Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

"Pamiętnik Marty Pears "
Pamiętnikiem opiekuje się Margot

  Część 8.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:44

Zapadł zmrok. Za oknem padało, czasem słychać było pomruk burzy, i szum przyjemnie bębniącego o parapet deszczu, który uspokajał mnie. W całym domu panowała cisza. Harry był na dole, zdawało mi się nawet, że raz słyszałam jego kroki pod swoim pokojem. Czułam się strasznie. Ufałam, że zdążyłam jakoś dać do zrozumienia Draconowi, że wszystkie słuchy o mnie, przekazywane mu przez ludzi z jego klasy społecznej są oszczerstwami i że moje uczucia do niego się nie zmieniły, nawet jeśli i tak nie miało to już sensu, bo z góry było wiadomo, że sprawa jest przegrana. Postąpiłam wbrew sobie, odchodząc stamtąd, dlatego że nie potrafiłam znieść obelg ojca Dracona ale gdyby tylko nie pojawił się tam, może otworzyłabym się bardziej, może mogłabym zrobić inaczej dla dobra nas obojga… ale czy miałam wyjście?
Rozmyślając nad tym, teraz żałowałam po trosze, że odmówiłam Ministrowi. Po takim szoku przydałoby mi się roczne odizolowanie od świata ludzi, tępiących mnie li i jedynie za moje niemagiczne pochodzenie ale z drugiej strony… czy teraz, kiedy prawie powiedziałam Draconowi, że kocham go niezmiennie od chwili tamtego rozstania, potrafiłabym wyjechać?
W tok moich rozmyślań wdarł się odgłos dzwonka do drzwi. Leżąc cicho, nasłuchiwałam, ale poza dzwonkiem i czymś podobnym do „Jest na górze, pierwsze drzwi z lewej” nie zrozumiałam nic. Pierwsze drzwi z lewej? A więc to nie Hermiona i Ron, jak w ogóle mogłam tak pomyśleć, przecież wyszli na imprezę zaledwie trzy godziny temu… kto to może być?
Zdążyłam usiąść na łóżku, kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Draco Malfoy z wielkim bukietem czerwonych róż; część z nich była lekko połamana. Był kompletnie przemoczony, mokre kosmyki przylepiały mu się do twarzy. Chyba biegł, bo ciężko oddychał. Bez słowa zerwałam się i podbiegłam do niego a on odłożył bukiet machinalnie na podłogę i chwycił mnie w ramiona. Długo trwaliśmy tak, przytuleni do siebie. Płacząc, z całych sił wtulałam się w niego a on gładził mnie po głowie i szeptał do ucha, że wszystko będzie dobrze, że jest przy mnie i że już nigdy nie pozwoli nikomu sobie mnie odebrać, dopóki nie umrze.
Wreszcie wysunęłam się odrobinę z jego objęć, a on podniósł kwiaty i podał mi je, mówiąc:
-To dla ciebie… wykupiłem wszystkie róże, jakie były na straganie u Yoanny, wiesz, na Cocker Street.
-Dziękuję, są… są naprawdę piękne.- wtuliłam twarz między płatki i powąchałam. Cocker Street… malutki straganik wspaniałej Irlandki o wielkim sercu, gdzie kupowali nieliczni, ale znający sekretny talent Yoanny. W mgnieniu oka wyczarowałam sporej wielkości, kryształowy wazon z wodą i ułożyłam w nim róże a następnie uściskałam mocno Dracona. –Bardzo ci dziękuję, zrobiłeś mi wielką przyjemność i przede wszystkim niespodziankę. A właściwie, skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?-
-Już wcześniej ktoś mi wspominał, że mieszkasz z Harrym, Ronem i Hermioną… a poza tym, rozmawiałem raz z Harrym, w Ministerstwie. Nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdybym nie przyszedł tutaj po tym, jak mój ojciec potraktował cię w Ministerstwie. Przepraszam cię za to, nie powinienem był do tego dopuścić… pokłóciłem się z nim w Ministerstwie ale po rozmowie z matką udało mi się wyjść z domu. Nie odzywa się do mnie ale wygląda na to, że minie mu.
-Bardzo jest wściekły? Chyba nie powinieneś był tu przychodzić… tak mu się sprzeciwiać.
-Jest tak wściekły jak nigdy przedtem, ale mama… mama z nim rozmawiała… ona chyba trochę lepiej rozumie od niego, czym jest szczęście dziecka i jak do niego dążyć, gdy już dorośnie. Nie spodziewałem się, że znajdę w niej swojego rodzaju sprzymierzeńca, ale ojciec poddał się po dłuższej chwili, usiadł w bibliotece i milczy. Chciał, żebym wybrał, to wybrałem… nie mogłem postąpić inaczej, bo wiem, co jest dla mnie w życiu najważniejsze. Proszę cię, nie mówmy dłużej o nim, tym razem naprawdę nie postawi na swoim, obiecuję ci to i matka już o tym wie.
-Jak chcesz… tylko że nawet jeśli twoja mama jest wyrozumiała, to on nigdy nie zmieni swojego nastawienia do ludzi z niemagicznych rodzin, nawet jeśli…- urwałam nagle, zakłopotana, bo zaplątałam się w grząski temat, ale Draco tylko zbliżył twarz do mojej i szepnął z takim uśmiechem, jaki lubiłam u niego najbardziej- niby łobuzerskim ale jednocześnie pełnym ciepła:
-Nawet jeśli jedną z takich osób pokocha jego syn-niewdzięcznik?
Zaśmiałam się cicho i oplotłam ramionami jego szyję.
-A także nawet jeśli jedna z takich osób pokocha jego syna.- skorygowałam i pocałowałam go.

*** *** *** *** ***

Minęła jedenasta, kiedy pożegnałam się z Draconem. Przez te dwie godziny, które spędziliśmy razem u góry, w moim pokoju, pijąc herbatę z malinami i czekając, aż jego rzeczy zostaną doprowadzone do stanu używalności przy kominku, rozmawialiśmy. Rozmawialiśmy tak beztrosko, jakby nie było tych pięciu pustych lat i awantury po ukończeniu Hogwartu. Draco opowiadał mi o Szkocji a ja odwdzięczałam się relacją z pobytu w Irlandii. Było nam dobrze, w tym ciepłym, miłym pokoju na piętrze, odgrodzonym solidnymi ścianami i szybą okienną od wszelkich burz, które czekały na nas za nimi- zarówno klimatycznych jak i tych „umilających” nam codzienność. Mimo że przyszłość cały czas nie nabrała jeszcze tak jasnego koloru, liczyło się dla nas wyłącznie teraz, a przynajmniej- w ciągu tej nocy.

W niedziele zazwyczaj możemy poleniuchować, wstajemy dłużej i robimy wspólnie późne ale pyszne śniadanie, do którego zasiadamy przeważnie około jedenastej, czasem dziesiątej. Tej niedzieli też tak było: ziewając i śmiejąc się co chwilę z różnych anegdot opowiadanych dla rozbudzenia przez Rona, przygotowaliśmy sałatkę z pomidorów, ogórków i cebuli a do tego pyszne grzanki z serkiem ziołowym i świeżą, oszałamiająco pachnącą kawę.
Hermiona i Ron opowiadali przebieg wczorajszego spotkania z Laurą i Gregiem.
-Nie wyobrażacie sobie, jak fantastycznie Laura urządziła ten dom, ona zawsze miała talent do strojenia wnętrz, ale nie spodziewałam się, że aż taki. Ściany są pomalowane na ciepłe kolory, ponadto każdy pokój ma inną atmosferę więc ona uważa, że salon jest jak pieczona papryczka chili z dodatkiem bazylii a ich sypialnia jest jak letnia łąka w towarzystwie pola.
-Jak ci się udało to zapamiętać? –zdziwił się Ron, atakując sennie widelcem kawałek pomidora. –Mnie się osobiście nie podobał ich salon, taki przytłaczający ostrą czerwienią, duszny przez te puchate, drogie kanapy i dywany, niczym azteckie kilimy. Wolę spokojne kolory, przytulne urządzenia a tam czułem się jak w salonie mebli, brakowało tylko karteczki z horrendalną ceną.
-Nieprawda, mówisz tak, bo właśnie bardzo im zazdrościsz a już najbardziej tego wielkiego stołu do szachów, który Greg ma u siebie.- odparła i dodała już z nowym entuzjazmem: -Co prawda, ich mieszkanie jest naprawdę spore, ale uważam, że urządzone jest z prawdziwą elegancją i smakiem, a te obrazy…
-Nasze już ci się nie podobają? A co z tą niezaprzeczalną magią kwiatów wiśni na tym obrazie, który mamy w salonie? Co z ciepłem emanującym z płomiennych skórek owoców na obrazie, który wisi za tobą?
-Ron, nie twierdzę, że nasze obrazy mi się znudziły, są naprawdę piękne, ale sam zachwycałeś się krajobrazami z Lazurowego Wybrzeża, jakie namalował Greg kilka lat temu, kiedy spędzali tam wakacje.
-Ty jesteś jak zwykle naiwna, Hermiono, on na pewno sam tego nie namalował, widziałem nawet zatarty podpis malarza i to na pewno nie wyglądało jak „Greg Barcson”
-Mniejsza o to.- ucięła Hermiona, chyba mając już dość kolejnej dyskusji z Ronem. Spojrzała na mnie oraz Harry’ego i spytała:
-A wy co robiliście? Byłaś w Ministerstwie?
-Tak, byłam.
-Ja musiałem zrobić kolejny projekt zabezpieczeń nowego budynku w Iftown.
-Czyli już ustalone: nie jedziesz, tak?- chciała wiedzieć Hermiona. Teraz zarówno ona, jak Harry i Ron wpatrzyli się we mnie z uwagą.
-Nie, nie jadę. Wysłałam Ministrowi odpowiedź.- odparłam, czując, że nie było to takie trudne, jak się spodziewałam. Przypomniałam sobie wizytę Dracona i uśmiechnęłam się sama do siebie. Nieoczekiwanie odezwał się Harry, patrząc na mnie poważnie z naprzeciwka.
-Podjęłaś dobrą decyzję. Cieszę się… no, a jak sprawa z Draconem?
-Draconem? –zainteresowała się gwałtownie Hermiona.
-Spotkałaś go w ministerstwie? –zapytał w tej samej chwili Ron. Spojrzałam na Harry’ego i odpowiedziałam, uśmiechając się lekko do niego.
-Tak… spotkałam. Rozmawialiśmy… ale zjawił się jego ojciec… no i wiecie… wybuchła mała awanturka, oboje strasznie krzyczeliśmy… on nazwał mnie z kilka razy szlamą…
-Gnojek.- rzucił Ron krótko.
…ale Draco mu się postawił… słowem, nie wyglądało to najlepiej i skończyło się tak jak przedtem…
-Odeszłaś, uważając, że tak będzie najlepiej i dalsza walka nie ma sensu?- spytała Hermiona, wstrzymując dech i patrząc na mnie z wyrzutem.
-Tak… ale bardzo tego żałowałam… bo Draco nie chciał tego, próbował mi to wyperswadować, ale znacie sami Lucjusza… poza tym jest jeszcze coś, co mnie zaniepokoiło a dotyczy nas wszystkich, dotyczy Zakonu Feniksa.
-CO?- Ron opluł się kawą a Harry prawie uniósł się z krzesła.
-W pewnej chwili powiedziałam mu, że niezbyt chwalebną drogę do szczęścia Dracona wybrał, wręczając całe życie łapówki oraz omijając rozmaite przepisy na co on powiedział, że jak na prawnika to niezbyt chwalebne, by oskarżać go publicznie bez dowodów zwłaszcza, i że on bez trudu mógłby udowodnić j e m u, że gram na dwa fronty i że to nie j e m u jestem wierna. Rozumiecie, co to znaczy?
-Chodzi o Sama… to znaczy… o Lorda Voldemorta? –spytał Harry, zdejmując szybko okulary i czyszcząc je rogiem obrusa.
-Tak… o moją misję… zleconą przez Zakon… nie mam pojęcia, ile o tym wie, czy tylko blefował, ale nie sądzę… obawiam się… że jednak to źle nam wróży.
-Trzeba natychmiast powiadomić Dumbledore’a… jeśli Lucjusz Malfoy coś wie, zapewne nie omieszka tego wykorzystać… jeszcze dziś powinnaś do niego napisać. Kiedy masz następne spotkanie?
-Za miesiąc pod Antrim. Tak, z pewnością to zrobię… myślałam nawet o tym, żeby porozmawiać z nim osobiście… może skoczę do Hogwartu albo na Grimmauld Place.
Harry, Hermiona i Ron wpatrywali się we mnie z milczeniem, wszyscy troje bardzo poruszeni złowróżbnymi słowami Lucjusza. Najszybciej opanowała się Hermiona. Powiedziała spokojnie i rzeczowo.
-Na twoim miejscu napisałabym do niego i poprosiła o spotkanie, mimo wszystko Lucjusz mógł przewidzieć, że będziesz chciała powiadomić Zakon poprzez skontaktowanie się z kimś nad tobą… problem w tym, że nie wiadomo, czy zna nasze władze i innych członków, ale myślę, że damy sobie z tym radę. Najważniejsze, to nie panikować. Teraz opowiedz dalej, co z Draconem.
-No wiesz… przyszedł tutaj… około dziewiątej. Przyniósł mi wielki bukiet róż z naszego ulubionego straganu… i powiedział, że ma gdzieś to, co myśli jego ojciec, zwłaszcza, że Narcyza Malfoy okazała się wyrozumiała i poparła go.… no i powiedział, że już nigdy nie pozwoli nikomu mnie sobie odebrać, dopóki nie umrze. –uśmiechnęłam się a Hermiona zerwała się z krzesła, podbiegła i uścisnęła mnie mocno.
-Tak się cieszę, że wreszcie wam się udało!- powiedziała wesoło, a Ron i Harry poparli ją. Nie mogąc powstrzymać wielkiego uśmiechu, odparłam:
-Dzięki, jesteście naprawdę… kochani.
-Taa, zgadza się.- Ron wyszczerzył zęby.
-Marta… przepraszam, za to, co powiedziałem wtedy… ja naprawdę tak nie myślę, poniosło mnie.- odezwał się Harry, wstając również. Zdziwiłam się, ale jednocześnie poczułam małe wyrzuty sumienia.
-To ja przepraszam… moja wina, ja też… nie powinnam była mówić ci takich ohydnych rzeczy, nie gniewaj się na mnie.
Harry uśmiechnął się i podał mi rękę a ja uścisnęłam ją z wdzięcznością. Hermiona i Ron nie skomentowali tego, ale byli wyraźnie zadowoleni z naszego pogodzenia się- ja, prawdę mówiąc, również, bo nabrałam nagle poczucia, jakby wszystko zaczęło zdążać ku lepszemu…

[ Brak komentarzy ]


 
Część 8.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:44

Z
apadł zmrok. Za oknem padało, czasem słychać było pomruk burzy, i szum przyjemnie bębniącego o parapet deszczu, który uspokajał mnie. W całym domu panowała cisza. Harry był na dole, zdawało mi się nawet, że raz słyszałam jego kroki pod swoim pokojem. Czułam się strasznie. Ufałam, że zdążyłam jakoś dać do zrozumienia Draconowi, że wszystkie słuchy o mnie, przekazywane mu przez ludzi z jego klasy społecznej są oszczerstwami i że moje uczucia do niego się nie zmieniły, nawet jeśli i tak nie miało to już sensu, bo z góry było wiadomo, że sprawa jest przegrana. Postąpiłam wbrew sobie, odchodząc stamtąd, dlatego że nie potrafiłam znieść obelg ojca Dracona ale gdyby tylko nie pojawił się tam, może otworzyłabym się bardziej, może mogłabym zrobić inaczej dla dobra nas obojga… ale czy miałam wyjście?
Rozmyślając nad tym, teraz żałowałam po trosze, że odmówiłam Ministrowi. Po takim szoku przydałoby mi się roczne odizolowanie od świata ludzi, tępiących mnie li i jedynie za moje niemagiczne pochodzenie ale z drugiej strony… czy teraz, kiedy prawie powiedziałam Draconowi, że kocham go niezmiennie od chwili tamtego rozstania, potrafiłabym wyjechać?
W tok moich rozmyślań wdarł się odgłos dzwonka do drzwi. Leżąc cicho, nasłuchiwałam, ale poza dzwonkiem i czymś podobnym do „Jest na górze, pierwsze drzwi z lewej” nie zrozumiałam nic. Pierwsze drzwi z lewej? A więc to nie Hermiona i Ron, jak w ogóle mogłam tak pomyśleć, przecież wyszli na imprezę zaledwie trzy godziny temu… kto to może być?
Zdążyłam usiąść na łóżku, kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Draco Malfoy z wielkim bukietem czerwonych róż; część z nich była lekko połamana. Był kompletnie przemoczony, mokre kosmyki przylepiały mu się do twarzy. Chyba biegł, bo ciężko oddychał. Bez słowa zerwałam się i podbiegłam do niego a on odłożył bukiet machinalnie na podłogę i chwycił mnie w ramiona. Długo trwaliśmy tak, przytuleni do siebie. Płacząc, z całych sił wtulałam się w niego a on gładził mnie po głowie i szeptał do ucha, że wszystko będzie dobrze, że jest przy mnie i że już nigdy nie pozwoli nikomu sobie mnie odebrać, dopóki nie umrze.
Wreszcie wysunęłam się odrobinę z jego objęć, a on podniósł kwiaty i podał mi je, mówiąc:
-To dla ciebie… wykupiłem wszystkie róże, jakie były na straganie u Yoanny, wiesz, na Cocker Street.
-Dziękuję, są… są naprawdę piękne.- wtuliłam twarz między płatki i powąchałam. Cocker Street… malutki straganik wspaniałej Irlandki o wielkim sercu, gdzie kupowali nieliczni, ale znający sekretny talent Yoanny. W mgnieniu oka wyczarowałam sporej wielkości, kryształowy wazon z wodą i ułożyłam w nim róże a następnie uściskałam mocno Dracona. –Bardzo ci dziękuję, zrobiłeś mi wielką przyjemność i przede wszystkim niespodziankę. A właściwie, skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?-
-Już wcześniej ktoś mi wspominał, że mieszkasz z Harrym, Ronem i Hermioną… a poza tym, rozmawiałem raz z Harrym, w Ministerstwie. Nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdybym nie przyszedł tutaj po tym, jak mój ojciec potraktował cię w Ministerstwie. Przepraszam cię za to, nie powinienem był do tego dopuścić… pokłóciłem się z nim w Ministerstwie ale po rozmowie z matką udało mi się wyjść z domu. Nie odzywa się do mnie ale wygląda na to, że minie mu.
-Bardzo jest wściekły? Chyba nie powinieneś był tu przychodzić… tak mu się sprzeciwiać.
-Jest tak wściekły jak nigdy przedtem, ale mama… mama z nim rozmawiała… ona chyba trochę lepiej rozumie od niego, czym jest szczęście dziecka i jak do niego dążyć, gdy już dorośnie. Nie spodziewałem się, że znajdę w niej swojego rodzaju sprzymierzeńca, ale ojciec poddał się po dłuższej chwili, usiadł w bibliotece i milczy. Chciał, żebym wybrał, to wybrałem… nie mogłem postąpić inaczej, bo wiem, co jest dla mnie w życiu najważniejsze. Proszę cię, nie mówmy dłużej o nim, tym razem naprawdę nie postawi na swoim, obiecuję ci to i matka już o tym wie.
-Jak chcesz… tylko że nawet jeśli twoja mama jest wyrozumiała, to on nigdy nie zmieni swojego nastawienia do ludzi z niemagicznych rodzin, nawet jeśli…- urwałam nagle, zakłopotana, bo zaplątałam się w grząski temat, ale Draco tylko zbliżył twarz do mojej i szepnął z takim uśmiechem, jaki lubiłam u niego najbardziej- niby łobuzerskim ale jednocześnie pełnym ciepła:
-Nawet jeśli jedną z takich osób pokocha jego syn-niewdzięcznik?
Zaśmiałam się cicho i oplotłam ramionami jego szyję.
-A także nawet jeśli jedna z takich osób pokocha jego syna.- skorygowałam i pocałowałam go.

*** *** *** *** ***

Minęła jedenasta, kiedy pożegnałam się z Draconem. Przez te dwie godziny, które spędziliśmy razem u góry, w moim pokoju, pijąc herbatę z malinami i czekając, aż jego rzeczy zostaną doprowadzone do stanu używalności przy kominku, rozmawialiśmy. Rozmawialiśmy tak beztrosko, jakby nie było tych pięciu pustych lat i awantury po ukończeniu Hogwartu. Draco opowiadał mi o Szkocji a ja odwdzięczałam się relacją z pobytu w Irlandii. Było nam dobrze, w tym ciepłym, miłym pokoju na piętrze, odgrodzonym solidnymi ścianami i szybą okienną od wszelkich burz, które czekały na nas za nimi- zarówno klimatycznych jak i tych „umilających” nam codzienność. Mimo że przyszłość cały czas nie nabrała jeszcze tak jasnego koloru, liczyło się dla nas wyłącznie teraz, a przynajmniej- w ciągu tej nocy.

W niedziele zazwyczaj możemy poleniuchować, wstajemy dłużej i robimy wspólnie późne ale pyszne śniadanie, do którego zasiadamy przeważnie około jedenastej, czasem dziesiątej. Tej niedzieli też tak było: ziewając i śmiejąc się co chwilę z różnych anegdot opowiadanych dla rozbudzenia przez Rona, przygotowaliśmy sałatkę z pomidorów, ogórków i cebuli a do tego pyszne grzanki z serkiem ziołowym i świeżą, oszałamiająco pachnącą kawę.
Hermiona i Ron opowiadali przebieg wczorajszego spotkania z Laurą i Gregiem.
-Nie wyobrażacie sobie, jak fantastycznie Laura urządziła ten dom, ona zawsze miała talent do strojenia wnętrz, ale nie spodziewałam się, że aż taki. Ściany są pomalowane na ciepłe kolory, ponadto każdy pokój ma inną atmosferę więc ona uważa, że salon jest jak pieczona papryczka chili z dodatkiem bazylii a ich sypialnia jest jak letnia łąka w towarzystwie pola.
-Jak ci się udało to zapamiętać? –zdziwił się Ron, atakując sennie widelcem kawałek pomidora. –Mnie się osobiście nie podobał ich salon, taki przytłaczający ostrą czerwienią, duszny przez te puchate, drogie kanapy i dywany, niczym azteckie kilimy. Wolę spokojne kolory, przytulne urządzenia a tam czułem się jak w salonie mebli, brakowało tylko karteczki z horrendalną ceną.
-Nieprawda, mówisz tak, bo właśnie bardzo im zazdrościsz a już najbardziej tego wielkiego stołu do szachów, który Greg ma u siebie.- odparła i dodała już z nowym entuzjazmem: -Co prawda, ich mieszkanie jest naprawdę spore, ale uważam, że urządzone jest z prawdziwą elegancją i smakiem, a te obrazy…
-Nasze już ci się nie podobają? A co z tą niezaprzeczalną magią kwiatów wiśni na tym obrazie, który mamy w salonie? Co z ciepłem emanującym z płomiennych skórek owoców na obrazie, który wisi za tobą?
-Ron, nie twierdzę, że nasze obrazy mi się znudziły, są naprawdę piękne, ale sam zachwycałeś się krajobrazami z Lazurowego Wybrzeża, jakie namalował Greg kilka lat temu, kiedy spędzali tam wakacje.
-Ty jesteś jak zwykle naiwna, Hermiono, on na pewno sam tego nie namalował, widziałem nawet zatarty podpis malarza i to na pewno nie wyglądało jak „Greg Barcson”
-Mniejsza o to.- ucięła Hermiona, chyba mając już dość kolejnej dyskusji z Ronem. Spojrzała na mnie oraz Harry’ego i spytała:
-A wy co robiliście? Byłaś w Ministerstwie?
-Tak, byłam.
-Ja musiałem zrobić kolejny projekt zabezpieczeń nowego budynku w Iftown.
-Czyli już ustalone: nie jedziesz, tak?- chciała wiedzieć Hermiona. Teraz zarówno ona, jak Harry i Ron wpatrzyli się we mnie z uwagą.
-Nie, nie jadę. Wysłałam Ministrowi odpowiedź.- odparłam, czując, że nie było to takie trudne, jak się spodziewałam. Przypomniałam sobie wizytę Dracona i uśmiechnęłam się sama do siebie. Nieoczekiwanie odezwał się Harry, patrząc na mnie poważnie z naprzeciwka.
-Podjęłaś dobrą decyzję. Cieszę się… no, a jak sprawa z Draconem?
-Draconem? –zainteresowała się gwałtownie Hermiona.
-Spotkałaś go w ministerstwie? –zapytał w tej samej chwili Ron. Spojrzałam na Harry’ego i odpowiedziałam, uśmiechając się lekko do niego.
-Tak… spotkałam. Rozmawialiśmy… ale zjawił się jego ojciec… no i wiecie… wybuchła mała awanturka, oboje strasznie krzyczeliśmy… on nazwał mnie z kilka razy szlamą…
-Gnojek.- rzucił Ron krótko.
…ale Draco mu się postawił… słowem, nie wyglądało to najlepiej i skończyło się tak jak przedtem…
-Odeszłaś, uważając, że tak będzie najlepiej i dalsza walka nie ma sensu?- spytała Hermiona, wstrzymując dech i patrząc na mnie z wyrzutem.
-Tak… ale bardzo tego żałowałam… bo Draco nie chciał tego, próbował mi to wyperswadować, ale znacie sami Lucjusza… poza tym jest jeszcze coś, co mnie zaniepokoiło a dotyczy nas wszystkich, dotyczy Zakonu Feniksa.
-CO?- Ron opluł się kawą a Harry prawie uniósł się z krzesła.
-W pewnej chwili powiedziałam mu, że niezbyt chwalebną drogę do szczęścia Dracona wybrał, wręczając całe życie łapówki oraz omijając rozmaite przepisy na co on powiedział, że jak na prawnika to niezbyt chwalebne, by oskarżać go publicznie bez dowodów zwłaszcza, i że on bez trudu mógłby udowodnić j e m u, że gram na dwa fronty i że to nie j e m u jestem wierna. Rozumiecie, co to znaczy?
-Chodzi o Sama… to znaczy… o Lorda Voldemorta? –spytał Harry, zdejmując szybko okulary i czyszcząc je rogiem obrusa.
-Tak… o moją misję… zleconą przez Zakon… nie mam pojęcia, ile o tym wie, czy tylko blefował, ale nie sądzę… obawiam się… że jednak to źle nam wróży.
-Trzeba natychmiast powiadomić Dumbledore’a… jeśli Lucjusz Malfoy coś wie, zapewne nie omieszka tego wykorzystać… jeszcze dziś powinnaś do niego napisać. Kiedy masz następne spotkanie?
-Za miesiąc pod Antrim. Tak, z pewnością to zrobię… myślałam nawet o tym, żeby porozmawiać z nim osobiście… może skoczę do Hogwartu albo na Grimmauld Place.
Harry, Hermiona i Ron wpatrywali się we mnie z milczeniem, wszyscy troje bardzo poruszeni złowróżbnymi słowami Lucjusza. Najszybciej opanowała się Hermiona. Powiedziała spokojnie i rzeczowo.
-Na twoim miejscu napisałabym do niego i poprosiła o spotkanie, mimo wszystko Lucjusz mógł przewidzieć, że będziesz chciała powiadomić Zakon poprzez skontaktowanie się z kimś nad tobą… problem w tym, że nie wiadomo, czy zna nasze władze i innych członków, ale myślę, że damy sobie z tym radę. Najważniejsze, to nie panikować. Teraz opowiedz dalej, co z Draconem.
-No wiesz… przyszedł tutaj… około dziewiątej. Przyniósł mi wielki bukiet róż z naszego ulubionego straganu… i powiedział, że ma gdzieś to, co myśli jego ojciec, zwłaszcza, że Narcyza Malfoy okazała się wyrozumiała i poparła go.… no i powiedział, że już nigdy nie pozwoli nikomu mnie sobie odebrać, dopóki nie umrze. –uśmiechnęłam się a Hermiona zerwała się z krzesła, podbiegła i uścisnęła mnie mocno.
-Tak się cieszę, że wreszcie wam się udało!- powiedziała wesoło, a Ron i Harry poparli ją. Nie mogąc powstrzymać wielkiego uśmiechu, odparłam:
-Dzięki, jesteście naprawdę… kochani.
-Taa, zgadza się.- Ron wyszczerzył zęby.
-Marta… przepraszam, za to, co powiedziałem wtedy… ja naprawdę tak nie myślę, poniosło mnie.- odezwał się Harry, wstając również. Zdziwiłam się, ale jednocześnie poczułam małe wyrzuty sumienia.
-To ja przepraszam… moja wina, ja też… nie powinnam była mówić ci takich ohydnych rzeczy, nie gniewaj się na mnie.
Harry uśmiechnął się i podał mi rękę a ja uścisnęłam ją z wdzięcznością. Hermiona i Ron nie skomentowali tego, ale byli wyraźnie zadowoleni z naszego pogodzenia się- ja, prawdę mówiąc, również, bo nabrałam nagle poczucia, jakby wszystko zaczęło zdążać ku lepszemu…

[ Brak komentarzy ]


 
Część 7.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:41

-Draco?- szepnęłam, bo głos mi prawie zamarł.
Przełknął ślinę i poedł do mnie. Poczułam, że z niewiadomych przyczyn naszła mnie ochota do rozpłakania się… przytulenia się do niego… ale postanowiłam się trzymać tak długo, jak tylko się da- tego zresztą powinno się oczekiwać po prawnikach… Draco spróbował się uśmiechnąć, ale nie wyszło mu to. Prawdę mówiąc, on też wyglądał tak, jakby zaraz miały mu puścić nerwy.
-Witaj… jak się… jak się masz, Marto?- zapytał cicho.
-Dziękuję… jakoś… a ty? – nie mogłam oderwać od niego wzroku. Patrzył na mnie z pozoru spokojnie, ale jego oczy miały taki wyraz, że coś kłuło mnie w sercu. Poza tym, wyglądał jak zwykle przystojnie, czas spędzony w Szkocji dodał mu mężności i dostojeństwa, ale oprócz bardziej wyprostowanej postawy i pewności siebie, której może w tej akurat chwili nieco mu zbrakło, pozostał tym samym wesołym, porywczym siedemnastolatkiem, jakiego widziałam ostatni raz przed tym nieoczekiwanym spotkaniem.
-Dzięki. Żyję jeszcze.- zaśmiał się dosyć nieswojo.- Przyszedłem do Ministerstwa po papiery, złożyłem podanie o pracę.
-Wspaniale… a gdzie?- cały czas walczyłam z dławieniem w gardle i łzami, które kryły mi się pod powiekami i alarmowały, że lada moment się ujawnią .
-W Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof, chociaż ojciec… on wolałby mnie widzieć w Departamencie Edukacji Magicznej. A ty?
-Ja?… Ja… hm… właściwie skończyłam pracę w południe… zapomniałam czegoś zabrać… dokumenty… wróciłam po nie.
-Rozumiem.
Cały czas patrzył na mnie w ten dziwny sposób. Nasza rozmowa też była mdląco standardowa, ale raczej nie było szans na coś lepszego. Oboje chyba byliśmy równie zaskoczeni, co nieprzygotowani na taką okazję.
Draco wyciągnął dłoń i powiedział:
-Słyszałem, że jedziesz na wymianę… cóż, gratuluję ci. Bardzo się cieszę, że docenili cię tak szybko, zasługujesz na to, jesteś świetną prawniczką.
-Dzięki… -uścisnęłam jego dłoń i dodałam z nagłym postanowieniem, że po prostu nie mogę zaprzepaścić takiej szansy na szczerą rozmowę, że zrobię wszystko, na co będzie mnie w tej chwili stać, by nie powtórzyć błędu z przeszłości- bo teraz czułam, że to był błąd, a przede wszystkim sprzeciw wobec własnej woli i woli osoby, która znaczyła dla mnie bardzo wiele. –Ale ja nie jadę… nie jadę na wymianę… zrezygnowałam… nie mogłabym…
-Nie jedziesz?- zapytał a w jego głosie odbiło się coś jakby zdziwienie. Spojrzał na mnie. Wyglądałam zapewne niepięknie, na policzki wymykały mi się łzy, ale nie dbałam o to. Mówiłam dalej, a przynajmniej- starałam się.
-Draco… to wszyst-ko, co o mnie sły-yszałeś…to niep-rawda, naprawdę ja…
-Draco, tu jesteś, wszędzie cię szukam, przecież…- w rozmowę wmieszał się gwałtownie trzeci głos. Głos ojca Dracona, Lucjusza Malfoya, który w całej swej arystokratycznej krasie zmaterializował się w tym momencie koło syna. Spojrzał na mnie z bezbrzeżną pogardą i zwrócił się do Dracona z subtelną urazą i dźwięczącą jak stal stanowczością:
-Draco, idziemy do domu, matka czeka z kolacją, wiesz, jak nie lubi, kiedy się spóźniasz.
-Nie teraz, ojcze.- Draco odpowiedział mu taką samą stalą w głosie, nie patrząc na niego lecz na mnie, a w oczach miał taki metalowy blask, jaki przed chwilą był słyszalny w głosie jego i jego ojca, ale Lucjusz Malfoy chwycił go za ramię.
-Draco, nie rób scen!- uniósł trochę głos, ale Draco wyrwał się mu, jakby rozjuszony i odskoczył, wołając:
-Chcę dokończyć rozmowę, zostaw mnie w spokoju!
-Od kiedy rozmawiasz z czarnymi owcami w społeczeństwie? To jest szlama!
Aż nie do uwierzenia, że tyle pogardy i gniewu potrafił zmieścić w tych kilkunastu słowach, jakby samo ich znaczenie już nie wystarczyło. Kilku przechodzących czarodziejów zaczęło się oglądać na nas. Poczułam się tak, jakby scena sprzed pięciu lat rozgrywała się ponownie, jakbym użyła zmieniacza czasu.
-Wystarczy, panie Malfoy! – ucięłam dość głośno i ostro, chociaż głos zaczął mi drżeć. Zmusiłam się jednak do spokoju i bezwiednie ocierając łzy rękawem, kontynuowałam, patrząc na jego zimną twarz. –Obraził mnie pan w każdy możliwy sposób od chwili, gdy zmusił nas pan do rozstania pięć lat temu, dbał pan przez cały ten czas o to, by zszargać mi opinię oraz nerwy… a nienawidzi mnie pan tylko dlatego, że moi rodzice nie są czarodziejami, dlatego uważa pan, że nie jestem i nigdy nie będę dość dobra dla pańskiego syna, zupełnie tak, jakby pochodzenie odgrywało tu największą rolę a nie to, co do siebie czujemy!- nie zauważyłam, że zaczęłam krzyczeć. - Jednocześnie nie widzi pan, że rani pan przy okazji swojego syna, nie wiem, czy nie bardziej, niż mnie, a pańskie pojęcie o jego szczęściu różni się od jego pojęcia!
Draco gwałtownie zrobił kilka kroków w moją stronę, ale Lucjusz zatrzymał go wyciągniętą dłonią.
-Draco, zaklinam cię, nie popisuj się, uwierz, że ja to zrobię lepiej od ciebie.- po czym zbliżył się do mnie i powiedział teraz już cicho, ale na tyle głośno, by mógł go usłyszeć Draco i ja. – Nie będę się powtarzał, zdaje się, że kiedy oboje kończyliście szkołę, też się tak stawiałaś… ale rozumiem to… tacy jak ty nigdy nie zrozumieją, że są gorsi i że nic tego nie zmieni, nawet kariera w Ministerstwie, bo brudnej krwi nic nie oczyści. Nie waż się oceniać tego, co dla niego robię, bo całe życie harowałem, by zapewnić mu dobry start i nie pozwolę mu tego zmarnować z powodu c i e b i e.
-Ojcze! – krzyknął Draco, ale Lucjusz nie zareagował. Zmierzył mnie wzrokiem, jakby czekał na ripostę.
-Całe życie wręczając łapówki rozmaitym urzędnikom i omijając setki przepisów? A więc taka jest droga do szczęścia pańskiego syna, panie Malfoy? Tylko na to pana stać, choć jest pan przecież lepszy?- odparłam spokojnie, przełykając łzy. Szłam na całość, było mi wszystko jedno, czy za chwilę mnie uderzy czy nazwie po raz kolejny szlamą, starałam się tylko nie patrzeć na Dracona.
-Niezbyt to chwalebne, by oskarżać mnie tak publicznie bez żadnego dowodu, zwłaszcza jak na prawnika, który uzyskał możliwość wymiany…- zadrwił a zaraz potem dodał, prostując się lekko. –Ale cóż, obrzucanie s z l a m e m na pewno jest charakterystyczną cechą twoją i takich, jak ty, parszywych szczęściarzy, którzy choć w najmniejszym stopniu nie zasłużyli na to, uzyskali magiczne wykształcenie… zawsze twierdziłem, że ten świat schodzi na psy… ale kto by się tym martwił, skoro tacy idioci teraz rządzą. Tobie radzę dla swojego własnego dobra, daj mu spokój, bo pożałujesz.- teraz był już wyjątkowo oschły i w jego tonie wyczuć się dało złowieszcze nuty.
-Grozi mi pan?
-Ja w przeciwieństwie do ciebie potrafiłbym bez większego trudu udowodnić m u, że grasz na dwa fronty… i że to raczej nie j e m u jesteś wierna.
Poczułam ciarki na plecach. Doskonale wiedziałam, o czym mówi, ale nie mogłam w to uwierzyć… jednak za wszelką cenę nie mogłam okazać, że choć trochę te pogróżki mnie zaniepokoiły. Zapytałam z pozornym spokojem:
-To ma być ultimatum?
-Nie zamierzam dłużej o tym dyskutować. Albo raz na zawsze zerwiesz kontakt z Draconem albo możemy rozpocząć otwartą wojnę, nie znającą pojęcia fair: jednak jestem na tyle uczciwy, że daję ci wybór, t o b i e!
-Nie możesz decydować o moim życiu!- wtrącił się Draco, patrząc na niego ostro. –Zapominasz, że jestem dorosły!
-Bez urazy, ale ja jestem starszy.- rzucił krótko, ucinając dyskusję i dodał po chwili, tonem nie znoszącym sprzeciwu: -Koniec z tym, rozumiesz? Jesteś moim synem i wciąż jestem za ciebie odpowiedzialny, a skoro w Szkocji niczego cię nie nauczyli, muszę wciąż wybierać to, co dla ciebie najlepsze i wybacz, ale chyba nie narazisz się na śmieszność i nie przedłożysz szlamy nad…
-Nie nazywaj jej tak!- krzyknął, zaciskając pięści ale to spowodowało, że Lucjusz tylko podniósł głos:
…nad swoją przyszłość, którą zapewniliśmy ci z matką! To się robi doprawdy śmieszne, dziwię się jej, ale po tobie spodziewałbym się chociaż krzty wdzięczności za cały nasz, m ó j trud.
-Wdzięczność za to, że zrujnowałeś mi życie nie ma nic wspólnego z Martą! Nie popełnię drugi raz tego samego błędu, zrozum, że to jest właśnie to, czego pragnę a ty mi to uniemożliwiasz, zasłaniając się -paradoksalnie!- m o i m szczęściem!
-Draco!- po raz pierwszy usłyszałam gniew w jego głosie. –Nie pozwalaj sobie na taką dziecinadę wobec mnie!
-To ty nie pozwalaj sobie na kierowanie moim własnym życiem, nie wiesz, co dla mnie najlepsze, nigdy nie spytałeś mnie o zdanie, o to, czego j a pragnę a teraz mam tego dosyć! Chcę być z Martą, a jeśli się nie zgodzisz, możesz mnie wykląć z rodziny, proszę bardzo, mi opinii już nie zniszczysz tak jak jej a wiesz dlaczego? Bo bardziej zaszkodziłbyś sam sobie!
Zamknęłam oczy i pokręciłam głową.
-DOŚĆ! Nie zniosę tego dłużej… skoro zamierza pan zniszczyć nam życie, jeśli spełniłyby się nasze marzenia, to ja rezygnuję!
-Marta!- krzyknął ostrzegawczo Draco, ale, nie zwracając na niego z wszystkich sił żadnej uwagi, mówiłam dalej, skupiona na twarzy Lucjusza Malfoya.
-Robi pan wszystko, by wzbudzić w ludziach otaczających mnie nienawiść do mnie, robi pan wszystko, by udowodnić mi, jak plugawą istotą jestem i jak bardzo tutaj nie pasuję. Cóż, najwyraźniej pan zawsze wygrywa! Skoro uważa pan, że to jest najlepsze dla Dracona, proszę bardzo.- teraz przestałam się powstrzymywać i pozwoliłam łzom płynąc bez zatrzymywania, nie bacząc na nic i nikogo. – Lecz może kiedyś on się panu odpłaci i zobaczy pan, że bardziej go pan unieszczęśliwił bo start to nie wszystko, tak samo jak pochodzenie!
Z tymi słowy odwróciłam się na pięcie i pobiegłam ku wyjściu. Gdzieś w połowie dogonił mnie Draco, mówił coś, próbował mnie zatrzymać ale wyrwałam się mu, mówiąc przerywanym głosem:
-Będzie najlepiej dla wszystkich, jak nigdy się nie spotkamy ponownie, Draco.
Kiedy dobiegłam, zdyszana i zapłakana do domu, natychmiast wbiegłam na górę i zamknęłam się w swoim pokoju, płacząc i szlochając z całych sił, byle szybciej to się skończyło. Nie wiem, co się ze mną działo, ale był to potworne, potworny ból i żal, rozpacz i beznadzieja; byłam w stanie załamania, pragnęłam umrzeć, zapaść się pod ziemię, cokolwiek, byleby tylko móc nie ukazywać się już na oczy światu.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 7.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:41

D
raco?- szepnęłam, bo głos mi prawie zamarł.
Przełknął ślinę i podszedł do mnie. Poczułam, że z niewiadomych przyczyn naszła mnie ochota do rozpłakania się… przytulenia się do niego… ale postanowiłam się trzymać tak długo, jak tylko się da- tego zresztą powinno się oczekiwać po prawnikach… Draco spróbował się uśmiechnąć, ale nie wyszło mu to. Prawdę mówiąc, on też wyglądał tak, jakby zaraz miały mu puścić nerwy.
-Witaj… jak się… jak się masz, Marto?- zapytał cicho.
-Dziękuję… jakoś… a ty? – nie mogłam oderwać od niego wzroku. Patrzył na mnie z pozoru spokojnie, ale jego oczy miały taki wyraz, że coś kłuło mnie w sercu. Poza tym, wyglądał jak zwykle przystojnie, czas spędzony w Szkocji dodał mu mężności i dostojeństwa, ale oprócz bardziej wyprostowanej postawy i pewności siebie, której może w tej akurat chwili nieco mu zbrakło, pozostał tym samym wesołym, porywczym siedemnastolatkiem, jakiego widziałam ostatni raz przed tym nieoczekiwanym spotkaniem.
-Dzięki. Żyję jeszcze.- zaśmiał się dosyć nieswojo.- Przyszedłem do Ministerstwa po papiery, złożyłem podanie o pracę.
-Wspaniale… a gdzie?- cały czas walczyłam z dławieniem w gardle i łzami, które kryły mi się pod powiekami i alarmowały, że lada moment się ujawnią .
-W Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof, chociaż ojciec… on wolałby mnie widzieć w Departamencie Edukacji Magicznej. A ty?
-Ja?… Ja… hm… właściwie skończyłam pracę w południe… zapomniałam czegoś zabrać… dokumenty… wróciłam po nie.
-Rozumiem.
Cały czas patrzył na mnie w ten dziwny sposób. Nasza rozmowa też była mdląco standardowa, ale raczej nie było szans na coś lepszego. Oboje chyba byliśmy równie zaskoczeni, co nieprzygotowani na taką okazję.
Draco wyciągnął dłoń i powiedział:
-Słyszałem, że jedziesz na wymianę… cóż, gratuluję ci. Bardzo się cieszę, że docenili cię tak szybko, zasługujesz na to, jesteś świetną prawniczką.
-Dzięki… -uścisnęłam jego dłoń i dodałam z nagłym postanowieniem, że po prostu nie mogę zaprzepaścić takiej szansy na szczerą rozmowę, że zrobię wszystko, na co będzie mnie w tej chwili stać, by nie powtórzyć błędu z przeszłości- bo teraz czułam, że to był błąd, a przede wszystkim sprzeciw wobec własnej woli i woli osoby, która znaczyła dla mnie bardzo wiele. –Ale ja nie jadę… nie jadę na wymianę… zrezygnowałam… nie mogłabym…
-Nie jedziesz?- zapytał a w jego głosie odbiło się coś jakby zdziwienie. Spojrzał na mnie. Wyglądałam zapewne niepięknie, na policzki wymykały mi się łzy, ale nie dbałam o to. Mówiłam dalej, a przynajmniej- starałam się.
-Draco… to wszyst-ko, co o mnie sły-yszałeś…to niep-rawda, naprawdę ja…
-Draco, tu jesteś, wszędzie cię szukam, przecież…- w rozmowę wmieszał się gwałtownie trzeci głos. Głos ojca Dracona, Lucjusza Malfoya, który w całej swej arystokratycznej krasie zmaterializował się w tym momencie koło syna. Spojrzał na mnie z bezbrzeżną pogardą i zwrócił się do Dracona z subtelną urazą i dźwięczącą jak stal stanowczością:
-Draco, idziemy do domu, matka czeka z kolacją, wiesz, jak nie lubi, kiedy się spóźniasz.
-Nie teraz, ojcze.- Draco odpowiedział mu taką samą stalą w głosie, nie patrząc na niego lecz na mnie, a w oczach miał taki metalowy blask, jaki przed chwilą był słyszalny w głosie jego i jego ojca, ale Lucjusz Malfoy chwycił go za ramię.
-Draco, nie rób scen!- uniósł trochę głos, ale Draco wyrwał się mu, jakby rozjuszony i odskoczył, wołając:
-Chcę dokończyć rozmowę, zostaw mnie w spokoju!
-Od kiedy rozmawiasz z czarnymi owcami w społeczeństwie? To jest szlama!
Aż nie do uwierzenia, że tyle pogardy i gniewu potrafił zmieścić w tych kilkunastu słowach, jakby samo ich znaczenie już nie wystarczyło. Kilku przechodzących czarodziejów zaczęło się oglądać na nas. Poczułam się tak, jakby scena sprzed pięciu lat rozgrywała się ponownie, jakbym użyła zmieniacza czasu.
-Wystarczy, panie Malfoy! – ucięłam dość głośno i ostro, chociaż głos zaczął mi drżeć. Zmusiłam się jednak do spokoju i bezwiednie ocierając łzy rękawem, kontynuowałam, patrząc na jego zimną twarz. –Obraził mnie pan w każdy możliwy sposób od chwili, gdy zmusił nas pan do rozstania pięć lat temu, dbał pan przez cały ten czas o to, by zszargać mi opinię oraz nerwy… a nienawidzi mnie pan tylko dlatego, że moi rodzice nie są czarodziejami, dlatego uważa pan, że nie jestem i nigdy nie będę dość dobra dla pańskiego syna, zupełnie tak, jakby pochodzenie odgrywało tu największą rolę a nie to, co do siebie czujemy!- nie zauważyłam, że zaczęłam krzyczeć. - Jednocześnie nie widzi pan, że rani pan przy okazji swojego syna, nie wiem, czy nie bardziej, niż mnie, a pańskie pojęcie o jego szczęściu różni się od jego pojęcia!
Draco gwałtownie zrobił kilka kroków w moją stronę, ale Lucjusz zatrzymał go wyciągniętą dłonią.
-Draco, zaklinam cię, nie popisuj się, uwierz, że ja to zrobię lepiej od ciebie.- po czym zbliżył się do mnie i powiedział teraz już cicho, ale na tyle głośno, by mógł go usłyszeć Draco i ja. – Nie będę się powtarzał, zdaje się, że kiedy oboje kończyliście szkołę, też się tak stawiałaś… ale rozumiem to… tacy jak ty nigdy nie zrozumieją, że są gorsi i że nic tego nie zmieni, nawet kariera w Ministerstwie, bo brudnej krwi nic nie oczyści. Nie waż się oceniać tego, co dla niego robię, bo całe życie harowałem, by zapewnić mu dobry start i nie pozwolę mu tego zmarnować z powodu c i e b i e.
-Ojcze! – krzyknął Draco, ale Lucjusz nie zareagował. Zmierzył mnie wzrokiem, jakby czekał na ripostę.
-Całe życie wręczając łapówki rozmaitym urzędnikom i omijając setki przepisów? A więc taka jest droga do szczęścia pańskiego syna, panie Malfoy? Tylko na to pana stać, choć jest pan przecież lepszy?- odparłam spokojnie, przełykając łzy. Szłam na całość, było mi wszystko jedno, czy za chwilę mnie uderzy czy nazwie po raz kolejny szlamą, starałam się tylko nie patrzeć na Dracona.
-Niezbyt to chwalebne, by oskarżać mnie tak publicznie bez żadnego dowodu, zwłaszcza jak na prawnika, który uzyskał możliwość wymiany…- zadrwił a zaraz potem dodał, prostując się lekko. –Ale cóż, obrzucanie s z l a m e m na pewno jest charakterystyczną cechą twoją i takich, jak ty, parszywych szczęściarzy, którzy choć w najmniejszym stopniu nie zasłużyli na to, uzyskali magiczne wykształcenie… zawsze twierdziłem, że ten świat schodzi na psy… ale kto by się tym martwił, skoro tacy idioci teraz rządzą. Tobie radzę dla swojego własnego dobra, daj mu spokój, bo pożałujesz.- teraz był już wyjątkowo oschły i w jego tonie wyczuć się dało złowieszcze nuty.
-Grozi mi pan?
-Ja w przeciwieństwie do ciebie potrafiłbym bez większego trudu udowodnić m u, że grasz na dwa fronty… i że to raczej nie j e m u jesteś wierna.
Poczułam ciarki na plecach. Doskonale wiedziałam, o czym mówi, ale nie mogłam w to uwierzyć… jednak za wszelką cenę nie mogłam okazać, że choć trochę te pogróżki mnie zaniepokoiły. Zapytałam z pozornym spokojem:
-To ma być ultimatum?
-Nie zamierzam dłużej o tym dyskutować. Albo raz na zawsze zerwiesz kontakt z Draconem albo możemy rozpocząć otwartą wojnę, nie znającą pojęcia fair: jednak jestem na tyle uczciwy, że daję ci wybór, t o b i e!
-Nie możesz decydować o moim życiu!- wtrącił się Draco, patrząc na niego ostro. –Zapominasz, że jestem dorosły!
-Bez urazy, ale ja jestem starszy.- rzucił krótko, ucinając dyskusję i dodał po chwili, tonem nie znoszącym sprzeciwu: -Koniec z tym, rozumiesz? Jesteś moim synem i wciąż jestem za ciebie odpowiedzialny, a skoro w Szkocji niczego cię nie nauczyli, muszę wciąż wybierać to, co dla ciebie najlepsze i wybacz, ale chyba nie narazisz się na śmieszność i nie przedłożysz szlamy nad…
-Nie nazywaj jej tak!- krzyknął, zaciskając pięści ale to spowodowało, że Lucjusz tylko podniósł głos:
…nad swoją przyszłość, którą zapewniliśmy ci z matką! To się robi doprawdy śmieszne, dziwię się jej, ale po tobie spodziewałbym się chociaż krzty wdzięczności za cały nasz, m ó j trud.
-Wdzięczność za to, że zrujnowałeś mi życie nie ma nic wspólnego z Martą! Nie popełnię drugi raz tego samego błędu, zrozum, że to jest właśnie to, czego pragnę a ty mi to uniemożliwiasz, zasłaniając się -paradoksalnie!- m o i m szczęściem!
-Draco!- po raz pierwszy usłyszałam gniew w jego głosie. –Nie pozwalaj sobie na taką dziecinadę wobec mnie!
-To ty nie pozwalaj sobie na kierowanie moim własnym życiem, nie wiesz, co dla mnie najlepsze, nigdy nie spytałeś mnie o zdanie, o to, czego j a pragnę a teraz mam tego dosyć! Chcę być z Martą, a jeśli się nie zgodzisz, możesz mnie wykląć z rodziny, proszę bardzo, mi opinii już nie zniszczysz tak jak jej a wiesz dlaczego? Bo bardziej zaszkodziłbyś sam sobie!
Zamknęłam oczy i pokręciłam głową.
-DOŚĆ! Nie zniosę tego dłużej… skoro zamierza pan zniszczyć nam życie, jeśli spełniłyby się nasze marzenia, to ja rezygnuję!
-Marta!- krzyknął ostrzegawczo Draco, ale, nie zwracając na niego z wszystkich sił żadnej uwagi, mówiłam dalej, skupiona na twarzy Lucjusza Malfoya.
-Robi pan wszystko, by wzbudzić w ludziach otaczających mnie nienawiść do mnie, robi pan wszystko, by udowodnić mi, jak plugawą istotą jestem i jak bardzo tutaj nie pasuję. Cóż, najwyraźniej pan zawsze wygrywa! Skoro uważa pan, że to jest najlepsze dla Dracona, proszę bardzo.- teraz przestałam się powstrzymywać i pozwoliłam łzom płynąc bez zatrzymywania, nie bacząc na nic i nikogo. – Lecz może kiedyś on się panu odpłaci i zobaczy pan, że bardziej go pan unieszczęśliwił bo start to nie wszystko, tak samo jak pochodzenie!
Z tymi słowy odwróciłam się na pięcie i pobiegłam ku wyjściu. Gdzieś w połowie dogonił mnie Draco, mówił coś, próbował mnie zatrzymać ale wyrwałam się mu, mówiąc przerywanym głosem:
-Będzie najlepiej dla wszystkich, jak nigdy się nie spotkamy ponownie, Draco.
Kiedy dobiegłam, zdyszana i zapłakana do domu, natychmiast wbiegłam na górę i zamknęłam się w swoim pokoju, płacząc i szlochając z całych sił, byle szybciej to się skończyło. Nie wiem, co się ze mną działo, ale był to potworne, potworny ból i żal, rozpacz i beznadzieja; byłam w stanie załamania, pragnęłam umrzeć, zapaść się pod ziemię, cokolwiek, byleby tylko móc nie ukazywać się już na oczy światu.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 6.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 11:40

Ministerstwo po południu w sobotę było nie do końca puste; wciąż kręciło się tam wielu czarodziejów, dopinających na ostatni guzik pracę przed niedzielnym odpoczynkiem . Czułam się nieco nieswojo, nie mając na sobie sukienki, ubieranej do sądu, ale szybko wmieszałam się między ludzi i stanęłam w kolejce do windy. Jeszcze krótka chwila i szłam pewnie eleganckim dywanem, położonym na korytarzu mojego piętra. Odpieczętowałam gabinet, zapaliłam światło i z ulgą usiadłam na fotelu. Papiery, oczywiście, leżały na biurku, wymieszane z innymi dokumentami. Starannie zebrałam wszystkie kartki razem i, korzystając z okazji, przejrzałam. Konspekt dotyczący Szwecji był intrygujący… już chciałam zagłębić się w niego, kiedy usłyszałam stukanie do gabinetu. Przestraszona, prawie upuściłam papiery.
W drzwiach stał Rod.
-Co pan tu robi... to jest, ty robisz?- zerwałam się zza biurka i szybko podniosłam plik kartek. Rod podszedł bliżej. Był trochę podenerwowany.
-Przechodziłem tędy… zobaczyłem, że pali się lampa… i zajrzałem, nie widziałem, że jeszcze jesteś… tutaj…- powiedział, zacinając się nieco.
-Śledzisz mnie?- spojrzałam na niego ostrzej. -Tak się składa, że wiem, o której kończysz dzisiaj pracę, powinieneś być od dwóch godzin w domu!
-Tak… to jest… ty także… i właśnie dlatego zajrzałem…- nerwowo załamał palce i uśmiechnął się przepraszająco. -Zdecydowałaś się co do wymiany?
-Jeszcze nie… chociaż… nie wiem.- nie mam pojęcia, dlaczego byłam taka zirytowana. Przecież dzisiejszego ranka widziałam się z nim i potraktowałam go nieledwie przyjaźnie, a teraz najchętniej wyprosiłabym go za drzwi. Dokończyłam szybko: –Przestraszyłeś mnie. Wróciłam po papiery, zostawiłam je niechcący.
-Cóż… tak… to… mogę cię odprowadzić?- zaproponował nieśmiało.
Prawdę powiedziawszy, zaskoczył mnie. Odetchnęłam głęboko, chwyciłam dokumenty i z teczką pod pachą podeszłam bliżej niego.
-Wiesz co, Rod… lepiej nie.
-Dzisiaj rano… pozwoliłaś…
Rozłożył bezradnie ręce, ale ja tylko go wyminęłam i rzuciłam przez ramię, chcąc już wrócić do domu:
-Rano było rano, teraz jest teraz, poza tym odprowadziłeś mnie tylko do gabinetu.- po czym dodałam w formie żartu: -No dalej, panie sekretarzu, proszę wyjść, chcę zamknąć gabinet.- odwróciłam się z uprzejmym uśmiechem i stanęłam nieoczekiwanie oko w oko z nim.
Jego przystojna skądinąd twarz była blada, a szczęki drgały nieznacznie. Był bardzo zdenerwowany.
-Proszę cię… błagam… ja już dłużej tego nie wytrzymam…
-Czego nie wytrzymasz?- odsunęłam się kawałek, bo poczułam lekki niepokój. Rod zdawał się być zdeterminowany, niemal zdesperowany a ja znałam go dotąd jako człowieka bardzo spokojnego i opanowanego. Gwałtownie zbliżył się do mnie i powiedział:
-Nadajesz sens mojemu życiu, przychodzę tu tylko dla ciebie, dniem myślę o tobie, a nocą nawiedzasz mnie w snach… proszę cię… pozwól mi… ja cię kocham!- szepnął i, osaczając mnie ramionami, spróbował mnie pocałować, ale odepchnęłam go stanowczo, tak, że prawie wpadł do mojego pokoju.
-Nie pozwalasz sobie przypadkiem na zbyt wiele?- syknęłam ze złością, mierząc go groźnym wzrokiem.
-Marta… ale… o co ci chodzi… przepraszam, ja nie wiedziałem, że ty tak… myślałem…
-To źle myślałeś!- w dalszym ciągu sycząc, wskazałam mu drzwi, a kiedy wyszedł na korytarz, mocno zdezorientowany i zbity z pantałyku, bez słowa zapieczętowałam gabinet i wyminęłam go gwałtownie. Stał w miejscu, kiedy opuszczałam go a gdy byłam na końcu korytarza, nadal nie zrobił ani kroku. Nagle przypomniałam sobie coś, więc odwróciłam się i zawołałam:
-Jeszcze jedno! „Pani mecenas”, nie :„Marto”.
Rod stał, kompletnie ogłupiały a potem odwrócił się i ruszył w swoją stronę. Nie wiem, dokąd poszedł, bo ja też byłam mocno wstrząśnięta. Ocknęłam się dopiero w windzie, nawet nie pamiętam, w którym momencie do niej wsiadłam. Wtedy też uświadomiłam sobie, że mogłabym od razu napisać z ministerialnej sowiarni w sprawie wymiany do pana Korneliusza Knota, cofnęłam się więc i udałam na inne piętro.
Sowiarnia w Ministerstwie, zwana też po prostu pocztą, jest obszernym pomieszczeniem, do którego wiedzie bardzo długi, wąski korytarz. Jest tam jasno i czysto, armia sprzątaczek na bieżąco dba o porządek i higienę „sowiarni”.
Sowy kursują tylko na zewnątrz Ministerstwa, do przesyłek wewnętrznych służą samolociki z magicznej bibułki. Zasady panują podobne jak w Hogwarcie: każdy znajdujący się w Ministerstwie interesant lub pracownik ma prawo wejść tu i użyć jakiejś sowy, do wysłania listu czy paczki poza rejon Ministerstwa. Można nawet nie mieć przy sobie żadnego papieru ani pióra- wszystko jest przygotowane przy rzędzie kilkudziesięciu stoliczków pod oknem, z małą lampką.
O tej porze było tu tylko kilka osób, ale zazwyczaj poczta cieszy się sporym zainteresowaniem. W sowiarni znajdują się dwa rodzaje okien: magiczne i prawdziwe. Magiczne są za rzędem stołów, pogoda w nich ustalana jest przez Służby Porządkowe, a przez prawdziwe wypuszcza się sowy. Często mi się mylą, ale po kilkunastu razach człowiek szybko się przyzwyczaja.
Odetchnęłam głęboko i , usiadłszy przy pierwszym z wolnych stolików, wzięłam sobie kawałek papieru oraz pióro i kałamarz.
Z reguły nie miewam problemów z pisaniem oficjalnych listów, ale teraz prawie piętnaście minut zajęło mi rozmyślanie nad formułą. W końcu, udało mi się napisać coś, co nie byłoby ckliwe i żałosne, a Ministrowi przedstawiałoby mocne argumenty. Przyznaję, z wahaniem w duszy wysyłałam list, czując, że nie zostanie on najlepiej przyjęty a moje notowania w gabinecie Ministra Magii spadną, ale czułabym się o wiele gorzej, postępując inaczej.
Powtarzając to sobie, opuściłam sowiarnię i błyskawicznie znalazłam się w obszernym holu budynku.
Nagle wpadł na mnie przez przypadek mężczyzna, wiozący dwa potężne kartony z papierami na wózku. Omal się nie przewróciłam, ale on przytrzymał mnie, przeprosił i odjechał, chociaż ja nie mogłam otrząsnąć się z lekkiego szoku i wypadły mi papiery. Kiedy je podniosłam i wyprostowałam się, usłyszałam, że ktoś zawołał:
-Marta!-
więc odwróciłam się i tu poczułam kolejny wstrząs, tym razem bardziej psychiczny niż fizyczny.
Zaledwie kilkanaście stóp ode mnie stał Draco Malfoy.

[ Brak komentarzy ]


 
Cześć 5.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 09:15

Przyjacielska rozmowa z kimś, kto zdaje się być bratnią duszą, nie jest niczym karygodnym a i nie należy do najbardziej szalonych rzeczy, jakie zrobiłam w swoim życiu jak dotąd, jak mniemam, więc nie miałam się czego wstydzić. W dodatku już w połowie rozmowy z panią Rodriguez, która notabene ma na imię Carlota, zrozumiałam, że miałam stuprocentową rację, wybierając właśnie ją.
Kilkanaście minut później milczałyśmy obydwie, mijając nieuważnie kolorowe wystawy sklepów na ulicy Pokątnej. Carlota błądziła myślami gdzieś daleko, ja, prawdę mówiąc, również.
-Muszę dzisiaj odpisać Ministrowi. – westchnęłam po chwili, przechylając głowę na bok. –Niech pani coś powie… właśnie po to wszystko to pani opowiedziałam, mam przyjaciół i oni też wiedzą o tej całej sprawie, ale potrzebuję kogoś, kto mi poradzi… chociaż wiem, że decyzję muszę podjąć sama.
-Wiem, że najchętniej poczekałaby pani , aż wieści o rozstaniu tamtej bogatej pannicy i tego chłopca się potwierdzą… ale skoro nie można czekać, trzeba postawić wszystko na jedna kartę.- odpowiedziała, zastanawiając się nad każdym słowem. -Sama nie wiem… Na pani miejscu zadałabym sobie pytanie, co jest dla mnie ważniejsze: udział w wymianie prawniczej czy czekanie na rozwój bądź jego brak w sprawie prywatnej?
-Chce pani przez to powiedzieć, że mogę żałować wymiany, jeśli miałoby się okazać, że Draco nadal chce być ze mną, ale byłoby to doskonałe wyjście, jeśli okaże się, że nie będziemy razem, tak?
-No właśnie.- przytaknęła i ruszyłyśmy dalej. Zanim wyszłyśmy na dwór, powiedziała mi, że mieszka w domu po ciotce, dosyć daleko od Ministerstwa. Byłam na tyle zdeterminowana, że gotowa byłam iść z nią aż pod same drzwi, chociaż nigdy nie przepadałam za dzielnicą, w której mieszkała, bo była bardzo skwarna i hałaśliwa, zwłaszcza popołudniami.
-Może pani sobie zadać jeszcze jedno pytanie: czy będzie pani szczęśliwsza, spokojniejsza, wszystko jedno co, po prostu będzie miała pani lepszy nastrój, jeśli zostanie pani w Londynie czy jeśli wyjedzie pani do Szwecji na rok, ale mam wrażenie, że pani powzięła już w duszy decyzję tylko teraz szuka argumentów do podparcia jej i jednoczesnego sensownego odbicia argumentów przemawiających za wyjazdem.
-Jeśli nie pojadę, będę miała możliwość dowiedzenia się czegoś więcej o Draconie, będę mogła załatwić swoje sprawy raz na zawsze: wóz albo przewóz, ale zrobię przykrość Ministrowi i zawiodę Wizengamot.- wyjawiłam ostrożnie.
-Daję słowo, jeszcze nigdy nie słyszałam, aby ktoś czuł wyrzuty sumienia, rezygnując ze swojego życia dla idei życia zawodowego bo „zrobi przykrość pracodawcy”.- wtrąciła na pół niedowierzając, na pół dobrodusznie sobie ze mnie kpiąc.
-On naprawdę liczy na to, że wyjadę, przecież nie pójdę i nie powiem mu: „Bardzo mi przykro, ale nie mogę pojechać do Szwecji, bo kocham kogoś i muszę czekać, czy on odwzajemni moje uczucia”. –zaoponowałam z nutą goryczy.- Czy pani zdaniem to nie jest żałosne?
-Moim zdaniem, to jest typowe dla ludzi młodych, bardzo w sobie zakochanych, których los dopiero uczy pokory.- roześmiała się serdecznie. -Niech pani nie myśli, że sobie żartuję czy drwię, broń Bóg, po prostu uważam, że to próba charakteru dla was obydwojga. Wierzę głęboko, że ten Draco okaże się mądrym i dojrzałym mężczyzną, który zasłużył sobie na pani miłość, ale doprawdy, nie widzę innego lekarstwa, jak czas.
-Ale Ministrowi tego nie powiedziałaby pani.
-Być może!- śmiała się dalej, zatrzymując się obok mnie przed pasami. W jej oczach błyszczały pogodne iskierki.- Szczerość podobno najbardziej popłaca, proszę pani, ale nie ręczę, że nasz pan Minister zrozumiałby to. Ja, oczywiście, na jego miejscu powiedziałabym tak: „Kochaniutka, szczęście jest w życiu najważniejsze, wyznacza nam drogi, którymi podążamy a skoro wyjazd za granicę i rozwój kariery jest zboczeniem z tej trasy, trzymaj się własnej mapy, bo to wizja szczęścia jest ważniejsza od mojej wizji. Praca zawsze może poczekać zwłaszcza że wyjazd ten byłby premią, a nie koniecznością w twoim przypadku bo jest pani wybitną prawniczką.”
-Żeby to pani była Ministrem a on sprzątaczką, dla mnie byłoby lepiej, ale dla Ministerstwa i naszych biurek z pewnością nastałoby siedem lat nędzy higienicznej. – mruknęłam ponuro ale w tym momencie pani Rodriguez zaczęła się śmiać tak serdecznie, radośnie i zaraźliwie, że rychło i ja roześmiałam się. Kiedy nam przeszło, pani Rodriguez spłoniła się i, podając mi dłoń, jęła mówić przepraszającym tonem:
-Bardzo panią przepraszam, ale ja w międzyczasie zaczęłam pani mówić na „ty”, bardzo proszę o wybaczenie, omsknęło mi się w tym zapale.
Odparłam jej z taką swoboda i wesołością, że aż sama się sobie dziwiłam:
-Ależ nie ma sprawy, pani Rodriguez… miło mi, Marta Pears.- wyciągnęłam ku niej dłoń, a ona, zaskoczona, ujęła ją po chwili i, ściskając przyjacielsko, powiedziała:
-Carlota Rodriguez, miło mi również… ale ja i tak będę mówić pani na… to znaczy, tobie per „pani” w pracy, bo to nie wypada mi tak się do osoby z takim…
-Carloto, proszę.- uśmiechnęłam się na co urwała tylko i, na przemian uśmiechając się i mrugając, kontynuowała rozmowę, z lekka wahając się jeszcze przy bezpośrednim zwracaniu się do mnie:
-A więc, co do pa… twoich spraw prywatnych, powinnaś powiedzieć sobie tylko jedno słowo i już będziesz wiedziała, jaką decyzję podjęłaś. Uwaga, krawężnik, tutaj jest bardzo wysoki, a p… ty w tych szpilkach powinnaś bardziej uważać, o, już tu jest równiej… no więc… zadam ci ostatnie pytanie, a ty odpowiesz bez namysłu, dobrze?
-Dobrze.
Zatrzymałyśmy się w jakiejś kamiennej bramie, oplecionej bujną roślinnością. Carlota zdmuchnęła sobie grzywkę z czoła i zapytała:
-Draco czy wymiana?
Widziała, że zastanawiam się, więc uprzedziła, donośnie wołając:
-Bez zastanowienia, bez zastanowienia, mów, co pierwsze ci do głowy przyjdzie, to płynie z serca, druga odpowiedź nie będzie już taka sama!
-Draco.- wypaliłam szeptem a zaraz potem przestraszyłam się; jednakowoż, Carlota nie straciła głowy, nie wahała się. Jej twarz rozjaśnił wielki uśmiech od ucha do ucha, który pojawił się w chwili, gdy z moich ust padło słowo „Draco” a to uświadomiło mi, że wybrałam właściwie, skoro ona to popiera. Nie znałam tej kobiety tak dobrze jak Hermiony, Julii Bones czy też Juliette, ale ten jej uśmiech wrył mi się głęboko w pamięć, zupełnie tak, jakby powiedziała: „Dobra robota, mała, twoje serce działa jak należy.” I z jakiegoś powodu poczułam się bardzo, bardzo szczęśliwa a ulga, jaka na mnie spłynęła, tylko dopełniła mej dziwnej radości, tak, że nawet nie zaskoczyły mnie następne słowa Carloty, brzmiące:
-No to skoro już masz problem z głowy, zapraszam cię na pyszne, zimne gazpacho. Jesteśmy pod moim domem.

***



Zbliżała się czwarta po południu. Duży, staroświecki zegar po ciotce Carloty właśnie zaczął wybijać godzinę. Dźwięk schrypniętego kuranta ocknął mnie z transu, w jaki wprawiła mnie rozmowa z Carlotą, genialny obiad oraz popołudniowa zielona herbata w saloniku, nad albumami jej rodziny.
-Zasiedziałam się, przeszkadzam ci na pewno… pójdę już, czas na mnie.- powiedziałam z zawstydzeniem, wstając i szukając wzrokiem torebki. Carlota odsunęła albumy i także wstała, machając ręką:
-To naprawdę żaden kłopot, ja mam dzisiaj wolne popołudnie, a z tobą spędziłam je naprawdę mile. Cieszę się, że mogłam ci pomóc.
-To ja się cieszę.- uśmiechnęłam się.-Dziękuję za ten pyszny obiad i za rozmowę, naprawdę bardzo mi pomogłaś. Głupio mi… bo staram się być samodzielna i radzić sobie sama, ale to chyba po prostu wina mojego charakteru, że kiedy z całych sił pragnę być silna i zachować swoje troski w duszy, na gwałt potrzebuję przyjaciela, kogoś, kto mnie wysłucha i poradzi. Nie chcę się narzucać nikomu, ale jednocześnie pragnę mieć kogoś, kto byłby moją drugą duszą, rozumiesz?
-Oczywiście, świetnie to rozumiem, ja też miałam podobne problemy po przyjeździe do Londynu. Zawsze byłam towarzyska i otwarta, lubiłam otaczać się ludźmi i tutaj też znalazłam sobie trochę znajomych, poza tym ciocia naprawdę starała się pomóc mi w miarę swoich sił oraz możliwości ale i tak nie udało mi się uniknąć swoistej ksenofobii, tak że czułam się często samotna tak, jakby nikogo przy mnie nie było, ani siostry matki, ani znajomych. Nie krępuj się tym, że kogoś niewiele obchodzą twoje problemy, a już zwłaszcza wobec Hermiony, Rona czy Harry’ego, bo to oni są przede wszystkim twoimi przyjaciółmi i chcą ci pomóc, na pewno sami nie raz zwierzali cię ze swoich trosk i prosili o to, byś wypowiedziała swoje zdanie. Nie bój się posądzenia o natręctwo czy ślamazarność: kłopoty są naturalnym ogniwem w życiu każdego człowieka i każdy radzi sobie z nimi tak, jak najlepiej umie, a proszenie o radę, wymyślanie rozwiązania w większej grupie nie jest żadną hańbą.
-Tylko że ostatnio zwierzam się z trosk wcale nie tym trojgu a osobom… no, nie obcym, ale takim, które znam krócej niż Hermionę i resztę, np. Julii Bones, Juliette Bianchon czy tobie.
-Nie przejmuj się, żadna z nas nie powiedziałaby ci złego słowa, gdyby nie chciała pomóc, raczej by nie wysłuchała… poza tym, mniemam, że wszystkie jesteśmy szczere i nie zamierzamy ci wyświadczyć niedźwiedziej przysługi.
-Wiem…- uśmiechnęłam się z wdzięcznością.- Ale teraz muszę naprawdę już iść… bardzo dziękuję raz jeszcze, mam u ciebie dług.
-Daj spokój.- machnęła ręką i uścisnęła mi pożegnalnie dłoń.- Do widzenia i uważaj na siebie.
-Do widzenia!
Zbliżało się wpół do piątej, kiedy otwierałam bramkę przed domem. Miałam nadzieję, że żadne z moich przyjaciół nie martwiło się moim prawie trzygodzinnym spóźnieniem.
W przedpokoju natknęłam się na Rona, Miał znakomicie ułożone włosy i elegancką, satynową szatę, ale minę -cokolwiek nieszczęśliwą.
-Nie znoszę sztywniackich imprez z ludźmi, których nie znam.- burknął, siadając pod wieszakiem i zakładając buty. W tej samej chwili zjawiła się Hermiona w błękitnej sukience, zapinając kolczyki-perełki. Ona również miała świeżo ułożone włosy i wyglądała rewelacyjnie.
-Super wyglądasz, Hermiono.- rzuciłam w ramach powitania, zsuwając z ramion płaszcz i torbę.- Już idziecie?
-Cześć, tak, za chwilkę.- zapięła drugi kolczyk i obrzuciła krytycznym spojrzeniem Rona.- Masz zgięty lewy róg kołnierzyka, popraw to, Ronald. Cieszę się, że już jesteś, zastanawiałam się, gdzie byłaś.
-U znajomej, a właściwie nowej znajomej…- uśmiechnęłam się na samo wspomnienie ciepłej twarzy Carloty. –Przepraszam, że się spóźniłam, tak jakoś wyszło.
-A jak tam wymiana? Spotkałaś się z Ministrem?- zapytał Ron, wstając, poprawiając koszulę i kręcąc głową, jakby dla rozluźnienia.
-Tak, rozmawialiśmy na ten temat, ale mam tu jeszcze papiery…- chcąc im pokazać, włożyłam dłoń do torby i ze dziwieniem skonstatowałam, że rzeczonych dokumentów w torbie nie mam. -O kurczę… nie mam ich… musiałam zostawić je w pracy… ale jak to możliwe?
-Spieszyłaś się, wychodząc, to pewnie wrzucałaś wszystko jak leci, ja też tak robię. – powiedziała Hermiona, przeglądając się w lustrze.- A po co ci te papiery, dzisiaj nie musisz przypadkiem dać odpowiedzi?
-Powinnam… ale ponieważ się wahałam, a Minister wysłał mi różne dane o tej wymianie, które nie doszły, dał mi trochę więcej czasu.- odparła szybko. –Ale wiecie co… ja jednak chyba już zdecydowałam. Nie pojadę.
-Dlaczego?- Ron nie mógł w pierwszej chwili ukryć zaskoczenia, ale Hermiona rzuciła na mnie okiem i, kryjąc uśmiech w kącikach ust, klepnęła go i rzuciła zdawkowo:
-Marta sama wie najlepiej, co dla niej dobre… może po prostu nie chciała nas opuszczać na tak długo, a ty chyba nie śmiesz powiedzieć, że cię to martwi, Ron?
-Nie, no nie, skądże, bardzo się cieszę, że zostajesz… o, Harry… sie masz, stary!
Na schodach, wiodących na piętro, ukazał się Harry, w czarno-białym dresie. Wyglądał na zaspanego.
-Przed chwilą się obudziłem, zdawało mi się, że ktoś przyszedł.- spojrzał na mnie krótko i obojętnie a potem przeciągnął się i ziewnął. -Miłej zabawy, o której się można was spodziewać?
-Będziemy najpóźniej po pierwszej, ale nie sądzę, żeby spotkanie tak się przeciągnęło. Kolacja jest w kredensie, świeża herbata w dzbanku, wystarczy ją podgrzać kwadrans przed podaniem Magicznymi Zapałkami, na razie, trzymajcie się!
-Na razie, bawcie się dobrze.- pomachałam im a oni wyszli. Chwilę później znikli za rogiem ulicy.
Obróciłam się, ale Harry nawet na mnie nie spojrzał, przeszedł do kuchni. Kiedy weszłam tam dziesięć minut później, już przebrana i odświeżona, ujął bez słowa kubek z kawą i wyminął mnie.
-Harry…- zawołałam za nim, ale odpowiedziało mi tylko trzaśnięcie drzwi jego pokoju na górze.
W tej sytuacji postałam chwilę, medytując, a potem z namysłem narzuciłam na ramiona coś ciepłego i wyszłam z domu, kierując kroki ku Ministerstwu. Sprawa dokumentów dotyczących wymiany ze Szwecją dręczyła mnie, byłam prawie pewna, że wkładałam je do torby, ale może to Hermiona miała rację, że w pędzie brałam ze sobą wszystko, jak leci.

[ Brak komentarzy ]


 
Cześć 5.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 09:15

Przyjacielska rozmowa z kimś, kto zdaje się być bratnią duszą, nie jest niczym karygodnym a i nie należy do najbardziej szalonych rzeczy, jakie zrobiłam w swoim życiu jak dotąd, jak mniemam, więc nie miałam się czego wstydzić. W dodatku już w połowie rozmowy z panią Rodriguez, która notabene ma na imię Carlota, zrozumiałam, że miałam stuprocentową rację, wybierając właśnie ją.
Kilkanaście minut później milczałyśmy obydwie, mijając nieuważnie kolorowe wystawy sklepów na ulicy Pokątnej. Carlota błądziła myślami gdzieś daleko, ja, prawdę mówiąc, również.
-Muszę dzisiaj odpisać Ministrowi. – westchnęłam po chwili, przechylając głowę na bok. –Niech pani coś powie… właśnie po to wszystko to pani opowiedziałam, mam przyjaciół i oni też wiedzą o tej całej sprawie, ale potrzebuję kogoś, kto mi poradzi… chociaż wiem, że decyzję muszę podjąć sama.
-Wiem, że najchętniej poczekałaby pani , aż wieści o rozstaniu tamtej bogatej pannicy i tego chłopca się potwierdzą… ale skoro nie można czekać, trzeba postawić wszystko na jedna kartę.- odpowiedziała, zastanawiając się nad każdym słowem. -Sama nie wiem… Na pani miejscu zadałabym sobie pytanie, co jest dla mnie ważniejsze: udział w wymianie prawniczej czy czekanie na rozwój bądź jego brak w sprawie prywatnej?
-Chce pani przez to powiedzieć, że mogę żałować wymiany, jeśli miałoby się okazać, że Draco nadal chce być ze mną, ale byłoby to doskonałe wyjście, jeśli okaże się, że nie będziemy razem, tak?
-No właśnie.- przytaknęła i ruszyłyśmy dalej. Zanim wyszłyśmy na dwór, powiedziała mi, że mieszka w domu po ciotce, dosyć daleko od Ministerstwa. Byłam na tyle zdeterminowana, że gotowa byłam iść z nią aż pod same drzwi, chociaż nigdy nie przepadałam za dzielnicą, w której mieszkała, bo była bardzo skwarna i hałaśliwa, zwłaszcza popołudniami.
-Może pani sobie zadać jeszcze jedno pytanie: czy będzie pani szczęśliwsza, spokojniejsza, wszystko jedno co, po prostu będzie miała pani lepszy nastrój, jeśli zostanie pani w Londynie czy jeśli wyjedzie pani do Szwecji na rok, ale mam wrażenie, że pani powzięła już w duszy decyzję tylko teraz szuka argumentów do podparcia jej i jednoczesnego sensownego odbicia argumentów przemawiających za wyjazdem.
-Jeśli nie pojadę, będę miała możliwość dowiedzenia się czegoś więcej o Draconie, będę mogła załatwić swoje sprawy raz na zawsze: wóz albo przewóz, ale zrobię przykrość Ministrowi i zawiodę Wizengamot.- wyjawiłam ostrożnie.
-Daję słowo, jeszcze nigdy nie słyszałam, aby ktoś czuł wyrzuty sumienia, rezygnując ze swojego życia dla idei życia zawodowego bo „zrobi przykrość pracodawcy”.- wtrąciła na pół niedowierzając, na pół dobrodusznie sobie ze mnie kpiąc.
-On naprawdę liczy na to, że wyjadę, przecież nie pójdę i nie powiem mu: „Bardzo mi przykro, ale nie mogę pojechać do Szwecji, bo kocham kogoś i muszę czekać, czy on odwzajemni moje uczucia”. –zaoponowałam z nutą goryczy.- Czy pani zdaniem to nie jest żałosne?
-Moim zdaniem, to jest typowe dla ludzi młodych, bardzo w sobie zakochanych, których los dopiero uczy pokory.- roześmiała się serdecznie. -Niech pani nie myśli, że sobie żartuję czy drwię, broń Bóg, po prostu uważam, że to próba charakteru dla was obydwojga. Wierzę głęboko, że ten Draco okaże się mądrym i dojrzałym mężczyzną, który zasłużył sobie na pani miłość, ale doprawdy, nie widzę innego lekarstwa, jak czas.
-Ale Ministrowi tego nie powiedziałaby pani.
-Być może!- śmiała się dalej, zatrzymując się obok mnie przed pasami. W jej oczach błyszczały pogodne iskierki.- Szczerość podobno najbardziej popłaca, proszę pani, ale nie ręczę, że nasz pan Minister zrozumiałby to. Ja, oczywiście, na jego miejscu powiedziałabym tak: „Kochaniutka, szczęście jest w życiu najważniejsze, wyznacza nam drogi, którymi podążamy a skoro wyjazd za granicę i rozwój kariery jest zboczeniem z tej trasy, trzymaj się własnej mapy, bo to wizja szczęścia jest ważniejsza od mojej wizji. Praca zawsze może poczekać zwłaszcza że wyjazd ten byłby premią, a nie koniecznością w twoim przypadku bo jest pani wybitną prawniczką.”
-Żeby to pani była Ministrem a on sprzątaczką, dla mnie byłoby lepiej, ale dla Ministerstwa i naszych biurek z pewnością nastałoby siedem lat nędzy higienicznej. – mruknęłam ponuro ale w tym momencie pani Rodriguez zaczęła się śmiać tak serdecznie, radośnie i zaraźliwie, że rychło i ja roześmiałam się. Kiedy nam przeszło, pani Rodriguez spłoniła się i, podając mi dłoń, jęła mówić przepraszającym tonem:
-Bardzo panią przepraszam, ale ja w międzyczasie zaczęłam pani mówić na „ty”, bardzo proszę o wybaczenie, omsknęło mi się w tym zapale.
Odparłam jej z taką swoboda i wesołością, że aż sama się sobie dziwiłam:
-Ależ nie ma sprawy, pani Rodriguez… miło mi, Marta Pears.- wyciągnęłam ku niej dłoń, a ona, zaskoczona, ujęła ją po chwili i, ściskając przyjacielsko, powiedziała:
-Carlota Rodriguez, miło mi również… ale ja i tak będę mówić pani na… to znaczy, tobie per „pani” w pracy, bo to nie wypada mi tak się do osoby z takim…
-Carloto, proszę.- uśmiechnęłam się na co urwała tylko i, na przemian uśmiechając się i mrugając, kontynuowała rozmowę, z lekka wahając się jeszcze przy bezpośrednim zwracaniu się do mnie:
-A więc, co do pa… twoich spraw prywatnych, powinnaś powiedzieć sobie tylko jedno słowo i już będziesz wiedziała, jaką decyzję podjęłaś. Uwaga, krawężnik, tutaj jest bardzo wysoki, a p… ty w tych szpilkach powinnaś bardziej uważać, o, już tu jest równiej… no więc… zadam ci ostatnie pytanie, a ty odpowiesz bez namysłu, dobrze?
-Dobrze.
Zatrzymałyśmy się w jakiejś kamiennej bramie, oplecionej bujną roślinnością. Carlota zdmuchnęła sobie grzywkę z czoła i zapytała:
-Draco czy wymiana?
Widziała, że zastanawiam się, więc uprzedziła, donośnie wołając:
-Bez zastanowienia, bez zastanowienia, mów, co pierwsze ci do głowy przyjdzie, to płynie z serca, druga odpowiedź nie będzie już taka sama!
-Draco.- wypaliłam szeptem a zaraz potem przestraszyłam się; jednakowoż, Carlota nie straciła głowy, nie wahała się. Jej twarz rozjaśnił wielki uśmiech od ucha do ucha, który pojawił się w chwili, gdy z moich ust padło słowo „Draco” a to uświadomiło mi, że wybrałam właściwie, skoro ona to popiera. Nie znałam tej kobiety tak dobrze jak Hermiony, Julii Bones czy też Juliette, ale ten jej uśmiech wrył mi się głęboko w pamięć, zupełnie tak, jakby powiedziała: „Dobra robota, mała, twoje serce działa jak należy.” I z jakiegoś powodu poczułam się bardzo, bardzo szczęśliwa a ulga, jaka na mnie spłynęła, tylko dopełniła mej dziwnej radości, tak, że nawet nie zaskoczyły mnie następne słowa Carloty, brzmiące:
-No to skoro już masz problem z głowy, zapraszam cię na pyszne, zimne gazpacho. Jesteśmy pod moim domem.

***



Zbliżała się czwarta po południu. Duży, staroświecki zegar po ciotce Carloty właśnie zaczął wybijać godzinę. Dźwięk schrypniętego kuranta ocknął mnie z transu, w jaki wprawiła mnie rozmowa z Carlotą, genialny obiad oraz popołudniowa zielona herbata w saloniku, nad albumami jej rodziny.
-Zasiedziałam się, przeszkadzam ci na pewno… pójdę już, czas na mnie.- powiedziałam z zawstydzeniem, wstając i szukając wzrokiem torebki. Carlota odsunęła albumy i także wstała, machając ręką:
-To naprawdę żaden kłopot, ja mam dzisiaj wolne popołudnie, a z tobą spędziłam je naprawdę mile. Cieszę się, że mogłam ci pomóc.
-To ja się cieszę.- uśmiechnęłam się.-Dziękuję za ten pyszny obiad i za rozmowę, naprawdę bardzo mi pomogłaś. Głupio mi… bo staram się być samodzielna i radzić sobie sama, ale to chyba po prostu wina mojego charakteru, że kiedy z całych sił pragnę być silna i zachować swoje troski w duszy, na gwałt potrzebuję przyjaciela, kogoś, kto mnie wysłucha i poradzi. Nie chcę się narzucać nikomu, ale jednocześnie pragnę mieć kogoś, kto byłby moją drugą duszą, rozumiesz?
-Oczywiście, świetnie to rozumiem, ja też miałam podobne problemy po przyjeździe do Londynu. Zawsze byłam towarzyska i otwarta, lubiłam otaczać się ludźmi i tutaj też znalazłam sobie trochę znajomych, poza tym ciocia naprawdę starała się pomóc mi w miarę swoich sił oraz możliwości ale i tak nie udało mi się uniknąć swoistej ksenofobii, tak że czułam się często samotna tak, jakby nikogo przy mnie nie było, ani siostry matki, ani znajomych. Nie krępuj się tym, że kogoś niewiele obchodzą twoje problemy, a już zwłaszcza wobec Hermiony, Rona czy Harry’ego, bo to oni są przede wszystkim twoimi przyjaciółmi i chcą ci pomóc, na pewno sami nie raz zwierzali cię ze swoich trosk i prosili o to, byś wypowiedziała swoje zdanie. Nie bój się posądzenia o natręctwo czy ślamazarność: kłopoty są naturalnym ogniwem w życiu każdego człowieka i każdy radzi sobie z nimi tak, jak najlepiej umie, a proszenie o radę, wymyślanie rozwiązania w większej grupie nie jest żadną hańbą.
-Tylko że ostatnio zwierzam się z trosk wcale nie tym trojgu a osobom… no, nie obcym, ale takim, które znam krócej niż Hermionę i resztę, np. Julii Bones, Juliette Bianchon czy tobie.
-Nie przejmuj się, żadna z nas nie powiedziałaby ci złego słowa, gdyby nie chciała pomóc, raczej by nie wysłuchała… poza tym, mniemam, że wszystkie jesteśmy szczere i nie zamierzamy ci wyświadczyć niedźwiedziej przysługi.
-Wiem…- uśmiechnęłam się z wdzięcznością.- Ale teraz muszę naprawdę już iść… bardzo dziękuję raz jeszcze, mam u ciebie dług.
-Daj spokój.- machnęła ręką i uścisnęła mi pożegnalnie dłoń.- Do widzenia i uważaj na siebie.
-Do widzenia!
Zbliżało się wpół do piątej, kiedy otwierałam bramkę przed domem. Miałam nadzieję, że żadne z moich przyjaciół nie martwiło się moim prawie trzygodzinnym spóźnieniem.
W przedpokoju natknęłam się na Rona, Miał znakomicie ułożone włosy i elegancką, satynową szatę, ale minę -cokolwiek nieszczęśliwą.
-Nie znoszę sztywniackich imprez z ludźmi, których nie znam.- burknął, siadając pod wieszakiem i zakładając buty. W tej samej chwili zjawiła się Hermiona w błękitnej sukience, zapinając kolczyki-perełki. Ona również miała świeżo ułożone włosy i wyglądała rewelacyjnie.
-Super wyglądasz, Hermiono.- rzuciłam w ramach powitania, zsuwając z ramion płaszcz i torbę.- Już idziecie?
-Cześć, tak, za chwilkę.- zapięła drugi kolczyk i obrzuciła krytycznym spojrzeniem Rona.- Masz zgięty lewy róg kołnierzyka, popraw to, Ronald. Cieszę się, że już jesteś, zastanawiałam się, gdzie byłaś.
-U znajomej, a właściwie nowej znajomej…- uśmiechnęłam się na samo wspomnienie ciepłej twarzy Carloty. –Przepraszam, że się spóźniłam, tak jakoś wyszło.
-A jak tam wymiana? Spotkałaś się z Ministrem?- zapytał Ron, wstając, poprawiając koszulę i kręcąc głową, jakby dla rozluźnienia.
-Tak, rozmawialiśmy na ten temat, ale mam tu jeszcze papiery…- chcąc im pokazać, włożyłam dłoń do torby i ze dziwieniem skonstatowałam, że rzeczonych dokumentów w torbie nie mam. -O kurczę… nie mam ich… musiałam zostawić je w pracy… ale jak to możliwe?
-Spieszyłaś się, wychodząc, to pewnie wrzucałaś wszystko jak leci, ja też tak robię. – powiedziała Hermiona, przeglądając się w lustrze.- A po co ci te papiery, dzisiaj nie musisz przypadkiem dać odpowiedzi?
-Powinnam… ale ponieważ się wahałam, a Minister wysłał mi różne dane o tej wymianie, które nie doszły, dał mi trochę więcej czasu.- odparła szybko. –Ale wiecie co… ja jednak chyba już zdecydowałam. Nie pojadę.
-Dlaczego?- Ron nie mógł w pierwszej chwili ukryć zaskoczenia, ale Hermiona rzuciła na mnie okiem i, kryjąc uśmiech w kącikach ust, klepnęła go i rzuciła zdawkowo:
-Marta sama wie najlepiej, co dla niej dobre… może po prostu nie chciała nas opuszczać na tak długo, a ty chyba nie śmiesz powiedzieć, że cię to martwi, Ron?
-Nie, no nie, skądże, bardzo się cieszę, że zostajesz… o, Harry… sie masz, stary!
Na schodach, wiodących na piętro, ukazał się Harry, w czarno-białym dresie. Wyglądał na zaspanego.
-Przed chwilą się obudziłem, zdawało mi się, że ktoś przyszedł.- spojrzał na mnie krótko i obojętnie a potem przeciągnął się i ziewnął. -Miłej zabawy, o której się można was spodziewać?
-Będziemy najpóźniej po pierwszej, ale nie sądzę, żeby spotkanie tak się przeciągnęło. Kolacja jest w kredensie, świeża herbata w dzbanku, wystarczy ją podgrzać kwadrans przed podaniem Magicznymi Zapałkami, na razie, trzymajcie się!
-Na razie, bawcie się dobrze.- pomachałam im a oni wyszli. Chwilę później znikli za rogiem ulicy.
Obróciłam się, ale Harry nawet na mnie nie spojrzał, przeszedł do kuchni. Kiedy weszłam tam dziesięć minut później, już przebrana i odświeżona, ujął bez słowa kubek z kawą i wyminął mnie.
-Harry…- zawołałam za nim, ale odpowiedziało mi tylko trzaśnięcie drzwi jego pokoju na górze.
W tej sytuacji postałam chwilę, medytując, a potem z namysłem narzuciłam na ramiona coś ciepłego i wyszłam z domu, kierując kroki ku Ministerstwu. Sprawa dokumentów dotyczących wymiany ze Szwecją dręczyła mnie, byłam prawie pewna, że wkładałam je do torby, ale może to Hermiona miała rację, że w pędzie brałam ze sobą wszystko, jak leci.

[ Brak komentarzy ]


 
Cześć 5.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 09:15

Przyjacielska rozmowa z kimś, kto zdaje się być bratnią duszą, nie jest niczym karygodnym a i nie należy do najbardziej szalonych rzeczy, jakie zrobiłam w swoim życiu jak dotąd, jak mniemam, więc nie miałam się czego wstydzić. W dodatku już w połowie rozmowy z panią Rodriguez, która notabene ma na imię Carlota, zrozumiałam, że miałam stuprocentową rację, wybierając właśnie ją.
Kilkanaście minut później milczałyśmy obydwie, mijając nieuważnie kolorowe wystawy sklepów na ulicy Pokątnej. Carlota błądziła myślami gdzieś daleko, ja, prawdę mówiąc, również.
-Muszę dzisiaj odpisać Ministrowi. – westchnęłam po chwili, przechylając głowę na bok. –Niech pani coś powie… właśnie po to wszystko to pani opowiedziałam, mam przyjaciół i oni też wiedzą o tej całej sprawie, ale potrzebuję kogoś, kto mi poradzi… chociaż wiem, że decyzję muszę podjąć sama.
-Wiem, że najchętniej poczekałaby pani , aż wieści o rozstaniu tamtej bogatej pannicy i tego chłopca się potwierdzą… ale skoro nie można czekać, trzeba postawić wszystko na jedna kartę.- odpowiedziała, zastanawiając się nad każdym słowem. -Sama nie wiem… Na pani miejscu zadałabym sobie pytanie, co jest dla mnie ważniejsze: udział w wymianie prawniczej czy czekanie na rozwój bądź jego brak w sprawie prywatnej?
-Chce pani przez to powiedzieć, że mogę żałować wymiany, jeśli miałoby się okazać, że Draco nadal chce być ze mną, ale byłoby to doskonałe wyjście, jeśli okaże się, że nie będziemy razem, tak?
-No właśnie.- przytaknęła i ruszyłyśmy dalej. Zanim wyszłyśmy na dwór, powiedziała mi, że mieszka w domu po ciotce, dosyć daleko od Ministerstwa. Byłam na tyle zdeterminowana, że gotowa byłam iść z nią aż pod same drzwi, chociaż nigdy nie przepadałam za dzielnicą, w której mieszkała, bo była bardzo skwarna i hałaśliwa, zwłaszcza popołudniami.
-Może pani sobie zadać jeszcze jedno pytanie: czy będzie pani szczęśliwsza, spokojniejsza, wszystko jedno co, po prostu będzie miała pani lepszy nastrój, jeśli zostanie pani w Londynie czy jeśli wyjedzie pani do Szwecji na rok, ale mam wrażenie, że pani powzięła już w duszy decyzję tylko teraz szuka argumentów do podparcia jej i jednoczesnego sensownego odbicia argumentów przemawiających za wyjazdem.
-Jeśli nie pojadę, będę miała możliwość dowiedzenia się czegoś więcej o Draconie, będę mogła załatwić swoje sprawy raz na zawsze: wóz albo przewóz, ale zrobię przykrość Ministrowi i zawiodę Wizengamot.- wyjawiłam ostrożnie.
-Daję słowo, jeszcze nigdy nie słyszałam, aby ktoś czuł wyrzuty sumienia, rezygnując ze swojego życia dla idei życia zawodowego bo „zrobi przykrość pracodawcy”.- wtrąciła na pół niedowierzając, na pół dobrodusznie sobie ze mnie kpiąc.
-On naprawdę liczy na to, że wyjadę, przecież nie pójdę i nie powiem mu: „Bardzo mi przykro, ale nie mogę pojechać do Szwecji, bo kocham kogoś i muszę czekać, czy on odwzajemni moje uczucia”. –zaoponowałam z nutą goryczy.- Czy pani zdaniem to nie jest żałosne?
-Moim zdaniem, to jest typowe dla ludzi młodych, bardzo w sobie zakochanych, których los dopiero uczy pokory.- roześmiała się serdecznie. -Niech pani nie myśli, że sobie żartuję czy drwię, broń Bóg, po prostu uważam, że to próba charakteru dla was obydwojga. Wierzę głęboko, że ten Draco okaże się mądrym i dojrzałym mężczyzną, który zasłużył sobie na pani miłość, ale doprawdy, nie widzę innego lekarstwa, jak czas.
-Ale Ministrowi tego nie powiedziałaby pani.
-Być może!- śmiała się dalej, zatrzymując się obok mnie przed pasami. W jej oczach błyszczały pogodne iskierki.- Szczerość podobno najbardziej popłaca, proszę pani, ale nie ręczę, że nasz pan Minister zrozumiałby to. Ja, oczywiście, na jego miejscu powiedziałabym tak: „Kochaniutka, szczęście jest w życiu najważniejsze, wyznacza nam drogi, którymi podążamy a skoro wyjazd za granicę i rozwój kariery jest zboczeniem z tej trasy, trzymaj się własnej mapy, bo to wizja szczęścia jest ważniejsza od mojej wizji. Praca zawsze może poczekać zwłaszcza że wyjazd ten byłby premią, a nie koniecznością w twoim przypadku bo jest pani wybitną prawniczką.”
-Żeby to pani była Ministrem a on sprzątaczką, dla mnie byłoby lepiej, ale dla Ministerstwa i naszych biurek z pewnością nastałoby siedem lat nędzy higienicznej. – mruknęłam ponuro ale w tym momencie pani Rodriguez zaczęła się śmiać tak serdecznie, radośnie i zaraźliwie, że rychło i ja roześmiałam się. Kiedy nam przeszło, pani Rodriguez spłoniła się i, podając mi dłoń, jęła mówić przepraszającym tonem:
-Bardzo panią przepraszam, ale ja w międzyczasie zaczęłam pani mówić na „ty”, bardzo proszę o wybaczenie, omsknęło mi się w tym zapale.
Odparłam jej z taką swoboda i wesołością, że aż sama się sobie dziwiłam:
-Ależ nie ma sprawy, pani Rodriguez… miło mi, Marta Pears.- wyciągnęłam ku niej dłoń, a ona, zaskoczona, ujęła ją po chwili i, ściskając przyjacielsko, powiedziała:
-Carlota Rodriguez, miło mi również… ale ja i tak będę mówić pani na… to znaczy, tobie per „pani” w pracy, bo to nie wypada mi tak się do osoby z takim…
-Carloto, proszę.- uśmiechnęłam się na co urwała tylko i, na przemian uśmiechając się i mrugając, kontynuowała rozmowę, z lekka wahając się jeszcze przy bezpośrednim zwracaniu się do mnie:
-A więc, co do pa… twoich spraw prywatnych, powinnaś powiedzieć sobie tylko jedno słowo i już będziesz wiedziała, jaką decyzję podjęłaś. Uwaga, krawężnik, tutaj jest bardzo wysoki, a p… ty w tych szpilkach powinnaś bardziej uważać, o, już tu jest równiej… no więc… zadam ci ostatnie pytanie, a ty odpowiesz bez namysłu, dobrze?
-Dobrze.
Zatrzymałyśmy się w jakiejś kamiennej bramie, oplecionej bujną roślinnością. Carlota zdmuchnęła sobie grzywkę z czoła i zapytała:
-Draco czy wymiana?
Widziała, że zastanawiam się, więc uprzedziła, donośnie wołając:
-Bez zastanowienia, bez zastanowienia, mów, co pierwsze ci do głowy przyjdzie, to płynie z serca, druga odpowiedź nie będzie już taka sama!
-Draco.- wypaliłam szeptem a zaraz potem przestraszyłam się; jednakowoż, Carlota nie straciła głowy, nie wahała się. Jej twarz rozjaśnił wielki uśmiech od ucha do ucha, który pojawił się w chwili, gdy z moich ust padło słowo „Draco” a to uświadomiło mi, że wybrałam właściwie, skoro ona to popiera. Nie znałam tej kobiety tak dobrze jak Hermiony, Julii Bones czy też Juliette, ale ten jej uśmiech wrył mi się głęboko w pamięć, zupełnie tak, jakby powiedziała: „Dobra robota, mała, twoje serce działa jak należy.” I z jakiegoś powodu poczułam się bardzo, bardzo szczęśliwa a ulga, jaka na mnie spłynęła, tylko dopełniła mej dziwnej radości, tak, że nawet nie zaskoczyły mnie następne słowa Carloty, brzmiące:
-No to skoro już masz problem z głowy, zapraszam cię na pyszne, zimne gazpacho. Jesteśmy pod moim domem.

***



Zbliżała się czwarta po południu. Duży, staroświecki zegar po ciotce Carloty właśnie zaczął wybijać godzinę. Dźwięk schrypniętego kuranta ocknął mnie z transu, w jaki wprawiła mnie rozmowa z Carlotą, genialny obiad oraz popołudniowa zielona herbata w saloniku, nad albumami jej rodziny.
-Zasiedziałam się, przeszkadzam ci na pewno… pójdę już, czas na mnie.- powiedziałam z zawstydzeniem, wstając i szukając wzrokiem torebki. Carlota odsunęła albumy i także wstała, machając ręką:
-To naprawdę żaden kłopot, ja mam dzisiaj wolne popołudnie, a z tobą spędziłam je naprawdę mile. Cieszę się, że mogłam ci pomóc.
-To ja się cieszę.- uśmiechnęłam się.-Dziękuję za ten pyszny obiad i za rozmowę, naprawdę bardzo mi pomogłaś. Głupio mi… bo staram się być samodzielna i radzić sobie sama, ale to chyba po prostu wina mojego charakteru, że kiedy z całych sił pragnę być silna i zachować swoje troski w duszy, na gwałt potrzebuję przyjaciela, kogoś, kto mnie wysłucha i poradzi. Nie chcę się narzucać nikomu, ale jednocześnie pragnę mieć kogoś, kto byłby moją drugą duszą, rozumiesz?
-Oczywiście, świetnie to rozumiem, ja też miałam podobne problemy po przyjeździe do Londynu. Zawsze byłam towarzyska i otwarta, lubiłam otaczać się ludźmi i tutaj też znalazłam sobie trochę znajomych, poza tym ciocia naprawdę starała się pomóc mi w miarę swoich sił oraz możliwości ale i tak nie udało mi się uniknąć swoistej ksenofobii, tak że czułam się często samotna tak, jakby nikogo przy mnie nie było, ani siostry matki, ani znajomych. Nie krępuj się tym, że kogoś niewiele obchodzą twoje problemy, a już zwłaszcza wobec Hermiony, Rona czy Harry’ego, bo to oni są przede wszystkim twoimi przyjaciółmi i chcą ci pomóc, na pewno sami nie raz zwierzali cię ze swoich trosk i prosili o to, byś wypowiedziała swoje zdanie. Nie bój się posądzenia o natręctwo czy ślamazarność: kłopoty są naturalnym ogniwem w życiu każdego człowieka i każdy radzi sobie z nimi tak, jak najlepiej umie, a proszenie o radę, wymyślanie rozwiązania w większej grupie nie jest żadną hańbą.
-Tylko że ostatnio zwierzam się z trosk wcale nie tym trojgu a osobom… no, nie obcym, ale takim, które znam krócej niż Hermionę i resztę, np. Julii Bones, Juliette Bianchon czy tobie.
-Nie przejmuj się, żadna z nas nie powiedziałaby ci złego słowa, gdyby nie chciała pomóc, raczej by nie wysłuchała… poza tym, mniemam, że wszystkie jesteśmy szczere i nie zamierzamy ci wyświadczyć niedźwiedziej przysługi.
-Wiem…- uśmiechnęłam się z wdzięcznością.- Ale teraz muszę naprawdę już iść… bardzo dziękuję raz jeszcze, mam u ciebie dług.
-Daj spokój.- machnęła ręką i uścisnęła mi pożegnalnie dłoń.- Do widzenia i uważaj na siebie.
-Do widzenia!
Zbliżało się wpół do piątej, kiedy otwierałam bramkę przed domem. Miałam nadzieję, że żadne z moich przyjaciół nie martwiło się moim prawie trzygodzinnym spóźnieniem.
W przedpokoju natknęłam się na Rona, Miał znakomicie ułożone włosy i elegancką, satynową szatę, ale minę -cokolwiek nieszczęśliwą.
-Nie znoszę sztywniackich imprez z ludźmi, których nie znam.- burknął, siadając pod wieszakiem i zakładając buty. W tej samej chwili zjawiła się Hermiona w błękitnej sukience, zapinając kolczyki-perełki. Ona również miała świeżo ułożone włosy i wyglądała rewelacyjnie.
-Super wyglądasz, Hermiono.- rzuciłam w ramach powitania, zsuwając z ramion płaszcz i torbę.- Już idziecie?
-Cześć, tak, za chwilkę.- zapięła drugi kolczyk i obrzuciła krytycznym spojrzeniem Rona.- Masz zgięty lewy róg kołnierzyka, popraw to, Ronald. Cieszę się, że już jesteś, zastanawiałam się, gdzie byłaś.
-U znajomej, a właściwie nowej znajomej…- uśmiechnęłam się na samo wspomnienie ciepłej twarzy Carloty. –Przepraszam, że się spóźniłam, tak jakoś wyszło.
-A jak tam wymiana? Spotkałaś się z Ministrem?- zapytał Ron, wstając, poprawiając koszulę i kręcąc głową, jakby dla rozluźnienia.
-Tak, rozmawialiśmy na ten temat, ale mam tu jeszcze papiery…- chcąc im pokazać, włożyłam dłoń do torby i ze dziwieniem skonstatowałam, że rzeczonych dokumentów w torbie nie mam. -O kurczę… nie mam ich… musiałam zostawić je w pracy… ale jak to możliwe?
-Spieszyłaś się, wychodząc, to pewnie wrzucałaś wszystko jak leci, ja też tak robię. – powiedziała Hermiona, przeglądając się w lustrze.- A po co ci te papiery, dzisiaj nie musisz przypadkiem dać odpowiedzi?
-Powinnam… ale ponieważ się wahałam, a Minister wysłał mi różne dane o tej wymianie, które nie doszły, dał mi trochę więcej czasu.- odparła szybko. –Ale wiecie co… ja jednak chyba już zdecydowałam. Nie pojadę.
-Dlaczego?- Ron nie mógł w pierwszej chwili ukryć zaskoczenia, ale Hermiona rzuciła na mnie okiem i, kryjąc uśmiech w kącikach ust, klepnęła go i rzuciła zdawkowo:
-Marta sama wie najlepiej, co dla niej dobre… może po prostu nie chciała nas opuszczać na tak długo, a ty chyba nie śmiesz powiedzieć, że cię to martwi, Ron?
-Nie, no nie, skądże, bardzo się cieszę, że zostajesz… o, Harry… sie masz, stary!
Na schodach, wiodących na piętro, ukazał się Harry, w czarno-białym dresie. Wyglądał na zaspanego.
-Przed chwilą się obudziłem, zdawało mi się, że ktoś przyszedł.- spojrzał na mnie krótko i obojętnie a potem przeciągnął się i ziewnął. -Miłej zabawy, o której się można was spodziewać?
-Będziemy najpóźniej po pierwszej, ale nie sądzę, żeby spotkanie tak się przeciągnęło. Kolacja jest w kredensie, świeża herbata w dzbanku, wystarczy ją podgrzać kwadrans przed podaniem Magicznymi Zapałkami, na razie, trzymajcie się!
-Na razie, bawcie się dobrze.- pomachałam im a oni wyszli. Chwilę później znikli za rogiem ulicy.
Obróciłam się, ale Harry nawet na mnie nie spojrzał, przeszedł do kuchni. Kiedy weszłam tam dziesięć minut później, już przebrana i odświeżona, ujął bez słowa kubek z kawą i wyminął mnie.
-Harry…- zawołałam za nim, ale odpowiedziało mi tylko trzaśnięcie drzwi jego pokoju na górze.
W tej sytuacji postałam chwilę, medytując, a potem z namysłem narzuciłam na ramiona coś ciepłego i wyszłam z domu, kierując kroki ku Ministerstwu. Sprawa dokumentów dotyczących wymiany ze Szwecją dręczyła mnie, byłam prawie pewna, że wkładałam je do torby, ale może to Hermiona miała rację, że w pędzie brałam ze sobą wszystko, jak leci.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 4,
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 09:00

Gdy znalazłam się z powrotem w zaciszu swojego gabinetu, z marszu wzięłam się za pracę- wszystko po to, by nie dać dojścia myślom, atakującym mnie od pewnego momentu. Dopiero pani Rodriguez przypomniała mi, że jest parę minut po pierwszej i że jestem już oczekiwana przez pana ministra.
Punktualność zawsze była moją mocną stroną, tym bardziej teraz było mi głupio a i izolowany od rana stres znowu zaczął napinać moje nerwy. Dziesięć po pierwszej przekroczyłam próg wystawnego, wielokątnego i przestrzennego gabinetu Ministra Magii, Korneliusza Knota.
Przed jego biurkiem, które wydłużyło się do rozmiarów ćwiartki boiska quidditcha, stało sześć krzeseł, wszystkie z pięknymi, kolorowymi obiciami. Na stole stały wielkie, kryształowe dzbanki z aromatyczną herbatą, kawą, napojami zimnymi oraz butelka szampana, zaś obok- patery pełne eleganckich wypieków i cukiernica z barokowym wzorem. Minister na mój widok zerwał się ze swego skórzanego, oliwkowego krzesła i podszedł ucałować moją dłoń.
-Witam szanowną panią mecenas, proszę usiąść… napije się pani kawy? A może herbaty? Nie? Naprawdę? To chociaż wody… o, albo jeszcze lepiej, szampana, no, proszę się skusić, najlepszy z najlepszych!
-Dziękuję, szampan może być.
Usiedliśmy.
-Zapewne szanowna koleżanka Bones już pani przekazała informację o wymianie?
-Tak, mówiła mi o wymianie oraz o tym, że jestem kandydatką.
-Znakomicie, znakomicie… a foldery doszły do pani? Dziś rano wysłałem posłańca do pani gabinetu.
-Nie, nic nie dostałam, panie ministrze.- zaprzeczyłam. Minister zasępił się na chwilę, pozrzędził na odpowiedzialność personelu i przeszedł do meritum.
-A więc, pomówmy o kwestii wymiany. Siedem krajów europejskich przysłało naszemu Ministerstwu propozycje prawniczej wymiany międzynarodowej z kontraktem rocznym z możliwością przedłużenia. Dostaliśmy oferty ze Szwecji, Hiszpanii, Niemiec, Francji, Rosji, Litwy i Bułgarii. Generalnie każda oferta zawiera identyczne warunki nawiązania umowy z danym prawnikiem, tzn. standardowo. wykształcenie wyższe, określony wiek w przedziale do trzydziestu lat, ambicje, pracowitość, brak kłopotliwych więzów uczuciowych, oczywiście brak uzależnień, zdrowie…
-Przepraszam, że przerwę, ale co oznacza brak kłopotliwych więzów uczuciowych? –zdziwiłam się.
-Wie pani, chodzi oto, żeby dany prawnik nie był uwikłany w jakąś tam rodzinkę, małe dziecko, rozumie pani, żadnego balastu uczuć, tylko praca!- zarechotał Knot ale zaraz dokończył urzędowym tonem.- Dlatego też między innymi zdecydowaliśmy o pani wyborze, jako jedyna jest pani bezdzietna i niezamężna wśród naszych prawników a pewien zaufany człowiek, mający z panią kontakt, wskazał nam Szwecję, bo wiedział, że marzy pani o wyjeździe do Skandynawii.
Skandynawia? O tym wiedzieli tylko przyjaciele… nikomu obcemu o tym nie mówiłam… chyba że…
-Muszę przyznać, że to ogromny zaszczyt móc wytypować kogoś z tak krótkim stażem. Pani ambicja i sukcesy są doprawdy godne podziwu i rację przyznają mi wszyscy w tym względzie. Wizengamot, jak i Ministerstwo od razu wytypowało panią do wymiany, poza tym Sztokholm życzy sobie kobiety, u nich mężczyźni totalnie zdominowali sale sądowe, Rada wręcz dopomina się o panie wykształcone w tym zakresie.- uśmiechnął się pod nosem.- Nie ukrywam, że jest to misja dosyć trudna, przede wszystkim ogromną przeszkodą jest bariera językowa, ale o to nie musi się pani ani trochę martwić, podczas większości spraw może pani wypowiadać się w języku angielskim ale i tak załatwimy pani kursy szkoleniowe, co do tego Rada jest zgodna zaoferować wszystko, co najlepsze. Kontrakt przewiduje roczny pobyt prawnika w danym kraju i pracę w zawodzie na bardzo korzystnych warunkach. Zakwaterowanie w apartamencie trzypokojowym, z łazienką i kuchnią, położenie w centrum miasta ale w zacisznej okolicy, opłacone z góry tylko za pierwsze trzy miesiące, bo jeśli prawnik przyjmie propozycję, może oczywiście zrezygnować z tego zakwaterowania i utrzymywać się na własną rękę gdzie tylko zechce. Do dyspozycji jest konsultant Rady do spraw brytyjskiego prawa, młody, sympatyczny człowiek, zapozna się z nim pani w przyszłym tygodniu podczas sesji z Radą o ile, rzecz jasna, godzi się pani na tę propozycję…
Spojrzał na mnie wyczekująco. Niewiarygodne, nadeszła decydująca chwila, a ja się waham! W końcu powiedziałam, starając się brzmieć jak najprzyjaźniej:
-Panie Ministrze… przyznaję, że ta propozycja jest dla mnie zaszczytem, jest bardzo kusząca… ale nie potrafię podjąć decyzji, ot, tak. Czy koniecznie teraz muszę dać panu odpowiedź?
-Prawdę mówiąc, byłoby to wskazane, ale ostatecznie nasze sowy potrafią wyciągnąć taką prędkość, że nawet na pół godziny przed planowanym wyjazdem do Sztokholmu mogłaby pani dać mi odpowiedź.- zaśmiał się krótko i dosyć sztucznie, ale natychmiast spoważniał; jego twarz nabrała też wyrazu zmęczonego i chyba zaskoczonego człowieka. -Oczywiście, powinienem pozostawić pani czas do namysłu, ale w tym właśnie celu powiadomiłem panią Bones wczoraj, aby dać pani taki czas! Rozumie pani, chcemy tylko załatwić formalności, Rada nie lubi, gdy każe jej się czekać, a że ostatnio jakiś adwokat, który mieszkał praktycznie do pełnoletniości w naszym kraju, wykorzystał wymianę do zabalowania i złapania sobie na boku kobiety, która rychło zaszła w ciążę… rozumie pani, to był nasz błąd, ale nie spodziewaliśmy się po tym panu takich komplikacji… cóż, pozory mylą… toteż, jak wspominałem, Rada jest nieufna, ale może to i dobrze. Skoro jednak tylko wysłaliśmy im pani dane, od razu zwrócili na panią uwagę i sugerują, że to właśnie pani powinna tam pojechać, choć, oczywiście, decyzja należy wyłącznie do pani. Pozwoli pani, że porozmawiamy otwarcie. Co pani nie odpowiada?
-Wszystko jest nawet lepsze, niż mogłam przypuszczać, panie Ministrze.- odpowiedziałam szybko, ale on kontynuował śledztwo.
-Boi się pani?
-Nie… raczej nie, gdyby nie wspomniał pan o tych kursach i możliwości używania angielskiego, mogłabym powiedzieć, że bariera językowa jest dla mnie nie do przekroczenia, ale to nieprawda. Byłam i jestem samodzielna, zawsze sobie radzę najlepiej jak umiem i mniemam, że nie najgorzej mi idzie, skoro dostałam pracę właśnie tutaj… skoro proponuje mi pan wymianę, panie Ministrze… ja po prostu jeszcze nie jestem zdecydowana.
-Panno Pears… zawsze miałem o pani doskonałe zdanie, jest pani mądra, wykształcona, ambitna i lojalna… jest pani świetnym prawnikiem, bez dwóch zdań, ja naprawdę muszę kogoś tam wysłać, potwierdziliśmy już chęć wymiany z tym krajem a wszystkie inne mamy już obstawione, że się tak wyrażę. Oczywiście, może pani teraz odmówić, wystawimy kogoś innego, z sąsiedniego hrabstwa mamy interesującego kandydata, ale pani według nas była najlepsza. Proszę wypić szampana, jest naprawdę dobry.
-Dziękuję, panie Ministrze.- posłusznie upiłam łyk szampana: był naprawdę pyszny, ale w żaden sposób nie ułatwił mi podjęcia decyzji. Zaczynały się schody…
-Nie chciałbym, by czuła się pani zmuszona do podjęcia decyzji, która najwidoczniej sprawia pani wiele trudności. Może mi pani powiedzieć szczerze, czemu nie chce pani wyjechać?
Nie odpowiedziałam bo nagle z całą mocą uświadomiłam sobie, jak żałosne jest to, co powinnam powiedzieć. Żałosna byłam w ogóle cała ja i to, że w ogóle miałam czelność liczyć na coś takiego…
Chciałabym być silna i niezależna, udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku nawet jeśli to całkowita nieprawda. Nieprawdą jest jednak to, że potrafię tak grać. Mam w sobie zbyt wiele wrażliwości, uczuć i zbyt miękkie serce, by móc udowodnić najpierw samej sobie a później innym, że nic dla mnie nie znaczy zamążpójście Terri Rockson za chłopaka, teraz mężczyznę, którego kochałam i którego kocham nadal. Pragnęłam spotkać się z nim i powiedzieć mu, że najwięcej na świecie znaczy dla mnie właśnie on, i że tylko z nim chcę spędzić resztę życia. Albo z nim, albo samotnie… dlatego też dławiłam się z żalu na samo wspomnienie Dracona i Terri; dlatego też, informacje Juliette obudziły w moim sercu drobniutką iskierkę nadziei, a z tą nadzieją kolidowała zgoda na wymianę i roczny wyjazd do Sverige. To był mój punkt zastoju i nie miałam pojęcia, jak z tego wybrnąć… ach, gdybym miała chociaż jakiś inny, bardziej realistyczny i do przyjęcia pretekst…! gdyby chodziło o mugolski świat, powiedziałabym, że boję się latać, ale w świecie magii takie przenoszenie się z miejsca w miejsce odbywa się albo za pomocą aportacji albo za pomocą świstoklika, a ani do jednego, ani do drugiego nie miałam przeciwwskazań lekarskich, które teraz wybawiłyby mnie z kłopotu raz-dwa.
Nagle do pokoju wleciał złoty, papierowy samolocik. Minister chwycił go zręcznie, rozwinął i przeczytał wiadomość, wypisaną wewnątrz niego. Zmarszczył brwi, opróżnił kieliszek i powiedział do mnie, wstając szybko:
-No dobrze, skoro nie chce pani mówić, ja nie mam prawa pytać.- schował błyskawicznie swoje papiery i podał mi plik arkuszy z napisem „Warunki międzynarodowej wymiany prawników: Szwecja”, mówiąc -Może jak pani się z tym bliżej zapozna, łatwiej będzie wybrać, które trzy literki powinienem usłyszeć.- uśmiechnął się bardzo oficjalnie i uścisnął mi dłoń.- Pani wybaczy, ale mam pilne wezwanie do Departamentu Tajemnic, proszę zajrzeć później, za jakieś dwie godziny, albo, o, jeszcze lepiej: niech pani wyśle mi wiadomość przez sowę, oszczędzimy sobie nawzajem czasu i nóg, kończę dziś o piętnastej. O, nie, proszę zostać, niech się pani poczęstuje, przejrzy pani papiery… zaraz przyślę tu moją sekretarkę, żeby podgrzała kawę, ta już wystygła. Poproszę, żeby pani nie przeszkadzano. Do widzenia.- uśmiechnął się po raz ostatni i opuścił gabinet, bardzo zaaferowany. Zaraz po nim weszła jego sekretarka, bardzo ładna dziewczyna o długich, kasztanowych włosach i miłym, szczerym uśmiechu.
-Pan Minister prosił, żeby podgrzać kawę, zabiorę dzbanki… zamknę drzwi, żeby miała pani spokój do zapoznania się z dokumentami… -brunetka zręcznie zabrała dzbanki na tacę, uśmiechając się do mnie uczynnie, ale ja nie chciałam robić jej kłopotu. Szybko podniosłam się z krzesła, zagarnęłam papiery i powiedziałam do niej życzliwie:
-Nie, nie, dziękuję za fatygę, ale ja naprawdę pójdę do siebie, niech sobie pani nie zawraca mną głowy, kawę mogę wypić u siebie, zresztą niedawno piłam. Dziękuję raz jeszcze i do widzenia.- pożegnawszy ją z uśmiechem, poszłam do siebie.
-Aa, pani już z powrotem?
W gabinecie lśniła podłoga a przez świeżo umyte szyby wpadał blask popołudniowego słońca, zupełnie jakby szyby znikły: nieomylny znak, że pani Rodriguez działała w najlepsze. Cofnęłam się za próg, nie chcąc zadeptać pięknych paneli obcasami, ale ona machnęła dłonią, drugą, uzbrojoną w miękką szmatkę szybko ścierając kurz z regałów z książkami i segregatorami:
-Niech pani da spokój, nic się nie stanie. Prawie już wyschło, a te pani obcasiki to takie jak piórko, proszę wejść, ja już tylko przetrę biurko i może pani siadać, chociaż to chyba taka godzina, że powinna pani się zbierać, prawda?
-Prawda, w soboty wychodzę wcześniej, ale pan minister dał mi papiery odnośnie wymiany… chciałabym je przejrzeć i właściwie pomyślałam, że może tutaj posiedzę… u mnie w domu i tak wszyscy dziś wychodzą chyba, powiedziałam, żeby nie czekali z obiadem to i nie muszę się nigdzie spieszyć. –mówiłam, siadając i rozkładając dokumenty, wyjęte z torby i szuflad. -Pani jest dzisiaj wcześniej, czy mi się wydaje?
-Zgadza się.- Meksykanka uśmiechnęła się, odwracając się od regału. Nagle Zatrzymałam się w pół ruchu, z teczką w dłoni, patrząc na sprzątaczkę z namysłem.
- I już kończy pani tutaj, prawda, pani Rodriguez?
-Tak, jeszcze tylko zmienię wodę kwiatom w wazonie, ma pani naprawdę piękne kwiaty, pani mecenas, takich astrów dawno nie widziałam.
-Dziękuję… a potem? To znaczy, musi pani potem jeszcze gdzieś iść, czy znalazłaby pani… powiedzmy, piętnaście minut? Odprowadziłabym panią do domu, w międzyczasie mogłybyśmy porozmawiać.
Pani Rodriguez opuściła dłoń z różdżką i podeszła wolno do mojego biurka. Patrzyła na mnie z zaskoczeniem ale i uwagą. W końcu powiedziała:
-Pani mecenas… ale to nie jest nic złego?
-Słucham? – zdziwiłam się. Meksykanka wyjawiła mi swoje wątpliwości, siadając na brzeżku krzesła vis a vis mnie:
-Pani chce ze mną porozmawiać, prawda? Więc pytam, czy to coś złego… ja wiem, że ja tamtego dnia raz się spóźniłam… i wtedy zapomniałam wysuszyć okna, ale naprawdę, proszę nie mówić o tym Ministrowi, ja przepraszam bardzo…
-Pani Rodriguez… pani myślała, że jestem niezadowolona z pani pracy?- przechyliłam się w jej stronę z życzliwym uśmiechem i chwyciłam ją za dłoń, powstrzymując się od śmiechu. – Nigdy nie dam nikomu powiedzieć na panią złego słowa a i z moich ust takowe nie padnie, zapewniam panią! Jest pani wspaniałą, dzielną i pracowitą kobietą, a jak pani sprząta, to chyba w samym buduarze królewskim nigdy takiego porządku nie było.
W miarę jak mówiłam, jej twarz nabierała spokojniejszego, a także zawstydzonego wyrazu a oczy błyszczały jej radośnie.
-Chciałam z panią porozmawiać ale wcale nie o pracy… ja… właściwie, pewnie pani się nie zgodzi… ale chciałam z panią porozmawiać jak z przyjaciółką. Chciałam poznać pani zdanie… na pewne tematy… związane po trosze ze mną.
-Bardzo się cieszę, że pani zwróciła się z takim czymś do mnie, choć nigdy bym nie przypuszczała, że taki zaszczyt mnie kiedyś spotka, pani mecenas, ja tylko tu sprzątam, ale skoro pani chciałaby… to dobrze.- uśmiechnęła się naprawdę radośnie, pokazując lśniące, białe zęby. Odwzajemniłam uśmiech i spakowałam się, a pani Rodriguez przygotowała swoje rzeczy. Kilka minut później mogłyśmy już opuścić budynek Ministerstwa. Rozmowę zaczęłyśmy na pierwszych stopniach, prowadzących do gmachu.

[ Brak komentarzy ]


 
Część 3.
Dodała Marta Pears Sobota, 20 Grudnia, 2008, 08:57

Niebo widoczne za oknem było ciemne, ponure i odpychające. Na szybach błyszczały z daleka krople deszczu, który przestał padać około pierwszej w nocy. Taka piękna pogoda była wczoraj, a dziś będzie już przygnębiająco, brzydko oraz wilgotno, pomyślałam i przekręciłam się na drugi bok.
Kiedy wczoraj wieczorem wróciłam do domu, Hermiona i Ron siedzieli u siebie, bo pod drzwiami była smużka światła a z pokoju dobiegały mnie na korytarz stłumione śmiechy i ciche dźwięki klasycznej muzyki. Poszłam prosto do siebie i przed położeniem się spać wypiłam napar z melisy, ale i tak obudziłam się dobrze po północy. Nie spałam do teraz, a teoretycznie miałam jeszcze co najmniej cztery godziny do wstania.
Leżałam, patrzyłam w sufit i zastanawiałam się, co zrobić w sprawie z Harrym. Nie ulegało wątpliwości, że obojgu nam puściły nerwy, ale to ja powiedziałam coś, od czego zaczęła się ta wczorajsza scysja. Nie wiem, o której wrócił Harry do domu, ale możliwe, że wtedy jeszcze spałam. Starałam się odpędzić nieprzyjemne, dręczące myśli, lecz w końcu musiałam się poddać, chociaż wciąż słyszałam słowa Hermiony i Harry’ego, a to tylko wzmagało moją tęsknotę.
Spojrzałam na zegarek. Czwarta zero trzy. Wspaniale.
Nie myślałam o niczym, próbując wyciszyć umysł i ukraść jeszcze choć godzinę snu, gdy nagle przypomniałam sobie o czekającej mnie dziś rozmowie z Ministrem Magii. Prawdę mówiąc, sama nie wiedziałam, czy zdecydować się na wymianę, co byłoby niewątpliwie bardzo korzystne zarówno dla mojej pracy jak i dla mojego spokoju, ale z drugiej… coś mnie trzymało tutaj, silniej od wszelkich zalet zaszycia się na rok w Szwecji. Nie chciałam opuszczać Londynu na tak długo… dopóki był w nim Draco Malfoy.
O, nie, znowu wracam do tego samego tematu, pomyślałam ze złością. Jak to jest, że cokolwiek, o czym nie pomyślę, musi doprowadzić mnie- prędzej lub później- do niego? Wrócił dwa tygodnie temu, a ja wiem tylko, że odrzucił ofertę pracy ojca, że pytał o mnie i że dotarły do niego plotki o tym, iż zdradzam go z innym. Harry twierdził, że to tchórzostwo… ale czy ja miałabym odwagę na jego widok uśmiechnąć się, podejść i zamienić kilka słów, jakby nic nie zaszło? Z pewnością nie umiałabym, Harry miał rację- czasem naprawdę bywałam żałosna.
Znowu spojrzałam na zegarek-całe szczęście było bliżej piątej niż czwartej. Wstałam po cichu, umyłam się i ubrałam a później zeszłam na dół i usiadłam przy stole w kuchni, w której było zdecydowanie najcieplej. Wzięłam ze sobą kilka egzemplarzy gazet i zaparzyłam sobie kubek kawy. Znalazłam parę ciekawych ogłoszeń o całkiem niedrogich mieszkaniach, położonych w dogodnym miejscu i postanowiłam sprawdzić je w najbliższym czasie. Na dobrą sprawę, mogłabym około ósmej albo nawet dziewiątej wysłać sowę z prośbą o spotkanie i, kto wie, może dzisiaj jeszcze zdążyłabym obejrzeć chociaż jedno mieszkanie.
Kiedy skończyła mi się kawa, zrobiłam sobie drugą. Powinnam była coś zjeść, ale nie byłam ani trochę głodna, natomiast przyrządziłam smaczną sałatkę dla współlokatorów i upiekłam omlet. Wstawiłam go do piekarnika a dla Hermiony napisałam kartkę, co i jak. Zdążyłam zaledwie podpisać się, kiedy adresatka w samej swej osobie zjawiła się w kuchni, potargana i zaspana, w ślicznym, miękkim, żółtym szlafroku.
-O, Marta!- zdziwiła się.- Co tu robisz tak wcześnie, przecież idziesz dzisiaj na dziesiątą, o ile mnie moja pamięć skołatana nie myli.
-Tak, ale wstałam wcześniej, bo chcę iść jeszcze na pocztę. – uśmiechnęłam się powitalnie.- Poza tym, mogłabym ci jeszcze zakupy zrobić, jeśli masz ochotę.- wymyśliłam na poczekaniu. Hermiona usiadła naprzeciwko mnie i przetarła oczy.
-Zdaje się, że chłopacy coś tam wczoraj kupili, ale potrzebowałabym czegoś, żeby ugotować tę potrawę, co mi mówiłaś, dzisiaj na kolację.
-Przecież idziecie na spotkanie z Laurą i jej mężem.
-Tak, ale dla ciebie i Harry’ego. – ziewnęła i nalała sobie kawy.- Boże, jestem taka śpiąca! Najpierw rozmawiałam z Ronem a potem jeszcze nie mogłam spać przez tę burzę, a w końcu Harry wrócił o północy, jak tylko zdążyłam przyłożyć głowę do poduszki. Coś się stało? O ile dobrze słyszałam, ty chyba przyszłaś jakoś tak przed dziewiątą, Ron słyszał trzaśnięcie drzwiami.
-Nic ważnego, nie przejmuj się, po prostu trochę się pokłóciliśmy, ale to moja wina.- powiedziałam. -Przepraszam, że trzasnęłam drzwiami, byłam trochę… nie czułam się najlepiej, no ale nic. Pójdę po torbę, zostawiłam ją u góry. W piekarniku jest omlet a w lodówce, w tej zielonej misce od pani Weasley masz sałatkę. A co do kolacji, zrobimy sobie coś sami z tego, co jest, nie zawracaj sobie głowy.
Po pięciu minutach byłam z powrotem na dole. Miałam zamiar pogadać jeszcze chwilę z Hermioną, ale kiedy weszłam, nie była sama. Bardzo czule witała się z Ronem, więc, nie chcąc im przeszkadzać, poszłam w stronę drzwi, ale Hermi wyplątała się z objęć Rona i pobiegła za mną.
-Marta, czekaj no, już idziesz?
Zdjęłam rękę z klamki.
-Ty masz dzisiaj tę rozmowę z ministrem, prawda? W sprawie tego szkolenia w Szwecji czy coś.- zaczęła Hermiona, poprawiając sobie włosy.
-Jakiego szkolenia?- zapytał Ron, pojawiając się tuż za nią i patrząc na mnie z zainteresowaniem.
-Międzynarodowa wymiana prawników, chcą ją wysłać na rok do Szwecji. –wytłumaczyła mu prędko i niecierpliwie Hermiona. –Dzisiaj ma spotkanie w tej sprawie z Ministrem Magii. Chcieliśmy ci życzyć powodzenia… i bez względu na to, jaką decyzję podejmiesz, my cię poprzemy.
-Dzięki, kochani jesteście.- uśmiechnęłam się, odrobinę wzruszona.- Będę około drugiej, chyba że coś mnie zatrzyma, ale nie czekajcie na mnie, zjem w Ministerstwie lub na mieście.
-Jak chcesz.- poklepała mnie i uściskała a potem wrócili do kuchni.
Poczta mieści się na ulicy Pokątnej. Mogłabym równie dobrze skorzystać z tej w Ministerstwie, była może nawet bardziej niezawodna i szybsza, ale jakoś nie chciało mi się już iść do pracy. Poza tym, cały czas wahałam się co do wyjazdu, nie umiałam podjąć decyzji i bardzo liczyłam na rozmowę z Ministrem oraz na to, że rozjaśni mi ona nieco w głowie. Na szczęście, stałam w kolejce do sowy wystarczająco długo, mimo wczesnej pory, by mieć czas na przemyślenia; nie opuściło mnie jednak uczucie paniki, jak przed trudną klasówką z transmutacji.
W drodze do Ministerstwa spotkałam Roda Rolleycoata.
-Dzień dobry… świetnie dziś wyglądasz tylko widać, że w twoich oczach znikł gdzieś ten radosny blask, jaki rozświetlał je czasami…- uśmiechnął się, podając mi rękę i otwierając przede mną drzwi do gmachu. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo doskonale wiedziałam, że do świetności bardzo mi daleko, zwłaszcza po nieprzespanej praktycznie nocy. Niemniej, jego słowa były bardzo miłe i działały na mnie kojąco, dlatego też stałam się łaskawsza wobec niego bardziej, niż dotychczas i pozwoliłam się odprowadzić pod drzwi własnego gabinetu. Po drodze rozmawialiśmy, głównie o planowanych podwyżkach, nowych praktykantach i wymianie.
-Znajomi mi mówili, że jesteś wytypowana do wymiany ze Szwecją.- rzucił nagle pozornie beztrosko, ale wyczułam, że jest spięty.
-No, tak, zgadza się, dzisiaj nawet mam rozmawiać o tym z Ministrem, ale nie wiem, czy przyjąć propozycję.
-Och… tak… bo jeśli byś przyjęła, to moja mama zna znakomicie szwedzki… wiesz, pracowała tam, gdy ja uczyłem się w Anglii to i kulturę, i ludzi, wszystko, wszystko. Więc jeśli miałabyś chęć i wolny czas, moglibyśmy zajrzeć do niej… porozmawiałybyście… ale oczywiście to jest tylko propozycja.
Spojrzałam na niego. Nie miałam serca zaśmiać się, bo w jego oczach naprawdę tlił się entuzjazm i nadzieja, że nie odmówię. Nie był jakiś specjalnie odpychający, nie- był całkiem sympatyczny i można powiedzieć, że przystojny, ale zdecydowanie nie miałby u mnie szans nawet gdybym nie poznała wcześniej Dracona Malfoya. Nie chciałam jednak zranić go, więc wykręciłam się ogólnie rzuconym hasłem:
-Zobaczę.
-Dzięki… to jest… do zobaczenia na stołówce, pani mecenas.- wyszczerzył zęby w uśmiechu i wycofał się na główny korytarz, oczywiście tyłem. Ja natomiast otworzyłam drzwi i weszłam do gabinetu.
Sobota była generalnie dniem, służącym do podsumowania tygodnia; dla mnie najczęściej oznaczała porządkowanie papierzysk, poprawki, pisanie zaległych raportów bądź załatwianie spraw przyszłotygodniowych. Przychodziłam na trzy godziny, ale zdarzało się, że wolałam zostać dłużej. Często rozmawiałam ze sprzątaczką, panią Rodriguez.
Była to piękna Meksykanka w średnim wieku, która przyjechała w wieku piętnastu lat do ciotki, kiedy jej rodzice zginęli w wypadku latającego dywanu, wracając od pradziadków z Arabii. Szybko nauczyła się języka, chciała skończyć dobry uniwersytet magiczny, a przedtem dokończyć naukę w średniej szkole magicznej ale z braku pieniędzy zaczęła uczyć się sama, przy wydatnej pomocy ciotki, która była znakomitą czarownicą na emeryturze. Dziewczyna zaczęła pracować fizycznie, gdyż żaden szanujący się pracodawca nie chciał przyjąć cudzoziemki z niekompletną edukacją magiczną. Jako sprzątaczka, niania, kucharka i ogrodnik sprawdzała się wybornie, toteż szybko wyrobiła sobie stałą klientelę oraz markę. Kilka lat temu odziedziczyła spory spadek po ciotce, co w połączeniu z oszczędnościami mogło jej pozwolić na rzucenie pracy i zajęcie się robotą dorywczą ale w międzyczasie tak polubiła tę pracę, że nie wyobrażała sobie rzucenia jej, co też można powiedzieć o ludziach, którzy dawali jej zarobek. Na stałe pracowała w Ministerstwie, zaprotegowana przez jedną z klientek, niejaką hrabinę Rockson, ale poza tym chodziła do starych, znajomych klientów już nie tyle do pracy w pełnym tego słowa znaczeniu, co na spotkanie z nimi, pogaduszki i okazyjne zrobienie czegoś w domu. Była dobrym duchem wielu rodzin, wszyscy ją szanowali i lubili. Złapałam z nią kontakt praktycznie natychmiast, kiedy tylko ją poznałam, zasiedziawszy się pewnego dnia.
Dzisiaj jeszcze jej nie było, nauczyłam się, że przychodziła sprzątać w tym skrzydle od czternastej, a była zaledwie dziesiąta. Z westchnieniem ulgi usiadłam na wysokim, obrotowym krześle z morelowym oparciem i, podjechawszy do okna, rozsunęłam śnieżnobiałe firanki. Okna w Ministerstwie Magii… to był jeden z genialniejszych pomysłów magicznych, jakie wzbudzały u mnie niezaprzeczalny podziw, szacunek i zachwyt od chwili, gdy przeszłam po raz pierwszy przez bramę ulicy Pokątnej. Dzisiejszy dzień był zatem bardzo pogodny, słoneczny, nie znać było, że de facto w nocy padał deszcz… lubiłam, kiedy pogoda w Ministerstwie nie zgadzała się z pogodą rzeczywistą na korzyść tej drugiej.
Zostałam adwokatem, ponieważ chciałam pomagać ludziom i móc reprezentować ich w sądzie, chociaż najtrudniej było mi pogodzić się z tym, że nie każdy wyrok był sprawiedliwy i nie każdy klient, którego przedstawicielką byłam, był uczciwy. Z prawem bywało różnie, na szczęście nie stanęłam jeszcze oko w oko z moralnymi dylematami, lecz wiedziałam, że stanie się to prędzej bądź później.
Zasadniczym miejscem pracy i polem walki była sala sądowa, ale moim drugim miejscem, gdzie przebywałam także często, choć niezaprzeczalnie mniej niż w sądzie, był mój gabinet. Znajdował się na pięterku, sąsiadował z gabinetami innych prawników oraz architektów i położony był w korytarzu, na końcu którego znajdowała się stołówka.
Posiłki wydawane były trzy razy na dzień, w ściśle określonych godzinach, o których każdy wiedział dzięki wielu tablicom informacyjnym a także znakomitemu systemowi rozsyłania ważnych wiadomości dotyczących spraw organizacyjnych do każdego pracownika Ministerstwa. Niektórzy, zwłaszcza ludzie z Departamentu Tajemnic, stołowali się tam praktycznie codziennie, trzy razy zjadając zdrowy, pożywny posiłek. Oprócz dań, wydawane tam też były różne drobne przekąski oraz napoje; poza tym, kantyna była tak zaprojektowana, iż w każdej chwili mogła przemienić się w salę bankietową, ale od chwili podjęcia przeze mnie pracy w Ministerstwie Magii nigdy bankietu tam nie było, a wszelkie inne drobne uroczystości odbywały się w gabinetach lub w salach konferencyjnych, do których rzadko zaglądałam z braku potrzeby.
Potrafiłam się dokładnie zorganizować, chociaż byłam przeciwniczką planów pracy- uważałam, że rodzaj pracy powinno się dopasowywać do efektywności i chęci, jakimi dysponujemy w danym czasie, mimo że większość moich kolegów zajmowała się wszystkim, jak leci, nie zbaczając na to, że np. mają w głowie idealny plan raportu a tymczasem piszą wniosek. Pani Rodriguez bardzo chwaliła sobie moją pedantyczność i nie mogła za nic uwierzyć, że to wyłącznie dla potrzeb pracy i wizerunku.
-Wie pani, pedantyzm jest cechą każdej kobiety, ale też każda kobieta jest w jakimś stopniu bałaganiarą a tymczasem pani zachowuje się tak, jakby ta druga cecha była pani równie obca jak język trolli. –mawiała czasami, ścierając kurz z mojego biurka bądź obchodząc z koszem każdy zakamarek i spostrzegając, że nigdzie nie ma żadnych niepotrzebnych śmieci i karteluszków. Tak, to prawda- język trolli jest dla mnie niezrozumiały i pozbawiony wszelkich reguł logiki, dlatego też, przy całej swej upartości, nie wykrzesałam z siebie tyle serca, aby nauczyć się go do końca, do czego zachęcała mnie pani Rodriguez.
Dzisiaj zaczęłam od zaległego protokołu. Nie była to praca zbyt lekka, ale ponieważ miałam sporo notatek i świetnie pamiętałam temat, szło mi dobrze. Podczas pisania, moją głowę zaprzątały różne myśli; nie zauważyłam też, kiedy skończyłam i przeszłam do innych prac.
Zaledwie zdążyłam otworzyć kodeks, bo nie byłam pewna jednego przepisu, gdy do gabinetu weszła Juliette Bianchoni, koleżanka-prawniczka.
Bardzo lubiłam Juliette, była z pochodzenia Francuzką, wychowywała się we Francji do piątego roku życia, ale potem jej rodzina przeprowadziła się do Dublina. Pamiętałam ją z uniwersytetu, studiowała ze mną prawo, czasami spotykałyśmy się w mieście na kawie lub zwykłym spacerze.
Do Londynu przyjechała w lutym tego roku, razem z mężem oraz synkiem, którego urodziła jeszcze w Irlandii a tutaj kupiła śliczny domek z ogródkiem w pobliżu działek.
-Witam panią mecenas.- uśmiechnęła się, pokazując lśniące, białe zęby, odcinające się wyraźnie od ciemnej czerwieni szminki. Zdążyła przekroczyć próg mojego gabinetu, a już pokój przesiąknął zapachem delikatnych, gustownych perfum.
-Witaj, Juliette. Dawno się nie widziałyśmy.- wyszłam zza stołu i uściskałam ją.- Słyszałam, że pracowałaś dla jakiegoś krętacza i pasjonata quidditcha z Edynburga?
-A tak, był taki jeden, wyobraź sobie, sam Edgar Jonson!
-Ooo.- uśmiechnęłam się, bo Juliette puściła mi oko.
Juliette powiedziała to takim tonem, że każdy na moim miejscu spodziewałby się, iż dany Jonson jest kimś tak niebotycznie wielkim i znanym, że nawet nienarodzone dzieci wiedzą wszystko o nim i jego bohaterskich wyczynach, ale ja, znając nieco lepiej moją koleżankę, bezbłędnie wyczułam ironiczne nutki w jej głosie i jakiś błysk oka, który dawał mi jasno do zrozumienia, że Juliette jest pełna kpiny.
-No właśnie. Masz pojęcie, kto to?- zaśmiała się, ale zaraz dodała tym samym „poważnym tonem”- Bardzo mi przykro, ale ja tego pana nie znałam nigdy… zresztą, jak dotąd miałam do czynienia z ludźmi mądrymi w porównaniu z nim, takiego imbecyla to powinni od razu ja nie wiem już sama co, czy zamknąć, czy od razu na oddział opieki specjalnej do Munga, ale na pewno nikt nie powinien dawać mu do ręki miotły i brać go do reprezentacji kółka osiedlowego, a co dopiero mówić o reprezentacji kraju! Ale wiesz co, chodź na kawę, nie będziemy tutaj gadać, no chyba że jesteś zajęta, to skoczę na dół do automatu…
-Nie, nie, nie jestem zajęta, chodźmy do stołówki.- uśmiechnęłam się i wzięłam torebkę. W chwilę później maszerowałam już korytarzem u boku dziarskiej Juliette, której buzia po postu nie zamykała się do momentu, gdy nie usiadłyśmy przy stoliku, z kawą i ciastkiem.
-…nie wiem, jaka jest twoja hierarchia wartości i pogląd na te sprawy, może ty lubisz quidditcha i znasz się na tym lepiej niż ja, ale na moje, to koleś, który najpierw „przypadkiem” łamie miotłę przyjaciela, grającego w przeciwnej drużynie, a kiedy ów przyjaciel oskarża go o próbę eliminacji przeciwnika i przegrywa, łamie swoją miotłę i próbuje udowodnić na podstawie nieumiejętnie zafałszowanych certyfikatów i zeznań, że to wina tego kumpla, musi być skończonym baranem i życiową łamagą.
-Ciekawy przypadek, nie przypuszczałabym, że znajdują się jeszcze ludzie, którzy sami sobie robią krzywdę i wierzą, że w konfrontacji z biegłym ich wersja, że winny jest przeciwnik, okaże się prawdą.- roześmiałam się.- I w dodatku żadna z pieczeni, które chciał upiec przy jednym ogniu, nie wyszła mu: przegrał sprawę z kumplem i stracił w nim przyjaciela a ponadto, jakby tego było za mało, sam nie mógł zagrać w meczu, bo sam siebie wyeliminował.
-A nawet gdyby kapitan podjął decyzję o przyznaniu mu nowej miotły, nie zdążyliby wyprodukować nowej, bo miotły dla reprezentacji są unikatowe i produkowane na specjalne zamówienie, a co za tym idzie, w specjalnym czasie a rezerw akurat jakoś nie mieli. Zresztą, chyba żaden kapitan, wiedząc, co ten Jonson kręcił, nie chciałby mieć go w swojej drużynie, nawet bez względu na poziom jego umiejętności. Podobno w ogóle nie miał talentu a w drużynie trzymali go, bo jego familia jest znana i wiekowa a składki na drużynę najwyższe w kraju no i czemuś musieli go trzymać, nie? Ale mniejsza o to, nie przyszłam w celu opowiadania ci o głupich graczach quidditcha. Po pierwsze, chciałam ci serdecznie pogratulować.
-Mnie?- zaskoczyła mnie. Upiłam łyk kawy.- Ale czego?
-No, chodzą plotki, że jedziesz na wymianę do Szwecji. I to nie byle jakie plotki, bo już nie pani Rodriguez mi o nich mówiła ale Fionah, więc wiesz.
-Aa, Fionah. Świetnie.- uśmiechnęłam się ze zrezygnowaniem. Fionah, największa plotkara z architektury… tylko tego mi było trzeba. - No, dziękuję ci bardzo, Juliette, ale ja jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji. Dzisiaj o pierwszej spotykam się z Ministrem w tej sprawie.
-To możesz mi też pogratulować, bo ja zostałam wytypowana do Francji.
-Co? Juli, to… naprawdę serdeczne gratulacje!- ucałowałyśmy się a zaraz potem wybuchłyśmy śmiechem.
-Dlaczego nie pochwaliłaś się wcześniej?- spytałam z wyrzutem.- Wszyscy ciągle mi mówią o mnie i o Szwecji a jakoś nie wspomina się o innych krajach i innych prawnikach… ja nawet nie wiem, jakie jeszcze są opcje.
-Może to dlatego, że wiele osób za tobą głosowało. –pochyliła się bardziej ku mnie.- Podobno Minister wysłał kilka osób na zwiady, rozesłał jakieś losowe sondy do przedstawicieli innych zawodów i to oni typowali a Minister tylko był za lub przeciw. Nie wiem nic więcej, ale na pewno Minister ci wszystko powie.
-Dzięki. A powiedz, co u ciebie poza zawodem?
-Wszystko gra, Pether próbuje odremontować kominek a Doryan bardzo mu przy tym pomaga, to znaczy roznosi narzędzia, bez przerwy maże się w wapnie i wiórach, a ja chodzę za nimi ze szmatą i kubłem wody z mydłem, bo już wolę sama to sprzątnąć niż słuchać tego całego „Ależ ja to zrobię, kochanie… za chwilę”.
Juliette wydaje się zła na męża-bałaganiarza i synka, który już wdaje się w ojca, ale widać, że tak naprawdę nie umie wyobrazić sobie życia bez nich. Są częścią jej życia, bez której cała reszta traci sens.
-Muszę kiedyś poznać twoją rodzinę, są z pewnością wspaniali.-wzruszyłam się, ale Juliette jak zwykle daje popis swojej ironii, którą doskonale maskuje wszelkie uczucia.
-Tak, są tak wspaniali, że ukrywam ich przed gośćmi, ale im to nie robi, nawet jak zamknę ich w pralni na kłódkę, to i tak bawią się w najlepsze, Pether rozkłada pralkę na części i składa ją z powrotem a Doryan zaśmiewa się do rozpuku. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym go zostawić z kimś obcym, a mamcia akurat będzie na brydżu u sióstr zakonnych zaś tato musi na nią czekać, bo sama , jak oświadczyła, po nocy wracać nie zamierza no chyba że tata liczy na spuściznę po niej, to i owszem, może ją zostawić na pastwę Cyganów, złodziei i bandziorów.
-Siostry zakonne i brydż?- wybuchłam śmiechem, omal nie oblałam się kawą. Rozbroiła mnie zupełnie. Kiedy się uspokoiłam, Juliette wyjaśniła ponuro:
-Siostry zakonne się nudzą to i w brydża grają a nawet mamcia nauczyła grać je w pokera, spodobało im się no i tyle. Znasz ten klasztor koło Fortherland?
-Tak, przejeżdżałam kiedyś tamtędy.
-No właśnie, to tam żyje sobie około siedemnastu siostrzyczek a że są na tyle pobożne, spokojne, zdyscyplinowane i samowystarczalne, to Kościół dawno o nich zapomniał i nie czepia się ich. Przeorysza jest genialną śpiewaczką operową, byłą, oczywiście, ale wg sióstr podobno nieraz daje takie koncerty, że głowa mała. Niektóre siostry haftują, pracują w ogrodzie, modlą się całymi dniami, a niektóre, poza tym, grają w brydża. A że moja mama miała kiedyś z nimi wiele do czynienia i zaprzyjaźniła się z przeoryszą, a potem gdzieś tam wyszło, że jak się wciągnie w pokera czy brydża, to już koniec świata, to od razu aż z radości podskoczyły i odtąd mama co pewien czas, zazwyczaj trzy razy w miesiącu odwiedza klasztor, przywiezie im czasem jakieś konfitury, mięso czy jajka, bo pieniędzy absolutnie odmawiają to i zagra z nimi czasem. Wiesz, w tym klasztorze same takie fajne siostry są, jak ta przeorysza, generalnie wszystkie poczuły powołanie niezbyt młodo, jedna była pielęgniarką, jedna pracowała w banku a jeszcze inna podobno była w wojsku, a przynajmniej siostry tak przypuszczają, bo raz jej się wyrwało na jakimś pikniku kościelnym „prezentuj broń” kiedy siostry sprzedawały wyhodowane w klasztornym ogródku owoce i warzywa. Chciałabym zobaczyć minę tych ludzi, którzy akurat połakomili się na jakieś specjały żywieniowe.
-Juliette… błagam… cię… przestań, bo ja zaraz spadnę ze śmiechu… -prosiłam, ocierając łzy śmiechu. Nie dość, że Juliette posiada dar dowcipnego opowiadania, to jeszcze teraz trafiła na naprawdę zabawną, uroczą historyjkę. Dzięki niej nabrałam dobrego humoru, bynajmniej na trochę.
-Już przestałam ale zapomniałam, o czym mówiłam przed siostrzyczkami… -Juliette oparła czoło na dość długich, pomalowanych na perłowo paznokciach ale że jej pamięć nigdy nie była krótka, szybko wróciła na poprzedni tor rozmowy. –Aha, no tak, Doryan i sprawa naszego wyjazdu.
-Wiesz, o ile będzie mi to pasowało, ja mogę zostać z twoim synem.- zaproponowałam ale Juliette pokręciła głową:
-Poprosiłabym cię ale tak się składa, że to jest następna sobota, ty jedziesz do Sztokholmu a ja do Paryża, zaś Pether musi wyjechać do portu po jakieś towary i nie będzie go do wieczora.
-Nie powiedziane, że jadę do Sztokholmu. Dobrze pamiętam, co powiedziałam, że nie zdecydowałam jeszcze co do tej wymiany.- odsunęłam filiżankę. To całe przejmowanie się tym, iż wytypowano mnie do wymiany, zaczynało być z wolna irytujące, zwłaszcza że ja najwidoczniej przywiązywałam do tego mniej uwagi niż inni. Może to dlatego, że nie podjęłam jeszcze decyzji? –Czekam na tę rozmowę bo chcę się dowiedzieć, co i jak...może wtedy będzie mi łatwiej podjąć decyzję. Wiesz, Juliette… ja nie jestem do końca pewna, czy chcę tam jechać.
-Marta, rozumiem, ale musisz pamiętać przede wszystkim o sobie.- ścisnęła moją dłoń, patrząc mi poważnie w oczy. –Domyślam się, że chodzi o… niego, tak?
Nie patrząc na nią, pokiwałam głową. Juliette mówiła dalej:
-To jest twoja szansa. Ja to wiem, że niemożliwym jest wybierać między karierą a miłością, bo to zbyt bolesne, ale może postaraj się pomyśleć, co by było, gdybyś wyjechała tam i nie widziała się z nim praktycznie przez rok… czy polepszyłoby to relacje między wami, czy też pogorszyło.
-Zależy, czy Draco… czy ożeni się z Terri Rockson, a na razie wszystko wskazuje na to…
-…że kocha najbardziej ciebie i robi wszystko, aby nie stracić cię z oczu a jednocześnie wybadać, kim jest dla ciebie.- dokończyła za mnie Juliette.- Widziałam go wczoraj wieczorem przed jakąś restauracją, z tą Terri. Na moje, wyszli z lokalu, ale tam chyba siedziały dwie familie. Terri wyglądała na zaskoczoną, a Draco o czymś z nią rozmawiał i powiedział coś w stylu: Wiem, że mnie kochasz i doceniam to, ale ja nigdy nie pokocham ciebie, bo moje serce od dawna należy do innej, mimo że ona… chyba nie czuje już tego, co dawniej.
-A co Terri na to?- zapytałam, dzielnie zachowując twarz pokerzysty. Juliette odpowiedziała:
-Nie wiem, bo nie mogłam przyglądać się im zbyt długo, zwróciliby na mnie uwagę, poza tym byłam z Petherem i on też się dziwił, czemu tak się przyglądam tej parze. Nie mam pojęcia, co Terri mu powiedziała, ale Pether uważał, że o ile jest kobietą z sercem, powinna pozwolić mu zerwać zaręczyny, przynajmniej on by tak zrobił, gdyby rzecz jasna był kobietą.
-Pether jest bardzo… cudownego masz męża, ale kobieta z niego byłaby marna. Wierz mi, Juliette, widziałam Terri nie raz, była moją klientką… ona nie wygląda na taką, co potrafiłaby tu zachować cokolwiek klasy, o ile to w ogóle możliwe.
Juliette milczała jeszcze chwilę, ale pięć minut później opowiadała mi już o jakichś drobnych sprawach zawodowych i już więcej nie poruszyłyśmy tamtego tematu.

[ Brak komentarzy ]


« 1 4 5 6 7 8 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki