Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Myślodsiewna Severusa Snape'a
Prowadzi asystentka Snape'a Meg


Dzięki wybitnej znajomości czarów uzyskałam dostęp do osobistej myślodsiewni Mistrza Eliksirów. Teraz będziemy mieli pełen wgląd w jego wspomnienia z młodości, a także z lat późniejszych... poznamy też jego osobiste przemyślenia, kłopoty i problemy, troski i radości bez potrzeby odwoływania się do legilimencji. Zapraszam serdecznie do lektury ściśle tajnych odbić duszy profesora Severusa Snape’a!
  REFERENDUM
Dodała Meg Sobota, 17 Marca, 2007, 18:40

Odpowiedzi na pytanie: "Czy chcecie, żeby notki były dodawane w ściśle określonych dniach?",brzmiących "tak" lub "nie", udzielajcie w komentarzach.
Bardzo dziękuję za pomoc:-)

[ 43 komentarze ]


 
Wspomnienie 9.
Dodała Meg Środa, 21 Marca, 2007, 00:00

Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze:-)Dzięki takim wspaniałym ludziom, jak wy, mam motywację do dalszego tworzenia. Zapraszam do lektury pierwszego Wiosny 2007 r. odcinka, przywołującego wspomnienia profesora Severusa Snape'a.
***
Lochy szkolne były zdecydowanie najmniej lubianym miejscem przez uczniów, zaraz po gabinetach wszystkich belfrów z kolei, w tym woźnego-znienawidzonego Argusa Filcha. Nagminna wilgoć, chłód oraz tajemniczy, pełen grozy nastrój tam panujące zdecydowanie odstręczały większość uczniów od częstszych niż tego wymagała konieczność wizyt; najprawdopodobniej dlatego też właśnie tam pewnego, niezbyt miłego deszczowego popołudnia zebrało się około dziesięciu, może dwunastu osób. Wszystkie postaci cechował identyczny strój-czarna szata z zieloną lamówką, połyskującą w słabym świetle płomyków odrażających, pogiętych w wężowe sploty świec, osadzonych z rzadka w starych kandelabrach. Wszystkie postaci były też płci męskiej, o ponurej, odpychającej fizjonomii. Niewielu było śród nich chłopców ładnych, przystojnych, no, może z jednym wyjątkiem. Wysoki, czarnowłosy chłopak o rysach dość pociągających stał najbardziej w środku grupy, z wysoko uniesioną głową wypatrywał czegoś w oddali korytarza. Między zgromadzonymi panowało milczenie, nie słychać było nawet szeptu. Jedynym odgłosem, jaki można było wychwycić w tym imponującym obrazku był delikatny szum jakby wiatru, wyjącego gdzieś het, poza murami gmachu…w pewnej chwili niezwyczajną ciszę zakłóciły czyjeś przyspieszone, zbliżające się kroki. Na bladej, ale dumnej twarzy chłopaka pojawił się cień, a następnie w kąciku ust zakwitł ledwie dostrzegalny uśmieszek. Uniósł też nieco wyżej głowę i wyraźnie się odprężył. Kilka sekund później zza rogu korytarza wypadły dwie postaci. Nie można było powiedzieć, że poruszają się biegiem, ale na pewno nie szły też spacerowym krokiem. Kiedy zbliżyli się na tyle, że silniejszy blask pobliskiej świecy padł na ich twarze, dojrzeć można było, iż są dosyć zziajani: jeden z nich miał bardzo jasne, prawie srebrne włosy, opadające mu niedbale na czoło. Jego kolega cechował się, podobnie jak obserwujący ich młodzieniec, niezbyt krótką, smolistą czuprynę.
-Spóźnienie, maluchy.- powiedział młodzian. Jego ton był po trosze kpiący a po trosze znudzony. Wyczuć w nim też można było szczyptę przygany.- Malfoy…tylko ty?
-Prefekt mnie dorwała i kazała sprzątnąć popiół, bo niechcący go narozwalałem, kiedy trzeba było nauczyć jednego pierwszaka moresu. –rzucił szybko Malfoy.- Z naszego roku tylko ja, reszta jakoś nie była zainteresowana. Przyprowadziłem Snape’a, to mało?
-Nauczyć pierwszaka moresu…zupełnie jakbyś się wiele od niego różnił.-blady uśmiech wbrew pozorom wcale nie nadał chłopakowi milszego wyglądu. Zaraz przybrał oficjalny, zimny ton.- Póki co, może być…to od was zależy, czy chcielibyście się rozwijać w tym niewątpliwe ważnym kierunku, jakim jest czarna magia…bo jeżeli o mnie chodzi, to obroną przed nią całkowicie, nieodwołalnie pogardzam. Ale mniejsza o to. –zwrócił wzrok na Severusa, dotychczas stojącego z boku grupy, ale nie tracącego nic z powagi i odpychającej hardości, którą zdążył w sobie już wyrobić. Rzucił na niego wzrokiem, lustrując go od stóp do głów i z odcieniem pogardy, widocznej w głębi źrenic, powiedział głosem zbliżonym wielce do syku węża.-Ty jesteś Severus Snape? Słyszałem o tobie, podobno zapowiadasz się na Mistrza Eliksirów…w związku z czym nie sądzę, byś wykształcił w sobie z czasem zainteresowanie czarami… ale cóż. Zobaczymy…radzę ci się zdecydować, na razie możesz zobaczyć, sprawdzić, czy połkniesz bakcyla, ale potem nie będzie odwrotu. Jeśli już przystąpisz do mnie…to drzwi zamkniesz za sobą na klucz, który ja unicestwię. Jestem Tom Marvolo Riddle.- podał mu dłoń. Snape słuchał tego ze spokojną twarzą, w milczeniu; również w milczeniu uścisnął błyskawicznie czubki palców Riddle’a , choć jej właściciel chyba nie traktował tego jak zwykłą formalność. Spojrzawszy na niego ostatni raz, z dumą i nieco większą pogardą, powiedział:
-Myślę, że więcej osób dziś nas nie odwiedzi, możemy iść…Aha, jeszcze jedno. Pamiętajcie, że nie wolno wam wydać naszych spotkań żadnemu nauczycielowi. Kapusiów będę karał osobiście.- powiódł surowym okiem po towarzyszach, po Snapie również i wskazał dłonią koniec korytarza, na którym były-ledwo, ale zawsze- widoczne jakieś strasznie brudne drzwi. Kiedy je otworzyli i weszli do środka, znaleźli się w wielokątnej, kamiennej komnacie, na której ścianach wisiały ciężkie, wyglądające na cenne czarne niczym noc draperie. Z przodu klasy stała olbrzymia szafa z lustrem na zewnątrz. Severus stwierdził, że lustro musi być uszkodzone bądź zepsute, gdyż po spojrzeniu w nie, wbrew oczekiwaniom nie ujrzał siebie, ale czarną otchłań dymu, którego przecież w klasie nie było. Nie mógł poświęcić się dłużej oględzinom tajemniczego lustra, gdyż Riddle poprosił, by stanęli wokół niego.
-Nie chciałbym, aby nasze zebrania wyglądały jak konferencja naukowa. Żadnych książek, żadnych podręczników, notatek. Tylko różdżki. Zapewne to pierwsze akcesorium, jakie zakupiliście po przekroczeniu ulicy Pokątnej. To był pierwszy przedmiot zwiastujący, ,iż chcecie wkroczyć w zagadkowy świat magii. W historii magii od zawsze to właśnie różdżki stanowiły symbol mocy magicznej, nie zaś, jak wielu by wolało-kociołek z parującą, wirującą wewnątrz mieszanką ziół i obrzydliwych estetycznie substancji.
Severus, stojący w tyle obok Malfoy’a, jako jeden z najmłodszych uczniów, miał silne wrażenie, iż przy tych słowach Tom Riddle spojrzał prosto na niego, ale niespodziewane wewnętrzne wzburzenie, jakie zaćmiło mu na sekundę trzeźwość osądu sytuacji, uniemożliwiło mu sprawdzenie prawdziwości wrażenia, Zaraz jednak nakazał sobie spokój i zmusił się do wysłuchania przemowy starszego Ślizgona, który z wolna zaczął wzbudzać w nim niechęć, pomieszaną z odrobiną fascynacji.
-Moim największym marzeniem jest być sławnym i nie wątpię, iż jestem w tym osamotnionym. Różnica między mną a całą resztą, która tak uważa, istnieje jednak i polega na tym, że swoje marzenia urzeczywistnię.-rzucił rozognionym spojrzeniem po klasie i mówił dalej, nie mogąc powstrzymać się od błysku oczu i uniesienia głowy.-I nie będę do tego dążył, robiąc karierę w Ministerstwie, ani płaszcząc się przed dyrektorami szkół, by zdobyć posadę wykładowcy zaklęć.-umilkł na chwilę, niewątpliwie dla uczynienia lepszego efektu na słuchaczach, pomyślał Snape, a Riddle zakończył- Moim powołaniem jest czarna magia. To, czego uczą tu, w szkole, na zajęciach z obrony, to czysta kpina. Szkoła jest jak izolator, odgradzający was od prawdziwych możliwości, które daje wam świat tam, poza tymi murami. Musimy nauczyć się korzystać z nich sami, bo tutaj skutecznie uniemożliwią nam pogłębianie wiedzy w każdym kierunku, jaki byśmy tylko sobie wybrali. Co to ma znaczyć, że biblioteka jest podzielona?- machnął ręką. Wyraźnie się rozkręcał, a ten ton, wzniosłość trochę drażniły niskiego, czarnowłosego chłopca.-Księgi Zakazane? Mówią wam, że to dział, w którym są niebezpieczne tomy. Moi koledzy doskonale wiedzą, że nigdy nie byłem fanem biblioteki, zwłaszcza naszej szkolnej, ale nie mogę pozostać biernym wobec faktu, iż robi się nam wodę z mózgu. Wmawiając, że te książki są niebezpieczne, bo gryzą, bo mogą opętać: chcą zamydlić oczy tym, którzy naprawdę chcą zostać Mistrzami Magii. Myślicie, że te książki są zapieczętowane w osobnym dziale ze względu na niebezpieczne f i z y c z n e właściwości? –spojrzał na Snape’a. -Bzdura! Są niebezpieczne, bo stanowią klucz do samodzielności naukowej. Są kwintesencją tego, co potrafi współczesny świat. Są symbolem odgradzania ucznia od prawdziwych możliwości, o których mu się nawet nie śniło.-odetchnął trochę, ażeby nabrać sił do dalszej mowy. Snape ukradkiem rozejrzał się po stojących naokoło niego osobach. Wszyscy zdawali się być porwani nurtem myślowym Riddle’a, nawet Malfoy, choć sprawiał wrażenie prześmiewcy, który doskonale się bawi. Był w tym zadziwiająco podobny do Riddle’a, tyle że nie przemawiał jak fanatyk. Severus ponuro uśmiechnął się do siebie w duszy i odprostował się. Z początku, fakt, Riddle mówił nawet ciekawie i ta idea samodzielnej nauki tajnych czarów pociągała spragnionego wyzwań magicznych chłopca, jakim był Severus, ale teraz przerodziła się w jedno oskarżenie przeciw szkole. Jednocześnie, odnosił wrażenie, iż Riddle zmierza do czegoś, a krytyka niedostępności dla uczniów Działu Ksiąg Zakazanych stanowiła tylko pretekst do tego punktu. Jego sposób myślenia był zastanawiający.-Pytam, jak można porównywać coś, co powstaje z pozornego machnięcia różdżką, a tak naprawdę jest dowodem wielkiej siły wewnętrznej czarodzieja, z tym, co wyrabiają tutejsi belfrowie? Jak można tytułować to magią? Dla mnie magia, to coś nadrzędnego. Podział na biel i czerń jest durny. Nie istnieje coś takiego. Na świecie jest tylko Władza i Moc, a ten, kto ją zdobędzie, naprawdę się liczy. Sposób jest nieważny, bo cel uświęca środki.…
* * *
Zbliżała się jedenasta w nocy. Po korytarzach przechadzały się cienie świec, znikąd pojawiały się perłowe duchy i znikały w nicości, rozpływając się w gęstym powietrzu jak tajemnica. Coś się kroiło, coś nieoczekiwanego zawisło w powietrzu. Nie zdawali sobie z tego sprawy uczniowie Gryffindora, Hufflepuffa ani podopieczni Ravenclaw. Garstka następców Salazara Wężoustego zdawała sobie z tego sprawę trochę bardziej niż inni. Metafizyka. Dzisiejszej nocy Tom Riddle wypowiedział wielki bunt przeciwko Białej Magii, obrócił w proch wszystkie ideały, skrytykował wszystko, co dotychczas było święte i nieugięte przed duchem czasów. Jego słowa zabrzmiały dzisiejszej nocy głośniej niż sto tysięcy trąb, mocniej niż sto tysięcy kolców najbardziej ciernistych róż wbiło się w serca wielu młodych i miało tak się jeszcze dziać przez wiele, wiele dni, a jego marzenia miały nabierać coraz bardziej realnych rysów. Gdybyż tylko paru z nich wiedziało, co przyniesie im kontrakt z Tomem Riddlem, ilu z nich miałoby odwagę wyrwać ciernie i uleczyć rany, zrobione poprzez nie…?O ile na te rany istniałoby jakieś antidotum…a tego nie był pewien nawet Severus Snape.

[ 17 komentarze ]


 
Wspomnienie 8.
Dodała Meg Niedziela, 04 Marca, 2007, 12:58

Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze, słowa uznania i uwagi! Zapraszam do czytania ósmej notki,tym razem nieco krótszej, a także nowego, już 11 wpisu do pamiętnika Dracona:-)Miłej lekturki:-)
***
Severus Snape był człowiekiem jeszcze dość małym, ale z pewnością o wiele więcej dojrzałym niż wielu z jego kolegów, uczących się na tym samym co i on roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Najprawdopodobniej to właśnie trudne dzieciństwo, spędzane w ciągłym lęku (rzecz godna uwagi: wcale nie przed ojcem-alkoholikiem, wieczną chmurą na horyzoncie jego przeszłości, lecz w strachu o matkę, która była jedyną osobą w dotychczasowym jego życiu, która kochała go i pilnowała, martwiła się, pamiętała o nim i, co najważniejsze, absolutnie nim nie pogardzała. Ojca nie bał się, bo dobrze wiedział, że jemu samemu nic nie zrobi, gdyż nawet gdyby rozeźlił się do tego stopnia agresji, by zamierzyć się na niego z czymkolwiek, i tak w ostatnim momencie przypominał sobie o tajemnych zdolnościach syna, odziedziczonych po żonie i tak zabobon brał górę nad popędami i żądzami. Severus bał się bardzo o to, że któregoś dnia ojciec zrobi krzywdę matce; co prawda, Eileen była czarownicą i to całkiem dobrą, ale była przy tym osóbką na tyle ległą, cichą, spokojną i przywykłą do długoletniej taktyki poruszania się po najmniejszej linii oporu wobec męża, stanowiącego zagrożenie dla jej dziecka, iż jej syn bardzo wątpił, by w stosunku do agresywnego pijaka potrafiła się zdobyć nawet w krytycznym momencie na coś więcej, niż próby uspokojenia go, położenia do łóżka lub gdziekolwiek indziej, byle tylko wszechmogący nad nim trunek, płynący w jego żyłach na podobieństwo krwi stracił trochę na działaniu i wyciszył go, robienie dobrej miny do złej gry przez łzy bólu, cierpienia oraz lęku) o najbliższą mu osobę oraz ciągłe, wręcz machinalne schodzenie z drogi wszelkim ludziom, uczyniło z niego osobę o takim właśnie a nie innym charakterze. Głęboko zakorzeniona nieufność do wszelakich objawów sympatii niejednokroć przyniosła mu już kłopoty, a przede wszystkim opinię ponuraka, mruka i gbura; co więcej, cecha ta miała mu się jeszcze bardziej pogłębić w przyszłości, jakkolwiek sam by tego nie chciał, wbrew temu, co czynił i myślał. Nie był szczęśliwy ze swoją nieufnością, ponuractwem i sarkazmem, który drzemał w nim jak niewygasły wulkan, gotów w każdej chwili- najmniej odpowiedniej wybuchnąć z niesłychaną mocą, ale zbyt dużo gorzkich przeżyć kłębiło się w najdalszych kręgach jego duszy, by mógł tak po prostu przełamać wszystkie opory i otworzyć się na świat i do ludzi, a także-pierwszy wyciągnąć do nich dłoń. Dlatego też, chwila, w której Lucjusz Malfoy, tak dotychczas unikany i męczący go osobnik, wyciągnął do niego dłoń, miała dla niego tak olbrzymie znaczenie. Z pozoru był to normalny uścisk ręki, pogodzenie się dwóch zwaśnionych ludzi, ale tak naprawdę, bynajmniej dla Severusa, był to pakt przyjaźni, a jeśli nie przyjaźni, to przynajmniej czegoś, co gwarantowało mu wsparcie przynajmniej tylko tej jednej osoby, tej jednej dłoni w chwili trudnej.
Tak mniej więcej zamyślał sobie o tym pakcie Severus Snape. Co do Lucjusza, ten nie przypisywał może aż tak wielkiego, wręcz mistycznego znaczenia temu uściskowi; niemniej, był w duszy bardzo z siebie rad, iż pozyskał nowego poplecznika, nowego zwolennika. Jak już zostało powiedziane wcześniej, Lucjusz głęboko w duszy bardzo cenił sobie tak poplątaną, dziwną, fascynująca osobowość, jaką wykazywał Snape: myśląc o przyszłości, widział go jako znakomitego czarownika i znawcę eliksirów, aczkolwiek trochę śmieszył go fakt, że Snape jest tak nieprzystępny i zamknięty nawet wobec istot płci przeciwnej. O tym też rozpoczął rozmowę jednego zimowego dnia, podczas spaceru w stronę cieplarń na pierwszą poświąteczną lekcję zielarstwa.
-Słuchaj, Snape...Tobie chyba wpadła w oko dziewczyna Pottera?- zagaił z lekkim uśmieszkiem, raźno dotrzymując szybkiego, cichego kroku pogrążonemu w rozmyślaniach koledze. Ponieważ ten nie zareagował, Lucjusz kontynuował swój wywód:
-Taa...kiedyś prawie się pobiliście, dobrze to pamiętam.
Ponowne milczenie towarzysza nie zraziło Malfoy’a. Tym razem przerzucił się na ton nieco bardziej bliski przyjacielskiemu, rozrywkowemu szczebiotowi lekkoducha:
-Cóż, Snape…musisz wiedzieć, że z Jamesem Potterem nie warto zadzierać, ale zgadzam się z tobą, że to wyjątkowo próżny drań i że przydałaby mu się stanowczo jakaś nauczka. Znam nawet parę takich, które…
W pierwszej chwili Severus przyznał mu rację, w drugiej jego głęboko ukryte poczucie sprawiedliwości oraz sumienie odezwały się buntowniczo: ”On nie jest draniem, nigdy go takim nie nazwałeś”, ale w trzecim momencie na scenę wdarła się Duma, trzymająca mocno dłoń Zazdrości i z lodowatym, ironicznym, rosnącym w duszy śmiechem powiedziała głosem o tak świdrującym natężeniu, iż uczciwość oraz sumienie zatkały boleśnie uszy: „Czyżby James Potter był takim aniołkiem? Czyż nigdy nie obraził cię, nie splugawił, nie zmieszał z błotem, nie posunął się do bulwersujących scen nawet pod okiem profesorów? Czyżby to nie on zaczynał przy każdej możliwej okazji kpiarski popis, którego ofiarą najczęściej padałeś ty sam? Czyżby nie traktował Lilly Evans jako kolejne trofeum Quidditcha, które tylko zdobi półkę, ale w rzeczywistości pokrywa się kurzem, gdy jego zdobywca walczy o kolejną nagrodę, może i wiele gorszą? Czyż nie jest tak, Severusie Snape, czyż choć jedno słowo moje było nieprawdą?”. Severus wydał nieartykułowany odgłos pomiędzy jękiem a krzykiem i mocno potrząsnął głową. Lucjusz Malfoy, który cały czas rozwodził się nad możliwościami odwetu na Gryfonie, teraz zapytał żywo:
-A co, nie zgadzasz się, że to rzeczywiście sprytne i ciekawe? Chociaż może nieco zbyt brutalne i trzeba by zużyć mnóstwo tych dziwnych mydełek od Zonka...ale może…
-Malfoy, o czym ty tak właściwie gadasz?- zapytał Snape, zatrzymując się by odetchnąć na górce, z której mieli jakieś kilkanaście metrów do cieplarni.
-O tym, że byłoby fajnie zamienić tego ważniaka w starą drapakę i podrzucić Filchowi.- mruknął ze zniecierpliwieniem Malfoy i trzasnął Snape’a lekko w ramię.- A tak serio, to myślę, że byłoby fajnie poznać jakieś wystrzałowe zaklęcia. Rzecz jasna, nie mówię o naszych podręcznikach, bo to są bajki dla dzieci; mówię o czarach, które istnieją, a są tak potężne, że aż trudno to sobie wyobrazić, o urokach, których lękają się nawet wielcy...czary to władza, a władza to cały świat u stóp. Nie wiem jak ty, ale ja chętnie poznałbym coś nowego. Podobno…-ściszył głos, bo zbliżali się do drzwi cieplarni, w których stała profesor Sprout oraz prawie cała ich klasa. –pewien Ślizgon coś chce zorganizować tajnego…opowiem ci innym razem…ja się zmywam, zapomniałem odpisać tabelki rozwoju genetycznego z zielarstwa, na razie.
Malfoy umilkł, upewnił się, że profesor Sprout na niego patrzy i, jęcząc z lekka, nagle zwinął się w pół. Na jego twarzy pojawił się ohydny grymas, a sam Ślizgon zaczął głosem pełnym boleści i tajonych jęków:
-Pani psor, przepraszam bardzo! Pani psor…coś mnie chwyciło w kolanie…strasz…nie…boli, mogę iść do skrzydła?
-Pan Malfoy?- nauczycielka ze spartańską miną rzuciła na chłopca okiem i podeszła do niego. Spoglądając na lewe kolano, za które mocno się trzymał, obrzuciła go krytycznym, uważnym spojrzeniem sokoła i spytała:
-Naprawdę tak pana boli, czy znowu nie ma pan zadania domowego?
-Zadanie mam…-skrzywił się Malfoy, a Snape, patrząc na niego zza korpulentnej postaci profesor Sprout, z trudem zdusił w sobie rozbawienie.-ale to kolano …naprawdę…perfidnie boli.
Rzeczywiście, na lewym kolanie ukazała się teraz krew. Nie kłamał, mówiąc o bólu, w oczach miał podejrzane błyski, bardzo wyglądające na łzy, a zaciśnięcie ust stało się bardziej naturalne. Sprout zmarszczyła nieznacznie brwi. Malfoy syknął z bólu.
-No dobrze, tym razem widzę, że naprawdę boli pana noga, może pan odejść.-powiedziała, ale na widok dwóch Ślizgonów, którzy chyłkiem ruszyli za kulejącym chłopakiem, niby w celu pomocy, zatrzymała ich surowo:- Sam, nie z asystą! Nie sądzę, by się pan przewrócił w ciągu najbliższych pięćdziesięciu ośmiu sekund, a tyle potrzeba na dojście do zamku, panie Malfoy! Reszta, do środka proszę, już trzy minuty temu powinniście być w środku i opisywać mi cykl hemosyntezy rodnika zakalcowatego!
Snape wszedł jako ostatni, z reguły unikając przepychanek i ścisku, gdy można było poczekać. Dzięki temu miał nieodzowną okazję zobaczyć, jak Malfoy, kucając za przydrożnym krzewem ognika z obrzydzeniem wyjmuje spod lewej nogawki spodni malutki, srebrny cyrkiel z zakrwawioną nóżką i, rzuciwszy go w dal, lekko kulejąc, udaje się do zamku, oglądając się czujnie na boki.

[ 8 komentarze ]


 
Wspomnienie 7.
Dodała Meg Piątek, 23 Lutego, 2007, 16:00

Witam i przepraszam, że tak długo nie było akutalizacji, ale zabrakło mi weny:-)Bardzo dziękuję za moc komentarzy, szczególnie wielkie podziękowanie dla Adolescentii, a co do pytania pseudo Tonks 89-nie, nie wydaje mi się, bym była spokrewniona z Joanne, ale wszystko na tym świecie możliwe i bardzo Ci dziękuję:-)A teraz-zapraszam wszystkich do czytania!***
Tego ranka w dormitorium było wyjątkowo ciepło, biorąc pod uwagę, że była to część lochów i mroźna druga połowa grudnia. Śnieg przestał padać kilka dni temu, ale i tak zaspy były wysokie na tyle, że co mniejszych uczniów zakrywały niemal całkowicie. Severus Snape również nie należał do drągali więc rychło korzystał z tych naturalnych kryjówek, bynajmniej nie ze strachu przed agresją innego ucznia. Zauważył z niemałym zdziwieniem, że przeprawy po błoniach, w śniegu sięgającym mu niemal klatki piersiowej sprawiają mu przyjemność. Nie przeszkadzało mu też, że takie samotne wędrówki kończyły się zawsze przemoczonym na wylot ubraniem i nawet płaszczem, ale od czego były buchające od iskier i płomieni kominki? Tej zimy wyjątkowo sporo paliło się w lochach, uczniowie nie czuli żadnej różnicy temperatur między zaułkami domu imienia wielkiego Salazara Slytherina a wyższymi partiami zamku, co nie zdarzało się zawsze.
Obudziwszy się w pierwszą swoją Wigilię, spędzaną samotnie, bo bez matki, samotnie zapewne, bo bez przyjaciół -zabawne, nigdy nie miał ich zbyt wielu, w rodzinnych okolicach nie odczuwał ich braku, napawając się wręcz samotnością, ale w Hogwarcie, w otoczeniu tylu rówieśników, zaprzyjaźnionych ze sobą za pan brat, czuł się wyalienowany od reszty społeczeństwa uczniowskiego-, również miał chęć udać się zaraz po śniadaniu (a może i przed) na długą, długą wędrówkę. Spodziewał się, że również w Święta Bożego Narodzenia nie zostanie mu udzielona dyspensa od złośliwości i dezaprobaty, jaką częstowali go niektórzy uczniowie. Wyobrażał sobie, że poza bardziej uroczystym śniadaniem w gronie co prawda mniejszym, niż zwykle (spora część uczniów wyjechała do domów, by spędzić ten czas z tak długo nie widzianymi krewnymi) oraz podziwianiem niezłych dekoracji, nie będzie miał nic do roboty.
Chwilę leżał w łóżku, wpatrując się w swój lśniący, zielono-srebrny baldachim, zasłuchany w delikatny dźwięk dzwoneczków, podzwaniających gdzieś na korytarzu, a może i wyżej, oraz spokojne oddechy swoich kolegów, a potem spojrzał na zegarek. Szósta rano? Niemożliwe. Przyjrzał się dokładniej, bo w pokoju nie było wcale jasno. Nie, siódma, źle spojrzał.
Przekręcił się w pościeli, ale stwierdził, że nie chce mu się spać, więc z typowym dla siebie olimpijskim spokojem wstał i ruszył nieco po omacku i na oślep w stronę taboretu przy nogach jego łóżka, na którym ułożył wczoraj w nocy ciuchy.
Nie zdążył zrobić jednego kroku, kiedy rymsnął jak długi, boleśnie uderzając się w czoło o kant łóżka. Od razu zezłościł się i podniósł z niezwykłą energią. Co za ciamajda z niego, ciekawe o co się przewrócił? Jako tako się pozbierał i spojrzał niechętnym wzrokiem w kierunku tego „czegoś”, o co był się nie tak dawno przewrócił. W następnej chwili z trudem powstrzymał opadnięcie szczęki.
Koło łóżka leżał niemały stosik paczek i paczuszek, zapakowanych z wielką starannością i przewiązanych zielono-czerwonymi wstążeczkami. Na końcu każdej wstążeczki przyczepiona była karteczka z życzeniami.
Severus spojrzał spode łba na sąsiednie posłanie, na którym chrapał Malfoy, jak zwykle z rozrzuconymi po całej poduszce włosami, wyglądającymi w mdłym świetle jednej, jedynej świecy po drugiej stronie dormitorium jak tasiemce albo białe dżdżownice, wyłażące mu z głowy. Pokręcił głową, jak zazwyczaj i spojrzał na łóżko po drugiej stronie. Przy obu były również stosiki pakunków, co prawda odrobinę większe, ale rzucało się w oczy, że ten stos, o który tak się potknął, najwyraźniej jest dla niego. Pomyłka była wykluczona, co oznaczało, że po raz pierwszy w swym nie tak krótkim życiu Severus Snape otrzymał prawdziwe prezenty. Tyle, że nie miał pojęcia, kto z grubsza mógłby wpaść na tak szalony pomysł, by ufundować mu aż tyle podarków świątecznych. Nie podejrzewał o to swojej matki, która bardzo go kochając i pragnąc dla niego jak najwięcej szczęścia, cierpiała w każde Święta z niemożności obdarowania go prześlicznymi drobiazgami, ułożonymi w pojemnej, ciepłej skarpecie. Często ledwo starczało jej na zapewnienie im pożywienia przez okrągły miesiąc, bo Tobiasz Snape pod pretekstem bycia panem domu uzurpował sobie przywilej podbierania pieniędzy na życie, które jego żona pieczołowicie przechowywała w glinianej miseczce, inkrustowanej szlachetnym kruszcem we wzory celtyckie. Niechby to były knuty i sykle...ale nie, teraz już i galeony zaczęły masowo znikać z miski; jakże więc myśleć o czymkolwiek, co mieściło się w kategoriach potrzeb materialnych drugiego rzędu? Jeśli tylko mogła, ofiarowywała swemu dziecko coś, co mogła zrobić sama . Najczęściej były to wełniane szale w mało twarzowych kolorach, w lepszych czasach zdarzały się nawet odnowione stare książki...
Pełen chaotycznie przelatujących mu przez głowę myśli, Severus ukląkł przed stosem i chwycił pierwszą paczkę, dosyć dużą. Kiedy ją odpakował, ujrzał połyskujący, najwyraźniej odnowiony mini kociołek do warzenia błyskawicznie małych ilości mikstur. Na jego dnie znajdował się krótki list. Severus ujął w dłoń pergamin i rozpoznał pochyłe, drobne, ale stylowe pismo własnej rodzicielki.
Kochany Severusie,
Minęły prawie cztery miesiące od Twojego wyjazdu. Tęsknię za Tobą. U nas wszystko dobrze, po staremu. Znalazłam pracę w bibliotece i bardzo się z tego cieszę. Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku. Hogwart od zawsze był dla mnie jak drugi dom, pełen przyjaciół. Teraz możesz już pisać do mnie, do biblioteki, pamiętasz adres, przynajmniej Twój ojciec nie będzie się złościł, że tyle pieniędzy wydajesz na listy.
Severus pokiwał głową i gorzko się uśmiechnął do samego siebie .Taa, jego ojciec kompletnie nie rozumiał praw rządzących magicznym światem i nie usiłował czegokolwiek w celu poprawy uczynić, poprzestając na pustej nienawiści i jakże charakterystycznym zapomnieniu o fakcie, iż nawet gdyby wysyłanie listów ze świata magii było płatne, to niewątpliwie w topnieniu funduszy budżetu rodzinnego miałby zdecydowanie większe zasługi od syna. Kufel piwa kremowego kosztował już dwa i pół sykla. Właścicielka miejscowej gospody była bardzo chytrą kobietą, aczkolwiek wyszła z trafnego założenia, iż bez względu na cenę, piwo przez nią sprzedawane jak i cały szereg innych wyrobów alkoholowych będą cieszyły się po wsze czasy popytem ze strony miejscowych chłopów. Stary Snape był starym bywalcem a małżeństwo z wykształconą czarownicą nie odbiło się na jego nałogu najmniejszą abstynencją, a wręcz przeciwnie.
Wierzę, że uczysz się dobrze i że podoba Ci się w szkole. Bądź grzeczny i uważaj na siebie, nie wdawaj się w bójki. Pisz od czasu do czasu o swej matki.
Całuję,
Mama
P.S. Mam nadzieję, że mój stary kociołek do warzenia przyda Ci się na zajęciach z eliksirów.
Bezwiednie uśmiechając się, zgiął list i wsunął go głęboko pod poszewkę poduszki. Pierwszy list, jaki dostał w Hogwarcie do początku roku szkolnego. Postanowił sobie w duszy, że będzie pisał do matki dwa razy w miesiącu. Westchnąwszy głęboko, wziął w ręce kociołek i mina mu się rozpogodziła. Oczyma wyobraźni widział już różnokolorowe pary, ulatujące znad kociołka, nad którym pochylał się on sam, w jedwabnej szacie, wprawnym okiem fachowca oceniając gęstość mieszaniny…
-E, chłopaki! Snape dostał mini złomowisko żelaza!- jakiś niebywale głośny, świdrujący uszy głos zawrzasnął niemal nad samym uchem Severusa, który, w pierwszym odruchu obronnym gwałtownie cofnął się na klęczkach pod stolik nocny, kurczowo zaciskając palce na trzymanym w nich sprzęcie laboratoryjnym. Tymczasem do jego stosiku dopadł Malfoy, bo to on, w rzeczy samej, śledził chłopca od chwili, gdy ten zajął się matczynym listem, pałając niezmierną ciekawością, co też taka mizerota i biedota jak Severus Snape mogła dostać nad Gwiazdkę; niby nie ubierał się mniej schludnie od innych uczniów ani też nie zachowywał się mniej nieśmiało, uderzająca była może tylko jego mrukliwość i niechęć oraz nieufność do innych, ale poza tym wyglądał i zachowywał się przecież zupełnie normalnie. Jednakowoż, stalowemu jak zamarznięta zimą tafla stawu oku Lucjusza Malfoya, przywykłego do bogactw, zbytków i wachlarzy barw w jego otoczeniu, nie mogły nie umknąć odrapania i ślady działań korników na skrzyni z rzeczami Snape’a, niedopasowana, zszarzała szata i nienowe książki. Chyba jedyną nową rzeczą, jaką posiadał Snape w Hogwarcie, zdaniem Malfoya, była li i jedynie różdżka- piękna, lśniąca, długa i wiotka, zdawać by się mogło, może i najładniejsza różdżka, jaką można było dostać na ulicy Pokątnej. Aż dziw brał kolegów, że mały czarnowłosy ponurak wcale nie pali się do korzystania z tak pięknego przedmiotu, za to najwyraźniej mnóstwo satysfakcji sprawia mu grzebanie się w maziach i eliksirach, warzonych w starym, zmatowiałym kociołku, ustawionym na trójnogu z wykrzywioną jedną nóżką. Lucjusz, jako człowiek jeszcze bardzo młody, nawykły do wielu spraw dorosłego życia, nie mógł pomieścić w głowie, jakim cudem czarodziej może być aż tak dziwaczny i tak gardzić jedynym luksusem, jaki miał, przedkładając ponad niego zardzewiałe niemalże rupiecie jakby ze strychu starożytnego rodu. Jednocześnie zaś intrygował go ten tajemniczy chłopiec i w głębi duszy, choć nigdy w życiu przed samym sobą nawet by się do tego nie przyznał, zależało mu na zapoznaniu się bliżej z pełnym sekretów kolegą z dormitorium. Jednakże, w otoczeniu kolegów, posuwał się do najgorszych drwin i kpin, gdyż nie wypadało mu, w jego mniemaniu oczywiście, nagle wyskakiwać z przyjaźnią do takiego ponuraka, odtrąconego przez gro klasy.
Tymczasem, Severus zdążył opanować odruch ucieczki i, sprężywszy się wypuścił cenny przedmiot z rąk i rzucił się na Lucjusza nim zdążył się chwilę zastanowić, przytłaczając go do podłogi.
Przez kilka chwil mocowali się, sapiąc i warcząc na siebie jak dwa psiaki, wypuszczone po długiej przerwie na podwórzec, ale rychło dwóch czy trzech kolegów Lucjusza oprzytomniało i w mig odciągnęło Severusa od niego. Na jego znak zostawili go w porządku, darując mu wciry, jakie serwowali każdemu, kto odważył się wdać w bójkę lub zwykłą przepychankę z ich wodzem.
Dysząc, patrząc na siebie z błyskiem oczu, klęczeli, Lucjusz koło łóżka Snape’a, a jego właściciel-koło szafki nocnej. Przez parę sekund można było mieć wrażenie, że konflikt wisi jeszcze w powietrzu, podobnie jak i jakieś ostre, złośliwe słowa, ale ku wielkiemu zdziwieniu towarzyszy Malfoy’a, nic takiego nie nastąpiło; przeciwnie, Malfoy wstał, otrzepał szatę i dłonie a potem, nie mogąc się widocznie powstrzymać leciutko uniósł głowę i zaczął:
- Gdyby nie to, że uważam cię za coś odrobinę ciekawszego niż te wszystkie łazęgi, które dominują w Gryffindorze, niż zwykłe gbury i szlachetne, bogate mruki, które trafiają tu, oberwałoby ci się o wiele mocniej.
Severus wstał, ustawił porządnie kociołek w rogu pod łóżkiem, poskładał papiery z rozpakowanego prezentu i unicestwił je machnięciem różdżki. Dopiero wtedy podniósł wzrok na chłopaka, którego nie tak dawno temu okładał pięściami, nie brutalnie, to fakt, ale zadarł z nim. W jego oczach błyszczała jeszcze uraza, ale stał, spokojnie jak u dyrektora, wyprostowany jak na apelu oficjalnym.
- Nie chciałbym, żebyśmy żyli w wiecznej niezgodzie.- z tymi słowy Malfoy przekroczył dostojnym krokiem stos prezentów, dzielący ich jak Rubikon, i wyciągnął bladą dłoń w kierunku Severusa.
Wyglądali niby śmiesznie, ale z drugiej strony poważnie: wyniosły z natury Lucjusz Malfoy z wyciągniętą pojednawczo, subtelnie lśniącą dłonią w kierunku bladego, z rozpalonymi oczyma, czarnowłosego, nieufnego i pełnego zawiłości Severusa Snape’a.
Scena ta w umysłach gorylowatych Ślizgonów, stojących z nieco nietwarzowo rozdziawionymi gębami murem zwartym i szczelnym za Malfoy’em, obserwowała tych dwoje w milczeniu pełnym nabożnego szacunku. Jeden z nich ochłonął najszybciej i nagle zaczął się strasznie głośno, zimno i piskliwie śmiać...jednak śmiech mu uwiązł w gardle, gdy Severus drgnął i szybko, ale bardzo, bardzo mocno uścisnął dłoń lidera domu imienia Salazara Slytherina, z taką samą powagę, jak on sam. W tym momencie nie tylko dla nich, ale także dla Severusa stało się jasne, że ten uścisk coś zmienia. W jego przeświadczeniu była to najlepsza droga, jaką mógł w tej chwili wybrać: odmowa udzielona królewskiemu Malfoyowi mogła przyczynić się do pogorszenia jego sytuacji, a tego, jakkolwiek nie żyło mu się dotąd wcale najgorzej, nie chciał, poza tym, miał nieodparte wrażenie, że chyba ktoś tu komuś proponuje przyjaźń, a była ta wartość na tyle rzadkim gościem w jego życiu, że nawet w postaci Lucjusza Malfoy’a nie odstręczała go na tyle, by ją wyrzucić za próg. Nie wiedział, że ta decyzja podjęta została także na bardziej długoterminową przyszłość niż w danej chwili sobie wyobrażał.

[ 12 komentarze ]


 
Wspomnienie 6.
Dodała Meg Piątek, 12 Stycznia;, 2007, 15:47

Oto mój mały prezent na ferie dla wszystkich czytelników, którzy od jutra zaczynają wielkie, dwutygodniowe świętowanie dni wolnych od szkoły:)Mam nadzieję, że notka szósta spodoba się wam, choć długością przejawiam litość nad niektórymi czytelnikami. Co do Severusa i Lilly...poczekamy, zobaczymy...ciepło , ciepło...nie zawsze gorąco:) Pozdrawiam was wszystkich i życzę wspaniałej zabawy, choc zima nam nie dopisała-bynajmniej mnie- i jeszcze raz-miłej lekturki!
***
Ryk śmiechu ze strony podłych kolegów sprawił, że Severus o mały włos nie ogłuchł. Zaraz jednak przełknął ślinę i, unosząc wzrok na pełne złości orzechowe oczy Jamesa, rzucił mu niewinne i nierozumiejące spojrzenie.
Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo do czytelni wpadła bibliotekarka, rozdrażniona hałasem. Kochana kobieta, nie zdawała sobie nawet sprawy, że udaremniła Jamesowi Potterowi przynajmniej na razie przywalenie mocnego ciosu w szczupłą twarz Severusa Snape’a. Zamiast tego, kipiąc oburzeniem i stekami nagan, wyrzuciła co prędzej ich wszystkich i zatrzasnęła za nimi drzwi z taką siłą, że słuch odzyskali dopiero po pięciu sekundach.
-My spadamy, Snape...porozmawiajcie sobie...ee....z Potterem.- Malfoy zrobił krok w tył i już go nie było; za nim podążali jego wierni kumple, zanosząc się od skrzekliwego śmiechu. Snape zacisnął pięści i jęknął w duchu. Wcale nie chodziło o to, że bał się Pottera; miał już okazję w dzieciństwie przywyknąć do niezasłużonego łomotu ze strony silniejszych, ale nie trawił jego spojrzenia, przepełnionego dumą a także-choć nie był tego do końca świadom-jego sukcesów i talentów. Prawdziwym powodem nienawiści między Snapem a Potterem była zazdrość, powiązana z wyższością rówieśnika z Gryffindoru, przejawiająca się w popularności, quidditchu a także-niestety, niestety- sprawach tak bardzo osobistych jak koleżanki....a może i nie tylko.
-Smarkerus, miło cię widzieć.- Potter ochłonął bardzo szybo i spojrzał na niego stalowym wzrokiem, kłócącym się z ciepłą barwą jego oczu.- Podobno rozmawiałeś z Lilly.
-Tak, rozmawiałem z Lilly.- potwierdził spokojnie.
-Taaa....a wiesz, kim ona jest?
Severus wzruszył ramionami, aczkolwiek był doskonale świadom odpowiedzi jak i konsekwencji swojej „niewinności”. Tak, jak przewidział, James rozjuszył się i , potrząsając pięściami, ryknął:
-MOJĄ DZIEWCZYNĄ!
-James...wyluzuj.- Black pociągnął go lekko za rękaw, ale Potter wyrwał się i dodał złowrogo:
-Trzymaj się lepiej od niej z dala, Snape. Poza tym, podrywanie Gryfonki to chyba nie twój styl, hm?- przeszedł na drwiący ton, jednocześnie błyskając oczami. –Jesteś Ślizgonem więc wara od nas, Gryfonów. Nigdy nie będziesz lepszy od nas ani taki, jak my.
Snape pozornie nie zmienił się, ale krzywdzące, okrutne słowa Jamesa wryły mu się w pamięć głęboko. Zbladł nieco a potem, przełknąwszy ślinę, odwrócił się i po prostu odszedł. James, Syriusz, Remus i Peter patrzyli na niego; w oczach Jamesa widoczne było zaskoczenie, na twarzy Syriusza malowało się zaś zdumienie pomieszane z pogardą, a Lupin i Peter obserwowali go z podziwem. W połowie korytarza Smarkerus obrócił się na pięcie i wrzasnął mocnym głosem:
-Ona nie jest twoją dziewczyną! Nie zgodziła się i ja o tym wiem!
Z tymi słowy ruszył nagle jak z kopyta i po ułamku sekundy znikł z oczu czterem Gryfonom za załomem korytarza, tym razem niesłusznie obawiając się pogoni; swoim zachowaniem wrył ich skutecznie w podłogę szkolnego korytarza na czas wystarczający zamelinowaniu się w pokoju wspólnym własnego domu imienia Slytherina.

Severus wpadł niczym wicher do dormitorium i zamknął szybko drzwi. Potem padł na swoje łóżko, odwracając się twarzą do ściany. Poczuł, że coś się w nim gotuje. Wielkie poczucie niesprawiedliwości drażniło go tak mocno, że wrzasnął jak zraniony trolli , nadal się drąc, wyskoczył z dormitorium i zbiegł do salonu, zeskakując po dwa stopnie.
Na środku pokoju wspólnego, tuż przy kominku dało się bez trudu dostrzec srebrną czuprynę Lucjusza Malfoy’a. To on był w centrum uwagi i najwyraźniej opowiadał coś o nim, pogardzanym Smarkerusie. Snape ruszył między kolegów i roztrącił ich z niespotykaną siłą. Stanął oko w oko z Lucjuszem i rzucił mu spojrzenie pełne pogardy i lekceważenia.
-Jesteś podły...perfidny...tak nie postępuje nawet najgorszy Gryfon. – syknął, z satysfakcją rzucając najgorszą obelgę, jaką mógł usłyszeć Ślizgon z ust innego współtowarzysza domu. Lucjusz zbladł, po tłumku przeszedł szmer.
-To był kawał, Snape, nie znasz się na żartach?- odparł cicho i dumnie chłopak na co Snape tylko warknął:
-Szkoda, że nie rozśmieszył mnie!- i powrócił do dormitorium w towarzystwie ciszy. Poczuł się też gwałtownie osamotniony.
Poczucie braku aprobaty ze strony innych uczniów znowu zaczęło mu ciążyć na sercu, ale , tak, jak inne uczucia, odsunął je w głąb najtajniejszej skrytki w duszy i począł na wszystkich patrzeć z góry, wyniośle i chłodno. Nabrał trwałej nieufności do wszystkich oznak przyjaźni czy nawet zwykłych uprzejmości. W tej kategorii mieściła się też, niestety, Lilly Evans. Cóż począć, taka była jego psychika: nie oznaczało to, broń Boże, że przestał ją zauważać. Po prostu przykuł się do miejsca, jakie wyznaczyła mu szkolna społeczność w myśleniu stereotypowym, przemawiająca ustami Jamesa Pottera.

[ 33 komentarze ]


 
Wspomnienie 5.
Dodała Meg Środa, 03 Stycznia;, 2007, 20:08

Drobne, delikatne płatki śniegu tworzyły coraz grubszy dywan na widocznych za oknem bezkresnych błoniach. W oddali majaczyła ciemna, prawie czarna tafla jeziora.
Tegoroczna zima była bardzo śnieżna, ale Severusowi śnieg mniej przeszkadzał, niżli gdyby był w swoim drewnianym, niewielkim domku- tak, jak większości dzieciaków śnieg kojarzył się z wesołymi, rodzinnymi spacerami i lepieniem bałwana, tak jemu przywodził na myśl jedynie zimną, paskudną bryje, która bezczelnie wdzierała się do domu przez mikroskopijne dziury. Śnieg od zawsze był dla niego i jego matki utrapieniem; nie lubił zimy a za Świętami Bożego Narodzenia też nie przepadał, bo nigdy nie były wesołe. Matka, co prawda, opowiadała mu o pięknie strojonych drzewkach, śpiewaniu kolęd i mistrzowsko zapakowanych prezentach, ale niestety, tych pięknych wspomnień z domu rodzinnego nie udało jej się zrealizować we własnym domu od chwili, gdy na świat przyszedł jej ukochany i jedyny synek. Robiła jednak, co mogła, by umilić mu święta: Severus lubił najbardziej te chwile, gdy siadywali razem przed kominkiem, najczęściej pustym, owinięci ciasno jednym, wielkim, kraciastym kocem i gawędzili sobie spokojnie, miło, korzystając z nieobecności ojca, który Boże Narodzenie spędzał prawie zawsze w karczmie, pijąc z kumplami do świtu. Kiedy ojciec wracał, zanosiła go szybko na górę, ale sama często już nie kładła się spać. Nie raz budziły go odgłosy awantury , krzyki albo głośne, lubieżne śpiewy-w takich momentach leżał cichutko i czekał, czy aby ojciec nie posunie się do czegoś bardziej niebezpiecznego, ale matka pilnowała go na dole, dopóty nie zległ pijackim snem, gwarantującym jego bliskim kolejne kilka, kilkanaście godzin względnego spokoju. Mimo tych wszystkich starań Severus nie mógł poszczycić się najwspanialszymi wspomnieniami świątecznymi i bardzo dbał, aby się z tym nie wydać. Już i tak uchodził za dziwadło, brakowało mu akurat plotki, że nie znosi świąt.
-...jest to jednak bardzo niebezpieczny rodzaj transmutacji i nie wolno wam o tym zapomnieć nawet przy przestrzeganiu pięciu podstawowych zasad, którymi są...tak, panie Snape, przypomni nam pan, co to za zasady?
Severus niechętnie odwrócił głowę od okna i wstał, czując, że jest w tarapatach. Niemiła, uderzająco pedantyczna nauczycielka transmutacji wbiła w niego mało zachęcające spojrzenie i najwyraźniej oczekiwała sensownej odpowiedzi na pytanie, którego nawiasem mówiąc kompletnie nie usłyszał, zatopiony we własnych, niewesołych, ale ciekawszych od tematu zajęć myślach. Spojrzał na nią ponuro, a ona podeszła na to do jego ławki, stukając energicznie obcasami i zmierzyła go stalowym wzrokiem.
-Zamierza pan odpowiedzieć na moje pytanie, panie Snape?
-Z przyjemnością, jeśli tylko będzie pani łaskawa je powtórzyć.- syknął przez zaciśnięte zęby, wywołując salwę śmiechu, który zamarł równie nagle, jak powstał, ujarzmiony błyskiem w oku Minervy McGonnagall. Szybko chwyciła pergamin, leżący pomiędzy dłońmi Snape’a i zerknęła na niego.
-Zaskakująco szczegółowe notatki, panie Snape. –zadrwiła, pokazując mu pergamin, na którym nie znajdowało się nic, prócz daty i tematu, a kiedy nie zareagował na to ni słowem, ciągnęła dalej, teraz w tonacji już tylko przykrej.- Pytałam pana, panie Snape o podstawowe zasady obowiązujące podczas procesu transmutacji międzygatunkowej. Prawdę mówiąc, nie oczekiwałam od pana błyskotliwej odpowiedzi. Pańska niechęć do wykładanego przeze mnie przedmiotu była dla mnie jasna już od czasu naszego spotkania, jednakże nie zamierzam tolerować aż tak daleko posuniętego lekceważenia nauczyciela i jego słów, choćby najbardziej nudnych. Miałam nadzieję, że z czasem zacznie pan bardziej się przykładać do transmutacji, ale była to nadzieja złudna. Nie oczekuję od pana nadgorliwej aktywności, ale tego minimum, które mam prawo od pana wymagać. Jasne?
-Tak, pani profesor.- mruknął Snape, wiedząc, że ta cała tyrada była tylko wstępem do kulminacyjnego momentu, jakim było ukaranie winowajcy.
-Na następne zajęcia opracuje pan szczegółowo temat rodzajów transmutacji międzygatunkowej w sposób, który ma mnie zaskoczyć.
Nie pomylił się.
-W porządku.- mruknął ponownie, choć najchętniej jęknąłby albo wrzasnął ze złości. Nie pałał entuzjazmem do transmutacji, gdyż nudziła go i nigdy specjalnie nie rozumiał jej wagi w życiu czarodzieja. Cóż, już i tak od dawna miał przeczucie, że McGonnagall da mu popalić, ale to nie była jego wina, że na sam dźwięk jej przykrego, surowego głosu odczuwał dreszcze i znudzenie. Miał wielką siłę woli, ale takich wyżyn jeszcze nie dosięgnął, choć ogólnie rzecz biorąc był zadowolony ze swoich stopni w Hogwarcie. Może nie wszystko zdawało mu się tak pasjonujące jak eliksiry, ale był bardziej w czołówce niż ogonie klasy, czego nie omieszkał mu kilka razy wytknąć Malfoy, klasowy lizus ale wcale nie taki dobry uczeń.
-Może pan usiąść, panie Snape.- przyzwoliła łaskawie McGonnagall po czym zadała katorżniczą pracę domową. Nic dziwnego, że Snape wyszedł z klasy w bardzo złym humorze, po leniwym pakowaniu się. Spuścił głowę i mrucząc pod nosem przekleństwa, ruszył ponuro do biblioteki. Szedł tak szybko i był tak zamyślony, iż nie zauważył Lilly Evans, idącej z naprzeciwka., dopóty omal nie zwalił jej z nóg.
-Sorry...Lilly? Przepraszam.- zaskoczony , odjął dłoń od obolałego czoła, mimo że ból nie zmniejszył się ani o jotę; rychło poczuł też mdłości i gorąco w okolicy szyi. Lilly tymczasem uśmiechnęła się miło i odparła:
-Och, w porządku, nie gniewam się.
Severus, zdenerwowany swoją słabością, stał się od razu mniej przyjemny. Uniósłszy głowę, spojrzał na nią chłodno i bez słowa wyminął ją, podążając w swoją stronę, jak gdyby nigdy nic. Kiedy stanął w drzwiach biblioteki, która była w połowie korytarza, z walącym sercem wyjrzał ostrożnie i ujrzał zdziwioną Lilly, zapatrzoną w jego (?) stronę. Błyskawicznie schował się a potem jeszcze raz, bardzo, bardzo ostrożnie wyjrzał, gdy wtem usłyszał jakiś donośny, pełen pychy głos:
-Hej, Evans!
A koło niego, jakby nie widząc go przeszedł szybko Potter w nieodłącznym towarzystwie kolegów, wpatrzony w Lilly. Zaraz potem Potter dotknął władczo jej ramienia, a gdy ta szarpnęła się ostro, mówiąc coś, odwrócił się i spojrzał w kierunku biblioteki. Co dalej zrobił, Severus nie wiedział, ale, przeczuwając bliskie spotkanie z wrogiem, rzucił się na oślep w głąb biblioteki, wpadł jak burza do czytelni i, z braku większego wyboru, przecisnął się w róg i opadł na jedyne wolne miejsce przy jednym stoliku zajętym przez Ślizgonów. Tak się składało, że zajął miejsce koło Malfoy’a i jego przyjaciół.
-Zaraz spadam, dajcie mi chwilę.- mruknął i, odwróciwszy się tyłem do wejścia, przyciągnął ku sobie pierwszą lepszą książkę i zagłębił się w jej treść, czując rzęsisty pot na plecach.
-Co jest, Snape? Co to za kolejna szopka, wyglądasz, jakbyś kogoś śledził...- zadrwił Malfoy, pochylając się ku niemu, na co Snape uniósł wzrok i spojrzał mu prosto w oczy o kolorze zamarzniętego jeziora. Malfoy wykrzywił twarz w perfidnym uśmiechu i spojrzał gdzieś, ponad ramieniem Severusa. Na jego twarzy wykwitł uśmiech pełen satysfakcji i zrozumienia.
-...albo raczej ktoś śledził ciebie.- dodał szeptem, nie spuszczając wzroku z wejścia.
Severus spojrzał na niego z paniką, ale ten uspokoił go łagodnym ruchem dłoni.
-Nie ruszaj się, Snape, to Potter cię nie zauważy. Swoją droga, ciekawe o co tym razem wam poszło.
-Chyba raczej o kogo?!- dorzucił z błazeńskim rechotem jeden z kumpli.- Snape przecież wzdycha do tej szlamowatej laluni, Evans...
-Wyje do księżyca niczym samotny wilk...-pomógł mu drugi.
-Pisze wiersze...ody na jej cześć...
-Zrywa kwiatki...-rozpędzali się Ślizgoni, odgrywając miny pełne uczuć, w rzeczywistości o zabarwieniu mocno ironicznym. Ku zdziwieniu Snape’a, który niewidzącym wzrokiem gapił się w kartki księgi, Malfoy zareagował na to dezaprobującym syknięciem.
-Milczeć, głąby...-zesztywniał z mina pełna udanego przejęcia a potem odetchnął i powiedział do Snape’a bardzo poufnym tonem:
-Poszedł sobie, możesz zmykać, Snape.
-Jasne.- Severus spojrzał na niego z błyskiem w oku, odwrócił się, by sięgnąć torbę, niedbale przewieszoną przez krzesło i zmartwiał w tej pozycji, wbijając wzrok w gotującego się ze złości Pottera, zaledwie o trzy kroki od niego. Koło niego stali przygotowani do obrony Black, Pettigrew i Lupin.

[ 10 komentarze ]


 
Wspomnienie 4.
Dodała Meg Poniedziałek, 27 Listopada, 2006, 17:02

Notka długa, bo długo czekaliście, ale wybaczcie i zrozumcie:)Miłej lektury, mam nadzieję, że będzie wiele miłych komentarzy:-)
***
Pewnego dnia, niezbyt ciepłego jak na jesień ale jeszcze nie tak zimnego, by móc mówić o prognozach zimy, Severusowi spało się szczególnie dobrze. Za oknem było perłowe niebo bez promyka słońca, a wiatr urządzał takie dzikie tango przy tak wątpliwego uroku akompaniamencie, że dziwnym zdać się mogło, iż można w takich warunkach dobrze spać, nie wspominając już o dobrym śnie. Snape zamlaskał przez sen i przekręcił się na bok. Właśnie śnił o wielkim, półciemnym laboratorium, zastawionym regałami z czarnymi jak noc półkami, na których mnożyły się różnobarwne butle, buteleczki, słoje i słoiczki, wykonane z delikatnego, mlecznego szkła, w którym nieśmiało odbijały się płomyki kilku długich świec. Pośrodku laboratorium stało co najmniej z piętnaście pięknych, kamiennych stołów z fiolkami i kociołkami, z których unosiła się tajemnicza para i odurzająca woń. Obok leżały stosy zabezpieczonych notatek, a po korytarzach, utworzonych między blatami, uwijały się cicho i sprawnie całkiem ładne laborantki w zielonych jak szmaragd kitelkach, z rudymi, gęstymi włosami. Kiedy mijały jego, Severusa Snape’a, który był dużo wyższy niż normalnie i o wiele bardziej przystojny, posyłały mu nieśmiałe uśmiechy spod długich rzęs, ale on, jako mistrz, był zimny i nieczuły na cokolwiek poza urokiem kociołka. Jego nadzór cieszył się niewyobrażalnym poważaniem wśród dziewcząt i jeśliby nawet na której zatrzymał o sekundę dłużej wzrok, niżli nakazywałyby to jego moralne zasady, to natychmiast dawał to po sobie poznać uniesieniem głowy, ściągnięciem brwi i jakimś lodowatym słowem, rzuconym pod jej adresem z taką pogardą, na jaką tylko mogłoby stać króla szyderców. O tak, poważanie i sława, lękliwe, acz pełne uwielbienia spojrzenia...uwielbienia...uwielbienia...wiatr zawył głośniej niż zwykle, chłopak półświadomie nakrył się mocniej kołdrą, strącając przy tym stary budzik, ale kupka byle jak zwiniętej odzieży, rzuconej równie starannie przy szafce nocnej, stłumiła łoskot. Severus Snape mógł więc dalej iść bez przeszkód kamiennym korytarzem, od czasu do czasu zerkając uważnie na pracę swoich sług i pochylając się w skupieniu niegodnym jakiejkolwiek osoby płci żeńskiej nad kociołkami. Śnił sobie spokojnie o laboratorium i nawet nie przeczuwał, że za 15 minut ta przygoda powinna dobiec końca, a piękne laboratorium już wkrótce powinno zmienić się na ciasną, zagraconą w sposób co najmniej nieprzyzwoity klasę od historii magii, z pochlapanym atramentem pulpitem z drewna, z poobtłukiwanym kałamarzem i zwykłym zwojem pergaminu, na którym poleci mu się napisać wszystko, co powinien wiedzieć o starożytnych magach skandynawskich i sile leczniczych eliksirów piętnastu największych uzdrowicieli z tamtych lat i z tamtejszych terenów. Powinno- ale się nie stało.
Wskutek strącenia budzika, Severus Snape zaspał. Zaspał nie po raz pierwszy, ale tym razem kaliber wykroczenia był niepojęty nie tylko dla niego. Gdy raczył otworzyć oko, niechętnie spojrzeć na stolik i z równie wielkim zapałem podjąć niezasłużenie potraktowany zegarek, dochodziła godzina dziesiąta, a więc przeciąg pierwszej lekcji chylił się ku końcowi, co stwierdziwszy, Severus poczuł się, jak wrzucony znienacka do lodowatej wody gdzieś w regionie koła podbiegunowego nieważne którego. Tak zazwyczaj staranny, tym razem starał się ubrać jak najprędzej, przedkładając ilość nad jakość, co tylko pogarszało jego sytuację- podwójna zmiana butów, trzy razy zakładana na lewą stronę szata, tiara, za żadne skarby nie dająca się utrzymać na głowie więcej niż pół sekundy, wreszcie, torba rozpruta przez nadmiar krzywo upchniętych ksiąg i notatek sprawiły, że Severus usiadł na niepościelonym łóżku i, zacisnąwszy zęby, usiłował dojść do siebie, co przez jakąś minutę zbliżało go coraz bardziej do wyjścia z siebie. Sto dwadzieścia sekund dało w końcu zamierzony rezultat. Niski, niechlujnie ubrany jedenastoletni Ślizgon (nienawidził tej nazwy, uważał, że to ona jest jednym z naczelnych powodów do nienawiści między jego a innymi domami) wyszedł z dormitorium, jakby miał jeszcze pięć godzin czasu do lekcji, nie zaś szybko upływające pięć minut na usprawiedliwienie swej nieobecności u profesora-ducha, którego niematerialna postać, niekiedy bywająca zaletą, teraz zdawała mu się być niezniszczalną przegrodą do osiągnięcia porozumienia w sprawie tak karygodnego spóźnienia na poważny sprawdzian.
Z nielekkim sercem opuścił tego ranka swój dom, a w miarę zbliżania się do ośrodka nudy i „drzemalni”, jak to w niektórych kręgach dowcipnie zwano salę historyczną, jego złe samopoczucie rosło. Fajny sen sprawił, że gorzko się zaśmiał pod nosem. Jakiż kontrast między marą a rzeczywistością! W dodatku jeden ze Ślizgonów, którego wołali chyba Malfoy, wczoraj rzucił pomysł zwiania z historii do jakiejś wioski koło Hogwartu i Snape, który może i nie był zbyt pilnym uczniem jeśli chodzi o dzieje czarów, to jednak ośmielił się skrytykować ten pomysł, co nie przysporzyło mu popularności. Malfoy zapytał jeszcze drwiąco: „Nie zauważyłem, żebyś tak bardzo przodował w historii, jak w eliksirach, Snape, ale jak wolisz? Nie wyglądałeś na lizusa, ale z takimi to nigdy nie wiadomo.” Ktoś krzyknął: „Cicha woda!”, zrobił się szum i Snape został zmuszony nieomalże do udania się w inne miejsce. Westchnął na samo wspomnienie i zastukał cicho do drzwi klasy. Pozostało zaledwie półtorej minuty do zbawczego gongu, ale prof. Binns miał zwyczaj wznosić wykładany przez siebie przedmiot, a cóż dopiero sprawdzian ponad takie racjonalistyczne depresje, jak gongi. Cóż zresztą za specjalność była w dzwonku, obwieszczającym koniec kolejnej godziny kształcenia się dla osoby, która nie zauważyła własnej śmierci? „W dodatku teraz nawet nie słyszy mojego pukania.”- mruknął niezbyt cicho Snape i bez zastanowienia nacisnął klamkę.
Ulga, jakiej doznał, omal nie powaliła go na ziemię w takiej pozycji, w jakiej skamieniał, niczym posąg, tuż na progu, z oczami wbitymi w prof. Kettlebourne’a za katedrą i zajmujących się beztrosko niczym jego kolegów i koleżanki. Jego wejście nie wzbudziło na nich najmniejszego zdumienia w odróżnieniu od uczniów z innego domu, którzy siedzieli ścieśnieni w ławkach pod ścianą i notowali zawzięcie każde słowo nauczyciela. Snape podszedł wolno do katedry i chrząknął niepewnie.
-...I tak mamy do czynienia z fascynującym zjawiskiem androgeniczności wśród tych niezwykle odpornych na wszelkie zmiany roślin, które, jak powiadam...
-Profesorze Kettlebourn, ktoś....przyszedł.- przerwał w pół słowa jakiś ciepły, dziewczęcy głos. Snape uniósł pełne zdumienia oczy na jego właścicielkę i już drugi raz w tak krótkim odstępie czasu doznał uczucia niekontrolowanej słabości w kończynach i lekkiego zawrotu głowy. Dziewczyna miała niebywale gęste, rude, wpadające miejscami w kasztan włosy, podpięte klamrą nad karkiem. Miała na sobie wszakże nie ciemnozieloną szatę, ale zwykłą, ciemną, która przed oczami Severusa jawiła się jako ciemnogranatowa, zaskakująco twarzowa dla rudowłosej dziewczyny o kremowej karnacji i lśniących, zielonych oczach, których blask zdawał się ocieniać jasne jak miąższ arbuza usta, wygięte w nieśmiałym uśmiechu, skierowanym-ach, czyż to prawda?- do niego, do wyjątkowo dziś fatalnie odzianego, niskiego i niesympatycznego oraz odtrąconego przez gro społeczności uczniowskiej Ślizgona. Laborantka, jak ją w myśli nazwał, machinalnie zresztą, na pewno nie była z jego domu, czuł to, jednocześnie zaś miał natarczywe wrażenie, że skądś ją zna, że gdzieś ją już widział, za diabła nie mógł sobie tylko przypomnieć, kiedy i gdzie. Po raz pierwszy od przyjazdu do Hogwartu poczuł się w pełni szczęśliwy. Wyprostował się i nawet odważył się rzucić pseudolodowate spojrzenie Laborantce, ale w tejże chwili spostrzegł zwiniętego w kułak pod ławką Malfoy’a, który trząsł się w niekontrolowany sposób najwyraźniej ze śmiechu, i od razu oprzytomniał. Spojrzawszy w bok, dojrzał pełną zmęczenia i zdziwienia twarz nauczyciela, wpatrzonego w niego z lekką fascynacją.
-Proszę?
-Zadałem ci pytanie, młody człowieku, w dodatku dwukrotnie, a ty nawet nie chcesz na mnie spojrzeć. Źle się czujesz?
-Źle? Ja?- nie zrozumiał Snape i potrząsnął błyskawicznie głową. –Ja dobrze się czuję, proszę pana, ja tylko...
-Nazwisko?- Kettlebourn otworzył wielką księgę, oprawną w zbielałą skórę i postukał sękatym palcem w drobne literki widoczne w nagłówku, ponad jeszcze drobniejszymi, które można by odczytać chyba tylko z wydatną pomocą lupy.
-Snape. – odpowiedział, czując, że powoli dochodzi do siebie. Nie był do końca pewien, ale miał wrażenie, że dziewczyna nie spuszcza z niego wzroku, jednak nie sprawdził tego, cały czas wbijając wzrok w księgę i twarz nauczyciela, gdyż nie mógł oprzeć się równie silnemu wrażeniu, że pali go spojrzenie Malfoy’a. Przez chwilę panowała cisza, nie licząc cichych śmiechów i szeptów uczniów ze Slytherinu.
Kettlebourn podniósł zamglony wzrok i zapytał:
-Co może mi pan powiedzieć w takim razie...ee....no, niech będzie...o właściwościach trujących pokrzywy damasceńskiej?
-Biorąc pod uwagę fakt, że jestem z klasy profesora Binns’a, nie powinienem nic na ten temat w tej chwili wiedzieć, jednakże pamiętam, że pokrzywa damasceńska, jako jedna z niewielu pokrzyw nie zawiera właściwości parzących ani trujących. Nazwana została tak przez największego wytwórcę eliksirów w czasach starożytnych, Abnegadusa Szczeciniastego ze względu na swoje właściwości, dobroczynnie wpływające na choroby skórne i różnego rodzaju schorzenia, spowodowane wypiciem mikstury pokrzykogennej a także wywarów z nasion czyrakobulwy i pięcioracznika białego.
Zdziwienie, widoczne nie tylko na twarzy nauczyciela, ale też i reszty klasy ( w tym także laborantki, której najwyraźniej jego umiejętność odnalezienia się w każdej sytuacji zaimponowała, co stwierdził z niezrozumiałym dla siebie zadowoleniem), przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Opanowaniem oraz swobodą wypowiedzi pobił wszystkich, ścierając pogardę nawet z twarzy Malfoy’a. Nauczyciel rzucił mu spojrzenie pełne aprobaty i powiedział już głośniej i pewniej:
-Proszę zająć swoje miejsce, panie Snape. Mniemam, iż będzie pan rad z faktu, iż nie wspomnę profesorowi Binns’owi o pańskim spóźnieniu...nie mógłbym tak postąpić, biorąc pod uwagę fakt, iż najwyraźniej pańskie zainteresowania leżą w zupełnie innej dziedzinie.
Severus zdawał się przyjąć to obojętnie, ale delikatny błysk, widoczny w jego ciemnych źrenicach, ukazywał, iż satysfakcja chłopca jest niezmiernie wysoka, skoro aż do tego stopnia stracił nad sobą, słuszną i wymaganą w jego mniemaniu w wizerunku Mistrza Eliksirów samodyscyplinę. Posłusznie zajął miejsce tuż przed ławką Malfoy’a. Nim zdążył wyjąć rolkę pergaminu i pióro, siedzący za nim kolega stuknął go w ramię.
-Niezła mowa, Snape...czyżbyś ćwiczył w bibliotece dykcję? Może chcesz zostać mówcą, tak jak ci beznadziejni stróżowie prawa w rejonie wschodniego kontynentu, o których kiedyś opowiadał Profesor Upiór?
-Nie zamierzam.- odpowiedział Severus i posunął się nawet do wyniosłego spojrzenia, którego natychmiast pożałował. Malfoy uśmiechnął się szeroko i rzucił krótkie spojrzenie na laborantkę, która w tej chwili tonęła po uszy w lekturze księgi zielarskiej, a potem syknął cicho do niego:
-Niech ci będzie, Snape, czarujesz nauczycieli jak się patrzy, ale z podrywaniem dziewczyn licho ci idzie. Poza tym, na twoim miejscu nie zadzierałbym z dziewczyną Potter’a, on potrafi być bardzo porywczy i jeszcze, nie daj Boże, znów fikniesz kozła na schodach...- skończył nieco złośliwiej i zaniósł się cichym śmiechem, którego jednakowoż jego rozmówca nie usłyszał. Dziewczyna Potter’a....dziewczyna...Potter’a...
Gdy później rozpamiętywał tę chwilę na trzeźwo, nie mógł zapomnieć o przykrym uczuciu gniewu, pasji i zazdrości, jakie wypełniło go na wieść o tym, że dziewczyna, którą spotkał we śnie, jest dla niego stracona, bo chodzi z tym przeklętym Potter’em, Potter’em-błaznem, który wszystkie wolne chwile spędza na przechwałkach w otoczeniu pyszałkowatych jak on sam (Black), dziwacznych (Lupin) czy kompletnie niezdarnych, beznadziejnych (Pettigrew) kumpli lub gnębieniu takich ludzi, jak on-Severus Snape. W dodatku doskonale zdawał sobie sprawę, że na każdym polu, które mogłoby wzbudzić jej uznanie, przegrywał z Potter’em: ani nie wybijał się w transmutacji, ani nie latał na miotle na tyle dobrze, by zdać pozytywnie egzamin, a co tu dopiero mówić o szkolnej drużynie, ani też nie odznaczał się- niestety, niestety, to było dla niego jasne podczas każdego spotkania z lusterkiem czy jakąkolwiek powierzchnią odbijającą- fizycznie i miał tu na myśli nie tylko swój wzrost czy siłę, ale też wygląd zewnętrzny. Gdybyż tylko mógł przyjąć taki wizerunek, jaki miał we śnie- ale nie, to byłoby zbyt piękne, by być prawdziwe, a Severus od najmłodszych lat swej egzystencji nie ufał z reguły zbyt długim splotom szczęśliwych okoliczności, z miejsca podejrzewając jakiś podstęp lub ukrytą cenę, którą za powodzenie trzeba będzie –prędzej lub później- zapłacić. Prawdopodobnie to właśnie w tamtej chwili skumulowała się w nim i zakorzeniła na dobre uraza do Potter’a, momentami zbliżona bardziej do nienawiści niż zwykłej dezaprobaty.
P owym incydencie w sali od historii, Severus długo nie mógł natknąć się na dłużej niż pięć sekund na dziewczynę Potter’a. Łapał się nawet na tym, że w chwilach największego gniewu, kiedy był szczególnie rozdrażniony, potrafił przeklinać ją w myśli, zapominając o tym, że przede wszystkim jest sobą i postrzeganie jej jako dziewczyny wroga jest całkowicie dziecinne i zbyt emocjonalne. Sny z laborantkami dały mu święty spokój, co nie znaczy, że sama postać dziewczyny jeszcze przez pewien czas nie wzbudzała w nim głębszych emocji.
Któregoś dnia stał się jednak świadkiem sceny, która podniosła go nieco na duchu. Właśnie wyszedł z Wielkiej Sali po obiedzie i postanowił przejść się na błonia w pobliże jeziora, gdyż zdawało mu się, iż pod niewielkim głazem ma tam gniazdo dość rzadkie stworzenie, zwane w magicznych księgach astrotratusem. Wbrew trudowi terminologii magicznej, stworzonko było niczego sobie, stanowiło krzyżówkę malutkiej jaszczurki z kameleonem, tyle że na grzbiecie miało drobne, lśniące w słońcu wypustki w kształcie gwiazd. Zdążył jednak zejść ze schodów, gdy po drugiej stronie dziedzińca, w zaciszu rogu muru kłóciły się dwie osoby. Kiedy podszedł bliżej, spostrzegł, że to James Potter tłumaczy coś w sposób brawurowy rudowłosej zielonookiej. Nie mogąc opanować pokusy, w kompletnym zaniechaniu zasad, chyłkiem wcisnął się w szparę i zaczął nasłuchiwać, co zresztą nie było ogromnym problemem, biorąc pod uwagę fakt, że na zewnątrz nie było żywej duszy prócz tych trojga, być może ze względu na dość niską temperaturę.
-Już ci mówiłam, co na ten temat myślę, James.- usłyszał stanowczy i nieco gniewny głos dziewczęcy. Jego brzmienie było tak ciepłe, że przez chwilę poczuł się tak, jakby wcale nie było poniżej zera, ale rychło donośny ton Potter’a wyrwał go z zamyślenia:
-Mówiłaś to już dwa razy, Evans, ale najwyraźniej twój opór maleje, dlatego też ponawiam moje pytanie! Co w tym złego, że cię lubię?
-A dlaczego nie mogłeś mi go zadać w salonie? Każąc mi stać w zimnie, tłumacząc się zgoła absurdalnie i mówiąc do mnie po nazwisku wcale nie wpływasz na zmianę mej decyzji! Tylko się utwierdziłam w tym, że nie jesteś...nie jesteś...tym kimś!
-Podaj jeden powód, Lilly, dla którego nie chcesz ze mną chodzić.
- Jesteś przemądrzały, nieodpowiedzialny i traktujesz dziewczyny przedmiotowo i jak zabawki, starczy ci? Poza tym, jakbyś nie pamiętał, jesteś w pierwszej klasie.
- Ty też, co to zmienia?!
- A to, że nie uważam, byś umiał naprawdę docenić, co to znaczy miłość!- głos Lilly zaczął drżeć, gdyż temat stał się dość osobisty i delikatny. Severus przylgnął do muru, usiłując nie wydać się, choć łomot serca wydał mu się na tyle głośny, by zbudzić olbrzyma. Tymczasem pomiędzy tymi dwojga zapadła chwila ciszy. Przerwała ją Lilly, mówiąc nieco ciszej:
- Ja naprawdę nie uważam, żeby to był dobry pomysł. Ty myślisz tylko o popisaniu się przed Syriuszem, Peterem i Remusem, a ja...no cóż...dla mnie liczy się coś więcej niż tylko sam fakt chodzenia ze sobą.
- Jaki fakt? Co ty pleciesz, na litość Boską, Evans...to znaczy Lilly, zastanów się! Ani myślę popisywać się przed kimkolwiek, no, może tylko przed Smarkerusem...żartowałem!...ale uważam, że naprawdę mogłabyś przyjść zobaczyć mój mecz, w przyszłym tygodniu, a potem moglibyśmy zajrzeć na imprezę, która szykujemy po zwycięstwie...
- Otóż i to, Potter.- jej głos ponownie i gwałtownie zlodowaciał.- Skąd wiesz, że wygracie? Jesteś zbyt pewny siebie i tak też chyba było w przypadku, gdy mnie zapytałeś, czy...no wiesz. Poza tym, nie podoba mi się sposób, w jaki traktujesz Snape’a, co z tego, że bywa dziwaczny, że interesuje się eliksirami, że jest ponury jak noc? Nie każdy musi od razu być superprzystojniakiem i być w drużynie quidditcha, żeby być fajny!
Severus pobladł. Prawie bał się oddychać. Od chwili, w której James wymienił jego imię, chłopiec spiął się boleśnie i słuchał każdego słowa w niebywałym skupieniu. Teraz doznał ulgi, że ktoś go po raz pierwszy broni i dostrzega w nim kogoś więcej, niż tylko niskiego i niesympatycznego dziwoląga oraz maniaka eliksirów., a w dodatku tym kimś była o n a...Lilly Evans, jednak nie dziewczyna James’a Potter’a i nic nie wskazywało na to, że chciałaby nią zostać w przyszłości! Czując, że kusiłby los, stojąc tu dłużej, wycofał się tyłem do zamku, tak, by w każdej chwili móc udać, że na dworze jest od paru sekund, ale niestety, złe się już stało. W chwili, gdy był już dwa metry od kryjówki Potter’a i Lilly Evans, dwie rzeczy wydarzyły się równocześnie: potknął się o jakiś korzeń a jednocześnie zza rogu wyszła nachmurzona Lilly. Gdy go ujrzała, stanęła jak wryta, wpatrując się w niego jak w obraz.
-Snape...?!To znaczy...Severus, tak masz chyba na imię, prawda? Hm...nic ci...nic ci nie jest?
Jeśli przedtem czuł potężny ból w części, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, to teraz przeszło mu chyba jak ręką odjął, a przynajmniej- tak by sugerowało jego entuzjastyczne poderwanie się, szybkie otrzepanie dłoni i przywołanie na twarz mniej ponurego wyrazu. Lilly nadal patrzyła na niego, zdawać by się mogło, z niepokojem.
-Wszystko w porządku?- zapytała, podchodząc bliżej o krok.- Co tu robisz w taki ziąb? Chyba nie grasz...ee....w drużynie...więc...?
-Postanowiłem się przejść...dla orzeźwienia...oglądałem nad jeziorem gniazdo astratusa...
-Astratusa?
-Tak...jest całkiem duże.
Lilly pokiwała głową a potem spojrzała na jego szatę i znowu na niego. Poczuł, że chyba się czerwieni i znienacka rozzłościł się.
-No, co jest?- zapytał mniej grzecznie, czego zaraz też się zawstydził, więc odkaszlnął i potrząsnął głową. Dziewczyna w odpowiedzi tylko uniosła nieco wyżej głowę i odparła, również nadając swemu głosowi mniej sympatyczne brzmienie, niż kiedy dopytywała się o jego zdrowie:
-Och, nic, tylko zastanawiam się, którędy przeszedłeś do brzegu, nie mocząc szaty, skoro łąka jest mokra.
Taki brak logiki, taki głupi błąd i dał się przyłapać na gorącym uczynku! Wzburzenie ustąpiło wściekłości na samego siebie i zawstydzeniu, które natychmiast w miarę umiejętnie pokrył, burcząc:
-Każdy ma swoje sposoby.- i, obróciwszy się na pięcie, błyskawicznie zakończył krótką konwersację z Lilly. Szybkim krokiem podążył do zamku, na śmierć zapominając o astrotratusie, choć mówił o nim zaledwie przed kilkunastoma sekundami, co było dość zaskakujące w przypadku tak dobrze zorganizowanego, opanowanego i chwilami wręcz pedantycznego człowieka ,jakim był, już w tak młodym wieku, Severus Snape. Jedyną myślą, jaka zaprzątała mu głowę, było wspomnienie pozytywnych słów, jakie miała o nim do powiedzenia.
Choć nigdy nie rozmyślał specjalnie wiele o jakiejkolwiek przedstawicielce płci przeciwnej, jaką była jego matka, to dzisiaj odbił sobie za wszystkie czasy. Starał się ukryć swoje uczucia, zwłaszcza gdy w jego pobliżu znajdował się przemądrzały Malfoy, który natychmiast reagował mało przyjemnym uśmiechem i drobną uwagą: „Ona jest z Gryffindoru!”. Cóż z tego jednak, że Lilly Evans znajdowała się w Gryffindorze? Równie dobrze, tłumaczył sobie cichcem Snape, kiedy już mógł spokojnie myśleć o wszystkim i nie martwić się wyrazem swojej twarzy (a chwile te były nazbyt rzadkie!), Tiara mogła przydzielić ją do Slytherinu i wtedy -kto wie?- może zostałaby i dziewczyną któregoś z chłopaków ze ślizgońskiej drużyny quidditcha, a może i nie...ale nie śmiał myśleć o tym, że Evans mogłaby przestawić go ponad graczy; zresztą, najbardziej prawdopodobne rozwiązanie, czyli sytuacja obecna, najzupełniej w świecie nie wpadła mu do głowy przez to, że kompletnie nie cenił sobie Potter’a, być może krzywdząco albo i też nie. Fakt jednakowoż pozostaje faktem, że Severus Snape, uczeń pierwszej klasy Hogwartu zaczął myśleć nie tylko o eliksirach, ale też o Gryfonce Lilly Evans, wcale w nie takim dużym odróżnieniu od James’a Potter’a.

[ 29 komentarze ]


 
Wspomnienie 3.
Dodała Meg Czwartek, 05 Października, 2006, 13:20

Dzięki za wszystkie komentarze, niektóre są bardzo motywujące do pracy i mobilizujące:)Nie wiem, czy wiecie, ale "Biuletyn Serpentis" też jest aktualizowany, czytajcie i komentujcie:)Ta notka jest dłuższa, ale mam nadzieję, że też zasłuży na wasze uznanie.
***
Patrząc przez wielkie okna zamku, aż trudno było uwierzyć, że jest zaledwie początek września i gdyby nie szkoła, nikt nie poznałby, że wakacje dobiegły już końca i że nadeszła jesień; a jesień była wyjątkowo ciepła i pogodna tego roku. Nawet ranki nie były takie chłodne, choć, oczywiście w lochach zawsze panował rześki chłód i półmrok, niezależnie od pory dnia, niezależnie od pory roku. No, zima jeszcze nie nadeszła więc najgorsze było jeszcze przed pierwszoklasistami, którzy otrzymali przydział do domu imienia Salazara Slytherina.
Severusowi Snape’owi nie przeszkadzało to jednak; nie przyzwyczajony do zbytku chłopiec z rozkoszą myślał puchowych pierzynach i takichże poduszkach, grubych, miłych w dotyku pledach oraz ogniu, płonącym na kominku wieczorami, czując, że w takich okolicznościach niestraszne mu najgorsze mrozy. Jakaż wielka była to różnica w porównaniu z drewnianym domkiem, w którym niejeden raz gwizdał wiatr, a chłód panoszył się po kątach, wciskając się bez trudu pod cienką kołderkę dziecięcą, zabezpieczoną starym jak świat kocem matki! Tak, pod tym względem było tutaj zdecydowanie lepiej. Odczuwał, co prawda, małe ukłucie żalu na myśl o matce, którą zostawił na pastwę ojca, ale szybko mu to mijało. Nauczył się, że okazywanie uczuć zrobi z niego mięczaka i gogusia w oczach kolegów, a za takiego nie chciał uchodzić, jakakolwiek byłaby prawda, wyrobił więc w sobie szeroki dystans do wszelkich emocji. Poza tym, nieszczególnie chciało mu się opowiadać wszystkim o swoim dzieciństwie; nic to, że wszyscy koledzy z jego domu mieli podobne miny i byli podobnie nieufni oraz zamknięci wobec ludzi jak on: czuł przez skórę, że ich beznamiętność wynikała zupełnie z innych pobudek, niż ciężkie dzieciństwo z ojcem-mugolem, tłamszącym żonę-czarownicę i dziecko, zmuszone do ukrywania swoich magicznych zapędów. Tamci wyglądali raczej na dumnych ze swojego pochodzenia i przydziału. On- nie. Jedyna jego cząstka dumy wynikała z faktu, iż trafił do domu, w którym wychowywała się jego matka, a ta była mu jedynym autorytetem i jedyną- póki co- bliską osobą na tym świecie.
Tak sobie rozmyślając o wszystkich tych sprawach, wypełniających mu codzienność, dotrwał do końca zajęć z historii magii. Zajęcia prowadził duch, nazywający się Binns; nie cieszył się żadnym szacunkiem ze strony uczniów, a jego wykłady były tak nudne, że większość uczniów najzwyczajniej w świecie ucinała sobie na nich drzemkę. Severus też chętnie by się przespał, ale był tak ciekaw wszystkiego, że zmusił się do trzeźwości i większość lekcji po prostu przesiedział, wpatrzony w roziskrzone słonecznym blaskiem jezioro i drzewa, łagodnie pochylające swe konary tuż nad jego kryształową powierzchnią. Wraz z dźwiękiem dzwonka zerwał się do pozycji stojącej, wrzucił niestarannie pergamin z zaczętym zdaniem i jedną datą do torby, a postąpiwszy podobnie z piórem i kałamarzem, opuścił klasę jako jeden z pierwszych, by również na tej pozycji stawić się pod drzwiami sali do eliksirów, na które czekał z utęsknieniem od chwili przyjazdu do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Nie zważając na niepochlebne psykania popychanych uczniów, wydostał się na parter i pobiegł marmurowymi schodami w dół, jakby gonił go rozjuszony troll. W następnej chwili omal się nie zabił, lądując nagle na plecach w samym centrum Sali Wejściowej.
Ogłuszony, zebrał się dopiero po kilku sekundach. Wolno podniósł się do pozycji siedzącej, ale kiedy spróbował wstać, nogi odmówiły mu posłuszeństwa więc klapnął niezdarnie na podłogę, ku uciesze przypatrującej mu się sporej grupy uczniów. Nagle na czoło gapiów wysforowała się trójka chłopców w jego wieku: jeden z nich miał czarne, nastroszone włosy oraz okulary i to on właśnie się odezwał mocno przemądrzałym tonem, w którym pobrzmiewała uciecha i złośliwość.
-Następnym razem, Snape, patrz pod nogi.
-Albo spiesz się powoli.- dorzucił jego kumpel, z nieco dłuższymi, efektownie opadającymi mu na czoło włosami i zaśmiał się ironicznie, a reszta mu zawtórowała. Severus potrząsnął głową, chcąc odpędzić gwiazdki, latające mu przed oczyma jak szalone i przyjął chwiejnie pozycję stojącą. Następnie spojrzał prosto w oczy pyszałkowatemu okularnikowi i podszedł kilka kroków bliżej. Z wolna wróciła mu wspomnienie upadku. Tak, to on podstawił mu nogę.
-No, co jest, Snape? Czyżbyś uszkodził sobie nie tylko głowę, ale i język?- zadrwił tamten. Snape nie namyślał się długo: oburzony do ostatnich granic, upokorzony i wyśmiany, postanowił nie dać się tej bandzie i bez ostrzeżenia wymierzył chłopakowi cios prosto w policzek, ale czarnowłosy zdążył zrobić unik (chyba tylko dzięki tym okularom), w skutek czego Severus poleciał do przodu i omal nie wylądował na ziemi po raz drugi, gdyby nie fakt, że nagle śmiechy ucichły, a na schodach pojawiła się wysoka, szczupła dziewczyna uczesana w bardzo gładki, bardzo ciasny kok z mocnych, lśniących, brązowych jak kasztan włosów. Wyglądała dorośle, jakkolwiek na korytarzach szeptano, że to jej pierwszy rok nauki tutaj. Snape zapamiętał ją z lekcji transmutacji: nie pałał do niej największą życzliwością, gdyż nie przepadał też za przedmiotem, który wykładała, ale teraz uznał jej obecność za okoliczność korzystną dla niego. Wyprostował się i zszedł kilka schodków niżej, gdzie znalazł się w pobliżu trzech szyderców. Dziewczyna ruszyła za nim, a zatrzymawszy się przed całą grupką, spojrzała na nich ostro i niezbyt przyjaźnie, po czym zapytała stanowczym i mocnym jak spiż głosem:
-Co tu się dzieje?
Ponieważ nikt nie kwapił się z udzieleniem jej odpowiedzi, przeniosła spojrzenie na niego.
-Panie...-zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie jego nazwisko, ale zanim jej podpowiedział, wtrącił się przyjaciel okularnika, trzeci i najmniejszy z bandy, piszcząc nieprzyjemnym głosem:
-Smarkerus!- i pobudził tym samym do śmiechu swoich towarzyszy. Jedno, mocne spojrzenie surowej dziewczyny położyło kres salwie śmiechu.
-A więc, panie Snape,- ciągnęła z nutą przygany, przypomniawszy sobie wreszcie, jak się nazywa jej rozmówca, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że pozostała trójka nadal trzęsie się ze śmiechu-niezbyt chwalebny początek roku szkolnego.
Snape milczał, opuszczając nieco wzrok. Jego oczy natrafiły teraz na przeciwległą poręcz schodów, o którą opierali się uczniowie, z ciekawością obserwujący przebieg wydarzeń, ale prawie ich nie widział, skupiony na tłumieniu ognia, jaki buzował u w piersi. Chciał coś powiedzieć, wytłumaczyć, że został sprowokowany, ale żadne słowo nie mogło mu przejść przez gardło.
-Nie ma pan nic do powiedzenia w związku z tym karygodnym incydentem? – zapytała chłodno nauczycielka, na co Snape odparł cicho lecz stanowczo:
-Nic ponadto, że to nie moja wina, profesor McGonnagall.
-Nie?- w głosie profesor McGonnagall zabrzęczało zdziwienie.- Czy nie chciał pan uderzyć pana Pottera na chwilę przed moim przyjściem, panie Snape?
-Tak, ale...- zaczął ze złością Snape, ale nauczycielka przerwała mu z naganą:
-Bójka nie stanowi najlepszego sposobu na rozwiązanie konfliktu, powiedziałabym wręcz, że jest to metoda najgorsza i zdecydowanie najbardziej barbarzyńska. Sądziłam, że jest pan tego świadomy.
-Jestem świadomy!- wybuchł Severus, prawie dygocząc z wściekłości, ale wnet przyhamował i dokończył nieco ciszej, acz z większą dozą sarkazmu- Ale nie sądzę, że tylko ja brałem udział w tej bójce. Przecież nie mogę bić się z samym sobą, sądziłem, że to dla pani jasne.
Przed trójką winowajców stanęła kolejna osoba. Był nią wysoki, brązowowłosy czarodziej w okularach- połówkach, z długą, zadbaną brodą, ubrany w elegancką, ciemnopurpurową szatę. Powiódł po nich swym przeszywającym wzrokiem i zwrócił się do dziewczyny łagodnym tonem:
-W czym problem, Minervo?
-Profesor Dumbledore.- odparła niechętnie dziewczyna i ustąpiła mu nieco miejsca.- Przyłapałam tych czworo na próbie bójki, zwłaszcza ten tu ze Slytherinu wykazywał chęć pobicia kolegów.
Severus Snape, bo to jego wskazała Minerva McGonnagall, aż przewrócił oczyma na te słowa i tak jawną niesprawiedliwość. W obliczu profesora Dumbledore’a jednak czuł, że wykrzykiwanie prawdy nie miałoby tu większego sensu i mogłoby mu tylko przysporzyć nieprzychylności szacownego dyrektora szkoły.
-Chęć pobicia kolegów, ach tak....- Dumbledore puścił do niego oko a potem odwrócił się w stronę Gryfonów.- Panie Potter, panie Black, pani Pettigrew: maja panowie coś do dodania, na przykład na temat swojego udziału w tej rzekomej bójce, która, śmiem twierdzić, była zwykłą przepychanką na schodach?
-Faktycznie, panie profesorze, Smar...to znaczy, Snape, przewrócił się przeze mnie.- powiedział Potter, uśmiechając się czarująco.- A Syriusz i Peter śmiali się, ale bez złej woli. Po prostu fiknął tak cyrkowego koziołka w powietrzu, że zadziwił tym nas, a tymczasem Snape myślał, że naśmiewamy się z niego. Przepraszam za siebie i moich kolegów, jeśli czymś cię uraziliśmy, Smar- Severusie, chcę powiedzieć, o tak, Severusie.- ciągnął dalej tę komedię a potem podszedł do niego z wyciągniętą dłonią i wyrazem udanej powagi oraz życzliwości na obliczu, która dla czarnowłosego syna Eileen Prince była niczym innym jak błazeńskim wygłupem zagranym dla dyrektora w celu ośmieszenia jego, Severusa Snape’a.
Wszyscy zgromadzeni na schodach: uczniowie, Dumbledore, McGonnagall a także ci dwaj Gryfoni, Pettigrew i Black, spojrzeli na niego z napięciem. Zapadła pełna oczekiwania cisza, a Potter stał dalej, jak przedtem, z wyciągniętą w kierunku Snape’a dłonią, gotową do uściśnięcia w geście pojednania. I może gdyby nie obłuda i ironia, pobrzmiewające w jego słowach, gdyby nie pogarda, przykryta powagą i serdecznością, Severus może by i to zrobił, częściowo dla świętego spokoju, częściowo dla uniknięcia konsekwencji swojej złości, które wg jego intuicji wisiały nad nim w powietrzu, zwłaszcza ze strony Minervy McGonnagall.
Ponad głowami zgromadzonego na szerokich, marmurowych schodach tłumu, zadźwięczał dzwonek, a na tle jego srebrzystych dźwięków niczym finalnego akordu, Severus Snape odwrócił się błyskawicznie na pięcia i, zbiegłszy ze schodów nim ktokolwiek zdołał go zatrzymać, przepadł w mrokach zejścia do lochów, oświetlonego po bokach silnym płomieniem dwu czarnych pochodni.

[ 16 komentarze ]


 
Wspomnienie 2.
Dodała Meg Czwartek, 21 Września, 2006, 14:22

Bardzo serdecznie przepraszam wszystkich za opóźnienie, spowodowane moim wyjazdem i następnie pracą w szkole. Już się poprawiam i zachęcam do czytania!Dzięki za komentarze!
***
Po opustoszałych ulicach peryferii miasta hulał beztrosko niezbyt ciepły wiatr, zdawający się być panem tej części stolicy: przerzucając stare puszki, wprawiając w łopot liście wiekowych drzew i dyrygując różnymi ulotkami. W ogóle ulica była ponura i dziwnie opustoszała w ten wczesny, jesienny ranek, nawet mimo faktu, iż stanowiąc ostoję wyrzutków społecznych, nie cieszyła się popularnością wśród londyńczyków: ba, nawet najbardziej dziwaczni turyści wiedzieli, że lepiej się jej wystrzegać.
Czarnowłosy kilkunastolatek w ładnej, czarnej szacie najwyraźniej jednak szedł tą ulicą z wyboru: wyglądał dużo inteligentniej niż przeciętny turysta czy londyńczyk, ale wyraz twarzy miał dość nieprzychylny. Wlókł za sobą spory kufer, opatrzony nalepką: „Severus Snape, Pierwszy Rok”.
Jego krok był szybki, ale chłopiec rozglądał się czujnie. Nagle zatrzymał się i podniósł z ziemi ulotkę z wielkim, rzucającym się w oczy żółtym napisem: INSTYTUT MAGII DURMSTRANG. Severus błyskawicznie zapoznał się z jej treścią, napotykając takie zwroty jak „quidditch” czy „perfekcyjna nauka czarów pod okiem najbardziej kompetentnych magów”. Potem schował starannie ulotkę do kufra i ruszył dalej. Nie dane mu było przejść więcej niż dwa kroki- posłyszał jakieś chrząknięcie. Odwróciwszy się, ujrzał przy wielkim, odrapanym, zielonym śmietniku skulonego pod podartym kocem człowieka, który patrzył na niego wyczekująco. Snape podszedł bliżej i uniósł poważnie brwi, co rozśmieszyło postać. Zirytowany faktem, że ktoś się z niego śmieje (znowu!), nieczuły na serdeczną, niemalże życzliwą nutkę, brzmiącą w śmiechu tego dziwaka, uniósł wyżej głowę, szarpnął kufer i już miał odmaszerować, kiedy wesołek odezwał się zachrypniętym, acz sympatycznym głosem:
-Ale z ciebie obrażalski.
Severus uznał za stosowne nie odpowiadać na takie oświadczenie. W duchu pomyślał tylko, że każdy na jego miejscu tak by zareagował.
-Nie jesteś z Durmstrangu?- tutaj życzliwość zastąpiło zdziwienie.
-Nie.- odparł krótko, nie trudząc się ujawnianiem od razu wszystkich swoich kart. Myśląc, że nieznajomy już skończył, po raz któryś tego dnia zebrał się do odejścia, ale i tym razem pomylił się.
-A wyglądasz, jakbyś był.- uznał i zaczął kaszleć. Severus już otworzył buzię, żeby powiedzieć, co o tym myśli, ale jego rozmówca poradził sobie z kaszlem i, nieświadom zirytowania nastolatka, ciągnął dalej swobodnie, jakby rozmawiali przy kufelku w karczmie a nie na środku ulicy w jakże uroczym towarzystwie zdewastowanego śmietnika w chłodny, jesienny ranek, pomyślał Severus i zacisnął zęby.
-Nie bądź taki agresywny, bo nie będziesz cieszył się sympatią nie tylko wśród płci pięknej, chociaż znam panów o tyle przewyższających urodą tak zwane kobiety, nawiasem mówiąc- nieznajomy puścił oczko, ale nie spotkawszy się z żadną cieplejszą reakcją ze strony chłopca, zaniechał takich spoufaleń -ale i wśród kolegów. Ach, ta dzisiejsza młodzież...-westchnął i znowu zaniósł się kaszlem.
-Przydałby się panu nowy koc, bo z tego niedługo zostaną tylko dziury.- bez cienia uśmiechu zauważył Severus, za wszelką cenę pragnąc dowieść, że ten mężczyzna myli się co do niego, ale tylko wywołał tym kolejne „życzliwe porady”:
-Miło z twojej strony, chociaż wiem, że mówisz tak tylko ze względu na to, co ci powiedziałem wcześniej. Nie chciałbym wydać się przemądrzałym starcem, ale pragnę ci pomóc w miarę moich możliwości. Od razu widać, że jesteś zamknięty w sobie, a niepotrzebnie. Zapewne jesteś inteligentny, ale za bardzo ironiczny. Odpychasz ludzi, nie radzisz sobie z krytyką...
-Bardzo pana przepraszam, nie chciałbym się wydać nieuprzejmym ani nie radzącym sobie z krytyką- przerwał mu w tym momencie Snape najbardziej uprzejmym tonem, na jaki było go w danej chwili stać. –ale dosyć mi się spieszy.
Mówiąc to, spojrzał na człowieka przy śmietniku i poczuł coś w stylu wyrzutu sumienia, dlatego też dodał natychmiast łagodniej:
-Mój pociąg odchodzi za godzinę…nie mam więcej czasu na rozmowę.
Pożegnawszy nieznajomego skinięciem głowy, chwycił kufer i nie bez ulgi powlókł go w stronę majaczącego w oddali wylotu ulicy. Po drodze, w takt zgrzytu drewna na kostce, przelatywały mu przez głowę różne urywki dopiero co zakończonej rozmowy.
Mimo swojego wcześniejszego zachowania, wiedział doskonale, że taka jest prawda: jest agresywny, nie cierpki krytyki, zamyka się w sobie. Zalewała go fala goryczy na myśl o tym, ale za te wątpliwe zalety obwiniał ojca, który każdy dzień jego dzieciństwa, które mógł ogarnąć pamięcią, zamieniał w piekło.
Strach przed pijanym ojcem i konsekwencjami jego hulanki w pobliskiej gospodzie, panika, widoczna w oczach matki, blask jej oczu w ciemności nocy, kiedy siedziała u niego, w nogach łóżka, opowiadając o swej młodości, wrzaski ojca- to najbardziej pamiętał. Zaciskał pięści w bezsilnej złości, ale nie mógł nic zrobić. To przez ojca był taki oschły i złośliwy, ukrywał swoje prawdziwe ja, pragnąc akceptacji. To z winy ojca wyruszył prawie o świcie do Londynu, nie chcąc wszczynać nowej awantury. Pożegnał się tylko z matką, która rozstawała się z nim, z trudem ukrywając łzy i wyruszył w stronę stolicy, czując, że rozpoczyna nowy, nieznany etap swojego krótkiego, jak dotąd, życia.
Bywały chwile, kiedy z rosnącą nadzieją rozmyślał o szkole, do której odjeżdżał, bywały chwile, w których te „głupie, naiwne marzenia”, jak je określał w duchu, rozpadały się w proch pod wpływem mocno realistycznego osądu sytuacji.
Ten człowiek też powiedział coś takiego, kiedy mu powiedziałem, że nie jestem z Durmstrangu, przypomniał sobie i skręcił w lewo, pomiędzy jaśniejsze, czystsze domy bardziej cywilizowanego osiedla. A wyglądasz, jakbyś był, a wyglądasz jakbyś był- te cztery słowa zaprzątnęły całą jego uwagę. Intuicyjnie wyczuwał, że nie był to aż taki komplement, jakiego oczekiwał. Gryząc się znaczeniem tej dziwnej uwagi, przystanął i rozejrzał się. Jednym ruchem otworzył swój kufer i wyjął z niego leżącą na wierzchu ulotkę. Przebiegł ją wzrokiem, ale nie bardzo przybliżyło go to do rozwiązania zagadki. Wreszcie schował ulotkę z powrotem i kontynuował swój marsz.
Po dość długiej chwili wtopił się w magiczny tłum na ulicy Pokątnej, a chwilę później przyłączył się po cichu do jakiejś większej grupy czarodziejów w czarnych szatach opatrzonych naszywką z logo Hogwartu i postanowił się ich trzymać aż do samego ekspresu na peronie 9 ¾.

[ 10 komentarze ]


 
Wspomnienie 1
Dodała Meg Wtorek, 29 Sierpnia, 2006, 23:48

To był upalny, lipcowy dzień. Powietrze, przesycone spalinami po prostu "stało", nie tylko w mieście ale i na jego obrzeżach. Bliskość płytkiego, mętnego strumienia nie miała żadnego znaczenia: tyle tego dobrego, że parę rozrośniętych kasztanów zacieniało zapiaszczony brzeg wody. Gdzieniegdzie można było dostrzec podwiędłe kępki mleczu. Ostatnie promienie słońca oświetlały wąską ścieżkę wśród traw, poprzetykaną główkami ostów. Nagle jedna z łodyg została beznamiętnie zdeptana przez wysokiego, niezwykle chudego chłopca. Miał czarne, dosyć długie, potargane włosy, odziany był w znoszoną, poszarzałą, miejscami przetartą szatę, która za swych złotych czasów raziła w oczy soczystą czernią. Mógł mieć najwyżej jedenaście, dwanaście lat, a wyglądał na czternaście; być może z winy pociągłej, bladej twarzy o surowym wyrazie i ostrego spojrzenia uderzająco czarnych oczu, w których czaiła się jakaś dziwna gorycz i niechęć do świata. Szedł dosyć szybko, energicznie lecz czujnie niczym drapieżnik. Co chwila rozglądał się na boki, nasłuchując najdrobniejszych odgłosów. Zatrzymał się dopiero nad strumykiem, gwałtownie i nagle, potykając się o wystającą z piachu szyjkę butelki tak, że omal nie zażył kąpieli w mało zachęcającym nurcie. Zakląwszy dość wyraźnie, wyrwał butelkę po chwili mocowania się z nią, przeczytał napis "Ognista Whisky Boba Ogdena" i cisnął ją na drugą stronę aż za rozwalający się płot wokół zachwaszczonej ziemi starego Rolkins'a, wykrzywiając się straszliwie. Opanował się parę sekund później i ruszył w stronę wielkiego, omszałego głazu, prawie mocząc sobie buty.
Usiadłszy w miarę wygodnie na kamieniu, wyciągnął z kieszeni pomiętą kopertę, zaadresowaną pochyłym pismem. Koperta była zalakowana. W środku były dwa arkusze pergaminu, których treść natychmiast pochłonęła czarnowłosego chłopca. Upłynęło kilka minut. Właśnie zbliżał się do końca drugiej kartki, kiedy coś zaszeleściło w krzakach. Chłopiec zdążył ukryć list, ale samej koperty już nie. Niedaleko miejsca, w którym siedział, zarośla rozchyliły się gwałtownie, a na ścieżce ukazało się dwóch wyrostków, mających może piętnaście, szesnaście lat. Obaj byli niscy, ale tędzy, ubrani w pocerowane spodnie i przykurzone koszule. Ich niedomyte, opalone twarze pokrywały drobne zadrapania. Potargane, zlepione od potu i łoju włosy opadały im na brwi, pod którymi połyskiwały niebezpiecznie jasne, niewielkie oczka. W dłoniach trzymali biało-żółte, dymiące ruloniki. "Papierosy", pomyślał czarnowłosy, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, dwóch osiłków już stało przy nim.
-Tiggs, popatrz, kogo tu mamy?- zarechotał jeden z nich. Wyglądał lepiej, niż jego kolega, ale miał o wiele mniej sympatyczną twarz.
-Mały Smarkerus Snape! Chłopak nazwany Tiggs'em, niedbale zaciągnął się i spojrzał bystro na zaciśniętą dłoń jedenastolatka.
-Co tam chowasz, Smarkerusie?- zapytał zachrypniętym głosem, wyciągając swoją potężną dłoń o krótkich, spuchniętych palcach. Snape jednak ześlizgnął się bokiem i uniósł nieco wyżej głowę.
-Nie twoja sprawa, Tiggs.- warknął cicho i niespodziewanie stanowczo. Tiggs roześmiał się, ale w jego śmiechu było więcej złowróżbnych nut, niż radosnych. -Słyszałeś go, Steve? Smarkerus się nam stawia! Steve zawtórował mu, również zaciągając się.
-Nie nazywaj mnie tak!- jedenastolatek zacisnął dłonie w pięści, gniotąc kopertę.
-Bo co?- Tiggs rzucił papierosa na ziemię, przydeptał go i zbliżył się do chłopca.
- Bo co?- powtórzył trochę głośniej.
-Tiggs, nie prowokuj go, on chyba chce się bić.- Steve udał, że dygoce ze strachu. Snape spojrzał najpierw na jednego, potem na drugiego i już miał się odwrócić, kiedy Tiggs chwycił go za szyję i wykręcił mu rękę, w której trzymał kopertę. W tej chwili stało się coś niezwykłego: wielki Tiggs odepchnął go, skowycząc z bólu niczym zarzynane prosię.
-Ten smarkacz mnie ugryzł!- wrzasnął, pokazując dłoń, na której widać było wyraźne zaczerwienienie a potem rzucił się na niego. Snape próbował wyszarpnąć się mu, ale bez skutku i już po chwili małe oczka Tiggs'a lśniły triumfalnie, kiedy otwierał kopertę, podczas gdy jego kumpel przytrzymywał w silnym uchwycie wyrywającego się właściciela. Jednakże triumf w jego wzroku szybko zastąpiło udawane przerażenie i zdumienie.
-Steve! Czytaj no!- podsunął mu pod nos pergamin. Snape pluł z wściekłości tuż na buty swojego oprawcy.
-A niech mnie kule biją…!- Steve również miał w oczach "strach". Obaj spojrzeli na siebie a potem na chłopca w szacie.
-Mały Smark jest czarodziejem!- ryknęli obaj a następnie zanieśli się straszliwym śmiechem. Steve ledwie stał na nogach, poklepując Tiggs'a, który o mało co nie zatoczył się do rzeczki.
-Dlaczego nam nie powiedziałeś?- zapytał Tiggs, nadal rechocąc.
-Taka ważna informacja…a może Ty specjalnie to przed nami ukrywałeś?
-Taaa, Snape jest wielkim czarownikiem, lepiej z nim nie zaczynać, jeszcze nas przemieni w żaby!- dorzucił uczynnie Steve ze zjadliwym uśmiechem. W tej samej chwili zawył z bólu, podskakując na jednej nodze. Snape nadepnął mu z całej siły na stopę, tym samym uwalniając się a potem skoczył do Tiggs'a, który teraz już nie udawał lęku. Odsunął się gwałtownie, upuszczając kopertę z listem i, potykając się o wyślizgany kamień, wylądował na siedzeniu w mętnym strumieniu.
-Severus, no co Ty, nie znasz się na żartach?- wybąkał, sparaliżowany ze strachu. Snape schylił się błyskawicznie i podniósł jakiś patyk, a potem wycelował nim w Tiggs'a, który wrzasnął naprawdę głośno.
-Steve!- prawie zapiszczał za oddalającym się w niezgrabnych podskokach przyjacielem.
- Nie zostawiaj mnie z nim samego!
-HOKUS POKUS!- ryknął Snape, ale nie doceniał Tiggs'a, który zerwał się jak opętany, odzyskawszy władzę w nogach i, minąwszy go, rzucił się z krzykiem w stronę wioski. Nie minęło pięć sekund, jak obaj zniknęli wśród pierwszych chat. Severus rzucił patyk na ziemię i otarł czoło rękawem. Potem podniósł wymiętą, brudną kopertę i schował ją starannie do kieszeni i ruszył wolno w stronę wioski, rozmyślając. Wiedział od dawna, że potrafi czarować. Matka powiedziała mu o tym, kiedy miał pięć lat, ale nigdy jeszcze nie rzucił żadnego czaru. Nie wolno mu było używać starej różdżki matki, którą znalazł kiedyś na strychu w zakurzonym kartonie, ale za jej niewiedzą przemycił do swojej klitki kilka starych podręczników. Czytywał je od czasu do czasu; wydały mu się jednak średnio interesujące. Prawdziwą euforię wzbudzał w nim wyświechtany, poplamione egzemplarz "Tysiąca magicznych ziół i grzybów". Tę książkę czytał prawie co wieczór, z łatwością zapamiętując trudne, łacińskie nazwy oraz co ciekawsze receptury. Na jednym z arkusików, które otrzymał w kopercie, ten tytuł był wymieniony jako podręcznik do eliksirów. Już wiedział, jaki przedmiot polubi bardziej niż zaklęcia. Fascynował się też czymś, co matka nazywała obroną przed czarną magią, ale nie znalazł w kartonie żadnej książki na ten temat- widocznie gdzieś przepadła albo ojciec przepił ja w barze. Ojciec nienawidził wszystkiego, co wiązało się z magią. Dostawał furii, kiedy matka wspominała coś na ten temat, dlatego wszelkie wiadomości o jego czarodziejskich umiejętnościach wpajała mu wieczorami, kiedy ojciec przesiadywał do rana w barze.
Siadała wtedy obok niego na starym, zapadniętym łóżku, okrywała go szczelniej dziurawym kocem i opowiadała tym swoim cichutkim głosikiem o czarach, magicznych stworzeniach i Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, do której miał się udać pierwszego września tego roku, jak mówił list. Bardzo kochał matkę i równie mocno nie znosił ojca. Nienawidził tego, że jest m u g o l e m, który potępia magię, nawet jej nie znając, że przez magiczne pochodzenie traktuje matkę jak kogoś gorszego i niespełna rozumu. Ile razy po pijaku ojciec spuszczał mu lanie, by "wybić mu z głowy te czarnoksięskie bujdy", a czasem także i matce, która płakała i drżącymi wargami wymawiała bezgłośnie jego imię… Potrząsnął głową, bezwiednie zaciskając szczęki i pięści. Nie mógł zapomnieć wyrazu jej oczu, kiedy była bita. Czuł wówczas taką złość, że byłby w stanie zabić ojca, ale ona nie pozwalała mu, mówiąc: "to nie jego wina, to wszystko przez to, że pije, zaraz mu przejdzie, idź do siebie, pobaw się, kochanie" . Nawet nie zauważył, że doszedł już do domu.
Była to rozwalająca się, drewniana chałupka o niewielkich rozmiarach. W oknach tkwiły pomazane, pożółkłe szyby. Wszedł na ganek i zatrzymał się, blednąc nieznacznie.
-…myślałaś, że nie zauważę??!! Że jestem takim osłem… takim pacanem… -…nie, proszę…nie, to nie jego wina! To ja…to ja dałam mu t-te książki…on nie…! NIEE!
Snape otworzył drzwi jednym pchnięciem. W środku ujrzał zastygłych ze zdziwienia rodziców: ojciec stał nad kupką niechlujnie rzuconych książek z pochodnią w dłoni, patrząc swoimi oczami szaleńca na syna. Obok niego, na podłodze, leżała zapłakana matka, próbująca udobruchać męża. Pod drzwiami leżała pusta butelka po winie.
-Jest oto nasz czarnoksiężnik!!- ryknął po chwili ojciec, prawie tracąc równowagę. Wzrok miał rozbiegany, policzki nalane i czerwone. Machnął pochodnią.
- Może mi powiesz, szczeniaku, skąd te durnoty wzięły się u ciebie w pokoju, hę?? Znowu grzebałeś na strychu?!
Severus stał jak oniemiały. Oddychał ciężko, twarz pobladła mu nieco bardziej, kiedy dostrzegł na szczycie stosiku "Tysiąc magicznych ziół i grzybów".
-No co?? Zapomniałeś języka w gębie??!! Matka chlipała cicho. Ojciec najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi.
-To moje książki.- powiedział cicho.- Zabraniam ci je palić. -Co??- Ojciec przyłożył dłoń do ucha, jakby nie dosłyszał. Snape podniósł nieco głos.
-Nie wolno ci ich palić. Nie wolno, rozumiesz? - wołał coraz głośniej.
- Daj nam święty spokój, to, że ty tego nie rozumiesz, nie oznacza, że tego nie ma! Jestem czarodziejem i matka też, a jak zrobisz jej krzywdę…
W tym momencie przerwał, bo pochodnia spadła na książki. Ich karty zajęły się ogniem, który zaczął wpełzać coraz głębiej. Severus wrzasnął tak, jak nigdy przedtem i rzucił się w kierunku płonących podręczników, ojciec też. Matka zawyła, próbując ich rozdzielić, ale bez skutku………

[ 47 komentarze ]


« 1 3 4 5 6   

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki