Pamiętnikiem opiekuje się Lilly do 1.04.2008 pamietnikiem opiekowała się Ginny 31 Do 09.10.2007r opiekowała się pamiętnikiem
Herbina Gringor Kącik Ginny
I nie piszę tu o sobie, swoim złamanym sercu i tym podlcu X, który mnie tak haniebnie porzucił. Chodzi o... Wielki Q-kwiz Ginny Weasley: kto został Porzuconym Tygodnia? Głosujcie, piszcie!!! Kandydaci na dziś:
a. Wasza ukoffana Prowadząca
b. woźny Filch, w momencie, w którym dowiadujecie się o Jego zgłoszeniu na naszą sławetną, szlachetną listę, popełnia harakiri (biorąc pod uwagę czynnik psychologiczny, zapewne mopem)
c. Hermiona – wypożyczono wszystkie egzemplarze „Takich sobie plotkarskich historyjek o założycielach Hogwartu”
Błąd. Gwoli rozjaśnienia opowiem. Otóż, dziś rano wyminęłam Lavender Brown na korytarzu. Nasza bogini seksu w zapleśniałych murach, które tylko uwypuklają cudowność jej wspaniałości, podążała ku drzwiom łazienki, równocześnie będąc bardzo blisko wbicia sobie drogiej maskary wydłużająco-pogrubiająco-uczerniająco-ulepszającej optyczne postrzeganie rzęs do wypielęgnowanego, acz w owym momencie zapuchniętego oka. Każdemu może się zdarzyć mała niesubordynacyjka, czyż nie?
Dziwnym trafem, kosmetyk wypadł z długich czarno-niebiesko-fioletowych tipsów w czerwone kwiatki i potoczył się ku moim kuszącym nogom w lekkich sandałkach. Schyliłam się, dyskretnie wymijając czarny, abstrakcyjny ślad tuszu. Lavender rozejrzała się nieprzytomnie. Nawet nie musiałam delikatnie chrząkać. Miłość Rona na mój widok poruszyła się niespokojnie. Zdumiewające. Spodziewałam się raczej: „Ty diablico (ubóstwiam komplementy, tylko nie wiem – lepiej skromnie się skulić, zamrugać, czy jowialnie machnąć dłonią gestem pełnym wystudiowanego lekceważenia i niechcący zdzielić komplementującego/ -acą?), oddaj mą własność!!!”. Nie... Lavender stwierdziła:
-Moja...
-Proszę – powiedziałam ostrożnie.
-Dzięku...I powiedz swojemu bratu, że ta podłość...- w tej sekundzie L. wydała z siebie coś, co potomni nazwą zapewne „rykiem guźca”, i wmieszała się w tłum.
-Do widzenia. Zmień kolor – westchnęłam sentencjonalnie.
Tajemnica godna Herlocka Sholmesa i Perculesa Hoirota, dwóch najsłynniejszych magicznych detektywów – czyżby Ron i Lav się rozstali?! Niemożliwe!!! Ale skoro ten tusz był łaskaw potoczyć się pod moje paskudne, krzywe nogi, nic mnie nie zdziwi.
Uroki życia singla (nie tylko piosenki) Dodała Ginny Wtorek, 15 Maja, 2007, 15:31
Dean i ja rozstaliśmy się. Dowiadujesz się o tym, Pamiętniku, z najnowszego wydania Proroka Codziennego (litery na pół strony i zaklęcie neonowego podreślania znaków?), Żonglera i tym podobnych? Wiedziałam.
W rzeczywistości, obyło się wyjątkowo oryginalnie - poczułam poirytowanie całą sytuacją, stwierdziłam (tu cytat) Przez ciebie zostanę kolejną fascynującą autorką romanssideł! Znowu garść narzekań na kiepski świat, brak zarobków i niewdzięcznego nauczyciela obrony przed czarną magią, znowu życiowe tragedie w rodzaju braku płynu do włosów rudych i posiadanie jedynie mikstury do czarnych farbowanych! Zostanę rozszyfrowana, wszyscy znajdą moją kolekcję peruk oraz pukli o kolorze marchewki i wyda się, że jestem blondynką! A to wszystko, jeśli się z tobą rozstanę!!!
Więc rzuciłam go.
Zapomniałam chusteczek, tonę we łzach, niech mnie ktoś utuli do snuu!!!
Tak większość dziewczyn opisuje swoje końce związków czy przesadziłam?
Ale, tak w sumie... Mniej błyszczyku schodzi, mniej gadania o tym, jak siedzę na miotle (moja wina, że kiedy czuję kijek pod sobą, muszę pokazać światu, jak to się robi w stylu Romildy Vane [modelka z miną Umrę, ale nie spadnę. Spada. I co najgorsze, obstawiałabym, na poziomie inteligencji i żyć, jest chyba kotem.]).
Ron. Dostałam ataku (histerycznego, bo przeplatanego koszmarną czkawką moralną) chichotu.
__________________________________________________________
Krótka i nieciekawa notka, ale to dlatego, że miałam już tu nie pisać. Napisałam. Buntowniczo i brzydko, ale ja kocham hipokryzję.
"Terass czaff na postrowienia:
*dla Lili arya Sharloot za niećwiećicem
*dla THiP za to rze hciałam cie zabic
*dla M. Greenia za byćie Byłym Internetowym Ex
*dla Gosi Andżejewicz za podonorzenie na duhu
*dla Karolli za Włosowanie
*dla Olgji za "Hsistoriem Romeła i Jólji
*dla Wormsy za wzbarcie."
Wyobraźcie sobie, jak się napracowałam, usiłując się dostosować do takiego stylu niektórych "urzydkownikuw"...
"W życiu piękne są tylko chwile"...
...więc, zamiast narzekać na brak czasu, daruję sobie zeskrobywanie pleśni z mego zapomnianego, zarośniętego pamiętnika. Kto wie, może po paru czarodziejskich modyfikacjach pleśń z mchem okażą się genialnym zamiennikiem atramentu?
No, dobrze, to była nieco zbyt optymistyczna wizja. A że nie pasuje do tematu, przyjmuję grobową minę.
W pewną ciemną, burzową noc (a co za różnica, iż mamy ciepły koniec kwietnia?) niepokojąco ciche (długa przerwa) korytarze przemierzała Ona. Płomiennoruda dziewczyna emanująca nieuchwytnym czarem (bo umieściła różdżkę w spodniach, zamiast kieszeni szaty). Pełnym gracji krokiem (biegnąc z modlitwą Niech tylko nie upadnę na twarz na łeb, na szyję) dotarła do Miejsca Przeznaczenia (już czujecie stróżkę potu na myśl, jakaż to część zamku?). Była nim...(wielka fabryka czekoladowych żab? Pudło, i to bynajmniej nie słodyczy...) biblioteka. Ginn (gdzie?! Co?! Nie, nie Ginny, pomyłka! Ok - zostałam rozgryziona. Jak żaba. Ciepłe nadzienie rozpływa się w ustach jak tłusty komar na lepkim języku...)y otwarła drzwi.
On poczuł powiew. Odwrócił się (z miną "Mr Pince, wygolił(a) sobie pan(i) wąsy?"). Popatrzył na nią. Odwrócił się z wystudiowaną (proszę o zdefiniowanie słowa studiowanie w kontekście klasy szóstej) obojętnością. Poczuła spływające z jej serca uczucia (Nie upadłam!). Wyszła.
Oparła się o drzwi. W szale emocji ("Hm, trzeba iść na obiad czy lepiej pisać esej o eliksirach?") zapomniała o drobnym fakcie - oddrzwia zostały stworzone przez naturę (czyt. bardzo topornego miłośnika obróbki drewna, niektóre hobby powinny być zakazane) jako zabytek (sama klasa w sobie - te napisy "MG+HG=WM" zapewne wyryła sama Helga Hufflepuff w trakcie tajnych schadzek z Gryffindorem [zapewne żyła w trójkącie ze Slytherinem gratis]) klasy zero.
Powlokła się (sprężystym krokiem) do wieży (w której nie zapanuje już żadna wiara...Niech żyją BEZBOŻNICY) Gryffindoru. Tu spotkało ją zdumienie - jej brat siedział na pufie (pani Trelawney nie została, wbrew pozorom, dekoratorem hogwarckich wnętrz) z twarzą poszarzałą (oraz miną otępiałą).
Podeszła do niego. Odwrócił ku niej udręczone oblicze i wyszeptał:
-Nie... (wiem, jak się nazywam? Kim jesteś? [oby, oby]) zdałem egzaminu na teleportację. Pół (dnia przepłakałem, bo chłopaki nie płaszczą) brwi (wymalowałem sobie kredką, a resztę tuszem. Utworzyło to ciekawy, ale nieatrakcyjny dysonans), a egzaminator nie zaliczył mojego lądowania na egzaminie!
Zdębiała (tak właściwie, jedyne, co zdębiało, to włosy, które nieco się zelektryzowały)...
__________________________________________________________
Kolejna notka. Wiem, dawnoż to było, ale doceńcie zaangażowanie! Kicz też kiedyś był (notabene, jest) modny!
Dedykacja krótka - dla Martina Greena. Za bal z autografami, za fanklub, za baloniki.
Minął kolejny tydzień pełen jajek, ptaszków (tych żółtych, taki wyszukany eufemizm), ale nade wszystko uzupełniania pergaminów do egzaminów (ach, ten artyzm...). Jedyne, co przypominało mi o gorączce śwątecznej (chwila! Jakie to były święta? Wielkiego Narodzenia?) nocy, to pewien krótki epizod w bibliotece.
Odczuwałam dojmujące zmęczenie psychofizyczne - sowy cechuje wyśmienita orientacja, personel Miodowego Królestwa - najwyraźniej mniej. No, dobrze, poszłabym nawet na kompromis (niebiesiech, klękajcie!), ale wizja ojca wysyłającego kolejne trzy (Errolu, nie musisz tak cierpiętniczo dyszeć w mój kark) listy z maniakalnym zapytaniem, czemu nie wysłałam klasycznych vintage'owych jajek świątecznych i czym, na Boga, jest czekoladopodobność, przywrociła rozsądek.
W każdym razie, przycupnęłam wycieńczona w dziale biblioteki Feminizm a zrywanie stosunków z mężczyznami, ściskając ciężką kopertę. Jeśli to kolejny miniaturowy kelner reklamujący designerski, casualowy lokaj, sama osobiście spowoduję krach branży gastronomicznej, pomyślałam z wściekłością.
Wtedy...
...tu nastąpi "zimne przerażenie", ale, niestety Feminizm a zrywanie stosunków z mężczyznami nie jest działem Niewidzialności i mademoiselle (albo madame, patrząc na wiek) przygląda mi się dość podejrzliwie - podejrzliwy sęp, ewenement natury!
Właśnie wracam znad jeziora. Lekcji nadal po trytony, ale na dworze cieplej (co za ironia losu!). Udało mi się zająć zapowiadający sukces punkt obserwacyjny pod jaworem.
Okazało się, iż posiada on jedną, malutką wadę - zamiast skupiać uwagę na podręcznikach, codzienną rutyną stało się oglądanie wygrzewającej na płyciźnie wielkiej kałamarnicy.
By ukoić sumienie, zabawiam się czarami na słomkach z zimnej pina... ...colady?
Gdybym mogła, przesłałabym swoim myślom mordercze spojrzenie. Chociaż nie - nie daj Merlin by je to wyjałowiło.
Gwoli wyjaśnienia - PinaCOLA to nowy napój firmowany przez Rosmerta's Pub (???) - Pinia w gębie!
Hm, zawsze mi się wydawało, że hogsmeadzki lokal to Pod Świńskimi Miotłami, ale może się mylę...
W każdym razie - moje najnowsze dokonania to pobicie mugolskiego rekordu ułożenia kostki Rubika (kilka prądów powietrznych i szybkie Wingardium) oraz wyścig słomkowy cuś vs. styropianowe opakowanie po greckiej sałatce (słomkowy cuś powstał z czternastu i pół słomki pinacoli w przypływie szeroko pojmowanej weny twórczej. Od razu stał się czarnym koniem zawodów, choć jedynym kolorowym elementem była nieco zmiętoszona papierowa główka Rosmerty [podobizny te straszą...chciałam napisać, uśmiechają się z anielsko z każdej słomki]).
Niestety, dwa zaklęcia ruchu później, o kawałek tworzywa sztucznego zwyciężyło opakowanie. Okazało się to dla mnie porażającym ciosem w serce.
W oparciu o wzory do obliczania działań transmutacyjnych udało mi się dowieść, iż gdybym umieściła w ściśle wyselekcjonowanym miejscu (czytaj: byle gdzie) jedną czwartą słomki więcej, prób prawdopodobieństwa wygranej cusia podniósłby się o 79,9%. Gdybym jednak wzięła pod uwagę wiatr, ten bardziej sprzyjający cusiowi mógłby wywiać resztki sałaty na moją głowę.
Tak, uczenie się pobudza ciekawość! I cusie.
Kolejny poranek. Magiczny budzik, zakupiony za kwotę galeonów czterech w Graciarni Pokątna. Rzeczy tak nowe, że nie zauważysz ich używania!(??? Są tak nudne, iż nie zwraca się na nie uwagi? Nie ma to jak owocna reklama) -
"Nie sztuka umrzeć, sztuka żyć, w słońcu i w kwiatów woni,
każdy potrafi w ziemi zgnić, nie sztuka umrzeć, sztuka żyć...
Mocno zasady tej się chwyć, śmierć cię i tak dogoni -
nie sztuka umrzeć, sztuka żyć w słońcu i w kwiatów woni" (nie opróżniłam wazonu ze zwiędłych pseudożonkili od dwóch tygodni!).
Skarpetki - w czarno-białe, psychodeliczne paski. Szata - delikatna koronka, a mola zabiłam. Dlaczego używasz lawendowych perfum (oczywiście, biorąc pod uwagę,iż jest to sandałowo-pomarańczowa kompozycja) Ginny? - spytał przymilnie kiedyś Colin Creevey. W ramach anegdotki towarzyskiej opowiedziałam mu nieco podkolorowane dzieje życia mej babki, Pollyanny, w której życiu rzekomo kluczową rolę miała odgrywać owa woń. Lawendowe wrzosowiska, romantyczne spotkania i tak dalej, et cetera...A co za różnica, że babcia cierpiała na chroniczne uczulenie związane z antymolowymi kwiatkami, dziadka poznała w altance porośniętej wilczomleczem, a mamie od małego wpajano prawdy w rodzaju Bagno to najlepsza broń na tego typu insekty?
A propos zapachu lawendy...Siadam i kładę pamiętnik na stoliku, by nie spadł. Ręce się trzęsą, w głowie odczuwam nieubłagany mętlik. Sprawiająca udrękę suchość w ustach...Alleluja! Lavender Brown...k...kłóci się z moim bratem! W ramach kryzysu i cichych dni (które objawiają się piskiem "Co za podlec! Pav! [dlaczegóż zmieniłaś płeć, Pav, i nic nam o tym nie powiedziałaś/powiedziałeś?!]" w tonacji mało minorowej) chodzi z bukietem frezji i gerberów. Warto dodać, iż na ową wytrawną kompozycję składają się dwie rośliny, a poradnik Jak uczeń ma stać się zielony grzmi: Frezje i gerbery nie pasują do siebie jak ogień i woda.
Czy to znak od Boga? A może kwiaciarni Hogsmeade?
__________________________________________________________
I znowu zapewne długość będzie nie taka...
Tę notkę, tak jak Ci kiedyś obiecałam, dedykuję Tobie, Natalko, na wspomnienie pewnej rozmowy w basenie.
Zero nenufarów, nawet głupiego wywłócznika pod ręką. Ale dużo chloru na osłodę.
Wczorajszy dzień spędziłam na siedzeniu w wieży Gryfonów - przekonałam się po raz kolejny o nieumiejętności profesora Snape'a do interpretowania faktów.
Usiłowałam mu wyjaśnić, iż zaklęcie Pansy Parkinson odbiło się rykoszetem od gładkiej ściany nade mną, która znajduje się koło klasy obrony przed czarnymi mocami. Stałam spokojnie na korytarzu, a do Ślizgonki nie dotarło Sama sobie robię pedicure. Wyjęła różdżkę. Paznokcie nóg, trzy razy dłuższe od reszty ciała, tworzyły niezbyt estetyczną dysproporcję, za którą nie odpowiadałam.
Trzy rolki pergaminu na temat życia ludzi pod postacią wilkołaków. Miałam już na końcu języka Włącznie z dbaniem o pazury?, lecz Hermiona (zmaterializowana w tajemniczych okolicznościach) pociągnęła moją szatę i zabrała mnie z kółeczka oburzonych Ślizgonów. Poprzysięgli mi zemstę....hm, chyba w piekielnym żarze. Ojejku.
Westchnęłam, krocząc koło niej na korytarzu. Nieprzejęta, perorowała:
-Dokonałam szybkich obliczeń w oparciu o mugolską naukę, fizykę. Ta cała Pansy po prostu wymierzyła złą odległość i klasyczny rykoszet musiał nastąpić. Poczytaj o numerologii w Sylabariuszu Spellmana. Obliczyłabym próg prawdopodobieństwa szybciej, ale nie znałam daty....
-....narodzin dziewczyny najbardziej zapotrzebowanej w Hogwarcie, jeśli chodzi o pilniczek. - Uśmiechnęłam się. - Grunt to brak szlabanu.
-A już myślałam, że po "gruncie" wspomnisz o jakiejś odżywce do paznokci - Hermiona zachichotała nerwowo.
Wylądowałam więc w dormitorium z Sylabariuszem pod poduszką. Okazał się książką cudowną - dziesięć stron wystarczyło, by dojść do fazy zwanej milczeniem owiec (owca zylion dwieście sześć, owca zylio...). Jedyną wadą był fakt, iż człowiek budził się z dwiema myślami pod ręką - Do licha, wczoraj na dobry sen piłem/piłam tylko krowie mleko... lub Cóż, "Cyfra zylion dwieście sześć znana była jako liczba szatana, została jednak zastąpiona 666.", nie prezentuje się zbyt dobrze jako kolaż na moim policzku...
Dormitorium Gryffindoru znajduje się w Strefie Mroku, gdzie nic nie zdarza się dwa razy...
...albo pan Spellman nie ma talentu oratorsko-pisarskiego. Co za pech, że się zdecydowałam na wróżbiarstwo...
Wiem. Prawie tydzień. Zanim jednak mój własny Pamiętnik, z poirytowanym piórem oraz rozzłoszczonym kałamarzem (Kałamarnice w hogwarckim jeziorze głodują! - pisnął kałamarz. A czymże jestem? Kałamarpeace?), zrobią mi piekło na ziemi (My nie - zachichotało pióro - zawołamy profesora Snape'a, o!), pozwólcie opisać dzisiejszy dzień. A, i pokazać McLaggenowi, co to znaczy czarny tunel bez światełka.
Czekałam w szatni z resztą grużyny. Peakes i Coote uderzali pałkami w uda, zniecierpliwieni. Z pewnym sentymentem przypomniałam sobie historyjkę, jaką George z Fredem częstowali miotłodziobów - "O Jeromie, pechowym pałkarzu, czyli jeden z powodów (oprócz jednej, jedynej mugolskiej mądrej nauki, genetyki stosowanej), dla którego ślizgońscy gracze to takie tumany". Proste, ale jakże chwytliwe.
Harry wyraźnie się spóźniał, a jedynym jego usprawiedliwieniem było "Chciałem dopaść (słowo, którego znaczenie osobiście zrewolucjonizuję - dopisek Ginny) Malfoy'a".
Wyszliśmy. Poczułam podniecenie, lecz po wyjątkowo krótkim wkrótce miałam ochotę zrobić "Carmacoooowi!" (jakby Adonis Twycross tym Puchonkom nie wystarczył) to, co uczynił Harry'emu. Beształ wszystkich za:
a.utratę kafla
b.utratę tłuczka z pozycji dobrej do wybicia
c.ogółem całokształ życia i gry. Tak, w końcu nie każdy może być Cormaciem McLaggenem, czyż nie (bo to by była prawdziwa tragedia, szkoda tylko, że sam zainteresowany zajmuje się raczej innymi, nie idealnym sobą)?
Opuścił własne pętle. Zabrał któremuś z pałkarzy pałkę. Uderzył nią w nadlatującego kapitana. I w dodatku jego pierwszym komentarzem było: "NO, GDZIE MI SIĘ WCINASZ?!".
Dzięki Bogu, że byłam zaledwie dziesięć stóp pod Harrym i zdążyłam rzucić Ferula!, nim Peakes pochwycił przyjaciela Rona w powietrzu.
Złamana czaszka. Hermiona, w ramach Kochajmy mugoli, tak jak oni kochają nas, opowiedziała mi kiedyś o mugolskim furrorze "Meksykańska masakra kosiarką mechaniczną". Albo jakoś tak. Niech no tylko ujrzę C., zrobię mu taką. Z drobnymi poprawkami - hogwarcką, bez kosiarki.
Ziemia się wali, nie tylko na głowę H. - McGonagall, z braku komentatorów, wzięła...Lunę. Lunę Lovegood, która przez cały mecz opowiadała o kształtach chmur. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - nareszcie odróżniam cumulussy od cirrusów.
Pospieszna notatka naukowa - "Z życia par i natrętnych graczy quidditcha" Dodała Ginny Piątek, 09 Marca, 2007, 16:11
Dziś bez przystawek (spokojnie, skrzaty domowe się nie zbiesiły, ale gdyby usłyszały syk rozdrażnionej Hermiony, która teoretycznie [w jej własnym świecie] ma dbać o ich interesy, a obecnie podczytuje mi przez ramię, to kto wie?) przechodzę do dania obiadowego o nazwie "Natrętna Lavender w sosie z Cormaca McLaggena z dużą ilością pieprzu". Idealne na romantyczną kolację.
Cała sytuacja, w jakiej się znalazłam i poznałam mezalianse życia towarzyskiego Harry'ego wyglądała następująco.
-Ukryj mnie! - usłyszałam natarczywy szept zza swojego fotela, na którym siedziałam, tyleż bezskutecznie co nieudolnie usiłując pozbyć się oszołomienia po pisaniu koszmarnie trudnego (profesorze Snape, nie ma pan bliźniaka-metamorfomaga?) wypracowania. Popatrzyłam w górę. Nade mną stał Harry, odgarniając kosmyk z czoła.
-Oczywiście. Znam świetne zaklęcie mrówki. Machasz różdżką, jakbyś chciał wsadzić ją sobie w oko i voila.
-Przestań! Opowiem ci historię swgo umęczonego życia...
-Voldemort wyskoczył z twojego kufra, gdy szukałeś rano skarpetek i zawołał Surprise? - zapytałam, ziewając. - No, dobra, chcesz, to możemy udawać, że opowiadasz mi straszną historię, a robisz to z takim zapamiętaniem, że ja spadam aż z krzesła - tu zeszłam leniwie z fotela, oferując go gestem Harry'emu - a krzesło odwrócone jest do kominka - tu machnęłam różdżką, a siedzisko posłusznie się przesunęło.
-Lepiej usiądż, bo upadniesz, gdy zacznę swoją historię - westchnął Harry. Zajął miejsce, a ja koło niego.
-Dziś rano nie znalazłem Voldemorta w kufrze, gorzej - McLaggen gonił mnie całą drogę na śniadanie i z Wielkiej Sali, ględząc o swojej strategii obrony. Był drugi podczas sprawdzianu, pamiętasz? Hermiona mogła go bardziej...
-...skonfudować? Też miałam na to ochotę, ale coś we mnie (no, jasne, że ja, tworzę przecież fanklub Niezwyciężonego Cormaca - zadrwił głosik) powiedziało, żeby tego nie robić - stwierdziłam, przysuwając się do Harry'ego, żeby lepiej się wysunąć i ogrzać ogniem z kominka.
-Tak, a potem Lavender latała za mną na przerwach...
-A ty ją rozróżniłeś w gronie fanek? - zdziwiłam się.
-Ginny! Owszem, bo wrzeszczała Musimy poważnie porozmawiać! Czy myślisz, ze Ron traktuje mnie poważnie?
-W Hogwarcie powinni wprowadzić naukę języka - zauważyłam filozoficznie. - No, może nie trollańskiego.
-Może i...To McLaggen?!
-Nie, Vane. Przestań, on ma rozmiary trolla, za to ty jesteś Chłopcem, Który Przeżył Do Zostania Ikoną Magicznej Popkultury. "Wybraniec Lives. Life in Hogwarts".
Uśmiechnęłam się, wstałam, przeciągnęłam, odrzuciłam włosy na plecy (H. i ja nie mamy szczęścia do fryzur), podążyłam ku dormitorium, odwróciłam, przesłałam mu całusa, po czym zniknęłam za drzwiami.
Harry...
__________________________________________________________
Notka być może nie należy do grona najlepszych, ale to mój prezent dla Was na weekend, bo nie wiem, czy w przyszłym tygodniu coś się pojawi.
Tym razem dedykuję ją Mateuszowi, który, jako Strażnik Klepsydry, utyskuje na moją ironię. A przecież jestem czysta jak łza! Gdzie tu ironia?
Komedyjka, powiadasz? Za dużo przebywania z Hermioną, słonko - mózg ci się zlasował i usiłujesz szpanować w tematach, na których się nie znasz. Eliksiry są super, ale ta obrona przed czarną magią...Obrona przed czarną magią jest bee...
Dziękuję. Zepsułeś początek tym czczym gadaniem. Co do Twego wykładu - odkąd muszę się uczyć pod kuratelą tego długonosego (w Mungu założyli oddział dla pięknych inaczej, niż reszta ludzi sobie to wyobraża, robią jakieś operacje pastelowe czy coś tam [kocham siebie, oł je!])(...) paskudy, racja, już bym wolała uprawę sklątek tylnowybuchowych, karmienie ich ulubionym nawozem pani Sprout, smoczym łajnem, i cykl herbatek "Z olbrzymami przez Wielkie Ty" - "Graup - ziom czy podlec?" (heej, zgłoszę się na kasting do Magicznej Telewizji Satelitarnej Dla Bardzo Wybrednych Vipów, Dumbledore jest jedynym człowiekiem, który przez miesiąc oglądał u nich kanał Retro, który okazał się telewizorem wpiętym w mugolską sieć kablówki, więc nie wiem, jak się miewa MTSDBWV po owym jakże błyskotliwym debiucie).
Wracając do komedyjki - pięknego dnia dzisiejszego postanowiłam odwiedzić swego brata rodzonego, który, jak wszyscy pamiętamy, musnął swymi kuszącymi, sexy ustami (powtarzam tylko zasłyszaną na korytarzu rozmowę Lavender z Parvati, przy czym, gdy tylko Parvati ujrzała mnie za własną przyjaciółką, posłała mi spojrzenie, które mówiło: "Cierpię jak Filch nad kopertą Wmiguroka - a to ból za miliony - nie rozumieć co pierwszego słowa w zdaniu Różdżką machamy, NIE kłujemy niby niemagiczna [czas pozbyć się złudzeń - komentarz Ginny] głąboidentyczna masa) czubek śmierci.
Wszystko szło cudownie, cała moja misternie uknuta, zaplątana, zapętlona, zasuplona intryga, która w gruncie rzeczy mieści się w:
a.pójść po szkole zostawić torbę
b.poprawić ustkoral
c.pójść pod skrzydło szpitalne z paczką czekoladowych żab zostanie tak paskudnie zniweczona!
A mianowicie - realizowałam punkt c (otwierałam drzwi salki, w której spoczywa ciało Rona bez podstawowego wyposażenia w rodzaju mózgu, czyli słowem - jeszcze dużo pracy przed tobą, kochany), gdy wpadłam na Lavender.
-Ginny! - zaszczebiotała, mierząc moją czarną szatę z delikatną koronką spojrzeniem, jakiego nie powstydziłby się bazyliszek. - Co ty tutaj robisz?
-To mój brat. Rodzina - stwierdziłam powoli i dobitnie. - Ale co TY tutaj robisz?
Widziałam pod tymi wypielęgnowanymi włosami znużenie jej mózgu. Nie czuje klimatu - westchnął głosik teatralnie.
-No, dobrze - powiedziałam po chwili krępującego milczenia, która zapadła po moich słowach - muszę zobaczyć Rona.
-Rona? - głos Lavender zadrżał. - Jak to Rona?
-Czyżby deja vu? Życzę ci, Lav, miłego dnia.
Wyminęłam zdębiałą dziewczynę. Ron wpatrywał się w drzwi błagalnie z miną Drzwi są zamknięte na klucz. To nie klucz do koszmaru, prawda? Koszmar pozostał za drzwiami. Zamkniętymi na klucz.
Ron, jedna dziewczyna, na oko zamaskowała zderzenie z trollem, które zapewne odebrało jej pamięć ze zdrowym rozsądkiem, drogim podkładem, a ty takie numery wykręcasz? Rozczarowałeś mnie, braciszku, i nawet twoje...hm, sexy usta, złożone w przepraszającą minę, mnie nie przekonają.
Kto lubi zielarstwo? Oto i wspomnienie związane z Ronem...
__________________________________________________________
Wybaczcie jakość dzisiejszej notki, pisałam ją dla Was, ale nie miałam szczególnej weny. Serdeczne podziękowania dla Olgi, która sztampowatym, bądź co bądź tematem Shopping, pobudziła mój umysł do wykreowania tej znośnej notki. Olgo, dziękuję. A jak komentarz będzie niepozytywny, to sexy foch o ścianę z przytupem na obie nogi, z podrzutem klamry truskawki, ze Zbyszkiem.
Wybaczcie, ale to taki folklor klasowy.