Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Nowa ksiega Huncwotów!
Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia
Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin

  43. Wpis czterdziesty trzeci.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 18 Października, 2010, 13:50


ZAPRASZAM DO REMUSA!!! :D


Trochę dłuższa niż ta, co ją dodałam wczoraj, ale usunęłam. Nie poszłam do szkoły – Ja i wstawanie na budzik, he, he… - więc usiadłam i dopisałam dalej. Wczoraj już mi brakło weny, a chciałam coś dodać…
Czytajcie więc! Tylko proszę, wolałabym, byście nie zostawiali komentarzy typu: „Fajna notka”, „Jak zwykle świetnie”, bo normalnie aż się człowiekowi odechciewa… :-P O wiele lepiej zachęcają mnie do pisania komentarze stworzone ze zdań złożonych :D Ja się staram dla was, a wy co? :D


Remus westchnął cicho, przygryzając dolną wargę. Przymrużył powieki, nie odrywając wzroku od pergaminu, nad którym siedział od kilkunastu minut. Raz po raz obracał trzymane w dłoni pióro, postukując nim w blat biurka.
Nie mógł się w ogóle skupić na zadaniu wypracowania. Zwyczajnie nawiedziło go wspomnienie akcji z poprzedniego roku, w której to przykleili Severusa do ściany.
Wtedy się z tego śmiał, a dziś czuł palące wyrzuty sumienia. Nawet nie wiedział, dlaczego.
Przecież te taśmy mogły się odkleić, jakby zleciał to by zrobił sobie krzywdę…
Przymknął oczy.
Ile czasu tam wisiał?... No i rzeczywiście, odkleił go ktoś, czy sam się oderwał?...
No i jeszcze ta książka o animagii, którą znalazł koło swojego łóżka. Nie wypożyczał jej przecież, więc skąd ona się tam wzięła? W dodatku te karteluszki powpychane między stronice, wypisane na nich uwagi pismem Blacka, którego nie da się pomylić z żadnym z ich czwórki. Ostre kąty, niewielkie litery, długie laseczki przy „k”, „f”, „j”… Mocno zaokrąglone brzuszki w „b”, „d”, „p”… Niewątpliwie ręka Czarnego kreśliła te wszystkie wyrazy listy streszczającej na jednej kartce kolejne czynności.
O co tu chodzi?!... Jeszcze ten jego dziwnie szczekliwy śmiech… Wcześniej taki nie był.
Nie mógł przestać zachodzić sobie w głowę.
- Bu! – zawołał dziarsko Peter.
Podskoczył, zaskoczony. Niemiłe dreszcze połaskotały go wzdłuż kręgosłupa. Westchnął ciężko, ale nie skomentował zachowania Pettigrew.
Usiadł na krześle obok, tyłem do kominka w salonie Gryffindoru.
- Coś taki smutny? - spytał, wyciągając z torby batonika. Rozerwał folijkę, wsuwając łakoć do ust. Odgryzł kawałek, wlepiając spojrzenie w przyjaciela. – Hm? – ponaglił go delikatnie.
Westchnął ciężko, odkładając pióro i pocierając dłonią czoło.
- Po prostu nie mogę się skupić.
Pettigrew wywrócił oczami, przeżuwając.
- Zostaw to, Luniek, mamy tydzień na napisanie tego. Chodź na błonia, ciepło jest…
Pokręcił głową, wzdychając cicho.
- Oj chodź, życie sobie zmarnujesz nad tymi książkami! – oświadczył. Odłożył batonika, zamykając Lupinowi książkę. Wyjął mu z dłoni pióro. – Do SUMów daleko! Chodź. Dasz wiarę, że to już połowa września? – zapytał podekscytowany, ciągnąc przyjaciela za rękę.
Remus wzruszył ramionami.
- Całkiem zwyczajne zjawisko.
Peter parsknął.
- Życia trochę! Raz się żyje, potem tylko straszy!
- Więc nie przejmuj się, gdy dostaniesz wyjca, co? – spytał z lekkim uśmiechem wilkołak.
Pettigrew roześmiał się.
- Ano, nasi rodzice i tak nas kochają…
- Dobrze powiedziane! – krzyknął głos Jamesa.
Peter i Remus zatrzymali się, rozglądając. Na korytarzu byli sami, a przynajmniej na to wyglądało.
Blondyn skrzywił się.
- Wyłaźcie, nie mam ochoty na grę w chowanego…
Powietrze pod ścianą jakby się zmarszczyło i nabrało kształtu. Po chwili w tym miejscu pojawili się Syriusz i James, trzymający w gaści pelerynę niewidkę.
Czarny żuł gumę, ćlamiąc lekko i otwierając usta. Koszulę miał niedopiętą na dwa guziki z dołu i pod szyją. Peleryna od szkolnej szaty niedbale zwisała mu z ramion, podobnie jak luźno przewieszony, niestarannie zawiązany krawat. Długie, krucze włosy miał w nieładzie.
Uśmiechnął się pokrętnie.
- Muszę to sobie zapisać… „Raz się żyje, potem tylko straszy - Nie przejmuj się więc, gdy dostaniesz wyjca. Twoi rodzice i tak cię kochają!" Normalnie powieszę to sobie nad łóżkiem!
Lupin uniósł brew.
- Byś ubranie poprawił, chłystku i przestał tak ciamkać, wyglądasz jakby cię…
Black prychnął, nie przestając się jednak uśmiechać. Odrzucił włosy z czoła niedbałym ruchem ręki. Machnął brwiami.
- Właśnie, że bosko wyglądam.
Lunatyk potoczył wzrokiem po suficie, nie mogąc powstrzymać jednak rozbawionego uśmieszku.
- Remusie, przywyknij do tej myśli, że w naszej paczce rośnie szkolny amant Syriusz Black – powiedział konspiracyjnie James, strącając wilkołaka w bok.
- Ta, ha, ha! – zaśmiał się złotooki, klasnąwszy w dłonie. – Już to widzę! Uwaga, idzie Syriusz! – dodał zmienionym głosem. Ugiął kolana, zaczynając nimi lekko trząść. Przykładając skulone dłonie do podbródka, zrobił wielkie, maślane oczy. – Kyaaaa!!! O Boże, o Boże! Karen, on tu idzie, ON TU IDZIE!! Aaaa! – pisnął, po czym zrobił ruch jak gdyby ktoś odepchnął do go tyłu, teatralnie przykładając dłoń do czoła. – Spojrzał na mnie!... Ach!... Teraz umrę szczęśliwa…
Momentalnie się poderwał, stając obok. Prychnął niedbale, przyglądając się swoim paznokciom.
- No co ty nie powiesz… - syknął z wyraźną zazdrością.
Znów odskoczył w bok, zaczynając podskakiwać w miejscu, wydając z siebie podniecony pisk.
- Aaach! UŚMIECHNĄŁ SIĘ DO MNIE!!! O Boże, o Boże, o Boże! Sikam, sikam… - stękał, drepcząc w miejscu, trzymając kurczowo rękaw Jamesa. – Uuuuch… Ach, ach!
James i Peter zaśmiewali się głośno, trzymając za brzuchy.
Syriusz zarechotał.
- Wspaniały teatr jednego aktora, Lunatyku! – rzekł wyniośle po krótkiej demonstracji swego rozbawienia. – Pamiętaj jednak, że tak właśnie będzie…
- Już widzę zadowoloną minę woźnego sprzątającego zasikane posadzki przez tabun rozanielonych dziewczyn! – westchnął Remus, stojąc już normalnie. Poprawił koszulę. – Oraz pułapki zastawione na ciebie pod jemiołą, kochasiu…
- A jaki całuśny będę! – parsknął z wyraźną dumą.
- Teraz się z tego cieszysz – wyksztusił Peter. – Ale później będziesz przed nimi kanalizacją spierdzielał!
- Khahaha! – przyłączył się Potter. – Dziewczyny ze starszych roczników będą za tobą biegać i wołać: „Syyyri! Wyjmij swojego robaczka, chcę cię zgwałcić!”.
Lupin zgiął się ze śmiechu.
Czarny przygryzł dolną wargę w uśmiechu.
- Przeżyję.
- A pewnego lutowego wieczoru, mianowicie czternastego, zostaniesz napadnięty w jakimś ciemnym zaułku zamku i pozbawiony dziewictwa przez tabun napalonych niewiast…
Na twarzy Blacka pojawił się wyraz obrzydzenia.
- Nie chcę być pozbawiany… To JA będę pozbawiać! – oświadczył, z dumą zadzierając głowę.
- Chyba władzy w ciele… - mruknął Remus.
James uniósł brwi.
- Jak to?
Blondyn parsknął.
- No bo weź! Przecież jak pękasz ze śmiechu, to nie jesteś w stanie normalnie się ruszać!
Syriusz chwycił się pod boki.
- Niby czemu ktoś miałby pękać ze śmiechu?
Remus uśmiechnął się zawadiacko, unosząc lekko brew.
- Cóż… Osobiście gdybym ujrzał cię nago wiele bym nie zrobił… Poza padnięciem w pozycji embrionalnej w napadzie niekontrolowanej głupawki… Zmoczeniu bielizny… Tudzież nawet wysmarowania jej swoim własnym kałem…
Syriusz zacmokał, kręcąc głową.
- Problemy ze zwieraczami, jak widzę?
Lupin zarzucił mu ręce na szyję.
- Ależ, Syri, to wszystko na widok twego nagiego ciała!
Twarz Blacka wydłużyła się nieco w niezadowolonym wyrazie. Zignorował pękających ze śmiechu za jego plecami Pottera z Pettigrew.
- Zabawne.
Remus uśmiechnął się lewym kącikiem ust, kreśląc znaczki na odkrytym kawałku piersi Syriusza. Obejmował go ramieniem za szyję, wsuwając mu nieznacznie nogę między jego wieczny rozkrok.
- A wiesz… - szepnął z wargami tuż przy ustach skamieniałego Syriusza. Skubnął je lekko zębami, po czym dodał: - Na mnie już działasz…
Potter podniósł głowę z podłogi.
- Kurs łazienka? – wykrztusił.
Blondyn zachichotał, odsuwając się jak gdyby nigdy nic.
- Ano!
Ruszył w stronę rozwidlenia korytarzy, trzymając się pod łokcie z Jamesem i Peterem. Całą trójką głośno się śmiali, ściągając na siebie uwagę wszystkich portretów.
- No idziesz? – zawołał do Czarnego przez ramię.
Syriusz nie ruszał się przez kolejne pełne pięć sekund.
- Ghy… - wydał następnie z siebie. Zmrużył prawe oko, unosząc przeciwległą brew. Przechylając głowę, nabrał powietrza przez rozchylone usta. – Lupin! – zagrzmiał. – Co to, na Merlina, miało być?! – wrzasnął, ruszając w ich kierunku.
- Demonstracja! – odkrzyknął. – Przygotuj się na szooook! – zapiał wysoko.
- Nie skrzecz tak! – skrzywił się James. – Uszy mnie bolą teraaaaz! – jęknął, podarowując mu przyjacielskiego kopniaka w kostkę.
- Ałaaa… - mruknął w miarę jego możliwości niskim głosem.
Peter roześmiał się głośno, chwytając ramię Blacka, który wciąż tkwiąc w szoku, zrównał z nim krok.
Kilka minut później wtargnęli do łazienki.
Remus natychmiast rzucił się do drzwi jednej z kabin, zatrzaskując się w środku.
Peter popatrzył z wyrzutem na Czarnego.
- Widzisz, coś narobił?
Syriusz posłał mu gaszące spojrzenie, które sprawiło, że jedynie się roześmiał.
- Co się cieszysz, glizdo? – fuknął.
James natychmiastowo ryknął śmiechem, przypominając sobie sytuację z ogonem Pettigrew.
- Dobrze powiedziane! – zaśmiał się.
- Lunatyk, Glizd-ogon… - mruknął Peter. Uśmiechnął się. – W takim razie również i wam trzeba jakieś ksywki znaleźć!
Z kabiny okupowanej przez Remusa wyskoczył sam okupant, otwierając drzwi za pomocą nogi. Podszedł do umywalek, zapinając rozporek i guzik w spodniach, odbierając chłopakom możliwość oglądania jego błękitno-granatowej kraciastej bielizny.
- Cóż za brak skromności – burknął James.
Złotooki uśmiechnął się niewinnie, podstawiając dłonie pod strumień chłodnej wody.
- Tak marginesem, to na jakiej podstawie Peter ma być Glizdogonem? – spytał, zakręcając wodę. Wytarł dłonie o spodnie, odwracając się przodem do wyraźnie zmieszanych przyjaciół. Uniósł brwi, chowając dłonie do kieszeni.

Uuuups…
No tak. Padł pomysł, wzięliśmy się za wykonanie. Nikt tylko nie pomyślał jak i kiedy mamy uświadomić Remusa.
Wymieniliśmy z Syriuszem podenerwowane spojrzenia. Peter zakasłał głośno w pięść, co aż nadto wyraźnie było sztuczne.
Przeniosłem wzrok z oczu kuzyna na twarz Lunatyka. Wyrażała uprzejme zaskoczenie.
- No co? – spytał. Wygiął wargi w wesołym uśmiechu. – Jest coś, o czym nie wiem?...
- Niby co? – zapytał podejrzanie wysokim głosem Syriusz.
Lupin wyraźnie nie zwrócił na to uwagi – co się czepiać, Czarny zaczyna się mutancić…


Blondynek poszerzył uśmiech, ukazując minimalnie pokrzywione, białe ząbki.
- Cóż, ja nie wiem, co wy tam robicie wieczorami jak się wymykacie z dormitorium… Ja rozumiem, kto co lubi, no ale naprawdę, nie musicie się ukrywać z waszym uczuciem.
Trzy czwarte Huncwotów zamrugało z niezrozumieniem wypisanym na twarzach.
- Syri, Jennifer wie, że zdradzasz ją z Peterem? – spytał pogodnie.
Black roześmiał się, nieco rozładowując tym napięcie.
- Chyba ty! Właściwie to skąd wniosek, że my coś ten?
- Cóż, o Jamesie cała szkoła wie od jakiegoś czasu… - Wyszczerzył się wrednie do Pottera. – Ale wy?... Syriuszu, co na to wszystkie niewiasty?
Black wzruszył ramionami.
- To już nie jest mój problem.
Lupin chwycił się pod boki.
- Tak w ogóle, co książka o animagii z Działu Zakazanego robiła koło mojego łóżka?
- A ja się zastanawiałem, kto ją przełożył na komodę! – westchnął Pettigrew, nie zauważając pewnego zagrożenia w tym pytaniu.
- Peter, idioto! – syknął James, z donośnym plaśnięciem uderzając się otwartą dłonią w czoło.
Czarny popatrzył na swoje buty, zakładając ręce za plecami.
- No to klops…
- O co tu do cholery chodzi? – zapytał z naciskiem Remus, jasno dając przyjaciołom swym głosem do zrozumienia, że na chwilę obecną koniec z żartami.
- Tutaj nie będziemy o tym rozmawiać – mruknął James. – Chodźmy do dormitorium…

- ŻE CO?! – wrzasnął Lupin pół godziny później. – Czy wyście oczadzieli?! ANIMAGIA?! Na mózgi wam chyba padło!!! – ryczał wściekły. – WY TĘPAKI, PÓŁMÓZGI, ĆWIERĆKOMÓRKOWCE!!! ROZWIELITKI SĄ JUŻ INTELIGENTNIEJSZE NIŻ WY!!! CO JA GADAM!!! ROZWIELITKI!!! WYMIONA KROWIE JUŻ REPREZENTUJĄ WYŻSZY POZIOM INTELIGENCJI!!! CZY WY ZDAJECIE SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, JAKIE TO JEST NIEBEZPIECZNE???!!! CO ZA POMYSŁ!!! ANIMAGIA!!! DOM WARIATÓW!!! CHOĆ PRZEZ CHWILĘ POMYŚLELIŚCIE CO BY SIĘ STAŁO, GDYBY WAS KTOŚ PRZYŁAPAŁ???!!! WIECIE DO CHOLERY JAK BĘDZIECIE MIELI PRZESRANE JAK COŚ SIĘ WAM W TRAKCIE STANIE I KTOŚ SIĘ DOMYŚLI, DLACZEGO TO WŁAŚNIE KONKRETNE COŚ WAM JEST???!!! – darł się najgłośniej jak mógł, czując nie dającą się wyrazić inaczej wściekłość.
Poczerwieniał z wysiłku, na szczupłej szyi pojawiły mu się żyły. Oczy wychodziły mu z orbit, a ręce fruwały na wszystkie strony z rozmachem młyńskich kół tworząc zawirowania powietrza rozdmuchujące rozpuszczone, potargane włosy, które niesfornymi, postrzępionymi kosmykami w barwie miodu wchodziły mu do oczu i na twarz.
- WIĘC TO WY UKRADLIŚCIE TĄ KSIĄŻKĘ Z BIBLIOTEKI ROK TEMU, TAK???!!! MACIE TAK NAGRZANE WE ŁBACH!!!... – wrzeszczał coraz bardziej ochrypłym głosem. - I JESZCZE TWIERDZICIE, ŻE ROBICIE TO, ŻEBY MI POMÓC???!!! NIBY JAK CHCECIE TO ZROBIĆ???!!! NARAŻAJĄC WŁASNE ŻYCIE???!!! NIE RÓBCIE Z SIEBIE ZAFAJDANYCH BOHATERÓW, TO NIE SĄ ŻARTY!!! TO SIĘ ĆWICZY LATAMI POD OKIEM INTRUKTORÓW, Z TEGO TRZEBA MIEĆ EGZAMIN!!! CZY DO WASZYCH MAŁYCH MÓŻDŹKÓW ZAPUKAŁA MYŚL, CO BY SIĘ STAŁO, GDYBY WASZE UMIEJĘTNOŚCI NAGLE NAWALIŁY???!!! PRZECIEŻ JA BYM WAS WTEDY ROZSZARPA… - Chwycił się za zdarte gardło, zamykając podsycone czerwienią oczy. Nie był w stanie więcej krzyczeć. Oddech miał szybki i głośny, brwi ściągnięte.
Zakasłał cicho, z wyraźnym wysiłkiem. Wyciągnął rękę, opierając się o ścianę, czując nagle dziwną słabość i zawirowanie w głowie.
- W porządku?... – zatroskał się cicho Black.
Sapiąc ciężko przez otwarte usta przesunął dłoń z szyi na środek piersi, czując w niej ostre kłucie.
- Tak – chrypnął ledwo zrozumiale.
- Przecież widzę, że coś ci jest – obruszył się James.
- Po prostu mnie kuje, zaraz mi przejdzie – wykrztusił.
Black ściągnął brwi.
- Przecież ty nie możesz się denerwować… - bąknął.
Lupin posłał mu spojrzenie pełne żądzy mordu w oczach. Tęczówki naturalnie złoty kolor miały jedynie przy źrenicach, dalej przechodziły w szkarłat.
- Już nic nie mówię – powiedział, spuszczając wzrok.
Peter podszedł do okna, otwierając je na całą szerokość.
- Chodź tu – rzucił do Lunatyka.
Remus podszedł bliżej, opierając się dłońmi o parapet. Pochylił się nieznacznie w przód, biorąc głębszy wdech.
James stanął obok, kładąc mu dłoń na plecach.
- Będziemy uważać, naprawdę… Już uważamy. Wszystko się uda, zobaczysz… Tylko nie denerwuj się już…

* * *

Godzina szósta rano.
Uczniowie blisko tysiącletniego zamku budzili się, zwlekali z łóżek lub, jeśli należeli do tych starszych roczników, leżeli z kołdrą i poduszkami naciągniętymi na głowę, wysławiając się o porannych zajęciach w sposób całkowicie niekulturalny. Wszak kto lubi wstawać skoro świt?...
Część wszystkich studentów stanowiąca grupę rannych ptaszków, już doprowadzona do względnego porządku, siedziała przy swoich stołach w wielkiej sali, chowając nosy w pucharach z ciepłą kawą, kakao, herbatą lub, jak kto wolał, z sokiem dyniowym. Ich spokojne głosy tworzące zdania wymieniane między sobą tworzyły początek zwykłego, porannego gwaru.
Przy jednym ze stołów zasiadło kilkunastu Gryfonów. Przy brzegu długiego mebla siedziała trzynastoletnia brunetka, patrząc beznamiętnie na omlet leżący na jej srebrnym talerzu. Dźgała go bezsensownie widelcem czekając, aż wróci jej nagle utracony apetyt. Nie brała udziału w rozmowie, którą usilnie inicjowała jej przyjaciółka Lilyanne.
Podniosła czekoladowe oczy na siedzącą naprzeciw niej Lily. Prześliznęła wzrokiem po jej kasztanowych kucykach, bladej buzi na policzkach uraczonej piegami oraz dużymi, niesamowicie zielonymi oczami.
- Słuchasz mnie w ogóle? – zapytała wesoło.
- Nie – odburknęła.
Ponownie ciężko wbiła widelec w omlet.
- Jen, co się dzieje?
- Nic – warknęła. – Zachowuję się tak jak zawsze, nie widać?
Lily uśmiechnęła się lekko.
- No wiem, wiem. Chodziło mi o to, że jesteś tu ze mną, ale cię nie ma.
Wzruszyła ramionami.
- Myślę.
Na twarzy Evans pojawił się rozbawiony wyraz. Sięgnęła widelcem przez stół do przyjaciółki, lekko dźgając ją w ramię.
- A jak tam Syriusz?
- Weź… - mruknęła.
Uniosła zaskoczona brwi.
- Zrobił ci coś?
- Nie, skąd ten wniosek?
Przechyliła głowę, nabierając kolejną porcję jajecznicy na sztuciec.
- Tak pytam. Co mamy pierwsze?
Brunetka westchnęła.
- Obronę.
- Uwielbiam tego profesora! Jest taki przystojny i ma taki… Taki hipnotyzujący głos… - westchnęła z rozmarzeniem Lily.
Jennifer wykrzywiła wargi, odkrajając kawałek omletu. Wsunęła go do ust, zaczynając bez zbędnych emocji go żuć. Postanowiła nie skomentować zachowania rudej.
- Cześć – usłyszała za sobą.
Podniosła głowę, najpierw kierując wzrok na Lily.
Uśmiechała się wesoło.
- Cześć, Remi! Coś taki blady? – zapytała dziarsko.
Aniston poklepała miejsce obok siebie.
- Usadź się, mój drogi – mruknęła.
Blondyn jedynie się lekko uśmiechnął, wsuwając na miejsce obok brunetki.
- Czegoś się tak wczoraj darł? – spytała.
Wzruszył ramionami.
- Chłopcy mnie wkurzyli.
Lily parsknęła.
- Cały Gryffindor słyszał, jak się produkujesz…
Lupin uniósł brwi.
- …ale i tak nikt nie rozumiał, o co chodzi. Wiadome było tylko to, że słychać twój wrzask. Żadne słowo nie było zrozumiałe.
Wilkołak pokazał zęby w szerokim uśmiechu.
- To dobrze.
- Gdzie zgubiłeś resztę Hunćwoków?
Zamrugał, wychylając się lekko do Lily.
- Przepraszam… Kogo?
Evans zrobiła święcie zdumioną minę.
- Cała szkoła nazywa was Huncwotami!
- Dokładnie po tym, co zrobiliście ze Snapem. Ten napis na lustrze…
- Co poniektórzy zirytowani przez was czymś tam, przerabiają ową ksywkę na „Hunćwoków”…
Lupin roześmiał się serdecznie.
- Peter jeszcze spał jak wychodziłem, a pozostali buszmeni nie wiem, gdzie są… Jak się obudziłem, to już ich nie było.

Syriusz nie mógł powstrzymać głupkowatego chichotu, słysząc nieustający od jakichś dziesięciu minut śmiech Jamesa.
- Przestań, bobku, się skupić nie mogę! – obruszył się na niego z szerokim uśmiechem, odrywając się na chwilę pod podpiłowywania nóg w krześle profesora. Za narzędzie służyła mu ukradziona z kantorka woźnego piłka do metalu.
- Kruszysz! – oburzył się Potter.
- Nie sraj ogniem, posprzątam to zaraz…
- Hahaha!!! Srać ogniem! – Zaczął się tarzać po posadzce, machając nogami i trzymając się za brzuch.
- Postrzelone dziecko… - westchnął do siebie Czarny.
Wykonał kilka ostatnich ruchów piłką, kończąc podrzynać czwartą nogę.
- Sądzisz, że jak psor na nim usiądzie, to się wywali? – zapytał.
Odpowiedzi nie uzyskał, chyba, że za odpowiedź można uznać rozradowany skowyt.
Wydął wargi. Cmoknął, unosząc brew.
- No, dla pewności…
Po raz drugi zrobił rundkę po wszystkich nogach krzesła, zostawiając dwumilimetrowe łączenia.
Wyprostował się, otrzepując spodnie. Chwycił położoną na katedrze zmiotkę oraz szufelkę, po czym przykucnął. Zaczął niezdarnie to zamiatać na kupkę, by zgarnąć to na płaski kawałek metalu z wysokimi brzegami i rączką.
Podniósł się.
- Chodź – mruknął. Wysypał opiłki do kosza. – Już jest pora śniadania.
Zmiotkę, szufelkę oraz piłkę włożył za regał stojący pod ścianą sali. Przerwa między murem a tylną ścianką mebla była wystarczająco duża.
Parskając śmiechem wyszli z sali, pieczołowicie zamykając za sobą drzwi.
James stuknął w nie różdżką przekręcając zamek za pomocą zaklęcia.

O godzinie ósmej rozpoczynały się zajęcia. Najedzeni uczniowie i nauczyciele odpowiednio wcześniej opuścili wielką salę, by móc zebrać wszystko, co do lekcji było im potrzebne.
- Co was tak bawi? – zapytał Peter, grzebiąc w pudełku Fasolek Wszystkich Smaków.
Black i Potter wymienili spojrzenia oraz tajemnicze uśmieszki, które szybko zmieniły się w głośny śmiech.
Remus uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Przyznajcie się, coście zrobili? – Posłał im podejrzliwą minę.
- Zobaczysz – odparli cicho, bowiem doszli już pod salę od obrony przed czarną magią.
Syriusz podrzucił wyżej pasek torby na ramieniu, widząc Jennifer. Podszedł bliżej, po czym stojąc jej za plecami szepnął jej do ucha zwykłe:
- Cześć…
- Czeeeść – odparła przeciągle, jakby ze znudzeniem. Odwróciła się przodem do niego, mając skrzyżowane ręce na piersi.
- Siedzisz? – spytał, mając na myśli pytanie, czy usiądzie razem z nim.
Wzruszyła ramionami.
- Mogę.
Uśmiechnął się, stając obok.
- Paary! Pary, pary, pary! – przypomniał śpiewny głos zbliżającego się dymitra. Pod pachą trzymał dziennik, wymachując przed sobą kluczem do sali.
Trzecie klasy Slytherinu i Gryffindoru posłusznie ustawiły się dwójkami pod ścianą.
Profesor otworzył drzwi, po czym odsunął się, by wpuścić uczniów do środka.
Do komnaty wlała się kolumna uczniów, która pierwsze kilka kroków od progu rozproszyła się po wszystkich ławkach.
- Lilka, siadam z Syriuszem – rzuciła Jennifer do rudej.
Dziewczyna zamrugała, zdziwiona.
- A ja? Wszystkie ławki są pozajmowane…
- A panna Evans usiądzie z panem Potterem! – oświadczył dziarsko profesor.
Lily westchnęła ciężko, podchodząc do Jamesa.
Odsunął się pod ścianę, z przyjaznym uśmiechem zwalniając jej miejsce z brzegu, do środka sali. Położyła swój plecak przy stoliku, z grzeczności odwzajemniając gest.
W ławce obok usiadła Jennifer z Syriuszem.
Wszyscy uczniowie stanęli przy swoich krzesełkach.
Stojący przed katedrą profesor uśmiechał się szeroko, ukazując wampirze kły.
Nie robiło to już na nikim wrażenia – owy nauczyciel uczył ich już trzeci rok.
- Dzień dobry!
- Dzieeń do-bry! – odpowiedziało zgodnym chórem blisko czterdziestu uczniów.
- Siadajcie… - Położył dziennik na katedrze, obchodząc ją, by najwyraźniej usiąść na swym krześle.
James i Syriusz zakryli usta dłońmi, by nie parsknąć śmiechem.
W sali panował zwykły szum przygotowywania się do zajęć.
- Coś taki ubawiony? – spytała Jennifer.
Czarny wygiął wesoło wargi.
- Po prostu… Jakoś tak.
Położył różdżkę koło podręcznika.
Aniston zrobiła to samo, podobnie jak i Black, wyciągając coś do notowania.
Popatrzyła na niego ze ściągniętymi brwiami.
Syriusz przygryzał wargę, mając lekko opuszczoną głowę. Obracał pióro w dłoni, patrząc na profesora zza kurtyny przydługiej grzywki wchodzącej mu do oczu.
O’Blansky odsunął krzesło.
Black i Potter nabrali nieco głośniej powietrza, z zapartym tchem obserwując siadającego profesora.
- Na dzisiejszej lekcji będziemy zajmować się…
TRZASK!!!
Sprawcy owego zdarzenia nie zdołali zdławić w gardłach donośnego wybuchu śmiechu, za którymi w ślady poszła reszta klasy.
Przy upadku nogi profesora przez chwilę znalazły się ponad katedrą. Po jej bokach natomiast pojawiły się jego rozłożone szeroko ręce, co w połączeniu z donośnym, zaskoczonym przekleństwem sprawiło, że ogół nie był w stanie powstrzymać śmiechu.
Dymitr zebrał się z podłogi, biorąc do ręki odpiłowaną nogę w krześle.
Pokręcił głową, nie starając się powstrzymać rozbawienia.
- Zrobił to ktoś z tej klasy? – spytał spokojnym, drżącym od powstrzymywania cichego śmiechu głosem.
Zbyt dobry nastrój miał tego dnia, by mógł go popsuć ten, co bądź, dość niewinny żart.
James i Syriusz wymienili spojrzenia, wychylając się nieco do tyłu.
Po chwili trzęsąc się od chichotu, podnieśli się ze swych miejsc.
Profesor westchnął.
- Huncwoci… Można było się tego spodziewać – powiedział z rozbawionym błyskiem w oku.
Czarny opuścił głowę, wydając z siebie wyjący śmiech.
Okularnik chichotał w rękaw.
- Byłby szlaban, ale skoro przyznaliście się sami, to nie było sprawy. Siadajcie… Za kilka minut możecie być pewni, że wezmę was do odpowiedzi, Huncwoci.
Pokiwali głowami, osuwając się na krzesła.
- Debile – parsknęła Aniston.
Syriusz wyszczerzył się do niej w uśmiechu.
Potargała mu włosy.


Pozdrawiam. ^ ^

[ 34 komentarze ]


 
42. Wpis czterdziesty drugi
Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 18 Września, 2010, 22:20

Pierwsza scena wpadła mi do głowy w okolicach godziny drugiej w nocy, kiedy to bezwstydnie zajmowałam się graniem w the Sims 3. Owszem, rzuciłam Syriusza i Remusa w grze i zasiadłam do laptopa, by ją zapisać… :D Och, fuck jea, zajęła mi cztery strony w Wordzie! :D Właśnie ją skończyłam. Jest godzina 03:32.
Klękajcie, narody! :D
Reszta dopisana jest kiedyś tam indziej. ^ ^ Mam nadzieję, że łączne 11,5 stron w Wordzie was zadowala?... :D



- Zarousse Patricia…
- Obecna!
Szczupłe dłonie Dymitra zamknęły z trzaskiem dziennik, kładąc go na pulpicie katedry. Na ciemnobrązowej okładce zatańczyły wczesnojesienne promienie wrześniowego poranka.
Wszechobecne szepty w sali powoli zamarły.
Alan O’Blansky wstał, zakładając ręce za plecami. Westchnął cicho, wychodząc na środek sali. Przeczesał uczniów spokojnym spojrzeniem, dłużej zatrzymując wzrok na podejrzanie rozbawionym Syriuszu, nieustannie trącanym przez Pottera. Siedzący w ławce przed nim Lupin z Pettigrew, również nie byli zajęci lekcją.
Przymrużył nieco oczy, nim odgarnął długie, jasnobrązowe włosy za spiczaste, elfie ucho. Nabrał powierza i zaczął lekkim, melodyjnym głosem swój wykład:
- Na dzisiejszej lekcji zajmiemy się powtórzeniem wiadomości z dwóch poprzednich lat o poznanych do tej pory czarnonomagicznych stworzeniach. Niektóre z nich przybliżymy sobie jeszcze dokładniej.
Remus, słysząc początek słów profesora, trącił lekko Petera w bok, dając mu tym samym so zrozumienia, by przestał mu śpiewać „namiętnym” głosem o malowanych na niebiesko okiennicach.
Sam podparł głowę na dłoni, łokieć lokując na blacie i wlepił złote oczy w profesora.
Może i go nie cierpiał, ale profesor, to profesor. Słuchać i szanować trzeba.
- Na „pierwszy ogień” zajmiemy się druzgotkami, ponieważ to o nich uczyliście się na samym początku. Kto jest mi w stanie opowiedzieć o nich kilka słów? Może… Pan Snape? Proszę wstać.
Severus ciężko zwlókł się z krzesła, stając obok ławki.
Nie znosił odpowiadać. Wtedy uwaga wszystkich skierowana jest na niego, wszyscy czyhają na jego najmniejsze potknięcie, drobną pomyłkę, by zacząć się głupkowato śmiać. Nie lubił być w centrum uwagi – wolał się skradać, przemykać w cieniu, nie wychylać się zza tego muru, który wokół siebie utworzył.
Uchylił nieznacznie usta, nabierając bezszelestnie powietrze.
- Demon wodny, jak nazwa wskazuje, żyjący w wodzie – powiedział.
O’Blansky pokręcił głową.
- Panie Snape, siada pan na samym końcu i burczy coś pod nosem sam do siebie. Głośniej proszę, bo tu, na początku nic nie słychać.
Ślizgon westchnął cicho.
Na drugim końcu sali rozległo się niekontrolowane parsknięcie i zduszony chichot.
- Demon wodny – podjął na nowo Severus, podnosząc głos.
Profesor skinął głową.
- Tak, tak… Może nieco dokładniej?
- Najczęściej można je spotkać w zbiornikach wodnych porośniętych szuwarami, lub z dużą ilością glonów. Dobrze czują się w ciemnych, chłodnych wodach. Żywią się zarówno padliną, jak i świeżą zdobyczą, a ofiary chwytają swoimi długimi, silnymi, aczkolwiek kruchymi palcami, by wyssa…
- Potter! – przerwał mu gwałtownie profesor.
James drgnął, zaskoczony, przestając głupkowato chichotać.
- Słucham?
- Och, czyżby? W takim razie podnieś się i powiedz, o czym mówi twój kolega.
- Kolega… - prychnął cicho Syriusz.
- Ciebie, Black, o zdanie nie pytam – stwierdził ze stoickim spokojem profesor.
- Tak, tak – odparł lekceważąco Czarny, nie przestając przyglądać się swoim dłoniom.
Dymitr pokręcił głową, postanawiając nie komentować zachowania młodego arystokraty.
- Słuchamy pana, panie Potter.
James uśmiechnął się szeroko, kołysząc ramionami.
W sali rozległa się cicha fala chichotów.
- Więc? – zachęcił go delikatnie.
- Yyy… Na dzisiejszej lekcji traktuje się o tym, o czym mówił Smar… Sev… Khym. Snape.
- Nie wierzę – westchnął profesor, opierając się tyłem o katedrę. Skrzyżował dłonie na piersi. – Może uchyl nam rąbka tajemnicy, o jakichże to sekretnych tematach demonologii okultystycznej rozwodził się bezwstydnie Severus?
Klasa zachichotała głośniej, a Snape jedynie wywrócił oczami, lokując spojrzenie w blacie ławki, w który to bezmyślnie stukał paznokciem.
Remus, rozbawiony, zagryzł wargę, wpatrując się w profesora krótką chwilę. Cmoknął cicho, po czym sięgnął po pióro. Na wewnętrznej części dłoni napisał:

O druzgotkach, pało. Robimy powtórzenie.

Odłożył pióro, po czym przyłożył do ust prawą dłoń, udając potężne ziewnięcie. Przeciągnął się malowniczo, lewą dłoń chowając za plecami tak, by James mógł owe dwa krótkie zdania przeczytać. Zamachał nią dyskretnie, chcąc zwrócić na nią uwagę okularnika, drugą ręką maltretując włosy.
Syriusz zmarszczył czoło, wlepiając wzrok w owe pięć wyrazów. Wesoły wyraz wpełzł mu na twarz, kiedy szturchnął palcem Pottera, by ruchem głowy wskazać mu na podpowiedź od Lunatyka.
Rozczochraniec szybko ją przeczytał, po czym nadął się gwałtownie.
- O druzgotkach, pało – wyrecytował dumnie.
Black, podobnie jak i reszta uczniów, zaniósł się głośnym śmiechem, który natychmiast zdławił, zatykając usta dłonią.
James udał gwałtowny napad kaszlu, zaczynając się klepać w pierś.
- Przepraszam... Panie, znaczy, profesorze – wydusił, obserwowany z uprzejmym zainteresowaniem przez profesora. Otarł policzek. – Powtórzenie jest…
Remus uchylił powieki, do owej chwili kurczowo zaciśnięte w wyrazie niewymownego załamania.
- Lupin, wstań, proszę.
Remus grzecznie się podniósł, chowając za plecami również drugą dłoń.
- Pokaż rękę – poprosił.
Blondyn poczuł, że robi mu się zimno.
Wystawił powoli obie ręce, zaciśnięte w pięści.
- Nie, nie. Drugą stronę.
Schował obie, po czym pokazał spód swojej prawej.
- Prawą pokaż – zniecierpliwił się lekko O’Blansky.
- No, prawą pokazuję… - odparł cicho.
Syriusz szepnął zaklęcie czyszczące, wskazując różdżką na „popisaną” dłoń przyjaciela.
- Black, po co ci różdżka? Dzisiejsza lekcja ma charakter teoretyczny – zapytał gwałtownie profesor, przez co Czarny odczuł nieprzyjemne, chłodne dreszcze, które przebiegły truchcikiem wzdłuż kręgosłupa do czubka głowy.
Syriusz powoli się podniósł, mając dziko spłoszony wyraz twarzy, bowiem biedaczyna nie usłyszał „teoretyczny”, tylko „erotyczny”. Zamrugał, zwyczajnie przestraszony słowami nauczyciela.
- Po co mi różdżka? Do czarowania – odparł takim tonem człowieka traktującego o rzeczy obrzydliwie oczywistej, nie będąc jednak w stanie powstrzymać zszokowanego drżenia zachrypniętego głosu. Przygryzł dolną wargę, nieświadomie przybierając minę niesłusznie skrzyczanego szczeniaczka. Kilka dziewcząt, widząc ją, zachichotało cicho, lecz na tyle głośno, by słychać je było w sali.
Alan zamknął na chwilę oczy, prosząc w myślach o cierpliwość.
- Na dzisiejszej lekcji nie używamy zaklęć. Po co ci różdżka?
- Tak, dla przyjemności, żeby potrzymać…
- Ach, rozumiem. Swoją drogą, mógłbyś dotykać ją nieco dyskretniej, tak samo jak i prośbę kieruję do pana Pettigrew, nie wnikając, po co je tam trzyma całe zajęcia, o wyjęcie rąk spod ławki.
Uczniowie ponownie ukazali swą radość, rzucając rozbawione spojrzenia na speszonego Petera, który czerwony jak wisienka, położył dłonie na blacie.
- Tak, dla zabawy…
- Nie no, panie Pettigrew, ja rozumiem. Tylko proszę, nie u mnie na lekcji.
Śmiechy przybrały na sile, na co profesor wspaniałomyślnie, po części by jeszcze nieco „dopiec” Peterowi, pozwolił.
- Usiądź, Syriuszu.
Czarny opadł na krzesło, mając wielkiego banana na ustach.
- Remusie – podjął na nowo profesor. – Mówiłem o mojej prawej ręce, czyli twojej lewej.
- Och… - bąknął blondynek.
Ze zrezygnowaniem pokazał spód lewej ręki. Z trudem opanował mimikę swej twarzy, powstrzymując ją od utworzenia święcie zdumionej miny, gdy nie dostrzegł nawet maleńkiego śladu atramentu na skórze.
Nauczyciel skinął głową.
- Usiądź. Potter, ty również.
Lupin z niepewną miną odkręcił się na krześle do siedzących za nim chłopców.
Black pokazał komplet uzębienia.
- Nie ma za co – rzucił wesoło.
Remus odwzajemnił uśmiech, po czym powiedział nieco spóźnione:
- Dzięki.
Odwrócił się do O’Blansky’ego przodem, by zająć się lekcją przed kolejne, ostatnie dwadzieścia minut, dzielące wszystkich od dzwonka.
Po upływie owych dwudziestu minut, zgarnął swoje rzeczy do torby i razem z przyjaciółmi opuścił salę.
- Dzięki, dzięki, dzięki! – zawołał James, kiedy szli korytarzem w stronę wielkiej sali, by zjeść drugie śniadanie.
Obrona przed czarną magią była trzecia w planie we wtorek.
Objął Lupina za szyję, miażdżąc go w uścisku.
- We, bo mi kark ukręcisz! – sapnął. Oswobodził się z jego macek. – Nie ma sprawy, ale na przyszłość po prostu uważaj!
- Kiedy ja nie mogę!
- W ogóle co was tak bawiło? – zainteresował się Peter.
Black westchnął, rozbawiony.
- James niesamowicie emocjonował się wystającymi spod spódniczki Evans udami. No, po prostu, strasznie go to podnieciło – stwierdził wesoło.
- A on śmiał się ze mnie – dodał pogodnie okularnik.
Peter zaczął się śmiać, wtórując Syriuszowi.
- Zresztą, to nie moja wina, że mi się zrobiło tak ciasno w spodniach, no – wyznał ucieszony okularnik.
- Co? – sapnął Lupin.
- Z czym? – odparł James.
- Z sosem – zakończył Pettigrew.
- Remi, nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi – zachichotał filuternie Syriusz, trącając go łokciem w bok. – Nie próbuj nam też wmawiać, że nie wiesz, co to znaczy, że robi się komuś ciasno w spodniach…
- Wiesz, po prostu się zdziwiłem, że James tak zwyczajnie, w klasie, przy wszystkich postawił kloca. I to w dodatku w spodnie!
Syriusz i Peter ryknęli niepohamowanym śmiechem, zaczynając się zataczać.
Huncwoci znacznie zwolnili.
Lupin, czując lekkie mrowienie zarumienionych policzków, popatrzył z niedowierzaniem na przyjaciela.
- Nie spodziewałem się tego po tobie, James…
- Ale ja się wcale nie zesrałem! – zawołał na cały korytarz okularnik, powodując, że ze śmiechu pękali nie tylko Black i Pettigrew, ale i Lupin.
- Potter! – zagrzmiał głos profesor McGonagall. – Co to za słownictwo?! – zapytała rozzłoszczona, stając obok.
Syriusz, Remus i Peter, objęci, ramię w ramię, wciąż się śmiejąc, weszli do wielkiej sali, zostawiając Jamesa sam na sam z Minerwą.
- To przez emocje, pani profesor. Bo ja się podnieciłem na lekcji, Remus twierdził, że zrobiłem kupę i w ogóle, i oni się śmiali… - zaczął chaotycznie wyjaśniać, nie przypadkowo używając takich, a nie innych słów.
- Dosyć! – fuknęła profesorka. – Minus pięć punktów dla Gryffindoru! A teraz idź do wielkiej sali zjeść, czy co tam chcesz robić!
Zmierzyła go ostatnim spojrzeniem profesorki złej, po czym odwróciła się i szybkim krokiem zniknęła w sali.
Potter wyszczerzył zęby.
- Oooł jes, uwielbiam, jak się złości… - Dostrzegł wśród uczniów kasztanowe włosy, wpadające w rudy. Nabrał potężny haust powietrza, nim zaryczał: - CZEŚĆ, EVANS!!! Tanecznym krokiem ruszył w stronę dziewczyny, która, zaskoczona, przystanęła, odwracając się do niego przodem.
Przystanęła również Alicja, Jennifer i Eve.
Stanął przed nią, po czym energicznie jej pomachał na przywitanie.
Evans cofnęła lekko głowę, wytrzeszczając oczy.
- Co robisz? – zapytał inteligentnie.
- Eee… - odparła ciężko.
- Ale super, porobię to z tobą! – ucieszył się podskakując z radosnym przylaskiem w dłonie.
Jennifer, Alicja i Eve parsknęły śmiechem, rzucając krótkie pożegnanie do Rudej. Znikły w wielkiej sali, skręcając w prawo, do stołu Lwów.
Dziewczyna zmarszczyła czoło, taksując okularnika wzrokiem.
- O co ci chodzi?
- O nic, przybyłem porozmawiać.
- A-ha… - odparła sztywno.
Zapadła chwila milczenia.
- Co robisz dziś wieczorem?
- Śpię – odparła.
Zrobił zdziwione oczy.
- O osiemnastej?
- No, nie, o osiemnastej jeszcze nie… Czego ty chcesz? – zapytała, podminowana.
- Seksu… - wymruczał, przysuwając się, zmuszając ją tym samym do oparcia się plecami o ścianę.
- Co?!... – wydyszała zdumiona.
- Nie grałaś w to nigdy? – zdziwił się, stawiając krok w tył, jak gdyby nigdy nic.
- Nie… I nie chcę! – wydusiła, po czym odlepiła się od muru. – Ja… Muszę już iść!
Ruszyła pędem w stronę korytarza wiodącego do biblioteki.
Wzruszył ramionami.
Nerwowa jakaś, pomyślał.
Wsunął ręce do kieszeni, po czym wydając z siebie wesoły, głośny gwizd, wszedł do wielkiej sali.
- Nie! – rzucił ze śmiechem Peter, kiedy James był już o kilka kroków ich od stałego miejsca przy stole. – Nie dam ci jej bez walki! – zawołał mężnie.
- Ach tak?! – zawołał dumnie Black. – Dobądź oręża, łotrze! – nakazał, chwytając widelec.
Peter chwycił swój, po czym z brzękiem ściął się z nim z widelcem Blacka. Zaczął się z nim siłować i „bić”, aranżując walkę o ostatnią babeczkę jabłkami.
- Kra, kra – powiedział beznamiętnie Remus, samemu ją zgarniając. – A palec wam w ucho, ja ją zjem…
- Nigdy! – wrzasnęli zgodnie, rzucając się ze sztućcami na Remusa.
Blondyn kwiknął, wytrzeszczając oczy, po czym wpakował sobie całą do ust, dopychając ją palcami, by się zmieściła. Ubawiony, pokazał zawiedzionym przyjaciołom środkowy palec prawej ręki, nim zaczął wyginać się na krześle w radosnym tańcu zwycięscy.
James roześmiał się w głos, widząc to. Usiadł obok, sięgając po talerz z zapiekankami.


- Byt jest, a niebytu nie ma. Bo nie może stać krzesło i jednocześnie nie może go nie być, ale jednocześnie nie ma bytu bo istnieje niebyt, byt zawiera się w niebycie; czyli jednocześnie mogę usiąść na krześle i faktycznie na nim usiąść, ale jednocześnie mogę usiąść i może się okazać, że tak naprawdę na nim nie usiadłem. Takie pół na pół - powiedział Remus znad wypracowania na Transmutację.
Cała czwórka siedziała potulnie w bibliotece, pisząc esej na trzy stopy o animagach.
Remus nie krył zaskoczenia, kiedy jego przyjaciele ochoczo stwierdzili, że będą mu towarzyszyć. Jeszcze większe zdumienie nim zawładnęło, kiedy wpadli do biblioteki, niemal rzucając się na regał z działem o sztukach zmieniania się w zwierzę i odwrotnie. Lekko wytrącony z równowagi, wziął podręcznik, jedną książkę uzupełniającą i zasiadł cichutko przy stoliku ukrytym między półkami. Było to jego ulubione miejsce do pracy - cisza, spokój, nikt nie zagląda ani nie zaczepia. A i rozeprzeć się wygodnie na bufiastych krzesłach można...
Black zamrugał.
- Nie rozumiem - mruknął.
- Ja też nie. Przeczytałem to gdzieś tam w domu.. Nawet nie pamiętam gdzie. Albo ojciec tak palnął, jak był pod wpływem... Zdarza mu się. Raz nawiązywał kontakt z Merlinem...
Huncwoci stłumili wybuch śmiechu, chichocząc w rękawy.
Remus otarł nadgarstkiem policzek.
- Bo widzisz, mój drogi Merlinie... - chrypnął, kiwając się na krześle i zaczynając po pijacku gestykulować. - Bo życie polega na tym... Żeby zasadzić drzewo, zbudować dom i spłodzić dzieci... - seplenił się, wzbudzając radość przyjaciół. - Bo jak dom się zawali, rodzina zawiedzie, to drzewo zostanie, a wtedy życie nadal będzie miało sens... Nie będzie do dupy - można żyć dalej!
Nastąpiła salwa śmiechów-chichów.
Syriusz odgarnął długie włosy z oczu i pokasłując, sięgnął do podręcznika.
Peter z miną maniaka wykreślił pierwszy akapit, zawzięcie sunąc piórem po pergaminie.
Trzask!
- Szlag by cię... - mruknął, patrząc na złamane pióro.
Wydął wargi, słysząc "Kraaa, kraaa!" Jamesa. Zgrzytając cicho zębami pochylił się do torby, leżącej pod stolikiem.
- Powinienem mieć tu jeszcze jedno... - mruknął.
Gmerał w niej kilka chwil.
- Peter, możesz stamtąd wyjść? Trochę nieswojo się czuję mając cię niemal między nogami - poinformował go głos Remusa.
Uniósł lekko głowę, po czym wytrzeszczył oczy. Rzeczywiście, twarz miał na kilka cali przed jego kroczem. Nie zdołał powstrzymać wesołego wygięcia ust, kiedy Remus zarzucił nogę na nogę.
- Pióra szukam... - odparł.
Spojrzał w lewo, na podrygujące nogi śmiejącego się Jamesa.
- Tak małe jest, że musisz go szukać? -wydusił.
Krótko prześliznął spojrzenie po kolanach Blacka, który wydał z siebie ciche parsknięcie.
Następnie zrobił szybki unik, by nie dostać w twarz butem Lupina, wymierzającego kopniaka Potterowi.
- Żebyś się nie zdziwił! - warknął blondyn.
Black zaśmiał się głośniej.
- Chłopaki, kurde, o co wam chodzi? - zapytał zirytowany, siadając na swoim miejscu z drugim piórem w garści. - Ono wcale nie jest małe! - dodał, pokazując im pokaźne orle pióro.
Kuzyni zaśmiali się trochę głośniej.
Remus zdmuchnął włosy z oczu.
- Nie to pióro mieliśmy na myśli, Pet... - mruknął.
Postawił z rozmachem kropkę na końcu drugiego akapitu.
Pettigrew ściągnął brwi, wpatrując się w Lunatyka uważnie, w myślach odtwarzając zaistniałą sytuację.
Wszedł pod stolik, niemal pakując się z głową między jego uda, mówiąc, że szuka pióra. Potter pyta, czy takie małe, że musi go szukać... Black zaczyna się głupkowato cieszyć, a Remus zaczyna się złościć...
Zaciął się na kilka sekund, mrugając.
James pomachał mu ręką przed twarzą.
- Pet?
Pettigrew zaczął się głośno śmiać, szybko zostając uciszonym przez dłoń Remusa.
- Co ci? - zdziwił się wesoło Syriusz.
- Małe piórko... - szepnął, odciągając od ust dłoń wilkołaka.
- Hahaha! Szybki jesteś! - zawołał ze śmiechem Potter, dołączając do Syriusza.
Policzki Lunatyka pokrył lekki rumieniec irytacji.
- Przestań tak rżeć! Zaraz się do nas facetka przyczepi...
- Proszę o ciszę! - jak na zawołanie, rozległ się suchy, obrzydliwie urzędowy głos szkolnej bibliotekarki.
- Khehehe, jutro z pewnością wykażesz się na wróżbiarstwie, Luniaczku!
- Debil - syknął. - A teraz zamknąć jadaczki, chcę się uczyć!
Syriusz, wciąż podśmiewając się pod nosem sam do siebie, przewrócił kartkę w książce.
- Hmmm... - mruknął, muskając się włókienkami pióra po podbródku. - Chciałem zrobić inaczej, ale zrobię inaczej... - powiedział cicho do siebie, wsuwając końcówkę narzędzia do pisania w kałamarzu.
James posłał kuzynowi rozbawione spojrzenie, wyciągając ostrożnie ręce do brzegów książki, którą zawzięcie studiował szarooki brunet. Ku swemu zadowoleniu stwierdził, że Black niczego nie zauważył, kiedy ostrożnie chwycił ją za okładkę.
TRZASK!
- POOOOTTEEER! - wrzasnął, trzymając się za nos.
Pettigrew i Lupin kiwali się na swych krzesełkach.
- Wybacz, ale tak zażarcie się wczytywałeś w tę księgę, w dodatku tak blisko twarzą do niej, że musiałem! Nie mogłem się powstrzymać, hahaha! - wyrzucił z siebie, roześmiany.
- Debilu, to bolało! - warknął.
- Bo miało!
- Proszę opuścić bibliotekę! Zakłócacie ciszę! - zaskrzeczała nad nimi bibliotekarka.
Remus i Peter, pokasłując, zebrali swoje rzeczy. Kuzyni poszli w ich ślady, z czego jeden warczał niezbyt przyzwoite rzeczy pod nosem, a drugi nie przestawał pękać ze śmiechu.
- Do widzenia! - Huncwoci wyszli na korytarz, gdzie Black natychmiast rzucił się na Pottera, nim zdążyły zamknąć się za nimi drzwi.
- Idiota! Debil! Kretyn! Impotent! - nadawał, nie do końca wiedząc, cóż ostatnie słowo znaczy. - Niedorozwój! - Nie przestawał go przy tym okładać z otwartej dłoni po głowie.
Potter nic sobie z tego nie robił, nie przestając się głośno śmiać.
- I za to cię kocham, Syri! - zawołał, ucieszony.
Black natychmiast zabrał dłoń, wytrzeszczając oczy. Chwycił się za nadgarstek, przyciskając go do piersi.
- Coooo?! - zawołał niskim głosem. - Mieszkam z gejem pod jednym dachem, w sąsiednich łóżkach przez dwa lata i nic o tym nie wiem?!
Przechodząca grupka uczniów ze starszych roczników zmierzyła ich wzrokiem, dłużej zatrzymując go na Potterze.
- Ano! - zapiał ze śmiechem.
- Ciesz się, że w sąsiednich! - powiedział z bananem na ustach blondyn.
- No wiesz, tobie się pakował, jak spałeś...
- ...Hę?! - zakrztusił się.
Syriusz zarechotał mściwie.
- I NIC o tym NIE WIEM?!
- Jak nic? - zdziwił się Peter. - Przecież właśnie się dowiedziałeś..
- ...że Potter jest pedałem! - dokończył, zszokowany.
Syriusz zawył z uciechy.
- Jak to brzmi! Potter-gej!
Nad ich głowami rozległ się wredny, ochrypły śmiech.
- Oooo, oooohoho! Potter gej! - zachichotał wrednie Irytek, mierząc ich wzrokiem.
- Ooo, stary... - mruknął Peter, kładąc okularnikowi dłoń na ramieniu. - Przekichane...
- A powiedz komuś! - syknął James do poltergeista.
- Jakby, brzmi to tak, jakbyś się z tym zgadzał i nie chciał, by się wydało...
- Też byś nie chciał!
- ...James? - zapytał niepewnie Syriusz. - Ja żartowałem...
- Ja też - odparł takim tonem, jakby to było oczywiste.
- POOOOOTTUŚ KOCHA CHŁOPCÓW, POOOOOTTUŚ LUBI CHŁOOOPCÓÓÓÓW!!! - Irytek wierzgnął krzywymi nogami w powietrzu, zaczynając wykrzykiwać owe hasło. Położył się na plecach, podkładając ręce pod głowę i machając dolnymi kończynami jak przy pływaniu, zaczął sunąć pod sufitem w stronę rozwidlenia korytarzy.
- Pottuś lubi chłopców - powiedział Peter. Spojrzał na Jamesa. - Mam się bać?
- Wolę blondynów - odparł śmiertelnie poważnie, patrząc na Remusa.
- Eee... - mruknął Lupin. - A ja wolę Syriusza...
Czarny zafalował brwiami, obejmując go w pasie.
- Przykro mi, Potti, ale twoja miłość skazana jest na niepowodzenie... Chodź, misiaczku - powiedział Syriusz, ostatnie słowa z czułością kierując do blondyna. - Pójdziemy do kuchni po jakieś ciasteczka dla mojej kremóweczki... - zmierzył go łakomym spojrzeniem.
Lupin zrobił wielkie oczy na Syriusza, ale komentarza zaniechał. Pozwolił ciaśniej otoczyć się ramieniem Blacka i z godnie z jego naporem, ruszył w stronę kuchni.
- Uuuu, cóż za "love story" się tu kroi... - zachichotał James.
Zapadła krótka chwila ciszy, przerwana przez echo wrzasków Irytka.
Połówka Huncwotów znikła za rogiem.
- Życia nie będziesz miał - westchnął Peter.
James wzruszył ramionami, wsuwając dłonie do kieszeni.
- Pośmieją się, pośmieją i zapomną. Właśnie, ćwiczyłeś trochę w wakacje?
- W miarę możliwości, by nie wpaść... Tak. Wczoraj wieczorem w łazience nawet wyrosły mi mysie uszy i wąsy!
- Mysie? - zdziwił się Potter. - Chodź.
Ruszyli, mając na celu dojście do dormitorium.
- No, okrągłe takie. I te wąsiki...
James zachichotał.
- Musiałeś ciekawie wyglądać...
- Dosyć - przyznał. - A tobie jak idzie?
- Zmian wielkich nie ma... Tylko ciągle mam chęć na coś słonego. Dziwne. I słyszę lepiej... A jak próbuję się zmienić, to palce mi się zrastają i zawijają w pięści. A potem zamiast dłoni mam kopyta.
- Kopytek - zachichotał.
- Ha, ha, ha - burknął okularnik nie kryjąc rozbawienia.
- Ciekawe, jak idzie Syriuszowi - pomyślał na głos Peter.
- Widać, że nieźle... Zauważyłeś? Inaczej je i się zachowuje, nawet śmiech mu się skundlił. Pewnie będzie psem albo wilkiem... - mówił cicho. - Jak kiełbaski choćby je, to nie odgryza normalnie, tylko bokiem. A jak kości od kurczaka wpierdzielać zaczął na obiedzie dzisiaj...
Peter pokiwał głową, przypominając sobie ową scenkę. Wygiął wesoło wargi.
- Czyli będziemy mieć coś kopytne, psowate i jakiegoś gryzonia - podsumował James.
- Myślisz, że damy radę?
- A nie? Zobacz, jak daleko zaszliśmy!
- Chodzi mi o to, kiedy już będziemy umieć i będziemy z nim... Wtedy.
James przeczesał palcami potargane włosy.
- Damy radę. Będzie dobrze... Musi być.
Zamilkli, do wieży docierając w ciszy.
- Cześć, Frank! - przywitali się z czwartoklasistą, siedzącym przy kominku.
Longbottom pomachał im ręką na przywitanie, uśmiechając się.
Weszli do dormitorium.
- Gdzie Luniek? - spytał James, widząc, że w komnacie był jedynie Black.
Ruchem głowy wskazał na drzwi łazienki, nie odrywając się od zawziętego myślenia.
- Co tak dumasz? - James usiadł obok.
Syriusz westchnął ciężko, po czym sięgnął ręką za plecy, dotykając się w okolicy kości ogonowej.
- Co ty?... - zdziwił się Peter.
Black pokazał zęby, które nie wyglądały specjalnie naturalnie.
Potter odwzajemnił uśmiech.
- Ćwiczymy, co?... - trącił go ramieniem.
- Tja... - mruknął. - Pod koniec wakacji trochę to olałem...
- Wiemy - powiedział Peter.
Syriusz powiedział im o całej sytuacji z Zahunem.
Black zasępił się, przygarbiając. Wlepił wzrok w kotarę przy łóżku.
- Eeej, ale uszy do góry! - rzucił dziarsko Potter.
Szarpnął głową na "nie".
Wydął wargi.
- No weź...
- Zastanawia mnie, gdzie teraz jest.
- Nie mówił ci, gdzie go zabrał? - spytał Peter.
- No chyba ty. Oczywiste jest, że zaraz bym się tam znalazł, a ojcu chodzi przecież o to, bym go więcej nie zobaczył - mruknął.
Potter podrapał się po policzku.
- Chodźmy na trzecie piętro.
- Po kiego? - zdziwił się Peter. - Tam przecież nikt nie chodzi...
- Ano właśnie. Poćwiczymy. Ruszać dupska! - zakrzyknął dziarsko.
Kiedy pięć minut później Remus wyszedł z łazienki, z lekkim zaskoczeniem stwierdził, że dormitorium jest puste.
Przeszukał je wzrokiem całkowicie z przyzwyczajenia, choć wiedział, że i tak nikogo nie dostrzeże.
Westchnął cicho, poprawiając wiązanie ręcznika w pasie. Podszedł do szafki nocnej, by wziąć budzik do ręki.
Osiemnasta.
Przygryzł delikatnie wargi, siadając na brzegu łóżka. Wycelował różdżką w drzwi, wypowiadając zaklęcie zamykające.
Nie chciał, żeby mu ktoś wszedł, kiedy będzie paradować nago po pokoju.
Jest sam, więc może.
Spojrzał podejrzliwie na szafę, przymrużając złote oczy.
Po nich można spodziewać się wszystkiego, pomyślał.
Wstał i zajrzał do środka, a następnie zrewidował przestrzeń pod wszystkimi łóżkami. Z zadowoleniem stwierdził, że nie znalazł niczego, co mogłoby mu się przyglądać. Poza klamkami w szafkach, drzwiach... Poza... No, właściwie wszystkim w pokoju.
Ale to tylko przedmioty.
Już spokojny, ponownie przycupnął na pościeli swego łóżka. Pozbył się ręcznika, ziewając leniwie. Zaczął wycierać ociekające wodą włosy, nie spiesząc się i wykonując płynne, delikatnie ruchy.
Kiedy były już względnie suche, sięgnął do szuflady po szczotkę, by je rozczesać.
Ostrożnie, nie szarpiąc, rozprawił się ze wszystkimi kołtunami i strąkami. Blisko minutę głaskał jeszcze już idealnie rozczesane kosmyki. Potrząsnął Następnie głową, odchylając ją w tył.
Wstał i podszedł do kufra. Przykucnął, otwierając go. Wyjął ze środka granatową piżamę na długi rękaw. Wciągnął ją na siebie, a potem wczołgał się do łóżka, nie mając ochoty iść na około.
U wezgłowia łoża, spod kołdry wychynęła jego głowa. Przytulił jej policzek do poduszki, układając się wygodnie.
Spojrzał na zegarek.
Pół do siódmej.
Wcześnie, jak na sen... Dla niego idealnie.
Ziewnął szeroko, po czym zamlaskał cicho. Przymknął oczy, wzdychając lekko.
Leżał tak kilka minut, czując jak zaczyna się relaksować i rozluźniać, jak powoli ogarnia go słodkie uczucie senności...
Zbliżała się pełnia. Głowa zawsze zaczynała go boleć w okolicach ósmej wieczorem. Nie było potem mowy o spokojnym zaśnięciu. Niedawno odkrył, że jeśli położy się zanim ból się pojawi, to spokojnie prześpi całą noc...
Zasnął więc, nieświadomie leciutko się uśmiechając.
Uwielbiał zapach kwiatów. Jego szampon miał zapach kwiatów - przesiąkała nim również jego poduszka w dormitorium.
Zapach kwiatów koił nerwy i uspokajał.
Zapach kwiatów - zapach domu, jego matki...
- Jeeeeszcze raz! – zawołał w tym samym czasie Syriusz. – Pełna kontrola, koncentracja i te deeee… - wydawał z siebie.
- Musisz się tak piłować? – zapytał James z lekkim zniecierpliwieniem, siedząc po turecku na oknie. Dłonie położył na kolanach, oddychając głęboko.
- To bez sensu – skrzywił się Peter. – Nie jesteśmy w stanie się przemienić nawet z wypowiedzeniem formułki zaklęcia na głos, a co dopiero niewerbalnie. Ba, bez różdżki!
Black prychnął. Wycelował w niego palec, stając bokiem. Czarne włosy opadły mu na twarz i oczy, lśniące nienaturalnie żółtym blaskiem odbijających się w nich płomieni pochodni.
- Trening czyni mistrza, Peterze! A im wcześniej zaczniemy to ćwiczyć, tym lepiej. Nasza wyobraźnia odpocznie…
James westchnął, poprawiając okulary.
- Wyobraźnia?
- Nie mów mi, że nie wiesz, co to jest!
- Wiem, kundlu! – prychnął.
Na twarzy Blacka zakwitła czysta duma.
Przed kwadransem udało mu się „wyczarować” sobie czarny jak smoła, miękki i puszysty ogon psa. Zaklęcie owszem, wypowiedział na głos, jak i dzierżył w dłoni różdżkę…
- To było coś! – zakrzyknął, ucieszony.
Potter wywalił klawisze w uśmiechu.
- Ano…
- Nie obijać się! – zagrzmiał Peter głosem godnym profesor McGonagall.
Huncwoci roześmiali się w głos.
- Peter, weź jeszcze raz zrób sobie te wąsy… - poprosił Czarny.
Pettigrew ściągnął brwi, zaciskając powieki i zagryzając wargi.
Normalnie bruneci zaczęli by się w takiej sytuacji śmiać; godziny takich właśnie ćwiczeń sprawiły, że już ich to nie bawiło.
- Chcesz być zwierzęciem… Chcesz być myszą… Chcesz być małą, wkurzającą myszą… - zaczął buczeć James.
Black nie zdołał zachować powagi.
Trzask!
Natychmiast przestał się cieszyć, widząc, że Peter zwyczajnie znikł.
- Pet?...
- …Gdzie go wcięło?
Potter zaczął gorączkowo krążyć, rozglądając się.
- Gdzie z butami! – zakwiczał cieniutki, ledwo słyszalny głos.
Black, wyprostował się gwałtownie, powoli rozglądając.
- Taaak, piesku, szukaj, szukaj… - mruknął Potter, patrząc pod nogi.
Czarny również spojrzał na podłogę. Czoło mu się wygładziło, a uniesione policzki o połowę zmniejszyły mu oczy, gdy zaczął się serdecznie śmiać.
Ujrzał nikogo innego, niż miniaturkę przerażonego Pettigrew.
James pochylił się, biorąc go do ręki za mini-ubranie na plecach.
- Myślałem, że myszy są mniejsze… - mruknął. – I mają futerko… I ogon… I…
Peter machnął maleńką piąstką, piszcząc coś z oburzeniem pod całkowicie mysim nosem, strzygąc wąsami, co w połączeniu z resztą ludzkiej twarzy i wystającymi spomiędzy włosów okrągłymi uszami, wyglądało dosyć… Komicznie.
Syriusz, nie będąc w stanie powstrzymać chichotu, przekręcał kolejne kartki podręcznika, według którego ćwiczyli.
- Idziemy w zaparte, moi drodzy! – powiedział nagle uroczyście. – Peter, tak trzymaj!
- Przecież on się skurczył! Jest wielkości Seisi! – oburzył się James, stawiając przyjaciela na otwartej dłoni.
- Bo tak ma być… Zamienia się w małe zwierzę, to normalne, że się kurczy! – powiedział Black zza podręcznika. – „W przypadku zmian w małe zwierzęta, istotne jest zmniejszenie wielkości ciała pod ludzką postacią, następujące samoczynnie przed całkowitą zmianą postaci”.
James uniósł brwi, wpatrując się w Petera.
- Glut…
Zarechotał, widząc maleńki środkowy palec dłoni Pettigrew, falujący mu przed nosem.
Czarny podszedł bliżej, również chcąc się przyjrzeć przyjacielowi.
- Ty… - mruknął. – On ma szczurzy ogon! – zawołał, chwytając owy ogon palcami. Pociągnął go w swoją stronę, unosząc dłoń, przez co stopy Petera oderwały się od skóry dłoni Jamesa.
Pettigrew zawisł w powietrzu; ręce i nogi bezwładnie mu zwisały, kiedy Syriusz trzymał go za magicznie przedłużony kręgosłup. Przybrał nachmurzoną minę, krzyżując w powietrzu ramiona.
- Glizdowaty trochę…
- Nom. Przypomina dżdżownicę…
- Albo rozgotowany makaron…
- Nie, bardziej dżdżownicę…
- W sumie..
- Co do?!... – krzyknął zdziwiony Black.
Peter rozbłysnął jasnym, błękitnym światłem, po czym zaczął gwałtownie rosnąć. Opadł z hukiem na podłogę, twarzą w dół.
- To bolało, idioto! – zawołał.
- Moja wina, że spadłe… Jaaaaaaaaaaaaaaki ogon! – zawołał.
Peter obrócił głowę, wlepiając przerażone spojrzenie w gruby, różowy, porośnięty szarym futerkiem ogon.
James zgiął się w pół.
- Jak ty wyglądasz z tym nosem! – jęknął, wybuchając śmiechem.
Black zmarszczył czoło. Pokręcił głową.
- Coś tu nie gra… Powinieneś wyglądać normalnie!
- NORMALNIE?! – wydusił Potter z kamiennej posadzki. – On NIGDY nie wygląda normalnie!
Powrócił do wycierania kurzów swoją szatą.
- Potter, downie, to nie są żarty! – Syriusz zaczął gorączkowo przesiewać wzrokiem spis treści grubej księgi oprawionej w brązową, miękką skórę.
Peter przeniósł się do pozycji siedzącej. Rozstawił nogi, uginając je w kolanach. Sięgnął za plecy, łapiąc swój ogon wielkości węża boa. Położył go sobie na udach, zaczynając go lekko głaskać.
- Syriusz, nie gorączkuj się… Przecież nie rzucam się w oczy – mruknął.
Black popatrzył na niego wzrokiem, który w mowie brzmiałby mniej więcej: „Przestań, cholera (delikatnie ujmując), robić z siebie debila większego, niż jesteś.” i powrócił do czytania.
- To ironia była…
Czarny wyjął różdżkę, celując nią w Petera.
- Dobra. Skup się na swej zwierzęcej postaci. Rób powtórkę, znowu musisz się skurczyć…
Kiedy Syriusz już dwukrotnie został zmuszony do opuszczenia ręki przez ból drętwiejącego ramienia, Peterowi w końcu udało się ponownie przybrać wielkość szczura.
Black ponownie wycelował w niego różdżkę.
- Finite! – powiedział, błagając w myślach, by to zadziałało.
Rozległ się trzask, uniosły się kłęby zielonkawego dymu, a Peter, jak Peter, siedział na podłodze. Już bez szczurzych rekwizytów.
Syriusz odetchnął z ulgą. Powagę zachował jeszcze przez chwilę – po upływie kilku sekund zaczął się śmiać, do czego zaraz przyłączył się nieustannie chichoczący Potter i wciąż lekko wystraszony Pettigrew.
- Może na dzisiaj wystarczy, co? – zapytał James, oddychając ciężko. – I tak zrobiliśmy już ogromne postępy.
Syriusz zwilżył wargi końcem języka.
- Mhm. Chodźmy… - mruknął.
Podszedł do drzwi wiodących na klatkę schodową, wyciągając rękę. Pchnął je stanowczym ruchem, zerkając na zegarek.
- Syri, ledwo po dwudziestej czterdzieści jest…
- W tym miejscu Remus zwróciłby ci uwagę, że nie mówi się czterdzieści po dwudziestej, tylko za dwadzieścia dwudziesta pierwsza, tudzież, by było szybciej, za dwadzieścia dziewiąta. Jako, że Remusa z nami nie ma, zrobię to ja: James, imbecylu, mówi się: Za dwadzieścia dziewiąta – powiedział pouczającym tonem Black, dumnym krokiem wspinając się po schodach.
Trzasnęło, a z dumnych ruchów Blacka zostało jedynie to, że po kolana zapadł się w stopniu-pułapce.
- Ha, ha, ha! – zaśmiała się drwiąco zbroja stojąca na szczycie schodów.
- Niech no ja cię tylko dorwę! – warknął do niej Czarny.
Przyłbica kiwała się i zgrzytała w głośnym śmiechu.
- Wyjmijcie mnie stąd, to dorwę ją i zabiję… - syknął.
- Musze to zobaczyć! – stwierdził ochoczo Potter.
Razem z Pettigrew chwycili go za łokcie, i na tak zwane „trzy-czte-ry”, pociągnęli go w górę.
Uwięziona noga była już wolna, co Syriusz wykorzystał, na rękach i nogach dosłownie rzucając się w górę schodów. Tak, jak obiecał, dopadł do zbroi.
Z rozkazującym: „Zamknij się!” zatrzasnął jej przyłbicę z taką siłą, że odpadła, po czym chwycił ją w pasie, ściągając z cokołu i podszedł do balustrady schodów.
- Co ty… - zaczął James.
- Mówiłem, że cię zabiję! – syknął Black, po czym przerzucił ją przez poręcz.
Całą trójką obserwowali, jak spada pomiędzy kondygnacjami schodów na sam dół, rozbijając się z porażającym hukiem u stóp schodów znajdujących się w podziemiu.
Rażące w uszy echo poniosło się po około połowie zamku.
Czarny otrzepał dłonie, po czym odrzucił włosy z twarzy.
- A teraz chodu! – nakazał wciąż podenerwowany.
James i Peter wymienili spojrzenia. Nic nie mówiąc, wzruszyli jedynie ramionami, posłusznie ruszając za Syriuszem.
Po chwili zrównali z nim przyspieszony krok.
- Nie złapią nas? – zapytał niewinnie James.
- Możemy szybciej.
- Byłoby miło – mruknął Pettigrew.
- Przecież nie lubisz biegać? – zdziwił się Black.
- Niezbyt…
- Cii!
Zatrzymali się, kierując sygnałem uniesionej ręki Czarnego.
- Ktoś idzie – powiedział Peter.
James uśmiechnął się lekko.
- Cóż… Kto ostatni w wieży, ten smarki Smarka!
Wymienili rozbawione spojrzenia i psotne uśmieszki, puszczając się biegiem korytarzem.
Od rozwidlenia dzieliło ich kilka metrów, potem jeszcze jeden korytarz, schody, korytarz i portret Grubej Damy.
Przepychali się, śmiali i krzyczeli, chcąc dobiec pierwszymi.
Pod samym portretem, James i Syriusz zaczęli się szamotać, nie przestając się przy tym głośno chichrać.
Pettigrew uśmiechnął się z wyższością, po czym spokojnie podał hasło.
Gruba Dama skinęła głową, odsłaniając przejście.
- Ha, ha, ha! – zadeklamował Peter, stojąc już w salonie Gryffindoru. – A o to morał tej historii: Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta!
Syriusz zachichotał, rzucając się do przejścia. Wpadł do środka przez głowę, upadając ciężko na ziemię.
- Potter to smarki! – ryknął na cały pokój wspólny, po czym zaniósł się szaleńczym śmiechem, leżąc rozciągnięty krzyżem.
- Tym razem, Black, tym razem… - mruknął, wchodząc do środka. Przeszedł po kuzynie jak po dywanie, mocno wbijając pięty.
Syriusz zaskomlał, co Peterowi i Jamesowi – w sposób oczywisty – skojarzyło się ze skowytem psa.
- I kto tu jest górą, hm? – zapytał, uśmiechając się filuternie.
Black parsknął, podnosząc się. Otrzepał ubranie, poprawiając szatę. Odrzucił włosy z twarzy.
- Poczekaj do pierwszego deszczu, Potterze, spłyniesz razem z nim.
Zadarł nos do sufitu, by kręcąc biodrami opuścić salon, niknąc na schodach wiodących do dormitoriów chłopców, wystawiając na pokaz ślady podeszw Pottera na swych plecach.
I tyle go zebrani w komnacie, niebanalnie rozbawieni Gryfoni widzieli.
James i Peter wymienili spojrzenia.
- Ale mnie kusiło, żeby mu w ten zad przykopać…
- Po co? Ślady i tak miał, sam widziałeś.
Potter parsknął, ubawiony.
- A faktycznie
Już w lepszym humorze, wręcz usatysfakcjonowany, poszedł w ślady kuzyna, kierując kroki do swej niszy ekologicznej, zwaną dormitorium numer piętnaście.

[ 1412 komentarze ]


 
41. Wpis czterdziesty pierwszy.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 11 Września, 2010, 20:25

Nie, jeszcze się nie ogarnęłam.
Ale siedzę sobie chora w domu, nuda jak czop w rów strzelił, to siadłam i staram się coś napisać…
W życiu bym nie sądziła, że przy „Ech, ech” Gagi tak dobrze się skrobie… o_O



Och, tak. Teraz jestem tego pewien jak niczego wcześniej w życiu.
Nienawidzę go. Nienawidzę. Nienawidzę!...
Wybrali. On wybrał.
Wojna. Dobrze, dobrze…
Jeszcze im pokażę…


Ostatni tydzień sierpnia.
Westchnął ciężko, przekręcając się na drugi bok.
Poczuł w sercu mocne, bolesne ukłucie – jak zawsze, gdy zmieniał rano pozycję, nie czując ciężaru ciała Zahuna, leżącego mu na kołdrze.
Zacisnął mocniej powieki.
Nie miał już sił ani ochoty, by wmawiać sobie, że Zahun po prostu leży obok łóżka, czy może gryzie jego bokserki… Tudzież smycz…
Doskonale wiedział, że jego pupila już nie ma i że więcej go nie zobaczy.
- A komu mam za to dziękować?... – szepnął, zaciskając pięść na poduszce. – Nikomu innemu, niż temu staremu, pieprzonemu w… Ucho… Niedorobionemu cwe… Dziadowi.
Leżał jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami, po raz kolejny od nowa przeżywając to, co zrobił jego ojciec.
Jedno wiedział na pewno. Nigdy mu tego nie daruje. Nigdy, nigdy, przenigdy.
Mógłby go bić, karcić, wyzywać, karać, nie wiadomo co jeszcze robić, a nie zmieniłby zbytnio swojego stosunku do niego. Wszak to ojciec…
Ale TO przechodziło wszelkie jego pojęcie.
To było gorsze od najwymyślniejszych wyzwisk, najmocniejszego bicia czy najgorszej kary.
To zabolało najbardziej…
Jak już dorosnę i będę miał swoje dzieci, nigdy im tak nie zrobię! Zawsze będą miały to, co będą chciały, będą mogły bawić się całe dnie, nie będę im wybierał przyjaciół… I będę się z nimi bawił w wojnę, grał w kulki, karty, będziemy razem grać w Quidditcha…
I będą miały pełną swobodę!

Leżał jeszcze kilka minut, gapiąc się bezmyślnie w baldachim.
Wzdrygnął się, słysząc kroki na korytarzu.
Odwrócił głowę w stronę zegarka.
Momentalnie się poderwał.
Za godzinę miał jechać do Jamesa!


Obojętność. Tak beznadziejnie mocna, silna i przytłaczająca.
W niektórych kręgach nazywana „dołem”.
Więc, tak jakby mogę rzec – mam doła.
Drażniące zjawisko. O wiele bardziej mi na rękę, gdy mi odbija. Wtedy przynajmniej się cieszę – z byle czego, ale jednak. No a tak?...

James zdjął okulary, wzdychając ciężko. Przekręcił się na wznak, zamykając oczy.
Ostatnie dni sierpnia.
Strasznie tego nie lubił…
Uchylił powieki, wlepiając znużone spojrzenie w okno.
Tyk – tyk, tyk - tyk, tyk - tyk..
Zegarek tykał usypiająco na szafce nocnej, przymykając powieki i uspokajając oddech.
Nie chciał z tym walczyć.
Westchnął ciężko, podkładając ręce pod głowę, pozwalając ponieść się cichemu szeptowi zegarka, mówiącego do ucha, żeby choć przez chwilkę się zdrzemnął…
Nie, nie mógł. Przecież za godzinę przyjadą do niego przyjaciele, nie może wtedy spać!
Podniósł się.
Znaczy… Mentalnie. Fizycznie wciąż leżał.
Westchnął.
- No dobra, jeszcze jedna próba…
Poruszył palcem ręki.
- No, James, zagęszczaj ruchy – ponaglił się.
Zgiął rękę w łokciu.
- Hooo, jestem mistrzem.
Powoli, flegmatycznymi ruchami, spuścił nogi z łóżka, sprawiając tym samym, że leżał wygięty „w chińskie osiem”. Wydął wargi.
- Trzeba mi coś na rozruszanie…
- Jaaaames! – zawołał Remus, pędząc w jego stronę korytarzem, w dziwnych pozach unikając zderzeń z innymi studentami Hogwartu.
Odwrócił głowę, unosząc brew. Zakrył plecami drzwi, w których to zapychał zamek szpilkami.
- O cóż tyle gwałtu?
Lupin zrobił zdziwioną minę.
- Ale ja nikogo nie zgwałciłem… Mniejsza. Kawał mam, słuchaj uważnie… A więc… Poszedł ślimak do łazienki i ukradł muszlę… Koniec kawału.

Zachichotał opętańczo, przypominając sobie ową scenerię.
Czując dawkę przypływu energii spowodowaną śmiechem, podniósł się energicznie, kierując się do kuchni.
Musiał powiedzieć matce, że przyjaciele przybędą.


Niebo, jestem w niebie,
A moje serce bije tak, że ciężko mi mówić
I mam wrażenie, że znalazłem szczęście, którego szukałem,
Gdy tańczymy razem policzek przy policzku


Remus nabrał powietrza w krótkiej pauzie, nie przestając obracać się w miejscu z roczną siostrą w objęciach. Przytulił ją nieco mocniej, nucąc dalej.

Niebo, jestem w niebie
I te troski, które dręczyły mnie przez tydzień
Wydają się przepaść, tak jak graczowi szczęśliwa passa,
Gdy tańczymy razem policzek przy policzku


- Mama! – wyrzuciła z siebie Joanne.
Remus zatrzymał się, odwracając i przestając śpiewać.
- Gdzie? – spytał. Rozpromienił się na widok rodzicielki. – Ach, tu jest…
Pokazał rodzicielce komplet uzębienia, podchodząc bliżej. Podał jej dziewczynkę.
- Wiesz, że wychodzę za godzinę niecałą?
Ściągnęła brwi.
- Dokąd?
Do salonu wszedł ojciec.
Uśmiechnął się lekko, odrobinkę złośliwie na jego widok.
- Do swojego chłopaka. Dawno się nie widzieliśmy, a ja muszę go pocieszyć… - odparł, akcentując ostatnie słowo.
- Co? - żachnął się John. – POCIESZYĆ?
- No, wie tata… - mruknął, udając zakłopotanie. Wykonał krótki mach brwiowy. – Normalnie. Tak, jak się pociesza swoją drugą połówkę… Kilka czułych słówek, trochę bliskości, szczypta pieszczot, słodkie pocałunki… Może coś więcej… - mówił, zachowując obojętny wyraz twarzy. W środku jednak skręcał się ze śmiechu, widząc podrygujący policzek Johna.
Uśmiechnął się filuternie.
- A teraz muszę iść się odpowiednio przygotować…
Zakręcił włosy na palcu wskazującym, odgarniając je za ucho, odsłaniając tym samym szyję. Zadarł nos ku sufitowi, wypinając pierś. Wyszedł z pomieszczenia, delikatnie, lecz stanowczo kołysząc biodrami i balansując ramionami jak modelka.
John nabrał głośno powietrza przez nos, wskazując ręką na drzwi. Popatrzył na żonę, lekko się nadymając.
Reja parsknęła śmiechem.
- Nie dramatyzuj, po prostu stroi sobie z ciebie żarty. Dałeś mu dobry powód, to teraz masz…
Ucałowała Joanne w policzek, stawiając ją na podłodze.


Peter oderwał się od nucenia „Love me do” Beatlesów, by wsunąć do ust czekoladkę.
Przełknął ją, po czym podśpiewywał dalej, machając lekko stopą.
Wpatrywał się bez zainteresowania w jej miarowe ruchy, wsłuchując się w swój spokojny, rytmiczny oddech.
- Gh… - wydał z siebie.
I zamilkł.
Spojrzał na zegarek.
- Chodziłbyś szybciej – obfuknął go.
- Oj, nie chciałbyś, by czas płynął szybciej – powiedziała babcia Petera, wchodząc do pokoju. Postawiła na ławie dwie szklanki z herbatą. Usiadła obok wnuka, obejmując go ramieniem.
- Bo?
Uśmiechnęła się.
- Czas i tak wbrew pozorom szybko ulatuje. Widzisz? Za tydzień wracasz do szkoły, a ma się wrażenie, że tydzień temu wróciłeś z Hogwartu na wakacje. Nigdy nie warto przyspieszać czasu, czy chcieć tu i teraz mieć inny dzień, będący gdzieś w przyszłości.
- Dlaczego?...
- Ponieważ, Peterku, umykaj ci wiele, wiele wspaniałych chwil. Szczęście to ulotne chwile, sekundy. Uśmiech podobającej ci się dziewczyny skierowany do ciebie, satysfakcja, gdy uda ci się rozwiązać jakiś problem, zwykłe, spokojne chwile z kubkiem czekolady przed kominkiem, sanki z przyjaciółmi… Nawet zwykła tabliczka czekolady w chwili smutku… Otaczające cię bliskie ci osoby. Właśnie dla nich nigdy nie warto jest przyspieszać czasu. Traci się wtedy chwile, które mógłbyś z nimi spędzić. Nawet na kłótni, nieporozumieniu. Są to szczęśliwe chwile, bo spędzone z kimś, kogo kochasz… Nawet, jeśli w chwili obecnej sprawiają ci ból, to kiedyś będziesz się cieszyć, że je przeżyłeś, ponieważ będą wzbogadzać wachlarz momentów spędzonych z tymi konkretnymi ludźmi.
Zapadło milczenie.
- …Babciu… - zapytał nagle Peter.
- Tak?
- Byłaś kiedyś naprawdę szczęśliwa?
- Byłam, kochanie, byłam…
- Kiedy?
- Kiedy chciałam zatrzymać czas, a nie go cofnąć…
Peter zagryzł wargi, marszcząc czoło.
Nie zrozumiał, o co chodzi.
Staruszka uśmiechnęła się.
- Zatrzymać czas mógłbyś chcieć… Cóż… Załóżmy, że jest dziewczyna, która ci się podoba. Nie znasz jej, ale w chwili, gdy się poznajecie, podajecie sobie dłoń, patrzycie sobie w oczy, ona się do ciebie uśmiecha… Czy chciałbyś wtedy zatrzymać czas?
- Prędzej nie odwracać wzroku i nie puszczać jej dłoni…
- Poniekąd właśnie tak zatrzymujesz czas. Inny przykład: Jesteś z przyjaciółmi na polanie, w lesie. Śmiejecie się, wygłupiacie, żartujecie i ganiacie. W pewnym momencie, zziajani opadacie na miękki mech, koło siebie, nawet w kółeczku, głowa przy głowie. Razem patrzycie w niebo…
- Takie chwile chciałbym, by trwały jak najdłużej… - powiedział cicho.
- Właśnie. A najczęściej chcesz cofnąć czas, by coś naprawić… Ale nie zawsze warto. Czasem nasze błędy teraźniejszości, przykre sytuacje, zaowocują w przyszłości szczęściem. Niekoniecznie dosłownie, może ciężko będzie się go doszukać… Ale to jednak będzie dobra decyzja.
Wpatrzył się w okno, rozmyślając nad jej słowami.
Błąd może dać szczęście?...
Skierował wzrok na jej pokrytą pajęczyną starości twarz.
Brzmi to co najmniej dziwnie.
Ale ona więcej przeżyła… Więcej wie.

Syriusz przytknął Jamesowi dłoń do ust, chcąc go uciszyć.
Jego niekontrolowany chichot mógł zdradzić ich kryjówkę, która była naprawdę dobra.
Pod korzeniami starej, rozrośniętej sosny usypała się ziemia, tworząc sporej wielkości jamę.
Szarooki nie odrywał wzroku od pająka, pracowicie tworzącego swą sieć. Nie ustawał również w nasłuchiwaniu Lupina i Pettigrew.
Nie ma to jak zabawa w chowanego w środku lasu w Dolinie Godryka.
- Znajdę was! – nadawał Remus, chcąc obniżyć morale swych przeciwników. – Znajdę was i zrobię: „Huu!”, zakręcę biodrami i wy będziecie szukać, mwahahahhahah!... – Zaniósł się wrednym, wyćwiczonym śmiechem, który zawsze zmuszał Potter a do parsknięcia.
Tym razem nie było inaczej.
Parsknął, a w następnej sekundzie dostał z łokcia od Syriusza.
Peter uniósł brwi, opierając się o pień sosny.
- Ale muka, nigdzie ich nie ma.
Lupin wyszczerzył kły.
- Nie patrz oczami, tylko sercem, Peterze, a dostrzeżesz o wiele więcej… - powiedział, po czym zaczął gwałtownie podskakiwać.
- Patrzysz? – zdziwił się.
- Och, bardzo uważnie – odparł blondyn.
Black posłał na niego w myślał średnio kulturalną wiązkę, zakrywając włosy rękami, by ochronić je przed sypiącym mu się na głowę piachem.
James zmarszczył czoło, patrząc w górę. Piach padał mu na okulary chroniące oczy.
- BUU!!! – ryknął Remus, nagle zwisając do góry nogami, trzymany przez Petera za nogi.
- Łaaa – mruknął Syriusz. Wycelował palec w dyndającego do góry nogami blondyna. – Kłamaciel!
- Och, tak, oszukista… - stęknął.
- Wygodnie ci? – zatroszczył się James.
Lupin pokazał mu komplet zębów, nim jego nogawki wymknęły się spomiędzy palców Pettigrew, przez co efektownie spadł na głowę.
Stęknął głucho, czując porażający ból karku.
- Aww!... – zawył, leżąc w bezruchu w dziwnej pozycji.
Peter wychylił się, patrząc w dół.
- Żyjesz?! – krzyknął, jakby blondyn spadł w kilkudziesięciometrową przepaść.
- Nie – warknął. – Dopiero umieram.
- Więc idź umierać gdzieś indziej – stwierdził Czarny, gramoląc się na czworakach z jamy. Pogramolił się do Lupina. – Czy czujesz się? – spytał.
Pozostała trójka wybuchła śmiechem, słysząc owe pytanie.
Czarny nachmurzył się, mamrocząc o niedocenianiu jego czysto przyjacielskiej troski, będącą podstawą do płonnego, gorącego uczucia, które niebawem ma spoić go ciało z ciałem z Remusem, pewnej pięknej, gwieździstej nocy listopada.
Blondyn załkał głośniej, słysząc to.
- Niedoczekanie twe! – wykrztusił, podnosząc się. Poruszył głową. – Działam! – zapiał, uradowany.
- Brawo! – ucieszył się rozczochraniec.
Stanął obok przyjaciół, wydymając wargi.
- Pobzykamy się? – spytał nagle Syriusz z figlarnym błyskiem w oku.
Remus wytrzeszczył w niedowierzaniu oczy na Blacka. James zrobił to samo, z tą tylko różnicą, że jeszcze się odsunął, nie wiadomo dlaczego, kładąc dłonie na pośladkach.
Pettigrew, jak gdyby nigdy nic, wyciągnął rękę i dźgnął Blacka palcem w pierś, mówiąc:
- Bzyk.


Pierwszy września.
Deszcz zacinał w szyby domów, mocząc ulice i tworząc niezliczone krainy tysiąca małych jezior.
Dzień powrotu do szkoły. Do obowiązków, lekcji, rannego wstawania, zasad, mundurków i… Przyjaciół.
To zdecydowanie najlepsza strona rannego wstawania, obowiązków, nauki… Masz przy sobie przyjaciół.
Włóczęgi, żarty, wspólna nauka, całonocne „pogaduchy”, przyjazna twarz, troskliwe spojrzenie w chwili smutku… Dłoń na twej dłoni.
Dwójka dziewcząt z piątej klasy wpadła na siebie z głośnym piskiem, upuszczając na ziemię torby. Zaczęły się ściskać, obcałowywać, znów ściskać i znów obcałowywać…
- O Boże, Karen, jak się opaliłaś!...
- Jak ja cię dawno nie widziałam!
Ponownie się uścisnęły, śmiejąc się radośnie.
Remus wyciągnął rękę, szarpiąc za rękaw bluzy Blacka.
- Czy gdybym był dziewczyną, zachowywałbym się podobnie?... – spytał.
- A to tylko baby tak mogą? James!... – rzucił jednoznacznie.
Potter odszedł kilka kroków w jedną stronę, Black w drugą.
Po chwili jednocześnie rzucili się w swoją stronę.
- Aaaa! Syri! – zapiał Potter, wskakując mu w ramiona w znaczeniu tych słów dosłownym.
- Jamie! – gdaknął Black. – Kopę sekund żeśmy się nie widzieli!
- Zmężniałeś!
- A ty stałeś się jeszcze bardziej kobiecy! Piersi ci rosną, Jamie! – podniecał się Czarny, zawzięcie trzepocząc rzęsami.
James zsunął się z niego, po czym gwałtownie podniósł dłońmi biust, którego nie miał.
- Tak sądzisz? – przejął się.
Pokiwał głową.
- Wyglądasz po prostu niesamowicie.
- Petuś! – zawył okularnik, widząc na horyzoncie Pettigrew.
Puścił się pędem w jego stronę, rozpychając łokciami stojących mu na drodze ludzi.
- Tęskniłem! – zapiszczał, wieszając mu się na szyi.
Syriusz i Remus zaśmiewali się w głos, widząc przerażoną minę napastowanego przyjaciela.
Pettigrew wytrzeszczył oczy, rozchylił usta i starał się odepchnąć ściskającego go Pottera.
Zebrani wokół ludzie skierowali na nich pełne zainteresowania spojrzenia, po chwili w większości przypadków nie mogąc pohamować uśmiechu, tudzież chichotu.
- Jenny! – zawył Black.
- I Alicja! – huknął Lupin.
Jednogłośnie napadli koleżanki z roku, przygarniając je do siebie w miażdżących uściskach, zaczynając podnieconym piskiem wygłaszać, jak to się stęsknili, że długo ich nie widzieli i że wyładniały przez wakacje.
- O, Alice, cycki ci rosną… - zauważył gromiąco taktownie Black, wskazując na nie palcem.
Jen przygryzła wargę, zmuszając się do powagi. Alicja momentalnie poczerwieniała jak piwonia.
Remus uniósł brwi.
- Ty, faktycznie! – krzyknął.
- NIE ŚLIŃ MNIE, GUMOCHŁONIE!!! – zagrzmiał głos Petera.
Połowa peronu zwróciła oblicza na Pottera i Pettigrew, napastowanego przez tego pierwszego.
- Co ci odbiło?! – zawołał, utrzymując go na wyciągnięcie ręki i nogi.
- Jak to: Co? Witam się jak nastolatki!
Peter zamrugał w trwodze, dostając nagłego napadu szczękościsku.
- Co?...
- Sam powiedziałeś, że mogę cię pocałować! – jęknął okularnik.
- Powiedziałem, że możesz mnie POCAŁOWAĆ...
- No właśnie!... - jęknął płaczliwie.
- Nie rozumiesz kontekstu, skarbie! – zawołał roześmiany Black.
- Sevvy! – pisnął Lupin.
Black, Potter i Lupin ruszyli pędem ku stojącemu w osłupieniu Ślizgonowi z wielkimi oczami.
Siła uderzenia trzech ciał zwaliła Snape’a z nóg, przez co całą czwórką padli na ziemię niczym worki kartofli.
- Tęskniliśmy! – zawołali.
- Ja nie! – odkrzyknął.
- Masz nowego kolegę? – zainteresował się stojący obok nich Peter. – Jan? Gdzie on jest?
- JA NIE TĘSKNIŁEM!!!
- Ty, on też się stęsknił za przyjacielem! – zawołał przeszczęśliwy James.
Huncwoci zanieśli się donośnym śmiechem, gwałtownie podnoszącym Severusowi ciśnienie.
Poczerwieniał z wściekłości, po czym zgrzytnął zębami, uwalniając się pod plątaniny ciał Gryfonów.
Odgarnął z twarzy przydługie, tłuste włosy, po czym chwycił za rączkę kufra i szybkim krokiem, niemal przechodzącym w trucht, odszedł do pociągu stojącego na szynach.
Remus wstał, otrzepując ubranie.
- Nie, serio. Tęskniłem za jego haczykowatym nosem…
- …lśniącą czernią pełnych namiętności oczu…
- …subtelnych ruchów szczupłych, bladych dłoni…
- …i tymi jego ponętnymi, czarnymi strąkami... – powiedzieli kolejno za Lupinem Syriusz, James i Peter.
Black skubnął zębami dolną wargę, kierując się w stronę stojącej kilka metrów dalej bladej, dość wysokiej jak na swój wiek brunetki.
- Cześć – sapnął. – Już tak na poważnie – dodał z lekkim uśmiechem.
Westchnęła.
- Jesteście nienormalnie nienormalni.
Ukazał w uśmiechu zęby, po czym przysunął się bliżej, delikatnie całując ją w policzek.
- Chodź, pomogę ci z kufrem…
Chwycił jego rączkę, zaczynając go ciągnąć w stronę pociągu Ekspres Londyn - Hogwart.
Jennifer zrównała z nim krok, wlepiając wzrok w swoje buty.
Pierwszy września, dla niektórych oznaczał kolejny początek niekończącej się serii głupich wyskoków Huncwotów.
Niektórym przeszkadzały, innych bawiły, a jeszcze kolejni… Musieli znosić ich skutki na własnej skórze.
Podniosła wzrok, kierując go na idącego obok, zadowolonego bruneta.
Lekki uśmiech uniósł kąciki jej wąskich warg.
Był jej coraz bliższy. Zdecydowanie.

[ 6 komentarze ]


 
40. GNIEW.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 23 Sierpnia, 2010, 04:55

Krótkie, wedle niektórych zapewne przesadzone.
Napisane dopiero co przy "Gniew" 52 Dębiec.
Musiałam się wyżyć. I dodaję.


Nienawidzę tego człowieka. Wiem, że może brzmieć to dziwnie, skoro mówię o swoim ojcu - ale to jest pewne. Nienawidzę go.
Drżąc od gniewu siedziałem na łóżku w swoim pokoju, nie będąc w stanie powstrzymać dygotania dłoni.
Byłem zły, wściekły!
"Idź na górę, bo ci przypier...!!! Jeszcze będziesz mi się tu stawiał, gówniarzu jeb***!!!".
Taaak, słyszałem, jak bardzo mnie kochasz, tatku... Ja ciebie też. Ja ciebie też straszliwie kocham! Tak jak ty mnie... Gdybym nie wiedział, że mówisz serio, pewnie bym olał te słowa i dalej się z tobą wykłócał.
O, nie. Już kiedyś dostałem za nieposłuszeństwo.
Nieposłuszeństwo w tym domu jest karane.
Taaak? Świetnie... Świetnie.
Ja ci dam, cholera, ułożonego kijem od dziecka synka... Jeszcze zobaczysz.


Z samego rana wyszedł z domu, z hukiem zamykając drzwi. Specjalnie trzasnął nimi najgłośniej jak mógł.
Wszak o trzaskanie drzwiami poprzedniego wieczora rozeszła się cała kłótnia.
- Gówno wiedział kto trzasnął i się do mnie sapał od razu... - warczał pod nosem, na nowo czując złość. - Stary imbecyl, truteń niedorobiony... - Splunął, wpychając ręce do kieszeni. - Już, psia mać, kląć nie będę...
Skręcił gwałtownie, mijając bramę parku. Opadł ciężko na ławkę, zagryzając wargę.
Sięgnął do kieszeni, wyjmując z kieszeni zabraną ze stołu w salonie napoczętą paczkę papierosów. Sięgnął głębiej, wyciągając jeszcze zapalniczę.
Wyjął z pudełka jednego papierosa, chowając opakowanie.
Wpatrywał się w trzymane w dłoniach przedmioty.
- Gniew... - mruknął. - Gromadzisz go w sobie i spijasz... Niszczy, pali, zabija...
Wsunął papieros między wargi, przysuwając do jego końca zapalniczkę. Poruszył kciukiem, rozpalając iskrę. Zaskoczył płomień, żarząc bibułkę i tytoń.
Wciągnął powietrze razem z dymem do płuc. Zakrztusił się, ledwo unikając wyplucia papierosa na ziemię. Odsunął go od twarzy, kaszląc w rękaw.
- Ohyda... - burknął. Ponownie objął go pełnymi wargami.
Nadal lekko pokasłując, zaciągnął się po raz kolejny.
Znów zaniósł się kaszlem.
Do domu nie wracał przez cały dzień. Wiedział, że to skutecznie zdenerwuje jego rodziców.
Zatrzasnął za sobą drzwi.
- Synu! - zagrzmiał Orion.
Na twarzy Syriusza pojawił się obłudny uśmieszek.
Wolnym, zblazowanym krokiem wszedł do salonu, skąd dobiegł jego uszu krzyk. Stanął w przejściu lekkim rozkrokiem, krzyżując dłonie na piersi, przechylając głowę.
- Co to za pos... Nieważne. Gdzie byłeś przez cały dzień?!
- Ano to tu, to tam... - Poruszył szczęką, jakby żuł gumę.
Orion wstał, pochodząc bliżej do syna. Zmarszczył nos, kiedy stał przed nim.
Czuł od niego kipy.
Podniósł rękę, wymierzając mu siarczysty policzek.
- Jak śmiesz, szczeniaku?! Uciekasz z domu bez słowa na cały dzień, palisz jak jakiś... Jakiś...
Złość odebrała mu głos.
- Zawsze mówiłeś, że należy brać z ciebie przykład, tatku... - syknął, zaciskając zęby przez piekący ból policzka.
Orion zmrużył oczy, podnosząc wskazujący palec.
- Nie pyskuj!
Zadarł głowę.
- Nie pyskuj? Nie pyskuj! - Zaniósł się donośnym śmiechem. - A to dobre!
Black odwrócił się, zaczynając zaciekle masować skronie.
- Spokojnie... Spokojnie... - mamrotał do siebie.
Za Syriuszem pojawiła się Walburga.
- Jesteś wreszcie - prychnęła.
Wywrócił oczami.
- Tak, widzę, że tęskniliście...
Pani Black popatrzyła na swojego męża, czując, że robi się jej gorąco w okolicach kołnierzyka.
Był śmiertelnie blady na twarzy, drgał mu policzek, a zamiast słów z jego ust wypływało ciche warczenie.
Nabrała powietrza, kierując się do Syriusza, który z wyraźnym rozbawieniem, pod którym czaiła się nutka strachu, wpatrywał się w Oriona.
- Do takiego stanu doprowadzić ojca... Czy ty nie masz żadnych uczuć? - zapytała z wyrzutem. - No nie masz?!
- Mam - odparł dobitnie Syriusz. - Gniew.
Kobieta wyprostowała się, przymrużając oczy.
- Ach tak - szepnęła. - Idź do siebie - powiedziała spokojnym, miękkim tonem.
Zmarszczył czoło.
- Co?
- Dokładnie to, co usłyszałeś. Idź do siebie i zrób ze sobą to, co uważasz za słuszne.

Takiego obrotu spraw się nie spodziewałem.
Gdzie złość? Gdzie GNIEW, do cholery?!
Zacisnąłem pięści, przymrużając oczy w sposób identyczny, co moja matka. Odwróciłem się na pięcie i odszedłem na górę, do pokoju.
Głośno tupiąc pokonałem schody, docierając do drzwi swojego pokoju.
Zszokowany zaistniałą sytuacją, nawet nimi nie trzasnąłem.
Usiadłem na łóżku, kompletnie tego wszystkiego nie rozumiejąc.
Chciałem ich wkurzyć, wściec, pokazać, że ja też potrafię...
A tu spokój?...
Nie rozumiem tego.
Zagryzłem wargę, marszcząc czoło.
- Nie rozumiem, cholera... - szepnąłem.
Zignorowałem trącający mnie nos Zahuna, odpychając go od siebie niecierpliwym ruchem dłoni.
Siedziałem tak przez chwilę, nim wstałem, kierując się do drzwi.
Chciałem się wykąpać, byłem brudny i wściekle głodny. Cały dzień nic nie jadłem, było mi wręcz niedobrze.
Dotarłem do łazienki, wchodząc do środka. Zamknąłem drzwi i zrzuciłem z siebie ubranie. Wszedłem pod prysznic, puszczając na siebie zimny strumień.
O co tu, do cholery, się rozchodzi?...
Reakcją na akcję powinna być kolejna akcja! Dlaczego jej zabrakło?!...
Niemożliwe, żeby się nie wkurzyli. Widziałem, że byli na mnie źli.
Więc skąd ten nagły spokój?!...
W milczeniu się wykąpałem, wytarłem i owinięty w ręcznik przemknąłem do pokoju. Naciągnąłem ciemne jeansy i koszulę. Założyłem skarpetki.
Tknięty nagłym pomysłem, wyszedłem z pokoju. Na palcach, korzystając z braku obuwia, skradałem się na dół.
Z gabinetu ojca nie dobiegał żaden dźwięk.
Identyczna sytuacja z salonem.
Co do?...
Zszedłem niżej, na sam dół - pod drzwi kuchni.
- Bingo... - szepnąłem do siebie, słysząc ich głosy.
- ...Orionie, musisz być spokojny. Pamiętaj.
- Spokojny?!
Ściągnąłem brwi, przyciskając ucho do dziurki na klucz.
- Nie reaguj. Jemu właśnie o to chodzi. Słyszałeś? "Mam. Gniew".
- ...Proszę?
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Sam pewnie nie raz stosowałeś tę metodę.
- Stosowałem.
- Co pomagało? - zapytał głos matki z lekkim triumfem.
- Ignorancja.
Zamarłem.
Przejrzała mnie?... Tak szybko, cholera?!
Zagryzłem wargę.
Będę musiał udawać, że nic nie wiem... Dalej starać się ich wyprowadzić z równowagi w międzyczasie starając się wymyślić coś innego.
Wszedłem do środka, że niby nic nie słyszałem.
- Matka kazała ci iść do pokoju...
- I zrobić ze sobą, co uważam za słuszne. Jestem głodny.
Pokręcił głową.
- Idź do siebie.
Zatrzymałem się, mierząc go wzrokiem.
- Chcę jeść!
- Kolacja już była. Musisz poczekać do śniadania - oświecił mnie.
Poczułem autentyczną złość.
- Oczadziałeś?! - ryknąłem. - Jestem głodny!
- Idź do siebie - powiedział spokojnie.
Ramiona same mi opadły. Poczułem się... Bezsilny. Tak po prostu.
Zgrzytnąłem zębami, odwracając się i wychodząc.
Żołądek skręcał mi się i szarpał boleśnie, irytująco wciąż mnie uświadamiając, że jedyne co cały dzień miałem w ustach, to pety.
Czując w sobie nową dawkę złości, sieknąłem drzwiami z całej siły, aż zadzwoniło.
- Szlag by was oboje! - krzyknąłem, wymierzając kopniaka w kufer.
Zawyłem, czując piekący ból stopy.
- Cholera, cholera, cholera, cholera...!!! - Zacisnąłem wargi w ciup, by nie wywrzeszczeć ostrzejszych wyrażeń.
Rzuciłem się na łóżko, atakując poduchę.
- Aaaaaaaagh! Nienawidzę waaaas! - wrzasnąłem, zaczynając okładać poduszkę.
Przestałem po jakichś dwóch minutach, ciężko dysząc.
Do bólu stopy doszło tępe pulsowanie w skroniach.
Zacisnąłem drżące wargi.
Nie, to głupie...
Spojrzałem jakby mimowolnie na szafę.
Odwróciłem wzrok.
Nie, do cholery, jestem prawie dorosły, to jest beznadziejny pomysł!...
Prawie...
Ale nie jestem już dzieckiem. Wyrosłem z tego.
Wstałem i kuśtykając podszedłem do mebla. Otworzyłem ręcznie zdobione drzwi, pochylając się. Wyjąłem tekturowe, szare pudełko.
- To beznadziejny pomysł - syknąłem do siebie karcąco. W głowie zapaliła mi się świeczka - Przecież mam Zahuna!...
Obejrzałem się na drzwi. Ponownie spojrzałem na pudełko, mając zamiar je odłożyć.
Podskoczyłem, gdy wejście otwarło się na oścież.
Ojciec. Ze smyczą?...
Patrzyłem na niego z buńczucznym wyrazem twarzy.
Poczułem lekkie ukłucie strachu, kiedy złapał Zahuna za obrożę.
- Co ty...
Przypiął mu smycz i miłym głosem zachęcił go do wyjścia.
- ...na Merlina...
- Chodź na spacerek. Chodź!
- ...wyrabiasz?!
Chwycił klamkę, patrząc na mnie z obojętnym wyrazem twarzy, który pamiętam od najmłodszych lat.
- Pożegnałeś się, mam nadzieję, ze swym psem?
Zamrugałem.
- Co?
Ironiczny uśmiech wykrzywił mu wargi.
- Pożegnaj się z nim, bo więcej go nie zobaczysz.
- O czym ty w ogóle do mnie prawisz?! - warknąłem, czując narastającą mi w gardle panikę i strach. Popatrzyłem na te pełne ufności, psie oczy.
- Nie chcesz? Szkoda.
Odwrócił się.
Odrzuciłem pudełko, doskakując do niego.
- Co ty z nim robisz?
- Nic - odparł obojętnie.
- Gdzie go zabierasz?!...
Wyszedł z pokoju, stając na korytarzu.
- Odpowiedz mi! - jęknąłem, doskakując do niego.
- Daleko stąd.
- Ale...
- Zahun... Kółeczko - rzucił hasło, na które Zah zawsze rzucał się do drzwi.
Tym razem nie było inaczej...
Puścił smycz, pozwalając zbiec mojemu pupilowi na sam dół.
Uśmiechnął się do mnie.
- Zastanów się lepiej, z kim zadzierasz. JA tu ustalam warunki, nie ty.
Odwrócił się i zaczął schodzić po schodach.
Stałem jak wryty w podłogę, nie mogąc się ruszyć.
- No ale... Zahun! - zawołałem po kilku chwilach. Zacząłem gorączkowo gwizdać.
Skrobanie pazurów po podłodze.
Ojciec przydepnął smycz, nie pozwalając mu do mnie przybiec. Wyraźnie to widziałem ze swojego miejsca.
- Zahun! - rzuciłem z namacalną wręcz paniką. - Nie zabieraj go!
Wzruszył ramionami, choć jawnego zadowolenia nie dało się nie doszukać w jego twarzy.
- Ty...!
Zniknął mi z oczu.
Doskoczyłem do barierki, wychylając się.
Podszedł do drzwi, zakładając płaszcz. Otworzył je, trzymając mocno smycz.
- Zahun!...
Wyszli obaj.
- Oddaj go! - wrzasnąłem na cały dom, czując ostre pieczenie w gardle. - Nie zabieraj mi go... - szepnąłem jakby w transie, rzucając się schodami w dół.
Przeskakiwałem po trzy, cztery stopnie, cudem unikając wywrotki.
Dopadłem do drzwi frontowych. Chwyciłem się futryny, by nie upaść - w idealnym momencie, by zobaczyć jak się deportuje.
Poczułem się tak, jakby ktoś kopnął mnie w żołądek.
- Syriuszu?... - powiedział nieśmiało Regulus.
Zamrugałem, czując podejrzaną wilgoć oczu.
- Zabrał go... - wydusiłem łamiącym się głosem.
- Syriuszu... - powtórzył, podchodząc bliżej. Położył mi rękę na ramieniu.
Odtrąciłem ją, popychając go na ścianę. Odwróciłem się, rzucając pędem na górę, do pokoju. Zatrzasnąłem z hukiem drzwi, po raz nie wiem już, który.
- Hekate... - stęknąłem, doskakując do łóżka. Porwałem w objęcia tekturowe pudełko, wyciągając z niego pluszowego, szarego zajączka wielkości mniej więcej rocznego dziecka.
Przestało się dla mnie liczyć to, że jeszcze kilka minut temu uważałem to za beznadziejny pomysł.
Hekate mam odkąd tylko pamiętam. Towarzyszył mi przy każdej łzie, gdy uczyłem się rysować, czytać...
Zwinąłem się na łóżku, wtulając w niego twarz.
Zacząłem cicho płakać, nie mogąc tego powstrzymać. Z gardła wyrywały mi się szybkie, chrapliwe oddechy przerywane szlochem.
Olałem to, że ktoś wszedł, przynajmniej do momentu, w którym ten ktoś nie usiadł obok, kładąc mi dłoń na ramieniu.
Nabrałem powietrza.
- Zjeżdżaj - warknąłem.
Brak reakcji.
- Wyjeżdżaj stąd, chcę być sam! - ryknąłem, jak się okazało, na brata.
Westchnął tylko, wstając.
Posłał mi minę w stylu: "Dobrze. Jestem w pokoju obok... Pamiętaj.".
Tylko mnie to dobiło.
Co mi, cholera, po jego ludzkich odruchach, kiedy, do bladzi cholernej, mój własny ojciec zadał mi cios, którego bym się od niego nie spodziewał?! Czego bym nie robił...
Mocniej przygarnąłem do siebie Hekate.

[ 30761 komentarze ]


 
39. Wpis trzydziesty dziewiąty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Piątek, 30 Lipca, 2010, 17:10

Może ktoś twierdzić, że Remus przesadza, czy coś. Wasze zdanie - ja piszę to, jak zachowywałam się ja w ich wieku. Wzoruję ich na sobie. ^ ^
Mam nadzieję, że długość notki jest zadowalająca :D


Upał. Jak on nienawidził upału.
Leżał na swoim łóżku, na brzuchu. Miał na sobie jedynie granatowe, luźne spodenki do kolan. Rozpłaszczył policzek na materacu, śpiewając razem z utworem Paul Anki.
Uwielbiał jego głos.

Połóż głowę na mym ramieniu
Obejmij mnie, kochanie
Uściśnij mnie tak mocno
Pokaż mi, że też mnie kochasz

Złóż usta obok moich, skarbie
Nie pocałujesz mnie raz jeszcze, kotku?
Tylko pocałunek na dobranoc, może
Zakochamy się w sobie



Uśmiechnął się lekko, przymykając oczy. Ta piosenka go uspokajała, wprawiała w słodkie rozleniwienie.
Mocniej przytulił do siebie Szuszu, a Seisi siedzący mu na plecach polizał go po lewej łopatce.
Westchnął cicho, czując, że nic, a nic mu się nie chce.
Ponownie westchnął, nie widząc sensu w szukaniu zajęć na siłę.

Ludzie mówią, że miłość jest grą
Grą, której nie możesz wygrać
Jeśli jest sposób
Znajdę go pewnego dnia
I wtedy ten wariat wplącze się

Połóż głowę na mym ramieniu
Wyszepcz mi, kotku
Słowa, które chcę usłyszeć
Powiedz mi, powiedz mi że też mnie kochasz


- Powiesz mi, że też mnie kochasz... - rozległ się głos Blacka od drzwi, wgrywający się w śpiew Paul Anki.
Poderwał głowę, robiąc wielkie oczy.
- Syri? - zdziwił się.
Obok Blacka stała jego matka. Wyszczerzył zęby.
- I mama... Właź, Seru, a nie stoisz w progu... Usiądź.
Reja jedynie pokręciła z uśmiechem głową, wychodząc, by zostawić chłopców samych.
- Matko, Remi, jakich ty smętów słuchasz... - mruknął Black, siadając obok przyjaciela.
- Smętów? Kiedy to pięęęęękne jest... Mógłbyś jeszcze raz to włączyć? - spytał, kiedy igła przesunęła się do następnego rowka, zaczynając wygrywać "Crazy love".
Brunet skinął głową, wstając i podchodząc do adaptera. Chwycił ostrożnie igłę, starając się jej nie przesunąć, by nie uszkodzić płyty. Ponownie położył ją z najwyższą delikatnością tuż przy końcu pierwszej piosenki. Ostatnie dźwięki "Diany", a następnie ciche trzaski.
Wrócił na miejsce.
- Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale myślałem już, że zwariuję.
Machnął lekceważąco dłonią.
Rozległy się pierwsze dźwięki utworu.
- Wpadaj do mnie kiedy i na ile tylko chcesz. Nawet w środku nocy, tylko wtedy nie przez drzwi, tylko przez to oto okno - powiedział, wskazując na okno swego pokoju.
Syriusz pokiwał głową, zagryzając wargę w uśmiechu.
Remus przekręcił się na bok.
- No więc co u ciebie? Dwa tygodnie się już nie widzieliśmy.
- Odkryłem odkrycie - stwierdził dumny z siebie. Widząc pytającą minę Lunia, dokończył myśl. - Jak się twórczo okazało, Jennifer mieszka dwie ulice ode mnie.
Remus uśmiechnął się.
- To fajnie, możecie się widywać bez przeszkód.
Syriusz skinął głową, po czym uklęknął nad Remusem. Położył się na nim, przytulając policzek do jego nagich pleców.
- Po co? - zdziwił się.
- Bo tak wygodnie - mruknął Czarny.
Seisi wszedł mu na głowę.
Obaj chłopcy westchnęli ciężko, przymykając oczy.
Poderwali się po chwili, kiedy drzwi otworzyły się szeroko, ukazując im ojca Lunatyka.
- Remusie, czy... - zamilkł, zamierając.
Wytrzeszczył oczy na swego syna i jego przyjaciela.
Remus leżał na brzuchu, niemal całkiem nago, przygarniając do siebie miśka. Black półleżał na nim, trzymając mu dłonie na ramionach. Jego koszula nie była do końca dopięta, a ich miny wyrażały podejrzane wręcz zakłopotanie.
- Co tu się wyrabia?! - warknął John.
Lunatyk wywrócił oczami.
- Przerwałeś nam grę wstępną, tato - burknął.
Black stłumił parsknięcie, kryjąc je pod maską przepraszająco-zawstydzonej minki. Zsunął się z przyjaciela, siadając obok w pozie człowieka skruszonego swym postępowaniem.
John wycelował palec w syna.
- Pogadamy później - stwierdził zdenerwowany, po czym wyszedł, nieco zbyt głośno zamykając drzwi.
W całym domu rozległ się skowyt Joanne, a po chwili i Jacoba.
- Przepraszam? - spytał Syriusz niepewnie.
Wzruszył ramionami.
- Daj spokój, wieczorem po prostu czeka mnie wykład na temat tego, jaki to homoseksualizm jest zły i niedobry...
Skinął powoli głową.
- Aha...
- A ja zrobię im na złość i będę gejem, o.
Syriusz jedynie wygiął wesoło wargi, zapewniając, że jakby co, to może na niego liczyć.
Blondynek klasnął w dłonie.
- Chodźmy nad rzekę! Wsiądziemy na rowery i za pół godzinki będziemy na miejscu. Co ty na to?
- Nie mam roweru - stwierdził bezbarwnie.
Uśmiechnął się szeroko do przyjaciela.
- To weźmiesz ten mój, a ja pojadę na mamy. Dobrze?
- Może być.
- A Jamesa ściągamy?...
Przechylił głowę.
- Możemy.
- O, wiem... Chodź.
Wstał i podszedł do drzwi.
- Siecią Fiuu dostaniesz się do Pottera i powiesz mu, co i jak. A ja spakuję ręczniki i tak dalej.
Czarny pokiwał głową.
- Mamooo?... Gdzie jest proszek Fiuu? - krzyknął, wypadając do przedpokoju. Zatrzymał się jak wryty, mając pod nogami roczną już siostrzyczkę.
- Na kominku przecież stoi - odparła z rozbawieniem Reja. - A dlaczego pytasz?
- Bo chcę wysłać Syriusza po Jamesa, a potem jechać nad rzekę.
- Czym jechać? - spytała, wchodząc do salonu, wycierając dłonie w fartuszek. Odebrała córkę od najstarszego syna, całując ją w pucołowaty policzek.
- Rowerami? - odparł pytaniem.
Kobieta pokręciła z rozbawieniem głową.
- Króliczku...
Syriusz dzielnie zamaskował śmiech nagłym kichnięciem.
- ...jest ponad trzydzieści stopni, nie puszczę cię rowerem. Błędnym Rycerzem będzie szybciej.
Blondyn plasnął się dłonią w czoło.
- No tak...
- Idźcie obaj po Jamesa, a ja wam przygotuję kompot, kanapki i jakieś ciastka.
Zmierzwiła synowi włosy.
- Lećcie.
Remus podał Syriuszowi dzbanek z magicznym proszkiem, po czym sam wziął garstkę.
Nie żegnając się, kolejno wkroczyli do paleniska, znikając w objęciach zielonych płomieni, porywających ich do szumiącego i zamazanego świata wirujących wokół wejść kominków.
Wypadli jeden na drugiego w pokoju gościnnym Potterów prosto pod nogi pani domu.
- Dzień dobry, pani Potter! - zawołali z podłogi.
Dorea zaniosła się szczerym śmiechem, odsuwając się o pół kroku.
- Dzień dobry, chłopcy, dzień dobry.
- Zastaliśmy Jamesa? - spytał Syriusz najbardziej uprzejmym tonem, na jaki było go stać.
Kiwnęła głową, uśmiechając się.
- Jamie! - zawołała w stronę drzwi. - Jamie, kochanie, chodź tu do mnie!
- Króliczku - szepnął Czarny do remusowego ucha.
Blondyn pokrył się lekkim pąsem, sprzedając przyjacielowi sójkę w bok. Black zachichotał w odpowiedzi, niepomiernie dumny z siebie.
Chwilę później dołączył do nich rozradowany James.
Po upływie kolejnych dziesięciu minut, ponownie znaleźli się w domu Remusa. Kolejny kwadrans później - nad wodą.
Wymienili jedynie krótkie spojrzenia, nim rzucili się na złamanie karku w stronę wody. Ledwo zdążyli zrzucić z siebie w nieładzie koszulki, nim wpadli do masy przyjemnej, czystej i letniej ochłody.
- Aaaahaha! - zawył Syriusz. - Jakie zimne!
- Zimne? - zdziwił się Potter, rzucając okulary w stronę brzegu.
- James, nie zapominaj, że mamy arystokrację w składzie - upomniał śmiertelnie poważnym tonem Remus. Nim Black zdążył zareagować, dodał jeszcze:
- Przecież oni są tacy delikatni...
Więcej nie dane mu było powiedzieć, gdyż został zmuszony do ucieczki, by ratować swe niewinne, trzynastoletnie życie.
James zaczął się śmiać, słysząc to.
- No tak! Zapomniałem...
- Jakby to moja wina była! - zawołał ze złością szarooki.
Remus zatrzymał się koło świerku, rosnącego przy plaży.
- Syri, ale nie denerwuj się, to tylko żarty! - krzyknął do niego. Podszedł bliżej, okazyjnie zrzucając doszczętnie przemoczone buty i skarpetki. Zostawił je przy byle jak rzuconym na ziemię tobołku z piciem i jedzeniem.
Syriusz wymamrotał coś niezrozumiale, przybierając łagodniejszy wyraz twarzy.
- To i tak drażni - skwitował.
Blondyn wzruszył ramionami.
- Takie życie - podsumował bezlitośnie.

- Następnym razem uprowadzamy również Petera - oświadczył James, siedząc na łóżku Remusa.
Blondyn parsknął.
- Naprawdę? Nie spodziewałem się tego...
Drzwi otworzyły się, ukazując im Syriusza. Zamknął za sobą wejście, wzdychając cicho.
- Chłopaki, ja muszę już pryskać. Dochodzi siódma, a ja wyszedłem z domu bez pozwolenia.
Pozostała dwójka Huncwotów parsknęła śmiechem.
- O dwudziestej musisz leżeć w łóżeczku? - zapytał z nutką kpiny james.
Pokręcił głową.
- O dwudziestej pierwszej. - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Odprowadzę cię - zachichotał Remus, podając okularnikowi szczura.
- Ja też - stwierdził James, oddając szczura Szuszu.
Całą trójką wyszli z pokoju. Przemierzyli korytarz, po drodze wciskając blondynowi jego młodszego brata.
Przytulił go mocno, głośno całując w czółko.
- Pozdrów ode mnie Jen - poprosił, szczerząc w uśmiechu przydługie kły.
- O, z pewnością - zapewnił w odpowiedzi, łapiąc Jacoba za maleńką rączkę. - Kurczę, jaki on jest fajny.
- Tylko na pokaz - burknął. - Jak się rozedrze w środku nocy, to jedynym marzeniem jest zdjęcie z niego skalpu.
We trójkę parsknęli śmiechem, a Jacob, nie wiedząc, o co chodzi, również zakwiczał wesoło.
- Pryskam - stwierdził Czarny.
James spojrzał na niego dziwnie, ale nie skomentował.
- Że proszę... Co robisz? - zapytał powoli, marszcząc czoło. Jasne pasma grzywki wpadły mu do złotych oczu, ale zignorował to, wlepiając w Blacka uważne spojrzenie.
Czarny machnął ręką, robiąc zdziwioną minę.
- No, do domu idę.
Na horyzoncie pojawiła się matka Remusa.
- Do widzenia, pani Lupin - powiedział, skłaniając lekko głowę.
- Już idziesz?
Przytaknął, uśmiechając się lekko.
- Niestety. Rodzice pewnie się już niepokoją.
Niepokoją... Pewnie czekają z pasem, albo czymś, pomyślał z goryczą.
Zamaskował to promiennym uśmiechem.
- No cóż, do widzenia, Syriuszu.
- Do widzenia. Cześć! - rzucił wesoło do przyjaciół. Pozwolił jeszcze, by Jacob uchwycił jego kciuk, nim odwrócił się i wyszedł na podwórze. Chodnikiem z kamiennych płyt podszedł do drogi, rozglądając się uważnie. Wyciągnął prawą ręką.
Z hukiem pojawił się obok niego Błędny Rycerz.
Drzwi otworzyły się, a breloczek zawołał dziarsko:
- Witamy w...
- Tak, wiem - przerwał mu, gmerając w kieszeni i wchodząc do środka.
James wyszczerzył zęby.
- Ja też już lepiej pójdę. Wiesz, jaka jest moja mama...
Remus skinął z uśmiechem głową.
- Wie... Ueee! - jęknął z obrzydzeniem, ponieważ został gwałtownie oblany treścią żołądkową Jacoba. - Fuuuuj! Dlaczego ty zawsze musisz wymiotować na mnie?!
Potter zarechotał.
- To cześć!
- Cześć...
- Heeeej! Jeszcze ja! - ryknął w stronę autobusu.
Chwilę później i on zniknął w jego wnętrzu.
Remus odwrócił się i wszedł do domu, zamykając za sobą drzwi.
- Jeszcze raz się na mnie zrzygaj, to nie wiem, co ci zrobię - burknął do chłopca, wsadzając go do kojca. Skierował się w stronę łazienki, po drodze ściągając zabrudzoną koszulkę. Włożył ją do wiklinowego kosza na brudną bieliznę.
- Synu! - zagrzmiał John.
Remus wydął wargi.
- Haaaai!.... - odkrzyknął, wzdychając ciężko. Wyszedł z toalety, ponownie idąc do salonu. - W czym mogę ci pomóc?
- Siadaj - rzucił. - Musimy porozmawiać.
Remus posłusznie usiadł, wyczuwając, że nie pora na żarty.

Potter pomachał energicznie kuzynowi wychodzącemu z autobusu.
- Zobaczymy się jutro?
- Się okaże, wieczorem ci wyślę Hadesa.
Pokiwał rozczochraną głową.
- Panie majster, jedziem! - ryknął do kierowcy przez ramię.
Zdążył jeszcze wywalić do Syriusza swe kompletne uzębienie, nim autobus ruszył z głośnym hukiem.
Black zaśmiał się cicho pod pojawiającym mu się wąsem, wsuwając dłonie do kieszeni. Odwrócił się zgrabnym piruetem, po czym raźnym krokiem dotarł pod drzwi Grimmuald Place 12.
Zapukał mosiężną kołatką w kształcie głowy węża standardowe trzy razy.
Nie musiał czekać długo na otwarcie drzwi; chwilę później stanął w nich Stworek, skrzat domowy jego rodziny.
- Panicz Syriusz, sir! - zawołał oleistym tonem, nisko się kłaniając.
Nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, dał długi krok do przodu, przechodząc nad skrzatem.
- Kilka minut temu, paniczu, przyszedł list.
Syriusz zatrzymał się w połowie korytarza.
- Gdzie jest?
- W pokoju panicza, sir...
Skinął z roztargnieniem głową, szybkim krokiem udając się na drugie piętro, do swojego pokoju.
Wpadł do środka, po drodze nie spotykając nikogo z rodziny. Istniała możliwość, że nie zdążyli wrócić od Rosier'ów przed Syriuszem, a co za tym szło, nie mieliby pojęcia, że ich syn w ogóle wyszedł z domu.
Podszedł do biurka, na którym leżała zapieczętowana pergaminowa koperta. Wziął ją do ręki, podchodząc do okna.
Pismo Andomedy.
Macając na oślep ręką, wyszukał ozdobny sznur odsuwający zasłony. Szarpnął za niego, wpuszczając do pokoju strugi złotawego światła.
Rozerwał kopertę, wyciągając list.

Syriuszu!
Koniecznie musisz wpaść do mnie do Munga, żeby ją zobaczyć! Jest taka śliczna i maleńka!...


Czarny, nie czytając dalej, rzucił wiadomość na stolik i wyfrunął z pokoju. Pobiegł na dół, do salonu, dopadając do kominka. Zdjął z gzymsu wysadzaną kamieniami szkatułę, wyciągając z niej garść proszku Fiuu. Wrzucił go do paleniska, w którym natychmiast buchnęły zielone płomienie.
- Klinika Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga!
Wkroczył w płomienie.
Wypadł w klinice, ledwo unikając zderzenia się z jakimś młodym czarodziejem we fioletowym uniformie.
Stażysta.
- Przepraszam! - sapnął.
Chłopak uśmiechnął się.
- Nie ma sprawy, nic się nie stało.
Syriusz pokazał zęby w wesołym uśmiechu. Podszedł do recepcji, korzystając z okazji, że chwilowo przy kontuarze nikogo nie było.
- Przepraszam... - zaczął w stronę recepcjonistki.
Podniosła głowę, kierując na niego zielone oczy.
- Pan do kogo?
- Andromeda Bla... Tfu. Do Andromedy Tonks.
- Drugie piętro, skrzydło prawe, sala numer osiemnaście... - wyrecytowała po chwili grzebania w kartotece.
- Dziękuję - mruknął, usuwając się z miejsca.
Ruszył w stronę schodów, przeskakując po dwa stopnie.
Dwa, cztery, sześć, osiem, dziesięć... Klatka. Dwa, cztery, sześć, osiem, dziesięć... Piętro pierwsze.
Trzy, sześć, dziewięć... Klatka. Trzy, sześć, dziewięć... Drugie piętro.
Zatrzymał się, dysząc lekko. Rozejrzał się, zastanawiając, dlaczego tak biegnie.
Wzruszył ramionami, skręcając w prawo. Pchnął duże, dwuskrzydłowe drzwi.
- Osiemnaście... - mruknął do siebie.
Wyminął młodą, uśmiechniętą kobietę z pokaźnym brzuchem, mimo woli odwracając za nią głowę.
Miała na sobie jedynie naprawdę dużą koszulę i klapki. Odwróciła się w jego stronę, wracając się, przez co Syriusz mógł zobaczyć odpięte klapki na jej koszuli, a co za tym idzie, wylewający się z nich biust.
Szybko spojrzał przed siebie, czując dziwne uczucie gorąca w okolicach kołnierzyka i lekkie mrowienie policzków.
Wygiął usta, przyłapując się na myśli, jak to jest dotknąć taką pierś. Nie miał jeszcze okazji - poza okresem niemowlęcym, ale tego przecież nie pamiętał - więc obiecał sobie, że gdy nadarzy się okazja, to będzie musiał spróbować.
Po chwili znalazł salę numer osiemnaście.
Zapukał energicznie, jak zawsze głośno i trzy razy.
Odpowiedział wesoły głos jego kuzynki.
Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
- Cześć, Doduś! - zawołał dziarsko.
Andromeda uśmiechnęła się jeszcze szerzej, unosząc się nieco na łokciach.
- Jejku, Syri, myślałam, że wpadniesz dopiero jutro!
- Do domu wróciłem właściwe zaraz po tym, co doszedł list od ciebie.
Pochylił się, całując ją w policzek.
Potarł skroń, patrząc na nią uważnie.
- Co?
- Może to dziwnie zabrzmieć, ale... Bolało?
Wydęła wargi.
- Cholernie.
Usiadł obok, na łóżku.
- Nie chciałbym być kobietą...
- Och, daj spokój. Ból może i straszny, ale warto pocierpieć. Wszystko jest warte chwili, w której podają ci twoje dziecko do rąk... - Uśmiechnęła się z rozmarzeniem, ponownie opadając na poduszki.
- A, właśnie. Gdzie chowasz tą kosmitkę?
- Właściwie to zaraz powinni mi ją przynieść, żebym ją nakarmiła.
Skinął głową.
- A gdzie Ted?
- Aktualnie wchodzę do sali - rozległ się wesoły tenor Teda Tonksa. Podszedł bliżej, targając Syriuszowi włosy. - Cześć, smyku.
- Smyku - fuknął oburzony Czarny.
Podrapał się po nosie, odwracając wzrok, kiedy Ted pochylał się nad jego kuzynką.
Niemal w tym samym momencie, do środka weszła młoda magomedyczka, niosąc w objęciach żółty, mięciutki kocyk, z którego wystawały dwie maleńkie rączki.
Andromeda odebrała od niej córkę.
- Jeśli by potrzebowała pani pomocy, proszę nacisnąć guzik, dobrze?
Pokiwała energicznie ciemnobrązową głową, odwijając ostrożnie poły kocyka, by mogła spojrzeć na okrągłą buzię córeczki.
Ted pomógł jej nieco wyżej usiąść.
- Chodź tu, braciszku - powiedziała z czułością Dromeda.
Czarny posłusznie podszedł bliżej, po czym pochylił się nad zawiniątkiem.
Ze zwojów materiału wynurzało się drobne ciałko ubrane w błękitne śpioszki. Dziecko miało wielkie, czarne oczy, duże usta i dość już długie włoski w kolorze...
- ...różowe? - spytał z osłupieniem Syriusz. Zamrugał. - Jak to możliwe? Przecie... O kurde - szepnął, widząc, że czarne ślepka dziewczynki jaśnieją, przybierając barwę łudząco podobną do koloru oczu Lunatyka. - Jak ona to robi?...
- To metamorfomag - powiedział Ted, z dumą wypinając pierś.
- Uła - szepnął Czarny. Zachichotał nagle. - Remus ma identyczny kolor oczu! - powiedział ze śmiechem. - Doduś, ale skąd u niej metamorfomagia? To się z powietrza przecież nie bierze, a u nas w rodzinie przecież chyba metamorfomagów nie było...
- Nie przez ostatnie trzy pokolenia - upomniała.
- Yy...
- Nie pamiętam dokładnie, jak on się nazywał, ale mój pra, pra, pra dziadek również posiadał tę zdolność.
- Mała szczęściara... Będzie mogła wyglądać, jak zechce. A jak ma na imię?
- Nimfadora - odparła natychmiast Andomeda, nim Ten zdążył choć otworzyć usta.
Syriusz zakrztusił się powietrzem.
- Że jak?! Jak to się zdrabnia? Przecież chyba nie będziesz wołać za dwulatką takim imieniem!...
- Różnie się zdrabnia, Syriuszu, podobnie jak i twoje.
- Nimadora, Nimfadorcia, Nimfa, Dora, Docia, Doti... - zaczął mamrotać, patrząc w okno, przywołując na twarz wyraz koncentracji.
Andromeda uśmiechała się z rozczuleniem, patrząc na córeczkę.
- Będzie miała skrzywioną psychikę, zobaczysz - powiedział śmiertelnie poważnie Syriusz, kierując na nią wzrok.
- Ty też nie lubiłeś swojego imienia.
- Moje przynajmniej jest jeszcze w miarę normalne...
- Nimfadora to też normalne imię.
- Ze średniowiecznego kanonu?
Ted parsknął.
- Nie wygrasz z nią.
Syriusz wyszczerzył zęby.
- Wiem. Ale podroczyć się można. A więc, nie możesz nazwać jej inaczej?
- Jak na przykład?
- Mało to imion? Julie, Hera, Francessa, Winnifreda... O, to ładnie się zdrabnia; Winnie. Katherina, Anatazja, Amelia, Angelika... Hyym...
- Nimfadora jest śliczne. Oryginalne, mało dziewczynek ma tak na imię.
- Założę się, że ona jest jedyna w tym dziesięcioleciu - sarknął wesoło Czarny.
Ted roześmiał się, podobnie jak i Andromeda.
- No właśnie. Nikt jej nie pomyli.
- To daj jej dwa imiona. Nimfadora Winnifreda Tonks. Firmowa będzie, wiadomo, że moja kuzynka. A w razie, gdyby się jej nie spodobało to pierwsze, zawsze mogłaby przedstawiać się jako Winnie.
- Zostaje jeszcze Fredzia, nie zapominaj - przypomniał rozbawiony Ted.
Przechylił głowę.
- Fredzia jest sympatyczne, a Winnie śliczne. Pasuje właściwie i do pięciolatki i do dwudziestoletniej dziewczyny. No, pardon, ale wołać "Nimfa", to może być trochę dziwnie.
Andromeda pokręciła głową.
- Marudzisz.
- Mogę się założyć, że nie będzie lubić swojego imienia. Albo wymyśli sobie jakąś ksywkę, albo będzie przedstawiać się nazwiskiem.
- Nie dramatyzuj - westchnęła młoda mama.
Syriusz pogroził jej palcem.
- Wspomnisz kiedyś moje słowa...
Cała trójka zaniosła się głośnym, wesołym śmiechem.
- No cóż... - powiedział rozbawiony Czarny, chwytając w dwa palce maleńką dłoń siostrzenicy. - Cześć, Nimfadoro...
Skrzywił się.
- Kurczę, jak to pretensjonalnie brzmi... Dla mnie to będzie Winnifreda.
- Też bardzo ładnie - przytaknął Ted.
Andomeda westchnęła.
- No dobrze. Formalnie będzie jedynie Nimfadorą, ale będzie mieć dwa imiona.
- Uparta jesteś jak osioł. Nie zapominaj, że sama skwierczałaś, jak się do ciebie zwracało pełnym imieniem.
- Nimfadora jest ładniejsze! - zaperzyła się.
- Ależ zapewniam cię, że o siedem piekieł gorsze.
- Ciekawe jak nazwiesz swoją córkę - odcięła się.
- Winnifreda - odparł natychmiast.
Zza drzwi sali numer osiemnaście ponownie dało się słyszeć głośny śmiech.

- Co?! - wrzasnął, zrywając się. - Co ty mi tu imputujesz?!...
- Wyrażaj się!
- Ty jakiś nienormalny jesteś! - krzyknął Remus do ojca. - Nie jestem gejem, rzesz twoja żydowska!
- Powiedziałem: Wyrażaj się! Nie rozmawiasz z kolegą! Z takimi odzywkami możesz się kierować do swoich rówieśników, a nie do ojca!
- A ty to się może najpierw zastanów, zanim coś palniesz! Ja i Syriusz parą! Dobre sobie! - warknął. - Na głowę żeś chyba upadł - burknął wściekły.
- Wy to się w ogóle nie powinniście znać. Zabraniam ci się z nim zadawać, rozumiesz?
Remus skrzyżował ramiona na piersi, stając w lekkim rozkroku. Wściekłość buzowała mu w żyłach, pompowana wraz z krwią, szumiała w uszach.
- Bo co? - zapytał spokojnie.
- To nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie!
- Bo co? - powtórzył, podnosząc lekko głos.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi! Nie powinniśmy utrzymywać kontaktów z ta rodziną.
- A kto ci każe utrzymywać z nimi kontakty?! To JA przyjaźnię się z Syriuszem, to MÓJ przyjaciel, a tobie gówno do tego! - zawołał zbyt szybko, by pomyśleć nad doborem słów.
Zachwiał się, kiedy dostał od ojca w twarz. Poczuł ostre pieczenie policzka. Syknął, przykładając do niego dłoń.
- Będziesz mi tu się buntować?
- John! - krzyknęła od progu Reja. - Nie podnoś na niego ręki!
- Słyszałaś, jak on się wyraża? Niedługo nam będzie pluć w twarz!
- To mój syn i nie pozwolę ci go bić! - stwierdziła ze złością kobieta, podchodząc bliżej.
- Nie masz pojęcia, jaki on jest - warknął głosem drżącym od gniewu. Zaciskał dłonie w pięści. - Nic o nim nie wiesz poza tym, że nazwa się Black i na tej podstawie śmiesz go oceniać?! Właśnie zachowujesz się jak jego rodzina! Jesteś beznadziejny, nawet nie spytasz jaki on jest i od razu zabraniasz mi się z nim kolegować! Mam gdzieś te twoje durne zakazy!
- Nie podnoś na mnie głosu!
- A będę, jak zechcę! - wrzasnął.
Ręka Johna ponownie nieco się uniosła.
Remus wycelował w niego palec.
- Spróbuj.
- John, ani mi się waż - warknęła Reja.
- No, uderz mnie - syknął blondyn, dygocąc z wściekłości.
- John, jeśli...
Zza drzwi dało się słyszeć płacz dzieci.
- Idź się nimi zająć - rzucił spokojnie do żony, nie odrywając wzroku od syna.
- John...
- Dzieci cię wołają - powiedział miękko.
Zawahała się.
Lupin westchnął, opuszczając ramiona.
- Przecież nic mu nie zrobię.
Remus bez słowa wyminął oboje rodziców.
- Wróć tu, jeszcze z tobą nie skończyłem! - zawołał.
- Ja z tobą tak - odciął się, naciągając trampki.
- Remus... Powiedziałem: Wróć tu.
- Wiem, słyszałem - stwierdził obojętnie. Wyjął z szafki walkmana.
- Natychmiast się zawróć.
- Sayonara - odparł beznamiętnie, wychodząc. Zatrzasnął z hukiem drzwi.
- Wracaj tu!
Odpowiedziały im szybkie, energiczne kroki. Po chwili mogli patrzeć przez okno, jak wychodzi na ulicę, zakładając słuchawki na uszy.
- Co to ma być?! - warknął John.
Reja westchnęła.
- W jego wieku byłam identyczna - stwierdziła, po czym szybkim krokiem udała się do sypialni, skąd od kilku minut słychać było płacz dwójki niemowląt.
Lupin westchnął, idąc za żoną.
- Niemożliwe - mruknął, obejmując ją w pasie.
Westchnęła z rozbawieniem, podając córce maskotkę.
- Przecież chodziliśmy do jednej szkoły, nie zapominaj.
- No tak, ale ja byłem w Ravenlaw, a ty W Hufflepufie. W dodatku dwa lata niżej. Nie zauważyłem żadnych objawów buntu u ciebie.
- Bo widywaliśmy się tylko przelotem na korytarzach, kochanie.
- Gdyby nie Dorea, pewnie byśmy się nie poznali...
- Daj spokój, ona po prostu poprosiła cię, żebyś mi pomógł z transmutacji, bo sama się wstydziłam...
- Muszę jej podziękować.
Kobieta westchnęła z rozbawieniem.
John wziął Jacoba na ręce.
- A więc twoja krew, co?
Reja uśmiechnęła się.
- Jak najbardziej.
Pocałowali się czule w usta, nim Joanne rzuciła w nich maskotką.

Ciche wejście, cicha akcja, ciche wyjście.
Pan Johnson był bardzo nerwowym człowiekiem.
W ogrodzie pana Johnsona rosły przepyszne jabłka. Nie ważne, że jeszcze były zielone.
I tak były przepyszne.
Jak gdyby nigdy nic, podszedł do płotu, udając, że wpatruje się w niebo.
Żeby go tylko nie zauważył...
Przeszedł na tył podwórza, kierując się do poluzowanej deski w płocie.
To było takie jego "przejście" na podwórko sąsiadów.
Odchylił ją, gramoląc się na teren posiadłości pana Johnsona.
Rozejrzał się uważnie dookoła, w myślach dziękując właścicielowi, że zamiast ogródka, ma na dobrą sprawę coś na rodzaj buszu.
Bardzo przydatne.
Bez zbędnych emocji zdjął pająka z twarzy, kiedy przez przypadek wlazł w pajęczynę.
- Jest - szepnął do siebie, widząc cel owego poselstwa. Podkradł się bliżej, pod sam pień.
Gałęzie niestety zaczynały się dość wysoko, przez co aby zerwać jabłko, należało wejść na drzewo.
Dla Jamesa nie stanowiło to najmniejszej przeszkody.
Bez problemów, zwinnymi ruchami, wszedł po pniu, korzystając z różnych sęków oraz wgłębień. Wyciągnął się jak kot, by łatwiej było mu wejść na jedną z gałęzi.
Czuł serce bijące mu mocno w piersi, tłoczące adrenalinę to wszystkich włókienek jego mięśni.
Kochał to uczucie.
Oczy lśniły mu psotnym, młodzieńczym blaskiem, a na policzki uniesione zawadiackim uśmieszkiem wpłynął lekki rumieniec.
Sięgnął ręką.
Zamknął palce na jednym z niedojrzałych, acz wzmagających pracę ślinianek owocu, odrywając go od matczynego drzewa. Powąchał je. Zamruczał, przymykając oczy.
Wsunął je do szerokiej kieszeni, sięgając po następne.
- O cholera... - szepnął, widząc, że pan Johnson wyszedł z domu. Do ogrodu. - O cholera...
Zaczął na prędce zrywać kolejne jabłka, starając się przy tym nie szeleścić ani nie poruszać gałęziami.
Poczuł lekkie łaskotki w brzuchu, widząc, że jego szanowny, groźny sąsiad zmierza w jego stronę.
- Rzesz w dupę - mruknął.
Pan Johnson zatrzymał się, wlepiając w niego spojrzenie.
- POTTER!!!
James w mgnieniu oka znalazł się na ziemi. Nim zdołał złapać równowagę po skoku, puścił się biegiem w krzaki, by przez wyrwę w płocie wrócić na podwórze, a z podwórza uciec na ulicę.
Może go nie dorwie...
Z szaleńczym śmiechem przeskoczył młodą tuję.
Kochał to. Nie było innej możliwości.
Po prostu to kochał.

Wciąż zdenerwowany, wysiadł z Błędnego Rycerza i dopadł do bramy londyńskiego parku. Wparował do środka, potrącając jakąś kobietę. Nie zwrócił uwagi na nią, ani na słowa przez nią wypowiadane.
Przecież ich nie słyszał.
Huśtawka. To było mu potrzebne.
Wszystkie trzy były zajęte przez dzieci, na oko ośmioletnie.
Po krótkiej chwili kalkulacji, podszedł bliżej. Zatrzymał jedną z huśtawek, ignorując niesłyszalne dla niego protesty chłopca. Złapał go za koszulkę i zwyczajnie wyrzucił z bujawki. Dopilnował jednak, by nie upadł.
- A teraz idź pobawić się w piaskownicy - burknął.
Zajął siłą zwolnione miejsce, zamknął oczy i zaczął się rozhuśtywać.
Przód - tył. Przód - tył.
Czuł, że się kołysze, lecz nie widział tego.
Wszystko zagłuszały piosenki The Beach Boys.

Zostają pojedyncze gwiazdy
Światło dnia nie jest jeszcze tak jasne
Gwiazdy znikają, jedna po drugiej
Niebo jaśnieje z każdą minutą
By obudzić świat nowym brzaskiem
Powiedzieć "Witaj!" do nowego poranka
Obmyć twarz bieżącą wodą

Uczyń moje życie jaśniejszym
Księżyc świeci jasno, śpiąc w moim łóżku
Jak wielu jest ludzi, tak wielki dzień jest przede mną

Obudzić świat nowym brzaskiem
Powiedzieć "Witaj!" do nowego poranka
Nie przegap tej całej chwały
Będę tam, gdy zadzwonisz do mnie

Zostają pojedyncze gwiazdy
Światło dnia nie jest jeszcze tak jasne


- Ple, ple, ple... - mruknął, ściągając słuchawki. Przewieszając je przez szyję. Rozejrzał się od niechcenia, z lekkim zdziwieniem rejestrując obecność Jennifer na placu. Zatrzymał huśtawkę, machając do niej.
Odwzajemniła gest, dając mu tym samym do zrozumienia, że ona również go dostrzegła.
Podszedł bliżej.
- Cześć - przywitał się.
- Co ty tu robisz? Mieszkasz przecież chyba pod Londynem.
Wzruszył ramionami.
- Od czego jest Błędny Rycerz?
Spojrzała na niego z niezrozumieniem.
- Nie wiesz, co to? - zapytał, marszcząc czoło.
Posłała mu sceptyczne spojrzenie.
- Jestem z rodziny mugoli.
- Aha - mruknął zwyczajnie. - Więc, Błędny Rycerz to piętrowy autobus, którego mugole nie widzą. Żeby go wezwać, wystarczy machnąć ręką prawą, bądź lewą, zależy, w której ręce "ma się moc". Zawiezie cię gdzie tylko chcesz, pod warunkiem, że jest to na lądzie. I ten. Jazda trwa przeważnie kilka minut. Środek idealny dla kaskaderów, idealny do wybicia zębów.
Parsknęła.
- Więc jesteś kaskaderem.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie tylko ja. Mieszkasz daleko stąd?
- Ze cztery przecznice...
- Spacerek?
Skinęła głową.
- Sorry, może dziwnie spytam, ale jak ty się nazywałeś?...
- Remus.
Skinęła głową.
- Zapamiętam.
Oboje chwilę milczeli.
- Masz ochotę na spacer?... - spytał blondyn.
Wydęła wargi, zastanawiając się nad ową propozycją. Po chwili wzruszyła ramionami, lewą dłonią poprawiając ramiączko od czarnej koszulki.
- Okej. Od kogo dostałeś? - spytała zwyczajnie, ruchem głowy wskazując na lupinowy policzek.
Zmieszał się lekko i bąknął coś o kłótni z ojcem. Chrząknął cicho, w miarę możliwości zasłaniając twarz włosami. Popatrzył na swoje trampki. Dopiero wtedy zauważył, że jeden jest czarny, do połowy łydki, a drugi fioletowy, do kostek. Jennifer tylko uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- To gdzie idziemy?
- Możemy się przejść do fontanny, przynajmniej się troszkę ochłodzimy.
Ruszyli brukowaną dróżką wgłąb parku, znajdując schronienie w cieniu drzew przed rażącymi promieniami słonecznymi lipcowego wieczora.
- Marginesem; fajne buty.
Parsknął.
- Nie patrzyłem, co zakładam.
- Nie jest źle.

Stał pod drzwiami domu, wsłuchując się w głośny, perlisty śmiech jego matki. Wolał nie wiedzieć co ją tak bawiło.
- Marco, przestań! - zawołała ze śmiechem.
Odpowiedzi ojczyma nie dosłyszał, czego nie żałował.
Nie cierpiał tego mugola.
Ba, on w ogóle nie cierpiał mugoli!
Bezmózgie stworzenia, zapatrzone tylko w siebie i te ich durne "wynalazki"... jakaś żarów... Żarówka, o. I Inne dziwne rzeczy...
Otworzył drzwi, wchodząc do przedpokoju. Nie ściągając butów, przeszedł korytarz, docierając do swojego pokoju.
- Kochanie, chcesz obiad?
- Nie.
- Nie jesteś głodny? - zdziwiła się czarownica, wynurzając się z kuchni.
Westchnął.
- Nie.
- Na pewno?
- Nie.
- Coś się stało?
Położył dłoń na klamce.
- Nie.
- ...Petuś, kochanie... O co chodzi?
- O nic - burknął, po czym wszedł do pokoju i zatrzasnął matce drzwi przed nosem.
Uśmiechnął się lekko do siebie, czując z tytułu swego zachowania dziwną satysfakcję.
Wiedział i to bardzo dobrze, że było jej przykro przez to, jak się zachował, ale nie obchodziło go to.
Spodobało mu się bycie właśnie takim, jakim pokazał się przed paroma minutami.
To było nawet... Zabawne.
W lot pojął, dlaczego Syriusz się tak chwilami zachowywał.
Poniekąd stanowiło to jakąś rozrywkę...
Postanowił jednak wyjść z pokoju i trochę nabałaganić w kuchni, co by trochę mamusi rozrywki zapewnić.
Poszedł więc do wymienionego pomieszczenia, bez słowa mijając ojczyma, który mówił coś poufale Amelle do ucha.
Poczuł nagły przypływ irytacji.
Jeszcze ten bachor... Wprawdzie, jeszcze go nie ma, ale jakby jest.
Otworzył lodówkę, wyciągając z niej ser żółty w plasterkach. Z chlebaka wyjął kilka kromek chleba, "przypadkiem" wysypując z torebki okruchy. Równie niechcący usmarował blat miodem, kiedy smarował nim chleb. Położył na nim ser, po czym nie zakręcając słoika, postawił go na desce do krojenia.
Czas na herbatę.
Rozsypał cukier i rozlał trochę wody, kiedy ją zalewał.
- Pączusiu, a mówiłeś, że nie jesteś głodny.
- Jak widać zmieniłem zdanie.
Amelle zamrugała, zszokowana. Wymieniła ze swym mężem zdumione spojrzenia.
Marco odchrząknął.
- Masz jakis problem, stało się coś?... - zapytał miękko.
- Jest wspaniale. Pojawiłeś się ty, zaraz urodzi jakiś mały, rozdarty gówniarz... Nie no, jasne, wszystko gra!
- Peter... - powiedziała cicho Amelle.
- Co? - burknął mało przyjaźnie.
- Idź do siebie - rzucił Marco.
- Nie - skwitował krótko.
- Słyszałeś, co powiedziałem? - zapytał ze stoickim spokojem.
- Nie. Miałem maleńki napad głuchoty.
Marco odchrząknął.
- Posłuchaj. Rozumiem, że masz juz trzynaście lat, wchodzisz powoli w "ten wiek" i hormonki ci buzują, ale...
- Nie. Ty nic nie rozumiesz!
- Daj mi sko...
Zacmokał ze zniecierpliwieniem.
- Nie! Ty posłuchaj: Nie wiem, po co się w ogóle pojawiłeś w moim życiu. Nikt cię o to nie prosił, sam się wepchałeś. Nie próbuj teraz mi zastąpić ojca, czy coś. Nic tu po tobie, rozumiesz? Nie potrzebuję cię, dla mnie nie istniejesz.
Marco uniósł brew.
- O ile mi wiadomo, nie wyrażałeś sprzeciwu, bym zajął miejsce u boku twojej matki.
- Ciebie tu w ogóle nie powinno być! - zawołał ze złością, wymachując kanapką.
Plasterek sera zsunął się z chleba i pacnął cicho w ścianę.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi.
W kuchni zapadła cisza.
Po chwili Amelle odwróciła się, wychodząc z pomieszczenia.
- Mnie nie rusza to, że się tak buntujesz przeciwko mnie. Jak byłem troszkę młodszy od ciebie, byłem w takiej samej sytuacji, więc wiem, jak się czujesz. Mimo to zastanów się, bo to nie boli mnie, tylko twoją matkę. Przemyśl to sobie, Peterze.
Wstał i udał się w ślady małżonki, domyślając się, że siedzi w sypialni i płacze.
Nie pomylił się.
Usiadł obok niej, obejmując ją ramieniem.
Wtuliła się w niebo, wzdychając drżąco.
Pogładził ją po jej jasnych włosach, całując w skroń.
- Potrzebuje czasu - szepnął. Ponownie ją pocałował. - Wszystko będzie dobrze, tylko... Proszę, nie płacz. Nie mogę znieść tego, że płaczesz... Proszę...
Peter zacisnął zęby, patrząc w okno.
Ruszył do drzwi, ostatnie kroki pokonując w biegu.
Wypadł na podwórze, zatrzaskując za sobą wejście.
Coś niebezpiecznie drapało go w nosie. I szczypało w oczach.
Zacisnął mocno wargi, puszczając się biegiem w dół ulicy.
Musiał się uspokoić. Uspokoić i pomyśleć.

[ 245 komentarze ]


 
38. Wpis trzydziesty ósmy.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 07 Lipca, 2010, 17:50

Notka krótka. Podchodziłam do niej z pięć razy, by maksymalnie ją wydłużyć. Wyszło, jak wyszło... Czyli w zasadzie nie wyszło :D
Z doła tak jakby niezbyt wyszłam, bo raz po raz znowu przygważdża mnie do ziemi, nie pozwalając się ruszyć.
Taka moja wakacyjna chandra... :-P



Do tęczy. Zawsze jest jakiś tęczowy szlak...
Jedyne czego chciała, to zapomnieć. Zapomnieć o tym, kim jest, skąd jest, co widziała i co będzie znosić, gdy wróci do domu.
Bała się wracać.
Ojciec znów był pijany. Wieczorem miało być jeszcze gorzej.
Później zawsze było tylko gorzej.
Zamknęła oczy, wzdychając ciężko. Uchyliła nieznacznie powieki, patrząc na swe buty.
Gdyby nie jego cichy oddech, odgłos kroków i ciepło dłoni byłaby całkiem sama. Nie patrzyła, lecz wiedziała, że jest obok.
Spojrzała na niego.
Szedł obok, spokojnie i bez pośpiechu. Jego twarz nie wyrażała żadnych zbędnych emocji. Widać było jedno: Był przygnębiony.
Westchnął, kierując na nią wzrok.
Ich spojrzenia skrzyżowały się na chwilę.
- Chodźmy do parku – powiedział cicho.
Skinęła głową, nie wydając z siebie żadnego pomruku czy zalążku słowa.
Przeszli przez ulicę, korzystając z tego, że nie nadjeżdżał żaden samochód.
Podniosła głowę, zadzierając bladą twarz do nieba.
Było stalowoszare. Miało kolor oczu Syriusza.
Ponownie na niego spojrzała, nadziewając się na jego wzrok.
Nieznacznie wzmocnił uścisk dłoni.


* * *


Słodka woń kwiatów, którą czuł zawsze, gdy przykładał policzek do poduszki.
Słodka woń kwiatów – zapach jego domu, jego matki.
Szuszu nie pachniał kwiatami. Szuszu pachniał cynamonem.
Ten zapach również bardzo lubił.
Szuszu był jego rycerzem chroniącym go przed wszystkimi potworami chowającymi się w nocy pod łóżkiem, za szafą i w szufladach komody. Szuszu nie bał się czających nocą cieni.
Szuszu się nie bał. On bronił.
Bronił i kochał małego Remusa najbardziej jak mógł swym niewielkim, trocinowym serduszkiem. Biło mocno, gdy szklanymi oczami widział uśmiech małego blondynka. Mruczał cicho w swej misiowej głowie, kiedy Remus go przytulał.
Nie przeszkadzało mu to, że czasem Remus ciągał go za ucho za sobą, kiedy biegał po całym domu. Nie gniewał się też, kiedy nieraz rzucał go gdzieś w kąt i biegł bawić się cały dzień na dworze.
Remus zawsze do niego wracał – łapał go swymi małymi rączkami i mocno przytulał.
Szuszu był z nim dwa lata, kiedy to się stało. Szuszu - pluszowy, ciemnobrązowy pies z kremowymi uszami bardzo się martwił, patrząc na niego, kiedy płakał lub bezmyślnie patrzył w szpitalne okno.
Przecież to dzięki niemu, Remusowi, jego trocinowe serduszko zaczęło bić.
Każdy pluszowy miś na swoje trocinowe serduszko. Zaczyna ono bić w chwili, w której miś otrzyma imię.
Doskonale pamiętał tę chwilę, w której dziadek Remusa wręczył trzyletniemu wnukowi misia.
Chłopiec wziął go na ręce, robiąc duże oczy. Mocno go przytulił, zaczynając się śmiać.
- Szuszu! – zawołał przez śmiech.
I wtedy serduszko Szuszu poczęło bić, kiedy tylko usłyszał swe imię.
Zaczęło bić w rytm identyczny do bicia serduszka Remusa.



* * *


Do domu wrócił cały mokry. Jednym uchem słuchając reprymendy rodziców, wszedł do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Zrzucił przemoczone ubrania, sięgając po ręcznik.
- Się ocknęli... – mruknął do siebie. Prychnął cicho pod nosem, siadając na brzegu wanny.
Zanucił piosenkę „Angie”, która nieustannie chodziła mu po głowie.
Skończył wycierać mokre, nagie ciało, owijając się w puchaty szlafrok, ciągnący się za nim po ziemi. Przemknął do swojego pokoju, zamykając się w nim na klucz. Wyjął z szafek bieliznę i ubrania, naturalnie je na siebie zakładając.
Kiedy skończył, usiadł na łóżku, wyciągając spod poduszki Szuszu.
Posadził go sobie na kolanach, patrząc mu w oczy. Tylko jedno było szklane. Drugie było ładnym guzikiem od płaszcza, wszytym przez mamę.
Pogładził bezwiednie wyciągnięte ucho misia.
- Nie oddam cię im – oświadczył buntowniczym szeptem. Pokręcił głową. – Nie dam cię tym małym, wrednym, rozdartym... Kosmitom. Ty jesteś tylko mój... – Przytulił go mocno, nabierając powietrza.
Cynamon.
Jak zawsze, gdy go przytulał, czuł cynamon.
Kochał ten zapach. Nie dało się powiedzieć, że było inaczej.


* * *


Chlust, krzyk i śmiech.
Chlust wody, krzyk ciotki i śmiech Jamesa.
Chłopak z dzikim chichotem wbiegł do domu, porzucając w biegu wiadro. Upadło z brzękiem na ziemię.
Wpadł do sieni, rzucając się do schowka pod schodami. Ukrył się w nim, przyciskając dłonie do ust, by nie ryknąć śmiechem.
Ta zabawa nigdy mu się nie znudzi.
Wstrzymał oddech, przysuwając ucho do drzwi. W uszach dźwięczało mu łomoczące w piersi serce oraz odgłosy z domu.
- Gdzie on jest?! – krzyknęła wściekła ciotka.
- Co się stało? – zapytał głos Dorei.
- GDZIE. ON. JEST?! – wrzasnęła wściekła.
Nienawidziła dzieci, choć sama miała dwóch synów.
- Chodzi o sukienkę? – Matka Jima roześmiała się serdecznie. – Przecież to żaden problem!
- Wiem, że żaden! Chodzi mi o to, że w ogóle to zrobił! Niewychowany gówniarz, nie rozumiejący, gdzie jego miejsce...
- No! Tylko bez takich tekstów, Walburgo! – zastrzegła.
- Na twoim miejscu wychowałabym tego gnoja zupełnie inaczej!
- Na twoim miejscu dałabym Syriuszowi trochę luzu! - -odwarknęła Dorea, zaciskając pięści.
- Luzu?!
- To tylko dzieci!
- Trzynastoletni młodzieńcy!
- Trzynastoletni chłopcy, jeśli już!
- Drogie panie! – wtrącił się głos Charlusa. – Wnoszę prośbę o zaniechanie tej kłótni. Herbata czeka...
James poczekał, aż kroki rodziców i matki Syriusza ucichną.
- Przegwizdane ma nasz Syri... – szepnął do siebie. Pokręcił głową, po czym powoli otworzył skrzypiące drzwi.
Czarno widzę wizytę u Czarnego w przyszły weekend...
Czmychnął na górę, zaniechując nawyku tupania na schodach.


* * *


Szklanka wypadła mu z ręki, rozbijając się na podłodze. Sok rozchlapał się po jej powierzchni, tworząc wspaniale mokrą, pomarańczową plamę.
- Co?!... – sapnął jedynie.
Zamrugał kilkakrotnie.
Nie, to się nie mogło dziać naprawdę!
Dziecko? Takie prawdziwe, małe takie?...
Takie, jakie mają rodzice Lunatyka?
Podniósł dość pulchne ręce do twarzy, przykładając je do policzków.
Marco skinął głową, nie zabierając dłoni z kolana swej żony od dobrych piętnastu minut. Nieustannie je gładził i muskał palcami, czując ciepło i gładkość jej skóry.
Uwielbiał ją. Jej dotyk, smak, zapach...
- No... To, Pączusiu. Będziemy mieli dziecko.
Peterowi coś kliknęło cicho w głowie.
Dziecko... Dziecko.... Dziecko... Dziecko... Dziecko....
Podniósł się, kręcąc głową.
- Nie. Żadne my! – zawołał, czując nagłą złość. – Żadne „my”! Ja wiem, że dorośli robią TE rzeczy, ale mnie w to nie mieszajcie! To będzie WASZ gówniarz, nie NASZ!
Chore! – ryknął sobie w głowie.
Wybiegł z kuchni, zamykając z trzaskiem drzwi.
Zignorował wołanie ojczyma i matki.

Niech spadają, kocopoły jedne... Jeszcze mnie w to chcieli wmieszać! Cholera, już wiem, jak czuł się Remus w święta... Masakra!
W ogóle skąd im to przyszło do głowy, żeby się w to pakować? Przecież... No, kurdę, mają mnie!
Co to w ogóle ma być?!


Szybkim krokiem wyszedł z podwórza, bez namysłu skręcając w prawo.
Iść, chociaż kawałek iść. Uspokoić się, wrócić do domu i...
...no chyba nie przeprosić?
- Przecież nie mam za co – powiedział. Wsunął dłonie do kieszeni jeansów. – Ja nie mam z tym nic wspólnego. Nic. Nie będę ich przepraszać.
Spojrzał w prawo, na szybę witryny sklepowej. Stojący za nią manekin patrzył na niego martwymi, namalowanymi oczami mając twarz pozbawioną wyrazu.
- No i na co się patrzysz? – zapytał go.
Manekin nie odpowiedział.
Pokręcił rudawą głową.
- Głupi jesteś i tyle – skwitował go chłopiec.
Ruszył dalej, pobieżnie przyglądając się mijanym ludziom, latarniom, chodnikowi, sklepom, niebu, przejeżdżającym samochodom...
Nie było w tym wszystkim niczego zadziwiającego.
Ot, zwykły, mugolski świat. Szary, nudny, pozbawiony wyrazu.
Świat jego ojczyma.
Po co on w ogóle pchał się do mojego świata? Jakby nie mógł zostać z tymi wszystkimi głupimi mugolami... Nienawidzę ich!
Ponownie czując złość, kopnął leżącą na ulicy puszkę. I jeszcze raz. I ponownie.
Nie potrzebował wiele czasu, by zapomnieć o tym, co go tak rozzłościło.


* * *


Huśtawka skrzypiała drażniącym w uszy zgrzytem.
Im to jednak nie przeszkadzało.
Syriusz i Jennifer zignorowali to, nie przestając się huśtać.
- Kto wyżej! – zakomenderował nieco piskliwym tonem szarooki.
Ze śmiechem zaczęli się mierzyć, starając rozbujać się wyżej i wyżej.
Przecież oboje chcieli wygrać. Nic dziwnego.
- Wygrałam! – wrzasnęła brunetka, kiedy przez chwilę znajdowała się w linii prostej do poziomu.
- Łaj! – zawołał chrapliwie Syriusz, wylatując ze swej bujawki. Opadł z łoskotem na ziemię, podpierając się dłońmi. Wstał chwiejnie, chichocząc opętańczo.
- Gratulacje! – powiedział ze śmiechem.
Dziewczyna zatrzymała huśtawkę, szurając podeszwami butów o żwir. Podniosła się ze swojego miejsca, podchodząc do Blacka.
- Zaiste – stwierdziła śmiertelnie poważnym tonem.
Po krótkiej chwili milczenia znowu zanieśli się śmiechem. Ot, po prostu.
Stali naprzeciwko siebie. W parku poza nimi nie było nikogo.
Zawiał lekki wietrzyk.
W pewnym momencie, Syriusz przestał się śmiać.
Patrzył jedynie uważnie na wciąż chichoczącą Jen.
Tego dnia pierwszy raz widział jak płacze i jak się śmieje.
Przechylił lekko głowę.
Bardzo ładnie się śmiała.
Postawił krok do przodu, stając o ten krok bliżej Aniston.
Uniosła brwi, opuszczając rękę od ust. Odgarnęła ciemne kosmyki za ucho.
- Co?
- Nic – mruknął.
Wygiął lekko wargi, po czym postawił kolejny krok do przodu, o połowę mniejszy, niż poprzedni.
- Ładnie się śmiejesz, wiesz? - zapytał, ciut bezmyślnie.
Potarł palcami o wewnętrzną część dłoni. Były lekko wilgotne.
Spociły mu się dłonie. Nie bardzo wiedział dlaczego, przecież nie był zdenerwowany.
Chyba...
Nie myśląc nad tym, co robi, chwycił Jennifer za ramiona, przyciągając ją bliżej.
- Co ty robisz? – zdziwiła się.
Odpowiedzi nie usłyszała, jedynie poczuła ją na swoich ustach.
Nie należała do wprawnych czy zdecydowanych. Była ciepła, tego była pewna.
Trzęsły mu się ręce, podrygiwały brwi. Nie zamknął oczu, czego nie zrobiła również ona.
Odsunął się nieznacznie, oblizując koniuszkiem języka dolną wargę.
Bardzo był ciekaw, co mu za to zrobi.
- Aha – powiedziała.
Milczeli chwilę, nie ruszając się.
- Mmm... – zaczęła po chwili. – Masz mi coś jeszcze do powiedzenia, czy możesz mnie już puścić?
Przygryzł wewnętrzną stronę swojego policzka.
- Mam – stwierdził z nutką samozadowolenia w głosie.
Nie wiedział jedynie, skąd ona się wzięła.
Przechylił lekko głowę, z przed kilku chwil orientując się, że jak ją przechyla, to nie zderza się nosami. Przyciągnął ją jeszcze troszkę bliżej, przesuwając ręce z jej ramion na plecy.
Postanowił również nieco przymknąć oczy i lekko rozchylić usta.
Tak było zdecydowanie fajniej.
Zwłaszcza, że Jennifer zrobiła tak samo.


* * *


Pomachał na odchodne ciotce Walburdze.
Nigdy jej nie lubił. Nigdy nie miał okazji poznać jej syna, choć wiedział, że jest w jego wieku i są rodziną.
Syriusza poznał dopiero jak szli do pierwszej klasy Hogwartu. Zasadniczo to nawet myślał, że Czarny będzie identyczny jak jego matka – obrzydliwie zasadniczy, pozbawiony poczucia humoru, depczący wszystko, co złe i plugawe, oczywiście według ideologii rodów szlacheckich.
Cholernie się pomylił. Może nie we wszystkim, ale prawie. Zgadzały się jedynie nieliczne cechy, niektóre wpajane mu od dziecka.
No, ale i tak jak najbardziej pozytywne zaskoczenie.
Podłożył ręce pod głową, wlepiając wzrok w sufit.
Lubił sobie czasem powspominać, leżąc na łóżku.
Pozwolił swym myślom błądzić swobodnie w ostatnich dwóch latach, zakodowanych w jego głowie. Raz po raz zaczynał się śmiać, kiedy przypominały mu się zabawniejsze sytuacje.

- Łiiii! Iiiiiiiiiiii!!! – piszczał na całą salę Remus, ignorując fakt, że jest połowa lekcji eliksirów.
Syriusz chichotał cicho, mimo swej radości próbując jednak w końcu równo posiekać te nieszczęsne korzonki stokrotki.
Musiały być równo. Syriusz był fleją ze skłonnościami pedantycznymi.
- Co ty robisz? – zdziwił się James.
Remus wyszczerzył ząbki w głupawym uśmiechu.
- Cieszę się. Widzisz? – Wskazał na parę unoszącą się nad jego kociołkiem. – Jest różowa. Kocham róż! – zapiał, trzepocząc rzęsami. Znów zaczął głośno piszczeć.
Syriusz odłożył nożyk obok deski, przyglądając się swemu dziełu. Zgarnął wszystko niedbale do kociołka, część rozsypując.
- Remusie, myślałem, że poza wyglądem, to nic z dziewczyny w sobie nie masz... – stwierdził zamyślonym tonem, sięgając ponad ramieniem studiującego przepis Petera po wagę.
- Łiiiiiiiiiiiiiii... CO?!
James zdławił śmiech.
- Panie Lupin! Co pan w ogóle wyrabia? Pan nadal jest w pierwszej fazie warzenia wywaru, a powinien już zaczynać trzecią! – zawołał profesor, podchodząc bliżej.
Stanął centralnie nad Lupinem, który wygiął się dziwnie, by uniknąć oberwania wielkim brzuchem belfra.
Przybrał kamienną minkę i gapiąc się tępo w przestrzeń, kiwał głową, jednym tylko uchem słuchając wywodu profesora.
Black i Potter wymienili rozbawione spojrzenia.
- Peter, nie śpij! Coś ty taki nieobecny dzisiaj?...


Zachichotał do swych wspomnień, przymykając oczy.
Ściągnął nieznacznie brwi, przypominając sobie nagle o istnieniu dziewczyny z jego klasy.
Ruda taka, wredna, z zielonymi oczami.
Jak jej tam było?
Evans chyba...
Podrapał się po nosie, zatapiając we wspomnieniach jej dotyczących.


* * *


- Tu jesteś! – ucieszył się, wyłażąc spod łóżka ze szczurem w garści. Machinalnie ułożył go sobie na ramieniu. Wyprostował się, chwytając Szuszu w objęcia. Okręcił się kilka razy wokół swej osi, podrzucając pluszaka. Ponownie zamknął go w swych wątłych ramionach, podchodząc do gramofonu.
The Jacksons 5, The Rolling Stones, The Crystals, Abba, The Beach Boys...
Czego tu posłuchać?...
Wyjął z opakowania płytę Paul Anki. Położył ją w odpowiednim miejscu, a na niej igiełkę.
Pierwsze dźwięki piosenki, a następnie słowa.
Złapał Szuszu za przednie łapki i wirując na puchatym dywanie, zaczął śpiewać razem z wykonawcą:


Jestem taki młody, a Ty taka stara...
To moje kochanie, które chcę przedstawić.
Nie obchodzi mnie, co powiedzą inni!
Ponieważ już zawsze będę się modlił...

Ty i ja możemy być tacy wolni!
Jak ptaki wysoko w drzewach...
Och, proszę, zostań ze mną, Diano!

Poczułem dreszcze, kiedy byłem tak blisko Ciebie...
Och, moje kochanie, jesteś najważniejsza!
Kocham Cię, ale czy Ty kochasz mnie?



Osunął się ze śmiechem na kolana, po czym wyłożył na plecach, dając Seisi możliwość ucieczki pod łóżko.
Oczywiście szczur skorzystał z okazji, więc tak jakby... Tyle go zebrani widzieli.
Remus zamilkł nagle, wlepiając spojrzenie w sufit.
- O kurdę – mruknął. – On jest biały.
Westchnął, zamykając oczy.
- Szuszu, głowa mnie boli – powiedział po chwili milczenia.
Szuszu nie odpowiedział. Jedynie szklane oko błysnęło mu smutno.
Remus przekręcił się na bok, przytulając głowę misia do piersi.
- Kocham cię, Szuszu – szepnął mu do wyciągniętego, pluszowego ucha.
Szuszu zamruczał cicho.
A może Remusowi tak się tyko zdawało?...

[ 3 komentarze ]


 
37. Wpis trzydziesty siódmy.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 27 Czerwca, 2010, 02:05

Notka głupia. Napisałam ją w nocy, dopiero co.
Musiałam pozbyć się "doła".
Przepraszam, że wyszło coś tak beznadziejnego... Przepraszam, że w ogóle to dodaję. Krótkie, bezbarwne i żałosne.
Oto, z czym przyszłam...
A dół jak był, tak jest. Szlag by go...
Słuchałam "Angie" i "Hotel California". The Rolling Stones i The Eagles.



Na ciemnej, pustynnej autostradzie, zimny wiatr we włosach mych
Przyjemny zapach colitas unosił się w powietrzu
Gdzieś w oddali zobaczyłem migoczące światło
Moja głowa stała się ciężka, a moje oczy zaszły mgłą
Musiałem zatrzymać się na noc.


Syriusz kiwał się miarowo na boki, nie otwierając oczu. Westchnął cicho, zakładając ręce za głową. Prawa stopa podrygiwała mu miarowo w rytm spokojnej piosenki, trącając Zahuna
w ucho.
Zahun z małego, tłustego labradorka wyrósł na dużego, ruchliwego psa, przy którym trzeba było mieć oczy dookoła głowy.
Właśnie to Syriusz tak w nim uwielbiał.

Ona stała w przejściu, usłyszałem misyjny dzwon
Pomyślałem do siebie
To może być niebo albo to może być Piekło
Wtedy ona zapaliła świeczkę i wskazała mi drogę
Usłyszałem głosy z dolnego korytarza, oni mówili
Witaj w Hotelu California


Tknięty jakimś dziwnym impulsem, podniósł się, podrywając głowę Zahuna z podłogi. Zignorował ciekawskie spojrzenie pupila, idąc do drzwi. Zamknął je za sobą z drugiej strony.
Zbiegł po schodach na dół, ignorując krzyki matki.
Na Grimmuald Place 12 nie biega się po schodach!
Wydął dolną wargę, wychodząc na ulicę. Zatrzasnął drzwi i rozejrzał się.
Kamienice z czerwonej cegły, niektóre domy pokryte szarym tynkiem. Czarne dachy, smutne, martwe okna.
Krzyki grupy nastolatków, brzęk tłuczonego szkła.
Stukot obcasów kobiety w czarnym żakiecie.
Milczał.
Wsunął dłonie do kieszeni ciemnych jeansów.
Milcząc, przeszedł przez niewielkie podwóreczko, o ile tę przestrzeń "zieleni" można tak było w ogóle nazwać.
Stanął na pękniętej chodnikowej płycie.
Milczał.
Bo do kogo miał mówić? Do śmietnika, zdewastowanej budki telefonicznej? Do swego cienia?...
Skierował powoli wzrok na swoje buty.
Właśnie taki był w swoim domu.
Samotny.

* * *

Odstawił kubek na stół z cichym stuknięciem. Oblizał różane wargi, odrywając się od bezsensownego patrzenia w ścianę.
Deszcz.
Właśnie to działo się w Szkocji. Całej Szkocji.
Popatrzył w okno. Podszedł bliżej, kładąc drobne dłonie na parapecie. Przyłożył ciepły palec do zimnego szkła. Przesunął opuszek w dół, śledząc ruch kropli deszczu.
Niebo płacze, pomyślał.
Odsunął się od oszklonego wyłomu w ścianie. Wyszedł z pokoju, stawiając spokojne, miarowe kroki.
- Wychodzę - powiedział.
Odpowiedział mu pisk ubranej na żółto, rocznej dziewczynki.
Nie usłyszał głosu matki czy rugania ojca - bo jak to, wychodzić w deszcz?
Opuścił głowę, wychodząc. Zamknął za sobą drzwi, stając na ganku. Podciągnął wyżej suwak bluzy z kapturem. Narzucił go na głowę, pod jego materiałem chowając słuchawki.
Dłonie w kieszeniach.
W słuchawkach The Rolling Stones.
Szarość ponurego, zapłakanego świata.
On również milczał.
Nic nie mówił, przechodząc przez ulicę.
Nic nie mówił, mijając latarnię.
Nic nie mówił, przechodząc przez skrzyżowanie.
Nic nie mówił, popychając żelazną bramę parku.
Nic nie mówił, kiedy siadał na mokrej huśtawce.
Zamknął oczy, nabierając powietrza.


Angie, Angie, kiedy te wszystkie chmury w końcu znikną?
Angie, Angie, dokąd nas to zaprowadzi?

Bez miłości w naszych sercach i bez pieniędzy w płaszczach
Nie możesz powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni
Ale Angie, Angie, nie możesz powiedzieć, że nigdy nie próbowaliśmy
Angie, jesteś piękna; ale czy to nie czas, w którym się pożegnaliśmy?

Angie, wciąż cię kocham.
Pamiętasz te wszystkie noce, gdy płakaliśmy?
Wszystkie marzenia, których tak mocno się trzymaliśmy,
wydały się spełznąć na niczym

Pozwól mi zaszeptać w twoje ucho:
"Angie, Angie, dokąd nas to zaprowadzi?"
Ach, Angie, nie szlochaj, wszystkie twoje pocałunki wciąż są słodkie
Nie znoszę tego smutku w twoich oczach

Ale Angie, Angie, czy to nie czas, w którym się pożegnaliśmy?
Bez miłości w naszych sercach i bez pieniędzy w płaszczach
Nie możesz powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni

Ale Angie, wciąż cię kocham, maleńka
Gdziekolwiek nie spojrzę widzę twoje oczy
Nie ma kobiety, która mogłaby się z tobą równać
Kochanie, otrzyj swoje łzy
Ale Angie, Angie, czyż nie dobrze jest żyć?

Angie, Angie, oni nie mogą powiedzieć, że nigdy nie próbowaliśmy


Przez krótką chwilę czuł się tak, jakby był całkowicie sam. Jakby nie miał nikogo...
Kłamstwo! - krzyknął w swej jasnej głowie.
Nigdy nie jesteśmy sami. Jest coś, co nigdy nas nie opuszcza. Zawsze jest przy nas - dniem i nocą, we łzach i w brzmieniu naszego śmiechu.
Wspomnienia. Przeszłość.
To one decydują o tonie blasku naszych oczu.
One dyktują, jak ktoś się śmieje.
One zmuszają nas, by przystanąć i nabrać głęboki oddech.
Uczą nas. Błędy naszej przeszłości.
Życie to surowy nauczyciel - najpierw daje nam test, a dopiero potem mówi, co trzeba robić...
Ważna lekcja:
Nigdy nie ufaj - nigdy od razu.
Poznaj. Zaufaj.
Nie odwrotnie...
Nigdy odwrotnie.


* * *


Oparł się o ścianę jakiegoś budynku, krzyżując ręce na piersi.
Przymrużył szare oczy.
Czy nie dziwne jest to, że on i jego rodzina, arystokracja, mieszkają w jednej z najgorszych dzielnic Londynu?
Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
Odwrócił powoli głowę, słysząc czyjś ostry, zdenerwowany krzyk. Kobiecy. Bez wątpienia był to krzyk kobiety.
Patrzył, jak ta brunetka w czarnym żakiecie, którą widział wcześniej, wzburzona mówiła do jednego z chłystków, którzy stanęli jej na drodze. Dłonie zaciskała w pięści, potrząsała głową.
A on był spokojny.
Patrzył.
Po prostu patrzył, jak się do niej dostawiają, próbują dotknąć, skosztować choć odrobinę bliskości pięknej, ładnie pachnącej kobiety.
Widać było, że byli pijani.
Zamknął oczy, kiedy zobaczył, że jeden z nich chwyta ją za łokcie, unieruchamiając ręce.
Chore - szepnął.
Chore.
Ale nie zrobił nic.
Uchylił jedynie powieki
Stał i patrzył, jak mimo jej protestów, wciągają ją między dwie kamienice.
Mrugnął jedynie, kiedy usłyszał coś na rodzaj: "Zedrzyj z niej to!...".
Powoli spuścił wzrok.
Nazywał się Syriusz Alphard Black i miał trzynaście lat. Stał oparty o ścianę - bierny świadek.
Opuścił ręce, wsuwając je do kieszeni. Odsunął się od ściany, ruszając w dalszą drogę.
Wyraźnie usłyszał jej krzyk.
Nie obchodziło go to.
Jak rzadko, miał wtedy wszystko w dupie.
Po prostu.
Tak po prostu miał to gdzieś.
Podniósł wzrok znad swoich butów. Natrafił na znajomą postać.
Jennifer.
Co ona robi w Londynie?
Nie zmieniając tempa, podszedł bliżej.
Była... Smutna. Płakała.
- Jen?...
Otarła dłonią policzek.
Zauważył, że z opuchniętej wargi płynie krew.
- Co jest?
- Tam jest mój ojciec - rzuciła bezbarwnie.
Mrugnęła. Kolejne dwie łzy wymknęły się jej spod rzęs.
Ściągnął brwi. Odwrócił się w stronę ciemni między kamienicami.
- Tam?
- Tam - przytaknęła.
Popatrzył na nią. Wskazał palcem na jej twarz.
- A tu?
- Cios - odparła cicho.
Bolało ją.
Skinął głową.
Wyciągnął do niej rękę, ujmując jej dłoń.
- Chodź. Ucieknijmy stąd.
Uniosła brew.
- Dokąd?
- Przed siebie. Do tęczy. Zawsze gdzieś jest jakiś tęczowy szlak...
- A ona?
- Zapomnij.
Westchnęła.
Nie będzie umiała. Poszłaby coś zrobić, pomóc jej...
Ale bała się. Co ona może?
Drobna, chuda trzynastolatka.
A tam pięcioro dorosłych facetów.
Mocniej zacisnęła zimne palce na dłoni Syriusza.
Uciec...
Uciec od wszystkiego, co było, jest i będzie.
Dokumentnie mieć wszystko gdzieś.
Żeby tak spłynęło jak deszcz...

* * *

Księżyc ma twarz.
Patrzy na świat nocą, uśpiony ciszą i mrokiem, odpoczywający po ciężkim dniu.
Patrzy na wszystko, co dzieje się pod nim. Patrzy swą smutną, srebrną twarzą.
Nie uśmiecha się.
W pewnej fazie, może kształtem przypominać uśmiech.
Albo rogalika.
Ale to tylko złudzenie.
Księżyc nie umie się cieszyć. Księżyc nie umie się śmiać.
Księżyc zadaje ból.
Nie potrafi się cieszyć.
Zbyt wiele cierpień i łez przynosi...

[ 6 komentarze ]


 
36. Wpis trzydziesty szósty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 19 Czerwca, 2010, 13:08

Iguś, naprawdę ty mi napisałaś ten komentarz? Dziwne... ^ ^
Przepraszam, że nie dodaję notek. Właściwie nigdzie. Jest taka piosenka "Maj". Kto zgadnie, czemu nie mogę zebrać myśli? xD
Notka nijaka i krótka (7,5 strony w Wordzie xD), przyznaję się. Napisałam ją tylko ze względu na was... Ach, nie dziękujcie... :D



- Zalaz zajele nas falaaa! - zawołał mały chłopiec, sepleniąc się niemiłosiernie. Plasnął otwartą rączką w wodę w wannie. - Plaaaś! Łaa! Toniemy! Latuj siem kto mozie! Zatapia naas!
Nabrał powietrza i schował się pod wodą.
Dorea pokręciła głową, stając w drzwiach łazienki. Uśmiechnęła się lekko, patrząc na pozalewane ściany, podłogę, a nawet i lustro.
Spod wody wynurzył się James.
- Na scescie znalezlisimy siem na wyspie! Ulatowaniii! - zawył, wyrzucając serdelkowate rączki w górę.
James był dość pulchnym pięciolatkiem.
- No, skarbie. Dosyć na dzisiaj. Paluszki masz już jak te fasolki w słoiku na parapecie.
Chłopiec przysunął rączki bliziutko do swojej buzi. Patrzył chwilę na pomarszczoną od wody skórę.
- Mi teź wyskoczom pendy? - zapytał, kierując spojrzenie w stronę matki.
Pokręciła głową, rozbawiona.
- Nie, skarbie. - Rozłożyła ręcznik. - A teraz chodź.
James wstał, pozwalając owinąć się mamie puchatym, żółtym ręcznikiem.
- Tata! - zawołał, wyciągając ręce do ojca, który stanął w drzwiach.
Charlus podszedł bliżej, całując żonę w policzek. Wziął od niej chłopca, wsuwając go sobie pod pachę.
Chłopiec był z tego powodu bardzo ubawiony.
Machał mokrymi nóżkami, chichrając się po swojemu, pokazując wszystkie mleczne zęby.


Remus wybuchł śmiechem, uchylając się przed porcją piany ze szczoteczki Jamesa. Chichocząc, uskoczył za szczotkującego swe uzębienie Petera, robiąc sobie z niego tarczę.
- Tchórzu! - zawołał Potter.
Syriusz biernie ignorował wszelkie krzyki i hałasy, z kamienną minką patrząc w lustro, szorując zęby.
- ...każdy kokardkę ma na ogonie... - bełkotał niejednolitą barwą głosu. Otarł nadgarstkiem pianę, która spływała mu po podbródku.
- Mmm, jakie wąsy - zamruczał James.
- Co? - sapnął Black. Wypluł zawartość ust do kamiennej umywalki, sięgając po ręcznik. Otarł wargi, przysuwając się do lustra. - Faktycznie! - zapiał ochryple.
- Nie no, Syri staje się mężczyzna... - powiedział przesyconym namiętnością, wciąż wręcz do bólu dziecięcym głosikiem Remus. - Mmm, czuję się taki... Niewieści przy tobie, Syriuszku. A te bary! - zawołał blondynek, kładąc dłonie na ramionach bruneta, z trudem powstrzymując wybuch śmiechu.
Black mruknął coś pod nosem, tykając palcem tworzący mu się pod nim "meszek".
- Kurdę.
- Kobiety oszaleją - parsknął James.
- Ty to nie bądź taki do przodu, bo cię z tyłu braknie! - zgasił go podirytowany Syriusz, rzucając mu wrogie spojrzenie.
- Nie no, możesz zaczynać podbój, masz już trzynaście lat, no nie? - zapytał Peter, dołączając się do drażnienia bruneta.
Remus zachichotał w rękaw, po czym postanowił zostawić ich samych sobie.
- Jak to brzmi - mruknął do siebie, rozbawiony. - Nasz maleńki Syri dorasta...
Wyłożył się na łóżku, chichocząc opętańczo.

Black dziugał widelcem tosta, niby przypadkiem zasłaniając dłonią pół twarzy. Drażniło go to, co się z nim działo, mimo iż wiedział, że to normalne.
Przecież miał już trzynaście lat.
Zerknął na Jamesa, który z miną maniaka wylewał sobie ketchup na kiełbaski.
Przygryzł wargę, przesuwając wzrok na Remusa.
Wygiął usta w uśmiechu, patrząc na blondyna. Wciąż przypominał dziewczynę - gładka buzia, drobna sylwetka, delikatny głos i te wielkie, złote oczy.
- Remusie... - zaczął nagle.
- Mm? - Bystry wzrok oderwał się od treści książki, którą Lupin trzymał na kolanach.
- Może to głupio zabrzmieć, ale nad czym ty się tak ciągle dziwisz?
Jasne oczy Lupina stały się jeszcze większe.
- Jaa? - zapytał, przykładając sobie dłoń do piersi.
Czarny skinął głową.
- Masz duże oczy.
Lunatyk zmrużył powieki.
- A tobie robią się wąsy.
Black jęknął, kryjąc twarz w dłoniach.
- Wy mi żyć nie dacie?!
- Nie! - zawyła zgodnie reszta.
- Można?... - rozległ się dziewczęcy głos.
Peter skinął głową, wskazując miejsce między sobą, a Syriuszem.
Dziewczyna usiadła na nim, odgarniając długie, ciemne włosy za ucho.
- To nie od ciebie dostałem kiedyś tam? - zainteresował się Czarny, nagle trafiony wspomnieniami prosto w pierś. Nie dosłownie, oczywiście.
Skinęła głową.
- Ode mnie.
- Bolało... - poskarżył się połowicznie do siebie.
- Dziwne, żeby nie.
- Miłe to nie było, wiesz? - zapytał, podpierając głowę ręką, przekręcając się do niej w miarę możliwości przodem. - Jennifer, tak?
Ponowiła ruch głową.
- Domyślam się, że nie było. I tak, tak, jestem Jen.
Syriusz uśmiechnął się lekko, już z lepszym humorem zabierając się za śniadanie.
- Jen - zaczął, nagle trafiony genialnym według niego pomysłem.
Uniosła brew, nieznacznie odwracając do niego twarz.
- Popatrz na mnie - poprosił.
Odwróciła głowę, kierując na niego czekoladowe oczy.
- Chcesz ze mną chodzić? - zapytał, obracając w dłoni truskawkę zdjętą ze stołu.
Zamrugała.
- Że proszę... Co?
Black zignorował śmiechy i gwizdy Jamese i Petera. Remusa nie usłyszał, bo pewnie czytał podręcznik od historii magii, jak powiedział sobie w myślach.
- No... Chcesz ze mną chodzić? - powtórzył, nieco mniej pewnym, z efektywną chrypką, tonem.
Zamrugała po raz kolejny.
- Po co?
Wzruszył ramionami, przesuwając szarymi tęczówkami po suficie.
- Tak sobie.
- Dobra.
Podniosła się, zabierając tosta.
- Cześć - rzuciła do reszty Huncwotów, Syriusza ignorując.
Musiała sobie przemyśleć właśnie zaistniałą sytuację.
Black przechylił głowę.
- Chwila. Dobrze rozumiem? Właśnie mnie olała?
- Nie dosłownie - powiedział rozpromieniony Remus. - Przecież nie będzie sikać w wielkiej sali, nie?
Pettigrew westchnął.
- Nie o to chodziło.
- A o co? - zdziwił się blondynek, stwierdzając, że niezbyt trwa w temacie.
James szturchnął go porozumiewawczo w bok, falując brwiami.
- Syri ma dziewczynę...
- Co? - zdziwił się Lunatyk, mrugając. - Kogóż on podrywa na boku poza mną?
- Nie nazywaj mnie tak! - wrzasnął Syriusz, postanawiając puścić mimo uszu uwagę jasnowłosego przyjaciela.
- Wybacz, kochana - powiedział okularnik do kuzyna, klepiąc go przez stół po ramieniu.
- Jeszcze lepiej - skrzywił się Peter. - Przez ciebie się poczułem, jakbyśmy siedzieli przy stole ze starą, ponętną babcią!
- Ała! - zawył Lupin.
- Przepraszam, nie trafiłem - burknął Syriusz, który dopiero co wymierzył kopniaka pod stołem w piszczel Lunatyka.
Remus łypnął na niego wilkiem.
- Kwadrat - stwierdził, po czym wstał zamaszyście, odrzucając w tył poły szkolnej szaty. Przydepnął jej skraj i machając rękami, upadł groteskowo na plecy.
Ci, którzy to widzieli, zaczęli się śmiać.
- Trochę ci nie wyszło to dumne podniesienie się! - zaśmiał się James.
Remus zebrał się z posadzki, pobieżnie otrzepując ubranie.
- Sztuką nie jest złościć się z powodu porażki, o ile z godnością tą porażkę przyjąć.
Zadarł nos ku sufitowi, po czym głośno tupiąc, opuścił pomieszczenie.
- I tyle go wierni widzieli - skwitował Peter.
- Rzeczy zostawił...
- Jak kocha, to wróci - zaśmiał się James.
- My też lepiej chodźmy, spóźnimy się na zaklęcia - stwierdził Czarny.
Wstał, biorąc torbę swoją i Remusa. Podręcznik od historii wsunął pod pachę.

Remus sapnął głośno, odgarniając wilgotną grzywkę z oczu.
Gorąco. Niesamowicie, straszliwie, okropnie gorąco.
Trzydzieści dwa stopnie Celsjusza.
Rozłożył się na ławce, zamykając oczy.
Miał dość. Miał serdecznie dość wszystkiego - Flitwicka, pogody, klasy, twardej ławki, ciemnego atramentu, kamiennych ścian. PONIEDZIAŁKU.
Tak. Dzień tygodnia był zdecydowanie najgorszy.
Mając ochotę zawyć głośno w proteście, kiedy profesor nakazał im napisać jakąś definicję, dopiero po kilku sekundach, bluzgając w jeszcze dość niewinny sposób pod nosem, podniósł głowę i wyciągnął dłoń po pióro.
Jedna literka. Druga literka.
Kółeczko, kreseczka, laseczka, zaraz znów kółeczko, łączenie... I tak w kółko.
Niemal zmuszał się do stawiania kolejnych znaków graficznych głosek.
Istna katorga.
Niecierpliwym ruchem ręki poluzował krawat. Po chwili jeszcze troszeczkę. I jeszcze odrobinkę...
Powachlował się dłonią przed twarzą.
Jeden guzik, drugi, trzeci... Dwa od dołu, koszulę wyjął ze spodni.
Westchnął ciężko.
Od razu lepiej.
Spojrzał kątem oka na Blacka, który nie dawał żadnego znaku życia, poza tym, że miarowo stukał czołem w ławkę.
Stuk, stuk, stuk.
Topię się. Roztapiam. Zmieniam swój stan skupienia. Szklankę mi dajcie, no! Bo się usmażę na posadzce i będziecie mnie musieli zeskrobywać. A ja będę złośliwy i będę skwierczeć, skwierczeć i śmierdzieć, łehehe... - I tak dalej w podobnym tonie myślał, kręcąc młynki kciukami.
Krawat miał zawiązany wokół głowy, przyciskając włosy do skóry i chroniąc oczy przed ich "włażeniem" i podrażnianiem rogówki.
Wyprostował się, nabierając większą dawkę powietrza. Potarł szczupłymi palcami bolące go nieustannie skronie, zamykając szare oczy. Po chwili znów je otworzył, kierując wzrok na niebo za oknem.
Błękit. Chorobliwy wręcz błękit.
Uśmiechnął się lekko do siebie, wyobrażając sobie, że ten masyw zimnej barwy to woda, chłodna woda, w której powoli, powolutku się zanurza, chroniąc przed prażącym słońcem...
Wrócił na ziemię, do klasy, zeskakując z puszystego obłoku w kształcie głowy króliczka wielkanocnego.
Podniósł rękę, zaczynając nią machać jak flagą.
- Słucham pana, panie Potter? - uśmiechnął się do niego maleńki czarodziej.
- Dlaczego jest tak gorąco? Możemy zrobić luźną lekcję? A może by tak nas pan oblał zimną wodą?
- Umieram... - jęknął Remus.
- Zmuszanie nas do wysiłku w taki upał jest czysto niehumanitarne, profesorze! - zawołał Syriusz.
Flitwick, rozbawiony, pokręcił głową, rozkładając ręce.
- Nic na to nie mogę poradzić.
- Naprawdę nie możemy nic nie robić? - zapytał dziewczęcy głos z końca sali.
- Proszę pana, teraz będziemy mieli eliksiry... Bądź pan człowiek, no - rzucił Syriusz, ocierając policzek.
Opiekun Ravenclaw zachichotał cicho i krótko.
- Dzisiaj z wami i tak nic nie da się nic zrobić. Do dzwonka zostało dwadzieścia minut. Bądźcie cicho, dobrze? Spakujcie rzeczy i poczekajcie do końca zajęć.
Klasa zgodnie podziękowała, kiwając głowami lub mamrocząc słabo zrozumiałe wyrazy aprobaty.
Czoło Petera głucho łupnęło o ławkę.
- Strajk!
- Wywieśmy transparenty: "Precz ze słońcem!"
- James... Zamknij się.
Okularnik westchnął, opierając głowę na ręku.
- Jesteście nie do życia.
Spojrzał na Remusa, który nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę, mamrocząc coś do siebie cichutko.
- Profesorze, mamy udar!...

- ...przecież mówię, że nic mi nie jest! Zamyśliłem się tylko! - bronił się zaciekle głos Remusa, rozbrzmiewający w skrzydle szpitalnym i na korytarzu.
- Taki upał jest naprawdę niebezpieczny, mog...
- NIC MI NIE JEST!!! - ryknął rozzłoszczony wilkołak.
Lekko dysząc, odgarnął włosy z oczu.
- A teraz pozwoli pani, że sobie pójdę.
Odwrócił się i nie mówiąc już nic więcej, opuścił szkolny szpital i zszokowaną pielęgniarkę oraz jej asystentkę.
Za drzwiami wyszczerzył się do niego James.
- Bojowy Remi - zachichotał.
- Skończ, a nawet nie zaczynaj - odparł znużonym tonem trzynastoletni blondynek. - Nienawidzę takiej temperatury - mruknął.
Okularnik przeciągnął się solidnie, ruszając w stronę rozwidleń korytarzy, do wieży z zegarem.
- Dlaczego? - zapytał idącego obok Remusa.
Lunatyk westchnął, pocierając rękawem wilgotne czoło.
- Bo nie lubię i już. Źle na mnie działa. Rzadko w lato czuję się tak, jak teraz. Zwykle jest ze mną wszystko w porządku, ale dziś mam... Taki gorszy dzień.
Obaj nie powiedzieli nic więcej, wspinając się po wąskich kamiennych schodach i nasłuchując narastającego, rytmicznego tykania przeskakujących zegarowych zębatek.
Kiedy dotarli na miejsce, zgodnie osunęli się na drewnianą podłogę, wydając z siebie męczeński świst.
- Gorąco - stwierdził pogodnie James. Podniósł się, podchodząc do przezroczystej tarczy zegara, omijając ruchome jego części. Potarł rękawem szkło. - Jak sądzisz, na błoniach są niemal wszyscy Hogwartczycy, czy tylko trzy czwarte?
- Nie wiem i jakoś niezbyt mnie to obchodzi. - Ukrył twarz w dłoniach. - Zazdroszczę teraz Ślizgonom.
- Co? - James odwrócił się szybko w jego stronę.
- To. W lochach jest tak przyjemnie chłodno! Nie mogę... Ja idę. - Wstał, napierając rękoma na kolana.
- Gdzie? - spytał, patrząc, jak Remus schodzi po kolejnych stopniach.
- Do lochów. Tam, gdzie jest chłód.
Zagryzł wargę, nie zabierając dłoni z szyby. Poza oddalającymi się krokami Lupina słyszał tylko kolejne, rytmiczne stukania wskazówki zegara.
Tam, gdzie jest chłód...

Stuk, stuk, stuk.
Stukały podeszwy trzewików na brukowanym podłożu.
Ręka w dłoni matki, jej głos, jej zapach.
Bezpieczeństwo.
Po raz kolejny polizał śmietankową gałkę loda, trzymaną przez wafelek w wolnej rączce.
- Maamoo...? - zaczął nagle.
- Tak, kochanie? - odparła pogodnie jasnowłosa, młodziutka czarownica.
Zdawać by się mogło, że jest starszą siostrą tego chłopca o pucołowatych policzkach i lekko rudawych włosach.
Bo kto by pomyślał, że tak młoda dziewczyna może mieć swoje, tak duże dziecko?...
- Pójdziemy na hujśtawki? - zapytał.
- Pójdziemy - odparła z uśmiechem dziewczyna, patrząc na syna.
Peter pokazał jej w uśmiechu białe, mleczne ząbki.

- Peter, coś ty taki nieżywotny dzisiaj?
Głos Syriusza wyrwał go z zamyślenia.
Odwrócił do niego głowę, kierując nań zdziwione spojrzenie.
- Hm?
Czarny westchnął.
- Nic.
Przechylił się na plecy, podkładając ręce pod głowę. Zamknął szare oczy, wzdychając cicho.
Pettigrew wydął wargi, opuszczając wzrok na dłonie, bawiące się źdźbłami trawy, na której siedział. Oparł się plecami o pień buku, wsuwając do ust kolejną landrynkę.
- Syriusz...
- Mm?
- Twoja dziewczyna tu idzie...
- Co? - sapnął. Usiadł szybko, rozglądając się.
Peter roześmiał się.
- Kłamca - syknął Black, nie mogąc jednak powstrzymać lekkiego uśmiechu. - A właśnie. Dzięki, że mi o niej przypomniałeś.
Podniósł się i poczochrał przyjacielowi włosy.
- I wybacz, lecz muszę cię opuścić...
- Idź do niej - zaśmiał się Pettigrew. - Bo cię rzuci jeszcze...
Syriusz wytknął mu język, po czym odwrócił się i sprężystym krokiem ruszył w stronę dziewcząt z Gryffindoru, z którymi chodził do klasy.
- Cześć! - zawołał im nad głowami. Wzdrygnęły się, dwie zachichotały głupio.
Syriusz uniósł brwi.
- E... Tak jakby, widzieliście Jennifer?
Blondynka z zielonymi oczami posłała mu powłóczyste spojrzenie, wychylając się lekko do przodu.
- Powinna być w wieży albo w bibliotece.
Black usilnie myślał, czemu ona ma taką dziwną minę. I po co rozpięła ten guzik koszuli?...
Skinął głową, wsuwając ręce do kieszeni.
- Dzięki - rzucił wesołym, choć niezbyt pewnym tonem. - Cześć...
Na odchodne szarpnął rudy warkocz Evans.
- Ała! - pisnęła w odpowiedzi.
Parsknął w rękaw, kierując się do zamku.

Z ciężkim westchnieniem przegramolił się przez wejście pod portretem Grubej Damy. W bibliotece dziewczyny nie znalazł, więc idąc za radą jej koleżanek, ruszył w stronę wieży. Rozejrzał się po pokoju wspólnym, licząc na to, że ją zobaczy.
Przeliczył się jednak.
Wsunął dłonie do kieszeni, kierując kroki do drzwi dormitoriów dziewcząt. Otworzył je i postawił dwa dłuższe kroki, wchodząc na czwarty stopień.
- Co do...?! - zaczął, kiedy rozległo się głuche trąbnięcie, a schody pod jego stopami momentalnie zbiły się w bardzo śliską, pokrytą utartym lodem zjeżdżalnię.
Syriusz zjechał na sam dół, bezwładnie przewalając się na plecy.
- Cholera jasna! - krzyknął, rozzłoszczony. - Co to za chore jaja mają być?!
Podniósł się, chwytając za stłuczone łokcie.
Wściekły kopnął pierwszy, już normalny schodek, dodając sobie jeszcze ból wielkiego palca u nogi.
- Jeeen! - zawołał, podskakując na jednej nodze.
Zamknął oczy, opierając się o ścianę. O uszy obił mu się odgłos otwierania drzwi, a następnie stosunkowo ciężkie kroki.
- Po co chciałeś wejść na górę? - zapytała brunetka, kiedy już stanęła obok.
- Nie wiedziałem, że tak się zrobi! - odparł wojowniczym tonem Black.
- Nie drzyj się na mnie - burknęła dziewczyna.
Wydął wargi.
- Przepraszam.
- Ponawiam pytanie?
- Tak ciężko się domyślić? Chciałem się spotkać, to nie logiczne?
- Jak masz tak ze mną rozmawiać, to tracisz czas - stwierdziła.
- Jesteś cholernie miła, wiesz?
- Widać mam do tego powód - odrzekła, lekko się jeżąc. - Nic ci do tego, jaka jestem!
- Dobra, dobra. Nie gniewaj się. Masz ochotę na spacer?
- Nie - warknęła bezbarwnie. - W ten upał nigdzie się nie ruszę.
Czarny wywrócił oczami.
- Czy ja mówiłem o błoniach? Choćby i do lochów możemy pójść, tam zawsze jest chłodno.
Otaksowała go spojrzeniem.
- Dobra - mruknęła po dłuższej chwili.
Syriusz momentalnie się rozpromienił, szeroko uśmiechając. Bezceremonialnie złapał ją za rękę i szarpnął w kierunku wyjścia z salonu.
- Jesteś subtelny jak pocałunek z lokomotywą, wiesz? - sarknęła.
- A po co całować lokomotywę? - spytał, z przyzwyczajenia przesuwając się, by pierwsza mogła przejść przez dziurę pod portretem.
Wyszli na korytarz.
- Chodziło mi o to, że brak ci delikatności.
Zamrugał kilkakrotnie, unosząc brwi.
- Jestem chłopakiem, nie? Nie muszę być delikatny.
Westchnęła ciężko, kręcąc głową.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że dziewczyna lubi być targana jak worek kartofli?
- Niezbyt...?
- No to może zwolnij, albo puść moją rękę, bo właśnie mnie tak za sobą ciągniesz.
- Przepraszam - powtórzył. Przerzedził krok, idąc wolniej. - Tak lepiej?
- Zdecydowanie.
- Ha. Robię postępy.
- Jak na takiego półgłówka, zadziwiające.
Syriusz spojrzał w bok. Nie rozumiał, z jakiego powodu Jennifer była taka... Niemiła.
Co robił źle?
Nie miał pojęcia.


* * *


Grzmot i błysk.
- Dacie wiarę, że jutro wracamy do domu? Dwa lata Hogwartu mamy już za sobą.
Syriusz oderwał policzek od szyby, by oprzeć na niej czoło.
Przymknął oczy, nie mając pomysłu na inteligentną odpowiedź na słowa Remusa.
James podłożył ręce pod głową.
- To okropne - stwierdził spokojnie. - Nie będziemy się regularnie widywać przez całe dwa miesiące!
- Z tym akurat najmniejszy problem. Od czego jest sieć Fiuu albo Błędny Rycerz? - wtrącił Peter znad sznurowania swoich trampek. - Gdybyśmy byli mugolami, faktycznie moglibyśmy mieć problem ze spotkaniem...
- Nie filozofuj już tam - mruknął Syriusz. Stuknął głową w okno. - Dlaczego dzisiaj musi lać?!
- Mówiłem, że będzie burza - stwierdził z nutką samozadowolenia w głosie Remus.
James roześmiał się.
- Mamy własny, przenośny barometr!
- Co mamy? - powtórzył Syriusz, kierując na niego wzrok.
- Barometr to jest takie mugolskie coś do mierzenia ciśnienia - odparł Pettigrew, tłumiąc potężne ziewnięcie.
Syriusz przybrał nadąsaną minę.
- A co ma ciśnienie do burzy? - spytał jękliwie.
- Jak ma padać, to ciśnienie rośnie albo spada, nie pamiętam dokładnie - wyjaśnił James. - Tak przynajmniej mówił dziadek...
- Mojego zawsze łamie w kościach przed burzą - stwierdził spokojnie Peter.
- A mnie lekko boli w skroniach. Nie znaczy to przecież, że jestem barometrem, no! - burknął Lunatyk, kładąc się na plecach.
Chłopcy zachichotali.
- Ależ skąd, Luniaczku... - powiedział Potter.
Uchylił się przed poduszką.
Syriusz podniósł się z parapetu, podchodząc do Lupina. Uklęknął nad nim, po czym bez namysłu zrobił sobie z niego materac.
Blondyn stęknął cicho, czując na sobie ciężar ciała Blacka. Objął go jednak rękami i nogami, wciskając nosek w zagięcie między jego szyją, a ramieniem.
- Em... Chłopaki? - zapytał niepewnie Peter.
- Mmmm... - zamruczał Remus. - Jak ty ładnie pachniesz... Umyłeś się?
Syriusz żachnął się gwałtownie.
- Zaraz będzie patologia! - wykrzyknął, zrywając się.
Gdyby nie był opleciony kończynami Lunatyka, bez problemu by wstał.
Przetoczyli się obaj po łóżku, spadając z jego brzegu.
- Teraz to ja jestem na górze! - zapiał radosny głos blondynka.
- A tylko spróbuj mnie tknąć - syknął Syriusz.
- Że proszę?! Myślisz, że tylko tobie się należy odrobina przyjemności z życia?!
James plasnął się otwartą dłonią w czoło.
- Chodź, Peter. Zostawmy ich samych. Coś czuję, że albo skończy się to obustronnym gwałtem... Albo Remus odpuści i pozwoli Blackowi przejąć inicjatywę.
Następnie rzucił się do drzwi, by uciec przed każącymi dłońmi i nogami jego przyjaciół.
Peter spokojnie wyszedł za nim, życząc pozostałej, szamoczącej się na podłodze połowie Huncwotów dobrej zabawy.
Kiedy razem z Jamesem stali za drzwiami, usłyszeli jeszcze tylko głośny jęk Blacka:
"Ała! W dupę się walnąłem! Booooooli!...".
Stłumili wybuch śmiechu.
Kiedy stanęli już na korytarzu czwartego piętra, James doznał klasyku olśnienia.
Chwycił się za głowę.
- Nie oddałem McGonagall tej karty z wypisanymi zajęciami, na które chcę chodzić!
- To chodźmy do niej? - zapytał Peter, unosząc brwi.
Wsunął ręce do kieszeni, uprzednio bezmyślnie czochrając i tak potargane włosy.
- Faktycznie, nie pomyślałem o tym. - Nabrał powietrza. - Panno McGooonagaaaal!... - zapiał, kierując się w stronę jej gabinetu. - Pani psooooooo-ooor!
- Dlaczego: "Panno"? - spytał Peter, idąc obok.
James na chwilę zaprzestał nawoływanie.
- Przecież nie jest mężatką. Masz u niej szansę, Pączusiu... Ahahahaha! - rzucił się do ucieczki przed również ubawionym Pettigrew.

Drzwi od wagonów zamknęły się samodzielnie. Zebrani w pociągu uczniowie wsłuchiwali się przez pierwsze chwile w coraz szybsze stukanie.
Stuk, stuk, stuk, stuk...
Wielka, czarna lokomotywa szarpnęła sznur wagonów, powoli ruszając ze stacji. z komina wydychała coraz większe kłęby białej pary.
Długi gwizd.
- Znajdźmy sobie jakiś przedział. Nie chce mi się stać przez całą drogę - stwierdził Syriusz.
- Chodźmy na koniec - zakomenderował James.
Kilka minut później znaleźli jeden całkowicie wolny przedział, niemal na samym końcu pociągu. Wcisnęli się do środka, kufry ustawiając na środku. Zamknęli drzwi, po czym opadli ciężko na ławki.
Podobnie jak rok wcześniej, humory niezbyt im dopisywały.
- Może partyjkę Eksplodującego Durnia? - spytał po dłuższej chwili milczenia Peter.
Odpowiedziała mu cisza.
- Nie było pytania... - mruknął.
Huncwoci westchnęli ciężko, a następnie zanieśli się dzikim śmiechem.

The End. ^ ^

[ 13 komentarze ]


 
35. Wpis trzydziesty piąty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 09 Maja, 2010, 19:03

Notka może niezbyt długa oraz mało ambitna, ale jest. Chciałam jak najszybciej coś tu dodać, bo tu dość długo już nie ma wpisu.
Więc jestem, ła, ha, ha.



- Czołem, łobuziaku! - Andromeda stanęła za mną, zaczynając mnie zawzięcie czochrać.
Prychnąłem, opędzając się od niej rękami.
- Co, już wiesz, że dostałem od ojca za tego Snape'a, co?
Dziewczyna pokiwała głową z poważną miną. Nie nadaje się do udawania powagi. Wszystko zawsze psują jej wiecznie roześmiane oczy.
Westchnąłem ciężko, opierając rękę na stole, a podbródek na dłoni.
- Syriuszu, zabierz proszę łokieć ze stołu! - zawołała ciotka Druella.
Miałem ochotę odpowiedzieć jej, żeby spadała, ale jednak tylko posłusznie zabrałem owy nieszczęsny łokieć.
Lanie i tak już dostałem, nie miałem ochoty na następne. Niby ojciec walnął mnie tym pasem po tyłku tylko pięć razy, ale jego ciosy są naprawdę mocne...
- Nieładnie... Nie znasz etykiety? - zapytała, grożąc mi palcem. - No, no, Syriuszu... Przepraszam, znaczy, paniczu Black.
- Przestań - burknąłem.
Zachichotała.
- Chodź na górę, chcę ci powiedzieć o czymś bardzo ważnym.
Podniosłem się, odsuwając ze zgrzytem krzesło.
- Zachowuj się! - ofuknął mnie Cygnus.
Zacisnąłem dłonie w pięści, przygryzając sobie język, żeby nie odpysknąć. Czy oni wszyscy gapią się tylko na mnie?!
Łypnąłem wilkiem na wyprężonego jak struna, przylizanego Regulusa.
Nie kłócimy się, ale to nie znaczy, że umiemy się dogadać.
Jak ja nie znoszę tych ludzi! Z każdym razem, kiedy jestem zmuszony do ich towarzystwa, coraz bardziej mam chęć kazać im się odwalić. Przecież to nienormalne, żeby nie można było się swobodnie zachowywać!
I jeszcze ten wiecznie lecący w tle Beethoven... Nie no, mam dość. Jeszcze dodać, że uczą mnie grać to COŚ na fortepianie! Argh... Chociaż "Toccata d-moll" mi się nawet podoba. Jest taka... "Mroczna".
Wyszedłem więc z Andromedą z salonu, kierując kroki na trzecie piętro, do swojego pokoju. gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, rozejrzałem się po wnętrzu. Zwykłe przyzwyczajenie, nic więcej. Mało tego, odczułem dziką chęć zmienienia w nim czegoś.
Poczekam do wakacji, pomyślałem.
- Czymże to chcesz zaprzątnąć mą głowę?
- Tylko obiecaj, że nikomu nie powiesz - poprosiła, patrząc na mnie roziskrzonymi oczami.
Uniosłem obie dłonie w obronnym geście.
- A niech mnie woń mego domowego skrzata broni! O co chodzi?
- Muszę uciec z domu. Najpewniej zrobię to jutro w nocy.
Aż usiadłem.
- Czemu?
- Bo... Jejku, jakie to głupie i nieodpowiedzialne!
Skrzywiłem się.
- Niewiele ci brakuje do "mowy" naszych rodziców, wiesz?
- Wiem.
Milczeliśmy chwilę oboje.
- A czemu musisz uciec?
- Bo biorę ślub.
- Co?!
- No to! Nie mam innego wyjścia. Rodzice małżeństwo z Tedem może mi darują, jak i tę ucieczkę... Ale za dziecko by mnie chyba zabili.
Uniosłem brwi.
- A co dziecko ma do tego?
- To, że jestem w ciąży?
Zakrztusiłem się powietrzem.
- Że co?! Z kim?!
Plasnęła się otwartą dłonią w czoło.
- Cholera, Syriuszu! Właśnie dlatego muszę wyjść za Teda! Teddy już wie, ucieszył się... - Uśmiechnęła się, zerkając w okno. - To już drugi miesiąc. Właściwie wszystko jest już gotowe.... Musimy jedynie iść do Ministerstwa.
- I od tego będziesz mieć dziecko?
- Ech, Syri... Jak tobie wszystko trzeba po kolei tłumaczyć! Mam dziewiętnaście lat i dwa lata temu skończyłam Hogwart.
- No wiem.
- No i mieszkam z rodzicami, ale nieraz nocuję poza domem, u swojego chłopaka. Rodzice przełknęli to, że jestem z "mugolakiem", ale wiem, że na pewno szukają mi męża w tak zwanym naszym gronie. No i chyba wiesz, co nieraz robią dorośli? Przeważnie nocą.
- Śpią ze sobą?
- Nazwijmy to tak. W szczegóły nie będę się wdawać. Jeszcze dwa, trzy lata i sam będziesz wiedział, o co dokładnie chodzi.
Nachmurzyłem się, krzyżując ręce na piersi. A jak ja chcę teraz?
- No więc będziesz miała dziecko, tak? Wy oboje? I dlatego się żenicie ze sobą?
- Jak już, to bierzemy ślub, kochanie. I tak, właśnie dlatego.
Westchnęła ciężko, kryjąc twarz w dłoniach.
Milczałem dłuższą chwilę, słuchając, jak ciężko oddycha. Pewnie starała się nie rozpłakać. Zrobiłem zdziwioną minę.
- No i dlatego płaczesz? Chyba powinnaś się cieszyć, no nie?
- Niby tak - burknęła podłamującym się głosem. - Ale zwyczajnie się boję! Przecież to mimo wszystko są moi rodzice! Nigdy kobietą nie byłeś i nie będziesz, więc nie wiesz, jak to jest nosić w sobie kogoś, kogo z góry najważniejsze dla ciebie osoby znienawidzą!
Spojrzałem w podłogę. No tak. Doduś nigdy nie umiała nie przejmować się takimi rzeczami.
Podniosłem się ze swojego miejsca, podchodząc. Przytuliłem się do jej pleców, tak jak zawsze to robiłem, kiedy smutny byłem ja, albo ona.
- A ja się cieszę - stwierdziłem.
Spojrzała na mnie, odchylając głowę.
- Będę wujkiem - stwierdziłem, po czym zacząłem głupio chichotać. Pocałowałem ją w policzek.
- Nie, nie smuć się. Jak będzie trzeba, to mnie ściągnij jakoś, będę cię i widłami bronił, kuzyneczko.
Parsknęła, wyraźnie już podniesiona na duchu.
- Dziękuję, Syriuszu.
Skłoniłem się nisko, tak "etykietowo", powiem.

Syriusz przerwał czytanie, odkładając pamiętnik na kolana. Westchnął ciężko, przecierając oczy. Wsunął gruby notes pod materac swojego łóżka, słysząc kroki na schodach.
- Cześć! - krzyknął Remus, wpadając do środka.
- Cześć - odparł szarooki, uśmiechając się. Usiadł na poduszce.
- I jak święta? - spytał blondynek, kończąc taszczyć kufer na swoje miejsce.
- Aktualnie czekam na wieści od kuzynki.
- Dobre czy złe?
- Wolałbym dobre. Musiała uciekać z domu i wziąć ślub w tajemnicy przed rodzicami.
Remus posadził się na kufrze, unosząc brwi.
- Gdyż?
- Gdyż jest w ciąży ze swoim chłopakiem. A on jest z mugolskiej rodziny.
Lunatyk przechylił głowę.
- To trzeba zaraz z domu się zawijać i żenić w tajemnicy? Przecież jej rodzice powinni się ucieszyć!
Syriusz parsknął.
- Naprawdę, chciałbym, żeby moja rodzina miała twoje podejście do tego typu spraw, Luniaczku. Już nawet nie chodzi o to, że zachowała się jak zwykłe uliczne pannisko i poszła z kimś do łóżka przed ślubem. Nic by jej nie zrobili, gdyby to był na przykład syn Chrouchów, Lestrange'ów czy kogoś w ten deseń.
- Ach - mruknął blondynek. - Więc to pochodzenie stanowi tu problem?
Syriusz skinął głową z kwaśną miną.
- No, to Syri - powiedział dziarsko Remus. - Jak będziesz do niej pisał, to pozdrów ją ode mnie.
Black wyszczerzył zęby.
- Na pewno.
- James kiedy wróci? - zmienił temat Lunatyk.
Black spojrzał na zegarek. Zerwał się.
- Cholera! Pewnie są już z Peterem na stacji w Hogsmeade!
- No, to do sali wejściowej! - krzyknął blondynek.
Obaj rzucili się do drzwi. Przepychali się chwilę w progu, śmiejąc się i szarpiąc po przyjacielsku. W pewnym momencie Syriusz odsunął się, wykonując zapraszający półukłon w stronę wyjścia.
- Panie przodem, madame.
Remus, zamiast się obrażać, jedynie zadarł głowę do góry, wystawiając do Syriusza dłoń.
Starając się nie roześmiać, Black musnął wargami wierzch owej drobnej ręki.
Lunatyk przyłożył rękę do piersi, po czym balansując biodrami, opuścił dormitorium.
Syriusz wyszedł za nim.
- A tobie jak minęły święta? - spytał Syriusz, kiedy szli korytarzem piątego piętra.
- Nieźle. Nie wiem tylko, dlaczego kosmici na początku zawsze zaczynali ryczeć, kiedy któregoś brałem na ręce.
- Bo ty złą mocą jesteś - parsknął Black.
- Ja? Jam biały rycerz, zabijający wredne smoki i ratujący księżniczki z opresji!
Roześmiali się.
- Pewnie cię nie pamiętały, albo coś.
- Być może. A jak się zmieniły! Wcześniej takie chude były, a teraz to takie dwa, tłuste bąble! Pierwszy raz jak usłyszałem jakieś bulgotanie i skrzeki to się przestraszyłem, a dopiero po chwili do mnie dotarło, że pewnie te gluty coś do siebie mówią. Ciekawe tylko, czy ot tak sobie piszczą, czy naprawdę rozumieją, co się do nich mówi... Jo jakie ma już włosy... Za uszy normalnie. Jacob to ma prawie całkiem łysą czaszkę. W ogóle jakiś dziwny, oczy ma takie wielkie, że się zląc można. Raz siedzę na podłodze w salonie i układam puzzle, nie kontaktując ze światem. Nagle tylko słyszę: "Głu-gu". Mało z gaci nie wyskoczyłem, jeszcze mnie coś za ramię złapało.
- Mama?
- Uhm. Wcisnęła mi Jo. W ogóle ją bardziej lubię, nie wiem, czemu. Mamy nawet podobne inicjały! Ona z drugiego imienia. R.L! - powiedział, po czym parsknął. - Taka fajna jest... Postawiłem ja na podłodze. Znaczy, postawiłem... Trzymałem tak, że nóżki dotykały jej podłogi. Gapi się na mnie i przebiera nogami. Jeszcze coś gadała po swojemu roześmiana. A ten ząb... - zachichotał do siebie.
- A tak ich nie lubiłeś - przypomniał Syriusz.
Remus uśmiechnął się lekko.
- Wiem. Ale jak na nie patrzę, to nie potrafię się zmusić do żadnej złej myśli na ich temat. No, może kiedy budzę się w nocy i słyszę, jak się drą... To wtedy jestem zły. Ooooj, barrrdzo zły...
- I co robisz? - zapytał wesoło Syriusz, popychając drzwi od sali wejściowej.
Wyszli na dziedziniec.
- Warczę w poduszkę.
Obaj wybuchli głośnym śmiechem.
- Chłoopcy! - zawył Potter, doskakując do nich zza fontanny. Rzucił się obojgu na szyję, aż stuknęli się głowami.
James i Syriusz przestali się śmiać w mgnieniu oka, ową energię przeznaczając na odwzajemnienie uścisku Jamesa.
- Peter już idzie! - zawołał rozentuzjazmowany James.
Jak na zawołanie, kilka metrów od nich pojawił się Peter, wchodząc na dziedziniec.
Pozostała część Huncwotów, matematycznie trzy czwarte, puścili się zdziwieni. Popatrzyli na Perera, wysoko unosząc brwi.
- Co jest?
- Matka się żeni. Czternastego lutego.
- Ou. Romantyczna data - zauważył Remus.
Peter prychnął, ze złością ściągając czapkę z lekko rudawych włosów.
- To będą najdurniejsze walentynki w moim życiu! - zawołał zdenerwowany.
- No, ale nie ma co stać w zimnie. Opowiemy sobie swoje smutki na górze - zakomenderował James, wskazując palcem niebo. - W naszej wieży. Zresztą, inni uczniowie idą. Poza tym, mam coś ze sobą...

- Nie no, to już jest ewidentne przegięcie. Znowu chcecie pić?! - zawołał Lunatyk.
- Remi, zauważ, że tym razem to tylko trzy butelki na cztery głowy. Nie wykręcisz się tym razem, Damo - parsknął Syriusz.
James klepnął go w plecy.
- Popieram!
- Nigdy nie piłem - mruknął blondynek, siadając na kufrze.
- No, to, Słońce, wypijesz z nami pierwszy raz!
Godzinę później, butelki przyniesione przez Jamesa leżały pod łóżkiem, a chłopcy siedzieli na swoich posłaniach, rozmawiając. Żaden z nich nie czuł się jakoś inaczej, poza ogarniającą ich, dość dziwną wesołością.
- Nie, ja muszę do łazienki, z pół godziny już trzymam! - poskarżył się głośno Remus.
- Idź, broni ci ktoś? - zapytał Peter, nagle stwierdzając, że mu ciężko, więc przechylił się na plecy, padając na nie płasko. Usta same rozciągnęły mu się w uśmiechu, kiedy przez chwilę miał wrażenie, że znajduje się w tunelu czasowym, lecąc do tyłu. Zamknął oczy, wzdychając cicho.
- Nie - przyznał Luniaczek. Wstał zamaszyście.
Świat zawirował, przez chwilę nie wiedział, gdzie góra, a gdzie dół. Mając wrażenie, że nie czuje odczuć swoich, tylko w jakiś sposób osoby stojącej obok, zachwiał się, rozkładając ręce i stając na jednej nodze. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Przewrócił się, nie do końca będąc tego świadomym.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytał James, wychylając się ze swojego łóżka.
- O ja! - zawołał rozłożony na podłodze blondynek. Dopiero teraz dotarło do niego, że już nie stoi, a leży.
Syriusz wybuchł śmiechem.
- A mówiłem, że będzie super? - zapytał roześmiany, unosząc się na łokciach. Zamachał zgiętymi w kolanach nogami, wsuwając do ust czekoladkę z cherry.
- Mówiłeś - przyznał. Z cichym stękiem przekręcił się na brzuch, z trudem unosząc na łokcie i kolana. - Na nogach nie dotrę! - jęknął.
James parsknął śmiechem.
- Trudno! Zasuwaj, jak możesz.
- Tylko żebyś go chwycić zdołał! - wydusił Peter, na co reszta ryknęła głośnym śmiechem, z Lunatykiem na czele.
- Zrobię co w mojej mocy! - odkrzyknął, chwiejąc się.
Syriusz zaśmiał się w pościel.
- No i do sedesu traw.
- Dla ciebie wszystko, Łapciu!
- Hę? Czemu niby "łapciu"? - zdziwił się Potter, nim zdążył to zrobić Syriusz.
- Te łapki na szybie mi się przypomniały. No, ale nie ważne. Trzymajcie kciuki, plemię! Muszę sikuuu...
Słuchając śmiechu przyjaciół, brzmiących jakby on siedział pod wodą, nie bez trudu, raz po raz zbaczając z drogi obranej do kołyszących się drzwi, doczołgał prawie że się do łazienki.
- Uch, chłopaki... Ja odpadam. Spać mi się chce - stwierdził Pettigrew z ciężkim westchnieniem. - I głowa zaczyna mnie boleć!
- A mi strasznie chce się pić... - westchnął James. Rozejrzał się, chwiejąc na przyklęku. - O! - burknął, dostrzegając dzbanek z wodą. Wychylił się w jego stronę, ale jego ręka przecięła jedynie powietrze, kiedy machnął nią, próbując chwycić ucho naczynia. Mruknął coś niezadowolony, przysuwając się bliżej. Złapał dzban i przygarnął go do siebie, podkulając jedną nogę. Przyłożył brzeg szklanego wyrobu do ust, stanowczo zbyt gwałtownie wyginając jego dno do góry. Zawarta w nim ciecz wylała się z chluśnięciem na okularnika, co sprawiło, że Black prawie udusił się kolejną czekoladką, kiedy zaczął się śmiać. Kaszlał i parskał w otwartą dłoń, dopóki nie odkrztusił nieszczęsnego łakocia. Popatrzył na niego z obojętną miną, po czym zaczął zlizywać czekoladę ze swej skóry.
Peter nie otworzył oczu ani nie spojrzał w ich stronę, kiedy rozległ się ryk - bo zwykłym śmiechem tego nazwać raczej się nie dało - Blacka. Leżał z rozłożonymi rękami, czując tak przyjemną niemoc w ciele. Uśmiechnął się lekko do siebie, mając lekkie zawroty głowy i brak chęci do czegokolwiek. Jedyne na co nabierał ochoty, to na sen.
Nie odmawiał sobie długo.

Pić! - to była pierwsza myśl po przebudzeniu. Mało tego, prawie nie pamiętałem wczorajszego wieczora. Mamo i tato w Szkocji - schodzę na złą drogę. Szczerze liczę, że nigdy się o tym nie dowiecie...
Ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie spałem na swoim łóżku, tylko dziwnie przewieszony przez kufer Petera. Zsunąłem się z niego na podłogę, wydając z siebie cichy świst.
Podniosłem się i nadal lekko chwiejąc, podszedłem do swojej szafki nocnej i wyjąłem z niej butelkę soku. Wypiłem wszystko za jednym zamachem. Wszystko zdawało się być lekko zamulone i jakby wolniejsze.
- Więc tak wygląda kac? - zapytałem cicho samego siebie, przechylając głowę. Nie bolała mnie wcale. No, może jednak odrobinę w skroniach...
Odgarnąłem za uszy długie, miodowe włosy, wzdychając głośno. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że ból głowy nasilił się nieco, rozgarniając aż na czoło.
- Uch... - stęknąłem, po czym przewróciłem się na plecy, kładąc się już na swoim łóżku.
Odpowiedział mi cichy pomruk Czarnego.
Jeśli tak kończy się każe spotkanie z alkoholem, to po co w ogóle go pić?...
Przyłożyłem swoje chłodne palce do skroni.



* * *


Śmiechy i krzyki dzieci. Odgłosy biegania, tupania, jakieś niezrozumiale wykrzyczane wyrazy.
Własny, cichy oddech w uszach i nieustający ból lewego ramienia. Piecze, strasznie piecze.
Łzy skapują z łagodnego łuku podbródka na puchatą wykładzinę świetlicy.
Usiadł w kąciku, za szafą, pod samą ścianą. Z tego miejsca nie było go widać.
Podciąga nóżki do piersi, obejmując je ramionami. Chwyta się za kostki, czoło opierając na kolanach. Wzdycha cicho, ze smutkiem.
Niedaleko niego spadł drewniany klocek, rzucony przez jedno z dzieci.
Nie poruszył się. Bo po co?
Dalej siedział, niewzruszenie nie pozwalając sobie na najmniejsze drgnięcie.
Bolało go to ramię.
Podniósł głowę, kierując na przeciwległą ścianę spojrzenie dziwnych, nienaturalnie żółtych oczu. Nie wyglądały zachęcająco. Takie... odpychające, wręcz obrzydliwe. I ten ciągle pretensjonalny, zbuntowany wzrok nieustannie rozzłoszczonego dziecka. Ich wyraz nie zmieniał się, mimo iż buzia pozostawała spokojna.
Nic nie był w stanie nic na to poradzić. Naprawdę by chciał bawić się i budować zamki z klocków razem z innymi dziećmi, ale one wyraźnie go unikały. A jak już przebywały w jego towarzystwie, to ciągle robiąc mu na złość.
Nie chciał atakować, czy bezsensownie się rzucać. Przecież nie był u siebie, to nie był jego dom.
A walka na terenie wroga przeważnie kończy się porażką.
A on bał się przegrać. Wiedział, że jest sam, bo oni wszyscy byli inni od niego. Nie, chwilę... Oni wszyscy byli tacy sami, normalni. To on był dziwny.
Sam to wiedział.
A przed innymi trzeba się bronić. Oni bronili się przed nim, a on bronił się przed nimi.
I koło się zamyka.
Był sam.
Mimo iż miał dopiero pięć lat, już był sam.
I prawdopodobnie tak miało być już zawsze.


* * *


Pięcioletni chłopiec z czarnymi, nigdy nie obcinanymi włoskami idealnie zaczesanymi do tyłu stał na palcach przy oknie, jedną rączką trzymając się parapetu, a w drugiej ściskając porcelanowego rumaka. Wyglądał niecierpliwie na ulicę, czekając na przybycie swojego ulubionego wuja oraz starszych kuzynek. Były dla niego jak siostry, wszystkie trzy.
Bella miała czternaście lat, Andromeda jedenaście, a Narcyza dziesięć.
- Maamo! - zawołał, odwracając głowę w stronę drzwi. - Kiedy oni wreszcie przyjadą?!
- Niedługo, synku - odparła jego matka, Walburga, wchodząc do pokoju z czteroletnim Regulusem na rękach. Postawiła swojego młodszego syna na podłodze, gładząc go jeszcze na odchodne po ciemnych kosmykach na głowie.
Syriusz odsunął się od okna, odwracając w stronę biegnącego do niego brata. Odstawił konika na podłodze, po czym rozłożył ręce, rzucając się na Regulusa całym ciałem. Chłopcy z dzikim krzykiem padli na podłogę, zaczynając się czochrać i piszczeć, wierzgając nóżkami.
- No, tylko bez szaleństw! - zawołała kobieta, machając im palcem. - Nina! - rzuciła w przestrzeń, a u jej stóp z trzaskiem pojawiła się stara już skrzatka, kłaniając się nisko. - Przypilnuj ich - rzuciła krótko, po czym wyszła.
Nina popatrzyła na leżących na podłodze w milczeniu braci.
- Poszła już? - zapytał Syriusz konspiracyjnym szeptem, przykładając skulone dłonie do kącików ust.
Skrzatka potulnie skinęła głową.
- Uaaa! - zawył w odpowiedzi szarooki, wyrzucając ręce służące za lepkie macki nad głowę, ponownie atakując brata. Regulus zawył, zasłaniając twarz dłońmi.
- Miało być cicho! - huknął głos Oriona z sąsiedniego pokoju.
Chłopcy ponownie zamilkli. Po krótkiej chwili spokoju, Syriusz zaczął w milczeniu kąsać ramię brata, na co ten zalał się łzami. Psia Gwiazda odsunęła się z niezadowoloną miną.
- Z tobą, to nie ma zabawy! - oświadczył święcie urażony, przeciągając głoski. Krzyżując rączki na piersi, zadzierając głowę, odszedł w stronę kanapy, tupiąc głośno. Wgramolił się na mebel, obrażony chowając twarz w skórzanym obiciu leżanki.
Bardzo podobał mu się ten materiał. Był tak miękki i delikatny, w dotyku nawet przypominał wodę. Kiedy kładło się na nim koc albo dużą poduszkę, można było udawać, że jest się piratem poszukującym skarbów, płynącym dzielnie na swym niezatapialnym okręcie. Często się tak bawił. Stawał na owym kocu, unosząc nad głowę niewidzialną szpadę i krzyczał, że widać już ląd, że ta ziemia na pewno będzie jego.
Że zdobędzie wszystkie jej skarby.
Kiedy dobijał do brzegu, zeskakiwał z kanapy i "walczył" z Regulusem bronią, która tak naprawdę nie istniała. Kiedy już pokonał swojego młodszego brata, grającego rolę nieprzyjaznego tubylca, związywał go "na niby" i ładował na swą łódź. Potem zabierał szkatułkę z kredensu, w której był ozdobny, złoty naszyjnik z czerwonym kamieniem i zabierał ze sobą. Następnie, kiedy już wrócił do swej rodzinnej wyspy, biegł do matki, by jej owy naszyjnik podarować.
Często się tak bawił.
Nie rzadko dawał go również Andromedzie. Albo zwyczajnie bawił się również z nią, wymyślając sobie świat z baśni. Meble stawały się zaczarowanymi, mówiącymi drzewami znającymi prawdę tego świata, dywan był wysoką po kolana trawą, zasłony stanowiły ciężkie do przebycia chaszcze, a Andromeda księżniczką uratowaną przez niego przed smokiem i trollami. W nagrodę za ratunek zawsze dostawał całusa w policzek.
Czasem miał do uratowania dwie królewny. Miał wtedy za towarzyszkę Bellatriks. Razem przedzierali się przez nieprzyjazne puszcze i dzikie stepy, stawiając czoła wyimaginowanemu upałowi oraz zagrożeniom istniejącym tylko w ich dziecięcej wyobraźni.



* * *


Zielona trawa, błękitne niebo oraz białe, białe chmury.
Wszystko takie soczyste i z głębią.
Wiosna.
- W końcu połowa kwietnia! - westchnął Remus, upuszczając torbę na trawę. Usiadł na murawie, podpierając się rękami za plecami. - Jeszcze tylko maj, czerwiec i do domu.
- No, to jakby powiedzieć, dwie klasy mamy za sobą - stwierdził James, sadowiąc się obok.
Remus uśmiechnął się szeroko.
- Ha, ha. Rodzice nie będą mogli mi już mówić, że jestem mały! Przecież mam już trzynaście lat. To coś znaczy, nie?
- Mi do trzynastki brakuje jeszcze trochę, ale popieram - powiedział wesoło Syriusz. Usiadł po turecku obok nich, kierując spojrzenie na taflę jeziora.
Promienie słońca tańczyły na niemarszczonej dmuchnięciami wiatru gładzi, rażąc w oczy i mieniąc się zachęcającą jasnością.
- Wlazłbym do tego niego - stwierdził Peter.
- O, to zaraz pójdziemy! - zakomenderował Potter.
- O nie! - zawołał ze śmiechem Remus. - Jak ostatnio przystałem na twój genialny pomysł, to cały dzień chodziłem nieprzytomny!
- A poza tym, ominęła cię świetna zabawa, bo później nie pisałeś się zasadniczo na nic - zauważył Black. Wyjął z torby paczkę paluszków.
- No pewnie, uniknięcie o włos wypadnięcia z wieży astronomicznej to rzeczywiście świetna atrakcja.
- Och, tak! - przytaknął żywo Syriusz, wymachując przekąską trzymaną w dłoni. - To było świetne! Ten zastrzyk adrenaliny, no coś pięknego!
Remus pokręcił z uśmiechem głową. Klepnął Syriusza w ramię.
- Ech, Syri, nasze światopoglądy znacznie się różnią, tak samo jak i spojrzenie na to, co jest piękne. Dla ciebie wspaniałe są żywe emocje pod wpływem nagłej sytuacji, nierzadko niebezpiecznej. Ja wolę wyłożyć się w trawie z rękami pod głową i patrzeć, jak chmury ganiają się po niebie. Całe dnie mógłbym tak smakować kolejne chwile, patrząc w ten masyw soczystego błękitu - powiedział spokojnie, bawiąc się swoimi włosami rozwiewanymi przez czeszący je lekko wiatr.
Black przechylił głowę.
- Nie twierdzę, że nie lubię się tak wywalić, jak ty. Nie chciałbyś czasem zaszaleć, tak naprawdę? Wiesz, zrobić czegoś niebezpiecznego, od czego czujesz, jak balansujesz na swej linie życia, z sercem krzyczącym ci w piersi?
- Chłopaki, mam dla was radę. Przestańcie czytać Shakespeare'a - wciął się Potter. Potrząsnął głową. - Jak was teraz słucham, to boję się o swój intelekt.
- Intelekt - parsknął Peter.
Nim Potter zdążył wziąć zamach, by go przywołać do porządku lekkim ciosem, Remus klasnął w dłonie, wybuchając śmiechem.
- O tuż to, Peter! O tuż to!
Syriusz również się roześmiał.
- Milcz, Potter - fuknął Lupin, kiedy opanował radość. - Tu rozmawiają stworzenia inteligentne.
James i Peter wymienili spojrzenia.
- Niech sobie gruchają, gołąbeczki. Chodź do wody - stwierdził okularnik.
Obaj zerwali się, nim pozostała dwójka Huncwotów zdążyła się na nich rzucić. Puścili się biegiem w dół zbocza, pozwalając, by głośny, radosny okrzyk wyrwał się z ich młodych piersi.
- A więc - podjął na nowo Remus, zakładając nogę na nogę i przybierając wyniosłą minkę. - Wracając do tematu... To owszem, również chwilami miewam takie chęci, chociaż zwyczajnie boję się o swoje życie, Syri.
Black roześmiał się.
- Nie przesadzajmy. Nie zginiesz, jeśli pozwolisz sobie na trochę szaleństwa. Mi w domu ostro tego zakazują, chociaż popuszczali mnie i bratu, kiedy byliśmy mali.
- A do kiedy byliście mali? - zapytał blondynek.
- Cóż... U nas jest taka jakby tradycja, że syn "dorasta" do nauki tak zwanego godnego zachowania wraz z siódmymi urodzinami. Na znak tego pierwszy raz w jego życiu obcina mu się włosy.
- Co? - parsknął Remus. - Że dopiero jak stuknąłeś siódemkę, to ci przycięli te frędzle?
Szarooki pokiwał głową.
- To była rzeź. Najpierw trzeba było mnie złapać.
Obaj wybuchli głośnym śmiechem.
- Ja właśnie od siódmego zapuszczam. Wtedy to pierwszy raz powiedziałem tacie: "Nie!", kiedy chcieli mnie zabrać do fryzjera. No i tak zostało do dziś... - Westchnął, udając rozrzewienie do swych wspomnień. - Tylko dwa razy pozwoliłem je podciąć.
- No i masz - zachichotał Syriusz, ściągając gumkę z jasnych pasm włosów Lupina. Rozsypały się lśniącą w słońcu złotem kaskadą po ramionach i części pleców. - Jeszcze z dziesięć centymetrów i będą do łokcia!
- Ma to swoje dobre strony. Założę spódniczkę, podkolanówki i mogę udawać dziewczynkę...
Znów zaczęli się śmiać. Położyli się na plecach. Swoimi ciałami utworzyli ciągłą, ponad dwumetrową linię, jeden drugiemu kładąc głowę na ramię. Lunatyk urwał kilka ździebeł trawy, zaczynając je obracać w palcach. Obaj spojrzeli w górę, na niebo i słońce przedzierające się przez konary buku, pod którym byli. Na wszystkich gałązkach były już małe listki.
- Ładnie - stwierdził Lupin. - Tylko zdjęcie ustrzelić.
- To strzelaj - mruknął Syriusz, zamykając oczy.
Remus ułożył pistoleciki z dłoni, celując w górę. Udał dwa odgłosy strzału, po czym zdmuchnął palce.
- I po sprawie.
Black jedynie uśmiechnął się leniwie.
- Ooouch, moje słodkie kochanie! przykrzyło ci się beze mnie? - usłyszał nagle nad sobą, po czym poczuł strumień wody na twarzy.
Krzyknął, zrywając się.
- Potter, debilu!
- Te codzienne przyjemności, dla których warto żyć! - zarechotał okularnik.
- Zabiję!!!
Rzucił się za nim w pogoń.
Remus podniósł się do pozycji siedzącej, rozcierając tył głowy.
- Nie kąpiecie się? - spytał Petera.
Chłopak pokręcił głową.
- Za zimna woda.
Spojrzeli ws stronę jeziora. Z odległości, w której się znajdowali, dokładnie widzieli, jak James wbiega do jeziora, a Syriusz za nim. Chwile później, zamiast swoich przyjaciół, widzieli jedynie wzburzoną wodę.
Peter westchnął ciężko.
Remus wstał szybko.
- Czekajcie na mnie! - ryknął, bez namysłu puszczając się biegiem w dół zbocza.
Ledwo nadążał przebierać nogami, kiedy zbiegał z tej dość stromej góry. Woda była coraz bliżej i bliżej, grunt uciekał mu spod nóg, pęd wiatru rozwiewał mu włosy. Nie myśląc zbytnio, co robi, rozłożył ręce, odchylając głowę do tyłu. Zaczął się głośno śmiać.
Po prostu nie mógł się powstrzymać.

[ 7 komentarze ]


 
34. Trochę tego, trochę tamtego.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Piątek, 09 Kwietnia, 2010, 21:55

Przepraszam, że tutaj notki dodaję tak... No cóż. Rzadko. Nie moja wina, że łatwiej pisze mi się wpisy w pierwszej osobie. Jakoś tak mam.
Na opowiadanie muszę mieć pomysł.
I mam ogólnie: Co powiecie na to, bym nie pisała jedynie tego, co dzieje się u nich teraz, lecz też to, co było kiedyś? Tak kiedy byli dziećmi, zanim się znali?
Z dedykacją dla Łapomanki. :D



Czwartkowy wieczór.
Niska dziewczyna z kasztanowymi włosami i zielonymi oczami stała w zapełnionym uczniami pokoju wspólnym przed Huncwotami, zaciskając małe dłonie w pięści. Była wściekła.
Strasznie, strasznie wściekła.
Mierzyła ich rozjuszona wzrokiem, nie mogąc pojąć, w jaki sposób ta czwórka całkiem fajnych chłopców mogła tak skrzywdzić inną osobę.
We czterech na jednego.
Na Severusa Snape'a.
Jej przyjaciela.
- No więc? - warknęła. - Możecie mi to panowie wyjaśnić?
- A co tu do wyjaśniania? - prychnął Syriusz. - Nudziliśmy się, więc...
- NUDZILIŚCIE?! - wrzasnęła.
- Nie drzyj się, kretynko! - syknął Potter. Jego dłonie również zacisnęły się konwulsyjnie. - Niby kim ty jesteś, żeby prawić nam kazania?!
- Evans Lilyanne, gdybyś nie pamiętał, idioto!
- Odezwała się ta mądra - prychnął pod nosem Peter.
Evans wycelowała w niego palec.
- Żebyś ty chociaż miał odrobinę oleju w głowie!
- Bronisz Ślizgona? - zapytał z kpiną w głosie James.
- To mój przyjaciel, Potter! Nie ma znaczenia, do jakiego trafił domu!
- Jasne...
- Sam właśnie wykazujesz, że twoja inteligencja nie odrasta od podłogi! - wydarła się ruda.
- Nie krzycz, głupia, bo mi uszy pękną - syknął Remus, czując pulsujący ból w skroniach. Na jutrzejszą noc wypadała pełnia...
Lily zamrugała szybko.
- Ty też stajesz po ich stronie? - burknęła, łypiąc na niego niezbyt przychylnie.
Remus spojrzał wymownie w sufit.
- O ile się nie mylę, to Severusek zdążył ci już wypaplać, że ja również tam byłem. Nie widzę więc powodu, bym miał się teraz zapierać czy zjeżdżać ich. - Wskazał gestem na resztę Huncwotów. - Sam przecież lepszy nie jestem, nie?
- Właśnie tak myślałam, ale się zawiodłam!
- Pozory mylą, złoto moje - mruknął Peter.
- Nie nazywaj mnie tak! - warknęła.
- Dobra, chłopaki, chodźmy, szkoda mi czasu na tę rudą szlamę - syknął Syriusz, wsuwając ręce do kieszeni.
Remus spojrzał na niego szybko, marszcząc czoło.
Lily nadęła się ze złości i szoku, na chwilę tracąc mowę.
- Jak ty mnie nazwałeś, Black? - zapytała zadziwiająco spokojnie, kiedy odzyskała głos.
- Głucha jesteś, czy masz uszy nie domyte? - prychnął Czarny. - Nazwałem cię szlamą.
- Szlamą?
- Tak. Wiesz, takie małe, nic nie warte, nikomu nie potrzebne plugawe coś z brudną krwią.
Trzask!
Syriusz zachwiał się lekko, szybko przykładając dłoń do uderzonego przed chwilą policzka.
Lily syknęła, chwytając się za nadgarstek. Przygięła się nieznacznie do przodu. Uderzyła Blacka tak mocno, że zabolała ją ręka.
Black powoli na nią popatrzył, przymrużając oczy. Wyciągnął rękę, chwytając ją mocno za ramię.
- Syriusz! - krzyknął Peter.
Black odepchnął go, mocniej zaciskając palce na ręce Gryfonki.
- Nigdy więcej nie podnoś na mnie ręki - powiedział cicho, lecz wyraźnie, patrząc jej w zaszklone łzami złości oczy.
Ściskał ją stanowczo zbyt mocno. Straciła czucie w palcach.
Puścił ją, odpychając od siebie.
- Idź do tego twojego zasmarkanego przyjaciela. Leć, pewnie już na ciebie czeka. Zapewne się stęsknił. No idź do tego śmiecia! Jesteś warta tyle samo, co on - rzucił rozjuszony.
Remus nabrał powietrza.
- Syri, naprawdę zaczynasz przeginać...
Peter skinął głową.
Black roześmiał się szyderczo.
- Przeginać? Mówię jej, co myślę. Oboje są kompletnymi zerami.
James westchnął ciężko.
- Chodźmy. Szkoda na nią czasu.
Black po raz ostatni otaksował Lily pogardliwym spojrzeniem, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę dormitoriów, z Potterem idącym dwa kroki dalej. Peter po chwili wahania pobiegł za nimi.
Remus patrzył na nią przez chwilę, po czym również się odwrócił i odszedł w ślad za Huncwotami.
W pokoju wspólnym panowała cisza, mimo iż przez cały czas był pełen uczniów.
Evans zamknęła oczy, a po policzkach popłynęły jej łzy.
Do tej pory, najgorszą rzeczą, jaką usłyszała od jakiegokolwiek chłopaka było to, że jest niemądra i zrobiła coś głupiego.
A teraz?...
Odwróciła się, wybiegając z salonu na korytarz.


* * *


Szczupłe palce drobnej dłoni, na której widniał zabliźniony już symbol "H", miarowo gładziły biało-czarne futerko szczura o imieniu Seisi. Ich właściciel patrzył przy tym nieobecnym wzrokiem w okno, do połowy zalepione padającym w nocy śniegiem. Chmury pokrywające niebo jasno mówiły, że nie zamierzają na tym poprzestać.
Ciężkie westchnięcie przerwało panującą w dormitorium nieprzyjemną ciszę.
- To ja idę - mruknął blondynek o złotych oczach. Zsunął się ze swojego łóżka, odkładając uprzednio na poduszkę szczura.
Seisi uniósł się lekko, machając miarowo różowym noskiem. Węszył zawzięcie. Węszył i czuł, że z tym chłopcem, który zabrał go z tego głupiego, tekturowego pudełka, coś jest nie tak.
- Musisz? - zapytał cicho James, odkręcając się do niego przodem na materacu. Black podniósł się ze swojego kufra, podchodząc do posłania Lupina. Wziął szczura do ręki, opadając na zmiętoloną kołdrę.
- Przecież wiesz, że tak... - odparł cicho. Nie patrzył na nich. Nie potrafił.
Pettigrew westchnął.
- A szkoda. Tak to przynajmniej można mieć nadzieję, że to wszystko wcale nie musi się stać - powiedział powoli.
- Taki mało śmieszny żarcik. Wiesz, o co chodzi? - zapytał nieśmiało szarooki, bezwiednie przesuwając palce po długim ogonie małego przyjaciela jego przyjaciela, który zaczął ładować mu się do rękawa, łaskocząc szybkim oddechem i zimnymi łapkami.
Remus skinął głową.
- Wiem... - szepnął. Odwrócił się, podchodząc do drzwi.
- Będziemy na ciebie czekać, Remi! - powiedział Potter.
Syriusz skinął głową.
- Będziemy z tobą cały czas, Luniaczku. Nie fizycznie, oczywiście.
- Wiesz, mentalnie. Wyobraź sobie, że trzymamy cię za ręce, dobra? - zapytał Peter.
Remus przytaknął, czując rosnącą w gardle, dławiącą gulę. Sięgnął do klamki, nieco zbyt gwałtownie pociągając do siebie drzwi.
Wyszedł na schody, zamykając za sobą portal. Oparł się o ciężkie, drewniany portal, zamykając oczy. Zacisnął ręce w pięści, podnosząc głowę. Westchnął ciężko, starając się tym jakoś osuszyć zbierające się pod powiekami łzy.
"Tak to przynajmniej można mieć nadzieję, że to wszystko wcale nie musi się stać... Taki mało śmieszny żarcik."
Niechętnie opuścił wieżę, powłóczystym krokiem kierując się do skrzydła szpitalnego.

Black oderwał ucho od dziurki od klucza.
- Poszedł - stwierdził. Wyjął różdżkę z kieszeni. Stuknął nią w zamek, wymawiając formułę zaklęcia zamykającego.
Klamka zadygotała, rozbłyskując złotym światłem. Znów znieruchomiała, wyglądając tak, jak zawsze.
Peter wyczołgał się spod swojego łóżka, wyciągając spod niego i sterty brudnych ubrań grubą książkę obitą w ciemnobrązową skórę. Otrzepał ją pobieżnie, podchodząc do Pottera.
- To na czym skończyliśmy? - zapytał James, siadając na swoim posłaniu.
Syriusz doskoczył do niego w kilku susach, po drodze porywając pudełko Kociołkowych Piegusków.
- Na rozdziale piętnastym. "Sposoby określenia animagicznej formy".
- To dawaj na głos - zarządził Black, rozkładając się wygodnie. Podłożył ręce pod głowę, wlepiając wzrok w baldachim.
James odchrząknął, zaczynając czytać:
- "Wybieranie animagicznej formy to jeden z ważniejszych punktów szkolenia na animaga. Nie może być ona pod żadnym pozorem przypadkowa; zwierzęca forma winna zgrywać się z cechami charakteru, genetycznymi bądź fizycznymi..."
Syriusz wybuchł śmiechem.
- Ciekawe, jak!
- Cicho, słuchaj dalej...
Szarooki posłusznie zamilkł.

Lunatyk zamknął za sobą drzwi pokoju, w którym zawsze się przemieniał. Był on zdecydowanie najprzytulniejszy, pomimo panującego w nim przenikliwego chłodu i okien zabitych deskami.
Podszedł do łóżka z porozpruwaną, potarganą pościelą, opadając na nie ciężko. Sfatygowane sprężyny jęknęły pod jego ciężarem.
Ponownie ciężko westchnął, obejmując się ramionami. Po chwili zdjął buty i wsunął je pod łóżko. Reszty ubrań nie ściągał. Specjalnie założył za duże spodnie od dresu i starą, wypłowiałą koszulkę. Nie miał ochoty dodatkowo marznąć, czekając na przemianę.
Położył się na plecach, wlepiając wzrok w sufit.
Ignorując fakt, że zbiera mu się na wymioty i że coraz ciężej mu oddychać, lekko się uśmiechnął. Przymknął oczy.
Miła świadomość - świadomość tego, że ktoś na niego czeka i martwi się. I że to nie są jego rodzice.
Ponownie popatrzył w sufit.
Wzdrygnął się, kiedy przyspieszył mu puls.
- Już czas... - szepnął do samego siebie. - Trzymacie mnie za ręce, tak?...
Położył dłonie wzdłuż ciała, zaciskając powieki. Nie chciał patrzeć, jak obraz zlewa się po bokach, jak kolory jaskrawieją, by z wolna przybrać odcienie czerwieni. Starał się jednak zmusić swoją wyobraźnię do posłuszeństwa, naginając ją do prośby Pettigrew.
Chwilę później podniósł rękę do ust, wsuwając między wargi zmiętą chusteczkę, którą kilka minut wcześniej wyjął z kieszeni.
Nie wiedział przecież, czy nie panując na sobą, nie przygryzie sobie języka. Albo nawet zbyt mocno go ugryzie. Stanowczo zbyt mocno, by mógł zostać w jednym kawałku.
Z dziwnym dla niego samego spokojem przyjął to, co się z nim działo.
Nie wrzeszczał w bezsilnej złości. Wyrywały mu się jedynie pojedyncze jęknięcia czy krótkie krzyki, kiedy jakaś zmiana zachodziła w nim zbyt gwałtownie i zbyt boleśnie, by mógł uleżeć z tym cicho.
Wyraźniejsze dźwięki, tak ostre, tak denerwujące...
Zapachy. Intensywniejsze, niemal namacalne, wręcz dające się odczuć w ustach. Sprawiające wrażenie, że wystarczy wyciągnąć rękę, aby ich dotknąć.
Przełknął z trudem ślinę, z całej siły zaciskając powieki i pięści.
Zależało mu tylko na tym, żeby jak najszybciej zdeformowały mu się kości oraz skóra.
To było najgorsze.
Nie musiał czekać długo - ledwie minutę później poczuł ostre kłucie w całym ciele, nasilające się, gdy tylko spróbował się poruszyć.
Mięśnie pulsowały mu pod skórą, sprawiając, że całe ciało nieprzyjemnie się poruszało, mimo iż Remus nie próbował nawet skinąć małym palcem u nogi.
Chrzęst. Głośny, odrzucający, wręcz przyprawiający o mdłości. Niemal chrupnięcie.
Otworzył szeroko załzawione oczy, nabierając powietrza przez normalny jeszcze nos. Nadmiar słonej wody znalazł ujście w kącikach oczu, spływając w wilgotne już od potu włosy.
Usiadł szybko, podciągając kolana pod brodę. Oparł na nich czoło, mocno obejmując się wokół łydek ramionami.
Zdzierał sobie gardło, raz po raz się dławiąc i kaszląc.
Rozrastające się bez krztyny delikatności kości. Grubiejące, twardniejące, wydłużające się. Zmiana kształtu łączeń stawu, wszystkich kręgów w kręgosłupie, inna budowa kości ogonowej.
Później skóra. Stawała się szorstka, nieprzyjemna w dotyku. Porastała sierścią. Paliła, piekła niemiłosiernie, jakby przypalana żywym ogniem.
Twarz zmieniła swą budowę.
W końcu koniec...
Remus nie mógł jednak spokojnie odetchnąć.
Nie czuł już nic jako on.
Nie był już sobą.
Do świtu był zamknięty w ciele bestii, z której nie sposób się uwolnić.


* * *


Szybkie kroki. Bardzo szybkie. Wręcz bieg najmniej trzech osób.
Zza zakrętu wypadła dwójka chłopców, słaniając się na nogach. Za nimi truchtał trzeci.
- Wygrałem... - wydusił ten w okularach.
Drugi prychnął, łapiąc ciężko oddech.
- Chcia-ałbyś...
- Przestańcie, to poważna sprawa! - fuknął najniższy, o ciemnoblond włosach, które mogły nieco przypominać rudy. Nikt nie wiedział, czemu.
Dwaj pozostali zanieśli się głośniejszym śmiechem.
- Pacany - prychnął Pettigrew.
Black i Potter osunęli się wzdłuż ściany na posadzkę, wybuchając śmiechem.
- Dobra! - wykrztusił Syriusz, leżąc w dziwnej pozycji pod murem. - Chodźmy, bo się nas biedny Remi nie doczeka...
James skinął głową i pokasłując lekko, podniósł się.
We trójkę, ramię w ramię, udali się do skrzydła szpitalnego.
Kiedy dotarli pod drzwi, na palcach wkradli się do środka. Zamknęli za sobą cicho wejście.
Remus już nie spał - nie było w tym nic dziwnego, wszak dobijała dziewiąta. Zawsze budził się w okolicach ósmej.
Siedział oparty na poduszkach, patrząc spokojnie w pokryte chmurami niebo.
Odwrócił się, słysząc szelesty przy drzwiach. Spękane wargi rozciągnęły mu się w uśmiechu, kiedy zobaczył pozostałe trzy czwarte Huncwotów.
- Cześć - powiedział wesoło.
Chłopcy wymienili spojrzenia.
- Ciao - przywitał się po włosku Syriusz, skłaniając nisko.
James i Peter zgodnie mu pomachali.
Remus machnął ręką w zapraszającym geście.
- Siadajcie! - Skrzywił się, chwytając za łokieć.
Posłusznie go otoczyli, siadając na jego łóżku. Wlepili w niego trzy pary oczu, należące do nich.
Lunatyk uniósł brwi.
- No co?
- Jak się czujesz? - odparł Peter, ignorując jego pytanie.
Remus wzruszył ramionami.
- Dość zwyczajnie. Wręcz niepokojąco dobrze.
Po sali przebiegł szmer chichotów.
- A... No wiesz...? - zapytał nieśmiało James.
Lupin przechylił głowę.
- Lepiej, niż zwykle... Naprawdę. Znaczy, fizycznie tak samo okropnie, ale pod względem psychicznym czułem się o wiele lepiej. - Uśmiechnął się do nich. - Pewnie dlatego, że obiecaliście, że ze mną będziecie... "Mentalnie". To było naprawdę miłe.
Syriusz uniósł rękę, wyginając się do przodu. Położył mu dłoń na ramieniu. Po chwili usiadł tak, jak siedział przed chwilą.
James zaśmiał się cicho.
- Co to było? - zdziwił się wilkołak.
- Nie wiem...
Zapadła chwila ciszy.
- Fajnie, że ze mną jesteście... - szepnął Remus.


* * *


- Uuuh, moja głowa... - jęknął Remus tydzień później, siedząc razem z przyjaciółmi w salonie Gryffindoru. - To ciśnienie mnie zabije! Nie mogę, nooo...
Przyłożył okładkę podręcznika do czoła.
- To przez nogęęę... - przedrzeźniał jego ton Peter.
Remus prychnął.
- Mówisz tak tylko dlatego, że mi zazdrościsz! Ha! I tu się mam, tu cię mam, tu cię ma...
- Tak, tu go masz - mruknął Potter, nie przerywając obserwowania ognia trzaskającego w kominku.
Remus zaczął balansować ciałem na swym krześle, wyginając się, unosząc ręce na wysokość ramion i przybierając wyniosłą minę.
- No widzisz? Widzisz? Tylko ja miałem takie szczęście i urodziłem się mną...
- Nie wierzę - rzucił Black zza książki od historii magii. Oderwał się od pisania eseju zadanego na następne zajęcia z profesorem Binnsem. - Jak ty to zrobiłeś, że urodziłeś się sobą? Podziel się z nami tym sekretem, o panie...
Lunatyk wzruszył ramionami.
- Wiesz, to na pewno składa się jakoś do mojej matki i ojca... Chodź w jednym procencie na pewno do tego, że mimo wszystko jestem najszybszym plemnikiem, nie?
James wybuchł śmiechem.
Remus uniósł brwi.
- No bo nie?
- Trzeba by cofnąć czas i się spytać - mruknął Syriusz, stawiając kolejną kropkę w wypracowaniu.
- Kogo niby? - parsknął James.
Pettigrew zrobił wielkie oczy.
- To ty nie wiesz, skąd się biorą dzieci?...
- Wiesz, Pet - zaczął nieco kpiącym tonem Syriusz. - W naszym gronie, o ile mi wiadomo, ty z Remusem jesteś jedynym, który chodził do mugolskiej szkoły. - Pokręcił głową. - Nas w domu czegoś takiego nie uczyli.
Remus zaniósł się głośnym, wręcz histerycznym śmiechem. Zgiął się na swoim krzesełku w pół, jedną ręką obejmując za brzuch, a drugą uderzając w blat stolika.
Black popatrzył na niego, marszcząc czoło. Potter z lekkim uśmieszkiem obracał pióro w palcach, patrząc na cieszącego się Lunatyka.
- Z czego? - zdziwił się Peter.
Lupin jęknął w odpowiedzi, po chwili zanosząc się kaszlem.
- Nie mogę... Dwunastolatek nie wie, skąd się wziął... - wydusił, kiedy odzyskał głos.
- Wiem! - obruszył się Black, zamykając z trzaskiem książkę. - Matka mnie urodziła!
- Serio? Myślałem, że się wyklułeś - odparł wesoło blondynek o złotych oczach. - Wiesz, że jesteś jajorodny.
Syriusz zamrugał szybko.
- Jaki?... - zapytał niepewnym tonem.
- Ja-jo-ro-dny - przesylabował w odpowiedzi Peter, klaszcząc w dłonie do odpowiedniego rytmu kolejnych sylab.
Black wzniósł oczy do sufitu.
- Tak, mów do mnie jeszcze... Ja naprawdę wszystko rozumiem.
Remus uśmiechnął się lekko.
- Jajorodny to znaczy taki, który wykluł się z jaja, jak na przykład... Kura, niech będzie - wyjaśnił pogodnym tonem. Sięgnął do kieszeni po lizaka.
- Aha. Trzeba było tak od razu, a nie mi z sylabami wyskakiwać... - mamrotał niezadowolony szlachcic, wertując książkę w poszukiwaniu odpowiedniego rozdziału. Zamachał gwałtownie ręką. - Co ty myślisz, że jak wiesz coś, czego ja nie wiem, to możesz tak ze mną pogrywać?
Potter poklepał kuzyna po ramieniu.
- Tak, Syri. Zgadzam się z tobą. To było okrutne.
Syriusz popatrzył na niego wzrokiem zbitego szczeniaka.
- Okrutne? To mało powiedziane! To wręcz bestialskie było!
Pettigrew podniósł się ze swojego miejsca, podchodząc do Syriusza.
- Czego, kmiocie? - prychnął szarooki. Uniósł zaskoczony brwi, kiedy Peter się przed nim położył, rozkładając szeroko ramiona. - Co ty robisz? - parsknął, patrząc na niego z góry i składając usta w dzióbek.
Remus wychylił się na swoim krześle, wpychając dużego, okrągłego lizaka do buzi najdalej, jak mógł.
- Zniżam się do twojego poziomu - odparł Peter.
Syriusz prychnął, zarzucając nogę na nogę. Zadarł nos ku sufitowi, machając w stronę Pettigrew lekceważąco ręką.
- A gdybym ja miał zniżyć się do twojego, musiałbym zejść najmniej piętro niżej.
Potter i Lupin wybuchli śmiechem, podrygując na swoich miejscach. Remus zadławił się jedzonym właśnie smakołykiem, co sprawiło, że James zaśmiał się bardziej i spadł ze swojego miejsca.
Syriusz pokręcił głową.
- Ehh, dzieci.
- Dorosły się odezwał... - mruknął Remus. Pociągnął nosem, przestając się śmiać. Przykucnął na swoim krześle, wlepiając wzrok w bruneta.
- A żebyś wiedział - odparł cicho Syriusz.
Lunatyk oblizał z mlaśnięciem lizaka, po czym ponownie władował go do ust.


* * *


Niebo bez chmur. Górowało nad wszystkim hipnotyzującym, głębokim błękitem, przyciągając go siebie wzrok i zadzierając w górę setki ludzkich głów.
- Ładne - powiedział Peter, wskazując nań palcem. Z jego ust wydostały się kłębki pary, będące obiektem obserwowań Pottera. - James, musisz mi się tak patrzeć na usta? - zapytał po chwili niewinnie.
Remus parsknął, szybko przykładając do ust dłoń ukrytą pod szkarłatną rękawiczką.
- Na usta? Co ty, głupi? Na to, co z nich wyłazi się patrzę.
- Niezły jesteś - rzucił Black, wsuwając ręce do kieszeni. - Patrzeć na dźwięki... Ja tak nie umiem.
James machnął ręką.
- Oj, no! Na parę się gapię!
- Remus, coś ty taki zasępiony? - zmienił temat Peter.
- Za dwa tygodnie wracamy do domów. Na święta.
Syriusz uniósł ramiona.
- No i?
- Kosmici! - jęknął blondyn, opierając czoło o ramię stojącego przed nim Blacka. - To straszne! Pewnie już siedzą! I zaczynają do siebie bełkotać! Zginę!
- Ach, no tak... Jak mogłem zapomnieć, przecież ty jesteś starszym bratem - syknął ze złośliwym uśmieszkiem Black.
James roześmiał się.
- Odezwał się JEDYNAK.
- Skąd ten akcent? - zapytał uprzejmym tonem Peter.
Nim James zdążył się odezwać, uprzedził go Remus:
- To był nacisk na ilość jego zwojów mózgowych.
Syriusz uchylił usta, wytrzeszczając oczy. Wychylił w przód dolną szczękę i głowę.
Remus machnął w jego stronę teatralnie ręką.
- Widzisz?
James pokiwał głową, przykładając palec do dolnej wargi.
- Bardzo wyraźnie.
- Noom... - przytaknął Peter, również przyglądając się Syriuszowi.
Black prychnął, przybierając obrażony wyraz twarzy. Skrzyżował ręce na piersi, zadzierając nos ku błękitnemu niebu.
- Niewdzięcznicy - syknął jadowitym tonem, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył wzdłuż ściany, przy której do tej pory stali.
- Hej no, ale nie obrażaj się! - zawołał za nim Potter. Zmarszczył czoło, widząc, jak Syriusz unosi w górę prawą rękę i nie odwracając się, macha w ich stronę środkowym palcem. - Chamie! - ryknął za nim.
Dołączyła druga ręka, falując razem z pierwszą nad głową Syriego.
Remus zachichotał, kładąc dłoń na przedramieniu wzburzonego Jamesa.
- Pozwól mu się wyżyć, Jamie.
- Ale to niekulturalne! - szepnął Peter.
Potter pokiwał energicznie głową.
- Musimy go rugać, kiedy schodzi na złą drogę!
Chichotali dłuższą chwilę, kiedy nagle usłyszeli głuchy trzask i głośne: "BU!!!". Podskoczyli, Peterowi wyrwał się krótki krzyk.
Syriusz uderzył w szybę otwartymi dłońmi, opierając o nią czoło i wytrzeszczając oczy.
Remus zaczął się śmiać, podchodząc krok bliżej. Przyłożył dłonie do zimnego szkła, udając, że złącza z Syriuszem ręce.
Black oderwał na chwilę swoją rękę, machając nią zapraszająco do siebie. Następnie przysunął się bliżej do okna, przyciskając do niego wargi złożone w dzióbek. Ponownie położył swoją kończynę tam, gdzie była.
Lunatyk zachichotał, powielając ruch Syriusza.
James i Peter zaczęli klaskać, kiedy ich wargi "złączyły" się ze sobą w czułym pocałunku przez szybę z donośnym: "Mmmm!" w tle.
Odsunęli się, również śmiejąc.
Remus wsunął ręce do kieszeni.
- Zostań tak! - zawołał do Syriego James, grzebiąc zawzięcie w kieszeniach płaszcza. Po chwili wyjął z niego czarny marker. Z cichym pyknięciem pozbył się skuwki i przyłożył mazak do szkła. Zaczął na nim kreślić odciski psich łap w miejscach, w których Syriusz trzymał ręce.
Kiedy skończył, odsunął się, by móc podziwiać swe dzieło.
- Piękne - podsumował Peter.
Black zafalował brwiami, nie zabierając rąk.
- Jaaaakie łapki! - zapiał Remus, wskazując na nie palcem. Zaczął się głośno śmiać, a jego śmiech niósł się echem po opustoszałych, otulonych śniegiem błoniach.


* * *


Oddech śpiącego chłopca.
Skrobanie pióra po pergaminie.
Szelest materiału.
Ciche pochrapywanie.
Remus.
James.
Syriusz.
Peter.
Remus przekręcił się na plecy, układając ręce obok głowy. Zamlaskał przez sen, marszcząc lekko czoło. Godzinę wcześniej wrócił ze szlabanu za podwijanie Krukonce z piątej klasy spódnicy różdżką. Przecież to nie jego wina, że ta spódniczka podwiewała jej do góry, ukazując bieliznę, kiedy na korytarzu ćwiczył wyczarowywanie strumienia powietrza na zaklęcia. Na szlabanie oczywiście się stawił, mając teatralnie obrażoną minę, kiedy opiekun Ravenclaw mówił mu, co za karę ma robić. Dodatkowo czuł irytację również dlatego, że chłopcy podśmiewywali się z niego, kiedy został przyłapany przez nauczyciela i niezbyt dyskretnie doprowadzony do porządku.
James zachichotał nagle, odrywając się od pisania listu do rodziców. Jego treść nie była zbyt ambitna, ale napisać przecież coś musiał.
- Z czego? - zapytał Syriusz, odrywając się od suszenia włosów za pomocą ręcznika. Był lekko zarumieniony od zimnej wody, dopiero co wyszedł spod prysznica.
Zarzucił sobie materiał na ramię, sięgając po koszulę od piżamy.
- Przypomniał mi się profesor z dzisiaj... "Jeszcze jeden seksistowski śmiech, Lupin, i dopilnuję, żebyś sam chodził w spódniczkach!" - zapiał Potter, przedrzeźniając profesora od zaklęć.
Syriusz wepchnął sobie skrawek ręcznika do ust, by nie ryknąć śmiechem. Nie chciał obudzić ani Petera, ani Remusa. Pokiwał głową, siadając obok kuzyna.
- To było bezbłędne... Na równi z lunatykowym chichotem, kiedy kiecka podwinęła się jej tak wysoko, że zaczepiła o plecy...
Obaj cicho się zaśmiali.
- Albo jego mina, kiedy profesor popukał go w ramię!
- Nom... - Syriusz przybrał ową minę, wydymając wargi, unosząc brwi i robiąc wielkie oczy. Odwrócił się powoli, zerkając przez ramię. - "Och, pan profesor..." - dodał, naśladując głos Remusa.
James zgiął się w pół.
- On jest coraz lepszy... Jak czasem coś odpali, to godzinami można się z tego śmiać - wychrypiał okularnik.
Black parsknął, odrzucając ręcznik. Naciągnął na siebie koszulę, zapinając dwa środkowe guziki. Zerknął mimochodem na śpiącego Pettigrew.
- Ty, on chyba znowu będzie lunatykował - powiedział Potter, wskazując na podnoszącego się Remusa piórem.
Syriusz zachichotał, podciągając do siebie nogi.
- Popatrzmy...
- Obstawiasz, że znowu wejdzie do szafy? - zapytał okularnik.
- Może. - odparł Syriusz, przykładając palec do warg. - Ostatnio najpierw wysypał Peterowi fasolki za okno...
Zamilkli, rozciągając usta w szerokich, wręcz żabich uśmiechach, obserwując Remusa.
Lupin stał przez chwilę w miejscu, lekko się kołysząc. Postawił kilka kroków do przodu, kierując się do półki z książkami. Potykał się i chwiał lekko, przez porozrzucane po podłodze przedmioty.
Dotarł do obranego nieświadomie celu. Zaczął błądzić na oślep palcami po grzbietach książek, pomrukując cicho. Zatrzymał się przy jednej. Wyciągnął ją, po czym położył na biurku. Odwrócił się, kierując w stronę szafki nocnej Petera.
Mamrocząc coś do siebie, wyciągnął z niej paczkę żelek. Rzucił ją niedbale na poduszkę obok Petera, po czym odwrócił się i podszedł do łóżka Jamesa - czyli do siedzących na nim chłopców.
Trafił na nich dłońmi. Sunął chwilę po nich palcami, a jego głowa luźno opierała się podbródkiem na piersi.
Odwrócił się, tradycyjnie kierując kroki do szafy. Jak zwykle wszedł do niej flegmatycznymi ruchami, zamykając się w środku.
W całym dormitorium rozległo się ciche skrobanie paznokci Lupina o drewno.
Black i Potter wyłożyli się na materacu, dławiąc własnym śmiechem.
Przecież nie mogli obudzić reszty...
- Ciekawe, co Remus by powiedział, gdyby się dowiedział, że robimy sobie z niego podśmiechujki... - wydusił szarooki.
Mało brakowało, a postawili by na nogi całą wieżę. Jeden drugiemu w ostatniej chwili zatkał usta dłonią.

[ 8 komentarze ]


« 1 2 3 4 5 6 7 8 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki