprowadzenie... Waligula to ciężka do uchwycenia, czarnomagiczna istota. Wyglądem przypomina człowieka, z drobnymi różnicami; palce nie są zakończone paznokciami, tylko długimi, czerwonawymi i bardzo chwytliwymi mackami. Żywi się ludzką krwią, jest stworzeniem nocnym. Posiada długie kły, którymi przebija skórę ofiary i kanalikami zawartymi w zębach dostarcza świeży pokarm wprost do mózgu. Ich ślina ma niezwykły antygen regeneracyjny - jednym liźnięciem potrafią zaleczyć ranę, dzięki czemu uważa się, iż żerują na jednej ofierze nawet kilka miesięcy. Są dalekimi krewnymi wampirów. Waligulą zostaje dziecko wampira i człowieka, najczęściej czystej rasy aryjskiej. Do poczęcia musi dojść gdy miesiąc jasno świeci, lub gdy księżyc jest w nowiu. Wtedy, ledwie po sześciu miesiącach "wykluwa się" waligula. Matka owszem, rodzi dziecko, które jest żywicielem waliguli - stworzenie to żeruje na niemowlęciu przez jakiś czas, by potem w nocy, w okolicznościach poczęcia wydrzeć się z pleców dziecka i pożreć jego truchło. Niektóre "gatunki", mogą mieć skrzydła (u rodzica rasy aryjskiej nie występują). Ich rodzaj zależy od "rasy" któregoś z dawców genów. W przypadku mulata, skrzydła przypominają nietoperze. Rasa żółta - skrzydła ptasie. Zambos - coś na rodzaj skrzydeł, bowiem między rękoma i ciałem rozpostarta jest cienka błona pełniąca ich rolę.*
Po przeczytaniu tego fragmentu zapadła głucha cisza. Po dwóch minutach milczenia odezwał się James:
- Noo... Remus waligulą nie jest.
- Skąd wiecie?
Black przewrócił oczami, już mocno zniecierpliwiony. A wydawało mu się, że Peter jest inteligentny... Odrzucił włosy z oczu, wzdychając ciężko.
- Przecież Lupin nie ma ani jakichś skrzydeł, czy macek zamiast rąk!
- Ale ma długie kły!
- Tak, ale wampiryzm u niego odpada. Widziałeś ty kiedykolwiek, żeby rzucał łakome spojrzenia na krwiste potrawy czy skaleczenia? - Odpowiedziało mu zgodne kręcenie głowami. Syriusz ponownie westchnął, przymykając oczy. - No to teraz łaki...
- Łaakiii.... - Potter wziął drugą książkę i wyszukał wzrokiem pospolite wprowadzenie. Odchrząknął lekko i zaczął czytać:
- Łaki. Istnienie łaków potwierdzono w 1850 roku, w Chile. Łaki są jedynie z rasy mieszanej ludzi (rodzic to Metys), powstają na wskutek pogryzienia przez Waligule... - wymienili spojrzenia.
- Ja myślałem, że... Jak waligula kogoś pogry...
- Peter, nie słuchałeś? "Waligule powstają z wampira i człowieka, najczęściej rasy aryjskiej..." Nie było nic o pogryzieniach!
- Dobra, Black, nie bulwersuj się tak.
Syriusz sapnął podenerwowany i opadł na krzesło. Machnął ręką nakazując Potterowi czytać dalej.
- ...Na wskutek pogryzienia przez Waligule. Żywią się krwią magicznych zwierząt, najczęściej cenaurów czy jednorożców. Nie pogardzą również jajami chimery czy akromantuli. Eeem... Nie chce mi się tego czytać.... - James przebiegł wzrokiem po tekście, szybko poruszając ustami. Uniósł brwi, skinął głową i rzekł:
- Ogółem, dotknięty tą przypadłością człowiek, każdej pełni zamienia się w to zwierzę, istotę magiczną, innego człowieka, którego był najbliżej w chwili wschodu księżyca.
Zapadła głucha cisza. Chłopcy byli już zmęczeni wielogodzinnym siedzeniu w bibliotece. Oczy same im się zamykały, żołądki skręcały z głodu, kiszki wygrywały znanego wszystkim marsza.
Pierwszoroczni Gryfoni stłumili ziewnięcia i przetarli zmęczone powieki. Peter westchnął głęboko.
- No to może przeczytajmy to, co już mamy?
James bez słowa przyciągnął do siebie zapisaną kartkę. Wziął głębszy wdech i zaczął czytać monotonnym głosem człowieka, który zaraz pożegna się ze swoim życiem:
- W wielu książkach podawane jest iż wilkołakiem stać może się jedynie człowiek płci męskiej. Nielicznie zostały zarejestrowane przykłady, gdy wilkołakiem stały się kobiety.
Księżyc w pełni. Wilkołakiem staje się pod wpływem księżycowego światła w pełni. Niektóre wilkołaki jednak potrafią przemieniać się na życzenie (podobno wzrastał też potencjał seksualny, ale to tylko przypuszczenie). W czasie pełni wilkołaki wybierały się też na polowania.
Zdolności. Wilkołaki posiadają wiele nadnaturalnych cech, jak np. możliwość zmiany wyglądu od człowieka przez pół-człowieka pół-wilka do samego wilka, choć najczęściej mówi się o tej drugiej formie. Posiadają wielką siłę oraz zwinność. Mogą też wspinać się z zawrotną prędkością, a także wskakiwać i zeskakiwać z dużych wysokości nie robiąc sobie przy tym krzywdy. Przede wszystkim, mają jednak doskonały węch i słuch, nawet w ludzkiej postaci. Potrafią również widzieć w zupełnych ciemnościach. Ważną cechą wilkołaka jest też jego nadzwyczajna atrakcyjność, gdy wyglądał jak człowiek, swoisty zwierzęcy magnetyzm.
Stosunki z wampirami. Jest on uzasadniony, gdyż i dla wilkołaków i dla wampirów głównym źródłem pożywienia jest człowiek, więc walczą o niego. Istnieje jednak możliwość, że oba stworzenia żerują razem.
Zdjęcie klątwy. Nie da się... Według starożytnych greków, wilkołakiem było się na dziesięć lat, a jeśli w tym czasie powstrzymywało się od jedzenia ludzi, klątwa człowieka opuszczała. Innym sposobem są egzorcyzmy oraz praktyki szamańskie.
Długość życia. Są dwie wersje na temat długości życia wilkołaków. Pierwsza mówi, że wilkołaki są nieśmiertelne i zginąć mogą, podobnie jak wampiry, tylko zabite przez kogoś innego. Druga wersja jest taka, że żyją bardzo długo, ale starzały się i słabły wraz z wiekiem. Mogą dożyć kilku setek lat i wyglądać młodo, ale w końcu umieraą ze starości. Nie wiadomo o tym nic do dziś, bo wilkołaki albo zostawały tępione, lub żyją w podziemiach z dala od ludzi.
Znak bestii. Wedle niektórych wersji, wilkołak w ludzkiej formie ma na dłoni pentagram, bądź też pięć znamion między którymi da się pentagram wytyczyć na dowolnym miejscu na ciele. Czasem pojawiają się motywy znamion w kształcie księżyca lub połączone brwi.[/b]

- Ale Rem nie ma...
- Peter, ucisz że się! Jutro jeszcze nad tym pomyślimy! Teraz... Teraz chodźmy coś zjeść, a potem się połóżmy. Przecież jutro mamy normalne zajęcia...

Remus leżał na łóżku w skrzydle szpitalnym. Pot zalewał jego drobne ciało, gorączka nie tylko nie obniżyła się nawet o pół stopnia, wręcz przeciwnie - teraz zamiast 39.8, miał 41.5 stopnia... Jęknął, chwytając się za brzuch. Ciężko oddychał, widok mu się troił, było mu niemiłosiernie gorąco. Padł na poduszki zamykając oczy.
Wilkołakiem był już szósty rok życia, ale mimo to wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić. Ukrył bladą buźkę w dłoniach. Leżał tak kilka chwil, czując narastające mdłości. Jęknął głośno i zerwał się z łóżka. Upadł na podłogę, zaplątany w kołdrę. Szarpał się z nią kilka chwil i wstał. Pobiegł do łazienki i zwymiotował w progu. Osunął się wzdłuż ściany na ziemię i otarł usta rękawem. Opuścił lekko napuchnięte od płaczu powieki. Stanęła nad nim pani Pomfrey.
- Ja niechcący... – zaczął, gdy tylko ją zobaczył.
- Ciii, nic się nie stało. - Wyczyściła podłogę jednym ruchem nadgarstka i wzięła go na ręce. Był zaskakująco lekki. Położyła do łóżka i okryła po pas. - Jutro już będziesz czuł się lepiej.
- Wiem... Zawsze tak jest.


* Tak. Wytwór mojej chorej wyobraźni.

[ 2 komentarze ]


 
11. Wpis jedenasty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 08 Marca, 2009, 15:52

Pewnego chłodnego, listopadowego wieczoru, słońce chyliło się ku zachodowi. Czterech chłopców na błoniach wyraźnie ani myślało o powrocie do zamku, mimo iż gęsia skórka stawiała im włosy do pionu, a regularne dreszcze raz po raz wstrząsały ich ciałami. Przybliżmy ich sobie troszkę...
Jeden z nich był dość wysoki. Siedział na barierce pomostu machając beztrosko nogami. Siedział on tyłem do wody. Jego nogi, obute w czerwone trampki, raz po raz śmigały zirytowanemu rozczochrańcowi przed nosem. James Potter fuknął ze złością i odtrącił kończynę Blacka.
- Weź ten gic...
Roześmiał się, odrzucając głowę do tyłu. Zawolnił tempo wywijania nogami, zaczynając to robić w bardziej mechaniczny sposób. Można go było teraz porównać do maszyny. Potter przewrócił znudzony oczami i oparł się łokciami o balustradę. Spojrzał na zapatrzonego w lekko zmarszczone odmęty wody Lupina. Pomachał mu ręką przed oczami, a nie stwierdziwszy reakcji, wzruszył ramionami i zabrał się za męczenie Petera. Wyrwał mu kanapkę z ręki i zaczął z nią skakać wokół grubaska. W końcu Syriusz, gdy poczuł, że oczy mu się kleją, puknął Jima w ramię i skinął głową wskazując na wejście do zamku. Potter zwiesił smętnie głowę i oddał panu Pettigrew zmasakrowaną kanapkę.
Gryfoni wolnym krokiem zeszli z pomostu i udali się w stronę wielkiego, majaczącego w oddali zaczyska. Po drodze śmiali się, wrzeszczeli i po przyjacielsku przepychali. W tej zabawie nie uczestniczył pewien drobny chłopiec z bursztynowymi oczami. Idąc, lekko powłóczył nogami, na jego usta nawet na chwilę nie wstąpił chociaż delikatny uśmiech. Kiedy Syriusz wyjątkowo mocno uderzył Jamesa barkiem, okularnik wleciał na Remiego zwalając go z nóg. Stoczył się z niego szybko i wstał.
- Och, wybacz, Damo!
- Nie szkodzi...
Lupin podniósł się i smętnym krokiem ruszył do zamku. Z każdą godziną tego dnia czuł się coraz gorzej. Nie usłyszał wołań chłopców. Jim podszeł do niego i klepnął go w ramię. Obejrzał się patrząc na niego mętnym wzrokiem. Black stanął obok przyglądając mu się uważnie. Comiesięczne, gwałtowne pogorszenia się stanu zdrowia i samopoczucia Lupina niepokoiły go. Peter przyczaił się gdzieś za nimi i pisnął:
- Chłopaki, chłopaki... Coś się stało?
- Sami byśmy chcieli to wiedzieć... - Potter popatrzył badawczo na Remusa. Blondynek westchnął przymykając oczy.
- Nie najlepiej się czuję...
- Wiesz, to sami zdążyliśmy zauważyć. - Black wziął Remusa pod ramię z jednej strony, James z drugiej i ruszyli w stronę wrót wejściowych zamku. Lupinek przełknął ślinę hamując łzy płynące do oczu. Jasnowłosą głowę rozsadzał niemiłosierny ból, tępo pulsował w skroniach. Remi zamrugał gwałtownie pozwalając się prowadzić do Skrzydła Szpitalnego. James i Syriusz wytężali mózgi.

C-H-O-L-E-R-A. Co to ma być? Przecież on co miesiąc wygląda jak trzy ćwierci do śmierci! Co mu jest? Hmm... Ciekawi mnie w tym wszystkim jeden fakt. Jeden jedyny szczególik... Niby nieważny, no ale...
Zawsze pogarsza mu się w pełnię. Nie wiem, czy to coś znaczy... Mam tylko nadzieję, że to nic poważnego. Czego sądząc po tym co się z nim robi powiedzieć raczej nie da... No cóż. Zapytam Jamesa, może on będzie coś wiedział? Albo lepiej pielęgniarki, czy już w ostateczności McGonagall...

Jeju. Jeju. Jeju. Jeju. Jeju. Przeciez on nam tu zaraz... Nie.
Popatrzyłem na Blacka, bezradnie trzymając za ramię przymdlałego Remusa, gdzieś za nami wlókł się Peter. Mina Blacka wyrażała fakt, że głęboko nad czymś rozmyśla. Przygryzł wargę, ściągnął brwi i przymrużył oczy. Pewnie zastanawia się nad tym samym, co ja: Co dolega Remiemu?
Swoją drogą, myślący Black to niezły kontrast.

Oh, oby nic mu nie było! Na pewno nic mu nie jest, on się tylko z nami zgrywa, tak... Chce nam napędzić stracha. Tak, to napewno to. Tak jak ostatnio udawał, że James udusił go poduszką. Szkoda pamiętniczku, żeś nie widział miny Blacka, gdy Remus się ocknął! To dopiero była zabawa...



Black pchnął drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Pani Pomfrey zbladła, widząc Remusa. To była już jego trzecia pełnia w Hogwarcie, za każdym razem wyglądał tak samo. Westchnęła, odbierając go od chłopców. Black nabrał powietrza i wypalił:
- Proszę pani, co mu jest?
Pomfrey popatrzyła na Syriusza, myśląc nad odpowiedzią. Przecież nie mogła mu powiedzieć, nie tylko ze względu na Remusa, ale i na polecenie dyrektora. Zamieszała w eliksirze.
- Remus... On jest chory. Cierpi na bardzo rzadką chorobę objawiającą się co miesiąc.
- A da się to wyleczyć?
- Niestety nie... Idźcie już, niedługo nie będzie można już chodzić po zamku.
- Do widzenia.
Syriusz i James uśmiechnęli się do Lupina, życzyli mu chociaż w miarę znośnej nocy i w milczeniu udali się w stronę dormitorium. Popatrzyli na siebie dopiero na schodach, wymieniając ponure spojrzenia. Jim przysunął się do Syriusza.
- Myślisz, że co mu jest?
- Coś, co na pewno przysporzyłoby mu kłopotów, gdyby ktoś nieodpowiedni się o tym dowiedział.
- Co masz na myśli?
- Oj James, jeszcze nie wiem. Zbyt wczesno przeto, by stawiać takie wyroki.
Potter zmarszczył czoło, próbując odnaleźć w głowie jakąś chorobę o takich objawach. Nie wymylślił jednak nic i potrząsnął ze zrezygnowaniem puszką na mózg. Usiadł na parapecie opierając się plecami o gotycnie okno.
- Nie mam pojęcia, co mu jest.
Black osunął się wzdłuż ściany, bezwiednie szarpiąc dłuższe, czarne włosy. Ukrył twarz w dłoniach.
- Trzebaby pogadać z McGonagall, albo zaszyć się w bibliotece...
Potter westchnął, zamykając oczy. Dotychczas milczący Peter wpatrując się w błonia otworzył usta i rzekł powoli:
- Chłopaki... Gdzie oni idą?
Bruneci wyjrzeli przez okno jak na komendę. To co zobaczyli, nie tylko nie poprawiło im humoru, ale dało nowy powód do rozmyślań i następne, nurtujące ich pytania bez odpowiedzi.
Remus szedł za pielęgniarką do Bijącej Wierzby czując, że z każdą chwilą coraz bardziej słabnie. Zatrzymał się na chwilę, wlepiając smutny i jednocześnie przerażony wzrok w niebo. Było już prawie całkowicie czarne, połowę sklepienia zasłaniały chmury. Tam, gdzie ich nie było, przebijały się miliony srebrnych gwiazd. Remus zatracił się w tym widoku, na chwilę zapominając o bólu.
- Remus.... Remus, chłopcze, szybciej!
Z zamyślenia wyrwał go głos pani Pomfrey i nagłe ukłucie w piersi, jego oddech stał się szybki, urywany i chrapliwy. Jęknął cicho, ocierając strużkę potu z czoła. Zmusił swoje nogi do wysiłku i postawił kilka kolejnych kroków. Pielęgniarka unieruchomiła wierzbę dotykając sęka, narośli na pniu. Korzenie rozchyliły się z trzaskiem, odsłaniając wejście do tunelu. Lupin popatrzył w ziejącą w glebie dziurę.
- Pójdziesz dalej sam, czy iść z tobą?
Blondynek potrząsnął głową.
- Dam... Sobie radę.
Pomfrey przyjrzała mu się badawczo.
- Przyjdę rano. Tak jak zawsze.
- Dobrze...
Kiwnął kobiecie głową i osunął się na kolana, wchodząc do tunelu. Przejście zamknęło się i ogarnęły go egipskie ciemności, sprawiając, że dziko łomoczące serce podjechało mu do gardła. Wiedział, że nie może tracić czasu. Ale ten ujmujący strach paraliżował mu ciało i umysł.
Bał się nie tylko tego, co za kilka minut się z nim stanie. Nie obawiał się jedynie bólu, wiedział, że to fizyczna koniecznośc każdej przemiany. Lękał się również samych ciemności. Zawsze przypominała mu się sceneria pogryzienia przez Greybacka.

Ciemna noc, las. Łamane gałązki trzaskały mu pod stopami. W otaczającej go głuchej ciszy zostały odebrane ze stukrotnie większą siłą. Czuł, że ktoś czai się w pobliżu, że coś go obserwuje, gotowe skoczyć, gdy choć na chwilę uśpi swą czujność. Adrenalina buzowała mu w żyłach, serce tłukło się w piersi, zaopatrzając mięście w świeży tlen zebrany szybkimi, urywanymi oddechami, by były gotowe do większego wysiłku. Pot płynął mu po twarzy, plecach, kleił mokre włosy do czoła i policzków. Na oczy nacierała irytująca ciemność, dodająca całej sytuacji grozy.
Gdzieś z lewej strony usłyszał cichy warkot. Groźny, ostrzegawczy, ale i rozkoszny za razem. Wręcz lubieżny. Remus przymknął oczy, próbując się uspokić. Nie mógł stracić panowania nad sytuacją, chociaż tak naprawdę w ogóle go nie miał. Był na łasce tego zwierza, od niego zależało, czy przeżyje czy jednak spotka go śmierć. Może przygniecie go do ziemi i wbije kły w jego drobne, dziecięce ciało puszczajac strugi krwi naznaczając go straszliwą klątwą na reszę jego życia, odbierając mu dzieciństwo, przyjaciół... Jednego był pewien. Nie może spanikować. Nie może dopuścić do tego, że zamiast próbować się ratować będzie stał i wrzeszczał.
Spojrzał szybko w górę, bezskutecznie próbując przebić wzrokiem ciemności. Słyszał, czuł, że bestia zaczaiła się na niego z góry. Cofnął się, wyszukując plecami pień grubego drzewa.
I tu popełnił błąd. Na otwartym terenie łatwiej byłoby mu się obronić. Mógłby się jakoś odkręcić, wyrwać z pazurów wilkołaka. Teraz nieświadomie nie dał sobie na to najmniejszych szans. Zwierzę zaczaiło się na niego, okrążając od tyłu. Bezszelestnie zbliżyło się do drzewa, wyciągając łapy. Remus usłyszał jego lekko charczący oddech, do jego nosa dotarła nieprzyjemna woń zmieszanej krwi, brudu i śliny. Postawił krok do przodu. Pech chciał, że postawił nogę na gałązce, która pękła z trzaskiem.
Bestia tylko na to czekała. Błyskawicznie chwyciła chłopca w pasie, przysiskając do pnia tak mocno, że od silnego uderzenia w tył głowy, przed oczami rozbłysły mu gwiazdki, jego ciało lekko zwiotczało. Ze stłamszonej piersi wydobył się zduszony, dziecięcy okrzyk przerażenia. Wilkołak nadal mocno go trzymając okrążył wielki, dobrze rozrośnięty jesion i stanął naprzeciw Remusa. Przysunął pysk do jego szyi gotów w każdej chwili ukąsić. Warcząc złowrogo, jakby w ostrzeżeniu, sunął nosem w górę, do jego ucha i niżej, do piersi napawając się jego strachem, delektując się tym rozkosznie tłukącym się serduszkiem, które było dla niego niczym zapowiedź uczty. Słyszał szum krwi w żyłach, wiedział, że temu bezbronnemu dziecku ze strachu dzwoni w uszach. Bez ostrzeżenia rozwarł szczęki i wbił kły w bark chłopca, który krzyknął przeraźliwie, czując jak ubranie, ciało, zalewa mu gorąca, szybko tłoczona ciecz. Jego własna krew chlusnęła mu na twarz, zalała oczy, wdarła się do ust. Zacisnął w przerażeniu wargi, opanował automatyczne drgawki, czekając aż stwór się odsunie. Nie musiał czekać długo. Wilkołak cofnął lekko łeb, oblizując się. W mroku błysnęły jego poznaczone niewinną krwią zębiska.
Chłopiec zebrał się w sobie, z trudem nabrał więcej tlenu do płuc i z całej siły uderzył nic niespodziewającego się napastnika w pierś. Wilkołak zachwiał się, cofając o krok. Więcej nie było mu trzeba. Zmusił się do ostatniego, dużego wysiłku i odskczył od pnia. Biegł ile sił w nogach, gałązki chalstały go po twarzy, we włosy wplątywały się pajęczyny... Nie zatrzymywał się mimo silnego bólu. Działał instynktownie, ratował życie.
Czego później wielokrotnie żałował. Żałował że nie pozwolił się zagryźć...


Remus oderwał się od nieprzyjemnych wspomnień. Rozpamiętując tamte wydarzenia dotarł do pokju, w którym zawsze sie przemieniał. Opadł na wielkie, zwieńczone czterema kolumienkami łoże, rozpaczliwie usiłując uchwycić oddech. Zamknął oczy, czekając na to, co musi się stać. Mając do wyboru uciekać przed nieuniknionym, odwlekając ból i cierpienie dokładając go sebie niepotrzebnie, wolał się już samemu wystawić srebrym promieniom księżycowego światła. Stęknął cicho, podnosząc się. Zachwiał się na nogach i podszedł do okna. Oparł się rękoma o parapet i wyjrzał przez okno. Utkwił wzrok w szparze między krzywo przybitymi deskami, patrząc na wynurzający się zza chmury księżyc. Opuścił głowę, ciężko oddychając. Przygryzł wargę, zdając sobie sprawę z tego, jak to jest już blisko. Widok zlał mu się po bokach, sprawiając tym samym, że to co miał centralnie przed oczami widział o wiele dokładniej, kolory się wyostrzyły i nabrały złotawo-czerwonego odcienia.
Odsunął się od okna stając w miejscu, gdzie padała największa struga światła. Popatrzył w niebo, czując ujmujący ból całego ciała. Chwilę później zgiął się w pół, trzymając za brzuch. Przez trzaski deformowanych kości wyostrzające się uszy podrygiwały nerwowo, twarz mu się wydłużyła i obrosła sierścią. Drobne ramiona zwisły, plecy zgarbiły się wyginając w łuk, ubranie poszło w strzępy. Znacznie urósł, członki mu się wydłużyły, z paznokci wybiły się czarne, ostre jak brzytwy szpony.
Ból to był dla Remusa straszny. Nie miał możliwości polowania, żądza krwi doprowadzała go niemalże do szaleństwa. Zawył rozpaczliwie, strzepując z siebie resztki koszulki, rozdrapując ramiona, szyję i kark. Rozejrzał się, ciężko dysząc. Nie był sobą. W nagłym napadzie szału, chwycił krzesło i zaczął nim na oślep tłuc o podłogę. Noga odłamała się z trzaskiem, mebel rozsypał się na części pierwsze. Zniszczenie czegoś przyniosło mu pewnego rodzaju ulgę, ale to było dla niego za mało. Pragnął krwi, cierpienia, bólu i rozpaczy. W swej żałosnej wściekłości wbił zęby we własne ramię. W pysku poczuł słodki smak krwi, kojący jego nerwy.
Zaczął krążyć. Krążyć po całym pomieszczeniu, wypatrując czegoś, czemu mógłby odebrać życie.
Krew. Ludzka krew. To było jego największe pragnienie, które było nie do spełnienia.
Z okrutnym rykiem, przeradzajacym się w pełne bólu wycie, natarł na drzwi i zbiegł na dół. Z ostatnich dwudziestu stopni zeskoczył, spadając zgrabnie na cztery kończyny. Potoczył wściekłymi oczyma po pokoju dysząc ciężko. Z zębów spływały mu krople własnej krwi. Oblizał się, powracając do poszukiwania zdobyczy. Nie znalazł takowej. W nagłym napadzie szału rzucił się na ścianę i zaczął rozdrapywać ją pazurami, tłuc w nią wściekle łbem, uderzać barkiem. Osunął się nagle, wykręcajac lewą łapę. Zawył z bólu i złości.

- Co mu jest, co mu do cholery jest i po kiego grzyba włóczy się po błoniach, jak ledwo stoi na nogach?!
Syriusz Black krążył wściekły po dormitorium. Nienawidził tego. Nie mógł ścierpieć pytań, na które nie znał odpowiedzi. A już najbardziej wtedy, gdy dotyczyły one jego przyjaciela. Jego zdrowia, ba, może nawet i życia! Rzucił się na łóżko i zaczął się wyżywac na niczemu nie winnej poduszce.
- Syriusz, nie gorączkuj się tak! Na wariata nic nie wskórasz!
Black popatrzył na Pottera mając pierze w zębach. Jim westchnął głęboko. Wsunął ręce do kieszeni, chodząc w kółko. Peter obserwował ich przestraszonymi oczami.
- Czy ktoś ma pomysł, gdzie mamy w ogóle szukać tego, co mu jest?
Pytanie Jamesa rzucone w przestrzeń zdawało się jeszcze wibrować w powietrzu, zmuszając umysły chłocpów do wysiłku.
- Wiemy, że jest na coś ciężko chory. - Black przerwał milczenie, wyskubując zawartość poduchy z zębów. - I że nasila mu się to co miesiąc. Ale co to może być? Nie mam pojęcia.
- Chłopaki...
Black i Potter popatrzyli na Petera, który zarumienił się okropnie.
- Nie, to głupie. - Pettigrew ukrył pulchną twarz w dłoniach. Syriusz przewrócił oczami.
- Oj daj spokój, jak masz jakiś pomysł, to mów!
- Mi się wydaje... Ż-że on może wcale nie jest człowiekiem.
- Taa... A przypomina ci trolla, dementora czy coś w ten deseń?
Black prychnął, chowając ręce do kieszeni. Takiej burzy mózgów nie miał chyba jeszcze nigdy w swoim jedenastoletnim życiu. James popatrzył na Petera, księżyc i Blacka.
- Nie... Syriuszu, to może mieć sens. Przecież pamiętasz, co mówił nauczyciel na obronie. "Są takie stworzenia, których objawów inności nie widać na co dzień...".
- No niby tak.
- Okej, zbierzmy to do kupy. - James stanął na łóżku i klasnął w dłonie. - Co wiemy na pewno?
- Że cierpi.
Peter i James spojrzeli na Syriusza. Black westchnął głęboko, kryjąc twarz w dłoniach. Ser nabrał powietrza i powiedział stłumionym głosem:
- Wiemy to, że co miesiąc jego stan ulega znacznemu pogorszeniu. Podnosi mu się temperatura, oczy dziwnie się błyszczą i ma mdłości. Dzieje się to wszystko w pełnię księżyca.
- A które stworzenia mogą mieć takie objawy?
Syriusz przymrużył oczy, szukając w pamięci odpowiedzi na pytanie Petera. Tak, grubasek gdy trzeba, mówił całkiem sensownie... Jakby teraz na niego popatrzeć, to on może tylko udaje taką ciapę?...
Ser odchylił głowę.
- Wiem, czytałem w domu, że... Wampiry. Ich siła i zdolności zmiany krztałtu, na przykład w nietoprza czy obłok dymu, żadziej w wilka, zwiększa się, gdy księżyc góruje na niebie. Ale nie mają takich odjazdów.
Zapadła chwila milczenia, którą przerwał Peter:
- A... A dymitry?
Black potrząsnął głową.
- Ich to nie dotyczy. Ich "dolegliwości", są prawie nie zauważalne przez ich elficką krew.
Potter wydął wargi.
- Wampy? Mieszanka wapmira i wilkołaka...
- Noo to już bardziej. Ale... Alee... Nie, wampy odpadają.
- Dlaczego? - Peter cofnął głowę marszcząc czoło. Nawet nie zauważył, że zrobił się głodny.
- Bo wampy mają nagły przypływ sił i zdolności na początku pełnego cyklu miesięcznego księżyca. Ale nie w pełnię, gdy świeci okrągłą tarczą, tylko gdy w ogóle go nie widać. W nowiu... - Black nagle zdębiał. Potter popatrzył na niego uważnie, Peter otworzył szerzej oczy.
- Wygląda na to... Że... ż-że...
- No co?!
- A co zostaje?! - wydarł się Black wymachując rękami. - Chyba oczywiste, że wilkołactwo!
Trójka Gryfonów zamarła, wymieniając przerażone spojrzenia. Black schował twarz w dłoniach.
- Wilkołaki, z tego co wiem, cierpią najbardziej. Comiesięczne bolesne przemiany, deformacje kości, rozpaczliwa żądza krwi, zmiana całej budowy ciała i w ogóle...
James podszedł do okna.
- No, to Remus chyba nie ma zbyt kolorowo...
- Ma aż nazbyt. Wilkołaki widzą barwy dużo jaskrawiej niż ludzie i inni mieszańcy.
- To co robimy?
- Jak to co? Szukamy sposobu, by mu pomóc.
- Ale na to nie ma lekarstwa...
- Peter nie jojcz! Jak nie medycyną, to przeskoczymy to i znajdziemy inny sposób!
- ...Inny?
- Z pewnością mniej bezpieczny... Ale teraz chodźmy spać. Jutro czeka nas długa wizyta w bibliotece...

[ 3 komentarze ]


 
10. Wpis dziesiąty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 01 Marca, 2009, 20:22

Kiedy Remus otworzył oczy, słońce jeszcze dosyć nisko wisiało nad choryzontem. Chłopiec przetarł powieki drobną dłonią i spuścił nogi z łóżka. Rozejrzał się sennym wzrokiem po pomieszczeniu, po którym walały się porozrzucane bez ładu ubrania. Odgarnął splątane włosy z bladej, zaspanej twarzyczki i wstał. Zachwiał się lekko i powłócząc nogami, dotarł do łazienki. Zniknął w środku zatrzaskując niezbyt cicho drzwi budząc tym samym Blacka. Syriusz wyplątał się z tabunów kołdry i spadł na ziemię. Wystawił głowę w gwałtownym ruchu z plątaniny materiału i jego kończyn. Cóż, niektórym mógł skojarzyć się z surykatką. Westchnął, drapiąc się po głowie. Ze zdziwieniem stwierdził, że w uszach gra mu muzyka. Tylko skąd? Jego wzrok przykuł gramofon z wolno obracającą się płytą.
Z niezadowoleniem stwierdził, że zza zamkniętych drzwi łazienki dobiegają go odgłosy porannej toalety. Wstał, podchodząc bliżej i zapukał energicznie.
- Długo jeszcze?
- Syriusz, toć ja wszedł dopiero!
- Przestań! Naczytałeś się tego Szekspira i mówisz jak on...
- A przeszkadza ci to? - z łazienki wyszedł Remus. Naciągnął na siebie wierzchnią szatę i spokojnym krokiem dotarł do parapetu. Odwrócił się i podskoczył siadając na nim. Black pociągnął nosem i nucąc grającą mu w głowie piosenkę zniknął w toalecie. Lupin popatrzył na zegarek, stwierdzając, że niepotrzebnie tak wcześnie wstawał. Wskazówki wskazywały pół do siódmej. Ziewnął, przeciągając się i zamykając klejące się jeszcze ze zmęczenia oczka związał długie, miodowe włosy.
- Nie chcę szpinaku, mamo, niee....
Remus zachichotał cicho, przykładając zaciśniętą pięść do ust. James mówiąc przez sen, zawsze rozbawiał blondynka. Rozczochraniec rozwalił się na całym materacu, otwierając szeroko usta. Dudniące kroki zapowiadające nadejście Blacka stukały podeszwami trampek. Lubił tupać przy chodzeniu. Brunet stanął w drzwiach i ziewnął szeroko. Nagle, zupełnie bez powodu, Remus roześmiał się głośno. Syriusz popatrzył na niego z zaskoczoną miną.
- Co cię tak bawi?
- Nic, kawał mi się przypomniał...
Syriusz wymusił pogodny uśmiech. Ten pogodny, zawsze słabo mu wychodził... Ożywił się jednak szukając paska do spodni.
- Nie wiesz może gdzie posiałem mój pasek...?
- Posiałeś go tam, gdzie go ostatni raz położyłeś.
Black skrzywił się, naśladując Remiego. Otworzył usta i pisnął lekko skrzeczącym głosikiem:
- Posiałeś go tam, gdzie go ostatni raz położyłeś... Żebym ja to wiedział, gdzie.
Black i Lupin nie zdawali sobie jednak sprawy, że od kilku minut trzeci mieszkaniec tej oto sypialni nie śpi. Aktualnie wsparł się na łokciu, ziewnął i rzekł:
- Może tak weź inny? - Potter popatrzył na rozmazany kształt siedzący na sąsiednim łóżku. Wymacał ręką okulary z szafki nocnej i wsunął je na nos. Black uniósł palec wskazujący, wlepiając wzrok w ścianę.
- Ty wiesz, że to całkiem niezły pomysł?
- No baa... Remus, potwierdzisz? Potwieerdzisz...
- Nie, nie potwierdzę. Nie wiem jak wy, ale ja już idę.
Blondyn zsunął się z parapetu i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał go głos Blacka.
- Bez butów?
Chłopak zesztywniał w dziwnej pozie półkroku. Zrobił minę do śmiejących się chłopców i naciągnął trampki, w których dziwnym trafem jedna sznurówka była czerwona, a w druga żółta. Nie przejął się tym jednak, lub tego po prostu nie zauważył i wznowił wędrówkę ku wyjściu z dormitorium. Wyszedł, potykając się na ostatnich stopniach. Zachwiał się i oparł o ścianę, odzyskując dzięki temu równowagę. Rozejrzał się i ze zdziwieniem stwierdził, że komnata nie była pusta, mimo niezaprzeczalnie wczesnej pory. Uśmiechnął się rozpoznając koleżankę z klasy.
- Cześć... Długo już nie śpisz?
Drobna dziewczynka uśmiechnęła się szeroko odsuwając się na kanapie, by Remus mógł usiąść.
- Nie, nie tak znowu długo... Usiądź, po co będziesz tak stał.
Remi zastanowił się chwilę robiąc myślącą minę. Rozważył wszelkie za i przeciw, by po chwili ciężko opaść obok Candy. Popatrzył w kominek, słuchając hulającego za oknem wiatru.
- Remusie, wszystko z tobą w porządku?
Wciągnął gwałtownie powietrze. Zakrztusił się, chwycił za gardło kaszląc, charcząc i prychając. Wytrzeszczył jasne oczy, by nagle spoważnieć i popatrzeć na nią pogodnym uśmieszkiem.
- Tak, dlaczego pytasz? I.... Dlaczego masz taką minę?
Remi przygryzł górną wargę, upodabniając się do małpy, widząc, że Candy ma naprawdę niewyraźny wyraz twarzy. Pociągnał nosem, pogładził dłońmi uda, oczywiście swoje, prostując pościągane spodnie i wstał. Wykonał dziwny gest, mając kamienną buźkę.
- Ja.... Idę... Na... Śniadanie... Zejdziemy razem?
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i wstała. Popatrzyła na rozglądającego się po suficie Lupina.
Chrząknęła lekko chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
Nie poskutkowało.
Pomachała mu ręką przed oczami.
Reakcji nie zarejestrowano.
Tupnęła nogą.
Remus podrapał się w czoło.
Nabrała powietrza chcąc się wydrzeć.
Remiś przymknął oczy wsłuchując się w trzaskanie ognia w kominku.
- Remusie nie wiem o czym marzysz, ale jeśli się nie ruszysz to na śniadanie zejdę sama!
Tak. Tu właśnie, już w pierwszej klasie zaczyna ujawniać się zadziorny i dumny charakterek panny Candy Connor. Dziewczyna prychnęła, odrzucając sterczącą na wszystkie strony grzywkę z oczu. Bez wątpienia sposób bycia odziedziczyła po mamie - jej matka była kobietą pracującą na stanowisku najwyższego sędzi Wizengamotu. Nie popuszczała nikomu na rozprawach, zawsze była zimna i opryskliwa. Aż dziw bierze, że nie jest spokrewniona z Blackami, Malfoy'ami czy rodziną Lestrange. Connor'owie nie mieli nic wspólnego z założycielami Hogwartu, bardziej Durmstrangu.
Remus otrząsnął się z zamyślenia i potoczył oczami po pomieszczeniu. Trochę po fakcie zorientował się, że Candy już poszła. Zmarszczył czoło i poczuł lekkie puknięcie w ramię, a następnie cichy, szyderczy szept w uchu:
- Czeeść.... Co taka śliczna panienka jak ty robi tu sama, hmmm?
- Nie jestem panienką, Black i dobrze o tym wiesz. I może stoję, hmmmm?
Syriusz przybrał w miarę inteligentny wyraz twarzy.
- Ty wiesz, że faktycznie?
- Niebywałe! - Remus przyłożył dłonie do ust i zaczął się drzeć. - No weź nie żartuj, ja stałem!
Chłopcy roześmiali się i Black wsunął ręce do kieszeni. Odwrócił się patrząc w kierunku wejścia na schody wiodących do dormitoriów chłopców. Zacmokał, mrużąc stalowe oczy.
- No no, James i Peter coś się grzebią... Czekamy na nich?
Remus przechylił głowę, kołysząc się na piętach.
- Nooo w sumie to możemy zaczekać. - Remiś stłumił ziewnięcie i popatrzył w ogień.
Syriusz, Remus, Peter i James usiedli w środkowej części stołu Gryffindoru. Dokładnie w takiej kolejności w jakiej to napisałam. Remus posmarował sobie dżemem maślaną bułeczkę i wzrokiem wyszukał Connor. Już prawie zawołał na pół sali, że przeprasza, ale jego niebywale opóźniony zapłon, jeśli chodzi o sprawy międzyludzkie, pohamował go. Spuścił tylko wzrok ślicznych, bursztynowych oczu na talerz.
Syriusz wymachiwał widelcem na wszystkie strony w żywej gestykulacji, gdyż bez reszty pochłonęło go opowiadanie swojego snu, w którym widział goniące go nożyczki, które miały zamiar przystrzyc jego "niebywale piękne, lśniące i w ogóle cud miód i seksowne włosy". W pewnym momencie, z końca sztućca zleciała mu nadziana kiełbaska i przywaliła siedzącemu kilka miejsc dalej Frankowi Longbottom'owi w głowę. Black zawołał coś, co miało brzmieć jak "przepraszam" i powrócił do mrożącej krew w żyłach historii napalonych nożyczek.
James opierał się łokciem i chichocząc słuchał opowiadania Blacka. W tym samym czasie, mimochodem zapełniał aktualnie pusty żołądek jajecznicą na bekonie, okraszoną połową litrowej butelki ketchupu.
Peter natomiast, nie zwracajac uwagi na nic i na nikogo, obejmował talerz z miną mendy, która nie da, bo to jego. Kiedy Black pacnął otwartą dłonią w stół, Pettigrew zaryczał jak byk, wyciągnął ręce i zgarnął całe jedzenie ze stołu w promieniu pół metra. Cała sala utkwiła zszokowane spojrzenia w toczącym dziko oczami pierwszorocznym, nigdy nienażartym Gryfonie. Syriusz uniósł brwi.
- Peter... Ja wiem... Że hogwarckie jedzenie jest bardzo dobre i w ogóle... Ale nie musisz się martwić... Starczy dla wszystkich...
James, Remus i Syriusz wymienili głupie miny i powrócili do przerwanej czynności, zwanej odżywianiem. Sala powoli zapełniła się rozmowami o brzękaniem noży i widelców, na doczepkę i łyżek. Szczupła dziewczynka z trzeciej klasy nachyliła się do Syriusza.
- Em... Ty jesteś Black?
- Zależy, kto pyta.
- Katie Miam, jestem z trzeciego roku.
- Och, witaj Katie.
Black nie zadał sobie trudu popatrzenia na rozmówcę. No, bo przecież systematyczne odrąbywanie kolejnych fragmentów kiełbasy jest taakie pasjonujące! Postanowił jednak nie zachowywać się w „sposób niegodny”, więc podniósł wzrok i popatrzył na Katie.
- A o co chodzi?
Dziewczyna uśmiechnęła sie dziwnie, wstała i rzucając mu przeciągłe spojrzenie wyszła z sali. Syriusz patrzył za nią kilka minut, po czym odwrócił się do chłopców.
- Wiecie może o co jej chodzi?
James z trudem przełknął to, co miał w ustach. Potrząsnął gwałtownie głową.
- Jak na mój gust... - wziął puchar soku dyniowego do ręki i upił kilka łyków - To ona... Jej... Był potrzebny kolor twoich oczu, Syriuszku.
Black uniósł brwi w zaskoczonym geście. Pogapił się chwilę na Pottera po czym wzruszył ramionami i wyjął różdżkę. Remi popatrzył na niego, robiąc głupią minkę.
- Po co ci różdżka?
Black przechylił głowę i wycelował ją w puchar. Odchrząknął z ważnym uśmiechem i powiedział grobowym głosem:
- Harfy dźwięki, wiatru szum. Wodo, wodo - zmień się w rum!
Rozległy się parsknięcia śmiechu naszych chłopców, siedzących niedaleko dziewczyn i uczniów ze starszych roczników. Black wzruszył ramionami i zaczął bezcelowo machać różdżką w kółko, powtarzając „zaklęcie” zamiany wody w rum. W pewnym momencie uderzył jej końcem w kielich i zrobiło się średnie "BUM!", a Seruś był cały usmolony. Stół Gryfonów zaśmiewał się z niego w głos. Black mrugał gorączkowo, połowicznie cierpiąc na chorobę karpia. Połowicznie, bo dolegliwość ta tym raze objęła jedynie jego oczy.Remus i James wymienili rozbawione spojrzenia.
- Chodź, Remi! Pokażę ci coś fajnego!
James złapał Lupina za łokieć i wytargał go z Sali do toalety na piątym piętrze. Remus odkręcił kurek z zimną wodą i zmoczył ręce. Nabrał płynu i ochlapał nim twarz.
- Gorąco...
- Czy ja wiem? Daj spokój, Remusie... Przecież to już drugi tydzień listopada! Szkoda, że Halloween nas ominęło.
- Gdybyś nie stawał na oknie i nie wrzeszczał, to byśmy szlabanu nie dostali.
James zachichotał na to wspomnienie. Taaak... Doskonale pamiętał siebie na oknie wieży astronomicznej wywrzaskującego jakieś głupoty... A za nim pojękujący o niebezpieczeństwie i regulaminie Remus, przerażony i podniecony Peter oraz zwijający się ze śmiechu Black... Zaraz, co on wtedy krzyczał? To pytanie zadał na głos.
Remusik przygryzając wargę wytarł ręce o spodnie i popatrzył w sufit.
- Chłopaki... Dzisiaj mamy taki piękny dzień... Że... że do psychiatry do ja chyba polecę.
Chłopcy wymienili spojrzenia i zachichotali.
- W ogóle to co chciałeś mi pokazać?
- Zaraz zobaczysz.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadło dwóch obściskujących się chłopaków. Na początku ciężko było stwierdzić, czy to akt miłości czy gniewna szarpanina. Na widok naszych Gryfonów odskoczyli od siebie, mając podejrzanie zakłopotane miny. James uniósł ręce.
- Nie było sprawy, nie było nas tu, nic nie widzieliśmy...
- Totalne tabu – dodał Lupin.
Uśmiechnęli się ciepło i raźnym krokiem ruszyli ku wyjściu z toalety. Na zewnątrz zatrzasnęli drzwi i zabarykadowali je własnymi drobnymi ciałami. Spojrzeli po sobie, wywalająć gały.
- To geje... – szepnął z trwogą w oczach.
- No co ty nie powiesz... - Remus wyprostował się i swoim zwyczajem, gdy czuł się lekko zakłopotany podrapał się po karku. Pociągnął nosem i westchnął. – To chciałeś mi pokazać?
Potter zachichotał jak obłąkaniec.
- Coś ty! Po prostu chciałem ci pokazać, że z kratki wentylacyjnej na podłodze śmierdzi kupą.
Lupin ukrył twarz w dłoniach. Postanowił nie pytać, skąd James to wie.
- Idziemy do Pokoju Wspólnego? Po co będziemy się włóczyć po korytarzach, toć na to mamy ponad sześć lat... – mruknął ze zrezygnowaniem.
Potter kiwnął głową i wyznaczył kierunek ku czwartemu piętru, portret Grubej Damy. Spokojnie, bez zbędnych impulsów nerwowych dotarli w wyżej wymienione miejsce.
- Wydrążone dynie.
- Nie.
- Co "nie"?
-Jest nowe hasło. I proszę nie krzyczeć!
- NOWE?! - James wytrzeszczył oczy, nie wiedząc co powiedzieć.
- Mieliśmy nie krzyczeć - Remi osunął się wzdłuż ściany siadając na podłodze. Potter zajął miejsce obok niego.
- To co robimy? Nasza kochana Gruba Dama chyba nas nie wpuści bez hasła.
- Czekamy, aż ktoś przyjdzie i poda nam hasło. Czy to nie oczywiste? - Lupin zaczął skubać palcami rękaw szaty. Ot, taki sobie tik...
Na ratunek czekali pół godziny. Z pomocą przyszła im jakaś blada burnetka z długimi do łokcia, czarnymi włosami. Zignorowała ich, kierując się twarzą do Grubej Damy.
- Zgniła dżdżownica.
- W rzeczy samej... - Gruba Dama nie otwierając oczu odsłoniła przejście. Dziewczyna zniknęła w przejściu. Rem i Jim wymienili - pomińmy milczeniem, że poraz któryś tego dnia - spojrzenia i weszli za nią. Zajęli miejsca pod oknem, obok siedzącego już na parapecie Blacka.
- Co za przygłup wymyślił to hasło?
- Nie wiem, mnie nie pytaj... - Remus wciągnął sę na kamienny parapet i oparł policzek o szybę. - Gdzie Peter? Z sali wychodziliśmy bez niego...
- Nie wiem, poszedł gdzieś zaraz za wami.
- Aha.
Chłopcy siedzieli kilka minut w ciszy, którą przerwał James:
- Chodźmy na jagody!
Syriusz roześmiał się chrapliwie.
- Potter… Jesteś idiotą.
Uśmiechnął się z wyraźną dumą. O tak, wiedział o tym doskonale.

[ 3 komentarze ]


 
9. Wpis dziewiąty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 09 Lutego, 2009, 17:50

Od nocnej ekspady do Hagrida minęły trzy tygodnie, zbliżające się Święto Duchów czuć było w powietrzu. Zaczynał panować narastający nastrój podniecenia i oczekiwania, dziewczęta rozmawiały o tym, co ubiorą na ten wieczór, z kim chciałyby się umówić i rozprawiały z przejęciem o zaproszonym do szkoły Stubby'm Boardmanem. Chłopcy zerkali nerwowo na dziewczyny chodzące po szkole w stadach.
- No i jak tu którąś zaprosić? - wściekali się.
- Oj weź daj se siana, James. To tylko durna maskarada dla całej szkoły! - fuknął Lupin.
- Ja chcę iść!
- To idź, masz problem? - Syriusz przewrócił znudzony oczami. Całe to przedsięwzięcie zaczynało go już nudzić, na domiar złego za kwadrans zaczynały się eliksiry, a oni dopiero biegli po książki - Najwyżej zawitamy "solo".
James zarechotał, kiwając głową. Bez słowa wpadli do pustego dormitorium i hurtem zebrali książki z pod swych łóżek. Nie mieli czasu sprawdzać, które są do czego. Wzięli wszystkie jakie znaleźli i biegiem ruszyli do lochów. Pomimo niezaprzeczalnie szybkiego biegu, do klasy dotarli spóźnieni. Załomotali w drzwi i wpadli do środka. Black natychmiast pospieszył z wyjaśnieniami:
- Przepraszamy za spóźnienie, panie psorze...
- ...ale na śniadaniu straciliśmy poczucie czasu...
- ...a nie chcieliśmy przyjść nieprzygotowani, więc wpierw pognaliśmy po książki...
- ...po drodze spotkaliśmy Irytka, sklął nas. Nie mogliśmy tego tak po prostu zignorować, więc...
- ...najpierw się z nim uporaliśmy, a potem już biegliśmy po książki, panie psorze... To naprawdę nie nasza...
- ...wina, że lochy są tak dalego od wieży Gryfonów. Ale jak już mieliśmy co trzeba, przybiegliśmy od razu tutaj.
Klasa zamilkła, chłopcy również. Slughorn wpatrywał się w nich, uparcie mrugając, starając się przetworzyć ten gorączkowy potok słów. Po chwili jego pulchną twarz rozjaśnił uśmiech od ucha do ucha. Machnął lekceważąco ręką i zadudnił:
- Ależ nie szkodzi, zdarza się. A teraz siadajcie.
Zziajani Black i Potter zajęli swe stałe miejsca na końcu klasy, obok lekko zgrzanego Remuska. Rzucili książki na ziemię i dla niepoznaki wpatrzyli się w profesora. Z jego krótkiej przemowy dowiedzieli się, że mają uwarzyć eliksir na redukcję kości. Wymienili skonsternowane spojrzenia i zabrali się do pracy.
W połowie dwugodzinnych eliksirów, po całej sali roznosiły się różne aromaty, te miłe i te mniej miłe dla nosa. Widok był ograniczony przez opary unoszące się znad kociołków. Black spojrzał we wnętrze swojego kotła. Otarł pot z czoła i sapnął biorąc się za obieranie suszonej figi.
- Ale numer... Patrz! - James zmiażdżył jakiś suchy strączek płaską stroną klingi srebrnego noża. Strąk puścił tyle soku, że Black ze zdziwienia prawie odrąbał sobie palec.
- Aż ty ku...
- ...RDĘ.
- Tak, Remusie. Aż ty kurdę.
Remus łypnął na niego podejrzliwie i spojrzał w eliksir. Ani trochę nie przypominał tego z opisu w podręczniku.
- Ale szambo - Syriusz zachichotał patrząc w kleistą, zgniłozieloną maź zalegającą w kotle Lupina - To może przydać się na zmarszczki... Czekaj, wezmę sobie trochę. - Black wyjął z szuflady niewielkiego stolika plastikowe pudełeczko i ostrożnie nabrał tej niezidentyfikowanej substancji - Dziękować.
- To dla ciebie?
- No chyba żeś na głowę upadł. Nie dla mnie, dla mamuśki. Tak się smaruje jakby ją zmumifikować mieli. Skąd ta mina?
- Dostanę trolla za ten eliksir...
- Oj tam, oj tam... Co dalej? - Syriusz zmrużył oczy, usiłując odczytać przepis z tablicy - Yyy... Suszona figa jest... Hmm... Ah, płetwa skorepetyny.
Syriusz uniósł brwi składając usta w zmarszczony dziubek wytrzeszczając przy tym oczy. James zaśmiał się, widząc to.
- Wyglądasz jakbyś chciał cmoknąć Severusa w tyłek!
Syriusz zrobił minę cwaniaczka i rozwalił się na krześle. Pokiwał głową robiąc zrozumiałą minę.
- No takie życie no. Co zrobisz?? Nic nie zrobisz. Bo takie życie jest...
Remi westchnął, kręcąc głową i powrócił do prób naprawienia tego, co aktualnie wypełniało jego kociołek.
Syriusz popatrzył na Jamesa. Przysunął swoje krzesło możliwie do jego siedziska. Zaczął warczeć i mruczeć do ucha rozczochrańca.
- Black, przestań.
- Mmrrrrhhhhrrr...
- Skończ!
- Hhrrrmmmrr...
- Bo pożałujesz...
- Mhhrrr... Lubię żałować... Mrrrrr...
James nie wytrzymał i zerwał się z krzesła. Zepchnął kuzyna na posadzkę razem z krzesłem. Black kwiknął, zdziwiony i wytrzeszczył na okularnika oczy. James wziął zamach i zaczął go kopać, co Syriusz przywitał salwą śmiechu.
- O Boże! Nie, przestańcie!
- Zrobią sobie krzywdę...!
- Chłopaki! James, narwańcu, przestań! - do akcji włączył się Lupin, ignorując zdenerwowanego nauczyciela. Złapał Jamesa za rozczochraną strzechę na głowie i szarpnął mocno.
- Aaau! Remus, co się ugryzło?!
- Nic! Przestań go kopać, debilu!
Cała klasa popatrzyła na posadzkę, na której aktualnie zwijał się ze śmiechu Syriusz. Jakaś Puchonka szepnęła, że ma cudowny uśmiech, inna dziewczyna, że ślicznie się śmieje - tak... Wesoło.
Profesor Slughorn podszedł do drgającego na podłodze Syriusza. Pochylił się nad nim.
- W porządku?
- T-taak... Hihi...
- Dobrze, to siadaj.
Syriusz pokiwał głową i głośno pociągając nosem, wstał. Otarł łzy radości i podniósł krzesełko. Opadł na nie, oparł ramiona o stolik i ukrył w nich twarz, oddając się niememu napadowi radości. Nauczyciel wrócił do biurka i zaczął kręcić młynka grubymi paluchami. Pochylił się nisko, aż spodnie niebezpiecznie zatrzeszczały mu na tylnej części ciała i wyjął z szafki puszkę kandyzowanych ananasów. Otworzył ją stuknięciem różdżki, zasiadł na wielkim krześle i z błogim uśmiechem oddał się całkowicie kontemplowaniu smaku owoców.
Tym czasem nasza ulubiona trójca wypruwała sobie żyły nad eliksirami. Wywar Remusa już wręcz do złudzenia przypominał ścieki, więc blondyn machnął ręką i dał sobie spokój.
James poświęcał się bez reszty dokuczaniu pewnemu chłopcu w Ślizgońskim mundurku. Siedział tyłem do kociołka i za pomocą recepturki rozciągniętej między palcem wskazującym i kciukiem, strzelał do niego strączkami, kawałkami korzonków i zupełnie niepotrzebnymi w eliksirze, oczami diabła morskiego.
Syriusz obserwował go kątem oka, nawet nie próbując powstrzymać cichego chichotu. Oderwał się od pracy, oblizał wargi i popatrzył na Pottera.
- Ale ma minę - parsknął Jim, wskazując na zdenerwowanego do granic możliwości Severusa. Black kiwnął głową, szczerząc idealnie równe, białe zęby. Popatrzył bystrym wzrokiem na Seva i przelotnie zerknąłwszy na profesora będącego w innym świecie, zawołał głośnym szeptem:
- Ej! Sevciu! Seviczku! E! Panie tłuste kłaki! - zarechotał, gdy Ślizgon spojrzał na niego, słysząc wołanie o tłustych włosach. - W przepisie nie widziałem: "dodaj łój z włosów"... Chyba, że ty pracujesz z innym podręcznikiem?
- Spadaj, Black - warknął półgębkiem Snape.
- Uuu, boję się.
- Odwal się Black, bo pożałujesz!
Syriusz udał napad histerii. Władował się Potterowi na kolana i miażdżąc mu dłońmi twarz pisnął:
- O nie, o nie! James, Jimmy... Ratuj! On mi mówi, że pożałuję!
- Panie Black! Proszę się uspokoić i wrócić do robienia wywaru! - zawołał profesor Slughorn. - Nie zmuszaj mnie do odjęcia punktów twojemu domowi!
- Tak jest! - Syriusz wytknął Snape'owi język i dla niepoznaki zamieszał w kociołku. Nie powinien był tego robić. W przepisie jasno podane było, że nie wolno dopuścić eliksiru do wrzenia. Płyn w syriuszowyn kotle właśnie osiągnął nieco ponad sto stopni celsjusza, a co za tym idzie - już dawno przekroczył dozwoloną temperaturę. Autor książki zaznaczył, że przy pomieszaniu eliksiru gdy był taki jak u Blacka, następuje natychmiastowa eksplozja. Więc...
BUUUUM!
Płyn chlusnął Syriuszowi w twarz, dym zapełnił lochy, Black wrzasnął i automatycznie zakrył dłońmi oczy. Półprodukt zalał mu całą dolną część buzi, wlewając mu się do ust dorywając do zębów. Black odruchowo zerwał się z krzesła i dobiegł do kamiennego gargulca czując piekący ból szczęki. Z trudem otworzył usta, bo zęby krzywiąc się niemiłosiernie pozahaczały o siebie i wypluł niebiesko-żółtą maź. Nabrał wody w usta, porządnie je wypłukał i wszystko wypluł. Z wodą zmieszała się krew. Black zaklął siarczyście.
- Potter! Lupin! Zaprowadźcie kolegę do Skrzydła Szpialnego! Ale to migiem!
Syriusz pozwolił im się złapać pod łokcie, warcząc pod nosem wiązanki zasłyszane od woźnego.
Trójka chłopców wypadła z klasy i pędem ruszyła do skrzydła. Syriusz wytrzeszczył oczy, widząc swe odbicie w szybie - wyglądał jak... Jak tryton! Przyspieszył biegu, Jim i Remi lecieli za nim. W pełnym biegu wpadli do szkolnego szpitala. Pielęgniarka wytrzeszczyła oczy, widząc ich.
- O nieba! Co się stało?
- Eliksir wybuchnął mu w twarz - odrzekł natychmiast Remus. James patrzył na Sera z rosnącym przerażeniem. Black zakrywał się rękoma. Wolał nie widzieć tego, co aktualnie się z nim działo - czuł, że zęby wykręcają mu się jak złapane kowalskimi obcęgami, a następnie szarpane niczym drzewa w wichurę. Pomfrey odjęła mu ręce od twarzy. Remi syknął w duecie z panią Pomfrey, James natomiast wybuchnął piskliwym śmiechem, zupełnie jakby się nawdychał helu. Syriusz chciał mu odwarknąć żeby spadał, ale pozakleszczane zębiska uniemożliwiały mu to. Pielęgniarka wyczarowała specjalny fotel - bardzo podobny do tych, które są używane u mugolskich dentystów - i nakazała Blackowi na nim usiąść. Syriusz grzecznie wykonał polecenie. Pomfrey podeszła do niego ze strzykawką.
- A poeo pai da stua'wka?
- Znieczulenie. Muszę ci zreperować te zęby ręcznie. Przykro mi, ale aktualnie nie zdołasz nic przełknąć... Nieco mugolskich sposobów ułatwi sprawę.
Black wytrzeszczył oczy.
Pomfrey trochę się namęczyła na samym oczyszczeniu tych resztek zdrowego uzębienia. Kiedy pozostałości zdrowego zgryzu Syriusza były już białe, tak jak przed wypadkiem - eliksir lekko je wyżarł, przez co na zębach pojawiły się czarne plamy - zabrała się za prostowanie.
Była to czynność bolesna, a że Syriusz miał tę swoją rodzinną nieczułość na środki przeciwbólowe, więc podskakiwał, krzywił się, łapał rękoma za poręcze fotela i walił nogami w krzesło.
- Uspokój że się, panie Black! Muszę to zrobić dokładnie!
- Ae y'o bou'y!
- Nic na to nie poradzę! Ale te najgorsze, szóstki i siódemki mamy już za sobą. Teraz te nardziej z przodu. Z tymi jest już łatwiej.
Black westchnął zamykając oczy. Było mu zimno, dłonie miał mokre i lodowate, pot spływał mu po plecach. Nienawidził magomedyków-dentystów. To była jego zmora - zawsze panicznie się bał tych wszystkich zabiegów, nawet samych kontroli, a tu taka akcja... Nabrał powietrza, gdy poczuł majstrowanie w ustach. Chichoty Jamesa drażniły go, przez chwilę miał ochotę się rozpłakać. Powstrzymał się jednak i biernie czekał na koniec.
Pół godziny później, usłyszał głos pani Pomfrey - zdecydował się otworzyć oczy. Na widoku latały mu białe plamki.
- Syriuszu, jest pewien problem.
Posłał jej pytające spojrzenie, nie czując się na siłach do mówienia.
- Przez jakiś czas będziesz nosił aparat ortodontyczny. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że był to półprodukt i nie wiadomo ile będzie działał, ponownie wykrzywiając ci zęby.
Szarooki uderzył się otwartą dłonią w czoło, ukazując tym samym swoje załamanie.
Jim powstrzymał brutalny wybuch śmiechu. Z wymuszoną powagą patrzył, jak Pomfrey mocuje do syriuszowych zębów stalowe druciki. Kilka minut później Syriusz mógł wstać. Zszedł z fotela i odsunął się na kilka metrów.
- Ź-iękuou-ę... Śśśśt... - Wciąż działające znieczulenie nie pozwalało mu normalnie używać aparatu mowy.
James zawył jak zraniony pies. Nim Black rzucił się na niego z pięściami, Remi załagodził sytuację nakazując pójście na transmutację.
Bez słowa udali się do sali. Było już kwadrans po dzwonku, bo nim ruszyli na lekcję, James musiał opanować głupawkę, co wcale nie było takie łatwe.
Otworzyli drzwi, uprzednio pukając. Weszli do środka.
- Black, Potter, Lupin. W tym miesiącu to już wasze ósme spóźnienie, na samą transmutację. To tyczy się najbardziej do pana, panie Black. Może mi pam to wyjaśnić?
- No b'óło... Ja by'm w śksid'e śpita'u'ny... Śśśśśt... - Otarł rękawem stróżkę śliny z podbródka. - I pa'i Pom'eł...
Klasa w ryk. Gdy Syriusz mówił, niechcący pokazał ofortyfikowane metalem zęby. Przy mówieniu śmiesznie wykrzywiał buzię, po brodzie pociekła mu ślina, kilka kropli płynu z sokiem trawiennym wylądowało na twarzy profesorki.
- Uupś... Plepśa'am... Śśśśt... - Black zarumienił się, ponownie ocierając podbródek rękawem. Ślizgoni wręcz płakali ze śmiechu. Remus zawołał:
- No ha, ha, ha, ale śmieszne. Jeśli ktoś chce, to mogę go tak urządzić. Ciekawe co powiecie wtedy!
- Co, bronisz go? Ej, chłopaki! - zawołał Parkinson. - Black znalazł sobie dziewczynę!
Slytherin w śmiech. Black wyszczerzył zęby i objął Remusa ramieniem.
- Nu'o, 'adnoł ma'y dzieśśśt... dzieści'ną... Zaz'rośśśt...iś?
- Takiego uśmiechu? Na twoim miejscu w ogóle bym tych cegieł nie wywalał - prychnął Snape. Remus łypnął na niego, mrużąc bursztynowe oczy. Nim zdążył mu odwarknąć, odezwała się McGonagall.
- Spokój! Panie Black, ma pan coś jeszcze to powiedzenia?
-Ta'y. Śna'e... - Black zmarszczył czoło i wysilił się, by to co powie, zabrzmiało zrozumiale - Śnap'e, na twoim... Śsst... Miejśc'iu, łasi'm był do gó'y dupą... Śśśt...
- Nie mów do mnie, skoro nie umiesz - burknął znużonym głosem Severus.
Jim zarechotał.
- Mówi, że gdyby miał tak parszywą mordę jak ty, to by chodził do góry dupą.
Tym razem głos w śmiechu przejęli Gryfoni. Remus uśmiechnął się podle i pisnął:
- O jeju, Smyrusie! Co ci się stało w dłonie? A dlaczego tak wytrzeszczasz na mnie oczy?
- Snape! Coś ci śmierdzi, że tak marszczysz nos?
- UWAŻAJ MÓZG CI WYŁAZI! Łap goo! O jeeej... A dlaczego on jest taki brązowy i taki... Taki podłużny?
Syriusz w napadzie radości osunął się na kolana. McGonagall, rozzłoszczona, nakazała trójce chłopców zasiąść na swoje miejsca. Przechodząc obok ławki Snape'a, Black potrącił go brutalnie łokciem, rozkwaszając mu nos. Nie można było nazwać tego przypadkiem.
- Black, szlaban!!
- Ehe...
Minerwa westchnęła, nakazując sobie spokój i odjęła Gryfonom dziesięć punktów. Severus został odesłany do Skrzydła Szpitalnego.
- Coś mi się wydaje - rzekł półgłosem Lupin. - Że pani Pomfrey będzie miała dziś ręce pełne roboty.
- A mnie się wydaje - dodał James patrząc na zaślinionego i zdenerwowanego Syriusza. - Że Hogwart będzie miał niezły ubaw...
- A ja uważam - rozległ się głos profesorki. - Że dwójka uczniów dołączy do Blacka dziś wieczorem na szlabanie.
Chłopcy natychmiast umilkli, wymieniając wesołe uśmieszki i zajęli się transmutacją żuka w guziki.

[ 19 komentarze ]


 
8. Wpis ósmy.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 31 Stycznia;, 2009, 03:26

Witam was, kochani! Mam nadzieję, że dzięki wpisom z ich prywatnych pamiętników moja twórczość nabrała uczuć i głębi. Osobiście uwielbiam pisać i chcę, by to co stworzę, było jak najlepsze. Więc proszę was o opinie i rady.:D


Peter szedł szkolnym korytarzem objuczony torbą do niedawna pełną jedzenia. Czuł niepokój. Nie wiedział czemu, ale naprawdę się bał. Nie miał również pojęcia, co skłoniło go do spacerów po północy. Wziął sobie na drogę prowiant, który ledwo wyniósł przez portret Grubej Damy, a teraz już mu się prawie skończył. Chłopak westchnął i podszedł do pobliskiego okna. W świetle księżyca w pełni przy jeziorze dojrzał jakąś postać. Wychylił się za parapet marszcząc czoło i zawzięcie ruszając szczęką. Nie, napewno nie znał tego kogoś. To było pewne.
Wzruszył ramionami i władował sobie do ust garść serowych chipsów.
- BU! BÓJ SIĘ, GLUCIE!
- AAAAAAAAAAAAA!!!
Peter upuścił torbę z jedzeniem i wypluł na siebie i ścianę wszystko, co miał akurat w tak zwanej buzi. Nie widział napastnika, to też zląkł się jeszcze bardziej. Przycisnął się do oplutej ściany tocząc nerwowo małymi oczkami na lewo i prawo, na twarzy pojawiły mu się kropelki potu. Jęknął cicho, gdy poczuł czyjś oddech na karku.
- Tiu, tiu, tiuu... Pierwszaczek na korytarzu, oj nieładnie, tiu tiu tiuuu...
Peter zacisnął powieki. Niewidzialny oprawca... Czy jest coś gorszego?! Stwierdził nagle, że ten ktoś wziął go za szatę i uniósł do góry.
- Powinieneś troszkę zrzucić, grubasku, tiu tiu tiuuu... Oj taaak.
- Przestań... Zrobię wszystko, ja... Naprawdę, co tylko zechcesz, tylko mnie puść!
- Taak... Mógłym napluć, a ty byś wylizał?
- Ach, nie! Ja mam lęk wysokości, nie!
Peter zawył, gdy szkolny poltergeist powiesił go pod sufitem. Patrzył z lękiem jak jego kat pojawia się tuż nad podłogą ze szponiastymi dłońmi pełnymi kawałków kredy. Grubasek obserwował go, czując łomotanie serca tuż pod gardłem. Pisnął, gdy Iryt zaczął obrzucać go wyżej wymienionymi "kamyczkami", które trzymał.
- Waddiwiwasi!!
Cała rozrzucona po korytarzu kreda uniosła się powoli, by następnie z prędkością małych rakiet wlecieć poltergeistowi do ust. Irytek unosząc swe i tak nikłe brwi wyrzczezrył zęby... A raczej kredę. Zamiast spróchniałych resztek uzębienia w jego jamie ustnej widniały śliczne, postrzępione narzędzia kamienowania Pettigrew. Poltergeist ryknął ze złością i klnąc odleciał w kierunku wieży astronomicznej przy akompaniamencie śmiechu Jamesa i Syriusza.
- No, no, Jim! Kto cię nauczył takich zaklęć? - zapytał ze śmiechem Syriusz. Potter zachichotał.
- Och, nauczył mnie ich niejaki, nieobecny w tym momencie, Remus Lupin.
- Dama? Nie no, zaczynam się go bać.
Chłopcy zachichotali. Peter widział, że spędzali ze sobą i Lupinem więcej czasu, żartowali, śmiali się, ganiali. Całą trójką nawiązali między sobą więzy przyjaźni, które z każdym dniem ulegały wzmocnieniu. Pettigrew wiedział, że kiedyś ich przyjaźń będzie tak mocna, że będą w stanie dla siebie poświęcić własne życie i zdrowie. Być może nawet zrobić coś sprzecznego z zasadami, prawem. Nie chodziło tu o kawały i szkolny regulamin, tylko normalne, międzynarodowe prawo. Bez względu na to, co trzeba będzie zrobić, rzucą wszystko i pośpieszą na ratunek lub po prostu obetrą spływającą po twarzy łzę, przytulą i pocieszą. Szkoda tylko, że w tym wszystkim pominięto jego, Petera...
- Ktoś chyba pospieszył się ze świątecznymi dekoracjami. Gwiazdka za trzy miesiące jest przecież... - rzekł w zamyśleniu Black, widząc wiszącego grubaska.
- Czy ja wiem, Syriuszu... To chyba dekoracja na Halloween. Widzisz tę przerażającą twarz?
- No... To niecały miesiąc.
- Jakiś ty dokładny! Normalnie padam do nóżek!
- O! - Syriusz wyrzczerzył zęby w szerokim, olśniewającym w blasku pochodni uśmiechu. Odrzucił włosy z twarzy i spojrzał przelotnie na lekko przybrudzone trampki. - To przy okazji wyczyść mi buty. Splunij więc, mój drogi paziu, i wypoleruj rękawem.
James skrzywił się przechylając głowę. Potrząsnął puszką na mózg, aż zagrzechotało i popatrzył na Petera.
- Może go zdejmijmy?
- Po co? Tak fajnie wisi. Albo... Podsadź mnie.
James zrobił "nóżkę", pomagając Blackowi chwycić się wgłębienia nad wielkim gobelinem przedstawiającym samą Helgę Hufflepuf. Warcząc pod nosem na omsknięcia butów, przyjął dosyć dziwną pozycję i spojrzał na sufit, szukając wzrokiem czegoś, za co przyczepiony był jego kolega.
- O-o-o!! Zrzucaj go, złapię, złapię!
Syriusz zaśmiał się i nie bez trudu, uchwycił palcami wystającą krokwię. Kiedy trzymał ją pewniej, opuścił nogi i zawisł na belce. Niczym małpa pokonał kilka stóp nad ziemią i lekko sapiąc, odczepił kołnież Petera od kandelabru żyrandola. Chłopiec pisnął i gdy już prawie spotkał się z ziemią, James zahamował go zaklęciem lewitującym. Syriusz popatrzył na ziemię leżącą pod nim. Spojrzał w górę, na sufit. Stwierdził, że to wyżej jest bliższe, jednak trudniejsze do osiągnięcia. No bo jak miał się przyczepić do sufitu? Przyssać wargami?
Black wymamrotał coś niezrozumiale i zawisł jak kiełbaska.
- Raz smoku śmierć....
Puścił się najpierw rękoma, potem nogami. Miał jednak dużo szczęścia - obrócił się w powietrzu i z dudnieniem opadł na dolne kończyny. Gdy te gwałtownie spotkały się z podłożem, chłopak zawył padając na kolana i ręce. Peter wciągnął głośno powietrze, James wytrzeszczył w podnieceniu oczy, Syriusz zacisnął powieki spuszczając głowę.
- We, Ser, to było boskie! Szkoda żeś się w locie nie widział!
Syriusz zaśmiał się głośno ukrywając łzy, które napłynęły mu do oczu. Gdy przywalił nogami w ziemię, strasznie zabolały go biodra i kręgosłup, nie mówiąc już o kolanach. Sufity miały ponad trzy metry wysokości.
Kilka minut chłopcy spędzili na cichej rozmowie, podczas której Black dochodził do siebie w pozycji raczkującego niemowlaka. Szumu już i tak zrobili wystarczająco dużo.
Minuty mijały, a woźny nie zjawiał się. Syriusz, nawet z pomocą Jamesa i Petera, nie mógł stanąć na nogach. Jamesa i Petera bardzo zaniepokił ten fakt.
- Black, nie strugaj bohatera, idziemy do skrzydła!
- Niby jak?! Ja wstać nie mogę, nie mówiąc o chodzeniu!
James zamyślił się przez chwilę.
- Zaniesiemy cię. Peter, złap go za nogi, tylko ostrożnie!
Peter wykonał polecenie Jamesa, i na trzy podnieśli chłocpa. Syriusz syknął. Pettigrew patrzył na niego z lękiem.
A co jesli przerwał sobie rdzeń kręgowy? A jeśli zmiażdżył sobie plecy? Złamał sobie dupę?! Będzie kaleką! To już koniec!!
Wpadli do skrzydła szpitalnego, James poszedł obudzić pielęgniarkę. Peter wlepiał wzrok w skrzywioną blackową twarz.
- Co ci jest?
- Nic. Tylko plecy mnie bolą.
- Wyjdziesz z tego?
- Nie... To już koniec. Amputują mi plecy - sarknął.
Peter odszedł od łóżka Syriusza z miną godną człowieka czuwającego przy śmiertelnie chorym przyjacielu. Pielęgniarka pomogła przekręcić się Syriuszowi na brzuch i podwinęła mu koszulkę. Widocznie Potter już jej powiedział, co się stało. Chwila badań i było wiadomo, co mu jest.
- Panie Black, mam jeszcze jedno pytanie. Jak spadałeś, to od razu na dwie nogi czy najpierw na jedną?
- Wpierw na prawą.
- No i wszystko jasne. Momencik, może troszkę zapiec. - Pomfrey lekko stuknęła różdżką w jego plecy mamrocząc kilka zaklęć. Ser mruknął coś o nagrobku, gdy pielęgniarka kazała mu wstać. Peter patrzył z lękiem, jak Black powoli przyjmuje pionową pozycję. Wszyscy usłyszeli serię trzasków kości Serka, a następnie cała sala zatrzęsła się od śmiechu. Pettigrew upadł na kolana w radosnej agonii widząc minę kolegi.
- Umarłem?
- Hyyy!...
- Chyba mamy przypadek z uduszeniem...
Pomfrey uśmiechnęła się lekko. Strzepała fartuch i popatrzyła na zegarek.
- O nieba, już pierwsza! Zmykajcie do dormitoriów!
- Ta jest... - mruknął Black, tłumiąc udawane ziewnięcie. Peter wyszedł za dwójką przyjaciół. Ze zdumieniem stwierdził, że nie kierują się do portretu Grubej Damy, tylko ku schodom, wiodącym do Sali Wejściowej.
- Chłopaki, gdzie my idziemy?
- Pospacerować, tak zdrowo jest.
Peter nachmurzył się. On chciał iść spać, do bezpiecznego łóżka, w przytulnym dormitorium numer piętnaście... A oni go gdzieś ciągną. Z lekką złością patrzył na Blacka, który władował sobie do ust garść cukierków-mordoklejek.
Peter zatrzymał się jak wryty. Właśnie spostrzegł, dokąd zmierzają.
- Ja nie idę.
- Gdzie?
- Na błonia... Ach! - Peter jęknął, słysząc przerażające wycie, gdy chmura minęła księżyc. Całą trójkę skąpało blade światło nadając im widmowego wyglądu.
- To był wilk, czy wilkołak?
- Skąd mam wiedzieć, Jim? Po wyciu nie poznam.
- Jej... Mam nadzieję, że to tylko wilk... - szepnął z przerażeniem Pet. Black potrząsnął głową słuchając jęków dochodzących gdzieś zza bramy Hogwartu.
- Ja mimo wszystko, obstawiam, że to wilkołak. Wilki nie nadają swemu skamleniu tylu emocji. Słyszycie?
- No... - przyznał cicho James, nadstawiając uszu.
Peter nie wiedział, co o tym myśleć - Rzeczywiście, tak jakby nabrzmiałe bólem i cierpieniem...
- Kto nie jest w łóżku? Przedstawić mi się!
- Wpadliśmy - jęknął Peter - Teraz nas wyrzucą... Będziemy charłakami!
- Nie będziemy, deklu. Magii można nauczyć się w domu.
- Ale złamią nam różdżkę!
- To se kupimy nowe.
- Witaj Hagridzie!!
- Cholibka, James? A co ty tu robisz? I kim są te smyki z tobą?
- Peter Pettigrew, to ten gruby. Wyższy, to Syriusz Black.
- No, no... Teraz cholibka, idziemy.
- Ale błagam, nie do McGonagall! - jęknął Peter.
- Macie ochotę na kubeczek herbatki? - dodał po chwili namysłu. Chłopy zgodnie kiwnęli głowami i ruszyli za Strażnikiem Kluczy do jego chatki. Hagrid otworzył drzwi i wpuścił ich przodem. Syriusz szedł pierwszy. Ledwo przekroczył próg gdy...
- RAAAAAAAARRRRRRGHHHHHHHH!!!
Śmierdzący oddech zdmuchnął Syriuszowi włosy z twarzy. Strąki śliny z wielkich paszczy kleiły mu się do ubrania i twarzy, a on tylko stał trzymając się drzwi i wpatrując w bestię lekko przymrużając oczy. Gdy to coś przestało ryczeć w celu nabrania powietrza, Black pisnął:
- JAKI SŁOOOODKII!!!
Wbiegł do chatki gajowego i rzucił się cerberowi na środkową szyję. Zaczął go z czułością gładzić, wtulił twarz w lśniącą, czarną sieść. Jamesa i Petera zatkało. Stali dwa kroki od wejścia wytrzeszczając oczy na zaistniałą scenę. Hagrid pogładził się po zmierzwionej brodzie i chrząknął.
- No tak... Właźta, Rocky nie jest groźny...
- R-rocky?? To... To COŚ to jest... Rocky? - wyjąkał przerażony Peter.
Jamesowi wyraźnie przypadł do gustu ten Rocky. O Syriuszu nie wspominając.
- Tak. Przecież musi się jakoś wabić, nie?
- Hagrid! Skąd go masz?!
- Hmhm... Jest u mnie na przechowanie.
- Genialny. Tylko mały trochę?... - Syriusz pogładził psisko po nosie głowy z lewej strony zerkając na kiwającego w potwierdzeniu głową Hagrida.
- Szczeniak jeszcze.
Prawy pysk zbliżył się do niego i zaczął wąchać mu włosy. Black zachichotał i chwycił go za uszy. Cerber potrząsnął łbem odrywając Sera od ziemi. Chłopak ryknął śmiechem i po kilku chwilach szarpaniny znalazł się na karku Rocky'ego. Hagrid wydał z siebie odgłos zbliżony do rżenia konia i podszedł do paleniska. Zdjął z niego pogwizdujący imbryk i zalał herbatę w czterech kubkach przypominających małe wiadra. Postawił je pełne mahoniowobrązowego płynu i zasiadł na końcu stołu. Przez chwilę panowała cisza przerywana przez sapanie Rocky'ego i syriuszowe jęki.
- Jak wam się podoba Hogwart, smyki?
- Jest cudowny.
Peter popatrzył na siedzącego na karku cerbera Blacka.
- Hogwart czy ten... Pies?
- I Hogwart i cerbi. On jest cudny!! Też takiego chcę!!
- Cerbi?...
- No! A co myślałeś, że takie cudo można nazywać po chamsku "cerberem"?!
Peter i James wymienili wymowne spojrzenia. Hagrida wyraźnie ucieszył entuzjazm Syriusza - w kwestii ukochanych zwierzątek na pewno by się dogadali. Peter sięgnął po stojące na stole grudki, które Hagrid nazwał ciasteczkami. Wziął jedno do ust i ugryzł.
Matko, cóż to był za ból!
Peter przez chwilę myślał, że za moment wylecą mu wszystkie zęby. Dostał nagłego tiku z okiem, cały się trząsł. Łzy potoczyły mu się po policzku, ale dzielnie gryzł ciacho dalej. Pomimo niebezpiecznego trzeszczenia trzonowego zęba wziął następne i znów ugryzł.
- Niezłe... Naprawdę dobre. Hagridzie, musisz mi kilka dać na drogę.
- Ależ oczywiście!
Gajowy z szerokim uśmiechem patrzył na Petera i Jamesa udającego, że je i bardzo mu smakuje, po czym przeniósł wzrok za wiszący na ścianie zegar z kukułką.
- Na brodę Dumbeldore'a!! Za kwadrans druga! Nieee, nie. Musicie już wracać.
- Jeju, juuuuż?
- Tak. Czekajcie, odprowadzę was. Tylko dopijcie herbatki...
Hagrid wstał i podszedł do szafki. Wyjął z niej pudełko swoich wypieków i dał je uradowanemu Peterowi.
Wszyscy - nie każdy chętnie - po opróżnieniu kubków opuścili chatkę i ruszyli w stronę majaczącego w ciemności zamku. Peter westchnął patrząc na księżyc. Bardzo mu się podobał - był taki piękny i dumny, z taką mocą górował na atramentowoczarnym niebie. Na aksamitnym woalu okrywającym niebo błyszczały setki gwiazd. Peterowi skojarzyły się z rosą na świeżej, wiosennej trawie. Lub na marchewce rosnącej w ogródku za domem babci. Ach, marchewka babci w swojskim rosołku zawsze smakowała wybornie. Albo jej udka jagnięce. Mmmh, palce lizać! Nic nie umywało się do kuchni babuni. A jej czekoladowe torciki...
Pettigrew westchnął w tęsknocie za domowym jedzeniem.
Pogrążony w słodkim letargu, razem z chłopcami dotarł do potretu Grubej Damy. Strażniczka nie należała do najbardziej zadowolonych osób, gdy obudził ją wrzask Jamesa.
- Po co żeś tak darł tego ryja?
- Przecież musiałem podać jej hasło!
- Odpowiedź jak najbardziej prawidłowa. A teeraaz... - Syriusz zrobił jedną ze swych mściwych min - Kto ostatni w kiblu ten trollowe gluty!!
- Czyli ty!
- Niedoczekanie!!
Peter obserwował jak Black wyszarpuje różdżkę i wyczarowuje przed Potterem niewidzialną ścianę, na którą wleciał z pełnym impetem.
- Hahahaaaaaaaaaaa!! Strzeż się, niewierny! Niedoceniasz siły piekielnych czeluści, marny śmiertelniku! - Syriusz wykrzykując podobne teksty zniknął za drzwiami łazienki. Pettigrew wlepił wzrok w podnoszącego się z podłogi Jamesa.
- Doprawdy, ten chłopak jest szurnięty.

Ach, ci chłopacy są cudowni! Ile ja bym dał, ba, nawet zwróciłbym wyroby cukiernicze mojej babci, żeby być tacy jak oni! Czemu nie mogę być taki odważny i przystojny?! Ale... Właściwie czemu nie? Będę taki jak ten Black! Tak, będę tak mądry, przystojny, pewny siebie i dumny, jak on! Jestem głodny! A do śniadania jeszcze tyle czasu! Hmm... Dobrze że mam pod łóżkiem kanapkę z zeszłego wtorku... Jest trochę zzieleniała, ale dobra.
- Na galoty Merlina, Peter, co ty wyrabiasz? Nie jedz tego, dekielu!
Podskoczyłem, wypuszczając z ręki kanapkę. O co chodzi Jamesowi? Przecież to jest dobre!
- Czy tyś do reszty zgłupiał?! Pleśń wżerasz? No weź!
- To jest dobrze przecież!
Eh. Machnął tylko ręką. O nie! Naplułem sobie na pamiętnik! To straszne!! Ups... Syriusz wychodzi... Nie sądzę, by pisał pamiętnik. To raczej nie jest dla takich męskich osób jak on. Ale... Nie mogę się z tobą pożegnać, pamiętniczku!! Nie dam rady! Bendę cię pisał, ale w tajemnicy. A teraz papa... Nie chcę, by cię zobaczył... Wyśmiałby mnie!


- Petuś, co ty tam skrobiesz? Mam nadzieję, że nie wypracowanie?
- A co, chcesz, by był takim głąbem jak ty?
Syriusz zmrużył oczy w udawanej groźbie.
- Licz się ze słowami, brylowcu. Bo naślę na ciebie mojego rogatego przyjaciela z piekieł, niejakiego Belzebuba. Czujesz ten słodki zapach siarki?
James pociągnął nosem i potrząsnął głową.
- Czuję jedynie skarpetki Petera.
Pettigrew zarumienił się diabelnie, gdy oczy dwóch jedenastolatków skieorwały się na nic nie winnego Petera. No bo czy to jego wina, że jego bieliznę czuć zgniłym serem?!

Do następnej noci :D:D
PS. KOMENTOWAĆ!! hehe...:D:D:-P:D

[ 7 komentarze ]


 
7. Wpis siódmy.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Piątek, 23 Stycznia;, 2009, 20:33

Wpadłam na pewien pomysł... Mam nadzieję, że się spodoba,. Ktoś napomknął mi kiedyś w komentarzu, że "Huncwoci to nie tylko kosmiczne psoty", więc postanowiłam chociaż postarać się dodać tu więcej przemyśleń i uczuć. Nie wiem czy mi to wyjdzie... Kursywą zapisałam wycinek z pamiętnika, w tym wypadku Syriusza. Jeśli pomysł się wam spodoba, będę tak robiła częściej.


W pewien spokojny, sobotni dzień, zaprzyjaźnieni już chłopcy leżeli w dormitorium. Syriusz i Remus na jednym łóżku, James i Peter na drugim.
James westchnął z twarzą wtuloną w poduszkę. Nudziło mu się strasznie. Zaczął uderzać nogami w łóżko, wywołując reakcję stresową u Petera.
- Ja nie mogę, Pet... Chłopaki, nudy!!
- Weź się zamknij i ciesz chwilą...
- Nawet nie można spokojnie posłuchać ciszy... - szepnął blady jak kreda Remus. Black popatrzył na niego, Jim również przeniósł wzrok na blondyna.
Była już piętnasta, Remus nie zszedł ani na śniadanie, ani na obiad. Nie był głodny. Nie chciał nawet przebrać się z piżamy. Jego twarz jaśniała bladością, przyklejały się do niej mokre od potu włosy.
- Ty się dobrze czujesz? - zapytał Potter niepewnie. Zszedł ze swojego legowiska i na czworakach przysunął się do przyjaciela. Chłopiec westchnął, krzywiąc się.
- Właśnie chodzi o to, że czuję się niezbyt dobrze...
Pociągnął nosem i chwiejnie stanął na nogach. Black obserwował go, leżąc wsparty na łokciu. Bawił się własnoręcznie uplecionym breloczkiem.
James chwycił Remusa za łokcie widząc, że ten zaraz spotka się z podłogą. Blondynek wybełkotał coś niezrozumiale, gdy James w troskliwym geście przyłożył mu dłoń do czoła.
- Chłopie, ty masz z pięćdziesiąt stopni!
- Nie może tyle mieć - odezwał się spokojnie Syriusz - Kiedy ciało człowieka ma ponad czterdzieści trzy stopnie zaczyna się gotować. Po protu umiera się z przegrzania. Jeśli dobrze zrozumiałem bełkot mojej ciotki...
- No... Jakoś tak rzeczywiście jest - przyznał słabym głosem Rem, opierając się na potterowym ramieniu.
- Idziemy do Skrzydła Szpitalnego, bo nam tu na serio zaraz kitę odwalisz - rzekł Jim.
Black przeciągnął się i sięgnął po szklankę. Nalał do niej wody i podał Remusowi.
- Masz. Wypij to, schłodzisz się trochę.
Remi westchnął i powoli, połowę na siebie wylewając, wypił. Oddał brunetowi kubek i usiłując przywołać ostrość widzenia, ruszył ku drzwiom wyciągając przed siebie ręce jak lunatyk. Syriusz stłumił chichot widząc, w jakiej jest pozycji.
- Może byś się najpierw ubrał, co? - zapytał Black. - Chyba że chcesz wszystkim pokazać, jaką masz stylową piżamkę.
- Ale zabawne - warknął zgryźliwie James. - Nie widzisz, że mu niedo... - James urwał w pół słowa widząc, jak Remus zmienia kolor z białego na zielony szybciej niż kameleon i pomimo ogólnej słabości fizycznej, pobija rekord sprinterski na sześć metrów. Po chwili Syriusz, James i Peter usłyszeli wymowne odgłosy wymiotowania.
- Musiałeś wykrakać? - zapytał Black, podchodząc do szafy. Z przydziału Lupina wyjął jakieś spodnie i koszulkę. Odwrócił się i nie zamykając drewnianego wyrobu podszedł do otwartej na oścież łazienki. Jim stanął obok. Humor niezbyt mu się poprawił, gdy zobaczył klęczącego obok kibelka Lupina.
- Chłopaki... Co mu jest? - zapytał cicho Peter wpychając do ust jednocześnie dwa dyniowe paszteciki.
- Mnie się pytasz? - James wziął od Blacka naręcz ubrań i oboje weszli do łazienki. Patrzył, jak Ser przykuca obok blondynka i pomaga mu wstać. Podał mu ubrania.
- Masz... Załóż to - Odgłos spuszczania wody. - I idziemy do pielęgniarki.
James wrzasnął krótko, gdy został nagle powalony przez bark Syriusza. Black, wydając z siebie dzikie odgłosy, chwycił go za nogę i wyciągnął z łazienki.
- Odwala ci?! - ryknął Potter gdy jego kostka nie była już uwięziona w stalowym uścisku blackowych palców. - Ja chcę jeszcze raz!
- Okej, ale tym razem po schodach. Uh-uhuuu!
- NIEE!!! - wydarł się James, gdy dotarł do niego sens słów kolegi. - Nie po schodach, nieee!
- TAAAK!!!
- Cóż za pasja w głosie...
- Uh-uhu-uh-uuuu!!!
Remus stanął w drzwiach w dosłownie idealnym momencie, by ujrzeć jak Ser, niczym jaskiniowiec, wlecze Pottera ku drzwiom, a ten drugi drapie paznokciami w ziemię, zdzierając sobie gardło w okrutnym, męczeńskim ryku przerywanym wybuchami śmiechu. Delikatnie podwijając kąciki ust pochylił się po trampki. Kiedy był już całkowicie ubrany i jego słodkie, śliczne, zgrabne stópki były obute, zszedł na dół, słysząc narastający śmiech kolegów. Po pokonaniu kilkunastu stopni zatrzymał się w wejściu do sypialni osobników tak zwanej płci brzydkiej. Rozejrzał się w poszukiwaniu mordujących wzajemnie siebie samych pierwszoroczniaków.
James Potter w ogóle nie zauważył przyjścia Remuska. O nie. On nadal w najlepsze bił się z Syriuszem.
- CHŁOPAKI, DOOOOOŚĆ!!!
Na dźwięk słodkiego remusowego głosu Jim zaprzestał wyrywania Blackowi włosów z głowy, rozluźnił zacisk szczęk na jego przedramieniu i skończył histerycznie kopać go w kostkę. Ser natomiast wciągnął z powrotem strąk śliny który o smoczą łuskę nie wylądował na twarzy Jamesa, przestał go łaskotać i zabrał nogę z jego krocza.
- Jesteście powalająco dziecinni.
Potter podniósł głowę chcąc dojrzeć twarz dziewczyny wygłaszającej mowę o ich dziecinności. Pech, czy może fart chciał, że zahaczył głową o jej spódnicę i zadarł ją do góry.
- Przecież mamy tylko jedenaście lat, nie musimy zachowywać się jak snobistyczne snobiaste snoby.
- Jak co? - Rudowłosa była nieco zbita z tropu. Black westchnął, zbierając się z ziemi. James skierował wzrok na uderzająco zielone oczy dziewczynki.
- Jak dorośli, rusz makówką, kiepie.
Potter wytrzeszczył oczy.
- Nie mów tak brzydko!
- Oł... Czyżby coś zaiskrzyło??
Jim obserwował, jak obrażona Lily idzie na górę.
- Nie, nie iskrzy. Ty wiesz co? - dodał dziecinnie wesołym tonem - Miała brązowe majtki!
- E... - cała odpowiedź niejakiego Syriusza Blacka.

Westchnąłem głęboko. Ten cały Potter wyglądał jakby mu kilo smalcu na oczy wywalić. Au, moja kostka... A co do tych gaci... To ciekawe od czego były takie brązowe...
Otrząsnąłem się z szoku wywołanego nagłym zainteresowaniem damską bielizną mojego kuzyna i spojrzałem na bladego blondynka stojącego w drzwiach. Pomachałem mu robiąc głupią minę. Odmachał mi, oł je, jestem booski...
Kopnąłem Jamesa w cztery litery i szarpnąłem głową wskazując Lupinka. Podeszliśmy do niego. Chłopaczyna wywalił te swoje bursztynowe oczęta. Cholera, jak to się stało że on jest chłopakiem?! Wygląda jak baba!
Ukłoniłem mu się nisko. Kąciki ust lekko mu drgnęły, widać było, że powstrzymywał uśmiech. Wycharczałem coś w stronę Jamesa i oboje chwyciliśmy Lupka pod łokcie podnosząc jakieś dwie stopy w górę.
- Ej, weźcie mnie postawcie...
- Teraz to się schowaj.
- Bardzo chętnie, tylko że niebardzo mam jak... A dlaczego nie chcecie mnie postawić? - dodał przyciszonym tonem gdy cały Gryffindor wytrzeszczał na nas organy wzroku.
- Bo zawołałeś na nas: "ej", a na :"ej" odwraca sę gej.
- Aha... - mruknął cichutko. Hmm... W sumie nie był taki znowu strasznie ciężki, no ale ręka mi mdlała. Nieśliśmy go całą drogę do Skrzydła Szpitalnego. Tam dowiedzieliśmy się, że będzie musiał pojechać do Munga na jakieś badania czy obserwację... Wygląda na to, że Dama ma problemy ze zdrowiem. Ciekawe co mu jest... Hm... Hmm... Hmmm...
Wyszliśmy stamtąd, kierując się z Jamesem na spacer. Nawet nie zauważyłem kiedy znaleźliśmy się na wieży astronomicznej. Heh, Peter pewnie by się zlał ze strachu, a Remi pewnie by glamczał że to wbrew regulaminowi...
Biedactwo będzie musiało się przyzwyczaić - bo jak się okazało ja i Potter dziwnie do siebie pasujemy. Oboje jesteśmy szurnięci, kochamy się wydurniać i łamać wszelkie zasady. Może czeka nas wspaniała przyjaźń? Tak na dobrą sprawę on i Remus byliby moimi pierwszymi przyjaciółmi... Chciałbym, żeby się tak stało, ale z drugiej strony boję się przed nimi otworzyć. Wiem, że to głupie i bezsensowne no ale...
Staram się odciąć od swojej rodziny, udowodnić, że nie jestem taki jak oni. Jakby się tak na trzeźwo zastanowić to nie są tacy źli, ale odpycha mnie ta ich mania z czystością krwi. To chore. Oni potrafiliby pozwolić komuś umrzeć na ich oczach, gdyby był szlamą. Boli mnie to. Chciałbym mieć normalną rodzinę, zwykłych, szarych ludzi... To "szychowanie" w Ministerstwie przyprawia mnie o mdłości. Niejeden by mi zazdrościł kasy, popularności i autorytetu nazwiska... Ale co mi po tym, jeśli zależy mi na miłości której nie mam i sam jej niepotrafię dawać? Jedyne co tak naprawdę dobrze mi wychodzi to darcie mordy, klnięcie i robienie wszystkego na przekór innym. O... Może pofarbuję sobie włosy? Albo przekłuję uszy...


James biegał wokół pogrążonego w myślach Syriusza. W pewnym momencie, Black zaczął charczeć i prychać, by w następnej chwili splunąć. James nie miał dzisiaj szczęścia - mela trafiła go w ucho. Chłopak zawył i zaczął się gwałtownie wycierać. W uszach dźwięczał mu śmiech kolegi, jemu jednak nie było tak wesoło.
- AAAH! WYPALA MI! GŁUCHNĘ! KWAS! ALIEN MNIE OPLUŁ! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Jim w swej agoni dobiegł do schodów i używając poręczy zjechał na sam dół. Słysząc głosy, które były jedynie wymysłem jego chorej wyobraźni, przemierzał korytarze. Jego szczęściem był fakt, że tego dnia była sobota, więc hogwartczycy przeważnie siedzieli ściśnięci w Pokojach Wspólnych, bo mało kto miał ochotę na przechadzkę w ponury, deszczowy dzień kończącego się już września.
Wpadł do łazienki na drugim piętrze, niewiadomo po co uprzednio zbiegając siedem pięter w dół. Biedny chłopczyk nie zauważył, że to toaleta dziewcząt. Dobiegł do umywalek i wsadził głowę pod kran. Odkręcił kurek. Nie działał.
Wyciągnął więc głowę uprzednio uderzając się w metalowa rurkę, z której wypływa woda i władował się pod drugi. Mamrocząc coś pod nosem sprawił, że wylała się na niego kaskada zimnej wody.
- ZIMNEEE!!! Ou... Muhehehe.... Czuję rozkosz...
Tak więc bredząc w tym stylu i czując rozkoszne dreszcze, stał w dosyć wymownej, wypiętej pozycji. Nie zauważył, że z jednej kabiny wynurzył się duch pewnej dziewczynki. Nie była zbyt wysoka, miała duże, okrągłe okulary i ciemne, dłuższe włosy rozczesane na dwa kucyki. Dziewczyna otworzyła usta i wrzasnęła piskliwym głosikiem:
- A ty co tu tobisz?! To jest toaleta dla DZIEWCZYN! A ty NIE JESTEŚ dziewczyną!
- AAAAŁ! Moje IQ!!! Moje cenne IQ...
- I tak wiele go nie miałeś.
Potter odwrócił się na dźwięk głosu Syriusza. Wyprostował się patrząc na niego niezbyt przychylnie. Mimo iż jego włosy ociekały wodą mocząc mu szatę nadal sterczały na wszystkie strony. Przynajmniej te na czubku...
- Czego tu chcesz, pluwacielu?
- Stęskniłem się!
- Spadaj!
- Cóż za błyskotliwa odpowiedź - zakpił Czarny. - Normalnie mnie zatkało.
James prychnął, urażony.
- Nie świruj bażanta, chodź do sypialni!
Zrobił wielkie oczy, wybuchając śmiechem. Idąc ramię w ramię zaśmiewali się głośno. Najpierw postanowili pójść do wielkiej sali, bo jak twórczo odkryli, była już pora kolacji. Syriusz i James w radosnych nastrojach zasiedli do stołu i łapczywie zatopili zęby w wyśmienitych, hogwarckich potrawach.

[ 7 komentarze ]


 
6. Wpis szósty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 12 Stycznia;, 2009, 18:38

Wielkie pardon za nieobecność, ale ostatnio mam takie fazy z tym internetem, że nie mogę wejść na hp.org. A co za tym idzie, dodawać i komentować innych notek też nie mogę.
Jak będą jakieś literówki to padam do stóp, całuję po nogach ( mam nadzieję, że myjecie?? o_Ó ) i błagam o wybaczenie. Nie przedłużając - zapraszam do czytania.


Syriusz obudził się pod wpływem lodowatego strumienia wody wylanej z wiadra prosto na jego głowę. Chłopak poderwał się i wyskoczył z miękkiej, ciepłej pościeli przygniatając Pottera do podłogi. Chwycił go za gardło, a James uniósł obie ręce w obronnym geście, robiąc jednocześnie zdziwioną minę. Syriusz mierzył go lodowatym spojrzeniem. Był wściekły. Nie znosił, gdy ktoś go w ten sposób traktował lub budził. Poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Odwrócił się i zobaczył Remusa.
- Nie sikaj...
- Nawet nie zamierzam.
Remus uśmiechnął się lekko i podszedł do swojego łóżka, by je pościelić. Syriusz przeniósł wzrok na Pottera po czym wstał. Chwycił jakieś ubrania i zniknął w łazience. Zamknął się w kabinie i odkręcił kurek z zimną wodą.
- Sss... Lód - syknął, odkręcając nieco ciepłej. Kiedy ustawił sobie odpowiednią temperaturę wody, oparł się rękoma o ścianę i pochylił głowę pozwalając, by strumień letniej cieczy spływał mu po zamkniętych powiekach, ściekał podbródkiem, po włosach i z czubka nosa. Westchnął i wziął do ręki gąbkę. Po jakimś czasie, kiedy był już niezaprzeczalnie czyściutki i pachnący, wyszedł i chwycił ręcznik. Wyszedł z łazienki i wziął do ręki plan.
- Latanieee!!! - ten oto wrzask dotarł jego uszu, nim chociaż zdążył rzucić okiem na pergamin.
James Potter biegał po całym dormitorium w samych bokserkach udając, że lata. Black i Lupin spojrzeli na siebie, rozumiejąc się w tej chwili bez słów.
Syriusz wyszedł z dormitorium w łomoczących podskokach przecinając Pokój Wspólny. Wyszedł z komnaty trzaskając portretem. Gruba Dama nie omieszkała rzucić jakichś kąśliwych uwag, więc Syriusz nie oglądając się za siebie, dotarł do Wielkiej Sali, podążając ukradkiem za grupką starszych uczniów. Drzwi były otwarte.
W wejściu zderzył się ze Snape'm. Severus upadł na podłogę, co Syriusz skwitował cichym śmiechem. Ślizgon podniósł się z podłogi, wyciągając różdżkę. Syriusz odrzucił włosy z twarzy i pokręcił głową, zostawiając Snape'a samego na korytarzu. Samego, z wyciągniętą różdżką.
Syriusz usiadł przy stole Gryffindoru. Po chwili dołączył podniecony James i nie do końca jeszcze rozbudzony Remus. Ser westchnął znudzony i zajął się konsumowaniem tego, co aktualnie znajdowało się na jego talerzu.
Chłopcy zjedli słuchając paplaniny Pottera. Remus z uwagą czytał podręcznik od Obrony Przed Czarną Magią, a Syriusz wyjął gazetę o motocyklach.
Gwar w Wielkiej Sali narastał, toteż Syriusz dopił sok dyniowy i wstał. Wyszedł z sali i samotnie udał się na dziedziniec szkolny. Kilkuminutowy spacer opustoszałymi korytarzami ukoił jego nieco nadszarpnięte nerwy. Z samego rana taki hałas bardzo go irytował, jeszcze ta pobudka... Popatrzył na wieżę zegarową. Dochodziła ósma trzydzieści. Powolnym krokiem ruszył kamiennymi uliczkami dziedzińca, obszedł kilka razy dokoła fontannę. W końcu przyspieszył i w pełnym galopie dotarł na boisko do Quidditcha. Rozejrzał się, lekko dysząc.
Ogromna elipsa okolona wysokimi trybunami, po obu stronach boiska po trzy pętle na tyczkach w wysokości pięćdziesięciu stóp... Robiło wrażenie.
Usiadł na trawie, starając się unormować oddech. Zmienił jednak pozycję, kładąc się i zakładając ręce za głowę. Promienie słoneczne zalewały wszystko wokół świetlistą, rażącą w oczy kaskadą. Do uszu młodego Gryfona dotarły ciche kroki. Nie otworzył oczu. Znał ten chód. Od niecałych dwóch tygodni, ale znał. Cichy, ostrożny, niepewny...
- Witaj, Remusie - przywitał się flegmatycznym głosem.
- Eee... Cześć - odpowiedział mu głos Lupina. Syriusz uśmiechnął się lekko. Tak, jak myślał.
- Siadaj.
Remus grzecznie usiadł w miejscu wskazanym przez Syriusza. Black otworzył oczy i popatrzył na chłopaka siedzącego obok. Lupin był troszkę sztywny. Widać, że źle się czuł - był blady, miał mętny wzrok i szkliste oczy.
- Źle się czujesz?
- Trochę... Głowa mnie boli.
- To może się zwolnij?
- Nie, nic mi nie jest...
Syriusz zmrużył oczy, wpatrując się w Remusa. Ewidentnie jest chory. Postanowił nie naciskać. Nie, to nie. Przymknął oczy, pogwizdując w rytm wietrznej melodii wygrywanej mu w uszach.
- Dlaczego taki jesteś?
- Jaki? - Remus wyraźnie się zmieszał. Popatrzył na rozwalonego na soczyście zielonej murawie Sera. Przygładził jasne włosy drżącą dłonią.
- Taki.
- Taki?
- Zamknięty w sobie. Sztywny, bojaźliwy.
- Wydaje ci się.
Ton głosu Lupina - uprzednio miękki i ciepły - stał się oschły i szorstki. Syriusz uniósł brwi. Wyczuł zmianę w głosie chłopaka. Więcej nie mówili nic, aż pojawiła się reszta pierwszoroczniaków. Szli wszyscy razem. Syriusz ponownie zamknął oczy wystawiając buzię do słońca. Remus zaczął bawić się trawą, skubiąc ją i obracając w palcach. Głowę miał opuszczoną, zamknięte oczy zakrywała grzywka. Inni uczniowie zbliżający się ku boisku gadali jak najęci - perspektywa latania widocznie ich pobudzała, czego nie można było powiedzieć o grubym chłopcu szybciutko kroczącym wśród nich. Krótkie, kaczkowate nóżki trochę mu przeszkadzały w dotrzymaniu tępa innym.
Syriusz ziewnął przeciągając się. Wstał, gdy usłyszał głos profesorki.
- Witajcie na pierwszej lekcji latania! Nazywam się Hooch, i od dziś będę was uczyła latać na miotle. No, na co czekacie? Stanąć z prawej strony waszego sprzętu!
Syriusz westchnął głęboko i ustawił swe ciało do pionu obok Komety 260.
- A teraz, wyciągnijcie prawe dłonie nad miotły i zdecydowanym, mocnym głosem powiedzcie: "Do mnie!"
Black ziewnął i wyciągnął rękę nad swoją miotłę. Popatrzył na nią mniej więcej jak, jak patrzy na tosty i huknął:
- Do mnie!
Miotła podskoczyła do jego dłoni. Chłopak zręcznie ją złapał. Wszyscy się na niego spojrzeli, a profesrka wyraźnie urażona jego brakiem czułości podeszła do niego szybkim krokiem.
- Miało być stanowczo, nie krzykiem.
- Ale zadziałało - Syriusz uśmiechnął się słodko i odrzucił długie włosy z twarzy. Metodę "na krzyk" od małego miał nieświadomie wpajaną przez rodziców. Profesorka westchnęła, kręcąc głową, po czym zlustrowała wszystkich jastrzębimi oczami. Pierwszoklasiści wrócili do przerwanej czynności. James rzucił krótką komendę i miotła posłusznie wylądowała w jego dłoni, na co rozczochrany brunet zareagował gorącym wywijaniem ósemek biodrami. Black popatrzył na Remusa. Chłopak zrezygnowany opuścił rękę. Przeczesał palcami opadające na oczy włosy. Otworzył te swoje bursztynowe oczęta i popatrzył na miotłę unosząc brew.
- Do mnie! Doo mnie... Do MNIE!! Do mnie ty cholerna miotło! - na dźwięk remusowego wrzasku, miotła poderwała się z ziemi i drążkiem przywaliła chłopakowi między oczy. Warknął cicho, chwytając się za twarz. Drewniany wyrób opadł bezwładnie na ziemię. Syriusz westchnął i kręcąc głową podszedł do Lupina starając się nie roześmiać. Położył mu dłoń na ramieniu. Remi opuścił dłonie i popatrzył ze zdziwieniem na Syriusza.
- Źle to robisz...
Chwycił Remusa za nadgarstek. Oboje wyciągnęli ręce nad miotłą.
- A teraz powoli i stanowczo powiedz DO MNIE.
- Do mnie!
- Jeszcze raz.
Remus popatrzył niepewnie na wyścigówkę leżącą obok niego. Wziął jednak głęboki wdech. Będąc całkowiecie pewny, że dźwięk wydobywający się z jego krtani nie zadrży, kaszlnął lekko i zawołał:
- Do mnie! - miotła ze świstem poderwała się, by po chwili spokojnie spoczywać w uścisku dłoni Lupina. Remus popatrzył na Syriusza delikatnie powiększając powierzchnię oczu. Uśmiechnął się do niego ciepło.
- Dzięki - wyszczerzył zęby.
- Nie ma za co.
Black wrócił na swoje miejsce. Popatrzył na profesorkę stawiając swój sprzęt do latania do pionu.
- Kiedy już macie miotły w rękach, zajmiemy się lataniem. Przerzućcie prawą nogę przez miotłę i mocno uchwyćcie drążek. O tak... - nauczycielka pokazała jak należy to zrobić. Syriusz westchnął i stanął okrakiem na kiju. James wyraźnie nie mógł się doczekać lotu. Remus z kolei wyglądał, jakby wcale nie miał ochoty wzbijać się w powietrze. Peter był na zmianę zielony, biały i szary na pucołowatej twarzy. Profesorka kontynuowała wykład:
- Kiedy znajdziecie się już w takiej pozycji policzę do trzech i gwizdnę. Na mój gwizd wszyscy odbijacie się od podłoża i wzlatujecie na kilka stóp. Potem, lądujecie. Aby to zrobić, należy pochylić się nad drążkiem miotły. Lądujecie na UGIĘTYCH nogach. Zaczynamy. Raz... Dwa... Trzy!
Syriusz mocno odepchnął się od ziemi. On i James wlecieli najwyżej. Syriusz roześmiał się krótko, co bardzo przypominało szczeknięcie psa i zaczął okrążać uczniów. Jedno kółeczko i drugie... Podleciał do Remusa i chwycił go za długie, zwichrzone przez wiatr włosy. Pociągnął nieco mocniej i niechcący je rozpuścił.
- Syriusz! Oddawaj to!
Black wytknął język i odleciał kilka metrów dalej. Obok niego pojawił się Remus. Również w powietrzu.
- Syriusz, oddaj mi to.
- Proszę bardzo - Syriusz starannie wymierzył odległość i rzucił własność Remusa do właściciela. Chłopiec niezbyt zręcznie, ale złapał.
- BEREK!
James Potter zdzielił Syriusza w tył głowy szybko go wymijając. Black wyprostował się. Zmrużył oczy, tak jak on to miał w zwyczaju od dołu, pochylił się nad drążkiem miotły i wystrzelił za Jamesem jak pocisk po drodze zwalając Petera z nóg. Potter szaleńczo się śmiejąc uciekał Czarnemu. Obejrzał się i ze zdumieniem stwierdził, że Syriusza nie ma za nim. Nagle poczuł ostre szarpnięcie, gdy Black kopnął w tył miotły Jamesa wołając:
- Teraz ty gonisz mnie!
Szarooki szarpnął drążkiem w lewo i miotła posłusznie skręciła. Potter poleciał za nim i robiąc młynki w powietrzu kilkakrotnie okrążył Lupina.
- No no! - zarechotał Syriusz - Peetaaaj! Dawaj do nas!
Syriusz śpiewając coś na rodzaj makareny, podrygiwał w radosnym tańcu na drążku. Podleciał do Jima i szepnął mu na ucho:
-Na trzy zwalamy tłustego z miotły... Po co sprzęcik ma się męczyć?
Potter zachichotał szaleńczo i kiwnął głową. Wyprostował lot i razem z Serem zaczął odliczać.
- Raz... Dwa... Trzy!
- Postrachy powietrza nadlatująąąąąąąąąąąąąą!!! - zawył okularnik.
Wystrzelili jak chochliki kornwalijskie wypuszczone z ciasnej klatki. Chwycili się za nadgarstki i odlatując od siebie na odległość wyciągniętych ramion, z rozpędu uderzyli łokciami w twarz blondyna. Zleciał z głośnym piskiem z wysokości kilku stóp. Kuzyni przybili piątki.
- Black! Potter! W tej chwili na ziemię!
Wylądowali przed profesorką. James zgrabnie, na ugiętych nogach. Black zrobił "zrywkę" rozpryskując dookoła piach i kamienie. Zszedł z miotły jakby z gracją w ruchach. Chłopcy wpatrywali się w nauczycielkę z uprzejmym zainteresowaniem.
- Nie pozwoliłam wam odlatywać tak daleko! I co to za bezczelne zachowanie?! Jak tak dalej pójdzie, to wylecicie z tej szkoły nim zdążycie powiedzieć: "Quidditch"! Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru! - Hooch wzięła głębszy oddech i wyprostowała się z godnością - Ale... Muszę przyznać, że macie talent! W przyszłym roku, moglibyście zgłosić się do drużyny. A teraz idźcie na przerwę.
Syriusz odwrócił się bez słowa i rzucił miotłę na kupę razem z innymi kijami połączonymi z wiciami. W samotności ruszył do zamku. Nie na długo mógł się cieszyć słodkim życiem samotnika, bo z oburzoną miną dołączył do niego Remus, zatachany za nogę przez Pottera.
Z racji tego, że zbliżała się pora obiadu, młodzi Gryfoni ruszyli w kierunku Wielkiej Sali, by wraz z innymi zjeść ciepły posiłek i udać się na następną lekcję. Na pierwsze zaklęcia.
Posiłek obył się bez większych rewelacji. Syriusz pospiesznie zjadł obiad i ruszył w kierunku dormitorium by zabrać potrzebne książki. Na miejscu natknął się na Remusa.
- Nie było cię na obiedzie.
- Nie mam ochoty na jedzenie.
Lupin był bledszy niż rano. Uśmiechnął się mimo wszystko do Syriusza i chwycił torbę z książkami. On miał już swoją przerzuconą przez ramię.
- Idziemy? - zapytał Black, trochę wbrew sobie. Nie wiedział dlaczego, ale naprawdę polubił Remusa. Poczuł także, że pomimo swej nieufności wobec ludzi, zaczyna ufać temu drobnemu chłopcu stojącego naprzeciw niemu. Remus kiwnął głową. Razem dotarli pod klasę. James podbiegł do jakiejś rudowłosej dziewczynki o szmaragdowych oczach.
- Lily kocham cię, wyjdź za mnie proszę! - zaskomlał, padając przed nią na kolana, jednocześnie obejmując ją za nogi. Wiewióra - jak nazwał ją w myślach Syriusz - zachichotała po czym powiedziała delikatnym, dziewczęcym głosikiem:
- Eee... Nie uważasz, że na ślub jest jeszcze zbyt wcześnie? To trochę ten... Dziwne. My mamy po jedenaście lat!
- Ale ja cię kocham! Nie mogę bez ciebie żyć! Te twoje oczy, jak świeża wiosenna trawa, ognistoczerwone włosy! Ty nie widzisz jak słońce igra na nich radosnym tańcem... A te twoje śliczne piegi! Ja cię kocham!! Zostań moją dziewczyną! - Z trudem powstrzymał śmiech, wiedząc dobrze, że zepsuje tym cały żart.
Black ryknął donośnym śmiechem. Remi spuścił głowę i przygryzł wargę starając się ukryć rozbawienie. Cały korytarz obserwujący tę scenę przeniósł wzrok na rechoczącego Syriusza.
- A to dobre! - zawołał między kolejnymi atakami śmiechu.
Skulił ramiona, objął się rękoma za brzuch i przygryzając dolną wargę chichotał niekontrolowanie.
- Ale ja ją kocham!
- Jak kochasz - poczekasz! - parsknął.
Remus zakrył usta dłonią i zerknął rozbawiony na Syriusza. Włosy do połowy zasłaniały mu bursztynowe oczy. Lupin dostał nagłego napadu kaszlu.
- Ja nie mogę, ale schiza!
James żachnął się gwałtownie. Wstał z kolan i podszedł szybkim krokiem do Blacka, który wciąż nie mógł przestać się śmiać.
- Bij się ze mną! - zawołał James.
Black uniósł brwi.
- Mózg cię szczypie?
James zadygotał z udawanej wściekłości. Ryknął jak byk i rzucił się na Blacka. Syriusz odsunął się i James wyminął go. Black zakasał rękawy. Potter zrobił to samo. Wszyscy uczniowie cofnęli się pod ściany.
- Chłopaki, to nie jest dobry pomysł! Zarobicie szlaban, stracicie punkty... To niemądre!
- Ależ Remusie, nie martw się. Nic się nie stanie.
- Nie wtrącaj się, Lupin!
- Nie tak ostro, Potter. Nie lubię gdy ktoś w ten sposób odnosi się do osób, które lubię. A Remus się do nich zalicza. Teraz go przeproś.
- Nigdy! - zawył i zaszarżował na Syriusza. Black rozstawił szerzej nogi dla większej równowagi, pochylił się i wyciągnął przed siebie ręce wyłamując palce w złowieszczym trzasku. James wpadł na niego. Zakleszczyli się dłońmi, ich twarze były zaledwie o cal od siebie. Zaczęli się siłować. Black zaczął się tak odkręcać, że znalazł się plecami do ściany. Uśmiechnął się drwiąco po czym gwałtownie zabrał dłonie i odskoczył w bok. James wleciał na ścianę. Wyciągnął różdżkę, Black miał już swoją w dłoni.
-Expelliarmus!
-Petrificus Totalus!

Zaklęcia zderzyły się ze sobą rozpryskując w około iskry. James wykrzyknął kolejne zaklęcie. Black odparował je, i zawołał:
-Tallantallegra!
-Furnunuclus!
-Densaugeo!

Nie owijając w bawełnę, albo raczej w skórę smoka, walczyli, mając z tego świetną zabawę. Zaklęcia śmigały, rozpryskiwały się iskry.
-Wingardium Leviosa!
Tego James się nie spodziewał. Black wylewitował go w powietrze. Potter wystrzelił w niego kolejnym zaklęciem. Zrobił gwałtowny unik. Szarpnął przy tym różdżką, co skończyło się upadkiem Jamesa na ziemię.
-Relashio!
Syriusz osmalił Potterowi szatę. James zobaczywszy lecący z niej dym, z lekka spanikował, zaczynając skakać po skraju swej peleryny od mundurka.
-DOOŚĆ!
Krzyk Remusa nie zrobił na nich większego wrażenia. Skrzyżowali różdżki stykając się nosami. Szarpnęli nimi gwałtownie. Posypały się iskry.
- BLACK! POTTER! LUPIN! SZLABAAAN!!
- A Remus za co? On próbował nas uspokoić - chłodny, opanowany głos Syriusza potoczył się po holu.
- Nieważne! Dzisiaj o dwudziestej w moim gabinecie przez dwa tygodnie. Cała trójka!
- Tak jest.
- Dobrze...
- Spoko.
- JAK TY SIĘ DO MNIE ODZYWASZ, BLACK?! NIE JESTEM TWOJĄ KOLEŻANKĄ!!
- DOBRA, SPOKO, ZROZUMIAŁEM! - Syriusz również podniósł głos.
- Trzy tygodnie.
- Luzik.
- I minus dwadzieścia punktów - to powiedziawszy, profesorka odmaszerowała. Obok Syriusza pojawił się profesor Flitwick.
Flitwick był opiekunem domu Ravenclaw, nauczycielem zaklęć i bardzo niskim czarodziejem. Był tak niziutki, że by widzieć coś spoza katedry musiał przycupnąć na stosie książek. Był bardzo dobrym czarodziejem i zawsze z chęcią i humorem przekazywał wiedzę uczniom.
Profesor wpuścił uczniów do klasy i stanął na książkach. Popatrzył na Jamesa, Syriusza i Remusa. Ci ostatni siedzieli w pierwszym rzędzie, dokładnie naprzeciw tablicy.
- Dzisiaj zajmiemy się zaklęciem lewitującym - zaczął pogodnie profesor, nie nawiązując do incydentu z korytarza. - Czy ktoś zna formułę tego zaklęcia?
-Vingardium Leviosa.
Jednoczesna odpowiedź chłopców wywołała uśmiech na twarzy profesora.
- A co więcej możecie powiedzieć o tym zaklęciu? Panna Aniston, wie pani?
- Zaklęcie należy wymówić a odpowiednim akcentem na "gar". Trzeba powiedzieć to miękkim, melodyjnym głosem wykonując odpowiedni ruch różdżką. Pełen obrót i ściąć w dół.
- Dokładnie tak! Dziesięć punktów dla Gryffindoru! Tak jak nam powiedziała pana Aniston...
Profesor zaczął mówić - bardzo rozwlekle - na temat lekcji. Po jakichś trzydziestu minutach wykładu, profesorek oznajmił, że nadszedł czas, by obrócić słowa w czyn.
Syriusz spojrzał na piórko leżące obok niego. Westchnął z rezygnacją i wycelował w nie różdżkę.
-Wingardium Leviosa!
Piórko posłusznie wzbiło się w powietrze i Syriusz - znudzony lekcją - zaczął się nim bawić. Wylewitował się nad głowę Snape'a i zaczął machać nim przed nosem Ślizgona. W odpowiedzi zaczął kichać i prychać. James parsknął śmiechem widząc poczynania Syriusza, a Remus skrzywił się lekko. Nim zdążył coś powiedzieć, zadzwonił dzwonek. Wszyscy uczniowie wyszli z sali i z odgłosem podobnym do stada rozwścieczonych antylop gnu wylegli na przerwę, ignorując krzyki profesora zadającego pracę domową.
Naturalnie, nikt jej nie odrobił.

[ 14 komentarze ]


 
5.Wpis piąty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Wtorek, 30 Grudnia, 2008, 05:07

Wykorzystałam fakt, że rano nigdy nie moge zwlec sie z łóżka, więc postanowiłam tę noc poświęcić na pisanie notki.
Udanego Sylwka życzę i żeby kaca nie było. Chyba nie muszę palnąć wam kazania o tym, jak to alkohol szkodzi zdrowiu?



Następnego dnia, Remus obudził się ostatni. W dormitorium nie było już nikogo, więc ubrał się szybko i wyszedł z sypialni, mówiąc sobie cicho, że jakoś dotrze.
Udało mu się trafić na miejsce w porze porannej poczty. Z daleka słyszał wrzaski Syriusza, którego całkowicie bezskutecznie usiłowała uspokoić profesor McGonagall.
- Black, uciszysz się czy nie?
- NIE!!! Aruba, Jamajka, ooo chcę Ciebie tam zabrać ! - zawył rozwiązując krawat - Bermudy, wyspy Bahama, chodź, piękna kobieto! - zaczął rozpinać koszulę - Key Largo, Montego... Skarbie, czemu nie jedziemy? - zdjął wierzchnią szatę - Jest tam miejsce zwane Kokomo. Gdzie chcesz pójść żeby uciec od tego wszystkiego? - niebezpiecznie zsunął koszulę z ramion - Ciała na piasku... Tropikalne drinki topnieją w Twojej ręce - koszula upadła bezszelestnie na podłogę, a Syriusz sięgnął do rozporka - Zakochamy się
przy rytmie stalowego bębna orkiestry w dole w Kokomo! - chwycił oniemiałą profesorkę za ręce i zaczął udawać, że tańczy z nią szalone disco prosto z mugolskich klubów.
Remus, nieco oszołomiony, poruszając się pod ścianą, dotarł do stołu Gryfonów. Nie znał prawie nikogo, więc siłą rzeczy, biorąc pod uwagę jego wrodzoną nieśmiałość, usiadł obok roześmianego Pottera.
- Ten to ma odjazdy - zaśmiał się Jim do Petera.
- On coś brał? - zapytał drżącym głosem Remus sięgając po słoik z dżemem. James podskoczył na dźwięk jego głosu.
- Ooo, witamy księżniczkę! Wstałaś już?
- Jak widać....
- Jak się spało? - Zaczął mu nakładać tosty na talerz, uważnie obserwowany przez jasne oczy wilkołaka.
- Całkiem smacznie.
- Ooohoho, to wspaniale! - Wskazał ruchem głowy na Syriusza śpiewającego w niebogłosy jakąś włoską piosenkę zatykając uszy, podczas gdy McGonagall zdzierała sobie na niego głos wśród akompaniamentu chichotu innych uczniów - Wiesz może, co mu nałożyć? Jeszcze nic nie zjadł...
Remus zmarszczył czoło, próbując rozszyfrować dziwne dźwięki wydobywajce się z zapchanych jedzeniem ust Pottera - Jak'by nue yło, uę ę o'ązay y ę aopiekoaćć... W ogóle to lepiej nie przyjmuj od niego nic do picia, raz mi opowiadał, że nasikał swojemu ojcu do szklanki.
Remus zakrztusił się kawałkiem tosta, więc Peter podjął natychmiastową akcję ratunkową - walenie po plecach.
- A jego ojczulek to podobno wypił i nawet się nie skapnął! - Zaniósł się głośnym śmiechem.
- Mało tego! Chciał więcej, więc co będo jubilatowi odmawiał... - do rozmowy niespodziewanie włączył się do połowy obnażony Gryfon, znudzony zatruwaniem nerwów biednej, zdeterminowanej kobiecie, będący solidnie ukarany przez opiekunkę domu. Naciągnął na siebie zmiętoloną koszulę, opadając na ławkę. Przesunął do każdego z nich po blacie stołu kartki z planem zajęć.
- Jakieś problemy z głową? - burknął Remus, chowając swój do kieszeni spodni.
- Nie mam.
James i Remus zgodnie skinęli głową, jedynie Peter wpatrywał się w nich z niezbyt inteligentną miną. Potter wychylił się do niego i mruknął:
- Lekarz kazał przytakiwać...
Pettigrew zachichotał w rękaw, po czym schował nos w pucharze z sokiem dyniowym. Black zrobił do Lupina słodkie oczęta.
- Podaj mi masło.
Remus, hamując śmiech, wyciągnął ręce i chwycił w dłonie maselniczkę. Niemal natychmiast żałując swego czynu patrzył, jak Syriusz i James odginają na nożach kostki masła i strzelają nimi w stół Slytherinu. Blondynek zdusił chichot widząc, jak obrywa kuzynka Syriusza, Narcyza. Dziewczyna skrzywiła się jeszcze bardziej - o ile to w ogóle było możliwe - i zaczęła się drzeć, że mugolaki atakują. Peter, a po chwili wahania również i Remus, sięgnęli po swoje noże i przyłączyli się do współlokatorów z dormitorium. Peter kostkę masła wrzucił jakiejś Puchonce w dekolt, Jamesa wylądowała w płatkach owsianych Snape'a, Syriusza między oczami profesora Kettelburn'a, a Remusa na głowie McGonagall. Lupin dosłownie skurczył się w sobie i zaczął udawać, że kroi to, co miał na talerzu.
- Co ty, dżem kroisz? - zaśmiał się szarooki.
Blondyn wydął wargi, postanawiając zostawić to bez komentarza. Skinął jedynie głową, odkładając sztućce.
Black przysunał się do Lupina na naprawdę niebezpieczną odległość i z wargami tuż obok ucha Remiego szepnął:
- Ssssmacznego...
Remus odskoczył, czując oddech bruneta na karku. Ser krzywo się uśmiechnął, widząc jego zmieszanie.
- Przecież cię nie zjem... Chociaż może.... - zafalował brwiami.
- Ou, rrrromansik? Mogę się przyłączyć? - zapytał James, wylewając sobie na naleśniki porażającą ilość syropu klonowego.
- Jasne - rzekł sam dziwiąc czemu się odezwał Remus - Ponoć w tójkącie ciekawiej... - Remi wtrzeszczył oczy i zakrył buzię dłońmi.
- Oooo... - zawołali ze śmiechem Black i Potter - Niby taki słodziak niewinny a tu proszę, kosmate myśli?
- Gadacie jak bliźniacy - wtrącił się Peter. Dwóch brunetów zwróciło ku niemu zdziwione spojrzenia. Oboje unosili jedną brew, a żeby było ciekawiej - obaj lewą. Remi uśmiechnął się lekko dochodząc do siebie.
- Mówicie jednocześnie to samo, wykonujecie podobne gesty i macie.... Przynajmniej w tym momencie... Identyczną mimikę twarzy.
Remus wybuchnął serdecznym śmiechem, widząc, że wymieniają spojrzenia, zabierając się za kończenie tego, co akurat miał na talerzu.
- Miodzio - wyszczerzył się Black i dosłownie rzucił na słoik miodu.
- Małe pyszne co nieco - zachichotał James, widząc Blacka pochłaniającego z błogim uśmiechem wielokwiatowy miód.
- Lepiej już chodźmy, spóźnimy się.
- A co mamy pierwsze?? - zapytał Peter zgarniając do torby jedzenie. Black przerwał na moment kontemplację smaku miodu, i z twarzą usmarowaną lepką, słodką cieczą wymamrotał:
- Obronę...
- Czad! - zawołał Potter na pół sali - Uwielbiam ją!
- Ale ty nawet nie miałeś jednej lekcji - rzekł Pettigrew wrzucając do plecaka tekturowe pudełeczko z babeczkami nadziewanymi czekoladą.
- No i co? Grozisz mi?!
- IDZIEMY - rzekł Remi z naciskiem, po czym zarzucił sobie torbę na ramię i ruszył ku wyjściu z sali. Peter szybko czmychnął za nim łapiąc w biegu niedojedzoną zapiekankę. Syriusz idąc wzdłuż stołu Ravenclaw po kolei zgarniał do kieszeni wszystkie słoiki dżemów, jakie tylko jego wzrok zarejestrował. Odwrócił się w drzwiach i widząc, że Jim nie rusza się z miejsca gapiąc się na Gryfonkę z piątego roku, której to ze spodni wyglądał rowek między pośladkami, zawołał:
- Te, jabol! Na dziewczyny później idziemy, teraz lekcja!
- JA NIE TANIE WINO!! - odwrzasnął, odrywając wzrok od miejsca pleców dziewczyny, w których tracą one swą szlachetną nazwę i ruszając w stronę Blacka opierającego się wyczekująco o drzwi do Wielkiej Sali. Obok niego przyczaił się niezbyt pewny siebie Remus, oglądający z wyraźnym zainteresowaniem rąbek swojego krawata.
Black wyszczerzył się do Jamesa w głupawym uśmiechu.
- Bo jak cię dorwę... - parsknął okularnik.
- Nie! - zawył Syriusz, udając, że sika w majtki ze strachu. - Nie, ja jestem za młody na stosunek! Nieeee!!! Ja chcę być jeszcze prawiczkiem!
- AAAA!!! ZABIJĘ! - wrzasnął przez śmiech Potter, puszczając się w pogoń za Syriuszem, który postanowił się ratować dziką ucieczką przed kolegą na samym wstępie wywracając się o jamnika woźnego, starego pana Ogg'a. Pies nazywał się Melinda, nikt nie wiedział, dlaczego.
- Chodź, już dosyć późno, a my jeszcze musimy znaleźć salę - westchnął Remus.
Odpowiedziało mu zduszone: "Uhm!". Lupin westchnął stwierdziwszy, że jest skazany na jego ćlamiące towarzystwo. Rozejrzał się spojrzał na plan, który tuż po otrzymaniu schował do kieszeni. Pierwsze zajęcia odbywały się w sali numer trzysta piętnaście.
- Taak... Tylko które to piętro? Na trzecie podobno od lat się nie chodzi... Czwarte? - mruczał do siebie. Ponaglił grubaska i ruszył przed siebie, wspinając po schodach. Kilkanaście metrów korytarzem i znowu schody. Wiele kondygnacji schodów. Mnóstwo schodów...
Nim doszedł na odpowiednią klatkę, zdążył się już zmachać, nie mówiąc już o Peterze, który po ostatnich stopniach niemal się czołgał.
- Uuuf... - jęknął Remi poprawiając pasek torby wżynający mu się w szyję - Chodź, te sale mają numery z trzysetką... Podeszli kilka kroków i Remus usiadł na parapecie. Przesunął spojrzeniem po zebranych, by wlepić wzrok bystrych, jasnych oczu w wygłupiających się Jamesa i Syriusza. Cały pierwszy rocznik skupił na nich uwagę.
W pewnym momencie, James zrobił zgrabny piruet i wleciał na zbroję. Ustała nienaruszona. Czarny poczuł się zobowiązany do rzucenia jakiegoś komentarza:
- Buahahaha anorektyk!! - ryknął. - Niedługo będziesz taki lekki, że przy wdechu będziesz unosić się kilka cali nad ziemię!
Niektórzy parsknęli cichym śmiechem. Do znudzonego prychnięcia ograniczyła się niejaka Lilyanne Evans, lub po prostu Lily. Syriusz wyprostował się, wpatrując w Jamesa. Uchylił usta, zamierzając powiedzieć coś Evansównie, lecz los chciał inaczej. Ramię zbroi opadło z głośnym zgrzytem i uderzyło Syriusza w czubek głowy z taką siłą, że rozniosło się echo. James słysząc to, ryknął na pół zamku:
- Jaki pusty czereep!
Black zakwiczał i balansując całym ciałem, z nieprzytomnym uśmiechem osunął się na ziemię z bełkotliwym jękiem:
- Dlaczego tu nie ma klamek...?!
Remus zeskoczył z okna i wśród śmiechu, gwizdów i oklasków uczniów, szybkim krokiem podszeł do kolegi. Osunął się przy nim na kolana, robiąc zgrabny unik przed latającymi bez ładu nogami rechoczącego Jima.
- Hej... Syrek, w porządku?
- Bij pan w tyłek... - mruknął nieprzytomnie, wtulając twarz w kolana blondynka. James uśmiechnął się przebiegle, opanowując nagły i zupełnie niespodziewany napad głupawki.
- Hej, Remi... Ogolimy go?
Lupin posłał Potterowi karcące spojrzenie. Do akcji wkroczył Peter.
- Trzeba go reanimować! Usta-usta!
I nim ktokolwiek zdąrzył choćby mrugnąć, przygniótł zamroczonego Syriusza swym pokaźnym ciałem do posadzki. Otworzył usta i przycisnął je do lekko rozchylonych warg Sera. Nabrał powietrza przez nos i dmuchnął z całej siły, której i tak wiele nie miał.
W następnej chwili do uszu nadchodzącego już po dzwonku profesora dobiegł krzyk Syriusza, rozpaczliwą szarpaniną spychającego z siebie Petera. Profesor O'Blansky otworzył usta i zapytał przekrzykując wszystkich:
- Co tu się dzieje?!
Mimo iż wyraźnie było go słychać, nikt nie zareagował. Tylko Lily skierowała na niego swe zielone oczy i Remus prześliznął po nim wzrok. Nie wiedząc czemu, poczuł do niego irracjonaly wstręt.
- AA! ON MNIE POCAŁOWAŁ! W USTA!!! Gdzie jest kibel...
- Panie Black..
- Nie mam czasu na głupoty, gdzie jest kibel, do cholery?!
Nie czekając na odpowiedź, chwycił się za włosy, wyrwał ich blisko garść i wymachując rękami nad głową, jak wariat rzucił się w stronę rozwidlenia korytarzy, obijając się o ściany. Po drodze wywrzaskiwał dziwne rzeczy, a w swej "agonii" nie zauważył, że pozioma podłoga już się skończyła. Co było do przewidzenia, zleciał ze schodów z jeszcze głośniejszym rykiem. Gdy kotłowanie ustało, rozległ się głos Blacka.
- Nic mi nie jest!!
Nastąpiła krótka chwila ciszy.
- AAAAAA!!!
- No nic - powiedział profesor, gładząc szczęki z dwudniowym, jasnobrązowym zarostem. - Zapraszam do klasy.
Wszyscy, chichocząc, weszli do sali. Profesor jednak nie zamykał drzwi. Remus usiadł w pierwszej ławce pod oknem, więc widział powód zachowania nauczyciela - na podłodze, cal po calu, do klasy wczołgiwał się Potter. Profesor cierpliwie przeczekał kolejne minuty lekcji i zamknął drzwi. Podszedł do katedry, opierając o nią dłonie.
- Witam was! Nazywam się Alan O'Blansky i przez najbliższe siedem lat będę was nauczał Obrony Przed Czarną Magią.
Remus starał się słuchać, lecz niezrozumiała dla nie go złość płynąca mu we krwi niczym jad wymywała z niego coś takiego jak uwaga czy koncentracja. Bardziej skupiał się na tym, jak bardzo ten mężczyzna działa mu na nerwy. Patrzył na jego długie, ostre kły, szpiczaste elfie uszy i jasnobrązowe włosy do pasa, na te jego szare, spokojne oczy. Nigdy nie widział kogoś podobnego... A właściwie czegoś. Bo to z całą pewnością nie człowiek.
- No kurcze - mruknął z lekką złością Remi, po czym dodał w myślach:
- Uszy i oczy elfa, zęby i twarz wampira... Co to do jest?!
- Jestem Dymitrem, mój drogi.
- Em...
- Pytanie widać było na twej twarzy.
Remus milczał, coraz bardziej rozjuszony. Wilkołacza natura, choć tak skrzętnie skrywana przed światem i usilnie tłumiona dała o sobie znać - przez chwilę miał ochotę się na tego profesora rzucić. Uwalnianie dzikości swej natury raz na miesiąc to stanowczo za rzadko...
- Czyli czym pan jest? - spytał, tknięty igiełką ciekawości.
- Pół wampirem, pół elfem.
- Ciekawa kombinacja...
Profesor zmrużył lekko oczy widząc, że twarz Remusa straciła nieco na swym dziecinnym wyglądzie - nabrała trochę zwierzęcego wyrazu, jego dłonie zacisnęły się na brzegach ławki, a w jasnych oczach pojawiły się szkarłatne błyski. Nauczyciel postanowił nie drążyć tego tematu - widział, wiedział i czuł, że na tym niepozornym chłopcu ciąży klątwa, której nie zdejmie się nawet najpotężniejszym czarem.
O'Blansky wiedząc, że niedługo lekcja dobiegnie końca, postanowił jeszcze sprawdzić listę obecności. Po kilku minutach z uśmiechem zatrzasnął dziennik.
- No, wspaniale. W klasie są wszyscy, oprócz tego chłopca, który uciekł tuż przed zajęciami. On miał na nazwisko Black?
- Tak - przytaknął James, widząc spoczywający na nim wzrok dymitra. Alan uśmiechnął się ciepło. Nim zdążył ponownie otworzyć usta, rozległ się dzwonek obwieszczający koniec zajęć.
- Do zobaczenia, moi drodzy. A ty, Remusie, zostań chwilkę.
- Będę czekać - powiedział z uśmiechem James i razem z Peterem wyszli z sali, która opustoszała w zaledwie kilkanaście sekund. O'Blansky zamknął drzwi.
- Podejdź tutaj.
Remus zaciskając zęby, podszedł do profesora. Mimo iż nie miał najmniejszej ochoty się do niego zbliżać, czuł coś na kształt ciekawości.
Uniósł mu głowę za podbródek i uważnie spojrzał w jego jasne oczy. Źrenice rozszerzyły się nieco. Alan zacmokał.
- Wilkołak... Chłopcze, kto ci to zrobił?
Remus zawahał się z odpowiedzią. Powiedzieć czy nie? Po chwili jednak rzekł:
- Nieważne...
- Przykro mi.
- Wszyscy tak mówili, a potem przeważnie się ode mnie odwracali, więc niech pan nie mówi, że jest panu przykro. To nie brzmi szczerze, profesorze O'Blansky.
Mężczyzna milczał chwilę.
Nagle blondynek poczuł dłoń nauczyciela na swoim ramieniu, niebezpiecznie blisko szyi.
- Lepiej już idź. Koledzy na ciebie czekają, pluszaku.
Uchylił usta w niemym zdziwieniu.
- Bo widzisz... Jak tak na ciebie patrzę, to przywodzisz mi na myśl takiego słodkiego misia, którego mam ochotę wycałować i wyściskać. Taki z ciebie pluszowy miś. I masz bardzo ładne oczy - profesor mrugnął do niego z uśmiechem.
Remus kiwnął głową, czując, że zaschło mu w gardle. Grzecznie się pożegnał, zabrał swoje rzeczy i wyszedł z sali, by dołączyć do czekających na niego Jamesa i Petera. Jak się po chwili okazało, był z nimi już Black.
- Coś taki niewyraźny? - zdziwił się Czarny.
- Ej, a słyszeliście, że ten O'Blansky to podobno lubi młodych chłopców?
Nie ma co... - pomyślał Remus zmierzając na transmutację. - Niedość że jakiś dymiter, to jeszcze zdeformowany pedofil...

[ 11 komentarze ]


 
4. Wpis czwarty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Wtorek, 23 Grudnia, 2008, 18:58

Kolejna nota... Czwarta. Tuż przed świętami, w których powinien panować nastrój miłości, radości i rodzinnego ciepła. U mnie te święta będą cuudne. Bezsensowana bieganina, latanie na wariata, durne sprzątanie które nie wiem po jaką cholerę się robi... Przecież i tak się nabrudzi!! Gotowanie.... Phi, po co? Normalny dzień w roku. Tylko nie wiem czemu wszyscy robią z tego taką panikę...
Jak widać, lubię święta. Ubieranie choinki, pieczenie ciasteczek...
Co do noty:
Nutrio! Źle zrozumiałaś tekst :D Dorea, według rodowego drzewa Blacków jakie miałam okazję oglądać, to matka JAMESA! Jamesa Pottera! A mamuśka naszego kochanego Łapci to Walburga, o czym już napomkłam w komentarzach :D
Za wszystkie opinie serdecznie wam dziękuję, za krytykę w szczególności - dzięki nim mogę udoskolanać swe wypociny :D No a o pochwałach to już nie wspomnę, bo chyba jak każdy lubię być głaskana^^


Gruby chłopiec o imieniu Peter, patrzył z niemym zdumieniem i podziwem na kolegów z domu wzajemnie wsadzających sobie na głowy indyki. Zachichotał nerwowo, widząc jak rozczochrany okularnik wpada na ścianę i miota sie pod nią, dopóki Black się nad nim nie ulitował i nie zdjął mu jedzenia z głowy. Kiedy James dostał szlaban, miał już łzy śmiechu na policzkach.
Peter westchnął spuszczając wzrok. On by nie potrafił tak zrobić. Tak się wyluzować... Pettigrew nałożył sobie na talerz kopiastą porcję jedzenia.
Ledwie z jego talerza zniknął ostatni okruszek - ale to dosłownie... - powstał dyrektor i rozpoczął swą przemowę. A właściwie życzył wszystkim dobrej nocy i nakazał prefektom zaprowadzić pierwszorocznych do pokoi wspólnych domów.
Wysoki, rudowłosy chłopak wyprowadził młodych Gryfonów z sali i poprowadził ich na wyższe piętra, w przeciwnym kierunku, niż w tym, w któym zmierzał Lucjusz Malfoy.
W połowie drogi, przy schodach, któe samowolnie zmieniały kierunek do którego wiodą, dołączył Syriusz Black.
- Cześć mała - wyszczerzył się do jednej Krukonki. Ravenclaw akurat szedł obok Gryfonów, więc nowi orientowali się prefektami.
- A ty to taki duży?
- No... Zobacz, przerastam cię o głowę.
- Prostak.
- Wieśniaczka - Black wytknął dziewczynce język, po czym odwrócił się słysząc głos Lupina. Peter popatrzył na blondyna idącego obok.
- Aleś ty miły - rzekł z wyrzutem odgarniając jasne włosy z oczu.
- Aleś ty męski - skwitował Black. Peter zachichotał, widząc puprurowe rumieńce wpływające na blade polczki Remiego. Black przeciągnął się niby przypadkiem obejmując Remusa ramieniem.
- Wiesz co?? Nie pogratulowałem ci jeszcze... - Peter wytrzeszczył ze zdziwieniem oczy. Czego on mu chce gratulować?? - Więc... Winszuję przydziału, laleczko.
- Idź, weź, w ogóle, weź... - zaplątał się Remi, odtrącając ramię Syriusza. Black zarechotał.
- Już idę i biorę... Co jeszcze?
- Idź się utop!
- Z twojego rozkazu, to ja zgrzeszę z przyjemnością... Ponoć samobójstwo to grzech, no nie??
Remus popatrzył na niego z głupią miną.
- Jesteś... Dziwny.
- A ty pachnący.
Peter ryknął śmiechem nie mogąc się powstrzymać. Black popatrzył na niego mrużąc oczy od dołu.
- Gumowe ucho - syknął tak jadowicie, że grubasek poczuł, jak w gardle narasta mu wielka gula strachu.
- I co podsłuchujesz?
- Black, rusz że się.
- Już idę, damo mego serca. Pozwól, że pomogę. Ponoć te schody się zapadają...
I ku ogólnej radości i rozzłoszczonych wrzaskach Lupina, Black podniósł drobnego blondynka i niczym rycerz niosący swą księżniczkę, wyniosłym krokiem wniósł go po schodach. Jednych, następnych, kolejnych i dalszych... Niósł go przez siedem pięter, dopóki betonowe schody nie były już potrzebne uczniom Gryffindoru. Peter patrzył, jak Syriusz pomaga Lupinowi przyjąć pionową postawę. Następnie ukłonił mu się w sposób zupełnie awangardowy, ujął jego dłoń i delikatnie ją ucałował.
- Dziękuję, madame... Mam nadzieję, że nie tylko ten jeden raz mogłem dobyć tego zaszczytu....
- ... Przerażasz mnie - rzekł blondyn.
- A mnie na twój widok płoną lędźwia.... Oczywiście żartuję, nie mam problemów z orientacją...
- Nieważne - wyszeptał przerażony Remus - A teraz rusz się, blokujesz przejście...
Pettigrew, który do tej pory stał w połowie schodów obserwując zaistniałe sceny westchnął postanawiając, że będzie taki jak on. Wyluzowany, dumny i wyniosły. Będzie szczupły i przystojny. Od tej pory będzie kimś!
Ruszył pewnym, kaczkowatym chodem w górę, gdy nagle usłyszał trzask i zapadł się po pas.
Wydarł się nagłośniej jak mógł. Wszyscy się na niego obejrzeli, nawet Black przestał dokuczać Remusowi i oparł się o balustradę. Podparł głowę ręką.
- Ooj, tłuścioszku uważaj, ten beton utrzymuje tylko do JEDNEJ tony... Nie wierzgaj się tak, bo będziesz mokrą, cudownie czerwoną plamą na posadzce parę pięter niżej...
- Przestań! - pisnął przerażony Peter, szamocząc się w mocnym uścisku kamienia wokół.
- Ale co mam przestać? Pet, ja nawet nie zacząłem... Dopiero się rozkręcam. Nie oddychaj zbyt głęboko, chyba że chcesz przewiercić dziurę na wylot i zlecieć z wielkim hukiem na schody niżej. One też się zarwą, spadniesz niżej...
- Dobra, skończ już - zarechotał James. Przybrał ostrożną minę i położył się na ziemi.
- Uratuję cię, grubasie!! - ryknął wyciągajac rękę - Chwyć moją dłoń i...
- Lepiej nie, jeszcze ci tym kwasem przepali...
Potter opadł bez sił na posadzkę. Ze śmiechu nie mógł nic zrobić.
- Jesteś okropny! - wrzasnął powstrzymując rechot - Ja tu życie dla biednej niewiasty poświęcam a ty...
- NIEWIASTY!! HAHAHAHAHAA!! Dobre.... Raczej dla wielkiej kupy gno...
- Dobra, nie wszyscy, w przeciwieństwie do ciebie, o, wielki panie Syriuszu Black, są tu niezkazitelnie idealnie piękni i zdolni, więc może być przymknął swoją twarz i przestał się ze wszystkich nabijać??
Wszyscy spojrzeli na Remusa.
- Dobrze, nadobna panienko. Przymknę swoją twarz. Już jestem cicho.
Teatralnie zamilkł. Peter pisnął jak zdeptywana mysz i zapadł się kilka cali głębiej. Zamknął oczy nie chcąc widzieć tego, co się stanie.
- To już koniec - pomyślał przerażony - Już po mnie... Jeju, jak ja bym teraz zjadł kawałek torcika na czekoladowego... Albo popatrzył się na tę śliczną sąsiadkę z bloku... Aaa... UMIERAAM!!! Boże, nie chcę tego wdzieć... O, ramiona śmierci chwyciły mnie za łokcie... Ale ja nie mogę!! Jestem za ładny, żeby umierać!! PUSZCZAJ MNIE TY... TY POTWORZE!!
Następnie, wedle tego, co rzekł pan Black, umoczył, bo to ostatnie wykrzyczał na całe gardło.
- Ja wiem, że wyglądam trochę nie tak jak powinienem, ale nie musisz krzyczeć... Usiłuję ci pomóc...
Pettigrew otworzył oczy i zaskoczony stwierdził, że za ręce trzyma go Remus, próbując wyciagnąć go z dziury w schodach. Grubasek spłonił się aż po cebulki szarych, mysich włosów i pisnął coś niezrozumiale.
- Dobra, Peter. Głeboki wdech. Trzy... Dwa... Jeden... TERAZ!!
Pettigrew wciągnął brzuch zaciskając powieki, a Remus w tym samym momencie mocno zaparł się nogami o wyższy stopień i z całej siły pociągnął. Tak się wysilił, że aż jęknął. Gdy Peter poczuł, że nie jest już uwięziony w betonowej paszczy doznał takiej ulgi, że puścił bąka. Remus skrzywił się czując ten zapach. Z racji tego, że gdy wyciągał Petera z otworu, ten, zgodnie z prawem fizyki pod działaniem drugiej siły "wyskoczył" z tej dziury i przygniósł chucherkowatego Remusa. Lupin nie bez trudu zepchnął z siebie zmieszanego Pettigrew. Ci kilkadziesiąt stopni wyżej zlewali się niesamowicie. Szczególnie dwóch chłopców o "kłócących się" nazwiskach. Prefekt bezskutecznie próbował ich przekrzyczeć.
- Dz-dziękuję... - wydukał czerwony Peter. Remus dysząc lekko poprawił sobie szatę i potarł lewy policzek drobną dłonią.
- Nie ma za co...
Już bez przeszkód dołączyli do reszty.
- Dobra, dosyć tego przedstawienia! - zawołał prefekt. Wszyscy, w końcu, grzecznie zamilkli - A teraz tędy proszę!
Peter szedł ze spuszczoną głową czując piekący ból brzucha w miejscu, w którym się poobcierał. Było mu wstyd, był na siebie zły i miał ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy z tamtąd nie wychodzić. Nagle obok prawego ucha usłyszał czyjś głos:
- Czegoś się tak zląkł jak cię Dama wyciągała?
- Bo myślałem... - wyszeptał Peter - Myślałem... Że to śmierć... Że już po mnie...
Zerknął niepewnie na Syriusza oczekując salwy śmiechu zbuntowanego bruneta. Ten tylko zaskoczony uniósł brwi.
- Żartujesz.... Remiś naprawdę ci ją przypomina? Nie ma ciała, tylko kości... Puste oczodoły.... Wielką, czarną tunikę w środku wyszywaną na ognistą czerwień i chodzi z wielką kosą... Na szyi ma taką klepsydrę... A z kieszeni tej swojej togi wyciąga długi zwitek pergaminu z nazwiskami przyszłych truposzy?
- A on tak wygląda?...
- Ty serio jesteś takim debilem, czy tylko udajesz?? - Syriusz spuścił z tonu widząc rumieniącego się grubaska. Nawet zrobiło mu się go trochę żal. - Czy Lupin wygląda ci na Ponurego?
- Ponurego?
- No... Ponurego Żniwiarza. To on decyduje kiedy przyjdzie na ciebie czas. Nikt nie ma nad nim kontroli, działa na włąsną rękę. Ma swoją siedzibę w żrącej lawie Hadesu, gdzie na setkach półek poustawiane są klepsydry ze znanym w całym Tartarze piaskiem czasu. Każdy na świecie ma swoją klepsydrę. Ja, ty, Remi, twoi starzy i moi... Nawet Mojry nie mają na niego wpływu. Hmmm.... Ale działa na spółkę z Atropos. Ona mu mówi, czyją nić życia ma przeciąć. Po krótkiej naradzie, Ponury ze strasznie uradowana miną, tak strasznie uradowaną, że aż potwornie ponurą, idzie dokopać ofierze... A gdy już ofiara jest martwa, to wtedy jej klepsydra spada z półki i z głośnym trzaskiem rozbija się na kawałki... A Atropos, słysząc brzęk tłuczonego szkła powielanego głuchym echem przez Tartarskie korytarze, przecina nić.
Peter patrzył z niemym zaskoczeniem na Blacka. Zauważył, że gdy coś opowiadał, z jego oblicza znikał ten zimny, ironiczny wyraz. Jego twarz stawała się łagodniejsza, oczy błyskały ciepłym blaskiem, gestykulował żywo, może nawet zbyt żywo... I odpowiednio intonował głos.
Pettigrew otworzył buzię ze zdumienia. Zawsze inaczej sobie wyobrażał śmierć... On widział to tak, że jest się w ciemnym miejscu, nic nie widzisz. I przylatują po ciebie skrzydlate postacie w białych sukniach, by zabrać cię do Boga...
Pet wyrwał się z zamyślenia, które zaczęło kierować się na pączki i ciastka. Niezbyt przytomnie popatrzył na Blacka, który wlepiał w niego wzrok z uprzejmie zdziwioną miną.
- A tobie co?? Wyglądałeś tak, jakbyś właśnie zaznawał zupełnie niewerbalnej rozkoszy...
- Zamyśliłem się...
- No... Rzeczywiście, ta laleczka na obrazie jest całkiem całkiem, ale bez przesady.
Nagle Peter, po pięciominutowym milczeniu obu stron, zdał sobie z czegoś sprawę.
- Gdzie są wszyscy?
- Poszli. - Uśmiechnął się, uradowany.
Peter pisnął przerażony. Chwycił Blacka za czarną koszulę na piersi i zaczął nim lekko potrząsać.
- O Boże, Boże, co teraz?!
- Teraz umrzemy straszną śmiercią!
- Przyjdzie po nas Ponury?? I Akropol przetnie nam wacki??!!
- E... - Syriusz zamrugał, zbity z tropu. - Nie do końca o TĘ nić mi chodziło, ale załóżmy, że tak... I nie Akropol, tylko Atropos... Kalasz święte imiona, niewierny!! Spłoniesz w ogniu Tartaru!! Ale cześniej ugotują cię w smole... Umrzesz czując zapach siarki, słysząc straszliwy śmiech samego władcy podziemnego królestwa! A jego śmiech sprawi, że z uszu popłynie ci krew... Bo jego śmiech nie jest przeznaczony dla uszu śmiertelnika!
- K-krew-w p-popłyynie m-i z u-u-uszuu-u?? Cz-e-emu-u??
- Bo jest tak straszliwy... Jest jak tysiące igieł wbijających się w ciało... Jak potłuczone szkło rozzsadzające ci czaszkę...
- AAAH!!! Ja tam nie chcę, nie chcę!! Nie pozwól im... Nie pozwól im mnie tam zabrać!! - jęknął padając przed Syriuszem na kolana. Black przewrócił oczami rechocząc.
- C-Co??
- Nic. Wkręcałem cię. Chodź, chyba że chcesz nocować na korytarzu?
- Nie!
- No to dyndaj prędzej i za mną, o niewierny!
Peter posłusznie, niczym zagubiona owieczka za swym pasterzem, ruszył w ślad za podśpiewującym Syriuszem. Przeszli dwa korytarze.
Peter patrzył jak jego towarzysz podchodzi do okna i patrzy na ciemne błonia. Pettigrew poczuł niepokój. Niegdzie nie było widać wejścia do wieży, a Black zdawał się niczym nie przejmować - stanął na parapecie, wychylił się i wydarł na całe błonia w pełnym frustracji i buntu okrzyku. Pet zachichotał nerwowo słysząc echo głosu Sera. Podszeł do Syriusza i popatrzył na jego znudzoną twarz, oświetloną blakiem półksiężyca.
- Cholera... Czemu ja nie umiem latać... - Black zamyślił się na dobre kilka minut. Peter przez cały czas uważnie go obserwował - przez te kilka godzin, stał się wzorcem dla niego, Petera. I właśnie on, ten nieśmiały grubasek, jeszcze kiedyś będzie prawdziwym "macho". Pokaże, na co go stać. Naprawdę będzie kimś!
Peter wypiął pierś i rzekł nieco zduszonym głosem.
- Dobra, to gdzie jest wejście do wieży??
Pettigrew poczuł, jak narasta w nim duma i gniew - Black nawet na niego nie spojrzał.
- GDZIE JEST WEJŚCIE DO WIEŻY SIĘ PYTAM!!!
- Tam, gdzie powinno być.
- GADAJ, BO jak nie... Nie...
- To co??
Black oderwał wzrok od okna i wlepił groźne spojrzenie w Petera. Syriusz uniósł brwi w sceptycznym geście. Podszedł do zmieszanego Petera i schylił się tak, że ich twarze znalazły się na jednej wysokości. Black nie spieszył się - powoli sięgnął do kieszeni po jakieś pudełeczko, wyjął z niego dwa cukierki i włożył je do ust. Przełknął i bawiąc się opakowaniem rzekł:
- Co ci grubasku strzeliło do łba żeby wydzierać na mnie mordę? Hmm?
To powiedziawszy, Black odwócił się i ruszył w stronę rozwidlenia korytarzy. Peter wypuścił z ulgą powietrze i na galaretowatych jeszcze kolanach, poszedł za Syriuszem. Szli kilkanaście minut w ciszy. Peter próbował racjonalnie myśleć, ale zmęczenie oraz ciągle nasuwający mu się obraz pączków i pałeczek lukrecjowych uniemożliwiały mu to. Postanowił się więc oddać marzeniom, biernie obserwując sylwetkę kolegi.
Po jakimś czasie kluczenia dotarli przed wielki obraz, na którym namalowana była dosyć tęga kobieta. W ręku trzymała kieliszek wina. Popatrzyła na nich wyniosłym spojrzeniem i wypowiedziała tylko jedno słowo uniemożliwiające chłopcom wejście do środka:
- Hasło?
- Eee.... My jesteśmy Gryfonami.
- Nie ma hasła, nie ma przejścia.
Peter popatrzył z lękiem na Blacka, który wraźnie tracił cierpliwość, której i tak nie miał zbyt wiele.
- Wpuść nas, jesteśmy z tego domu!
- Bez hasła, nie ma przejścia.
Black sięgnął do kieszeni i wyjął scyzoryk.
- Dla twoich ograniczonych wiadomości, nie cierpię, gdy ktoś lub coś staje mi na drodze. A ty to właśnie robisz. Więc z łaski swej rusz ten spasiony zad i wpuść nas!
-Bez hasła, nie ma przejścia. Kiedy to do ciebie dot... AAAAAA!!!
Peter wrzasnął w duecie z Grubą Damą gdy, Syriusz wziął zamach. Już prawie rozcharatał płótno obrazu, lecz portret odskoczył tak niespodziewanie, że Gryfonowi zabrakło czasu na najmniejszą reakcję - zamiast strażniczce prawie rozcharatał twarz drobnemu Gryfonowi o dziewczęcym wyglądzie.
- AŁA! - jęknął, odskakując w tył i uderzając się w głowę.
- AAAAAA!!! MORDERSTWO!!!
- Zamknij dupę, wielbłądzie! Remus, w porządku?
Syriusz przy akompaniamencie przerażonych jęków Petera pomógł Remusowi wstać.
- Pogięło cię z tym nożem?! Co ty odwalasz?! Ja tu po was wychodzę, gamonie, a ty na mnie z ręką wyskakujesz?!
- ...Przepraszam...
Syknął, kiedy poczuł pięć Remusa na głowie.
- Do wieży, kretynie! - Ręką wskazał mu wejście.
Skinął głową, po czym wgramolił się do środka.
- A ty, na co czekasz? - warknął blondyn do Petera.
Wzdrygnął się, po czym razem z Lupinem wszedł do środka.
Gruba Dama pokręciła z oburzeniem głową.
- Ta dzisiejsza młodzież... - westchnęła.

[ 11 komentarze ]


« 1 5 6 7 8 9 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki