Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Selena
Do 29 maja 2009r pamiętnikiem opiekowała się Tibby
Do 8.10.2007r. pamiętnikiem opiekowała się Maxyria Flemence

Kącik Hermiony

  Notka 4
Dodała Hermiona Wtorek, 28 Lipca, 2009, 11:59

Przepraszam za taki odstęp czasu, ale nadal mam problemy z wirusem atakującym tą stronę. Dzięki za zwrócenie uwagi na wiek Luny i godzinę odjazdu pociągu. Zmieniłam już treść poprzedniej notki i teraz wstawiam nową J. Miłego czytania i zapraszam do Neville’ a (co tam tak mało komentów????).

31 września
Wszystko tu jest tak ekscytujące! Ale najstraszniejsze zdarzyło się dopiero dzisiaj po północy! To wszystko przez tego pyszałkowatego Pottera i jego równie egoistycznego przyjaciela- Rona! Zachciało im się łazić na pojedynki! Ale najpierw musze opisać wszystko, co zdarzyło się do tej pory w Hogwarcie. Byłam już na wszystkich lekcjach, poznałam większość uczniów, mam już na ich temat wystawione opinie, tak samo jak na temat moich nowych nauczycieli. Oczywiście o Dumbledore’ rze już pisałam. Jest on podobno bardzo mądry, inteligentny, w ogóle wybitny z niego czarodziej ale mi przypomina troszeczkę takiego lekkiego dziwaka. Świadczy o tym jego dziwna przemowa: Głupol, Mazgaj, Śmieć… I tak dalej. Nie zapamiętałam wszystkich słów, które wymienił, ale były one lekko inne, niż wszystkie słyszane przeze mnie dotąd przemowy. Dyrektor nie uczy nas. Dokładnie nie wiem, czym się zajmuje. Na pewno podejmuje jakieś ważne decyzje dotyczące szkoły, ale poza tym… nie mam pojęcia.
Ze wszystkich przedmiotów najciekawsza była dotychczas transmutacja. Uczy nas jej profesor McGonagall- wychowawczyni Gryffindoru. To kobieta surowa, z zasadami, ale jest przynajmniej sprawiedliwa. No i przede wszystkim bystra i energiczna. Pokazała nam, co potrafi już na pierwszej lekcji zamieniając katedrę w prosiaka i prosiaka w katedrę. Większości uczniom dech zaparło w piersi, że można coś takiego w ogóle zrobić. Ja wiedziałam, że m o ż n a, ale to zaawansowana magia. Przynajmniej dla mnie. Po zapisaniu mnóstwa magicznych formułek i reguł przyszedł czas na ćwiczenia praktyczne. McGonagall rozdała nam zapałki i kazała przemienić je w igłę. Pod koniec lekcji tylko mnie, cokolwiek wyszło. Moja zapałka była srebrna i miała zaostrzone końce.
Nie za ciekawym przedmiotem jest historia magii. Prowadzi ją profesor Binns- jedyny nauczyciel, który jest d u c h e m. Plotki głoszą, że do tej pory nie zorientował się, że jest duchem, ale ja w to nie wierzę. Musiał by być naprawdę głupi. Wprawdzie bez przerwy usypia, kiedy my przepisujemy daty i wydarzenia na pergaminy, ale to chyba jeszcze o niczym nie świadczy.
Jedynym nauczycielem, którego naprawdę nie lubię jest profesor Severus Snape. Uczy eliksirów. Ma długi, haczykowaty nos, nosi długi, czarny płaszcz i jest tak jawnie niesprawiedliwy… Szczególnie dla Pottera. Jest chyba jedynym nauczycielem, który naprawdę go nie lubi. Ale Potter chyba też za nim za bardzo nie przepada…
Jest jeszcze profesor Flitwick, nauczyciel zaklęć i uroków, o bardzo małym wzroście; profesor Sprout, która naucza zielarstwa trzy razy w tygodniu, w cieplarniach; natomiast z panią Sinistrą w każdą środę o północy studiujemy niebo.
Naturalnie nie mogę nie opisać ze szczegółami profesora Quirella. Uczy nas Obrony Przed Czarną Magią, ale coś mi się wydaje, że nawet żółw potrafi więcej od niego. Quirell jąka się i nie potrafi sklecić zdania mniej niż w przeciągu minuty. Na głowie nosi ogromny turban. Na początku wszyscy myśleli, że to od profesora tak śmierdzi czosnkiem (podobno je go, aby odstraszać wampiry), ale coś mi się wydaję, że cuchnie tak nie on, ale jego turban.
Oczywiście wszyscy nie mogli doczekać się pierwszej lekcji latania. Naprawdę zaczęłam panikować, bo tej dziedziny nie mogłam się nauczyć z książek. Chociaż próbowałam. Przeczytałam cały „Quidditch przez wieki” w jedną noc i starałam się wszystko zapamiętać, ale lekcja i tak była tragiczna. Na początku profesor Hooch kazała nam przywołać do siebie miotły, wyciągając w jej kierunku rękę i krzycząc „Do mnie”. Jak się spodziewałam, nie wyszło mi za pierwszym razem. Moja miotła potoczyła się po trawie, miotła Neville’ a Longbottom’ a ani drgnęła, natomiast miotła Pottera wleciała mu prosto w rękę. To takie niesprawiedliwe, że nieuki mają do czegoś talent i mimo, że jest im nauka obojętna dostają pochwały i nagrody, natomiast ci, którzy naprawdę dużo się uczą dostają figę z makiem, bo nie mają talentu. Ale najgorsze zdarzyło się dopiero potem. Neville dostał od babci przypominajkę- magiczną kulę, która przybiera czerwony kolor, kiedy osoba ją trzymająca, czegoś zapomniała. Naturalnie Neville bez przerwy kwękał, że on zupełnie nie pamięta o czym zapomniał, a jego przypominajkę i tak jest purpurowa. Oszaleć było można na śniadaniu. W każdym bądź razie Longbottom wziął tą przypominajkę ze sobą na lekcję latania i oto co się stało. Pani Hooch powiedziała nam, że na gwizdek wszyscy mamy mocno odbić się od ziemi i unieść się na miotłach w powietrze. Jeszcze nie zdążyła powiedzieć dwa, a Neville przerażony i zdrętwiały ze strachu pofrunął w górę. Znalazł się naprawdę wysoko. Wszyscy zaczęli panikować, podczas kiedy pani Hooch próbowała ściągnąć chłopaka na dół. Nagle rozległo się głośny huk i Longbottom wylądował na trawie ze złamanym nadgarstkiem. Wszyscy byli przerażeni. Pani Hooch zabrała go do skrzydła szpitalnego i wyraźnie powiedziała, że nikt ma nawet nie MYŚLEĆ o wsiadaniu na miotłę, bo WYLECI ze szkoły, zanim zdąży powiedzieć quidditch. Naturalnie Ślizgoni, z którymi mieliśmy tą lekcję, mieli panią Hooch gdzieś. Draco Malfoy (ten nieprzyjemny i arogancki chłopak, którego poznałam w pociągu) zabrał Neville’ owi przypominajkę, wsiadł na miotłę i położył ją na drzewie! Ja miałam na tyle rozumu w głowie, żeby nie dosiadać miotły, ale najwyraźniej rozsądna byłam tylko ja. Bo kto oczywiście dosiadł miotły i zaczął gonić Malfoy’ a? Oczywiście słynny Harry Potter, któremu wszystko wolno! Próbowałam go powstrzymać tłumacząc, że cały Gryffindor będzie miał przez niego kłopoty, ale on w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi! I później dopiero się działo. Ten idiota musiał przelecieć na miotle pod oknem gabinetu profesor McGonagall, bo niedługo potem jak odzyskał przypominajkę nauczycielka transmutacji wparowała (inaczej się tego nie da określić) wściekła na błonia i kazała Harry’ emu iść za sobą. Myślałam (zresztą jak wszyscy), że ma ona zamiar wyrzucić go ze szkoły, ale NIE! Potter DOSTAŁ SIĘ DO DRUŻYNY QUIDDITCHA!! Czemu ktoś, kto jest taki popularny i przez wszystkich uwielbiany, zamiast kary zawsze dostaje nagrodę? To takie niesprawiedliwe! A, oczywiście ci, którzy grzecznie siedzieli na ziemi, dostali ponownie figę z makiem. Jak to cudownie, że w świecie czarodziejów panuje taka rażąca sprawiedliwość.
Mimo, że to wydaje się okropne, niesprawiedliwe i po prostu straszne, nie było to najgorsze zdarzenie w tym tygodniu. Najgorsze zdarzyło się dopiero dzisiaj wieczorem. A konkretniej w nocy. Naturalnie niechcący usłyszałam, jak Malfoy wyzywa Pottera na pojedynek o północy, przy obiedzie. Grzecznie zwróciłam mu uwagę, że znowu chce się wpakować w kłopoty i że powinien bardziej się nad tym zastanowić. Ale, oczywiście, on potraktował mnie tak jak zwykle, czyli stwierdził, że nie powinnam pakować swojego długiego nosa w nieswoje sprawy. Wiedziałam, że nie posłucha moich rad, dlatego byłam gotowa zatrzymać go własnym ciałem, aby nigdzie nie wychodził. Siedziałam cicho w fotelu, aż do 23.30, kiedy to usłyszałam głos Pottera i Weasley’ a schodzących po schodach. Naturalnie wstałam z fotela i bezskutecznie zaczęłam im tłumaczyć, jak to narażą się profesor McGonagall; że Slytherin znowu wygra Puchar Domów, ponieważ przez nich stracimy punkty, które zyskałam za zaklęcia świetlne; że postępują bardzo egoistycznie, bo tu chodzi o cały nasz dom, a nie tylko o nich i że będą tego bardzo żałować, kiedy będą siedzieć razem w pociągu odwożącego ich na peron 9 i 3/4. Chodziło mi o dobro CAŁEGO domu, ale oni potraktowali mnie jak jakąś namolną paniusię. Byłam tak bardzo na nich zła, że wyszłam za nimi z Pokoju Wspólnego i trafiłam na korytarz. Kiedy doszłam do wniosku, że nie da się im przemówić do rozsądku, zawróciłam w kierunku portretu Grubej Damy, który jest drzwiami do Wieży Gryffindoru. Ale niestety Grubej Damy nie było. Pewnie zrobiła sobie spacer do swojej przyjaciółki portretowej Violet. W każdym bądź razie zostałam wpakowana w niezły pasztet. Nie miałam ochoty zostać pod portretem czekając na Damę i jednocześnie prawdopodobnie narazić się naszemu woźnemu- Filchowi i jego kotce- pani Noriss, którzy patrolują korytarze. Gdyby mnie tam znaleźli, na pewno obudzili by profesor McGonagall, a ona odjęła by punkty Gryffindorowi, dlatego pobiegłam za tymi egoistami. Ale patrząc na to teraz, sądzę, że lepiej zrobiłabym zostając pod portretem, bo jak się okazało miała to być noc pełna wrażeń. Oczywiście Ronald potraktował mnie wyjątkowo oschle, stwierdził, że jestem bezczelna i powinnam zjeżdżać, bo jak w końcu nauczy się Klątwy Upiorów, o której opowiadał Quirell na lekcji Obrony Przed Czarną Magią, to wtedy będę się miała z pyszna. Myślałam wtedy, że pęknę ze śmiechu, bo JA oczywiście wiem, jak się rzuca Klątwe Upiorów. I wiem, jak się przed nią bronić. Miałam ochotę mu to powiedzieć, ale się powstrzymałam. Nie będę zniżać się do jego poziomu. I kiedy tak sobie myślałam, natknęliśmy się na Neville’ a, ubranego w ładną niebieską piżamkę, chrapiącego na podłodze. Cóż, wyglądał trochę żałośnie. Półprzytomny powiedział nam, że Pani Pomfrey- nasza szkolna pielęgniarka, wypuściła go ze Skrzydła Szpitalnego, ale on zapomniał hasła do Pokoju Wspólnego. Podałam mu hasło, ale to i tak nie zmieniło jego sytuacji- Gruba Dama poszła na wycieczkę i teraz nikt z naszej czwórki nie mógł wrócić do swojego dormitorium. Dlatego Neville poszedł z nami. Weasley i Potter byli wkurzeni jak nigdy, ale to oni mnie w to wpakowali, więc to była ich wina. Nie ma się co wściekać- taka prawda. No bo, czy oni naprawdę myśleli, że ja nic nie zrobię w tej sprawie? NIC, zupełnie NIC? Wolne żarty. Łamanie regulaminu w pierwszym miesiącu szkoły- to może naruszyć reputację Gryffindoru! Czy te samoluby myślały, że ja nie zareaguję na takie jawne łamanie kodeksu szkoły, będę siedziała z rozłożonymi rękami i tylko im jęczała nad uchem? Jeżeli tak, to się pomylili.
Kiedy poszliśmy na korytarz, gdzie miał się odbyć pojedynek nikogo nie zastaliśmy. Ron zaczął wysuwać swoje domysły- że albo Malfoy się spóźni, albo stchórzył. Obstawiałam to drugie, do kiedy nie usłyszałam głosu Filcha. I wtedy zaczęła się szaleńcza gonitwa. Próbowałam biec najszybciej jak mogłam, ale z w-fu miałam 2, więc nic dziwnego, że nie byłam za szybka. Do tego dostałam strasznej kolki. Uciekałam naprawdę najszybciej jak mogłam. Za mną pędził Neville, a przede mną gnali Potter i Weasley. Pierwsze drzwi były dla nas cudownym ratunkiem. Panika ogarnęła ich trójkę, kiedy okazało się, że drzwi są zamknięte. Na szczęście zachowałam jasność umysłu w tej jakże ciemnej sytuacji i rzuciłam proste zaklęcie Alohomora. Drzwi natychmiast się otworzyły, a my zdruzgotani wpadliśmy do środka, nawet nie oglądając, CO tak naprawdę znajduje się w pokoju. Co było bardzo, bardzo, bardzo, bardzo dużym błędem. Kiedy ja wyjaśniałam Potterowi, że Malfoy zrobił go w balona i to była tylko prosta pułapka, Neville obejrzał się za siebie. I wtedy już wszyscy (włącznie ze mną) wpadliśmy w panikę. Bowiem za nami stał ogromny, włochaty, trzygłowy pies śliniący się i wystawiający na nas zęby. Aż dziwię się, że nikt nie usłyszał naszych krzyków. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, dotarliśmy do Grubej Damy (mimo jej niezadowolenia, gdzieśmy to byli o tej porze) i spokojnie weszliśmy do Pokoju Wspólnego. Razem z Harrym, Ronaldem i Neville’ em wspinaliśmy się na górę, kiedy wręcz nie wytrzymałam. Potter i Weasley gadali o tym potworze. „Co oni sobie myślą trzymając takiego psa w szkole? On potrzebuje jakiegoś wybiegu”. To słowa Rona. To był taki głupi tekst, że nie mogłam się powstrzymać i otwarcie im powiedziałam coś, co zdaje się, że tylko ja zauważyłam. Bo ten potwór stał na jakiejś klapie, czyli najwyraźniej czegoś pilnował. Ale koronowanym głowom nie wpadł do głowy taki pomysł, bo oni „zwracali uwagę tylko na głowy. Bo jakbym nie zauważyła, pies miał je trzy”. Oni są śmieszni. I tak przez nich mam całą noc nie przespaną, mnóstwo kłopotów na głowie, popsuty humor i psa pilnującego czegoś, w moich myślach.

[ 968 komentarze ]


 
Notka 3
Dodała Hermiona Poniedziałek, 13 Lipca, 2009, 20:54

1 września
To TEN dzień. TEN dzień, kiedy wreszcie dotrę do mojej nowej szkoły dla magicznych uczniów. To takie… niewiarygodne. Spotkam setkę osób, które potrafią czarować. Ja sama potrafię czarować, ale do mnie to jeszcze nie dociera. Rano spakowałam wszystkie swoje potrzebne rzeczy- kociołek, składniki eliksirów, podręczniki, pióra i atrament, szatę czarodzieja i inne ciuchy. Wyjechałam z rodzicami bardzo wcześnie. Wolałam być wcześniej, niż spóźnić się na pociąg. Pojazd ten wyrusza ze stacji King Cross z peronu nr. 9 i 3/4. Kiedy Dumbledore powiedział mi z jakiego peronu wyrusza pojazd, który ma mnie zawieść na miejsce, miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Bo nie było takiego peronu. Jest peron 9 i 10, ale 9 i ľ nigdy nie istniał. Tak sobie myślałam. I nie omieszkałam wspomnieć o tym mojemu nowemu dyrektorowi. Ale on spojrzał się na mnie wyrozumiałym wzrokiem i odpowiedział mi, jakby to było zupełnie oczywiste:
-Musisz przejść przez barierkę pomiędzy peronem 9 i 10.
Mimo, że nie mogłam w to uwierzyć, posłuchałam się go. W końcu widziałam ulicę Pokątną na własne oczy (nie była to żadna iluzja), więc powinnam uwierzyć dyrektorowi i w tej sprawie. Ale miałam wiele wątpliwości. W końcu, czy nikt nie zauważy jak nagle przejdę sobie przez barierkę i zniknę po jej drugiej stronie. Cóż, to trochę zaskakujący widok dla mugoli. Poza tym, co jeżeli się roztrzaskam, albo dostanę się na inny peron? Kiedy dotarłam na dworzec King Cross moim jedynym marzeniem było wrócić do domu i schować głowę pod poduszką, aby nie musieć przez to wszystko przechodzić. Z natury byłam raczej odważną osobą, ale kiedy chodzi o magię zamieniam się w tchórza. Miałam tyle wątpliwości, że już nawet chciałam zrezygnować. Co by się stało, gdybym nie pojechała do Hogwartu? Czy dyrektor znowu by mnie odwiedził? Na pewno, ale co by mówił? Zmusił czarami do podjęcia czarodziejskiej nauki, czy zostawił wolną wolę?
-Kochanie, wszystko w porządku?- spytała moja mama, kiedy niepewnie stanęłam przed barierką.
Danielle Grenger miała w oczach łzy, które łagodnie osuszała chusteczką do nosa. Sama bym płakała jak bóbr, gdyby nie mój strach przed ujrzeniem tego innego peronu. Moje przerażenie osiągnęło szczytny punkt, gdy tata stwierdził nagle, że powinnam ruszać już w drogę. Przeświadczenie, że powinnam wziąć w tej chwili nogi za pas stało się strasznie silne. Ale nie zrobiłam niczego takiego. „Zostałam stworzona do wielkich rzeczy”- stwierdziłam czując piekące łzy pod powiekami- „dlatego dzisiaj wstąpię w ten nowy świat i nie ucieknę jak podpowiada mi rozum, ale pójdę na przód jak podpowiada mi serce”. Mówiąc w myślach cytat z „Kariny” przestąpiłam barierkę z zamkniętymi oczami. To co ujrzałam po drugiej stronie strasznie mnie zaskoczyło. Oczekiwałam czegoś… bo ja wiem… mniej normalnego, a ujrzałam tylko zwykły peron. Na szynach znajdował się najnormalniejszy na świecie czerwony pociąg, wokół którego tłoczyło się mnóstwo ludzi. Jedynym szczegółem, który nie pasowałby do mugolskiego peronu, było pohukiwanie sów, rechot żab i piszczenie szczurów oraz pokrzykiwania zdesperowanych mam wołających do swoich dzieci siedzących w przedziałach „Kochanie, nie zgub samopiszącego pióra. Było bardzo drogie!”, „Skarbie, pamiętaj, żeby wysłać mi sowę, jak dojedziesz do Hogwartu” albo „Zachary, nie wdawaj się w czarodziejskie pojedynki, dopóki nie dowiesz się, jak walczyć”. Te wołania były chyba najdziwniejsze dla zwykłego nieczarodzieja. Bo kto słyszał o samopiszącym piórze, wysyłaniu sów albo czarodziejskich pojedynkach? Spojrzałam na wielki zegar znajdujący się na barierce naprzeciwko mnie. Była 10.45 O 11.00 miał odjeżdżać pociąg. Część tremy już ze mnie opadła, bo najtrudniejsze (czyli przejście przez barierkę) miałam już za sobą. Jeszcze tylko musze znaleźć sobie odpowiednie miejsca w wagonie, a później czeka mnie długa, bardzo długa podróż. Ale nie sądzę, żebym się nudziła. Mogę w końcu powtarzać sobie wszystkie proste zaklęcia, których nauczyłam się z książek do zaklęć. Najpotrzebniejsze wypisałam sobie w notatniku, który spakowałam do plecaka- bagażu podręcznego. Z tymi myślami udałam się w stronę czerwonego olbrzyma. Z poważną miną, nie zdradzającą żadnych uczuć, zaczęłam szukać wolnego przedziału. Mimo, że było jeszcze 15 minut do odjazdu, pociąg był już prawie pełny. Znalazłam jakiś w miarę pusty wagon i usadowiłam się w środku. Pamiętam dokładnie wszystkich, których poznałam podczas jazdy. Chociaż w sumie nie było ich wielu. Naprzeciwko mnie siedziała szczupła dziewczyna o długich brązowych włosach i czarnych oczach. Przedstawiła mi się jako Parvati Patil. Z jej ciemnej skóry i sposobu ubierania się wywnioskowałam, że to chyba hinduska. Koło niej siedziała jej siostra bliźniaczka. Obok sióstr Patil siedział niski i pulchny chłopczyk. Miał malutkie, przerażone oczy, a z kieszeni jego bluzy wystawała wielka, oślizgła ropucha. On przedstawił mi się jako Neville Longbottom. Wyglądał na nieco roztrzepanego i niezdarnego chłopaka. Potwierdził to sam fakt, że w połowie drogi zaczął krzyczeć i wydzierać się na całe gardło „Moja Teodora! Teodora zniknęła! TEODORO, TEODORKO, GDZIE JESTEŚ???”. To były straszne chwile, szczególnie wtedy, kiedy z jego przerażonych oczek, zaczęły wypływać łzy. Spróbowałam go jakoś pocieszyć, ale wszystkie moje wysiłki były na nic. Wciąż mamrotał, że babcia go zabije, że bez Teodory nie ma po co wracać do domu i że to była jego ukochana ropucha. Kiedy wreszcie zorientowałam się, że chodzi mu tylko o tą oślizgłą poczwarę, zaproponowałam mu pomoc w jej szukaniu. W końcu nic się nie stanie, jeżeli będę chodzić po wagonach i pytać o jego ropuchę. Chyba nie złamię tym, żadnego punktu regulaminu szkolnego. Z tą myślą podniosłam się z miejsca i ruszyłam na obchód. Oczywiście nikt nie widział jego żaby, ale dwóch chłopców zapadło mi w pamięć. Jeden z nich był tym słynnym Harrym Potterem, który pokonał samego Sami- Wiecie- Kogo. Sami- Wiecie- Kto to najpotężniejszy czarodziej wszechświatów- przynajmniej tak się o nim mówi. Budzi taką grozę, że nikt nigdy nie chce wymawiać jego imienia. Nie jestem głupia- też nie będę go wymawiać. Zapadł mi w pamięć, ponieważ zachowywał się jak szczególny tępak. Oczywiście, nie powiedziałam mu tego prosto w twarz tylko grzecznie się przedstawiłam. Naturalnie jego rudawy przyjaciel potraktował mnie wyjątkowo oschle, mimo, że nic nie zrobiłam. Zostałam tylko podczas momentu, kiedy rudzielec rzucał zaklęcie na swojego szczura. Było ono tak śmieszne, że miałam ochotę zacząć śmiać się z niego na całe gardło. Byłam jednak pewna, że to by go mocno zraniło, dlatego postanowiłam pokazać mu, jak się rzuca prawdziwe zaklęcia. Usiadłam naprzeciwko tego całego Pottera i prostym zaklęciem „Reparo” naprawiłam mu okulary. Obydwóm opadła szczęka, ale to nic dziwnego. Nie wyglądali na wybitnie inteligentnych.
Drugim chłopcem, którego szczególnie zapamiętałam był szczupły blondyn. Jego zapamiętałam z ogromnego chamstwa. Potraktował mnie jak najgorsze popychadło, kiedy stwierdziłam, że moi rodzice są mugolami. A to przecież nie ja wybierałam sobie rodziców (chociaż gdybym mogła sobie wybrać, to i tak bym ich nie zamieniła na innych). Razem z nimi siedziały jakieś dwa dryblasy, którym raczej wolałam nie podpadać, więc szybko wycofałam się z ich przedziału. Kiedy wróciłam do swojego wagonu chciało mi się płakać. Powitanie jakie zgotował mi blondynek wcale mnie nie ucieszyło. Już podejrzewałam, że będziemy wrogami.
Moje rozmyślania przerwał zapłakany Neville. Kiedy zapewniłam go ze smutkiem w głosie, że nikt nie widział jego ropuchy ponownie zalał się łzami. Nie mogłam patrzeć na jego płacz. Wyglądał jak małe, pulchne, zrozpaczone dziecko. Zrobiło mi się go strasznie szkoda.
-Neville, przejdź się jeszcze raz po wagonach. Może ktoś znalazł twoją ropuchę.- zaproponowałam mu klepiąc go lekko po ramieniu.
Zapłakany wstał i ruszył na obchód pociągu. A ja zostałam sam na sam z dziwną Luną. Cała podróż minęła mi spokojnie, bez ani jednej przygody. Pod koniec drogi Neville znalazł Teodorę pod swoim siedzeniem i na tym skończył się jego lament. Na szczęście, bo miałam go już serdecznie dość. Ale kto by nie miał? Bez przerwy płakał, marudził, krzyczał, nawoływał Teodorę, po czym znowu płakał, marudził itd. Kiedy wysiadaliśmy z pociągu była już godzina 18.00, czyli najwyższy czas, żeby coś zjeść. Wprawdzie po pociągu przeszła kobieta nawołując „Smakołyki! Smakołyki! Może coś z wózka, kochaneczki?”, ale nie sprzedawała nic, co nie przyprawiłoby mnie o wymioty. Żywe czekoladowe żaby, czy fasolki Berttiego Botta o smaku kompostu, to nie jest moje upragnione jedzenie. Wprawdzie mogłam się skusić na Dyniowe Paszteciki, ale co jeżeli były to żywe dynie albo jakieś inne czarodziejskie wymysły? Wolałam spokojnie czekać, aż dojedziemy do Hogwartu. No i w końcu dotarliśmy.
Najpierw jednak musieliśmy przepłynąć łódkami przez ogromne jezioro i dopiero wtedy ujrzeliśmy Hogwart- nasz nowy dom. Był to ogromny zamek z wieloma basztami i wieżyczkami oraz rozjarzonymi oknami, stojący na wysokiej górze. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Wyglądał bardzo… imponująco. No, na pewno robił wrażenie na pierwszoroczniakach, czyli (o zgrozo!) na mnie. W powietrzu zaczął unosić się chłód, dlatego pośpiesznie weszliśmy przez otwarte wrota do szkoły. W środku wyglądała ona jeszcze bardziej okazale. Na ścianach wisiały obrazy i (na początku nie mogłam w to uwierzyć) portrety, które się ruszały!!!! Tak samo zresztą jak schody, które okazały się bardzo zdradzieckie (jeden stopień trzeba omijać) i… ruchliwe. Potrafiły oderwać się od jednego końca podłogi i przytwierdzić się do drugiego. Ale to co najbardziej mnie zaskoczyło i -z niechęcią muszę przyznać- trochę przestraszyło było duchami! Najprawdziwszymi na świecie zjawami. Przezroczystymi, strasznymi i bardzo zimnymi duchami. Kiedy wreszcie weszliśmy do jadalni (wielkości całego mojego domku włącznie z ogródkiem) jakaś starszawa, srogo wyglądająca kobieta położyła na krześle jakiś stary kapelusz. Był cały brudny, postrzępiony i wyglądał jakby miał tysiąc lat. Oczywiście wiedziałam wszystko o tym „kapeluszu”. Była to Tiara Przydziału, która przydzielała pierwszoroczniaków do poszczególnych domów- Gryffindoru, Slytherinu, Ravenclawu lub Hufflepuffu. Naturalnie inni byli przerażeni, nie mieli pojęcia, co się zaraz wydarzy. A ja wiedziałam, że tiara otworzy zaraz swoje „usta” i zacznie śpiewać pieśń, do nas skierowaną, a później przydzieli nas do poszczególnych domów. Mimo, że wiedziałam zdecydowanie więcej od innych uczniów, strach mnie nie opuszczał. Bałam się, że zrobię z siebie idiotkę, Tiara przydzieli mnie do złego domu albo, co gorsza, stwierdzi, że nie nadaję się do żadnego z nich i będą musieli odesłać mnie do domu. Wprawdzie nie czytałam o żadnym takim przypadku, ale strach nie jest racjonalny.
-Hermiona Grenger.- wyczytała z listy kobieta o surowym wyglądzie.
Z drżącymi kolanami podeszłam do stołka i włożyłam tiarę na głowę. Teraz nie słyszałam już nic. Tiara zakrywała mi szczelnie uszy. Miałam wrażenie jakbym siedziała na tym stołku pół godziny, ale zapewne było to tylko kilka sekund. GRYFFINDOR ryknęła Tiara Przydziału. Szybko zeskoczyłam ze stołka i pognałam usiąść przy klaszczącym stole. Kiedy wszyscy dostali się już do swoich domów, podano kolację. A raczej puste talerze i półmiski wypełniły się przepysznymi potrawami. Stoły uginały się pod jedzeniem. Sama zjadłam tyle, ile nie zjadłam przez trzy dni w domu. Ale nie mogłam się oprzeć kawałkom kurczaka, pieczonym ziemniaczkom, puddingowi i strudlom. Teraz leżę sobie w swoim łóżku, w swoim dormitorium, które dzielę razem z Parvati Patil i Lavander Brown, przyświecam sobie latarką i padam ze zmęczenia. Ten dzień był pełen wrażeń, ale najlepsze dopiero zacznie się jutro. Och, już nie mogę się doczekać swoich pierwszych zajęć magicznych!!!!!

[ 1300 komentarze ]


 
Notka 2
Dodała Hermiona Wtorek, 23 Czerwca, 2009, 18:40

23 lipca
Obudziłam się z przeświadczeniem, że wszystko, co wczoraj się zdarzyło było niezwykłym snem. No bo dajcie spokój! Czary? Magia? Różdżki? To było bez sensu. Niestety moi rodzice mieli ten sam sen co ja. Muszę więc uwierzyć, że to wszystko, co wczoraj usłyszałam to prawda. Z jednej strony ogromnie się cieszę, że pojadę do tej Szkoły dla uzdolnionych magicznie, ale z drugiej… Czuję się trochę jak dziwoląg. Dziwoląg, który potrafi czarować. W mojej normalnej szkole, do której chodziłam do tej pory byłam zwyczajną kujonką i lizuską. Rozumie się samo przez się, że nie miałam żadnych bliskich przyjaciół. Nawet ci z kółka biologicznego unikali mnie jak ognia. To było przykre, ale nigdy nie zrezygnowałam ze swojej „kujonowatości”. W końcu od nauki zależało całe moje życie. Nie mogłam przestać się dobrze uczyć, tylko dlatego, że zdobyłabym dzięki temu paru znajomych, którzy i tak zostawili by mnie na lodzie przy pierwszej lepszej okazji. Pewnie w nowej szkole też nie będę miała za wielu przyjaciół, ale wolę posiąść umiejętności magii, niż tarzać się w Kremowym Piwie na jakichś czarodziejskich przyjęciach. Nie jestem duszą towarzystwa. Od zawsze byłam samotniczką, kujonką, molem książkowym. Cóż, ludzie są różni. Mam nadzieję, że w Szkole Magii i Czarodziejstwa uczniowie okażą się bardziej tolerancyjni niż ci, z którymi zetknęłam się dotychczas. Mama właśnie woła mnie na obiad. Zaraz po nim zjawi się tu mój nowy dyrektor i razem wybierzemy się na ulicę Pokątną. Ciekawe czym różni się od innych znanych mi mugolskich ulic?
*
To było niesamowite przeżycie! Nigdy nie widziałam jeszcze czegoś tak niezwykłego! Mój zmysł mnie nie zawiódł- ulica Pokątna różniła się od znanych mi ulic. I to bardzo! Po pierwsze: na tą „ulicę” wchodzi się przez pub o dość niezwykłej nazwie- „Dziurawy Kocioł”. Za barem stoi gruby, garbaty barman (z tego, co się orientuję ma na imię Tom), a przy stolikach mnóstwo czarownic i czarodziejów! Z tego jak tłum ludzi rzucił się na Dumbledore’ a zasypując go pytaniami, chwaląc jego decyzje i oskarżając o różne czyny wywnioskowałam, że to chyba jeden z najbardziej znanych czarodziejów w świecie magii. To miło, że akurat z nim zwiedzałam to miejsce. Czułam się naprawdę bardzo, bardzo ważna. Mimo tego, że wszyscy zdają się szanować dyrektora, ja nadal uważam go za lekkiego dziwaka (ale nigdy w życiu się do tego nie przyznam!). Wracając do tematu: aby dostać się na Pokątną należy stuknąć parę razy w mur czarodziejską różdżką. Kiedy nagle w murze zaczął się tworzyć wielki otwór myślałam, że moja szczęka dotknie podłogi. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam czegoś równie dziwnego. Ale jak widać za pomocą różdżki można zrobić wiele rzeczy. Kiedy przeszłam przez otwór w murze zobaczyłam coś czego zupełnie się nie spodziewałam. Na pozór zwyczajna ulica tętniła życiem! Ludzie (zazwyczaj ubrani w długie czarne płaszcze- szaty czarodziejów- i z kapeluszami na głowach) kupowali, śmiali się, rozmawiali, kłócili. Usłyszałam nawet, że jakaś kobieta mamrocze do siebie, że jej zdaniem siedemnaście sykli za smoczą wątrobę to zdecydowanie za dużo. Na początku wzięłam ją za skończoną wariatkę, no bo kto normalny narzeka na smoczą wątrobę! Przecież smoki nawet nie istnieją! Ale pomyliłam się. Mugole nie wiedzą wielu rzeczy o prawdziwym świecie. Żyją jakby w świecie iluzji wytworzonym przez czarodziejów. Ja do tego czasu też tak żyłam, a teraz proszę! Co zrobiło na mnie największe wrażenie? Oto lista:
1)Chyba najbardziej zaskoczył mnie bank Gringotta. To bardzo wysoki, śnieżnobiały budynek. Na drzwiach miał napisany ostrzegawczy wierszyk dla złodziei, którzy chcieliby okraść bank. Dokładnie go już nie pamiętam. Było tam coś o marnym losie złodziei i tym, że zamiast złota, obrócą się w proch. Jakoś tak. Ale nie to było w tym budynku najdziwniejsze, ponieważ nie obsługiwali go ludzie, ale… GOBLINY. Po raz kolejny dzisiejszego dnia szczęka opadła mi do samej ziemi. Gobliny są paskudne- tyle wiem. I są podobno bardzo inteligentne (powiedział mi to Dumbledore). Mają śniadą, chytrą twarz, spiczastą bródkę i bardzo długie palce. Odrażające!
2)Sklep Ollivandera z różdżkami jest prawie tak samo niezwykły jak czarodziejski bank. Wprawdzie Ollivander nie jest goblinem, ale w tym sklepie aż czuć magię. To średniej wielkości pomieszczenie, gdzie wszędzie zostały umieszczone pułki z podłużnymi pakunkami. W nich znajdują się różdżki. Sklepikarz jest dość dziwną osobą. Twierdzi on, że to nie czarodziej wybiera różdżkę, ale różdżka czarodzieja. Nigdy nie słyszałam jeszcze tak dziwnego stwierdzenia! To tak jakby różdżka miała mózg- myślała i żyła. Bzura. Chociaż teraz nic nie powinno mnie już zaskoczyć. Wybrałam swoją różdżkę dość szybko. Wcześniej wypróbowałam chyba z dziesięć innych, ale tylko jedna sprawiła, że poczułam na karku gęsią skórkę. Jest podobno giętka, 12 1/4 cala, drewno różane, pióro Feniksa. Idealna do rzucania zaklęć! Już nie mogę się doczekać, aby jej użyć.
3)Centrum Handlowe Eeylopa. Jest to zwyczajne szare, brudne pomieszczenie. Długie, sięgające podłogi zasłony nie wpuszczają do niego za dużo światła, na klatkach jest pełno kurzu. Napisałam klatkach. Właśnie one czynią ten sklep, jednym z najdziwniejszych, najciekawszych i najfajniejszych centrów jakie kiedykolwiek widziałam. Dlaczego? Bo nie są to zwyczajne klatki. To znaczy klatki, owszem, są zwyczajne, ale nie ich zawartość. A w środku nich znajdują się… sowy. Milion nocnych łowców wlepiających w ciebie swe czerwone ślepia, jakby chciały zapytać, który z nich najbardziej ci się podoba. Nigdy jeszcze nie widziałam sów. Mugole twierdzą uparcie, że te ptaki są na wymarciu, dotychczas sama tak myślałam, a teraz! Wchodzę do pierwszego lepszego sklepu na czarodziejskiej ulicy i proszę! Serki sów na zawołanie, setki gatunków, setki kolorów upierzenia. Bardzo chciałabym mieć sowę śnieżną. Jest taka majestatyczna, jakby królowa, która tylko czeka aż ją obsłużą. Ma przepiękne białe upierzenie i cudowne ślepia. Ale wszystko to, co jest mi potrzebne do Hogwartu (kociołek do przyrządzania eliksirów, magiczne podręczniki, składniki do wywarów) funduje mi Szkoła, ponieważ mnie na to wszystko nie stać. Dumbledore uprzedził mnie, że chociaż bardzo chciałby kupić mi jakiś prezent, nie może. Oczywiście, nie sprzeczałam się z nim. Ale jak fajnie byłoby mieć takiego puchacza (one podobno w czarodziejskim świecie zastępują listonoszy!!!).
4)Apteka. Niby nic zwyczajnego, a jednak. Bo czy w normalnej aptece można znaleźć rogi jednorożca, wątrobę smoka albo oczy żuków? Nie sądzę! Jedynym minusem tego niezwykłego miejsca jest okropny, okropny, okropny smród! Weszłam i od razu wyszłam. I postaram się jak najmniej tam przebywać.
5)Księgarnia. Milion książek o gotowaniu („Magiczne potrawy przyrządzane w kociołkach ze złota”), sprzątaniu („Jak posprzątać dom z różdżką w ręku”), finansach („Galeony, galeony, galeony”). Jak również bajki i opowiadania („Legendy i Mity o Czarodziejach”). Nigdy nie widziałam jeszcze tylu niezwykłych książek.

To wszystko było niesamowite! Te magiczne miejsca, widoki, ludzie! Nadal nie mogę uwierzyć, że jestem czarodziejką. Osobą tak niezwykłą. Ciągle wydaję mi się, że to tylko sen. Piękny sen. Na szczęście Dumbledore opowiedział mi tyle faktów związanych ze szkołą, że aż ciężko nie wierzyć w jego słowa. A jednak… Gdybym nie zobaczyła tego wszystkiego na własne oczy, myślałabym, że to jakiś głupi żart, zrobiony przez moich „kolegów” z klasy. Ale wszystko to widziałam, dotykałam, czułam. Na szczęście to prawda. Niezwykła, niesamowita, ale cudowna prawda.



Mam nadzieję, że notka się podobała. Pozdrawiam czytelników i zapraszam do Neville' a.

[ 2616 komentarze ]


 
Notka 1.
Dodała Hermiona Sobota, 30 Maja, 2009, 21:59

Hej, jestem Selena i będę prowadzić ten pamiętnik. Mam nadzieję, żę moje nocie spodobają się Wam tak samo jak poprzedniej autorki. W tym pamiętniku zamierzam opisać życie Hermiony od kiedy dowiedziała się, że jest czarownicą. Będę pisać w pierwszej osobie. Kolejne notki będą opisywały jej pierwszy rok w Hogwarcie, drugi, trzeci itd. Oczywiście jeżeli wcześniej nie wymiękne :).
------------------------------------------------------------------------
Uniosłam ciężko powieki. Przez wielkie okno w moim pokoju wpadały ciepłe, słoneczne promienie. Był środek lata, 22 lipca. Upał dawał się ostatnio wszystkim we znaki. Trawy i plony były wysuszone, brakowało wody, a ponad to moim rodzicom bardzo źle szło w pracy (moja matka- Danielle i ojciec- Carol są dentystami). Mieli coraz mniej klientów, zarabiali coraz mniej pieniędzy. A teraz do tego miałam przenieść się do innej szkoły, gdzie podniesiono stopień nauczania. Nie chcę się przechwalać, ale jestem bardzo zdolną uczennicą. A co najważniejsze, lubię się uczyć. No bo czy twierdzenie Pitagorasa nie jest fascynujące? Dla mnie, owszem. W każdym bądź razie unosząc powieki, nie miałam w głowie pozytywnych myśli. Reszta wakacji nie zapowiadała się dobrze- nigdzie nie wyjeżdżałam, przez całe następne 100 dni miałam siedzieć w domu. Oczywiście zdobyłam już podręczniki na następny rok. Uczyłam się z nich, znałam już na pamięć prawie wszystkie regułki, rozwiązywałam prawie wszystkie zadania. Ale to nie mogło mnie zadowolić, jeżeli moi rówieśnicy wyjeżdżali do Albanii, Brazylii, Hiszpanii i Francji. Mogłabym nawet wyjechać do innego miasta, byleby tylko się stąd ruszyć. Ale nie mogłam narzekać. Musiałam dzielnie to znosić. Dla rodziców, którzy mieli już i tak wystarczająco dużo kłopotów.

Zmęczona przetarłam oczy i usiadłam na łóżku, jednocześnie rozglądając się po swojej sypialni. Mój pokój był malutkim, przytulnym i bardzo czystym pomieszczeniem. Pod oknem znajdowało się małe jednoosobowe łóżko, koloru dojrzałej śliwki. Obok niego stała półeczka z jasnego drewna, gdzie trzymałam swoje skarby, takie jak np. album ze zdjęciami z wakacji, które spędziłam z rodzicami, kiedy miałam 7 lat. Na wprost łóżka stała moja szafa z ubraniami i druga, mniejsza, na szkolne podręczniki oraz czyste, lśniące biurko.

Dzisiaj była środa- czas na wycieranie kurzy. Z uśmiechem sięgnęłam po idealnie złożone i przygotowane poprzedniego wieczoru, ciuchy. Nigdy nie przykładałam uwagi do marki ubrań. Ważne dla mnie było jedynie, żeby były czyste. Lubiłam naukę i porządek. To dlatego w szkole wszyscy mówili na mnie pedantka i kujonka. Nie lubiłam tych przezwisk. Ale kto by lubił? Czy jest na świecie chociaż jedna osoba, która lubi, kiedy się z niej wyśmiewają? Nie sądzę. Uczesana, umyta i ubrana w nowe, czyste ciuchy weszłam do kuchni. Od razu poczułam zapach smażonej jajecznicy. Przy kuchence stała moja uśmiechnięta mama, za nią na krześle siedział tata czytając magazyn „Poradnik stomatologa”.

-Witaj, kochanie.- powiedziała łagodnym głosem mama uśmiechając się szeroko.

Nigdy nie widziałam jeszcze osoby, równie pogodnej jak Danielle Grenger. Uśmiechała się rano, w południe, wieczorem, podczas snu, w pracy, w domu, na dworze, wszędzie. Kiedy byłam mała, obudziłam ją raz o pierwszej w nocy, z wiadomością, że muszę do ubikacji. Moja mama jak gdyby nigdy nic, uśmiechnęła się i zaprowadziła do odpowiedniego miejsca. Nadal ją za to podziwiam. Gdyby mnie ktoś obudził o pierwszej w nocy, z wiadomością, że ma potrzebę, chyba bym się nieźle wściekła. Nawet gdyby to było małe dziecko. No dobrze, może nie. Ale i tak jestem z niej dumna. Mój tata jest taki sam. Może tylko jest nieco mniej doświadczony w byciu rodzicem. Najchętniej na wszystko by mi pozwalał, we wszystkim mi pomagał. Ale to raczej dobrze. Usiadłam do stołu, zaglądając przy okazji tacie przez ramię. Czytał właśnie artykuł „Jak wyrywać zęby, żeby zarobić pieniądze i wyjechać na Hawaje”. Właśnie przez takie artykuły świat podupada. Przecież to i tak wszystko stek bzdur! Skąd jakiś dziennikarz może wiedzieć, jak wyrwać ząb pani Cook z naprzeciwka? Coś mi się wydaje, że nie wie. Bo nie zna pani Cook. Moim zdaniem, grunt to dobrze poznać wymagania i uwagi swojego klienta. Dzwonek do drzwi, przerwał moje rozmyślania.

-Otwórz, Hemiono.- powiedziała moja mama mieszając łyżką jajecznicę.

Posłusznie wstałam i udałam się do drzwi. Zastanawiałam się, kto pragnie nam złożyć wizytę, tak wcześnie rano. Pani Cook odpadała- wyjechała do córek, do Brazylii. Małżeństwo Woodów leżało pewnie jeszcze w łóżkach. Pan Cross był już w swoich nieruchomościach. Kto to mógł być? Otworzyłam drzwi i stanęłam w nich osłupiała. Na progu stał wysoki staruszek, który wyglądał, lekko mówiąc, nieco… dziwacznie. Miał siwe włosy i długą, siwą brodę. Głowę zdobił mu czarny kapelusz, na nosie widniały okulary. Ubrany był w czarną szatę, zapiętą pod samą szyję oraz tego samego koloru buty.

-Tak słucham?- spytałam grzecznie.

Nie miałam pojęcie, kto to był. Bardzo możliwe, że przede mną stał poszukiwany morderca, albo nowy listonosz. Opcje były różne.

-Czy mam przyjemność z panną Hermioną Grenger?- spytał ciekawie rozglądając się po pokoju.

„A więc jednak listonosz” pomyślałam. „Tylko gdzie jego listy?”

-Tak, to ja.- odparłam, nadal stojąc w drzwiach.

-Witam, nazywam się Albus Dumbledore. Przyszedłem w sprawie twojej nowej szkoły.

Z ulgą przyjęłam nową wiadomość. A więc był to dyrektor mojej nowej szkoły dla uzdolnionych uczniów. Mimo tego, że cieszyłam się, że nie jest to seryjny morderca, byłam zdziwiona. Zazwyczaj to rodzice chodzą rozmawiać z dyrektorem w sprawie tego, gdzie się będę uczyć, jakie podręczniki są mi potrzebne. Poza tym mężczyzna, który przede mną stał wcale nie wyglądał na dyrektora. Mimo moich podejrzeń, przepuściłam go i zaprowadziłam do kuchni.

-Mamo, tato, ten pan przyszedł rozmawiać z wami o mojej nowej szkole.- wyjaśniłam uroczyście.

-Pan jest wicedyrektorem?- spytała moja mama podając nieznajomemu rękę.- Jestem Danielle Grenger, to mój mąż Carol Grenger i córka, Hermiona.- wyjaśniła.

-Jestem Albus Dumbledore, miło mi. Nie jestem wicedyrektorem, ale dyrektorem Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.- powiedział siadając na krześle.

„A jednak szaleniec” zrozumiałam. A już myślałam, że to naprawdę jest ktoś normalny. Cóż, przeliczyłam się.

-Słucham?- spytała grzecznie moja mama z łagodnym uśmiechem na twarzy.

- Jestem Albus Dumbledore, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.- powtórzył.- Rozumiem, że wydaje się państwu, że jestem szaleńcem.- dodał szybko.- Ale nim nie jestem. Wasza córka, Hermiona Grenger, jest czarownicą. Posiada magiczne zdolności i jeżeli tylko zagwarantuje się jej odpowiednie nauczanie, może wyrosnąć na potężną osobę.

Słuchałam go uważnie i starałam się opanować rosnące we mnie podekscytowanie. Czy to możliwe, że wszystko to, co się wokół mnie działo, to czary? Bardzo chętnie bym w to uwierzyła, ale co z twierdzeniem Pitagorasa, dwumianem Newtona, szeregiem Fouriera i Taylora? Czy to wszystko bzdury, jeżeli gdzieś tam, ktoś może sprawić, że przedmioty będą same latały w powietrzu?

-Czy może nam pan pokazać dowód?- spytałam grzecznie, ale stanowczo.

Dla mnie mogły istnieć czary, ale najpierw musiałabym je zobaczyć. Musiałam mieć coś, co mogłoby potwierdzić tą teorię.

-Ależ proszę bardzo! Dla pana Grenger Ognista Whisky, dla pani Grenger Sherry, a dla pani Hermiony Kremowe Piwo!- krzyknął i machnął jakimś długim, czarnym patykiem.

Na stole pojawiły się trzy pełne szklanki- jedna z dymiącym płynem, druga z czerwonym, a trzecia była po prostu kuflem piwa. Patrzyłam się na to w osłupieniu. Czy to miała być jakaś sprytna sztuczka, coś takiego jak wyciąganie królika z kapelusza? Moi rodzice sięgnęli zdziwieni po swoje szklanki i upili łyk.

-Ja nie piję.- udało mi się powiedzieć, nadal wpatrując się w stół i dziwny patyczek (czyżby to była różdżka?).

-Ależ to jest piwo bezalkoholowe! Specjalne dla uczniów Hogwartu! Pij śmiało, nie zaszkodzi ci.

Niepewnie wzięłam kufel. A co jeżeli to miała okazać się trucizna? Zerknęłam na rodziców. Wypili już prawie całe szklanki- najwyraźniej musiało im smakować. Z wahaniem przyłożyłam piwo do ust i pociągnęłam łyk, po czym… zaniemówiłam. Nigdy jeszcze nie piłam czegoś tak smacznego. Piwo miało łagodny kremowy posmak, piana smakowała równie wyśmienicie jak płyn. Pociągnęłam kolejny łyk i jeszcze następny. Zanim się zorientowałam, kufel był już pusty. Dumbledore uśmiechnął się, widząc jak bardzo smakuje mi Kremowe Piwo.

-Smaczne, prawda? W Hogwarcie będzie tego pod dostatkiem.- dodał.

-No dobrze, panie Dumbledore.- zaczęła moja mama.- Rozumiem, że moja córka ma… magiczne zdolności. Może nam pan przybliżyć taką naukę w…

-Hogwarcie.- podpowiedział staruszek sadowiąc się wygodnie.

I zaczął opowiadać. Najpierw przybliżył nam historię szkoły, opowiedział o czterech domach (Gryffindorze, Slytherinie, Hufflepuffie i Ravenclawie), o tiarze przydziału. Wymienił przedmioty, których będę się uczyła, nauczycieli, zasady jakie tam panują. Opisał nam cały zamek, błonia, a na końcu wyjaśnił jak miałabym się tam dostać.

-To tyle.- oświadczył po wypiciu trzeciej już szklanki parującego płynu.- Chciałbym zabrać jutro, pannę Grenger- wskazał na mnie ręką- na ulice Pokątną, aby kupić jej potrzebne materiały. Mają państwo coś przeciwko temu?- spytał.

-Nie, ależ oczywiście, że nie.- mama pokręciła energicznie głową.

Staruszek uśmiechnął się i wręczył mi jakiś list.

-A więc do widzenia.- powiedział.

Wstał, obrócił się i zniknął. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na ślad, który po sobie zostawił (czarna plama na drewnianej podłodze) i ruszyłam do swojego pokoju, przeczytać list. Kiedy już padłam na łóżko (wyjątkowo nie narzuciłam na nie najpierw narzuty), otworzyłam kopertę.



HOGWART

SZKOŁA MAGII I CZARODZIEJSTWA

Dyrektor: Albus Dumbledore

(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag,

Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)



Szanowna Pani Grenger,

Mamy przyjemność poinformowania Panią, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.

Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy Pani sowy nie później niż 31 lipca.

Z wyrazami szacunku,

Minerwa McGonagall

Minerwa McGonagall

zastępca dyrektora




„Mojej sowy” pomyślałam. Nie chciałam się już martwić tym wszystkim, co spotkało mnie dzisiaj i tym, co spotka mnie jutro. Ale jedno było pewne: nie pójdę do szkoły dla normalnie uzdolnionych uczniów. Pójdę do szkoły, dla uczniów uzdolnionych magicznie."

[ 10205 komentarze ]


 
9. Nareszcie w domu.
Dodała Hermiona Sobota, 23 Grudnia, 2006, 20:00

Nie mogę skłamać i napisać, że ciężko mi z tym, iż rozstaję się ze szkolnymi murami, kamiennymi korytarzami, cztero-kolumnowymi łóżkami na prawie trzy tygodnie. Oczywiście, lubię Hogwart. W końcu to mój drugi dom, ale każdy wie, że co za dużo to niezdrowo. Od wszystkiego trzeba sobie czasem zrobić odpoczynek. Nawet od rodziny. Tym bardziej, że na zewnątrz cały świat pokryty jest białym, miękkim puchem. Zakazany Las wygląda teraz wprost bajecznie. Ośnieżony, już nie wygląda tak przerażająco, jak zwykle. Natomiast tafla zamarzniętego Jezioro cały czas się srebrzy i błyszczy, pomimo zachmurzonego nieba. (dlatego nie uwierzę, że ten cały bajkowy krajobraz nie odbył się bez ingerowania magii). Nawet przygody trzymają nas tutaj do ostatnich szkolnych dni.
Rano wszystkie trzy, z Parvati i Lavender w pośpiechu pakowałyśmy swoje rzeczy do walizek. Miałam w planach wielkie pakowanie wczoraj wieczorem, zupełnie na spokojnie, ale Parvati zniweczyła moja plany, na siłę wyciągając mnie z zamku na spacer. (odkąd pokłóciły się nieco z Lavender, to ja stałam się jej nową towarzyszką do najnowszych ploteczek z Hogwartu). I tak dowiedziałam się, co działo się dwa dni temu w dormitorium chłopów z siódmego roku, kogo (nie)chcący zamknął Filch w lochach, kto się podoba Dean’owi, kto się nie podoba Dean’owi i tym podobne błahe sprawy.
Całe dormitorium wyglądało, jakby właśnie przeszła do nim wichura. Wszystkie ubrania były porozrzucane po całej podłodze. Czułam jak niechcący kopnęłam jakąś książkę pod łóżko. W tym całym bałaganie próbowałam jak najszybciej znaleźć „Przypowieści wampirów” – książkę, którą wypożyczyłam ze szkolnej biblioteki, a której termin oddania upływał dzisiaj o 12.00, czyli dokładnie za godzinę. Nawet wolałam nie myśleć, co mogłaby ze mną zrobić nasza bibliotekarka, gdyby dowiedziała się, że ją najzwyczajniej w świecie gdzieś zapodziałam. (a wierzcie mi, bo widziałam na własne oczy, co zrobiła jednemu drugoklasiście za zagięcie rogów na stronach jednego podręcznika). Z drżącymi rękami przekopywałam coraz to na nowo mój kufer z ubraniami. Gdzieś musiała być. Doskonale pamiętam, jak jeszcze wczoraj ja czytałam. A potem odłożyłam koło zegara na szafkę nocną.
Natychmiast rzuciłam się do szafki, otwierając po kolei wszystkie szuflady.
Nagle coś mi śmignęło przed nosem. Szybko się odwróciłam.
Za mną stała najprawdziwsza prof. McGonagall. W ręku trzymała jakieś wypracowanie. Przyjrzałam się uważnie. MOJE wypracowanie. O nie! Poczułam jak serce wali mi w płucach. Oblałam! Jak to mogło się stać?!
Usłyszałam krzyk dziewczyn. Prof. McGonagall szybko odwróciła się w ich stronę i spojrzała na Lavender. W jednej chwili zmieniła się w olbrzymiego, grubego, szare szczura. Zakryłam uszy, kiedy koleżanka zaczęła produkować swoje decybele.
W jednej chwili do mnie dotarło. Jak zwykle przed jakąś przerwą, komuś się nudziło i postanowił wywinąć jakiś głupi żart.
Szybko sięgnęłam po różdżkę leżącą na łóżku (na szczęście ta się nigdzie nie zgubiła w tym całym bałaganie) i skupiając się na zaklęciu, powiedziałam: Riddiculus.
Jak szybko bogin się pojawił, tak szybko zniknął, wylatując jak balon przez otwarte okno.
Odetchnęłam z ulgą. No, spokojnie, już po wszystkim. Będę musiała odnaleźć tego dowcipnisia i przemówić mu do rozumu, i to jak najszybciej. Jednak w tej chwili ujrzałam dziwnie znajomą czerwono-czarną okładkę wystającą jednym końcem zza mojego łóżka. No, to już wiem, jaką ksiażkę tak z rozmachem wkopałam pod łóżko. Uff... Dobrze, że pani Prince tego nie widziała! Dostałaby, chyba tedy szlaban do końca swoje życia!
A może nawet i dłużej...
Oj, muszę kończyć, bo zdaje się, że dojeżdżamy.
To znaczy, Ron mnie co chwila trąca łokciem, że jak chcę to mogę tutaj zostać na całe święta.
O! Właśnie zaczyna się wyłaniać znajoma kopuła peronu.



Nareszcie w domu...

[ 1056 komentarze ]


 
8. Nie ma to jak wakacje.
Dodała Hermiona Wtorek, 20 Czerwca, 2006, 21:03

Czas. Jak szybko mija. Przecież tak niedawno byłam dopiero zlęknionym pierwszoroczniakiem. A dziś – już żegnam się z czwartym, jednak nie mniej emocjonującym od innych, rokiem nauki w Hogwarcie. Za rok SUM-y, co mnie bardzo, bardzo przeraża. Trzeba będzie się jeszcze ostrzej wziąć do nauki.
Oczywiście o ile jest to jeszcze bardziej możliwe :)
Na szczęście pani Prince pozwoliła wypożyczyć mi kilka przydatnych książek ze szkolnej biblioteki na przerwę letnią.
Właśnie teraz siedząc w jadącym do domu pociągu, opieram na jednej z tych książek mój pamiętnik. Swoją drogą niedługo będę musiała zainwestować w jakiś nowy, bo w tym już niedługo zabraknie mi kartek. Poza tym już i tak jest ‘lekko’ podniszczony. Noszenie dziennika wszędzie ze sobą przynosi takie oto skutki. Na szczęście znam kilka bardzo przydatnych zaklęć na poprawę jego stanu. I coś mi się zdaje, że tylko dzięki nim jeszcze dzielnie się trzyma.
Pogoda za oknem jest przepiękna. Słońce praży (w sumie już jest prawie południe), wspólnymi siłami z Harry’m, Ronem i Ginny otworzyliśmy górne okno i teraz chłodne powietrze przyjemnie pada mi na twarz. Jednak nastrój w całym pociągu nie jest zbyt radosny. Nawet wydawałoby się to nieco dziwne, gdyby tak było. Wydarzenia, które miały miejsce podczas ostatniego, trzeciego zadania Turnieju Trójmagicznego obiegły już cały Hogwart z dziesięć razy, za każdym razem z jeszcze większą dozą sensacji i grozy. Temu też się nie dziwię, bo tak rzeczywiście było. Ale wolę nie już o tym nie myśleć, bo to mnie jeszcze bardziej przygnębia.
Za oknem tak zielono. Co chwila mijamy jakieś lasy, pola czy łąki. Powierzchnie jezior tak pięknie błyszczą się w świetle słońca. Dopiero powoli do mnie dochodzi wiadomość, że wreszcie doczekałam się przerwy letniej. Całe dwa i pół miesiąca czeka przede mną do mojej dyspozycji. W tym roku zamierzam troszkę się wyluzować i nie zaglądać do książek do nauki przez najbliższy miesiąc (pomijając oczywiście jakieś powieści ^^). Nareszcie zorientuję się co nowego wydarzyło lub ma się wydarzyć w mojej okolicy. Choć mama pewnie już czeka z nowymi plotkami.
Oj, muszę kończyć, bo zdaje się, że Ron połknął jakąś fasolkę Bertiego Bott’a o bliżej nieokreślonym smaku. Współczuję.

Później.
No, sytuacja wreszcie zażegnana. A Ron uśmiecha się teraz promiennie. Też bym się cieszyła, gdybym wreszcie pozbyła się fasolki o smaku wymiocin.
Przed chwilą odwiedziła nas Lavender i przy okazji nauczyła mnie umieszczania zdjęć na kartki notatnika. Także wklejam. Jeden z ładniejszych widoków jakich mijaliśmy:



Już jutro mam w planach zabranie kocyka, szkicownik i rozwinięcie artystycznej strony mojej duszy. Całkowite odłączenie się od świata.
O, zdaje się, że dojeżdżamy.
Wiiitaj domku!

Jeszcze później.
Gorzej już chyba być nie mogło.
Napisałam to? Nie, to kłamstwo. Zobaczymy czy gorzej być nie może.
Wygląda na to, że moje kocykowe plany mogę sobie co najwyżej w buty wsadzić.
Ledwie co wróciłam do miłego, ciepłego domku, a rodzice już zaskoczyli mnie wiadomością, że jutro razem z sąsiadami wychodzą na jakąś ‘ważną’ sztukę do teatru i moim zadaniem będzie zaopiekowanie się ich bliźniakami.
Bliźniakami? Nie. To małe diabełki w ludzkiej skórze. Jeszcze dreszcze mnie przechodzą na samo wspomnienie ich ostatniej wizyty u nas około trzy lata temu. O mały włos, nie podpalili by mi łóżka.
Wakacje zapowiadają się dość osobliwie.

Zdruzgotana Hermiona

[ 1097 komentarze ]


 
7. Szklarnie.
Dodała Hermiona Czwartek, 25 Maja, 2006, 17:50

Chyba wszystko jest przeciwko mnie, kiedy miałam już napisaną większą część notatki na kartce, to oczywiście musiała mi się zgubić. A biorąc pod uwagę to, że nieszczęścia chodzą parami, to do komputera dostał mi się wirus i musiał być formatowany. Jak szczęście to szczęście, nie?

- Gdzie my idziemy? – usłyszałam szept Rona.
Szczerze nie miałam pojęcia. Okrążyliśmy już prawie połowę zamku, ale idący przed nami Filch widocznie lubi robić niespodzianki. Ach, ale z niego żartowniś... :o
Słyszałam jak Ron prosił Merlina, aby nasz szlaban nie miał nic wspólnego z pająkami, pajęczakami czy pająkowatymi. Cóż, byłoby co najmniej miło. Ja za to modliłam się w duchu, żebym tylko zdążyłam na Numerologię (liczby gonią!). Jeśli chcę mieć ponownie wzorową reputację, to koniec.
Z nocnymi wyprawami, oczywiście.
Lub łamaniem regulaminu.
A najlepiej z oba rzeczami.
- No, wreszcie – głos woźnego wyrwał mnie z namysłu.
- Ale... tu są... szklarnie – powiedziałam.
Przed nami rozciągały się liczne szklarnie prof. Sprout z hodowlą najprzeróźniejszych roślin i roślinopodobnych. Pewnie w ramach szlabanu będą nam kazali poprzesadzać lub popodlewać jakieś kwiaty. To nie zajmie dużo czasu.
Odetchnęłam z ulgą.
- Proszę to twoja klatka, a to klatka dla ciebie – Filch nagle wcisnął nam w ręce rączki od tych żelastw. Aż ugięłam się po jej ciężarem. Zaraz, zaraz...
- Kwiatków chyba... nie podlewa się za pomocą... klatek?
- Oczywiście, że nie, Hermiono. To byłoby za proste – szepnął do mnie Ron.
Musiał nachylić się do mnie bardzo blisko, żeby pan F. Nas nie usłyszał. Czułam, jak się czerwienię.
Na szczęście chwilę potem znów musieliśmy zwrócić swoją uwagę na karę.
- Dobra, teraz szybko, bo mi się spieszy (taa... ciekawe do czego? – przy. Hermiona) – odezwał się Filch – Ostatnio mamy problem ze sklątkami. Hagrid ich nie upilnował (w tej części pomamrotał coś pod nosem) i z dziesięć się rozlazło po całych błoniach. Prof. Sprout poinformowała nas, że - To czemu ich nie złapała?
Odważny Ron.
- Bo od tego są zarozumiali uczniakowie, którzy nie rozumieją słowa „zasady”. Powodzenia! – wyszczerzył zęby i odszedł.
- Świetnie, no to zajęcia już mam z głowy... – burknęłam niezadowolona.
- Ale przecież my już skończyliśmy lekcje – Ron spojrzał na mnie jak na wariatkę.
Czy to aż takie dziwne?
- Cóż, Ronaldzie, niektórzy mają więcej do roboty, niż inni – i już widząc otwierające się usta przyjaciela, powiedziałam – Lepiej zabierajmy się do roboty.
Nie mieliśmy nawet pojęcia, ile tych sklątków dokładnie mieliśmy do złapania. Ani w której konkretnie szklarni. Przy jakich roślinach. A to miejsce było ogromne.
To popołudnie mam już jakby z głowy.
Do tego wrócę do dormitorium cała obsmarowana różnymi świństwami. A dziś wieczorem ma być jeszcze ta impreza... Uznałam, że to będzie dobry powód, aby inni robaczyli, że potrafię być wyluzowana, ale najwyraźniej wszyscy i wszystko jest przeciwko mnie.
- Hermiona, uważaj! Z tyłu!
Szybko się odwróciłam i zobaczyłam przed sobą sklątkę. Nawet długo się nie zastanawiając, krzyknęłam:
- Wingardium Leviosa!
I tak sklątka (a może to sklątek był?) wylądował w klatce. I wtedy mnie olśniło. Może jednak wszystko nie jest przeciwko mnie?!
- Nic nie mówił o używaniu różdżek i czarów! – krzyknęłam uszczęśliwiona.
Że też wcześniej tego nie zauważyłam.
- I tak byśmy sobie poradzili – powiedział pewnym głosem Ron. Ale i tak widziałam kątem oka, jak wypuszczał z ulgą powietrze.
Zaczęliśmy rzucać zaklęcia przywołujące i powoli umieszczać zwierzątka (obrzydliwe zwierzątka!) w klatkach.
Z uśmiechem powitałam dziesiątego sklątka.
Czysta i szczęśliwa, szybko skierowałam się w stronę zamku:
- To do zobaczenia na imprezie!

[ 1004 komentarze ]


 
6. Własny kącik.
Dodała Hermiona Piątek, 19 Maja, 2006, 20:00

Bez niepotrzebnych wstępów.

Siedziałam na parapecie z głową opartą o framugę wielkiego okna. Chuchnęłam lekko. Na szybie pojawiła się malutka mgiełka. Za oknem padał deszcz. Krople z rozmachem rozbijały się o szkło. Co za dzień. A przecież to już maj! Na dworze było strasznie zimno. Na wielkiej tafli jeziora wyraźnie widziałam koła od deszczu. Co za dzień. Dzień, dzień, niedługo już wieczór.
Odpowiedni do mojego nastroju.
Chociaż... to mnie chyba jeszcze bardziej przygnębia?
Czy gdyby było słonecznie, jasno i ciepło poprawiłoby mi to nastrój? O tak, pewnie i masa uczniów biegających po błoniach, śmiejąc się do rozpuku. Nie, zdecydowanie nie.
A teraz? Szaro, buro i ponuro - to ci pomaga? Odezwał się jakiś wewnętrzny głosik.
To nie była moja wina, każdemu mogło się zdarzyć. Prawda?
A może o to właśnie chodzi – każdemu, a nie mi!
No dobra, pamiętniku, to niby taka prozaiczna rzecz, ale jednak szlaban. Kolejny. W ciągu doby? Tak, to już mam dwa szlabany! I to u McGonagall. Jak tak dalej pójdzie to nawet nie załapię się na listę „wybitnych uczniów”. A nie oszukujmy się, tylko w ten sposób jak na razie mogę w tym świecie zaistnieć.
Ale wiesz co jest najgorsze? Że dostałam go zupełnie bez niczyjej pomocy!
Jeśli chcę uniknąć takich sytuacji, będę musiała znaleźć jakieś na zaklęcie na bezsenność. Albo na unikanie kłopotów. I szlabany. I kotkę Filch'a. I samego Filch'a. A najlepiej na te wszystkie rzeczy.
No, to czeka mnie naprawdę pracowity tydzień.
Czas wreszcie wziąć się do pracy. No, raz, dwa...
- Hej, Hermi!
Wrrr... Kto śmie wchodzić do mojego kącika smutku i bezdennej rozpaczy?
A właściwie - kto ma odwagę?
- Nie przejmuj się McGonagall. Zwyczajnie miała zły. To pewnie przez tą pogodę. Wszyscy zresztą chodzą jacyś tacy nabzdyczeni. Wyobraź sobie, że Amanda zaczęła wyżywać się na pierwszorocznych za źle zawiązane krawaty, a Veronica...
Słowa Parvati zaczęły wpadać i wypadać z mojej głowy zupełnie się w niej nie zatrzymując. Nie miałam pojęcia o jakiej Amandzie czy Veronice mówi. Nie byłam osobą, którą fascynują takie rzeczy jak plotki. Prawda? Ale jeśli nie wezmę się zaraz do roboty, to zdaje się, że tak się stanie.
Tak, jasne, Hermiona, siedź dalej.
- ...a nawet Bijąca Wierzba! O, Amanda! Poczekaj!
I już Parvati nie było.
Odetchnęłam z ulgą. Wreszcie mogłam zająć się tym, co mnie w tym momencie fascynowało najbardziej, czyli umartwianiem się.
Dobra, to na czym ja skończyłam?
- Hermiona, słyszałaś to?
Myślałam, że para mi za chwilę uszami puści.
- Słucham cię, Lavender - wysiliłam się jakoś na grzeczny ton.
Może jednak warto myśleć optymistycznie. Patrzeć optymistycznie. I żyć optymistycznie, a problemy znikną?
- Fred i George urządzają we wtorek imprezę!
- Imprezę? Ale to przecież na dzień przed trzecim zadaniem!
- No i o to chodzi! Wyluzuj trochę.
- ...
- Szlaban to nie koniec świata...
- ...
- ...nawet jeśli dostało się to z wyłącznie własnej, głupiej winy. I na dodatek od wychowawcy, którzy przecież bardzo rzadko dają swoim wychowankom szlabany.
- ........................................
- Rozumiem. Już sobie idę.
O, jak miło.
A jednak bycie uprzejmym na coś zdaje.
- Ale paskudny dzień, co?
Usłyszałam znajomy głos.
- Ron, daj mi spokój. Kiedy wreszcie znalazłam swój kąt, nagle wszyscy sobie o mnie przypomnieli.
- Daj spokój. Będzie dobrze. Poza tym, trzeba pomóc Harry'emu przy trzecim zadaniu, nie?
- Myślisz, że to dostateczny powód, aby wyrwać mnie z mojego własnego kąta - mimowolnie się uśmiechnęłam.
Wreszcie ktoś, kto nie chciał mi przekazać żadnych plotek, a zwyczajnie się o mnie zatrszczył.
- Hmm... Tak. Poza tym słyszałaś, że Fred i Geo...
- Ooo... Ron! Proszę, idź zobacz czy nie ma cię w schowku na miotły?!
Zobaczyłam jeszcze jego naburmuszoną minę, a potem tył głowy.
Mój własny kącik stwarza mi problemy.
Spojrzałam za okno. Już zaczynało się ściemniać.
Koło jeziora ujrzałam małą, szarą postać. Widocznie stała tam i na coś czekała.
Prychnęłam. Kto o zdrowych zmysłach wychodziłby na zewnątrz w taką pogodę?! Nie lepiej znaleźć sobie kąt i zająć się choć raz własnymi sprawami.
I nagle do mnie dotarło: Wiktor!
Zupełnie o nim zapomniałam!

[ 8268 komentarze ]


 
5. Mordoklejka.
Dodała Hermiona Czwartek, 18 Maja, 2006, 15:00

A jednak wbrew pozorom wstałam. I to wcześnie. Bardzo wcześnie. Wcześniej niż zwykle. No, dobra, tak naprawdę to nie spałam całą noc. Po wysłaniu sówki z powrotem do sowiarni, przekręcałam się tylko z boku na bok, czekając na sen. Widać Morfeusz (podczas ostatniej przerwy wakacyjnej wpadły mi w ręce mitologie, to było naprawdę ciekawe) postanowił zrobić mi na złość i wziąć sobie wolne. Toteż tak leżałam, nie wiem ile, może z godzinę, dwie? Usłyszałam nawet ciche chrapanie Lavender (a zaprzeczała!). W końcu zaczął boleć mnie bok, przekręciłam się na drugi. Po chwili było jeszcze gorzej. Pokręciłam się tak z kilkanaście minut, aż wreszcie postanowiłam wstać i coś ze sobą zrobić. Bezszelestnie usiadłam na łóżku, odszukałam kapcie i chwyciłam za torbę z książkami i pergaminami. Wreszcie mogłam poświęcić się temu co naprawdę ważne i relaksujące (^^). Jednak ledwo zdołałam zapalić świece, już dobiegł mnie zdenerwowany głos Parvati.
- Na Merlina, Hermiona! Zgaś to irytujące światło!!
- Przepraszam - wyszeptałam i zgasiłam świece.
Żadnego zrozumienia. A gdyby ktoś nas napadał? Też kazałaby mu zgasić świece? No, potencjalnie nie ma kto na nas napaść, ale przecież żyjemy w świecie czarodziejów. Wszystko jest możliwe. Może za chwilę gigantyczny niuchacz wessie nas do swojego żołądka? Przez co rządy nad światem przejmie krwiożercza mordoklejka?
To chyba efekty braku snu.
Zeszłam do Pokoju Wspólnego. Ogień w kominku jeszcze się palił (czy on w ogóle kiedyś gaśnie?), jednak nie widać było żadnej żywej duszy. Zresztą martwej też nie. Chyba. W końcu widzimy duchy, prawda? Prawda? Wielkie krwiożercze mordoklejki także.
Usiadłam na kanapie przed kominkiem. Nagle usłyszałam głośnie chrapnięcie. Odwróciłam się i zobaczyłam portret grubego mnicha. Siedział oparty o boczną, mosiężną framugę obrazu. Znowu? Czy w tej szkole wszyscy chrapią?
Odwróciłam się z powrotem i wzięłam się do roboty. Muszę nadrobić wszelkie zaległości, jakie narobiłam przez ostatni czas. Pomyśleć tylko - jakie to by było upokorzenie, gdyby zamiast mnie, jakaś Puchonka zgarnęła nagrodę za Najlepszą Uczennicę? Może i mam na tym punkcie jakąś obsesję, ale dla mnie to jest ważne. Czas, aby wreszcie ktoś pokazał takich typom jak Malfoy, że "czysta" krew nie oznacza najlepsza i szlamy też mogą wiele osiągnąć. I widocznie los wybrał właśnie mnie. A dopóki mam szansę, za nic w świecie jej nie zmarnuję.
Ogień wesoło trzasnął w kominku. No dobra, co my tutaj mamy... Transmutacja. Świetnie, czas napisać wreszcie jakąś pracę dodatkową na trzy rolki pergaminu. Po ostatnim zamieszaniu muszę jakoś to wszystko nadrobić u McGonagall, a na Rona raczej nie mam co liczyć...
Zaczęłam przeglądać książkę stronę po stronie. Dobra, teraz tylko zacząć. Umoczyłam pióro w atramencie i zaczęłam pisać pierwsze słowa na pergaminie. Poczułam ogarniające mnie ciepło z kominka... Ogień trzaskał coraz to milej... Słowa zaczęły same mi wychodzić spod pióra. Ogarnął mnie błogi spokój... I cisza... Mogłabym tu zostać do końca roku...

- Hermiona!!!
Nagle jakiś wrzask wyrwał mnie z zamyśleń. Potarłam ucho. Hej! Decybele są śmiertelne!
Odwracam się i moim oczom ukazuje się przerażona twarz Parvati. No, dobra może przesadziłam z tym "przerażona".
- Co ty tu jeszcze robisz?! Za pięć minut zaczynamy lekcje!
- CO?!
Jeszcze tego brakowało! Teraz kiedy chciałam nadrobić sobie, nieco straconą opinię, psuję ją jeszcze bardziej w taki beznadziejny sposób. Co dziś mamy pierwsze? Patrzę z niepokojem na plan zajęć.
Transmutację! O nie!
- Czemu mnie nie obudziłaś? - pytam z wyrzutem.
W końcu trzeba mieć do kogoś pretensje ^^, a Parvati była akurat pod ręką.
- Nie było cię w dormitorium! Myślałyśmy, że już wyszłaś. To TY zawsze wstajesz pierwsza.
Już miałam coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, kiedy Patil rzuciła "Lepiej się pospiesz" i popędziła w kierunku portretu Grubej Damy.
Ogień już nie trzeszczał w kominku. W ogóle się nie palił. Ale i tak poczułam ogarniającą mnie falę chęci spania. Teraz?! Czasu na to nie ma. Pobiegłam do dormitorium i natychmiast oślepiły mnie promienie wschodzącego słońca. Super. Czy cały świat jest przeciwko mnie? Szybko ubrałam się strój szkolny, a włosy upięłam w mugolską klamrę, którą ze sobą zabrałam. Wiedziałam, ze kiedyś się przyda! Przynajmniej włosy tak bardzo nie będą mi sterczały. Bez zastanowienia wrzuciłam kilka podręczników do torby i pobiegłam.
Spojrzałam na wielki zegar stojący w Pokoju Wspólnym. O nie! Jeszcze kilka sekund!
Zaczęłam biec jak opętana pod salę do transmutacji. W między czasie o mało co nie potknęłam się o Panią Norris. Na szczęście ją ominęłam, ale zauważyłam jeszcze jej spojrzenie, jakie posłała w moją stronę. Coś na wzór: "Wiem, gdzie mieszkasz" :)p). Ten kot mnie przeraża.
Dobiegłam. Świetnie, już prawie sześć minut po rozpoczęciu lekcji.
No, Hermiona, spokojnie. Głęboki oddech. Wdech, wydech. Raz, dwa, trzy, cztery... Dziesięć.


O, a tutaj sprawca całego zamieszania - kominek w roli głównej. Rysowała: Lavender


xoxoxoxox
Od Tibby: Kochani moi, przepraszam za ten potwornie niewyobrażalny zastój, ale był spowodowany... czasowym brakiem internetu. Ale to już historia, problemy zagrzebane w piwnicy i jest ok. Notka krótka - wiem. Ale chyba im dłuższe chcecie, tym krótsze mi wychodzą :D
Ale mam dobrą wiadomość, jestem w końcowej fazie następnej notatki, więc powinna pojawić się na dniach.
T.

[ 1578 komentarze ]


 
4. Sówka.
Dodała Hermiona Czwartek, 18 Maja, 2006, 02:34

Och, chyba naprawdę się nie wyśpię. Pomimo tego całego natłoku myśli, już powoli zasypiałam, gdy nagle słyszę ciche "puk, puk". Otworzyłam oczy. Dormitorium tonęło w nocnym półmroku. Tylko księżyc rzucał światło na zasłony łóżka Parvati.
Na pewno się przesłyszałam - pomyślałam i zamknęłam oczy.
"Puk, puk" - usłyszałam, ale tym razem głośniejsze. Powoli podniosłam się i usiadłam na łóżku. Przetarłam oczy i mój wzrok padł na małą sówkę w oknie.
Kto może o tej porze pisać? Żadnego wyczucia.
Delikatnie otworzyłam okno, aby za dużo chłodnego, nocnego powietrza nie dostało się do dormitorium. Sówka zręcznie wleciała, rzuciła liścik na szafkę przy moim łóżka i wyleciała ginąc gdzieś w mroku.
Mocno ziewnęłam. Chyba nie dane było mi dziś pójście spać. Usiadłam na pościeli i otworzyłam list.

Hermiono, proszę spotkajmy się jutro o 19 przy jeziorze.
Wiktor


Ciekawe czego chce? Mam nadzieję, że nie zdenerwował się za bardzo za brak poświęcania czasu jemu z mojej strony. Ale to nie moja wina!
Jeśli teraz nie skończę pisać, to chyba zasnę na siedząco... Co za noc. Już nie mam siły na nic.
Dobranoc.

[ 845 komentarze ]


1 2 3 4 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki