Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Parvati Patil!
Do 17 lutego 2008 pamiętnikiem opiekowała się Domcik4
Pamiętnikiem do 15 lutego 2007 opiekowała się Scarlet

  Cudowny dzień z Hermioną...A raczej miał być cudowny...:(
Dodał Wiktor Krum Wtorek, 03 Czerwca, 2008, 16:37

Kochani! Wielkie dzięki za wszelkie komentarze, wszystkich pozdrawiam, a zwłaszcza Martę z Lochów. A teraz mam nadzieję, że notka się spodoba!
całusy-Parvati
``````````````````````````````````````````````````````````

Długo nie mogłem dopchać się do Hermiony przez ogromny tłum, który był już o 10-tej, więc zanim zdążyłem wreszcie do niej dojść, zniknęła w tłumie. Przerażony zacząłem rozglądać się i wołać „Hermiono!”, aż w końcu wpadliśmy na siebie tuż przed sklepem Madame Malkin.
Rzuciła mi się w ramiona… No, ale dobra, bez zbytniego rozczulania się…
Chociaż… Tak w sumie to od tego jest pamiętnik, prawda?
Ważne, że po gorących słowach powitania chwyciliśmy się za ręce i poszliśmy przed siebie. Dość długo tak szliśmy, aż w końcu Hermiona spytała mnie trochę nieśmiało, przynajmniej jak na nią:
-Wiktor…A tak w sumie, to gdzie my idziemy?
-Hmmm…Nie wiem- odpowiedziałem mało inteligentnie.
Ona zaś roześmiała się i po krótkim namyśle zaproponowała:
-A może tak pójdziemy do Esów i Floresów? Ron powiedział…
-A może byśmy tak nie rozmawiali tak dzisiaj o tym całym Ronie, co?-
-przerwałem jej z nadzieją w głosie, wymawiając imię przyjaciela Hermiony z nutką wrogości…
Przez chwilę stała, nachmurzona, a potem zgodziła się, choć bardzo niechętnie…To mnie trochę zaniepokoiło…
Ale i niepokój przeszedł, kiedy chwyciła mnie znów za rękę i poszliśmy w kierunku księgarni. Gdy wreszcie dopchaliśmy się do tego miejsca, ujrzeliśmy tak straszną kolejkę, że od razu całe ożywienie ze mnie wyparowało. Wyglądało na to, że poczekamy sobie na zapłacenie jakieś pół godziny. Hermiony zapał bynajmniej się nie osłabił. Z przejęciem szukała książki, którą polecił jej ten laluś z Hogwartu. W końcu ją znalazła i podsunęła mi ją pod nos. „ Magia w złych rękach, czyli najpotężniejsi czarnoksiężnicy w historii” -tak brzmiał tytuł owej księgi. Wyglądała ciekawie.
-I, co o tym sądzisz?- spytała mnie rozradowana.
-Więc…-bąknąłem.-Więc…Jest chyba ciekawa i w ogóle…Chyba warto ją kupić…-z trudem to z siebie wydusiłem.
Ucieszyła się i stwierdziła zdecydowanie:
-No, skoro i ty tak sądzisz, to ją kupię.
Tym razem to ja się bardzo radowałem w duszy. Moje zdanie jest dla Niej ważne!
Poparłem ją i stanęliśmy w ciągnącej się strasznie kolejce. Jęknąłem cicho, na szczęście tego nie usłyszała. Prawdę mówiąc, nie staliśmy dłużej niż piętnaście minut, a to dlatego, że Hermiona zawołała przesadnie głośno do mnie, tak, że czarodzieje, stojący przed nami, aż za dobrze usłyszeli:
-Ojej, Wiktor, wiedziałeś, że za pięć minut na Czarodziejskiej, kilometr stąd w prawo, Korneliusz Knot rozdaje autografy?!
Udałem entuzjazm. Sądziłem, że na tak naiwną, w sumie, próbę zrobienia głupków z ludzi nikt się nie nabierze, ale zdziwiłem się-połowa tłumu jak z procy wystrzelona wybiegła z Esów i Floresów a księgarz spojrzał
bardzo niechętnie na naszą parę. W ten oto sposób kolejka zmniejszyła się bardzo i zadowoleni wyszliśmy na zewnątrz, trzymając siatkę z księgą. Zaproponowałem jej lody i z chęcią się zgodziła. Ruszyliśmy więc wspólnie kierunku lodziarni Floriana Fortescue. W pięknym ogródku przysiedliśmy przy białym stoliczku w samym kącie i zamówiliśmy pyszne łakocie-Hermiona waniliowe, a ja czekoladowe lody. Dopiero po zamówieniu zacząłem rozglądać się po kawiarnie. Nikt nas nie zauważył-wszyscy nawet nie podnieśli wzroku znad gazety, tak byli zajęci własnymi sprawami. Przed nami siedział poważny jegomość w wielkim kapeluszy, czytający z zainteresowaniem gazetę, obok opalała się w słońcu wiedźma, ubrana cała w czarne szaty, z kolczykami z pająków.
Gburowate krasnoludy znajdywały się kilka stolików dalej, a trajkoczące czarodziejki można było zobaczyć prawie wszędzie. Mnóstwo było tu postaci, które zobaczyłem pierwszy raz, toteż gdy z rozczarowaniem stwierdziłem, że Hermiona jest całkowicie pogrążona w lekturze, postanowiłem, zniechęcony, przyglądając się różnym osobom. Po kolei omiatałem wzrokiem różne stoliki, na które miałem idealny widok z naszego końca. Dostałem nagłego szoku, kiedy spojrzałem na osoby, siedzące kilka stolików przed nami. Byli to nie kto inny niż…Ron Weasley i Jordan z naszej szkoły, a propos, mój najgorszy wróg, sympatycznie ze sobą rozmawiając! No tak, dwa okropne charaktery musiały się ze sobą zżyć, jeśli się gdzieś spotkały…
Już wiem! Nagle mnie olśniło… Już wiem, gdzie mogli się spotkać: na King Cross! Przecież Hogwartu kończy rok szkolny dokładnie tego samego dnia (tylko przyjeżdża ze szkoły 10 minut później),co Durmstrang (Beauxbatons kończy dzień później; biedaki).
MUSIELI poznać się właśnie tam! Dość, że teraz gadają przyjacielsko, choć wyraźnie kogoś obgadują…Byłem pewny… Umiem to rozpoznać, choć nie wiem, gdzie się tego nauczyłem.
Nadstawiłem ucho… Ponieważ zarówno poważny czarodziej, jak i wiedźma, byli cicho, więc dało się jakoś podsłuchać rozmowę.
-Więc ci powiem, że Krum jest najgorszą osobą, jaką znam…-powiedział Jordan.
-Taaaaak- zdecydowanie potwierdził ten cały Weasley, kiwając głową.-Jeszcze mi zabiera mi dziewczynę!
-Co?!- Jordan był oburzony.- Przecież to skandal!
-Świnia z niego, co?
-Pewnie!
- Oszust!
-Złodziej!
-Świnia!
-Wredny kundel!
Wkurzyłem się strasznie. Jak oni śmią! Te wredne, małe… Postanowiłem zabrać stąd Hermionę. Delikatnie przerwałem Hermionie czytanie i ręką wskazałem chłopaków. Usłyszała jeszcze ostatnie wyzwiska i moje imię…Wstała gwałtownie, prawie eksplodując, i zaczęła tak wrzeszczeć na nich, a właściwie to bardziej na Rona, bo go znała, że ludzie aż podskoczyli na swoich krzesłach. W końcu ludzie zaczęli na nią dziwnie patrzeć, więc próbowałem ją uspokoić, chociaż w głębi duszy byłem bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy. Ona jednak krzyknęła do mnie:
-Zostaw mnie, Wiktorze Krumie!
Po czym odpychając mnie i Rona, powiedziała jeszcze coś przez łzy i wyleciała z kawiarni, płacząc. Próbowałem ją gonić, ale za późno zareagowałem: ona już dawno zniknęła za uliczką oraz za kolejną. Klnąc, wybiegłem również z kawiarni i począłem ją gonić, wołając rozpaczliwie jej imię. A to miał być tak cudowny dzień…
Po tej myśli zacząłem jeszcze bardziej zrozpaczonym głosem wołać ją, ale była już daleko. W miejscu, gdzie sześć uliczek się krzyżowało się, dałem sobie spokój. Byłem załamany. Powlokłem się do pokoju, skąd wziąłem rzeczy i wskakując do Błędnego Rycerza, podjechałem do stacji smoków, skąd wynająłem smoka i załamany, rozczarowany i pełen żalu do całego świata, a już najbardziej do Rona Weasleya, poleciałem do domu. Byłem tak wściekły, że gdy tylko pomyślałem o tej wrednej osobie, miałem jej ochotę tak przywalić, żeby się nie pozbierała. Szykując zemstę na tym lalusiu, i to umieściłem w planie.

[ 5 komentarze ]


 
Wakacje górą, czyli zakończenie roku i nocleg na Pokątnej
Dodał Wiktor Krum Środa, 28 Maja, 2008, 20:44

Dzień zakończenia roku zbliżał się nieuchronnie. W szkole panowało typowe wakacyjne ożywienie-było już po egzaminach i wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali początku „wolności”. Wszystkie wolne chwile spędzałem na błoniach, pisząc długie listy do Hermiony. Nie mogłem wprost doczekać się pierwszego dnia wakacji, kiedy to miałem spotkać się z „moją dziewczyną”( patrz: przyszłą dziewczyną). Każdego dnia o niej myślałem...
Pewnego ranka, poprzedzającego uroczystość zakończenia roku szkolnego, dyrektorka Dumstragu, prof. Hogwal, przemówiła do pełnej sali:
-Moi drodzy, zapewne wiecie, że już nie długo rozpoczną się wakacje letnie- tutaj cała szkoła wymieniła pogardliwe uśmieszki o tekście: „Doprawdy, nie wiedzieliśmy”-tak więc chciałam was poinformować, że jutro o godz. 14:00 pożegnamy się uroczyście przy uczcie. Proszę o odpowiednie stroje-, tj. szaty wyjściowe-tu rozległ się przeciągły jęk. Chwilę potem wszyscy wysypali się na lekcje. Mnie tam spieszno nie było.
Rozpoczęła się końcowa „impreza”. Nikt za bardzo nie słuchał przemowy dyrektorki, ponieważ większość wpatrywała się tęsknie w okna, na błonie. „Jeszcze chwila-pocieszałem się w myślach-jeszcze chwila i znajdę się w pojeździe na wakacje...Już tylko 20 godzin do spotkania z Hermioną na Pokątnej, gdzie mieliśmy chodzić po sklepach wspólnie...
-...Tak więc...-przerwała moje rozmyślenia dyrektorka-tak więc tymi słowami zakańczam ten przemiły rok, który nam wszystkim przeminął bardzo ciekawie i szybko (ironiczne spojrzenia).
Po tych słowach wszyscy naraz wybiegli z sali do holu, gdzie czekały już na nas nasze bagaże oraz pojazdy zaprzężone w smoki. Wkrótce potem już lecieliśmy do Anglii, do naszych domów.
Podróż upłynęła nawet OK. Graliśmy w Eksplodującego Durnia i nabijaliśmy się z naszych nauczycieli. Zanim się obejrzeliśmy, smoki wylądowały na King Cross, na którym czekali już rozradowani rodzice. Mojej mamy nie było, bo powiedziałem jej o Hermionie...Wyglądała nawet na zadowoloną... Pożegnałem się z kumplami, pocałowałem w policzek kilka dziewczyn i ruszyłem w kierunku Pokątnej. Gdy doszedłem do cegiełek, zgrabnie wyciągnąłem różdżkę i po kolei dotykałem poszczególne.
Chwilę potem ściana rozsunęła się i moim oczom ukazał się widok mnóstwa sklepów i jeszcze więcej ludzi. Tłoczyli się strasznie; wydawałoby się, że tutaj torby znajdują się wszędzie.
Z trudem dopchałem się do Dziurawego Kotła. Spytałem się barmana Toma:
-Przepraszam najmocniej, czy jest tutaj może jakiś wolny pokój na jedną noc?- nadzieja w moim głosie chyba go przekonała, bo, choć niechętnie, wyraził zgodę.
-Hmmm....Będzie ciężko, ale gdzieś tam się ciebie upchnie...
-Dziękuję uprzejmie- odpowiedziałem krótko i ruszyłem za nim krętymi schodami.
Wszędzie, gdzie przechodziłem, było brudno. Prawie w każdym miejscu był kurz; trochę z obrzydzeniem na to wszytko patrzyłem. W końcu doszliśmy do mojego pokoju. „Nie jest taki zły- powiedziałem do siebie w myślach. „Nawet ,w miarę, OK.”.
-Kolacja będzie o 7-mej-mruknął na pożegnanie barman i powlókł się w kierunku baru.
Ja tymczasem rozejrzałem się po pokoju. Nie było w nim dużo mebli-składał się on z łóżka, małego, drewnianego stoliczka i krzesła oraz skromnej i mocno zakurzonej szafki. Na podłodze leżał kiedyś biały dywanik, obecnie bliżej koloru czarnego, a na pomalowanej szarą farbą ścianie wisiał beżowo-czarny obraz, przedstawiający odbicie drzewa w jeziorze. Pokój ów był bardzo zaniedbany i brudny, ale jaki taki był.
Usiadłem więc na łóżku i zacząłem wykładać najpotrzebniejsze ubrania i rzeczy na jutro z walizki. Kiedy już skończyłem się rozpakowywać, postanowiłem iść na kolację-była za piętnaście siódma. Wyszedłem więc czym prędzej z apartamentu i ruszyłem w kierunku schodów, prowadzących do baru. Tam zastałem Toma, który czekał na mnie przy stoliku. Zamówiłem sobie najtańsze danie, po czym tak pospiesznie je zjadłem, aż inni czarodzieje patrzyli na mnie jak na wariata. Nie przejmując się tym wcale, przyspieszyłem jedzenie, a kiedy wreszcie znalazłem się w pokoju, rzuciłem się na łóżko i zasnąłem kamiennym snem.
Obudziłem się rano. Był prześliczny poranek, na niebie mocno świeciło słońce, nie było ani jednej chmury! Zapowiadał się cudowny dzień… Zwłaszcza, że będzie on spędzony razem z Hermioną…
Spojrzałem na zegarek-była 8:07, a do spotkania z „moją dziewczyną” zostało jeszcze pełno czasu- niecałe 2 godziny. Powoli więc ubrałem się, umyłem i bez pośpiechu poszedłem w kierunku restauracji. Zjadłem, tym razem ze spokojem, dwa jajka na twardo i pół bochenka chleba z masłem i biorąc z pokoju portfel, pobiegłem w kierunku sklepów (nie chciałem się spóźnić, zostawiając w biegu pieniądze za nocleg i posiłki. Umówiłem się z Hermioną pod sklepem Madame Malkin, ale miałem jeszcze całe pół godziny, więc postanowiłem obejrzeć sobie najnowsze modele mioteł. Już zacząłem się nudzić, ponieważ obejrzałem każdy rodzaj po trzy razy, gdy zobaczyłem wystającą z nad tłumu głowę o ślicznych, kręconych, brązowych włosach…
CDN wkrótce

[ 6 komentarze ]


 
Ale szpan!
Dodał Wiktor Krum Poniedziałek, 19 Maja, 2008, 19:12

Wreszcie mam wymarzoną rzecz po ojcu w spadku- ochraniacz na rękę do Quiddicha!
Ledwo udało się nam uciec z gabinetu Karkarow ( nam to znaczy mnie i szefowi aurorów-Scrimgeourowi). Przez pierwsze dni w ogóle nic innego nie robiłem, tylko wciąż patrzyłem się na lśniący ochraniacz. Był rzeczywiście piękny-idealnego kształtu, pięknie błyszczący, zrobiony z najlepszego gatunku smoczej skóry- robił naprawdę duże wrażenie. Wiadomość o tym, że Wiktor Krum dostał po ojcu wypasiony gadżet do Quiddicha wzbudził powszechny podziw i zazdrość. Oczywiście, Karkarow próbował wszystkim wmówić, ze ja byłem w jego gabinecie i „ukradłem” ochraniacz, ale jego argumenty nie robiły żadnego wrażenia, a raczej nie robiłyby, bo argumentów właściwie nie miał, tak samo było z dowodami. Więc nawet jeśli ktoś mu wierzył, to nic więcej nie mógł zrobić, bo nawet żaden świadek nie nawinął się naszemu kochanemu dyrektorowi ( auror milczał jak zaklęty). Chodziłem więc szczęśliwy po szkole, „szpanując”. Na treningach non stop go zakładałem, a te rozchichotane idiotki z trybun piszczały z zachwytu, jeśli podniosłem rękę do góry. Czy one naprawdę są tak głupie, a raczej czy one są rzeczywiście tak naiwne, że uwierzą, iż ja porzucę Hermionę?! Przecież one jej nawet do pięt nie sięgają! „Ale ze spokojem- powtarzałem sobie w myślach-jeszcze tylko tydzień i będą wakacje, a wtedy spotkam się z Hermioną....Luz, jeszcze tylko tydzień”.
Tak, tyle że ten niby krótki okres wlecze się zawsze potwornie!
Mieliśmy dzisiaj próbny meczyk ( to znaczy grała tylko nasza drużyna przeciwko sobie). Rzecz jasna, włożyłem moje cudo. Z pogardą spojrzałem na moje nieinteligentne fanki, które nosiły naszyjniki z napisem: „Wiktor Krum”. Ona są naprawdę żałosne! Gdy tylko powiem o tym Hermionie...
-Wiktor!- wrzasnął nasz pałkarz, Erni Wilson.-za 10 minut jest koniec treningu!
-Ok, ok!- odkrzyknąłem. Zadumałem się strasznie, najwyraźniej.
Zagwizdałem i cała ekipa wystrzeliła w górę. Mieliśmy dzisiaj dobry dzień, bo wszystkim dopisywało szczęście w grze. Po treningu pochwaliłem ich szczerze:
-Świetnie graliście, naprawdę! Oby tak dalej!
Wieczorem nie mogłem doczekać się spotkania z Hermioną...Spędzimy pół dnia w Hogsmeade, chodząc po sklepach, a potem...
W mojej głowie mieściło się tyle planów do cudownych chwil, które spędzę z moją...hmm...przyszłą dziewczyną (przynajmniej takie mam plany), że sam nie wiedziałem, który mam wybrać. „Spokojnie, masz jeszcze kupę czasu-uspokoiłem się w myślach”.
Tydzień ten jednakże dłużył mi się strasznie. Ale chyba warto jest poczekać tydzień dla tego słodkiego dnia, który mnie czeka...:)
*********************************************************
Notkę dedykuję dla :
Marty z Lochów
wszystkich komentujących
P.S. Marto, 21 maja trzymam kciuki!

[ 7 komentarze ]


 
Ucieczka z gabinetu Karkarowa
Dodał Wiktor Krum Wtorek, 13 Maja, 2008, 19:20

Nagle...Do pokoju z hukiem wtargnął Karkarow!
Gdy tylko zobaczył mnie i Scrimgeoura w jego gabinecie, ryknął z wściekłości, a jego oczy o mało nie wyskoczyły
z orbit. Ja zaś, gdy go zobaczyłem, o mało nie zemdlałem
z przerażenia... Nie wiedziałem, co robić, a zresztą nie miałem za bardzo jak wiać, bo drzwi zastawiał Karkarow.
Ogarnęła mną panika i bezradność. Staliśmy ze Scrimgeourem pośrodku pokoju, on trzymając Księgę Sekretów Karkarowa, ja zaś-rzeczy ojca. Wzrok dyrektora, prawie opętany furią, przenosił się wciąż ze mnie na aurora i odwrotnie.
Czułem na sobie spojrzenie mojego „wspólnika”, lecz bałem się mu spojrzeć w oczy-bo cóż przecież bym zobaczył? Pretensję w jego oczach czy strach i bezradność, które we mnie również panowało?
W końcu nie wytrzymałem i mój wzrok padł na biednego aurora, który razem z biednym mną wpakował się w te tarapaty.
Jego wzrok nie patrzył na mnie z pretensją- wyrażał on po prostu duże przerażenie.
Puste milczenie przerwał Karkarow:
-CO WY TU ROBICIE?!- ryknął tak wściekle, zjadliwie i jadowicie, że razem ze Scrimgeorem podskoczyliśmy i struchleliśmy. Baliśmy się odpowiedzieć i szukaliśmy w sobie nawzajem ratunku. Rufus stracił zupełnie odwagę aurora- stał, nic nie mówiąc, tylko jego oczy wyrażały całkowity strach. Długo panowało milczenie...
W końcu wezbrałem się w sobie i rzekłem cicho, nie
patrząc dyrektorowi w oczy:
-My...My po prostu...Po prostu nie wiedzieliśmy...
-...Że dacie się złapać?!- wrzasnął wyprowadzony z równowagi Karkarow.
Oboje ze Scrimgeourem nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić.
W końcu naraz z nim skłamaliśmy:
-Weszliśmy tu przez przypadek!- zapewniliśmy równocześnie.
-Taaa, a ja jestem krasnoludkiem-zadrwił i zaśmiał się z własnego „dowcipu”.- Oddawać mi moje rzeczy!- rozkazał głośno.
Ne powiedział tego ani grzecznie, ani niegrzecznie,
ani cicho czy choćby z gniewem: był to całkowity
rozkaz, którego nie zamierzałem wykonać.
Powiedział to tak, że wezbrał się we mnie bunt.
-To są rzeczy mego ojca!
-Twój ojciec był kompletnym zerem!- ryknął Karkarow.
I w rej chwili powróciły do mnie wspomnienia
przepełnione bólem i gorzką prawdą: śmierć ojca, jego pogrzeb i dni, przepełnione pustką. Ogarnął mną gniew.
-Z drogi!- wrzasnąłem do dyrektora bez dłuższego namysłu
i jednym silnym ruchem zsunąłem go sobie z przejścia.
Jego twarz wyrażała takie całkowite zdziwienie, że
patrzył na mnie z osłupieniem. Ja nic sobie z tego
nie robiłem, bo tamte słowa Karkarowa zbyt bolały.
Wybiegłem bez słowa z gabinetu i pobiegłem przed
siebie. Za mną ruszył Scrimgeour, również osłupiały,
a z kolei jego niestrudzenie gonił dyrektor, odzyskawszy znów świadomość. Wrzeszcząc i klnąc, biegł za nami, nie zatrzymując się ani na chwilę.
Był dużo za nami. Najwyraźniej nie miał kondycji.
Gdy już, nadal przeklinając, dobiegł do nas, zdyszany,
ja zręcznie podstawiłem mu nogę.
Ten zaś runął na ziemię. Nagle dotarło do mnie, jaki
byłem głupi i nierozsądny w gabinecie Karkarowa, choć,
nie będę ukrywać, auror również nie popisał się inteligentnością, a w tej dziedzinie kto jak kto, ale
on akurat powinien pomyśleć i wykazać się mężnością.
My zaś, jak zupełne bałwany, staliśmy wtedy pośrodku pokoju, zupełnie nie myśląc o tym, ŻE CAŁY CZAS MIELIŚMY RÓŻDŻKI!!! Dopiero teraz to do mnie dotarło!
Tak więc, kiedy Karkarow już leżał na ziemi, odzyskałem rozum, wyjąłem „magicznego patyka” ( tak różdżkę nazywałem, jak miałem 4 lata) :P i powiedziałem wyraźnie:
-Oblivate!
Kiedy Karkarow wreszcie wstał, widać było, że czar zadziałał. Miał trochę obłędne oczy, a na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Jednak długo się mu nie przyglądałem, bo uznałem, że najwyższy czas wiać. Ruchem ręki pokazałem mu, że postanowiłem uciekać. Biegłem aż
do mojego pokoju, on za mną. Pokój był pusty, ponieważ wszyscy poszli na obiad. Usiadłem na łóżku, a obok mnie Scrimgeour.
-Ale się udało, co?- spytał mnie Rufus.- To wszystko dzięki tobie-dodał.
Spojrzałem na niego z wdzięcznością.
-Wiesz, ty będziesz kiedyś aurorem, już ja ci to mówię- przepowiedział mi auror.
Fajna przepowiednia, tak w sumie.
Nagle mój wzrok padł na coś, co trzymał Scrimgeour.
W jego ręce znajdowały się sekrety Karkarowa! Czyli wybiegł z nimi!
Wybuchnąłem tak wielkim śmiechem, że do dormitorium
wpadli przestraszeni ludzie, którzy wrócili już z
obiadu, i spojrzeli na mnie, po czym zdębieli
całkowicie.
A ja się śmiałem, śmiał się Scrimgeour i ludzie z pokoju, nie wiedząc nawet, z czego się tak radują. pewnie chcieli dotrzymać towarzystwa.

[ 5 komentarze ]


 
Niemożliwe...
Dodał Wiktor Krum Środa, 07 Maja, 2008, 21:07

W drzwiach stanął nie kto inny niż... Rufus Scrimgeour...
Spojrzał na mnie i cofnął się o krok. Jego twarz była blada, z przerażeniem patrzył na mnie, bezradnie stojąc przed drzwiami. Widać było, że nie wie, co ma zrobić. Strasznie się zdziwiłem -od kiedy to szef w Biurze Aurorów boi się nastolatka?! Chyba nie przyszedł tu w dobrych zamiarach...
Ja także nie byłem zbyt spokojny. Strach, jaki mnie ogarnął po otwarciu się drzwi był zbyt duży, by go tu opisywać. Myślałem, że już wszystko stracone-zarówno pamiątka po ojcu, jak i nauka w Dumstrangu. Wiedziałem bowiem, że za wtargnięcie bez pozwolenia do gabinetu dyrektora grozi wydalenie ze szkoły.
Tak więc obydwoje staliśmy pośrodku pokoju, nie wiedząc, co począć. Wreszcie on przerwał milczenie i obrzucił mnie podejrzliwym spojrzeniem:
-Ty pewnie jesteś Krum, co? W takim razie co PAN tu robi?
Spojrzałem na niego hardo i odpowiedziałem:
-A co PAN?
Zaczęliśmy chodzić w kółko, patrząc na siebie nawzajem z nienawiścią.
W końcu postanowiłem wybrnąć z tej niezbyt przychylnej dla mnie sytuacji.
-Przepraszam, ale czy jest tu pan może z pozwolenia pana dyrektora?
Rufus Scrimgeour spojrzał na mnie przenikliwie i rzekł cicho:
-A ty?
Oho, przeszedł na „ty”. No, ale ja sobie na to nie mogę pozwolić.
Przyszła chwila prawdy...Kłamać, czy powiedzieć prawdę?
Sam nie wiedziałem...Z jednej strony nie wyglądał na takiego, któryby wszedł tu, informując o tym kogokolwiek, z drugiej strony-dlaczego otworzył drzwi z hukiem?
Postanowiłem zaryzykować:
-Nie jestem tu z niczyim pozwoleniem...-bąknąłem cicho.
Kiedy zaś ujrzałem ulgę na twarzy pana Scrimgeoura, postanowiłem brnąć dalej.
W skrócie opowiedziałem mu historię ojca, o jego rzeczach, skonfiskowanych przez Karkarowa oraz o śmierci ojca i jego ostatnich słowach.
Auror spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Cóż...-zaczął pogodnie, ale chwilę potem stracił pewność siebie.- Ja również nie jestem tu za niczyim pozwoleniem...Od lat marzyłem, by mieć to, co posiada dyrektor tej szkoły, mianowicie...-tu sciszył głos-jego tajemnice, związane z Zaklęciami Niewybaczalnymi.
Bardzo by to pomogło ministerstwu, ponieważ, jak sam chyba wiesz, profesor Karkarow był kiedyś śmierciożercą, tak więc jest możliwe, że nadal te zaklęcia (mówię tu nie o tych Trzech Głównych Niewybaczalnych Zaklęciach, lecz o takich, których formuły znają tylko zwolennicy Sam-Wiesz-Kogo)są w użytku wśród śmierciożerców.
Po jego opowieści poczułem dużą ulgę. Powiedziałem do Scrimgeoura:
-Wie pan, moglibyśmy zawrzeć umowę...Ja nikomu nie powiem o pańskiej wizycie, a pan nikomu o mojej. Czy zgadza się pan?- zaryzykowałem.
Jego twarz rozjaśniła się. Już podawaliśmy sobie ręce, gdy nagle....
CDN

[ 9 komentarze ]


 
Skrytka w gabinecie Karkarowa
Dodał Wiktor Krum Poniedziałek, 28 Kwietnia, 2008, 16:32

Po dwóch tygodniach od śmierci ojca poczułem się lepiej. Wkrótce znów zacząłem myśleć o Quiddichu, Hermionie, przyjaciołach i...lekcjach :P.
Pewnego dnia jednak coś mi się przypomniało... Mianowicie tuż przed śmiercią tata coś mnie powiedział...O rzeczach w gabinecie Karkarowa...
Długo się zastanawiałem, co zrobić: pójść i ukraść je mu, czy też zostawić sprawę nierozwiązaną? W końcu jednak podjąłem decyzję: pójdę je wziąć, choćby z wierności do ojca. Tak więc pewnego dnia wymknąłem się po lekcjach niepostrzeżenie. Cicho pobiegłem w kierunku pokoju dyrektora, zanim całe grono rozchichotanych idiotek poleci za mną, prosząc o autograf.
Gdy już zdyszany, lekko mówiąc, dobiegłem do jego gabinetu, przyłożyłem ucho do drzwi, nasłuchując uważnie. Kiedy nic nie usłyszałem i kiedy stwierdziłem, że prawdopodobnie nikogo w nim nie ma, już miałem nacisnąć na klamkę, gdy usłyszałem kroki na korytarzu...Sądząc po wielkim i ciężkim waleniu, szła tędy pewnie pani Hogwal...
Bez dłuższego namysłu nacisnąłem na klamkę i szybkim krokiem wszedłem
do pokoju.
Był to wielki i ponury pokój, zaśmiecony i wyraźnie zaniedbany. Wszędzie walały się papiery i księgi, a wszystkie stołki szafy były całe pokryte kurzem. Na ścianach wisiały trofea.
Niestety, ojciec nie powiedział mi, gdzie rzeczy się znajdują, ja natomiast stałem bezradnie pośrodku pokoju z rozpaczą. Nie dość, że nie znałem położenia skrytki, to jeszcze czas płynął i z minuty na minutę było coraz mniej jego. Chwilę się zastanaowiłem i zrugałem siebie samego w duchu:
„Weź się w garść, Wiktorze! Co ty byś zrobił, gdybyś miał schować jakieś rzecz?”
„Pewnie schowałbym je w najdalszym kącie”.- odpowiedziałem sobie.
„No, a gdyby ktoś myślał tak samo?”- kolejne pytanie wpadło mi do głowy.
To ciekawe, ale chyba sam rozmawiam ze sobą.
„To wtedy-odpowiedziałem sobie z westchnieniem znużenia i poddania-wtedy bym schował je wśród papierów”.
I tak doszedłem do wniosku, że chyba rzeczy ojca będą na wierzchu...
Zerknąłem z niepokojem na drzwi: nic nie widziałem i nic nie słyszałem. Chwilowo się uspokoiłem. Szybko zacząłem rozgarniać papiery...
Uczucie radości mną ogarnęło: zobaczyłem zapakowany w foliową siatkę ochraniacz na rękę do Quiddicha dla szukającego...Coś, o cym marzyłem od dawna, gdy nagle...
Drzwi rozwarły się z hukiem i stanęła w nim żadna inna osoba niż...
CDN

[ 1305 komentarze ]


 
Nareszcie dobrze...
Dodał Wiktor Krum Sobota, 19 Kwietnia, 2008, 13:38

Po pogrzebie wróciłem do Hogwartu. Nie było łatwo na początku, lecz czas płynął i życie toczyło się dalej-po pewnym czasie odzyskałem humor, choć tego przeżycia nie zapomniałem i nie zapomnę do końca życia, choćby z wierności do ojca. Na początku wszyscy mi współczuli, lecz ja nie chciałem użalania się nad sobą-bardziej potrzebowałem wyzwolenia z tej pustki, która mną ogarnęła po śmierci taty. Nauczyciele też na początku byli łagodni, choć żaden nie wspomniał o tym-pewnie rozmawiali z mamą, bo widziałem po nich, że wszystko wiedzą. Wkrótce jednak poczułem się lepiej-zaczęły się treningi Quiddicha, znów pisałem do Hermiony, ogólnie życie wróciło do normalności. Zacząłem patrzeć na świat raźniej, co było naprawdę dużą zmianą, w porównaniu do wcześniejszego przygnębienia. Wpierw dni płynęły mi w nudności i bardzo wolno-byłem strasznie zamknięty w sobie, jednakże potem stwierdziłem, że muszę wziąć się w garść i uczyniłem to. Szczególnym pocieszeniem i wyrwaniem z tych, na początku, ciężkich dni były Mecze Quiddicha. Zacząłem bardzo przykładać się do treningów, dzięki czemu czułem się o wiele lepiej. Również listy od Hermiony dawały mi ukojenie, zacząłem pisać do niej codziennie. Po dwóch tygodniach od śmierci ojca stwierdziłem, że wiele mi dało to cierpienie-zacząłem odważniej patrzeć przed siebie i nie zwracałem uwagi na głupie komentarze Jordana, mojego...niezbyt lubianego przeze mnie kolegę, delikatnie mówiąc...Na jego zaczepki reagowałem spokojnie i dumnie, właściwie nie reagowałem-zwyczajnie nie zwracałem na niego uwagi.
Pewnego dnia zaczepił mnie nie kto inny niż Jordan i zapytał złośliwie:
-Pewnie nosisz przy sobie cztery paczki chusteczek, co nie, Wiktor?
Spojrzałem na niego z politowaniem:
- A co, potrzebujesz? Ostatnio podobno gorzej latasz, słyszałem, że może cię wyleją z drużyny, może ci pożyczę chusteczki na trening?- rzuciłem lekko w ramach rewanżu.
Zdecydowanie się zmieniłem, ale chyba teraz jest lepiej, przynajmniej nauczyłem się panować nad sobą i nie poniżać Jordana na każdym kroku, tak jak on to robił i ja w odpowiedzi jeszcze niedawno.
Chwilę po moim „koledze” podszedł do mnie mój pałkarz Ernie i zapytał z nadzieją w głosie:
-Wiktor, będzie dzisiaj może trening?
Po chwili dotarło do mnie, jak dawno nie było treningów.
-Jaaaasne- odpowiedziałem ochoczo i ruszyłem w kierunku boiska.
Po wielu dniach pustki wreszcie poczułem się szczęśliwy.

[ 8 komentarze ]


 
Smutne Boże Narodzenie
Dodał Wiktor Krum Piątek, 11 Kwietnia, 2008, 16:27

Nareszcie Boże Narodzenie...Nie paliło mi się wracać do domu, bo bolało mnie na myśl o tym, co mnie tam czeka. Jeszcze przed wyjazdem postanowiłem wysłać smoka do Hermiony z adresem mojego domu. Do domu wracaliśmy 20 grudnia. Niewiele osób zostawało-wszyscy mieli już dość szkoły.
Profesor Hogwal zorganizowała nam pojazdy-ogromne smoki, aczkolwiek łagodne.
Nie miałem ochoty rozmawiać, nie chciało mi się już nic-ani wracać , ani zostać w szkole. Dowiedziałem się od matki, że ojciec jest w ciężkiej chorobie. Tylko dlatego chciałem wracać do domu, który teraz zapewne. tonie w smutku. Tylko ze względu na rodziców, by mamę pocieszyć, a tatę zobaczyć chociaż ostatni raz... Nie pomagały mi pocieszenia kolegów -wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej się zasępiałem. Czułem straszną pustkę, ponurość i nie mogłem przestać myśleć o chorobie taty...
W podróży siedziałem z twarzą skierowaną w stronę okna-na nic nie pomagały mi zachęty kolegów do rozmowy. Przyglądałem się śniegowi, delikatnie leżącemu na koronach drzew, zamarzniętemu i jakby tajemniczemu jeziorze i domom, w których wesoło i ciepło paliło się światło...Od całego świata biła nadzieja, nadzieja, bez której nie da się żyć...Patrząc na te śliczne krajobrazy, zastanawiałem się, czy mój ojciec kiedykolwiek jeszcze zobaczy to, co ja widziałem w czasie podróży...
W końcu zobaczyliśmy stację lotniczo- smokową, na której lądowały wszystkie smoki z całej Bułgarii. Obojętnie odebrałem bagaż, wysiadłem i smętnie ruszyłem w kierunku domu. Koledzy wiedzieli o ojcu, zresztą profesorowie też, tak więc nikt mnie nie zatrzymywał. Do domu daleko nie miałem-zaledwie kilometr od stacji. Już widziałem dom, w którym jednak nie paliły się kolorowe lampki i ciepłe światło...Dom był strasznie ponury...Stanąłem przed drzwiami, głośno przełknąłem ślinę i delikatnie pchnąłem drzwi...Te cicho skrzypnęły, ale otworzyły się i wszedłem do środka.
Rzuciłem walizkę w kąt i starając się cicho chodzić, ruszyłem w kierunku schodów, które prowadziły do pokoju ojca...
-Wiktor!- krzyknęła mama, rzucając mi się na szyję.
Choć teraz uśmiechała się przez łzy, widać po niej było, że uśmiech nie gościł na jej twarzy przez wiele, zapewne, bezsennych nocy..
Spojrzałem na ojca i poczułem się słabo, bo ojciec naprawdę nie wyglądał dobrze. Twarz miał białą, prawie przeźroczystą, choć policzki pokrywały niezdrowe rumieńce. Leżał bez ruchu, wpatrując się we mnie i wyraźnie próbował coś powiedzieć czy uśmiechnąć. Niestety, zarówno pierwsze, jak i drugie przyszło mu z trudem.
-Witaj, mój drogi chłopcze-wychrypiał z trudem i próbował się podnieść, ale mama go przytrzymała, płacząc.
-Może mam pójść wam coś przynieść?- spytałem cicho i niepewnie.
Mama wyraźnie nie chciała, bym patrzył na mękę ojca.
-Tak, synku, czy mógłbyś przynieść trochę zimnej wody...?
Kiwnąłem głową i zszedłem na dół do kuchni. Choć droga mogła trwać góra kilkanaście sekund, to jednak mi wydawało się, że upłynęło pełno godzin, przepełnionych smutkiem i rozpaczą...
W kuchni niezdarnie chwyciłem szklankę, drżały mi ręce, więc spadła na ziemię z głośnym trzaskiem.
Wściekły na siebie, wziąłem drugą szklankę i tym razem udało mi się, zaledwie trochę wylewając, nalać do niej zimnej wody. Nagle ktoś zapukał do drzwi...
Otworzyłem je i ujrzałem naszą sąsiadkę, dobrotliwą staruszkę o pogodnej twarzy. Teraz jednakże nie wskazywała radości, wręcz odwrotnie-przygnębienie malowało się na jej twarzy.
-Dzień dobry, Wiktorze, o, już w domu jesteś...Ja chciałam wymienić kilka zdań z twoją mamą, czy jest to możliwe?
Mama wszystko słyszała i zeszła powoli na dół. Zauważyłem, że jej także trzęsły się nogi.
-Mamo-zapytałem prawie szeptem-może pójdę teraz do taty?
Niechętnie się zgodziła. Gdy tylko znalazłem się na górze, ukląkłem koło taty.
Spojrzał na mnie z miłością, aczkolwiek jego oczy wskazywały, że bardzo cierpi.
-Wiktorze-wychrypiał powoli- ja...Też chodziłem...Kiedyś do...Dumstrangu. W nim jest skrytka...Karkarow...Moje rzeczy....W skrytce...w gabinecie dyrektora...Skonfiskował je....Należą się teraz tobie...Weź je...Zostawiłem je... Zachowaj po ojcu...-ledwo powiedział...
Kiwnąłem głową. Ojciec przymykał oczy...
-Nie...Ojcze...Nie!- krzyknąłem.
-Kocham cię, Wiktorze- powiedział, już prawie szeptem...
-Ja ciebie też, tato-odrzekłem cicho...
I w tym momencie stało się coś, czego nie zapomnę do końca życia.
Wiem tylko, że krzyknąłem z bólem i rozpaczą w głosie, gdy zobaczyłem to...
Ojciec przymknął oczy...
```````````````````````````````````````````````````````````

Przepraszam, Marto, że ściągnęłam temat...
mam nadzieję, że notka się wszystkim spodoba
buziaki-Parvati

[ 1262 komentarze ]


 
Wiktor bohaterem!
Dodał Wiktor Krum Środa, 09 Kwietnia, 2008, 16:32

Strasznie było smętnie w zamku po wyjeździe z Beauxbatons, bo wszyscy z Durmstrangu pozawierali nowe znajomości. Ja też chodziłem po zamku jakiś taki zgnębiony. Cóż, co tu ukrywać, Pamiętniku, miałem nadzieję, że Turniej się przeciągnie i będziemy mogli dłużej pobyć z Hogwartem ( nie wiem, jak innych, ale mnie po prostu strasznie wnerwiają te laski z Beauxbatoms), chociaż inni chłopacy patrzyli na nie jak na chodzące ideały...
Strasznie mi brakowało osób, które poznałem na Pojedynku. Ale i tak najbardziej brakowało mi Hermiony.
No, ale cóż zrobić, lekcje nadal były, czas nadal płynął i życie toczyło się dalej...
Pewnego dnia na śniadaniu prof. Hogwal, dyrektorka, oznajmiła całej szkole:
- Chyba wiecie, że niedługo odbędzie się wielkie święto Durmstrangu , jakim jest dwutysięczna rocznica powstanie naszej szkoły. Nie ukrywam, że miło by było, gdyby każdy z was ubrał się odświętnie na tę okazję. Będzie wielka uczta i tańce! Dlatego też- tu pani profesor spojrzała z uśmiechem na dziewczyny-każda z was ma możliwość ubrania się w przepiękną suknię!
W całej sali rozległ się ryk radości.
-Wyżerka!- wrzasnęli chłopacy.
-Tańce!- piszczały dziewczyny z radością i zaczęły z przejęciem rozmawiać o sukniach i kosmetykach. Cała wspólnota chłopaków (w tym ja także) spojrzeliśmy z pogardzeniem na nie. Ach, te baby!
W zamku odbywały się wielkie porządki. Podobno jest u nas taka tradycja, że na każdą okrągło rocznicę sprzątają Durmstrang do błysku. Wszystkie obrazy zostały wy czyszczone, wszystkie zbroje lśniły, a myśmy nie mogli wchodzić do zamku, jeśli nie przeszliśmy „kontroli czyszczenia”. Chore, prawda, pamiętniku?
Nauczyciele również pilnowali czystości. Jeśli wylał się z kałamarza atrament, od razu dostawałeś szlaban.. Niektórzy profesorowie zagrozili nam nawet, że jeśli wniesiemy błoto do klasy, to wylecimy ze szkoły. Na początku myśleliśmy, że nas tylko straszą, ale gdy Digel trafił do dyrektorki i cudem uniknął powrotu do domu, zrozumieliśmy, że sprawa jest poważna.
W każdym bądź razie Dzień Rocznicy zbliżał się nieuchronnie.
Tego dnia, w piękny i słoneczny ranek, wraz z moją drużyną postanowiliśmy zorganizować sobie trening (lekcje odwołane, bo wszystkie laski z całej szkoły uparły się, że mają za mało czasu, a nauczyciele mają miękkie serca w stosunku do dziewczyn. Pierwszy raz byłem straszliwie wdzięczny dziewczynom). Miałem tylko jeden problem: mamy tylko dwie dziewczyny w naszej drużynie i obydwie uparły się, że „one się muszą przygotować, by jakoś wyglądać”. Co, one się cały dzień będą przebierały na tę ucztę?! To jest chore...
-A więc- dziarsko powiedziałem do mojej drużyny, gdy już się przebraliśmy- dzisiaj ostry trening, nasza strategia brzmi:
-Wygrać! -ryknęła drużyna i wszyscy ze śmiechem weszli na boisko.
Wsiadłem na miotłę i wreszcie poczułem się w swoim świecie. Jeśli już mam być bez Hermiony, to na miotle:P. Uniosłem się wysoko, rozkoszując się lotem i wdychając rześkie i świeże powietrze.
Ranek był cudowny. Hermiona jest cudowna. Quiddich jest cudowny.
Ogólnie świat jest super- takie właśnie myśli ogarniały mną, gdy latałem.
No i kto tu mówi, że Quiddich nie pozbawia stresu?!
Tak więc latałem, latałem, rozkoszując się tym spokojem. Wszyscy patrzyli na mnie ze zdziwieniem, o czym dowiedziałem się dopiero później. Nagle się obudziłem i podleciałem na dół, gdzie wszyscy już na mnie czekali. Zsiadłem z miotły i rzekłem:
-Zamyśliłem się... Przepraszam...No dobra, strategię znamy...
-Wygrać!- wrzasnęli.
-...Tak, więc myślę, że problemu nie będzie. Wszyscy się starajcie, bo dzisiaj jest idealny dzień na trening.
Drużyna lekko i radośnie wskoczyła na miotły, zadąłem w gwizdek, wypuściłem piłki i również wzbiłem się w górę. Znów ogarnęło mną szczęście, już widziałem znicz, w podnieceniu przyspieszyłem, wyciągnąłem rękę...
-Panie Krum, wiem, że Quiddich jest ważny, ale dziś jest święto i należy je uczcić!
Wszyscy z jękiem podlecieli w dół i ujrzeli panią Minacus, od Historii Magii!
Zeszliśmy z mioteł i postanowiłem walczyć, jako kapitan drużyny:
-Pani profesor, przecież mu uczcimy ten dzień, ale to chyba mamy zrobić wieczorem, prawda?
Oburzyła się:
-To, że uczta odbywa się pod wieczór, nie znaczy, że macie traktować ten dzień jako normalny! Natychmiast do zamku-rozkazała, odwróciła się napięcie i energicznym krokiem ruszyła w kierunku zamu.
Wzruszyliśmy ramionami i...Znowu wsiedliśmy na miotły!
Lecz dzień szybko minął i trzeba było wracać na obiad do zamku. Najpierw jednak postanowiliśmy wrócić, żeby nie było. Niestety, po drodze spotkaliśmy nikogo innego niż...Panią Minokus!
-Nie wróciliście do pokojów...-wycedziła.
-My? Nieee- odparłem, udając zdziwionego.
-A co trzymasz w ręce?!- wrzasnęła.
Spojrzałem w dół i zobaczyłem...Miotłę...
Nie miałem czasu, by się tłumaczyć i dalej kłamać, bo pani głosem niecierpiącym sprzeciwu warknęła:
-Do dyrektora!
Nie było mi jakoś bardzo przykro i nie byłem przestraszony, bo i tak wiedziałem, że jestem pupilkiem naszej dyrektorki i jakoś wymigam naszą drużynę od kary.
Gdy w krępującej ciszy weszliśmy do gabinetu profesor Hogwal (dyrektorki) szepnąłem do chłopaków:
-Luz!
Nie wiem, czy im to pomogła, no, ale dobra:P.
-Słucham?- profesor Hogwal nie ukrywała zdziwienia.
-Więc-powoli zaczęła pani Minokus- droga Alleso, czy wiesz, że to właśnie uczniowie z twojego domu zhańbili naszą szkołę?!
-Czym?- teraz to już profesorka po prostu osłupiała.
-Grali w QUIDDICHA!- podkreśliła ostro.
-Iiii?- nasza opiekunka spojrzała z ironią na profesor Minokus.
Pierwszy raz profesor Minokus nie wiedziała, co powiedzieć. Wyszła z pokoju, mrucząc coś o okropnych bachorach i niepoważnych nauczycielach oraz trzaskając drzwiami.
Tymczasem pani Hogwal mrugnęła do nas i wyszliśmy z gabinetu z uśmiechami na twarzach.
-A nie mówiłem, że ona jest OK?--powiedziałem do kolegów.
Kiwnęli głową, powiedzieliśmy sobie „cześć” i rozeszliśmy się do pokojów, bo już za pół godziny miała odbyć się uczta.
Dzień strasznie szybko minął...
Gdy weszliśmy do sali, była pięknie przystrojona w kremowo-złote obrusy, wstęgi i nawet na ściany rzucili zaklęcie pozłacające. Wszędzie leżały złote balony, które wybuchały, jeśli im nie powiedziałeś „dzień dobry”.
Ogólnie sala wyglądała prześlicznie. Hermionie na pewno by się spodobało...Coś mnie ukłuło w sercu i postanowiłem nie zadręczać się smutnymi myślami. Przynajmniej na razie...
Sala zapełniała się z minuty na minutę. Wtem wstała pani Hogwal i rozmowy ucichły.
-Witam wszystkich na 2000 rocznicy powstania Durmstrangu!- rzekła uroczyście i cała szkoła równocześnie rzuciła się na żarcie...
Były przepyszne potrawy: indyk, spaghetti, szpinak w sosie waniliowym, pyzy ze śmietaną, kurczak w potrawce, ryż z jabłkami i posiekanymi, czekoladowymi żabami i wiele innych pyszności. Deserów również nie zabrakło...Wszyscy jedli przez pół godziny, każdy nic innego nie robił, tylko jadł. Po 45 minutach zaczęły wstawać pierwsze pary do tańca. Ja już dawno to sobie ustaliłem: nie ma Hermiony, ja nie tańczę.
Siedziałem więc i przyglądałem się parom, gdy nagle...
Drzwi stanęły w ogniu i przed nami pojawił się ogromny smok, ten, który strzeże durmstranckiego skarbca! Rozległy się piski i krzyki w wszyscy powciskali się w kąty, dopiero, gdy smok oddalił się od drzwi, idąc w naszym kierunku, wszyscy w popłochu pobiegli ku drzwiom. Stałem, przerażony, gdy nagle się obudziłem.
Wrzasnąłem do 20 najbliższych osób:
- Na trzy, cztery, Drętwota, OK?
Oni kiwnęli głowami i przygotowali różdżki:
-Drętwota!- krzyknęliśmy wspólnie i smok położył się na ziemi.
Ponieważ nauczyciele mają daleko stoły, nie mogli szybko przybiec. Zdyszani dobiegli dopiero teraz...Smok już leżał, wszyscy, którzy zostali ( a została połowa) spojrzeli na mnie i równocześnie okrzyknęli mnie bohaterem!!!
Tak więc ten wieczór spędziłem uczczony jako bohater, uczta nadal trwała, wszyscy odzyskali humory, a wieczorem opisałem całą przygodę w liście do Hermiony i w tu, w pamiętniku.

[ 1234 komentarze ]


 
Nie wszystko w życiu jest idealne...
Dodał Wiktor Krum Piątek, 04 Kwietnia, 2008, 21:20

Tym razem notka specjalnie o Hermionie dla Marty z lochów:)
Przepraszam, że tak późno...

Długie „jest!” rozległo się w klasie, gdy nasza wychowawczyni, profesor Hogwal, powiedziała, że za tydzień odbędzie się w szkole I Międzyszkolny Turniej Pojedynków, na który pojedziemy do Beauxbatons.
Już cieszyliśmy się i krzyczeliśmy z radości, gdy nagle...
-Oczywiście, przyjadą najwyższe szychy ministerstwa zarówno angielskiego, jak i francuskiego oraz bułgarskiego, dlatego też wymagać od was będziemy okazania się chlubami Dumstrangu.
-CO?!- wrzasnęliśmy wspólnie.
Myślałem, że mnie szlag trafi, no! Już cieszyłem się na myśl o spotkaniu z Hermioną, gdy nagle okazuje się, że jakieś czubki z ministerstwa będą nas oceniać. Próbowałem sobie powiedzieć, że trzeba wrzucić na luz i nie przejmować się oceną, ale tu nie o to mi chodziło-
- zrobić z siebie głupka przed Hermioną, to na prawdę straszne...
Wtem rozległ się dzwonek i wszyscy wysypali się z klasy. Tylko ja podszedłem do pani i zapytałem:
-Pani profesor, czy każdy musi wziąć udział?
Spojrzała na mnie z oburzeniem.
-Ależ oczywiście! - powiedziała z naciskiem.
Po tych słowach powoli wyszedłem z klasy, przerażony.
Na obiedzie smętnie wpatrywałem się w talerz. W końcu zagadnął mnie Digel, mój najlepszy przyjaciel:
-Hej, Wiktor, przejmujesz się tym I...coś tam?- rzucił lekko.
Nie odpowiedziałem...W końcu jednak przytaknąłem, ale szybko dodałem:
-No wiesz, tu chodzi...
-O co chodzi?- spytał, wyraźnie zaciekawiony.
-No....hmmm...No, bo wiesz......Tu chodzi o Hermionę...- mruknąłem w końcu.
- Aaa...- pokiwał głową ze zrozumieniem.
Nagle wtrącił:
-Tak w sumie, to nie masz się czym przejmować. Myśl logicznie - warknął, gdy zobaczył moje oczy patrzące wymownie w sufit - jesteś świetny w Obronie Przed Czarną Magią, zresztą w Logice Magii również. Czym ty się martwisz?
To mnie odrobinę podniosło na duchu, ale w końcu spytałem go, jakby był w psychologii specjalistą:
-A co, jeżeli wyjdę przed Hermioną na głupka i nieudacznika?
-To Hermiona będzie chodziła z głupkiem-uciął krótko Digel, a potem się uśmiechnął.
Pierwszy raz tego dnia roześmiałem się.

Dzień pojedynku zbliżał się nieuchronnie. Na kolejnej lekcji Logiki Magii nasza opiekunka, prof. Hogwal, poruszyła temat mistrzostw.
- Jak zapewne, wiecie, już za cztery dni odbędzie się I Międzyszkolny Turniej Pojedynków.
Oczywiście, od dnia dzisiejszego, obowiązują was wszystkie zaklęcia od pierwszej klasy-tu przerwała, bowiem w klasie rozległ się głośny jęk.
-Tak więc- kontynuowała, nie zrażona naszą reakcją-możecie spodziewać się wszelkich kartkówek praktycznych, ponieważ Dumstrang, w którym od wieków szanuje się tradycję i godność, nie może pozwolić sobie na ośmieszenie przed tymi dwoma, co tu ukrywać, również wspaniałymi szkołami. Życzę sobie, abyście w Beauxbatons przynieśli chlubę Dumstrangowi zarówno swoim pojedynkiem, jak i ZACHOWANIEM. Tak jest, panie Sugwegh - warknęła do Digela, który z trudem powstrzymywał śmiech.
- Przechodząc do rzeczy - ciągnęła nieubłaganie dalej - jutro w holu będą wisiały pergaminy, na których wypisane będą nazwiska osób, które będą się pojedynkowały. Oczywiście, jest możliwe, że będziecie się pojedynkować z osobą z innej szkoły, a nawet bym powiedziała, że jest to pewne.
Wszyscy spojrzeli na siebie z żalem.
Nagle rozległ się dzwonek i wszyscy wysypali się na przerwę. Na niej cała klasa z takim przejęciem rozmawiała o pojedynku, że w końcu i ja się dołączyłem. Byłem strasznie ciekaw, z kim będę się pojedynkował...
***
Rano zerwałem się szybko z łóżka i zarzuciłem na siebie w biegu ciuchy, lecąc w kierunku Sali Ogłoszeń. Szybko spojrzałem pod „K” (Krum) i zobaczyłem...
Nie, pamiętniku, nie uwierzysz....Obok nazwiska Krum było nazwisko żadne inne niż...
GRANGER!
Na początku ogarnęła mną radość i zaskoczenie, potem pomyślałem, że w takim razie za dwa dni żyć już nie będę, jeśli to Hermiona się ze mną pojedynkuje...:P
Szybko nabazgrałem list do Hermiony, bo wiedziałem, że w Hogwarcie dowiedzą się dopiero jutro, z kim będą się pojedynkować.
Na śniadaniu o niczym innym nie mówiliśmy...Na Logice Magii pani nas katowała, była powtórka, więc nie dawała nam spokoju...
Dni mijały szybko i ani się obejrzałem, a już jutro miały odbyć się Pojedynki.
O 16:00 staliśmy w dumstranckim holu i czekaliśmy, aż statek będzie gotowy do podróży.
Podróż nie była zła-statek dopłynął do zamku Beauxbatons już po czterech godzinach. Hogwart już był przed nami...Szukałem wzrokiem Hermiony, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć...Nagle ją ujrzałem... Podbiegła do mnie i pocałowała mnie w policzek... Myślałem, że zemdleję z wrażenia...Hermiona razem z Killy ( moją koleżanką z roku) pobiegły do pokoju dziewcząt, nie czekając na innych. Wszyscy chłopacy patrzyli z nieukrywanym podziwem i uwielbieniem na dziewczyny z Beauxbatons. Ja jedyny nie zwracałem na nie uwagi...

Pełen nerwów poszedłem na śniadanie. Nie chciało mi się jeść, wręcz odwrotnie
- myślałem, że zwymiotuję...Nic mi nie dawały pocieszenia Digela - i tak wiedziałem, że wyjdę przed Hermioną na głupka... Moje smutne rozmyślenia przerwał mi prof. Dumbledore, który donośnym głosem oznajmił wszystkim trzem szkołom:
-Moi drodzy, nadszedł czas, by rozpoczął się I MTP ( drogi pamiętniku, za dużo pisania :-P)
Rozległ się odgłos rozsuwania ławek i wszyscy ruszyli ku boisku Quiddicha, gdzie Turniej miał się odbyć.
Gdy wszyscy usiedli na trybunach, profesor Dumbledore (dyrektor Hogwartu) uroczyście ogłosił rozpoczęcie pojedynków.
Leciały różne nazwiska, ja wciąż nerwowo kręciłem się po trybunach. Mijały godziny, jedni ćwiczyli, inni z entuzjazmem dopingowali, jeszcze inni nudzili się lub denerwowali (w tym ja). Nagle usłyszałem coś, co wywołało mną o dreszcze:
-Pan Krum z Dumstrangu i panna Granger z...chwila...aaa....Hogwartu- zająkała się pani Hogwal, która pomagała Dumbledorowi w organizacji.
Starałem się wejść na boisku na niedrżących nogami. Stanąłem naprzeciwko Hermiony, serce waliło mi jak z młotu. Ukłoniłem się, staliśmy chwilę w milczeniu, pani Hogwal policzyła do trzech...To wszystko trwało z minutę, choć mi się wydawało, że minęła ledwie sekunda.
-....wa, jeden-wykrzyknęła profesorka i w tej chwili krzyknąłem:
-Expelliarmus!
Hermionie różdżka wypadła z ręki...Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało...Przeraziłem się, już miałem do niej podbiec...Wtem Hermiona wstała i..śmiała się sama z siebie!
Już się powoli uspakajałem, rozluźniłem się, gdy nagle...
- Drętwota! - wykrzyknęła Hermiona.
Ogarnęła mnie na chwilę ciemność, na parę sekund, a potem leżałem już na ziemi i...
Wybuchnąłem śmiechem! Śmiałem się tak, że normalnie nie miałem najmniejszego zamiaru wstać. Nagle...
-W takim razie wygrała panna Granger!- ogłoszono...
Dostałem ataku takiej głupawki, że dopiero teraz Hermiona spojrzała na mnie jak na wariata.
A gdy wszyscy się rozeszli, podszedłem do Hermiony i potem...
Pocałowałem ją! Cudowne rozmarzenie ogarnęło mnie, czułem się szczęśliwy jak w raju.
Oczywiście, już miałem ją objąć, gdy nagle podeszła do nas pani Hogwal (jej, do cholery, nie zauważyłem) i gderliwym głosem powiedziała:
-Panie Krum, proszę iść do pokoju, który profesor Dumbledore panu przypisał, wszyscy już poszli! A panna...eee...-tu spojrzała na listę z nazwiskami -Granger niech pójdzie do pokoju dziewcząt- zreflektowała się profesorka i smętnie powlokłem się w kierunku zamku. A było już tak romantycznie...

[ 7 komentarze ]


« 1 2 3 4 5 6 7 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki